Lucas
sam nie wiedział, dlaczego tak troszczył się o uczucia Amerykanki.
Nie chciał mieć z nią nic wspólnego, nie chciał jej. Już
dawno nauczył się, że człowiek zawsze powinien być silnym
osobnikiem, iść przez z życie z podniesioną głową, a gdy los
spłata figla, kopnie, trzeba wtedy oddać cios i iść dalej. Samemu. Nie
chciał się roztkliwiać, ani nawet rozważać własnych uczuć,
choć nie podejrzewał, aby takowe istniały.
Wyszli
z obrębu stajni szeroką, piaszczystą drogą i skierowali się ku
łąkom. Sami. Lucas zdawał sobie sprawę, że popełnia błąd, ale
nie mógł pozwolić, aby ktoś usłyszał to, co chciał jej
powiedzieć. Nie wiedział, dlaczego to robi – kolejna rzecz nie
podoba do niego, ale znalazł wyjście z sytuacji Hope. Pomysł,
który mimo wszystko wcale nie był jego, sprawił, że musiał
przedstawić ich zaręczyny w inny sposób. Tak, aby każdy
wyszedł na tym dobrze, Spojrzał na drobną postać kroczącą tuż
obok niego i poczuł delikatny zapach perfum: kwiatowy, słodki jak
ona sama.
-
O czym miałabym z tobą porozmawiać, Lucasie? - zapytała
całkowicie już spokojna. Gdy wymówiła jego imię poczuł
przebiegający po plecach dreszcz. Siłą powstrzymał się, aby nie
odwrócić jej i przycisnąć do pobliskiego drzewa, całując
w miękkie usta gwałtownie i władczo. Nie zrobił tego jednak,
myśląc o róży kwitnącej w ogrodzie, która
natychmiast skojarzyła się z Hope. Znów więc zmienił bieg
myśli. Skupił się na stoczni.
-
O tym, co mam ci do zaproponowania – powiedział i zerknął na nią
wzdłuż nosa.
-
To znaczy?
-
Hope, jeśli zależy ci na siostrze, to przemyślisz to, co mam ci do
powiedzenia. Dobrze wiesz, że zerwanie zaręczyn wcale nie poprawi
waszej sytuacji. I to nie jest niczyje wina, ani wasza, bo jesteście
niewinne, ani także nasza, bo nikt nie spodziewał się takiego
obrotu sprawy. - Przerwał na moment, aby złapać tchu i odciągnąć
w czasie to, co miał jej do powiedzenia. Hope wykorzystała ten
moment i spojrzała na niego z niepewnością.
-
Do czego pan zmierza? - zapytała i odsunęła się od niego trochę.
-
Do tego, abyś przemyślała, moja pani, decyzję o zerwaniu
zaręczyn. Póki jesteście w Londynie, nie powinnyście robić
nic, co mogłoby zniszczyć lub podważyć waszą reputację. - Hope
wyrwała mu dłoń i przyspieszyła kroku. Zmarszczyła w gniewie
brwi i nawet nie oglądając się za siebie niemal biegiem ruszyła w
stronę lasu. - Hope! - krzyknął wściekły. Czy ta kobieta zawsze
musi reagować w ten sposób? Czyż zaręczyny z nim, to nie
najlepszy sposób na to, aby odzyskać dobre imię?
Owszem,
może i nie był odpowiednim kandydatem na męża dla żadnej
kobiety, ale jego nazwisko ton nie łączył z żadnymi dużym
skandalami. Miewał romanse, ale z kurtyzanami, trzymał się z
daleka od żon i debiutantek, czasem zainteresował się jakąś
wdową, ale szybko odchodził, gdy kobieta wmawiała mu, że go kocha
i pragnęła go poślubić. Nie jego, lecz jego tytuł, majątek.
Dlatego pod tym względem uważał, że jego reputacja nie była
najgorsza. Wszyscy jednak traktowali go z dystansem, bo wiedzieli, co
o tym wszystkim myślał. Był złym, aroganckim księciem, widział
rzeczy, o których Hope nie miała pojęcia. Był na wojnie,
stoczył walkę w jednej bitwie, ale doznał jej okrucieństwa.
Natomiast Hope żyła z dala od brzydoty świata, żyła niczym
wszystkie angielskie panienki, trzymana pod kloszem. W ten sposób
dla niej nieodpowiedni, ale jednak nie pogorszyłoby to jej
reputacji.
-
Po moim trupie! Już panu powiedziałam, że nie będę przedłużać
żadnych zaręczyn! - powiedziała wściekła i puściła się
biegiem.
Lucas
zacisnął zęby i patrzył w milczeniu za odchodzącą dziewczyną.
Nie miał zamiaru jej gonić. Jeśli chciała rujnować sobie opinie,
to nie jego sprawa.
***
Przez
resztę dnia Hope chodziła zła i nie odzywała się do nikogo,
nawet do Faith, ale i ta nie była specjalnie rozmowna. Cała ta
sprawa mocno ją przygnębiła, dlatego schowała się w sypialni z
naręczem książek i zapasem jedzenia. W ten sposób mogła
odizolować się od świata na dwa dni. Hope nie była aż tak
spokojna. Miotała się po pokoju i złorzeczyła, składając
przysięgi, których nie była pewna, czy dotrzyma. Była
jednak zła i miała do tego prawo. Propozycja Lucasa wydała jej się
okropna. Miałaby przedłużyć zaręczyny? I co to niby da? Czy
ludzie zaczną o niej lepiej mówić? Odzyska dobre imię? Ton
zapomni o postępku matki? Na każde pytanie była ta sama
odpowiedzieć: nie! Nic się nie zmieni, jedynie ona będzie skazana
na Lucasa, księcia Wilcotta w myśl tych niepotrzebnych zaręczyn.
Znalazła
się w horrendalnej sytuacji praktycznie bez wyjścia, bo raz
rzeczone słowo na ich temat poszło w eter i ludzie ocenili je
podług tego, co zrobiła matka i co sami sobie dopowiedzieli ludzi.
Mogła zgodzić się na to, co proponował Lucas, ale czy postąpiłaby
słusznie? Czy ich domniemane narzeczeństwo sprawi, iż ludzie
zaczną na nie inaczej patrzeć? Raczej nie, choć miała nadzieję,
że coś się jednak może zmienić.
Szamotaninę
myśli przerwało jej pukanie do drzwi. Przystanęła obok łóżka
i cichym, nieco ostrym głosem pozwoliła gościowi na wejście do
sypialni. W drzwiach stanęła Charity, z niepewną miną. Zaprosiła
ją gestem, aby weszła dalej. Kobieta stukając obcasami pantofli
przeszła przez pokój, aż jej kroki stłumił gruby dywan.
Stanęła przed dużym kominkiem, a Hope przypomniała sobie, że
kiedyś zdarzyła się podobna sytuacja. Księżna spoczęła przed
kominkiem i obie rozmawiały wtedy o Lucasie. Teraz najwidoczniej też
się na to zanosiło.
-
Hope... - zaczęła cicho księżna i spojrzała na nią z żalem. -
Bardzo cię przepraszam za zaistniałą sytuację... Przepraszam cię
za wszystko – powiedziała i podeszła do niej energicznym krokiem.
Na jej łagodnej twarzy dostrzegła żal i smutek.
Czyżby
naprawdę przejęła się tym, co myślała o tej sytuacji? Naprawdę
chciała, aby wszystko się ułożyło? Hope uwierzyła kobiecie i
zdała sobie sprawę, że wcale nie jest na nią zła. W końcu to
nie ona zaaranżowała zaręczyny, lecz jej brat.
-
Nie gniewam się na ciebie, na księcia Reaburna także, to książę
Sussex jest wszystkiemu winien – odparła, czując się jak
królowa, która właśnie rozgrzesza winowajców.
Skonfundowana odstąpiła krok od swojej gospodyni i spojrzała przez
okno. Widok był zachwycający, lecz w tej chwili najmniej ją to
interesowało.
-
I, jeśli mogę cię prosić, nie gniewaj się także na mojego brata
i Lucasa. Wieść o tym, że nie żyje Mirabella bardzo nim wstrząsnęła. Podejrzewam, że w głębi ducha ją kochał, choć nigdy
tego nie powiedział. Znam Henry'ego tyle lat i wiem, że jest bardzo
skryty. Nigdy się nie przyznał, ale ucieczka twojej matki z kowalem
sprawiła, że całkowicie odciął się od rodziny. Popełnił przez
to wiele błędów, których żałuje do dziś. Nie bądź
na niego zła, chciał dobrze. Nawet nie wiesz, jak bardzo się
ucieszył, gdy przyszedł twój list z odpowiedzią.
-
Ale nie ważne jak szlachetne miał intencje, nie powinien spiskować
za naszymi plecami. Dlaczego to zrobił? Czy nie prościej byłoby
przyjąć nas, a potem pozwolić nam wyjechać? Chciałam tylko
dowiedzieć się coś o rodzicach. Przyjaciółka rodziny,
wspomniała coś o rodzicach i zostawiła mi masę wątpliwości...
Teraz wiem, że popełniłam błąd przypływając tutaj.
-
Nie mów tak, proszę. Wszyscy cieszymy się, że jesteście
tutaj. - Na potwierdzenie swoich słów podeszła do dziewczyny
i mocno ją przytuliła. Hope oddała uścisk, lecz wcale nie miała
na to ochoty. Akurat potrzebowała chwili spokoju. Skoro jednak
Charity chciała wyjaśnić wszystko na spokojnie i bez zbędnych
świadków to czemu nie skorzystać z okazji?
-
Nie wiem, nie mam pojęcia, co myślicie. Dowiedziałam się, że
wszyscy uważają mnie i Faith za kobiety upadłe, choć... sama nie
wiem, co miałabym zrobić.... żeby nią być... - jęknęła na
koniec nieskładnie.
-
Kochanie, ja to wiem, wszyscy wiemy, że jesteście niewinne i
możesz mi wierzyć tak, jak do tej pory to robiłaś, że tak jest.
A resztą się nie przejmuj. Waszą reputację, którą
nadszarpnął ton można bardzo łatwo odzyskać.
-
Przez narzeczeństwo, tak? - zapytała Hope i westchnęła, gdy
Charity potwierdziła to skinieniem głowy. - Nie ma innego sposobu?
-
Małżeństwo.
-
Jedno gorsze od drugiego - mruknęła, żałując, że w ogóle zapytała.
-
Rozumiem, że oba rozwiązania wydają ci się okropne, ale uwierz
mi, Lucas pomimo swoich wad jest człowiekiem honorowym. Gdybyś
została jego żoną otoczyłby cię opieką, troską i czułością.
Dałby ci wszystko, czego pragniesz, o czym marzysz. Jest bardzo
hojny. - Charity wymieniała po kolei jego zalety, a Hope krzywiła
się na każdy pozytyw.
-
Ale nadal nie zmieni tego, co powiedział o mnie i Faith – wypaliła
nagle, po chwili dopiero zdając sobie sprawę, z tego, co
powiedziała.
-
A cóż takiego powiedział?
Hope
chcąc czy nie, opowiedziała o całej sytuacji, której była
świadkiem po przyjeździe. Powtórzyła każde wypowiedziane
przez młodego księcia słowo. Księżna Reabourn słuchała jej z
uwagą, a na jej twarzy malowało się niedowierzanie. Najpewniej nie
spodziewała się, że jej bratanek mógłby zachować się w
ten sposób, ale jednak tak zrobił.
-
No cóż, jak już mówiłam Lucas ma wiele wad, a jedną
z nich jest brutalna szczerość, choć czasami człowiek może
pomylić ją z ordynarnym zachowaniem.
-
To co mówił było okropne! I najgorsze jest to, że on tak
naprawdę myśli! - krzyknęła i podeszła do łoża, po chwili
pacnęła na nie z wdziękiem godnym samej królowej i
spojrzała na zadumaną rozmówczynię.
-
Hope, ludzie w złości robią i mówią rzeczy, które
często mijają się z prawdą. Znam go na tyle długo, aby wierzyć
w to, iż jego zamiarem nie było ani obrażenie ciebie, ani twojej siostry. On,
mimo wszystko, nigdy nie ośmieliłby się świadomie obrazić
kobiety szlachetnie urodzonej. - Hope przewróciła oczyma,
jednocześnie podziwiając kobietę za lojalność.
-
Ja myślę, że mówił to na poważnie i nie uwierzę w nic
innego. Moje zdanie na temat księcia Wilcotta nie ulegnie zmianie.
-
Bardzo mi przykro to słyszeć, ale liczę na to, iż przekonasz się
do niego wkrótce.
Charity
skinęła głową dziewczynie i wyszła z pokoju, zostawiając Hope z
mętlikiem w głowie.
***
Tydzień
po nieszczęsnym balu do drzwi księstwa zaczęły pukać tłumy
mężczyzn, którzy zapragnęli zobaczyć obie siostry,
najlepiej w tym samym czasie. Wszyscy panowie w różnym wieku
i różnych pozycji rozpoczęli, jak określiła to
zniesmaczona Faith, taniec godowy dzikich świń. Jej stwierdzenie
sprawiło, że książę Reabourn, jego żona, a także Sussex przez
dziesięć minut niemal tarzając się po ziemi śmiali się do
rozpuku. Nikt, kto usłyszał tę arogancką uwagę nie potrafił
powstrzymać się od choćby najmniejszego drgnięcia warg. Nawet
James, zacny i wielce szanowany kamerdyner Książecej Mości,
uśmiechnął się szeroko. Ale Faith nie mijała się z prawdą.
Panowie wyczyniali prawdziwe cuda niegodne szlachetnie urodzonego.
Wszyscy, jak jeden mąż, prosili dziewczęta o rękę, lecz
spotykali się jedynie z odmową. Hope wśród tłumów
dostrzegła kilku naprawdę miłych i z wyglądu przypominających
uczciwych mężczyzn, ale Reabourn nie zgodził się na żadne
„starania o rękę”.
-
Możecie być spokojne, moje drogie – powiedział któregoś
dnia książę Reaburn, gdy wyszedł kolejny amant srodze załamany
odmową opiekuna. - Żaden mężczyzna nie dostanie ode mnie zgody,
chyba że rzeczywiście zaimponuje mi, mojej małżonce i jej bratu.
-
Zaraz, zaraz... A kto powiedział, że chcemy jakichkolwiek
oświadczyn? - zapytała Faith i odłożyła książę na bok.
-
Wiem, że nie spodziewałyście się tego, ale wiedziałem, że po
balu zacznie zjeżdżać się całe tałatajstwo. Będę odmawiał
każdemu, kto zechce was pojąć za żonę, chyba że wy zdecydujecie
inaczej. Mianowicie któryś z panów spodoba się wam na
tyle, aby zechcieć za niego wyjść.
Dziewczęta
milczały przez chwilę. W końcu pierwsza zabrała głos młodsza
panna Winward.
-
Raczej nie sądzę, abyśmy miały wybrać któreś z
angielskich dżentelmenów.
Książę
skinął głową i cała trójka powróciła do
przerwanych lektur. Hope zagłębiła się w greckiej sztuce, Faith powróciła do czytania The Mysteries of Udolpho,
natomiast ich opiekun skupił
się na najnowszym wydaniu Times'a.
Po
pół godzinie Hope rzuciła książkę na stolik i przeprosiła
towarzyszy. Musiała wyjść, nawdychać się świeżego powietrza.
Zbyt duży mętlik miała w głowie, aby móc wysiedzieć tak
bezczynnie. Musiała znów pomyśleć.
Pogoda
w ostatnich dniach zmieniła się nieco, zrobiło się chłodniej,
wiatr wiał nieustannie, sprawiając, że konary drzew wyginały się
lekko w każdą stronę. Opatulona szalem ruszyła w kierunku stajni.
Bardziej z przyzwyczajenia, niż świadomości. Gdy ocknęła się,
znajdowała się tuż przed szeroko otwartymi drzwiami. Rozejrzała
się wokół. Stajnia tętniła życiem. Konie hałasowały
jedząc, stukając kopytami o beton lub rżąc cicho. Stajenni
czyścili wierzchowce, dwóch kowali podkuwało konie, a reszta
po prostu kręciła się po okolicy bez celu. Zrobiła krok do
przodu, a potem kolejny i jeszcze jeden. W końcu pochłonął ją
cień i chłód jaki panował tutaj. Powoli szła środkiem,
aby przypadkiem żaden z koni nie próbował jej ugryźć.
Przypomniała sobie wszystko – cały wypadek. Jak niemal została
stratowania przez Aresa, jak uciekała przed nim... Wszystko. Nie
pamiętała jednak momentu, w którym uratował ją Lucas, ale
akurat tym nie bardzo się przejęła, ponieważ wolała wiedzieć jak najmniej.
W
przypływie nagłego masochizmu skierowała się w stronę boksu
Aresa, lecz go nie zastała w nim. Ostrożnie podeszła bliżej, lecz
pomieszczenie było puste. Oparła się o drewniane drzwi i
zapatrzyła na pusty boks. Ares to piękny, lecz niebezpieczny koń.
Jak tak cudowne stworzenie może być tak agresywne?
Odepchnęła
się od drzwiczek i ruszyła w głąb stajni. Zatrzymała się jednak
w pół kroku i cofnęła do miejsca, w którym chwilę
temu stała. Obejrzała cały boks i nagle uświadomiła sobie, że
coś jest nie tak. Pomieszczenie, w którym znajdował się
Ares było puste, to oczywiste, ale na betonie nie było słomy.
Wiedziała jak pracują stajenni, nie zostawiali pustego boksu, bez
słomy. Odsunęła się i wtedy zrozumiała też, że nie ma żadnej
tabliczki, która informowałaby, kto zajmuję tę część
stajni. Co się stało z Aresem? Czyżby przenieśli go w inne
miejsce? To tłumaczyłoby, dlaczego zniknął i jakoś do tej pory
go nie widziała. Nie miała zbyt wielu okazji, aby tu przychodzić
od tego nieszczęsnego wydarzenia, ale sam fakt, że Aresa nie
widziała bardzo ją zaniepokoił. Rozejrzała się wokół,
aby poszukać kogoś, kogo mogłaby zapytać o Aresa, lecz nie
dostrzegła żadnego stajennego, ani nawet zarządcę.
Spojrzała
w głąb korytarza, oświetlonego częściowo przez naftowe lampy i
mimowolnie zadrżała. Po obu stronach przejścia wystawały końskie
głowy różnej maści: siwe, kare, srokate. Wszystkie w
pyskach trzymały siano lub po prostu z ciekawości wyglądały przez
kraty.
Wyszła
ze stajni. Drżała na całym ciele, nogi miała jak z waty. Miała
dość. Kochała konie, lecz teraz napawały ją olbrzymim strachem.
Niemal odrazą. Tęskniła za galopowaniem po lesie, lecz strach był
silniejszy. Jak miała go pokonać? I czy w ogóle była w
stanie to zrobić?
Kolejne
dni upłynęły dziewczętom w dziwnych nastrojach i próbie
odbudowanie chybotliwej relacji z księstwem, a także Sussex'em,
który zawinił najbardziej. Hope była na niego zła, lecz już
po dwóch dniach od spotkania w gabinecie nie próbowała
nawet udawać, że go ignoruje. Nie mogła. Obie z młodszą siostrą
miały dobre serca i potrafiły wybaczyć drugiemu człowiekowi złe
uczynki. Zastanawiała się jednak, czy po czymś takim mogła im
jeszcze zaufać? W pierwszych dniach pobytu miały wątpliwości,
potem się przekonały, ale teraz? Teraz nie mogły popełnić tego
samego błędu. Powinny zachowywać się nieco ostrożniej względem
nich.
Hope
wraz z siostrą, a także z księżną siedziały w swoim już starym
zwyczaju w zielonym salonie i kosztowały nowego ciasta upieczonego
przez panią Burns. I jak zawsze, gdy pragnęły chwili spokoju,
przeszkodziło im pukanie do drzwi. James wszedł powoli i z miną
wielce ważną zaanonsował księcia Ashbrooka. Podał księżnej
wizytówkę i czekał na polecenie.
-
Wprowadź go, James, i każ przynieść herbatę i kawę.
Kamerdyner
kiwnął głową i wyszedł z pokoju. Po chwili w drzwiach stanął
książę Ashbrook, mężczyzna wszedł powoli, uważnie, acz
niepewnie rozglądając się po salonie. Hope uśmiechnęła się,
gdy na nią spojrzał, chcąc w ten sposób dodać mu odwagi. I
chyba jej się udało, ponieważ dostrzegła w jego oczach ulgę i
więcej pewności siebie.
-
Dzień dobry, pa-paniom – zająknął się cicho i spłonął
rumieńcem. Jego błękitne oczy błądziły po całym salonie. Nie
chciał patrzeć na żadną z nich. Ciekawe, dlaczego jest tak
zdenerwowany?, zastanowiła się w myślach i wstała.
-
Proszę, niech pan usiądzie. - Delikatnym gestem dłoni wskazała
Ashbrookowi fotel, na który klapnął z ciężkim
westchnieniem. - Czego się pan napije?
-
K-kawy, p-p-proszę – mruknął i wsunął palec za starannie
związany fular. Odciągnął go od szyi, robiąc przy tym zabawną
minę męczennika.
Lokaj
przyniósł na srebrnej tacy zastawę. Filiżanki rozstawił na
stoliku między szezlongiem, a sofą i fotelami. Po chwili w salonie
pozostały tylko trzy pani i zdenerwowany młody książę. Hope
spojrzała na Charity, lecz ta wzruszyła nieznacznie ramionami. Hope
zajęła się nalewaniem kawy. Książę Ashbrook popatrzył na nią,
a potem z cichym westchnieniem przyjął od niej filiżankę kawy.
Między fotelem, w którym siedział, a stolikiem do kawy było
niewiele miejsca, toteż młody mężczyzna próbował
lawirować nogami tak, aby wygodnie je wyciągnąć, przy okazji
bacząc, aby kawa nie chlapnęła mu na spodnie. Hope widząc jego
beznadziejne poczynania postanowiła przyjść mu z pomocą.
-
Może zechciałby pan usiąść obok mnie? Na szezlongu na pewno
będzie panu wygodniej.
-
D-dziękuję – odpowiedział tylko i z wyraźną ulgą spoczął na
jednym końcu zielonego mebla. Hope sięgnęła po filiżankę
herbaty. Upiła łyk i spojrzała na księcia. Ten przyglądał jej
się z jawnym uwielbieniem. Zakłopotana odstawiła filiżankę i
wyprostowała się, zgrabnie zaplatając dłonie na kolanach.
-
Co cię tu sprowadza, Ashbrook? - zapytała księżna Reabourn.
Mężczyzna znów wsunął palec za fular i odciągnął go od
szyi, jakby go przyduszał.
-
Ch-chciałem odwie-edzić pannę Hope – wyjąkał i spojrzał na
dziewczynę z prawdziwą desperacją. Zmieszana, kiwnęła głową i
uśmiechnęła się lekko, aby książę nie czuł się tak
skrępowany. Żal jej było patrzeć, jak z trudem wydobywa z siebie
kolejne słowa. Charakter miał bardzo łagodny i spokojny, więc
czuła się przy nim dobrze. Nie tak, jak przy Lucasie. Zawsze się
denerwowała, reagowała na niego w dziwny i niewytłumaczalny
sposób. Ashbrook nie patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem
twarzy, z chłodem w ciemnych oczach. Jąkający się książę był
dobry, patrzył na nią z ufnością i doskonale wiedziała, co w tej
chwili czuł. Jego nieco poznaczona bliznami twarzy wyrażała
autentyczny zachwyt. Był szczery i od razu wiedziała, że komuś
takiemu można ufać. Natomiast, jeśli chodziło o Lucasa...
Naprawdę nie wiedziała, czy książę Wilcott jest tym, któremu
można powierzyć swe sekrety, choć nie wyglądał na kogoś, kto
roznosi plotki. Mimo to, nie ufała mu. Może właśnie z powodu
tego, jak zachowywała się przy nim, jak się czuła w jego
przytłaczającej obecności. Lucas miał w sobie pewien magnetyzm,
który ją przyciągał, choć nie wiedziała dlaczego. W końcu
nie wyglądał na łagodnego i przyjaznego.
Odstawiła
jednak podobne rozważania na bok, w końcu miała gościa i powinna
się nim zająć. Wizyta księcia skończyła się nad wyraz szybko,
lecz młody mężczyzna zapadł dziewczętom w pamięci jako
nieśmiały i łagodny. Nie sposób było go nie lubić. Hope
żałowała, że się jąkał, bo choć miał dużo do powiedzenia,
nie potrafił sklecić dwóch zdań bez zająknięcia. Miała
wrażenie, że ten człowiek bardzo chce, aby go szanowano i
podziwiano, lecz z powodu wady wymowy nie jest w stanie uzyskać tego
szacunku. Zresztą, nie tylko wada wymowy była jego wadą. Owszem,
był wysoki, lecz chudy i niezgrabny, miał długie nogi i jak
zauważyła stanowiły dla niego śmiertelne niebezpieczeństwo.
Potykał się o nie, więc bała się, że w końcu złamie sobie
kark.
Ale
był uroczy. O Lucasie nie mogła tego powiedzieć. Nawet nie
pasowało do niego to słowo. Było zbyt delikatnie, nawet jak na
jego drapieżny wygląd.
***
Przed
księstwem Reaburn oraz Sussex'em stanęło ciężki zadanie. Musieli
odzyskać przyjaźń i zaufanie dziewcząt. Cała trójka
podświadomie wiedziała, że to właśnie z Hope pójdzie im
najszybciej, bo wydała im się bardzo przyjaźnie nastawiona do
ludzi, więc mimo tego, iż cała sytuacja dotyczyła głównie
jej, wiedzieli, że powoli znów zacznie im ufać. Dni mijały,
zbliżał się sierpień, a także koniec sezonu letniego.
Dziewczęta
podbiły serca mężczyzn, chyba nie było żadnego młodego panicza,
który nie wmówiłby sobie, że jest nieodwołalnie
zakochany, w któreś z sióstr lub w obu jednocześnie.
Wszyscy chodzili na bale, ignorując fakt, iż siostry Winward
stawały się niekiedy tematem niezbyt pochlebnych plotek, zwłaszcza
zazdrosnych matron i ich córek lub wnuczek, które miały
wrażenie, że nagle obie mogłyby usidlić wszystkich mężczyzn,
zabierając im idealną okazję, aby poślubić któregoś z
zamożnych arystokratów. Jednak ani Hope ani Faith nie
myślały, aby rozejrzeć się za mężem. Wcale nie chciały nikogo,
kto pochodziłby z tego „robaczywego” towarzystwa. Wolały kogoś
z ich rodzinnej wsi, niż z Angli.
Panowie
codziennie składali wizyty dziewczętom, mając nadzieję, że
zaręczona Hope jednak zmieni zdanie i zerwie wszelkie kontakty z
ponurem księciem Wilcottem. Sprawa jednak nie była taka prosta.
Reabournowie, a zwłaszcza Charity wciąż prosiła, aby nie zrywała
zaręczyn, żeby poczekała. Hope nie chciała o tym słyszeć, lecz
aby doprowadzić sprawę do końca musiała rozmówić się z
jej domniemanym narzeczonym, który jak na złość nagle
zniknął i przestał w ogóle przychodzić do pałacu
Hawskville. Nie mogła zapytać o niego Charity, ani nikogo innego,
ponieważ to wzbudziłoby podejrzenia, a tego koniecznie chciała
uniknąć. Nie znała jego adresu zamieszkania, mogła więc tylko
liczyć na to, iż w końcu spotka go na balu.
A
najbliższą okazją do tego miał być bal wydawany przez
przyjaciółkę Charity, lady Charlottę Warren.
"Wieść o tym, że nie żyje Mirabella wstrząsnęła nim bardzo." - tu chyba nie ma błędu, ale końcówka lepiej by brzmiała, gdyby było "bardzo nim wstrząsnęła".
OdpowiedzUsuń"- Kochanie, ja to wiemy," - niepotrzebny y na końcu
"To było okropne, co mówił! " - to chyba też nie jest błędem, ale (przynajmniej dla mnie" lepiej by było: "To co mówił było okropne". Jakoś tak naturalniej to wypowiedzieć ;)
" aby wierzyć w to, iż jego zamiarem nie było ani obrazić ciebie i siostrę." - coś namieszałaś. Chyba powinno być: "ani obrażenie ciebie, ani twojej siostry"
"obrazić kobietę szlachetnie urodzoną. " - może się mylę, ale to się czasem nie odmienia na "kobiety szlachetnie urodzonej"? Nie jestem pewna, ale jakoś tak nie daje mi to spokoju.
", Faith natomiast powróciła do czytania The Mysteries of Udolpho, natomiast ich" - powtórzenie
" próbie odbudowanie chybotliwej " - zamiast e w "odbudowanie" powinno być a
" Nie mogła zapytać o niego Charoty" - chyba miało być Charity ;)
Podobają mi się myśli Lucasa :D Pewnie na miejscu Hope wybaczyłabym mu dosłownie wszystko (ale ja przeważnie zawsze staję po stronie mężczyzn z utworów, więc to nic dziwnego). Fajnie, że zrobiłaś zakładkę o bohaterach. Nie wiedziałam, że Reabourn ma na imię Gabriel. Masz za to OGROMNEGO plusa. No, ale wróćmy do rozdziału. Jak mogła odrzucić propozycję małżeństwa?! No, dobra, pewnie sama pisząc coś tego typu zrobiłabym dokładnie to samo, no ale! Jak mówiłam stoję po stronie Lucasa i tyle ;P Oj Hope, Hope... Masz Lucasa na wyciągnięcie ręki!
Chociaż tyle, że pogodziła się z Charity. Może nie będzie tak źle?
Haha, ci zalotnicy są nieodłącznym elementem każdego romansu osadzonego w tych realiach :D Ale tak trochę żal mi Ashbrooka. Trzymam kciuki za to, żeby kiedyś znalazł sobie fajną żonę. Byle nie Hope, bo ona i Lucas są dla siebie stworzeni ;P Może Faith się nim zainteresuje? Chociaż ona, to taki ciekawy człowieczek, że wcale bym się nie zdziwiła jakby wyszła za jakiegoś malarza, uciekła, albo wróciła do rodzinnej wsi i tam sobie kogoś znalazła :D Znowu odbiegam od tematu... I chwała niebiosom, że Hope nie zerwała jeszcze tych zaręczyn! Lucas, ukrywaj się dalej, jeżeli nic innego nie pomaga :D Albo niech weźmie sprawy w swoje ręce! Przecież głupi nie jest, na pewno coś wymyśli (A mnie się podobają jego myśli, pamiętaj ;P ).
Jej! Będzie bal. Uwielbiam bale. Szczególnie te, na których przeznaczeni sobie bohaterowie się spotykają i w ogóle!
Pozdrawiam
Annetti
Zapomniałam dodać, że masz ładny szablon :)
UsuńLucasowi zależy, czy tego chce czy nie, jest już zaangażowany i tylko to zabrania mu przyjścia do Hope. Boi się, że gdy tylko zrobi jeden krok fala niepotrzebnych uczuć zaleje jego skamieniałe serce. I wcale mu się nie dziwie. Też jestem typem człowieka, który woli uciec niż wyjśc naprzeciw. Aczkolwiek liczę, że w jego przypadku w końcu coś zrobi i zacznie się jakiś romans :D Naprawdę czekam z niecierpliwością na odrobinę gorętsze sceny Lucas-Hope xd ja taka niewyżyta :D
OdpowiedzUsuńI rozczuliło mnie zachowanie Lucasa: sprzedał, czy ckolwek tam zrobił, Aresa - choc sam pewnie jeszcze tego nie wie, jestem przekonana, że to z obawy o Hope. coś jest już na rzeczy, mam nadzieję, że na balu coś się zadzieje, bo nie ręczę za siebie, jak któreś znowu ucieknie.
A Ashbrook... wydaje się być bardzo w porządku, ale nie pasuje mi do Hope, ona musi być z Wilcottem!
Cudowny szablon tak swoją drogą i muszę przyznać, że ten rozdział jest bardzo dobrze napisany; tak płynnie i przyjemnie się go czyta, nie żeby te inne były złe, ale w tym wyjątkowo się to uwidacznia.
Pozdrawiam! :)
Nowy szablon przepiękny! Taka Hope jak na nagłówku bardzo mi się podoba! Jest śliczna i taka delikatna <3
OdpowiedzUsuńKurczę świetny rozdział! :) Podoba mi się! :)
OdpowiedzUsuńhttp://artystyczny-zawrot-szczescia.blogspot.com
Po pierwsze: szablon, piękne kolory. <3 Po drugie: no, patrz, jak zawróciły w głowie. Nie sądziłam, że młode zrobią taką furorę. Podejrzewałam większe obrzucanie głupimi plotkami. Jednak, proszę. Zdenerwowała mnie trochę Hope, że nie dała powiedzieć do końca Lucasowi. Może jednak naprawdę miał dobry pomysł, rozwiązanie tej sytuacji. To było takie...dziecinne z jej strony. Denerwuje się, ucieka, zamiast na serio znaleźć jakieś wyjście. Takie wkurzanie się raczej jej nie pomoże. Ciekawi mnie jeszcze strach Hope przed końmi. W końcu tak je uwielbia, a tu taka fobia teraz. Szkoda mi jej.
OdpowiedzUsuńCóż, czekam na dalej. Życzę weny. <3
Pozdrawiam.
Fju, fju, fju. Ja jednego balu nie zdążyłam strawić, a tu kolejne. Tak mnie naszła myśl: w tamtych czasach londyńska socjeta wciąż szła w tan, kiedy u nas jak się pójdzie dwa razy w tygodniu do klubu to już chodzą na człowieka ploty, że imprezowicz, że alkoholik, że lekkich obyczajów.
OdpowiedzUsuńMiałam do nadrobienia trzy rozdziały, żeby być w końcu z Twoim Balem na czysto. Pamiętam, że znalazłam jakieś dwie/trzy niezgodności. A raczej rzeczy, które mi nie pasowały, tyle, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, więc zapominam o tym i zamykam jadaczkę ;)
Hope jest irytująca. Niby taka dorosła, samodzielna, poukładana, a nie potrafi zrozumieć najprostszych zasad. No i nie wiem, czy to duma, czy głupota nie pozwala jej przyjąć pomocnej ręki. Niech się dziewczyna opamięta, bo psiocząc na wszystko i na wszystkich daleko nie zajdzie.
Och, Lucas - chłopie, stary, przyjacielu: zakochujesz się prawdopodobnie, ot co. teraz wsiądziesz na karuzelę uczuć i nic, co robisz, nie będzie miało dla Ciebie sensu :)
O, wiem, co mi się nie spodobało: Hope jest idealistką, została wychowana w kochajacej sie rodinie, rozumiem. Ale trochę źle przedstawiłaś jej pogląd na małżeństwo. Ja wiem, ona jest Amerykanką, a Ameryka ju zw tamtych latach kojarzyła się z krajem rozpustą i grzechem płynącym, gdzie ludzie zasady mieli za nic. Tylko, że tego nie nakreśliłaś. W moim odbiorze to było tak, jakby w tamtych czasach głównie hajtano się z miłości, a rzadko kiedy z obowiązku. A było na odwrót. Warto wrócić do tamtego rozdziału, gdzie były przemyślenia bohaterki i trochę inaczej to ująć w słowa. Tak tylko proponuje :)
Ciekawa jestem jak to wszystko poukładasz, czy Hope odbuduje swoją reputację i czy Lucas jej w tym pomoże.
Tak nawiasem, czy czytałaś "Sekret damy" Jo Beverly, bądź "Przeznaczenie" Jude Deveraux? To moje dwie ulubione pozycje, jeśli chodzi o romanse historyczne. W wypadku, kiedy nigdy o nich nie słyszałaś, to serdecznie Ci polecam. Przeznaczenie zmiażdżyło mi kilka lat temu serce, ciekawe czy i z Tobą mu się to uda ;)