11 sierpnia 2014

Rozdział 13




Dziewczęta nie posiadały się z ulgi, gdy w końcu Charity poprosiła je łagodnie, aby powoli żegnały się z księżną Dunbrooke. Musiały już wracać, pora była późna i goście powoli zbierali się do wyjścia. Posłusznie poszły za księżną Reabourn i pożegnały się uprzejmie, aczkolwiek z dystansem.
Kiedy znalazły się w powozie, zapadło złowieszcze milczenie, którego nikt nie przerwał dopóki nie znaleźli się w dość sporej odległości od rezydencji babki dziewcząt. Pierwsza odezwała się Charity, wspierana półsłówkami męża.
- Wiem, że w tej chwili jesteście na nas złe za to, że zatailiśmy przed wami fakt o zaręczynach. Rozumiem was, ale nikt nie wiedział, co wyniknie z tych zaręczyn...
- To po co w ogóle je ogłaszaliście?! - wrzasnęła Hope, którą wyprowadziło z równowagi to pokrętne tłumaczenie się. 
- Nie my, lecz mój brat – spokojnie wyjaśniła Charity, czym nieco zbiła z tropu Hope.
- W porządku, książę Sussex ogłosił moje zaręczyny z... księciem Wilcottem, ale to nie tłumaczy, że żyłam w kompletnej nieświadomości. Nie pomyśleliście, że ja nie przyjechałam tu po to, aby wyjść za mąż? Mimo iż moja matka urodziła się w Anglii, to jednak moim domem jest Boston. Nie chcę wychodzić za mąż, a książę Wilcott również wyraża niechęć do tego, więc czemu na siłę próbujecie zmusić dwoje obcych sobie ludzi do ślubu? Przecież my nawet do siebie nie pasujemy! - krzyczała rozjuszona, czując piekące pod powiekami łzy. Naprawdę sądzili, że będzie im wdzięczna za to, że próbowali ją postawić na ślubnym kobiercu z Lucasem i przysięgać mu miłość aż po grób? Byli w wielkim błędzie. Naprawdę wielkim.
W powozie zapadło krępujące milczenie. Księstwo nie wiedziało, co powiedzieć, a siostry nawet nie chciały rozmawiać. Zawiodły się na osobach, którym zaufały.

***
Wróciwszy do swego pałacu, natychmiast się rozebrał i wskoczył do chłodnej już wody.
Nie spodziewał się tego, że Hope i Faith usłyszą ich rozmowę. Nawet nie zauważył, że podążają za nimi, gdyby w porę się spostrzegł zapewne nie doszłoby do tej sytuacji. Nie chciał jednak obwiniać się o to, ponieważ to nie on zawinił, nie on zawiódł zaufanie sióstr. Dlaczego więc czuł się podle?
Może gdyby od razu wyperswadował ojcu pomysł zaręczy, nie doszłoby do tej sytuacji i Hope nigdy nie dowiedziałaby się, co knuł Sussex? Mimo wszystko nie powinni jej oszukiwać. On wiązał się z tą sprawą, nie z własnej woli wciągnęli go w to, ale tkwił w tym i mógł coś z tym zrobić. Mógł jej o tym powiedzieć przy pierwszym spotkaniu. Dziewczyna wyjechałaby i nie spotkałaby jej ta przykra sytuacja w ogrodzie. Ludzie też nie mieliby okazji roznosić wyssane z palca plotki i nie zaszkodziliby reputacji obu sióstr.
Hope była niewinna. Nie musiał tego sprawdzać, aby to wiedzieć. Jej oczy patrzyły jeszcze na świat z dziecinną ufnością. Wychowała się gdzieś pod Bostonem, z dala od ludzi z wyższych sfer. Kiedy w ogrodzie popatrzyła na niego walcząc z łzami, miał wrażenie, że coś ścisnęło go w żołądku. W jej spojrzeniu dostrzegł to, co kiedyś sam utracił wiele lat temu pod Waterloo. Zanurzył się w wodzie. Już nie była tak ciepła, wyszedł więc z wanny, wytarł mokre ciało w ręcznik i nagi przeszedł do pokoju, gdzie z barku wyciągnął koniak i szklankę. Nalał sobie „zdrową” porcję i wypił ją duszkiem, aby poczuć okropne pieczenie w gardle, a po chwili ciepło rozlewające się po ciele. Potem wsunął się pod pościel i próbował zasnąć. Marnie mu to szło, ponieważ przed oczami wciąż miał postać Hope Winward nieszczęśliwej i zapłakanej. Nie lubił płaczących kobiet, lecz w niej było coś takiego, że patrząc na nią miał jedynie ochotę przytulić ją do siebie i pocieszyć. Najchętniej jednak scałowałby z jej policzków łzy. A potem przesunąłby wargi na jej usta i sprawiłby jednym tylko pocałunkiem, iż zapomniałaby o tym, co usłyszała.
Warknął wściekle, miotając się po łóżku niczym ryba wyrzucona na brzeg. Nie może myśleć o niej w ten sposób, bo w końcu pogubi się we wszystkim i zamiast trzymać się od niej z daleka będzie jej pragnął, aż popełni ten fatalny błąd i ożeni się z nią, tylko po to, aby kochać ją namiętnie aż do bladego świtu.
Próbował zasnąć, ale udało mu się to, gdy świt już wstawał, przeganiając noc. Obudził się spocony i podniecony. Zwariował. Naprawdę zwariował.
Wstał i podszedł do ściany, przy której wisiał tasiemki. Pociągnął za jedną. W czasie oczekiwania na pokojowca, przybrał na siebie szlafrok i nieco się uspokoił. Całe seksualne napięcie spadło z niego. Udało mu się wrócić do poprzedniej równowagi i nawet nie wracał myślami do snu, który go pobudził.
Służący przyszedł dziesięć minut później i zastał swego pana w fotelu, popijającego koniak. Nigdy Jego Książęca Mość nie pił rano alkoholu, żadnego. Zazwyczaj była to mocna kawa, która miała za zadanie postawić go na nogi. Dlatego właśnie stał przed panem zdziwiony i jednocześnie zaniepokojony. Była godzina dziesiąta. Nie dość, że wstał bardzo późno, to w dodatku pił. Był na balu, ale nigdy nie wstawał o tak późnej porze.
Lucas nie zwrócił uwagi na lokaja, który stał nad nim niczym kat. Dźwignął się w końcu z fotela, bo obca była mu bezczynność i oboje udali się do garderoby, aby wybrać ubranie. Nie znosił tej czynności, ale jego pokojowiec miał obsesję na punkcie doskonałego wyglądu i nigdy nie pozwolił mu ubrać się samemu.
Hope odeszła w niepamięć, gdy zszedł na dół, aby zjeść śniadanie i dokonać obchodu po posesji, na który nalegał jego dzierżawca. W głowie jednak układał plan, który mógłby pozwolić wyjść wszystkim z tej cholernej sytuacji, w jakiej się znaleźli.

***

Pogoda jakby zakpiła z Hope, bo jak na złość świeciło piękne słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Jęknęła rozżalona i przewróciła się na brzuch. Rozplecione włos opadły jej na twarz. Była zmęczona i niewyspana. Nie przespała ani godziny. Męczyły ją nie tylko koszmary związane z wypadkiem, ale w umyśle wciąż odtwarzała przebieg wczorajszych wydarzeń na balu: przywitanie się z Lucasem, ordynarne zachowanie hrabiego Westbury i podsłuchana rozmowa. To wszystko sprawiło, iż noc wydała jej się nieskończenie długa. Co będzie dziś? Nawet nie chciała myśleć. Jak miała teraz zejść na dół i zjeść śniadanie z ludźmi, którzy ją okłamali? Nie mogła tego zrobić. Dlatego właśnie, gdy do pokoju weszła Samantha, Hope poprosiła ją, aby nie odsuwać ciężkich zasłon i zostawić ją na kilka godzin w spokoju, ponieważ męczyła ją migrena. Pokojówka zaśmiała się nieco skrzekliwie i wyszła, obiecując jeszcze przy okazji, że przyniesie jej lekarstwo na ból głowy.
Długo jednak nie pobyła sama, udało jej się nawet zdrzemnąć, gdyż do pokoju weszła cicho Faith. Ubrana, uczesana i już po śniadaniu jak sama jej to powiedziała.
- Jestem na nich zła o to, co zrobili, ale nie mam zamiaru, jak ty, odmawiać sobie śniadania. Byłam bardzo głodna! - powiedziała, czym rozbroiła starszą siostrę kompletnie. Hope zaśmiała się radośnie, lecz jej śmiech wkrótce przerodził się w cichy szloch.
- Czemu nie powiedzieli nam wszystkiego? Jaki sens był ukrywania tego przed nami? - zapytała cicho starsza panna Winward. Poczuła drobne ramiona siostry, które ją obejmowały niepewnie i słabo. Przytuliła się do niej i pozwoliła cicho płynąć łzom. Faith nic nie mówiła, czekała aż się uspokoi.
Kiedy w końcu udało jej się to zrobić, podniosła na Faith zapłakane oblicze i powiedziała ochrypłym głosem.
- Nie możemy tutaj zostać ani chwili dłużej! Nie pozwolę, aby obcy ludzie rządzili moim życiem! - piekliła się w objęciach młodszej siostry.
- Mam się iść spakować? - zapytała ostrożnie Faith. Hope potrząsnęła głową.
- Jeszcze nie. Musimy to wyjaśniać.
Tak więc jakiś czas później ubrana, uczesana i nieco tylko zmęczona po wczorajszych tańcach zeszła wraz z Faith do gabinetu księcia Reabourna, w którym, jak się okazało, znajdowali się także Sussex i Wilcott. Hope na widok tego ostatniego przystanęła i spłonęła lekkim rumieńcem, a gdy ich spojrzenia skrzyżowały się, poczuła zawrót głowy. Serce waliło jej w piersi, jak spłoszony ptak, który próbuje wydostać się z klatki. W końcu usiadła na szezlongu pod bacznym spojrzeniem Sussex'a. Nie patrzyła jednak w jego stronę, ponieważ nie mogła wybaczyć mu tego, że zaręczył ją nim przypłynęła do Anglii. Jak mógł to zrobić? Ufała mu. Zawiódł ją. Nie znała jego intencji i nie chciała poznać. Wolała nie wiedzieć co nim powodowało. Miał własny powód, aby ją zaręczyć z synem. Ale czy to miało sens? W ogóle, co w tym kraju miało sens? Ludzie oceniali nieznane osoby i rujnowali im reputację tylko dlatego, że coś się wydarzyło wiele lat wcześniej. Póki nie przypłynęła do Londynu nawet nie wiedziała, że posiada coś takiego jak reputację. Najwidoczniej Anglia rządziła się własnymi prawami, niekoniecznie logicznymi.
- No więc? Co macie nam do powiedzenia? Przeprosicie czy może od razu powiedziecie, czego od nas oczekujecie? - zapytała Faith, wcale nie kryjąc się z oburzeniem, bardzo słusznym w dodatku.
- Faith, proszę cię... - zaczęła łagodnie Hope, która nie chciała wszczynać bezsensownych kłótni.
- No co? Chcesz im wybaczyć? - warknęła wściekle. Widząc zaskoczoną minę starszej siostry, złagodniała i samym tylko spojrzeniem przeprosiła ją za swoje zachowanie. Hope poklepała ją po dłoni i zwróciła się do księcia Sussex'a, jako że to on był pomysłodawcą zaręczyn.
- Wiem o co chcesz zapytać – powiedział stary książę, gdy dostrzegł jej pytające spojrzenie.
- Więc?
- Kiedy dowiedziałem się, że wasza matka nie żyje postanowiłem, że sprowadzę was do Anglii. Sam nie wiem po co, może po prostu chciałem mieć przy sobie córki kobiety, dla której straciłem głowę? Albo pragnąłem, żebyście tu przypłynęły, a ja wychowałbym was w myśl, iż robię coś pożytecznego? Nie wiem, było tyle tych powodów...
- A jednym z nich na pewno było wydanie mnie za pańskiego syna! - powiedziała zła na niego. Mógł mieć i sto racjonalnych powodów, ale i tak nie tłumaczyło go to w żaden sposób.
- Tak, masz rację. Ale nie chciałem niczego złego. Zrobiłem to, bo myślałem, że między tobą, a Lucasem dojdzie do porozumienia. Pomyliłem się, mogę jedynie przeprosić i prosić o wybaczenie.
Hope zamilkła, podobnie jak Faith. Starsza z sióstr obiecała sobie, że nie złagodnieje tak szybko i nie wybaczy im tego, co zrobili, ale nie mogła się na nich gniewać. Nawet jeśli powody, dla których Sussex je tu sprowadził, były dla niej kompletnie niezrozumiałe, to jednak nie chciał zrobić im przykrości. Nie mogła im ufać, ale ostatecznie nie byli złymi ludźmi. Biła się z myślami. Miała wątpliwości. Zdecydowanie była zbyt dobra i jej miękkie serce kiedyś doprowadzi ją do zguby.
- Czyli możemy sprawę zakończyć? Pan odwoła zaręczyny, a my wrócimy do domu – powiedziała Hope. Miała nadzieję, że wszystko się ułoży. Przecież nikt nie może zatrzymać je tu siłą, nie miały już zresztą po co zostawać. W końcu mieszkały za oceanem.
- No cóż – zaczął cicho stary książę i z chrząknięciem spojrzał na siostrę. Ta jednak wpatrywała się we własne dłonie, jakby nie chciała odpowiadać, więc Sussex popatrzył z pewną dozą niepewności na Hope i dokończył zdanie. - Tak się składa, że nie bardzo możemy odwołać tych zaręczyn. Ton wyrobił sobie takie zdanie i nie to nie jest ani waszą winą, ani naszą. Po prostu, ludzie ocenili was podług tego, co zrobili wasi rodzice, a teraz... Hope, ja wiem, że to dla ciebie trudne do przyjęcia, ale jednak nie możemy tego zrobić nie pogarszając twojej i twojej siostry reputacji. - Po słowach księcia zapadła cisza.
Hope patrzyła przed siebie, czując w gardle wielką gulę, która z każdą chwilą rosła i rosła. Przełknęła w końcu ślinkę i otrząsnęła się z szoku. Czyli co? Pomimo tego, co powiedział nie zerwie zaręczyn? Przecież wszyscy wiedzieli, że nie chciała żadnego narzeczeństwa! Ani tym bardziej nie pragnęła zostać żoną Lucasa, który nawet jej nie lubił. Dlaczego nie mogli tego zrobić? Bo obawiali się plotek? Miała w głębokim poważaniu, co myślą sobie ludzie, których jedynym celem jest tylko i wyłącznie plotkowanie o innych. Nie zrobiła nic, aby zasłużyć sobie na takie traktowanie! Nic! Wstała gwałtownie.
- Jeśli nikt nie zerwie tych zaręczyn, ja to zrobię i nie obchodzą mnie żadne konsekwencje! - krzyknęła i wybiegła z gabinetu.
No jasne! Najpierw zaręczyli ją z Wilcottem bez jej wiedzy, potem ludzie wyrobili sobie o nich takie zdanie, a nie inne, a teraz okazuje się, że nie może zerwać tych zaręczyn, bo jej reputacja legnie w gruzach. To chory kraj, pomyślała. W sercu prócz bólu odezwała się również tęsknota za wioską, Skaczącą Niedźwiedzicą, jej mężem oraz ich małym domkiem tuż nad urwiskiem. Pragnęła spokoju i ciszy. Tęskniła za falami uderzającymi o postrzępiony brzeg, rozbijającymi się o skały na dole, tuż przy wąskiej plaży. Tęskniła za przyrodą, która wydała jej się znacznie bardziej dzika, niż ta w Anglii, która napawała ją melancholią i samotnością.
W pierwszym odruchu skierowała się do stajni. Zorientowała się gdzie jest, dopiero, gdy usłyszała stukot kopyt o beton. Podniosła zapłakane oczy i rozejrzała się wokół. Przerażona stanęła w miejscu. Konie wychylały swe duże łby z boksów i patrzyły na nią ciekawe. Hope natychmiast odwróciła się na pięcie. W oddali dostrzegła maszerującego szybkim krokiem Lucasa. Akurat w tej chwili potrzebowała samotności! Jego obecność była zbędna i niechciana. Mimo tego, co powiedział jej na balu nie chciała mieć z nim nic wspólnego, chyba że przy jej odjeździe. Dlatego właśnie spojrzała przez ramię i z ciężkim westchnieniem zamiotła spódnicami uciekając do stajni.
Nadal pamiętała wypadek, który utrwalił się w niej głębokim i bolesnym piętnem. Nadal strach żył w jej żyłach i za nic nie chciał ją opuścił. Koszmary stawały się coraz gorsze, coraz silniejsze i dłuższe. Była wyczerpana i zmęczona. Kroczyła środkiem, udając, że nie dostrzega koni wyciągające swe wielkie pyski w jej stronę. Gdzieś z tyłu dał się słyszeć stukot obcasów o beton. Lucas. Dlaczego szedł za nią? Po co w ogóle ingerował w to, skoro tak naprawdę wcale nie była dla niego ważna? Ona sama nawet nie miała zamiaru interesować się tym, co miał w tej sytuacji zrobić młody książę, więc on nie mógł uczynić tego samego?
Wkrótce dotarła do wielkich, dwuskrzydłowych drzwi. Wiedziała dokąd prowadzą, nie chciała znów znaleźć się na dziedzińcu, ale jednoczenie pragnęła uniknąć spotkania z Lucasem. Była w potrzasku. Znalazła się przed wyborem: uciec od Lucasa i skryć się wśród koni, czy może lepiej stanąć oko w oko z księciem? Co było gorsze? Pchnęła jedno skrzydło.
Im szybciej szła, tym coraz bliżej znajdowała się padoków, w których konie ćwiczyły z koniuszymi lub po prostu odpoczywały. Między wydzielonymi obszarami biegła szeroka, piaszczysta ścieżka i zakręcała gdzieś za solidnym ogrodzeniem. Jeśli pójdzie tam, znajdzie się blisko lasu i miejsca, gdzie zaatakował ją Ares.
- Hope! - usłyszała za sobą donośny głos księcia. Wzdrygnęła się przestraszona i ruszyła pędem między padokami. Wolała obecność koni, które napawały ją strachem, niż rozmowę z księciem Wilcottem. Dlaczego? Sama tego nie wiedziała, ale Lucas miał w sobie coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Był mężczyzną przystojnym, majętnym i najwidoczniej świadomym tego, jakie wrażenie na niej wywiera za każdym razem, gdy ich spojrzenia się krzyżują. Bała się tego, co czuła, bo nie wiedziała jak to nazwać. Nie znała odpowiedniego słowa, które określiłby jej uczucia względem księcia. I wcale nie chodziło o złość, czy nienawiść. Te uczucia, które się w niej kłębiły miały bardzo duży związek z jej ciałem. Jakby gorączka otaczała jej brzuch i tliła się w nim, niczym mały płomień, który czekał na odpowiedni moment, aby eksplodować w niej pożarem. 
Znajdowała się za ostatnim ogrodzeniem, gdy Lucas nagle zastąpił jej drogę. Zatrzymała się nagle, czując jak resztki łez ulatniają się po zetknięciu z gorącymi od zażenowania i złości policzkach.
- Nie myśl sobie, moja pani, że będę za tobą ganiał jak laluś. Nie jestem skory do zabaw – mruknął przeciągle, świdrując ją ciemnymi oczyma.
Zaatakował ją, choć nawet słowem się do niego nie odezwała, nie kazała mu również biec za nią, więc jego słowa nieco ją zdezorientowały. Wkrótce jednak otrząsnęła się i smagnęła go wrogim spojrzeniem, idealnie omijając jego oczy. Bała się, że stracił całą odwagę, jeśli spojrzy na niego.
- Nie musiałeś za mną iść, Wasza Książęca Mość – warknęła, nawet nie starając się ukryć ironii, którą zawarła w ostatnich słowach.
- Nie musiałem, masz rację i wcale nie mam na to ochoty, ale musimy porozmawiać. - Skrzyżował ręce na szerokiej piersi, długie nogi, na których opinały się czarne bryczesy, rozstawił szeroko, a poranne słońce odbijało się w jego wypolerowanych na połysk oficerkach. Przerażał ją tą postawą. Wyglądał jak władca dzikiego kraju, który chciał ją porwać z cywilizacji i wywieść gdzieś daleko, nawet jeśli ubrany był w piękne stroje. Może jego twarz i wyraz jaki gościł na niej sprawiły, że kojarzył jej się z dzikim królem?
Zadrżała na myśl o porwaniu, lecz nie ze strachu, ale z fascynacji na niezwykłą przygodę. Co się z nią działo, że tak pomyślała? Przecież to kompletny idiotyzm!
- Musimy? Znowu? Co tym razem mi powiesz, panie? Że powinnam być dzielna, mimo błędu popełnionego przez moją matkę wiele lat temu?
Książę Wilcott skrzywił się na słowa Hope, która nieświadomie zbliżyła się do prawdy, o której członkowie ich rodzin wiedzieli. Nie miał jednak zamiaru wyjawiać jej tego, ani nawet rozmawiać o jej rodzinie. Chciał jej wyjaśnić wszystko, bo miał dość tej farsy i grania. Był zmęczony ciągłymi pytaniami o ich zaręczyny. W klubie White'a panowie wciąż go zagabywali o Hope, jej reputację, którą swoją drogą próbował odratować, choć nie miał pojęcia z jakiego powodu to robił. Pytali go również o ślub, a on jedynie, co odpowiadał, że to nie ich sprawa i na pewno nie zostaną zaproszeni na ślub.
Hope patrzyła na niego w napięciu. Jej zielone oczy zaszły łzami, w których mimo jej woli połyskiwał gniew. Była piękna jak leśna nimfa, a waleczna jak Walkiria. Miała charakterek jak młoda klacz, narowista i niespokojna. A on nagle zapragnął obłaskawić ją. W łóżku. Poczuł w trzewiach ogień, palącą rządzę, którą musiał zaspokoić, lecz na pewno nie z Hope. Wzbudzała w nim zwierzęce instynkty, jednocześnie sprawiając, że czuł niezrozumiałą dla niego potrzebę chronienia jej, złożenia u jej stóp cały ten cholerny świat. Jednak w tej chwili to ciało i jego pragnienia brało górę, a nie wymysły nie wiadomo skąd.
- Nie, nie będziemy rozmawiać o twojej rodzinie. Pozmawiamy o nas i o tym, co ci za chwilę zaproponuję.
Dłonią wskazał kierunek marszu. Dziewczyna obejrzała się niespokojnie przez ramię, jakby obawiała się, że ktoś nagle ich zobaczy. Strach w jej oczach był aż nadto wyraźny. Co się z nią działo? Po chwili w głowie zabłysła mu myśl. Nadal miała traumę, o której opowiadał Sussex! Wszędzie było pełno koni, a ona najwidoczniej nie uporała się z własnym strachem. Dlatego złapał ją za ramię i szybkim krokiem, długość dostosowując do kroków dziewczyny, ruszył nie w stronę końca padoków, lecz w lewą stronę, z dala od zwierząt.
Musieli w końcu poważnie porozmawiać.

6 komentarzy:

  1. Podobają mi się myśli Lucasa :D Napisałabym Ci jaki to on jest cudowny i że też chcę takiego, ale chyba chyba zaczęłabym się powtarzać ;P Ogólnie rozdział bardzo na plus, choć aż tak wiele znowu nie wprowadza. Kombinatoryka na wyższym poziomie, haha. Każde z nich myśli po swojemu, ma swoje w głowie i po prostu ekstra! Fajnie, że pokazujesz spojrzenia na całą sprawę z różnych stron. W końcu każdy inaczej widzi i odbiera to co się dzieje. Nie dziwię się Hope, że nie wyszła z pokoju. Sama pewnie przeprowadziłabym protest głodowy, a dodatkowo zrobiłabym prawie wszystko żeby zdenerwować swoich wrogów i robić im po prostu na złość. No ale, ja to ja, a Hope, to słodka, kochana Hope <3

    Pozdrów ode mnie Lucasa <3

    Powodzenia w pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak można skończyć w takim momencie? ;> Jestem ciekawa, czy oni w końcu porozmawiają szczerze, bo coś czuję, że znowu nie wykorzystają szansy, aby odkryć swoje prawdziwe uczucia, tylko pojawią się jakieś bezpodstawne oskarżenia. Chociaż w tym przypadku wiele zależy od Lucasa, bo to on powinien zrobić pierwszy krok. W końcu to on jest facetem! :P Szczególnie w sytuacji, kiedy Hope jest naprawdę rozgoryczona, myślę, że należy jej się chwila szczerości z jego strony. Ostatnio pokazał swoją ludzką twarz, teraz również mógłby się trochę wysilić ;>
    Kurcze, zostawiasz nas w takiej niepewności, jak możesz?!?! :P

    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Łohoho, propozycje, sex propozycje, bo teraz tylko to mu szaleje w głowie, HUEHUEHUEHUE. Czekam na nich razem z ogromną ciekawością, ale przejdźmy do sedna, które mnie poruszyło! :D No nie dziwie się, że Hope i Faith są wściekłe. Przyjeżdżają w nowe miejsce, gdzie potrzebują oparcia, jakiś słów otuchy, normalnej pomocy. A tu...jakieś spiski i to właśnie od osób, którym zaufały i wiedziały, że mogą na nich liczyć. Myślę, że na nowe zaufanie będą musieli długo czekać. No i w końcu nie można odwołać zaręczyn. Co wymyśli nasz Lucas?
    CZEKAM!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie można odwołać zaręczyn?! A to ci dopiero! Ale wcale mnie to nie dziwi. Anglicy z ich sztywnym przywiązaniem do norm i ciasną etykietą są skłonni pewnie owinąć w niejeden skandal niewinną dziewczynę. Bo przecież w takiej sytuacji to zawsze kobieta wychodzi oczerniona od stóp do głów, prawda? A Hope do tego dźwiga brzemię przeszłości swej matki. Dobrze, że Faitht jest przy niej i że obie się wspierają. Są siostrami na dobre i na złe, co doskonale widać.
    Podziwiam Hope, że wsiała na konia. Po ostatnim wypadku, ja bym pewnie, na jej miejscu, reagowała wrzaskiem na sam jego widok, ale Hope jednak należy do dziewcząt odważnych, więc brawo dziewczyno! Lucas nie chcę za nią ganiać, ale gania i to widać, bardzo! <3 Ten człowiek sam siebie oszukuje! To, co przeżywa wieczorami pokazuje, co też kryje się w jego wnętrzu ^^ Ciekawa jestem ich rozmowy, chociaż nie liczę, by książę wyznał jej uczucia. Bo i sam nie jest jeszcze ich świadom, więc jak?
    Czekam niecierpliwie na kolejny <33 Całuje:*

    OdpowiedzUsuń
  5. jesteś okropna, nikt nigdy nie powinien kończyć rozdziału w takim momencie, a tym bardziej nie wtedy, kiedy trzeba czekać jakiś okres czasu na kolejną część. to jawne znęcanie!
    Wilcott chyba wpadł, pomimo iż sam tego nie zauważa, wiem, że pewne uczucia już się w nim narodziły i pomimo wyparcia, będzie już tylko gorzej. trudno jednak nie zrozumieć jego awersji; na jego miejscu byłabym też taka zamknięta i wypierała to z myśli. i sam fakt tych zręcznych i zamieszania nie ułatwia sprawy. Aczkolwiek pomimo wszystko nie spodziewałabym się tego, że Lucas okaże się całkiem spokojny i nawet uprzejmny dla Hope. Spodziewałam się, że jego porywczość da o sobie znać i koniec końców doprowadzi Hope do porządku, wykrzykując jej, że powinna wziąć się w garść. Wilcott plus dla ciebie! :D
    Sussex zachował się okropnie, zresztą wszyscy oni popełnili okropny błąd, ale skoro Lucas ma rowiązanie, to może przynajmniej on uratuje sytuację. Mam nadzieję, że niebawem się już o tym przekonam :)
    Apeluję o więcej scen Lucas - Hope :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hope trochę mnie irytuje, szczerze mówiąc. Faith jest bardziej zaradna i w ogóle, a jej starsza siostra czasem zachowuje się tak... niewinnie? Serio, wiem, że ona ma taka być, ale chwilami mnie tym wkurza. Chociaż trzeba przyznać, że nie jest aż tak naiwna, by dawać sobą sterować. No dobra, daje sobą sterować, ale nieświadomie, a kiedy dowiedziała się o zaręczynach i spisku księcia, sprzeciwiła się, więc ma plusika. Ogólnie jest spoko bohaterką, ale czekam na jakieś wielkie bum, jakie zrobi. W stylu jej matki, ale raczej nie ucieczka z kowalem. Po ostatnim zdaniu Lucasa (tak na marginesie, uwielbiam gościa) mam nadzieję, że razem wymyślą jakąś intrygę. Uwielbiam takie bohaterki. Niezależne, twarde, czasem złośliwe i potrafiące zdobyć to, czego chcą, bez przymilania się wszystkim i wskakiwania do łóżka. Hope raczej taka nie będzie, ale fajnie by było, gdyby pokazała trochę charakterku.
    Za to postać Lucasa uwielbiam. I nie chodzi o to, że w mojej głowie jest bajecznie przystojny :P Ma temperament, jest porywczy, ale również jest elegancki i umie się zachować w towarzystwie, chociaż traktuje innych z góry i nie obchodzi go ich zdanie. Pommo tego jednak nie jest jakimś wielkim ważniakiem i nie boi się pobrudzić sobie rączek... Niby tyle sprzeczności, ale w postaci Lucasa jest coś takiego, że w sumie nie trudno uwierzyć w te skrajności, bo są dobrze stonowane. Że tak powiem. chodzi mi tu o to, że raz nie rzuca wszystkimi na około, potem jest kulturalny, ma wszystkich gdzieś, a potem nagle jesy ok. Jest raczej tak, że to nie przejmuje się "towarzystwem", ale ludziom pracującym w jego posiadłości potrafi okazać jakiś szacunek, pomóc i w ogóle...
    Wracając do rozdziału... Podziwiam w pewnym sensie Hope, że jeszcze nie zabrały swoich rzeczy i nie wyniosły się do Ameryki. Ja już dawno byłabym w Bostonie, ale ona ze względu na matkę postanowiła zostać. No, może nie tylko i wyłącznie z tego względu, ale jest uparta. :D
    Czekam na ciąg dalszy, bo zakończenie tego rozdziału było tragiczne. To znaczy, było spoko, ale w takim momencie?! Jestem naprawdę zniecierpliwiona :D
    Pozdrawiam i przepraszam za mega pokręcony komentarz, możliwe że nie zawsze mogłam ubrać coś w odpowiednie słowa i wychodziło takie... coś :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.