Dziewczęta
nie posiadały się z ulgi, gdy w końcu Charity poprosiła je
łagodnie, aby powoli żegnały się z księżną Dunbrooke. Musiały
już wracać, pora była późna i goście powoli zbierali się
do wyjścia. Posłusznie poszły za księżną Reabourn i pożegnały
się uprzejmie, aczkolwiek z dystansem.
Kiedy
znalazły się w powozie, zapadło złowieszcze milczenie, którego
nikt nie przerwał dopóki nie znaleźli się w dość sporej
odległości od rezydencji babki dziewcząt. Pierwsza odezwała się
Charity, wspierana półsłówkami męża.
-
Wiem, że w tej chwili jesteście na nas złe za to, że zatailiśmy
przed wami fakt o zaręczynach. Rozumiem was, ale nikt nie wiedział,
co wyniknie z tych zaręczyn...
-
To po co w ogóle je ogłaszaliście?! - wrzasnęła Hope,
którą wyprowadziło z równowagi to pokrętne
tłumaczenie się.
-
Nie my, lecz mój brat – spokojnie wyjaśniła Charity, czym
nieco zbiła z tropu Hope.
-
W porządku, książę Sussex ogłosił moje zaręczyny z... księciem Wilcottem, ale to nie tłumaczy, że żyłam w kompletnej
nieświadomości. Nie pomyśleliście, że ja nie przyjechałam tu po
to, aby wyjść za mąż? Mimo iż moja matka urodziła się w
Anglii, to jednak moim domem jest Boston. Nie chcę wychodzić za
mąż, a książę Wilcott również wyraża niechęć do tego,
więc czemu na siłę próbujecie zmusić dwoje obcych sobie
ludzi do ślubu? Przecież my nawet do siebie nie pasujemy! - krzyczała
rozjuszona, czując piekące pod powiekami łzy. Naprawdę sądzili,
że będzie im wdzięczna za to, że próbowali ją postawić
na ślubnym kobiercu z Lucasem i przysięgać mu miłość aż po
grób? Byli w wielkim błędzie. Naprawdę wielkim.
W
powozie zapadło krępujące milczenie. Księstwo nie wiedziało, co
powiedzieć, a siostry nawet nie chciały rozmawiać. Zawiodły się
na osobach, którym zaufały.
***
Wróciwszy
do swego pałacu, natychmiast się rozebrał i wskoczył do chłodnej
już wody.
Nie
spodziewał się tego, że Hope i Faith usłyszą ich rozmowę. Nawet
nie zauważył, że podążają za nimi, gdyby w porę się
spostrzegł zapewne nie doszłoby do tej sytuacji. Nie chciał jednak
obwiniać się o to, ponieważ to nie on zawinił, nie on zawiódł
zaufanie sióstr. Dlaczego więc czuł się podle?
Może
gdyby od razu wyperswadował ojcu pomysł zaręczy, nie doszłoby do
tej sytuacji i Hope nigdy nie dowiedziałaby się, co knuł Sussex?
Mimo wszystko nie powinni jej oszukiwać. On wiązał się z tą
sprawą, nie z własnej woli wciągnęli go w to, ale tkwił w tym i
mógł coś z tym zrobić. Mógł jej o tym powiedzieć
przy pierwszym spotkaniu. Dziewczyna wyjechałaby i nie spotkałaby
jej ta przykra sytuacja w ogrodzie. Ludzie też nie mieliby okazji
roznosić wyssane z palca plotki i nie zaszkodziliby reputacji obu
sióstr.
Hope
była niewinna. Nie musiał tego sprawdzać, aby to wiedzieć. Jej
oczy patrzyły jeszcze na świat z dziecinną ufnością. Wychowała
się gdzieś pod Bostonem, z dala od ludzi z wyższych sfer. Kiedy w
ogrodzie popatrzyła na niego walcząc z łzami, miał wrażenie, że
coś ścisnęło go w żołądku. W jej spojrzeniu dostrzegł to, co
kiedyś sam utracił wiele lat temu pod Waterloo. Zanurzył się w
wodzie. Już nie była tak ciepła, wyszedł więc z wanny, wytarł
mokre ciało w ręcznik i nagi przeszedł do pokoju, gdzie z barku
wyciągnął koniak i szklankę. Nalał sobie „zdrową” porcję i
wypił ją duszkiem, aby poczuć okropne pieczenie w gardle, a po
chwili ciepło rozlewające się po ciele. Potem wsunął się pod
pościel i próbował zasnąć. Marnie mu to szło, ponieważ
przed oczami wciąż miał postać Hope Winward nieszczęśliwej i
zapłakanej. Nie lubił płaczących kobiet, lecz w niej było coś
takiego, że patrząc na nią miał jedynie ochotę przytulić ją do
siebie i pocieszyć. Najchętniej jednak scałowałby z jej policzków
łzy. A potem przesunąłby wargi na jej usta i sprawiłby jednym
tylko pocałunkiem, iż zapomniałaby o tym, co usłyszała.
Warknął
wściekle, miotając się po łóżku niczym ryba wyrzucona na
brzeg. Nie może myśleć o niej w ten sposób, bo w końcu
pogubi się we wszystkim i zamiast trzymać się od niej z daleka
będzie jej pragnął, aż popełni ten fatalny błąd i ożeni się
z nią, tylko po to, aby kochać ją namiętnie aż do bladego świtu.
Próbował
zasnąć, ale udało mu się to, gdy świt już wstawał,
przeganiając noc. Obudził się spocony i podniecony. Zwariował.
Naprawdę zwariował.
Wstał
i podszedł do ściany, przy której wisiał tasiemki.
Pociągnął za jedną. W czasie oczekiwania na pokojowca, przybrał
na siebie szlafrok i nieco się uspokoił. Całe seksualne napięcie
spadło z niego. Udało mu się wrócić do poprzedniej
równowagi i nawet nie wracał myślami do snu, który go
pobudził.
Służący
przyszedł dziesięć minut później i zastał swego pana w
fotelu, popijającego koniak. Nigdy Jego Książęca Mość nie pił
rano alkoholu, żadnego. Zazwyczaj była to mocna kawa, która
miała za zadanie postawić go na nogi. Dlatego właśnie stał przed
panem zdziwiony i jednocześnie zaniepokojony. Była godzina
dziesiąta. Nie dość, że wstał bardzo późno, to w dodatku
pił. Był na balu, ale nigdy nie wstawał o tak późnej porze.
Lucas
nie zwrócił uwagi na lokaja, który stał nad nim
niczym kat. Dźwignął się w końcu z fotela, bo obca była mu
bezczynność i oboje udali się do garderoby, aby wybrać ubranie.
Nie znosił tej czynności, ale jego pokojowiec miał obsesję na
punkcie doskonałego wyglądu i nigdy nie pozwolił mu ubrać się
samemu.
Hope
odeszła w niepamięć, gdy zszedł na dół, aby zjeść
śniadanie i dokonać obchodu po posesji, na który nalegał
jego dzierżawca. W głowie jednak układał plan, który mógłby pozwolić wyjść wszystkim z tej cholernej sytuacji, w jakiej się znaleźli.
***
Pogoda
jakby zakpiła z Hope, bo jak na złość świeciło piękne słońce,
a na niebie nie było ani jednej chmurki. Jęknęła rozżalona i
przewróciła się na brzuch. Rozplecione włos opadły jej na
twarz. Była zmęczona i niewyspana. Nie przespała ani godziny.
Męczyły ją nie tylko koszmary związane z wypadkiem, ale w umyśle
wciąż odtwarzała przebieg wczorajszych wydarzeń na balu:
przywitanie się z Lucasem, ordynarne zachowanie hrabiego Westbury i
podsłuchana rozmowa. To wszystko sprawiło, iż noc wydała jej
się nieskończenie długa. Co będzie dziś? Nawet nie chciała
myśleć. Jak miała teraz zejść na dół i zjeść śniadanie
z ludźmi, którzy ją okłamali? Nie mogła tego zrobić.
Dlatego właśnie, gdy do pokoju weszła Samantha, Hope poprosiła
ją, aby nie odsuwać ciężkich zasłon i zostawić ją na kilka
godzin w spokoju, ponieważ męczyła ją migrena. Pokojówka
zaśmiała się nieco skrzekliwie i wyszła, obiecując jeszcze przy
okazji, że przyniesie jej lekarstwo na ból głowy.
Długo
jednak nie pobyła sama, udało jej się nawet zdrzemnąć, gdyż do
pokoju weszła cicho Faith. Ubrana, uczesana i już po śniadaniu jak
sama jej to powiedziała.
-
Jestem na nich zła o to, co zrobili, ale nie mam zamiaru, jak ty,
odmawiać sobie śniadania. Byłam bardzo głodna! - powiedziała,
czym rozbroiła starszą siostrę kompletnie. Hope zaśmiała się
radośnie, lecz jej śmiech wkrótce przerodził się w cichy
szloch.
-
Czemu nie powiedzieli nam wszystkiego? Jaki sens był ukrywania tego
przed nami? - zapytała cicho starsza panna Winward. Poczuła drobne
ramiona siostry, które ją obejmowały niepewnie i słabo.
Przytuliła się do niej i pozwoliła cicho płynąć łzom. Faith
nic nie mówiła, czekała aż się uspokoi.
Kiedy
w końcu udało jej się to zrobić, podniosła na Faith zapłakane
oblicze i powiedziała ochrypłym głosem.
-
Nie możemy tutaj zostać ani chwili dłużej! Nie pozwolę, aby obcy
ludzie rządzili moim życiem! - piekliła się w objęciach młodszej
siostry.
-
Mam się iść spakować? - zapytała ostrożnie Faith. Hope
potrząsnęła głową.
-
Jeszcze nie. Musimy to wyjaśniać.
Tak
więc jakiś czas później ubrana, uczesana i nieco tylko
zmęczona po wczorajszych tańcach zeszła wraz z Faith do gabinetu księcia
Reabourna, w którym, jak się okazało, znajdowali się także
Sussex i Wilcott. Hope na widok tego ostatniego przystanęła i
spłonęła lekkim rumieńcem, a gdy ich spojrzenia skrzyżowały
się, poczuła zawrót głowy. Serce waliło jej w piersi, jak
spłoszony ptak, który próbuje wydostać się z klatki.
W końcu usiadła na szezlongu pod bacznym spojrzeniem Sussex'a. Nie
patrzyła jednak w jego stronę, ponieważ nie mogła wybaczyć mu
tego, że zaręczył ją nim przypłynęła do Anglii. Jak mógł
to zrobić? Ufała mu. Zawiódł ją. Nie znała jego intencji
i nie chciała poznać. Wolała nie wiedzieć co nim powodowało.
Miał własny powód, aby ją zaręczyć z synem. Ale czy to
miało sens? W ogóle, co w tym kraju miało sens? Ludzie
oceniali nieznane osoby i rujnowali im reputację tylko dlatego, że
coś się wydarzyło wiele lat wcześniej. Póki nie
przypłynęła do Londynu nawet nie wiedziała, że posiada coś
takiego jak reputację. Najwidoczniej Anglia rządziła się własnymi
prawami, niekoniecznie logicznymi.
-
No więc? Co macie nam do powiedzenia? Przeprosicie czy może od razu
powiedziecie, czego od nas oczekujecie? - zapytała Faith, wcale nie
kryjąc się z oburzeniem, bardzo słusznym w dodatku.
-
Faith, proszę cię... - zaczęła łagodnie Hope, która nie
chciała wszczynać bezsensownych kłótni.
-
No co? Chcesz im wybaczyć? - warknęła wściekle. Widząc
zaskoczoną minę starszej siostry, złagodniała i samym tylko
spojrzeniem przeprosiła ją za swoje zachowanie. Hope poklepała ją
po dłoni i zwróciła się do księcia Sussex'a, jako że to
on był pomysłodawcą zaręczyn.
-
Wiem o co chcesz zapytać – powiedział stary książę, gdy
dostrzegł jej pytające spojrzenie.
-
Więc?
-
Kiedy dowiedziałem się, że wasza matka nie żyje postanowiłem, że
sprowadzę was do Anglii. Sam nie wiem po co, może po prostu
chciałem mieć przy sobie córki kobiety, dla której
straciłem głowę? Albo pragnąłem, żebyście tu przypłynęły, a
ja wychowałbym was w myśl, iż robię coś pożytecznego? Nie wiem,
było tyle tych powodów...
-
A jednym z nich na pewno było wydanie mnie za pańskiego syna! -
powiedziała zła na niego. Mógł mieć i sto racjonalnych
powodów, ale i tak nie tłumaczyło go to w żaden sposób.
-
Tak, masz rację. Ale nie chciałem niczego złego. Zrobiłem to, bo
myślałem, że między tobą, a Lucasem dojdzie do porozumienia.
Pomyliłem się, mogę jedynie przeprosić i prosić o wybaczenie.
Hope
zamilkła, podobnie jak Faith. Starsza z sióstr obiecała
sobie, że nie złagodnieje tak szybko i nie wybaczy im tego, co
zrobili, ale nie mogła się na nich gniewać. Nawet jeśli powody,
dla których Sussex je tu sprowadził, były dla niej
kompletnie niezrozumiałe, to jednak nie chciał zrobić im
przykrości. Nie mogła im ufać, ale ostatecznie nie byli złymi
ludźmi. Biła się z myślami. Miała wątpliwości. Zdecydowanie
była zbyt dobra i jej miękkie serce kiedyś doprowadzi ją do
zguby.
-
Czyli możemy sprawę zakończyć? Pan odwoła zaręczyny, a my
wrócimy do domu – powiedziała Hope. Miała nadzieję, że
wszystko się ułoży. Przecież nikt nie może zatrzymać je tu
siłą, nie miały już zresztą po co zostawać. W końcu mieszkały
za oceanem.
-
No cóż – zaczął cicho stary książę i z chrząknięciem
spojrzał na siostrę. Ta jednak wpatrywała się we własne dłonie,
jakby nie chciała odpowiadać, więc Sussex popatrzył z pewną dozą
niepewności na Hope i dokończył zdanie. - Tak się składa, że
nie bardzo możemy odwołać tych zaręczyn. Ton wyrobił sobie takie
zdanie i nie to nie jest ani waszą winą, ani naszą. Po prostu,
ludzie ocenili was podług tego, co zrobili wasi rodzice, a teraz...
Hope, ja wiem, że to dla ciebie trudne do przyjęcia, ale jednak nie
możemy tego zrobić nie pogarszając twojej i twojej siostry
reputacji. - Po słowach księcia zapadła cisza.
Hope
patrzyła przed siebie, czując w gardle wielką gulę, która
z każdą chwilą rosła i rosła. Przełknęła w końcu ślinkę i
otrząsnęła się z szoku. Czyli co? Pomimo tego, co powiedział nie
zerwie zaręczyn? Przecież wszyscy wiedzieli, że nie chciała
żadnego narzeczeństwa! Ani tym bardziej nie pragnęła zostać żoną
Lucasa, który nawet jej nie lubił. Dlaczego nie mogli tego
zrobić? Bo obawiali się plotek? Miała w głębokim poważaniu, co
myślą sobie ludzie, których jedynym celem jest tylko i
wyłącznie plotkowanie o innych. Nie zrobiła nic, aby zasłużyć
sobie na takie traktowanie! Nic! Wstała gwałtownie.
-
Jeśli nikt nie zerwie tych zaręczyn, ja to zrobię i nie obchodzą
mnie żadne konsekwencje! - krzyknęła i wybiegła z gabinetu.
No
jasne! Najpierw zaręczyli ją z Wilcottem bez jej wiedzy, potem
ludzie wyrobili sobie o nich takie zdanie, a nie inne, a teraz
okazuje się, że nie może zerwać tych zaręczyn, bo jej reputacja
legnie w gruzach. To chory kraj, pomyślała. W sercu prócz
bólu odezwała się również tęsknota za wioską,
Skaczącą Niedźwiedzicą, jej mężem oraz ich małym domkiem tuż
nad urwiskiem. Pragnęła spokoju i ciszy. Tęskniła za falami
uderzającymi o postrzępiony brzeg, rozbijającymi się o skały na
dole, tuż przy wąskiej plaży. Tęskniła za przyrodą, która
wydała jej się znacznie bardziej dzika, niż ta w Anglii, która
napawała ją melancholią i samotnością.
W
pierwszym odruchu skierowała się do stajni. Zorientowała się
gdzie jest, dopiero, gdy usłyszała stukot kopyt o beton. Podniosła
zapłakane oczy i rozejrzała się wokół. Przerażona stanęła w miejscu. Konie wychylały swe duże łby z boksów i
patrzyły na nią ciekawe. Hope natychmiast odwróciła się na
pięcie. W oddali dostrzegła maszerującego szybkim krokiem Lucasa.
Akurat w tej chwili potrzebowała samotności! Jego obecność była
zbędna i niechciana. Mimo tego, co powiedział jej na balu nie
chciała mieć z nim nic wspólnego, chyba że przy jej odjeździe.
Dlatego właśnie spojrzała przez ramię i z ciężkim
westchnieniem zamiotła spódnicami uciekając do stajni.
Nadal
pamiętała wypadek, który utrwalił się w niej głębokim i
bolesnym piętnem. Nadal strach żył w jej żyłach i za nic nie
chciał ją opuścił. Koszmary stawały się coraz gorsze, coraz
silniejsze i dłuższe. Była wyczerpana i zmęczona. Kroczyła środkiem, udając, że nie dostrzega koni wyciągające
swe wielkie pyski w jej stronę. Gdzieś z tyłu dał się słyszeć
stukot obcasów o beton. Lucas. Dlaczego szedł za nią? Po co
w ogóle ingerował w to, skoro tak naprawdę wcale nie była
dla niego ważna? Ona sama nawet nie miała zamiaru interesować się
tym, co miał w tej sytuacji zrobić młody książę, więc on nie
mógł uczynić tego samego?
Wkrótce
dotarła do wielkich, dwuskrzydłowych drzwi. Wiedziała dokąd
prowadzą, nie chciała znów znaleźć się na dziedzińcu,
ale jednoczenie pragnęła uniknąć spotkania z Lucasem. Była w
potrzasku. Znalazła się przed wyborem: uciec od Lucasa i skryć się
wśród koni, czy może lepiej stanąć oko w oko z księciem?
Co było gorsze? Pchnęła jedno skrzydło.
Im
szybciej szła, tym coraz bliżej znajdowała się padoków,
w których konie ćwiczyły z koniuszymi lub po prostu
odpoczywały. Między wydzielonymi obszarami biegła szeroka,
piaszczysta ścieżka i zakręcała gdzieś za solidnym ogrodzeniem.
Jeśli pójdzie tam, znajdzie się blisko lasu i miejsca, gdzie
zaatakował ją Ares.
-
Hope! - usłyszała za sobą donośny głos księcia. Wzdrygnęła
się przestraszona i ruszyła pędem między padokami. Wolała
obecność koni, które napawały ją strachem, niż rozmowę z
księciem Wilcottem. Dlaczego? Sama tego nie wiedziała, ale Lucas
miał w sobie coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Był mężczyzną przystojnym, majętnym i najwidoczniej
świadomym tego, jakie wrażenie na niej wywiera za każdym razem,
gdy ich spojrzenia się krzyżują. Bała się tego, co czuła, bo
nie wiedziała jak to nazwać. Nie znała odpowiedniego słowa, które
określiłby jej uczucia względem księcia. I wcale nie chodziło o
złość, czy nienawiść. Te uczucia, które się w niej
kłębiły miały bardzo duży związek z jej ciałem. Jakby gorączka
otaczała jej brzuch i tliła się w nim, niczym mały płomień,
który czekał na odpowiedni moment, aby eksplodować w niej pożarem.
Znajdowała
się za ostatnim ogrodzeniem, gdy Lucas nagle zastąpił jej drogę.
Zatrzymała się nagle, czując jak resztki łez ulatniają się po
zetknięciu z gorącymi od zażenowania i złości policzkach.
-
Nie myśl sobie, moja pani, że będę za tobą ganiał jak laluś.
Nie jestem skory do zabaw – mruknął przeciągle, świdrując ją
ciemnymi oczyma.
Zaatakował
ją, choć nawet słowem się do niego nie odezwała, nie kazała mu
również biec za nią, więc jego słowa nieco ją
zdezorientowały. Wkrótce jednak otrząsnęła się i smagnęła
go wrogim spojrzeniem, idealnie omijając jego oczy. Bała się, że
stracił całą odwagę, jeśli spojrzy na niego.
-
Nie musiałeś za mną iść, Wasza Książęca Mość – warknęła,
nawet nie starając się ukryć ironii, którą zawarła w
ostatnich słowach.
-
Nie musiałem, masz rację i wcale nie mam na to ochoty, ale musimy
porozmawiać. - Skrzyżował ręce na szerokiej piersi, długie nogi,
na których opinały się czarne bryczesy, rozstawił szeroko,
a poranne słońce odbijało się w jego wypolerowanych na połysk
oficerkach. Przerażał ją tą postawą. Wyglądał jak władca
dzikiego kraju, który chciał ją porwać z cywilizacji i
wywieść gdzieś daleko, nawet jeśli ubrany był w piękne stroje.
Może jego twarz i wyraz jaki gościł na niej sprawiły, że kojarzył jej się z
dzikim królem?
Zadrżała
na myśl o porwaniu, lecz nie ze strachu, ale z fascynacji na
niezwykłą przygodę. Co się z nią działo, że tak pomyślała?
Przecież to kompletny idiotyzm!
-
Musimy? Znowu? Co tym razem mi powiesz, panie? Że powinnam być dzielna, mimo błędu popełnionego przez moją matkę wiele lat temu?
Książę
Wilcott skrzywił się na słowa Hope, która nieświadomie
zbliżyła się do prawdy, o której członkowie ich rodzin
wiedzieli. Nie miał jednak zamiaru wyjawiać jej tego, ani nawet
rozmawiać o jej rodzinie. Chciał jej wyjaśnić wszystko, bo miał
dość tej farsy i grania. Był zmęczony ciągłymi pytaniami o ich
zaręczyny. W klubie White'a panowie wciąż go zagabywali o Hope,
jej reputację, którą swoją drogą próbował
odratować, choć nie miał pojęcia z jakiego powodu to robił.
Pytali go również o ślub, a on jedynie, co odpowiadał, że
to nie ich sprawa i na pewno nie zostaną zaproszeni na ślub.
Hope
patrzyła na niego w napięciu. Jej zielone oczy zaszły łzami, w
których mimo jej woli połyskiwał gniew. Była piękna jak
leśna nimfa, a waleczna jak Walkiria. Miała charakterek jak młoda
klacz, narowista i niespokojna. A on nagle zapragnął obłaskawić ją. W łóżku. Poczuł w trzewiach ogień,
palącą rządzę, którą musiał zaspokoić, lecz na pewno
nie z Hope. Wzbudzała w nim zwierzęce instynkty, jednocześnie
sprawiając, że czuł niezrozumiałą dla niego potrzebę chronienia
jej, złożenia u jej stóp cały ten cholerny świat. Jednak w
tej chwili to ciało i jego pragnienia brało górę, a nie
wymysły nie wiadomo skąd.
-
Nie, nie będziemy rozmawiać o twojej rodzinie. Pozmawiamy o nas i o
tym, co ci za chwilę zaproponuję.
Dłonią
wskazał kierunek marszu. Dziewczyna obejrzała się niespokojnie
przez ramię, jakby obawiała się, że ktoś nagle ich zobaczy.
Strach w jej oczach był aż nadto wyraźny. Co się z nią działo?
Po chwili w głowie zabłysła mu myśl. Nadal miała traumę, o
której opowiadał Sussex! Wszędzie było pełno koni, a ona
najwidoczniej nie uporała się z własnym strachem. Dlatego złapał
ją za ramię i szybkim krokiem, długość dostosowując do kroków
dziewczyny, ruszył nie w stronę końca padoków, lecz w lewą
stronę, z dala od zwierząt.
Musieli
w końcu poważnie porozmawiać.
Podobają mi się myśli Lucasa :D Napisałabym Ci jaki to on jest cudowny i że też chcę takiego, ale chyba chyba zaczęłabym się powtarzać ;P Ogólnie rozdział bardzo na plus, choć aż tak wiele znowu nie wprowadza. Kombinatoryka na wyższym poziomie, haha. Każde z nich myśli po swojemu, ma swoje w głowie i po prostu ekstra! Fajnie, że pokazujesz spojrzenia na całą sprawę z różnych stron. W końcu każdy inaczej widzi i odbiera to co się dzieje. Nie dziwię się Hope, że nie wyszła z pokoju. Sama pewnie przeprowadziłabym protest głodowy, a dodatkowo zrobiłabym prawie wszystko żeby zdenerwować swoich wrogów i robić im po prostu na złość. No ale, ja to ja, a Hope, to słodka, kochana Hope <3
OdpowiedzUsuńPozdrów ode mnie Lucasa <3
Powodzenia w pisaniu!
Jak można skończyć w takim momencie? ;> Jestem ciekawa, czy oni w końcu porozmawiają szczerze, bo coś czuję, że znowu nie wykorzystają szansy, aby odkryć swoje prawdziwe uczucia, tylko pojawią się jakieś bezpodstawne oskarżenia. Chociaż w tym przypadku wiele zależy od Lucasa, bo to on powinien zrobić pierwszy krok. W końcu to on jest facetem! :P Szczególnie w sytuacji, kiedy Hope jest naprawdę rozgoryczona, myślę, że należy jej się chwila szczerości z jego strony. Ostatnio pokazał swoją ludzką twarz, teraz również mógłby się trochę wysilić ;>
OdpowiedzUsuńKurcze, zostawiasz nas w takiej niepewności, jak możesz?!?! :P
Pozdrawiam! <3
Łohoho, propozycje, sex propozycje, bo teraz tylko to mu szaleje w głowie, HUEHUEHUEHUE. Czekam na nich razem z ogromną ciekawością, ale przejdźmy do sedna, które mnie poruszyło! :D No nie dziwie się, że Hope i Faith są wściekłe. Przyjeżdżają w nowe miejsce, gdzie potrzebują oparcia, jakiś słów otuchy, normalnej pomocy. A tu...jakieś spiski i to właśnie od osób, którym zaufały i wiedziały, że mogą na nich liczyć. Myślę, że na nowe zaufanie będą musieli długo czekać. No i w końcu nie można odwołać zaręczyn. Co wymyśli nasz Lucas?
OdpowiedzUsuńCZEKAM!
Nie można odwołać zaręczyn?! A to ci dopiero! Ale wcale mnie to nie dziwi. Anglicy z ich sztywnym przywiązaniem do norm i ciasną etykietą są skłonni pewnie owinąć w niejeden skandal niewinną dziewczynę. Bo przecież w takiej sytuacji to zawsze kobieta wychodzi oczerniona od stóp do głów, prawda? A Hope do tego dźwiga brzemię przeszłości swej matki. Dobrze, że Faitht jest przy niej i że obie się wspierają. Są siostrami na dobre i na złe, co doskonale widać.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Hope, że wsiała na konia. Po ostatnim wypadku, ja bym pewnie, na jej miejscu, reagowała wrzaskiem na sam jego widok, ale Hope jednak należy do dziewcząt odważnych, więc brawo dziewczyno! Lucas nie chcę za nią ganiać, ale gania i to widać, bardzo! <3 Ten człowiek sam siebie oszukuje! To, co przeżywa wieczorami pokazuje, co też kryje się w jego wnętrzu ^^ Ciekawa jestem ich rozmowy, chociaż nie liczę, by książę wyznał jej uczucia. Bo i sam nie jest jeszcze ich świadom, więc jak?
Czekam niecierpliwie na kolejny <33 Całuje:*
jesteś okropna, nikt nigdy nie powinien kończyć rozdziału w takim momencie, a tym bardziej nie wtedy, kiedy trzeba czekać jakiś okres czasu na kolejną część. to jawne znęcanie!
OdpowiedzUsuńWilcott chyba wpadł, pomimo iż sam tego nie zauważa, wiem, że pewne uczucia już się w nim narodziły i pomimo wyparcia, będzie już tylko gorzej. trudno jednak nie zrozumieć jego awersji; na jego miejscu byłabym też taka zamknięta i wypierała to z myśli. i sam fakt tych zręcznych i zamieszania nie ułatwia sprawy. Aczkolwiek pomimo wszystko nie spodziewałabym się tego, że Lucas okaże się całkiem spokojny i nawet uprzejmny dla Hope. Spodziewałam się, że jego porywczość da o sobie znać i koniec końców doprowadzi Hope do porządku, wykrzykując jej, że powinna wziąć się w garść. Wilcott plus dla ciebie! :D
Sussex zachował się okropnie, zresztą wszyscy oni popełnili okropny błąd, ale skoro Lucas ma rowiązanie, to może przynajmniej on uratuje sytuację. Mam nadzieję, że niebawem się już o tym przekonam :)
Apeluję o więcej scen Lucas - Hope :D
Pozdrawiam :)
Hope trochę mnie irytuje, szczerze mówiąc. Faith jest bardziej zaradna i w ogóle, a jej starsza siostra czasem zachowuje się tak... niewinnie? Serio, wiem, że ona ma taka być, ale chwilami mnie tym wkurza. Chociaż trzeba przyznać, że nie jest aż tak naiwna, by dawać sobą sterować. No dobra, daje sobą sterować, ale nieświadomie, a kiedy dowiedziała się o zaręczynach i spisku księcia, sprzeciwiła się, więc ma plusika. Ogólnie jest spoko bohaterką, ale czekam na jakieś wielkie bum, jakie zrobi. W stylu jej matki, ale raczej nie ucieczka z kowalem. Po ostatnim zdaniu Lucasa (tak na marginesie, uwielbiam gościa) mam nadzieję, że razem wymyślą jakąś intrygę. Uwielbiam takie bohaterki. Niezależne, twarde, czasem złośliwe i potrafiące zdobyć to, czego chcą, bez przymilania się wszystkim i wskakiwania do łóżka. Hope raczej taka nie będzie, ale fajnie by było, gdyby pokazała trochę charakterku.
OdpowiedzUsuńZa to postać Lucasa uwielbiam. I nie chodzi o to, że w mojej głowie jest bajecznie przystojny :P Ma temperament, jest porywczy, ale również jest elegancki i umie się zachować w towarzystwie, chociaż traktuje innych z góry i nie obchodzi go ich zdanie. Pommo tego jednak nie jest jakimś wielkim ważniakiem i nie boi się pobrudzić sobie rączek... Niby tyle sprzeczności, ale w postaci Lucasa jest coś takiego, że w sumie nie trudno uwierzyć w te skrajności, bo są dobrze stonowane. Że tak powiem. chodzi mi tu o to, że raz nie rzuca wszystkimi na około, potem jest kulturalny, ma wszystkich gdzieś, a potem nagle jesy ok. Jest raczej tak, że to nie przejmuje się "towarzystwem", ale ludziom pracującym w jego posiadłości potrafi okazać jakiś szacunek, pomóc i w ogóle...
Wracając do rozdziału... Podziwiam w pewnym sensie Hope, że jeszcze nie zabrały swoich rzeczy i nie wyniosły się do Ameryki. Ja już dawno byłabym w Bostonie, ale ona ze względu na matkę postanowiła zostać. No, może nie tylko i wyłącznie z tego względu, ale jest uparta. :D
Czekam na ciąg dalszy, bo zakończenie tego rozdziału było tragiczne. To znaczy, było spoko, ale w takim momencie?! Jestem naprawdę zniecierpliwiona :D
Pozdrawiam i przepraszam za mega pokręcony komentarz, możliwe że nie zawsze mogłam ubrać coś w odpowiednie słowa i wychodziło takie... coś :D