Szkocka
zadziała i kiedy drugi raz zasnęła, nie męczyły ją koszmary.
Poddała się błogiemu uczuciu i pozwoliła zaprowadzić się w
spokojny sen. Rano wstała trochę tylko zmęczona i skołowana. Co
Lucas robił w jej sypialni? Jego pokój musiał być bardzo
blisko, skoro usłyszał krzyki. Dlaczego nie było Faith? Przecież
jej sypialnia znajdowała się tuż za ścianą, na pewno
usłyszałaby, że krzyczy. Będąc
u księstwa Reabourn często przychodziła do niej do pokoju i
pocieszała, teraz jednak nie przyszła i nie wiedziała, czy to
miało związek z ich obecnymi relacjami, czy może rzeczywiście
nic nie słyszała.
Ubrana
w ciemnozieloną sukienkę zeszła na dół. Jak się okazało,
wszyscy już byli. Jedli spokojnie śniadanie i rozmawiali na temat
pogody. Gdy weszła wszyscy przywitali się z nią i wrócili
do posiłku. Usiadła na miejscu, które zajmowała na kolacji
i zajęła się śniadaniem. Nalała soku do wysokiej szklanki, a
potem rozejrzała się po stole i zdecydowała się na owsiankę, do
niej dodała kilka owoców.
Unikała
patrzenia w prawo, gdyż bała się, że napotka wzrok księcia
Wilcotta. Nie wiedziała jak zareaguje na niego, po wczorajszych
ekscesach będzie lepiej, jeśli w spokoju przetrawi jego słowa, a
także późniejszą obecność. Nie powinien do niej wchodzi,
nawet jeśli usłyszał jej krzyk. I wcale nie chodziło o zasady
moralne, ale o jej samopoczucie, bo jego obecność w pokoju
sprawiła, iż cała ich relacja nabrała dziwnej intymności, jakby
między nimi już powstawały sekrety, z którymi nie chcieli
się dzielić. Wolała jednak nie mieć z nim żadnych sekretów,
chciała relacji czysto platonicznej, bez żadnych znaczących
gestów.
-
Słyszysz, Hope? - usłyszała tuż nad uchem. Z wrażenia aż
podskoczyła. Popatrzyła na Faith, a potem wzrokiem powiodła po
reszcie towarzystwa, które przypatrywało się jej z
zaciekawieniem.
-
Tak? Przepraszam, zamyśliłam się. O co chodzi? - zapytała
zdławionym głosem, czując jak rumieńce zaczynają wypełzać spod
sukni obejmować szyję i policzki.
-
Mówię, że mam dla ciebie niespodziankę. - Odwróciła
głowę w stronę Lucasa. Widziała jego twarz, ale nie oczy.
-
T-tak? Jaką? - zająknęła się i w końcu spojrzała mu głęboko
w oczy. Mężczyzna uśmiechał się do niej poprzez spojrzenie.
Zaskoczył ją tym, ale poczuła także ulgę. Wyglądało na to, że
zapomniał o ich wczorajszej rozmowie. Przynajmniej na razie.
-
Sama się przekonasz. Tymczasem życzę smacznego – mruknął i na
tym zakończyła się ich rozmowa.
I
choć nic do siebie nie mówili, książę rozmawiał z
Gabrielem, a Faith ją zagadywała, Hope miała wrażenie, że
narzeczony wciąż ją obserwował. Oczywiście mogła się mylić,
bo starała się nie zwracać w tamtą stronę, ale czuła dreszcze
na całym ciele. Jej ciało doskonale zdawało sobie sprawę, że
jest obiektem obserwacji.
W
końcu skończyli jeść, Hope szybko dokończyła swój
posiłek, więc wyszli do foyer. Kamerdyner już czekał z
płaszczami, rękawiczkami, pelisami i parasolkami. Hope zaskoczona,
ale także targana niepokojem, ubrała się i poczekała na
pozostałych.
Poranne
słońce zalało swymi promieniami cały podjazd. Był to okrągły
plac, wysypany białym kamieniem, a pośrodku tego wszystkiego
widniał duży skalniak obsadzony najprzeróżniejszymi
kwiatami. Kątem oka dostrzegła jak od podjazdu odchodziło kilka
alejek, a jedna, najszersza ginęła gdzieś za pagórkiem
obrośniętym wysokimi drzewami. Oni natomiast skierowali się inną,
biegnącą raczej na wschód. Po obu jej stronach rosły
wysokie topole i wierzby. Kamienie przyjemnie chrzęściły pod
butami.
Pogoda
zdecydowanie się poprawiła. Ciemne chmury już dawno zniknęły z
nieba, a ich miejsce zajęło błękitnoszare niebo, poprzecinane
jedynie niedużymi, białymi chmurkami. Świecące słońce bawiło
się cieniami, jakie rzucały okoliczne drzewa, a lekki wiaterek
przywiewał w ich stronę zapach lasu i ogrodów.
Hope
szła z tyłu, więc przystanęła i obejrzała się za siebie. Pałac
księcia zapierał dech w piersiach. Był ogromny, przypominający
siedzibę samego króla. Frontowa część ewidentnie była
czymś, co kiedyś mogło należeć do zamku, zbudowana z szarego
kamienia, półokrągła z szerokimi, marmurowymi schodami i
prostym portykiem. Wczoraj nie miała okazji przyjrzeć się budowli,
ale dziś doskonale widziała każdy jej szczegół. Pałac
miał dwa długie skrzydła: wschodnie oraz zachodnie, kwadratowe i
wykonane również z szarego kamienia. Na ich końca dobudowano
okrągłe wieże, zakończone wysoką iglicą. Główna część
posiadała wąskie, zakończone łukiem okna, nad którymi
zwisały z szerokich gzymsów gargulce, natomiast dobudowane
skrzydła mogły się poszczycić znacznie szerszymi okiennicami. Cała monumentalna budowla była
pomieszaniem stylów i epok. Hope czuła, że w Silverstone
czai się duch średniowiecza, a gdzieś po pustych komnatach,
zapomnianych przez służbę i pana wałęsa się zbłąkana dusza
rycerza.
-
Hope! - krzyk Charity, prześlizgnął się między jej myśli.
Odwróciła się oszołomiona tym, że tak łatwo popadła w
zadumę i zorientowała się, że wszyscy na nią czekają.
Popatrzyła na Lucasa. Ten stał z tyłu, ale górował nad
wszystkim wzrostem, dlatego mogła bez problemu patrzeć na jego
twarz, na której malowało się napięcie. Wzruszyła
ramionami i pospieszyła do grupy. Nie mogła zostawać w tyle, tym
bardziej że to dla niej miała być niespodzianka.
Jej
niepokój wzrósł, gdy szpaler drzew skończył się i
zaczęły się ogrodzenia, za którymi rozciągały się
ogromne połacie bujnie porośnięty łąk. W oddali dostrzegła las,
a także kilka jaśniejszych plamek. Zmrużyła oczy i przyjrzała
się tym niewielkim punkcikom w oddali i zorientowała się, że są
to konie. Cofnęła się przestraszona i zerknęła na księcia, lecz
ten zajęty był rozmową z Charity. Faith szła z Reabournem i
wymieniali się uwagami na temat okolicy.
-
Dokąd idziemy? - wydukała, a choć znała odpowiedź, chciała ją
usłyszeć od Lucasa.
-
Do stajni, chcę ci coś pokazać – powiedział stanowczo i tak
samo na nią spojrzał. Nie miała nic przeciwko spacerowi po
okolicy, która była piękna i sielankowa, ale za nic w
świecie nie chciała wchodzić do stajni, gdzie znajdowały się
konie. Mimo że często zdarzało jej przebywać w stajni u księstwa
Reabourn po wypadku, to nie oznaczało, że nie bała się koni.
Napawały ją bezgranicznym strachem, którego nie mogła w
żaden sposób kontrolować. Potrząsnęła głową i już
miała wycofać się do tyłu, gdy z boku dobiegło ich głośne
rżenie. Popatrzyła w tamtą stronę i dostrzegła nadbiegającego
konia. Srokacz cwałował w ich stronę z uniesionym pyskiem i
ogonem. Jego sprężyste kroki sprawiały, iż postronnemu
obserwatorowi wydawało się, że frunie w powietrzu.
-
To jakiś twój nowy nabytek? - zapytał Gabriel, ewidentnie
zainteresowany koniem. Zwierzę zaorało kopytami ziemię tuż przed
ogrodzeniem i z ciekawością wyciągnęło w ich stronę szyję.
Klacz była młoda, na oko dwuletnia i narwana. Podkutym kopytem
kopała w ziemi i ewidentnie domagała się uwagi. Lucas podszedł do
niej i pogłaskał ją po ruchliwych chrapach.
-
Co to za klacz? - zapytała Charity i również do niego
podeszła, Hope została z tyłu, obserwując wszystko z daleka.
-
To Finezja, po Fali i Lewiatanie. Mam zamiar wystawić ją do
wiosennych wyścigów w Ascot.
- Po tym Lewiatanie? - zapytał Gabriel i przyjrzał się
klaczy. Wilcott pokiwał głową i uśmiechnął się znaczącą.
Hope, podobnie jaki Faith kompletnie nie miały pojęcia o jakich
koniach jest mowa, ale z drugiej strony niewiele je to obchodziło. W
końcu ani nie znały się na hodowli, a Hope żywiła do nich urazę
z powodu wypadku. Faith natomiast jakoś niespecjalnie lubiła te
zwierzęta, bliższe jej sercu były koty.
W
końcu zostawili charakterną Finezję w tyle i ruszyli w kierunku
stajni. Już z oddali dostrzegła długi, dość wysoki budynek z
czerwonej cegły o spadzistym dachu. Okna były wysokie i szerokie
tak, by do środka wpadało jak najwięcej dziennego światła.
Całość była ogrodzona wysokim murem. Zapewne tylko po to, aby
żaden koń nie zdołał się wydostać z terenu stajni. Całość
otoczona była zewsząd lasem, starym i bardzo ciemnym, co dawało
złudne poczucie nadchodzącego zmierzchu. Korony drzew niemal
przysłaniały słońce. Panowała tu jednak błoga cisza, przerywana
jedynie odgłosami dobiegającymi z ceglanego budynku.
Kiedy
dotarli na miejsce, panna Winward zauważyła dość sporo osób
kręcących się po posesji. Część z nich czyściła konie
przywiązane do grubych pali wbitych w ziemię, inni czyścili
uprząż, a jeszcze inni wozili taczkami obornik i znikali gdzieś za
stajnią.
W
pewnej chwili podszedł do nich wysoki, chudy mężczyzna; miał
jasne włosy i szare oczy, krzywy nos i szerokie usta. Sprawiał
jednak miłe wrażenie, uśmiechał się łagodnie, a w jego oczach
błyszczało doświadczenie.
-
Przedstawiam wam Logana Morrisa. Jest zarządzą stajni, a także
doświadczonym trenerem – przedstawił towarzystwu mężczyznę.
Wszyscy przywitali się z nim i Lucas dokonał prezentacji. Na końcu
przedstawił Hope. - A to, drogi Loganie, moja narzeczona, panna Hope
Winward.
-
Czuję zaszczycony móc panią poznać. Służba mówiła
o pani od wielu dni i cieszę się, że mogłem osobiście panią
poznać. Mam nadzieję, że okolica spodobała się pani i pani
siostrze. - Mężczyzna miał łagodny, pełen pokory głos.
Uśmiechał się do niej w taki sposób, iż nie miała
wątpliwości, że zaprzyjaźni się z nim podczas tego pobytu, a kto
wie, jeśli przyjdzie jej tu spędzać dnie także po ślubie, to
warto już teraz poznać tego człowieka. Wyglądał na oczytanego i
wyedukowanego, więc nie będzie miała problemu z nawiązaniem nici
porozumienia.
-
Tak, tutaj jest naprawdę pięknie – odparła, starając się nadać
swemu głosowi jak najbardziej szczery ton. Choć drżała od strachu
i niepewności, chciała wypaść dobrze przed człowiekiem, który
najwidoczniej był bliski jej narzeczonemu.
-
Przyprowadź ją – powiedział Lucas, gdy już skończyły się
uprzejmości. Hope natychmiast przysunęła się do siostry i złapała
ją za rękę.
-
Spokojnie, Hope, jestem przy tobie – mruknęła cicho i poklepała
ją po dłoni. Mimo ich konfliktu nadal były dla siebie wsparciem i
nie opuszczały, gdy ta druga potrzebowała opieki, a Hope właśnie
teraz była w potrzebie. Wiedziała już, co za niespodziankę
przygotował Lucas. Była ciekawa tego, jak będzie wyglądało
zwierzę, które Morris miał przyprowadzić.
Po
chwili z ciemnej stajni wyłonił się zarządca, a za nim stąpała
śnieżnobiała, niewysoka klaczka. Była wspaniała: grzywa spływała
falami po krótkiej, lecz szczupłej szyi, a długi ogon
powiewał na lekkim wiaterku. Sprężyste nogi, umięśniony zad i
skośne łopatki. Wszystko to było wyznacznikiem jej pochodzenia.
Klacz była rasowa, wspaniała i zachwycająca.
-
To Beza – powiedział Lucas, a Hope nawet nie próbowała
powstrzymać uśmiechu, gdyż imię idealnie pasowało do klaczy. -
Hope, wiem o twoich lękach i chciałbym ci je pomóc
przezwyciężyć, obiecałem ci to przecież, więc mam nadzieję, że
uda mi się dokonać tego właśnie za pomocą Bezy. To stara,
łagodna klacz i nigdy nie skrzywdziła nawet muchy.
-
Nie wiem, czy to dobry pomysł. Beza jest śliczna, ale... Skąd pan
wie, jak zareaguje na obcą osobę? - zająknęła się i mocniej
ścisnęła dłoń siostry. Faith spojrzała na nią z troską i
przytuliła się do jej ramienia. Dziewczyna poczuła przypływ
odwagi. Miała siostrę u boku, więc czuła się zdecydowanie
lepiej. - Pójdziesz ze mną? - zapytała młodszą siostrę,
która pokiwała głową i popchnęła ją lekko.
Małymi
kroczkami zbliżyły się do klaczy, którą szybko przejął
Lucas. Dzierżył wodze w silnej dłoni, drugą głaskał konia
uspokajająco po pysku. Zachęcał ją spojrzeniem, by śmielej
podeszła do konia. Nie miał zamiaru jej przytrzymywać tak, jak
było to w przypadku, gdy pokazał jej Nocnego Tancerza. Stanęły
blisko Bezy, ale nie na tyle, by wyciągnąć dłoń i ją pogłaskać.
Stała i patrzyła, a klacz zastrzygła uszami, wyciągnęła w jej
stronę pysk.
-
Na pewno taka piękna klacz nie zrobi nikomu krzywdy – powiedziała
Faith i odważnie podeszła do konia, aby udowodnić Hope, że nie ma
się czego bać. Pogłaskała konia, który najwidoczniej lubił
być rozpieszczany i zadowolony potrząsnął głową.
Skoro
jej siostra podeszła do klaczy i bez problemu jej dotknęła, ona
też to mogła zrobić, choć nie sądziła, że Beza nagle się
spłoszy się i po prostu spróbuje ją stratować.
-
Śmiało, Hope. Dotknij jej – zachęcała ją Faith. Wilcott
milczał, ale patrzył na nią łagodnie i uśmiechem przekonywał ją
do wykonania gestu w jej stronę. Przełknęła ślinkę i postąpiła
krok do przodu, wyciągnęła dłoń i dotknęła miękkich chrap
klaczy. Beza nie wykazywała żadnych oznak agresji czy szału, ale
dziewczyna nie chciała przedłużać kontaktu fizycznego z koniem
dłużej niż to konieczne. Musi ograniczyć się do zbędnego
minimum.
Odsunęła
się z westchnieniem ulgi i potrząsnęła głową.
-
Przykro mi, ale... Nie ufam jej – powiedziała, starając się
powstrzymać wzbierające łzy. Żal jej było, że nie dosiądzie
tej klaczy, na której mogłaby przeczesać posiadłość
księcia. Koń miał miękki chód, stąpał delikatnie, jakby
płynął w powietrzu. Przyciągał swą zgrabną sylwetką, ufnymi
oczami i idealnym pochodzeniem.
-
Myślę, że na dziś wystarczy – zarządziła Charity i objęła
ją opiekuńczym spojrzeniem. Panna Winward z ulgą kiwnęła głową
i nie czekając na nikogo ruszyła w stronę pałacu. Uniosła
spódnicę i już niemal biegła, aby jak najszybciej znaleźć
się w sypialni, jak najdalej od stajni.
Nie
rozglądając się na boki biegła przed siebie, zignorowała
nawoływanie srokatej klaczy, którą wcześniej mijali. Po
prostu skupiła się na tym, by uciec, schować i się przetrawić
ten paraliżujący serce i ciało strach. Nie potrafiła sobie z tym
poradzić, ani nijak wyrzucić z życia. Strach przed końmi
zakorzenił się w niej i utkwił w sercu i umyśle. Teraz już
wiedziała na pewno, że nie zdoła się przekonać do koni, była
skreślona, a choć uwielbiała te stworzenia, to już nigdy więcej
nie zbliży się do nich bez panicznego strachu.
***
Poczuł
się zawiedziony zachowaniem Hope, ale dostrzegł w jej zielonych
oczach iskierkę zainteresowania. Klacz bardzo jej się spodobała,
bała się jednak Bezy i wolała nie ryzykować. Rozumiał to, po
tym, co spotkało ją ze strony Aresa, nikt się niczemu nie dziwił,
ale nie chciał, by spędziła całe życie chowając się przed
końmi. Chodziło też o ich wspólne życie. Niemal codziennie
pracował z końmi, układał je, trenował, w rzadkich tylko
chwilach łamał, ale właśnie to robił, dlatego będzie musiała
zaakceptować ten fakt, że konie miały w jego życiu swoje miejsce.
Nie
wiedział tylko, gdzie umiejscowić ją po ślubie.
Przedstawił
jej swoją propozycję, co do wyglądu ich małżeństwa, a ona
musiała to zaakceptować. Nie chciał być wobec niej okrutny, ale
ich związek nie opierał się na uczuciu, tylko na chłodnej
kalkulacji. Przed nią wiele kobiet próbowało go usidlić, by
zdobyć tytuł księżnej Wilcott i otrzymać możliwość trwonienia
jego majątku w sklepach i na licytacjach. Czemuż więc nie chce
skorzystać z jego propozycji i cieszyć się jego pieniędzmi?
Wiedział dlaczego, a ponieważ nie w smak mu była jej wrażliwość,
po prostu będzie musiał zrobić coś, żeby uległa.
Ostatecznie
pokonał w sobie chęć robienie z siebie bubka i postawił na
logikę. Oczywiście nie zamierzał zaprzestać prób w
wkradaniu się w jej łaski, ale wykluczał zaangażowanie
emocjonalne. Gdyby w jakikolwiek sposób oddał się tej
sprawie, straciłby kontrole nad wszystkim, a on nie mógł
pozwolić na to, by coś wymknęło się z jego rąk.
Musiał
podjąć kolejne kroki, by zdobyć jej zachowanie, a podarowanie
klaczy było tylko wierzchołkiem góry. Musiał wymyślić
kolejne prezenty i ważyć słowa, aby zmiękła i wstąpiła w ich
związek z chęcią i oddaniem. Nie była mu przykra myśl o
poskramianiu jej, ale nie chciał cały czas walczyć. Obłaskawić
mógłby ją w tych chwilach, gdy będzie po prostu z nim
walczyła; najlepiej w łóżku.
-
Mogę z panem porozmawiać? - Przez myśli przebił się stanowczy
głos Faith. Spojrzał na jasnowłosą dziewczynę i z uśmiechem
pokiwał głową. Dostrzegł, że księstwo ruszyli wolnym krokiem w
stronę domu. Młodsza siostra narzeczonej patrzyła na niego z
niechęcią i jawna pogardą. Nie zależało mu na jej zdaniu, ale
była siostrą Hope. Może najpierw powinien zacząć zdobywanie jej
zaufania poprzez urabiania jej młodszej siostry? Obie były ze sobą
zżyte, a śmierć rodziców jedynie scaliła ich siostrzaną
więź.
-
Oczywiście, pani. Logan, weź Bezę. - Odprawił zarządcę i
wysunął ramię, aby dziewczyna wsparła się na nim, lecz Faith nie
przyjęła go. Nadal sztyletowała go wzrokiem. Uśmiechnął się i
przez chwilę zastanowił, że to właśnie Faith była damą, którą
mógłby obłaskawiać. - Więc o co chodzi?
-
Dobrze pan wie, o co chodzi. Niech pan przestanie zgrywać takiego
hojnego pacana, bo na mnie to nie działa. Hope jest starsza,
rozsądniejsza, ale także wrażliwa, a pan to wykorzystuje.
-
Czy to, że chcę jej pomóc jest, według pani, godne
potępienia? - zapytał, unosząc wysoko brew w udanym zdziwieniu.
Absolutnie nie zaskoczyły go te słowa.
-
Wczoraj wieczorem pozwoliłam panu zajrzeć do niej, choć nadal mam
z tego powodu wyrzuty sumienia, ale bałam się o siostrę i nie
wiedziałam, co robić. Jej krzyki były okropne, do tej pory mam
wrażenie, że brzmią mi w uszach, ale mimo tego, nie chcę by za
pana wychodziła, jasne? Nie zasłużyła na to, co ją spotyka w
Anglii. Plotki, pomówienia i to narzeczeństwo z człowiekiem
zupełnie obcym! Przyjechałyśmy tu na kilka tygodni, a okazało
się, że jedna z nas zostanie tu na zawsze! - wykrzyknęła z
zapałem. Książę spojrzał na dziewczynę, tym razem zaskoczony.
-
Nie zostaniesz z siostrą? - zapytał, mierząc ją uważnym
spojrzeniem. Jej niechęć sięgała tak głęboko, iż wolała
zostawić siostrę w Anglii i wrócić do domu? Nie mógł
w to uwierzyć.
-
Nie. Już o tym rozmawiałyśmy. Nie chcę patrzeć jak Hope cierpi z
pana powodu. Ona potrzebuje miłości, a pan, Wasza Książęca Mość,
nigdy jej tego nie da. Poza tym, to na pana zrzucam całą winę za
scenę w ogrodzie, dodam jeszcze, że Hope powiedziała mi to, co
kiedyś pan o nas mówił i za żadne skarby świata nie
przekonam się do pana, nawet ze względu na moją siostrę.
Po
tych słowach przyspieszyła kroku. Nie miał zamiaru jej gonić,
dlatego po chwili blond włosa dama oddaliła się od niego znacznie.
Miał
ciężki orzech do zgryzienia, bo o ile Hope byłby w stanie do
siebie przekonać, to Faith nie wyrażała nawet odrobiny chęci, by
mu przynajmniej trochę zaufać, a nie wspominając o serdecznej
przyjaźni.
Nareszcie nowy rozdział! Szkoda tylko, że tak bardzo krótki. Mam za to nadzieję, że następny pojawi się szybciej. :)
OdpowiedzUsuńNie sadziłam, że strach Hope przed końmi sięga aż tak głęboko. To jeden z głównych wątków w tym opowiadaniu i mimo faktu, iż jest całkiem dobrze i ciekawie zaplanowany, nie wyczerpuje możliwości tej historii. Powinnaś wprowadzić więcej wątków - przynajmniej moim zdaniem - aby ubogacić akcję, gdyż jeszcze trochę, a opowiadanie zacznie ocierać się nudę. Zwłaszcza, iż pisane jest na podstawie innej powieści. Mam nadzieję, że Ty mimo tego faktu poprowadzisz historię nieco inaczej. :)
Mam również nadzieję, że Hope nabierze więcej rozsądku. I odwagi do działania! Nie mam tutaj bynajmniej na myśli strachu przed końmi. Jeden pocałunek, który widzieli tylko najbliżsi, i od razu musowo ślub? Myślę, że to trochę naciągane. Hope powinna się postawić, przestać wreszcie być głupią marionetką i wziąć sprawy w swoje ręce. I zagrozić wyjazdem do Stanów. W końcu jest rodowitą Amerykanką, a nie naiwną i bezwolną Angielką - a na taką niesłusznie kreujesz. Pokaż jej prawdziwy charakter! :) Chciałabym ujrzeć jej prawdziwe oblicze! :)
Z innej beczki: podoba mi się Twój styl pisania oraz język. Na szczególną uwagę zasługują opisy przyrody oraz widoków, które ogromnie mi się podobają. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział! :)
Pozdrawiam,
tooloudsilence
A tak jakoś mi wyszło. Sama spodziewałam się, że będzie dłuższy, ale pewnie kolejny taki może Was zadowoli długością :)
UsuńNiestety, Hope ma taką traumę, ten wypadek zrobił sporo zamieszania w jej głowie. No cóż, co do tych wątków, to powiem Ci szczerze nie planuje ich zbyt wiele, bo nie chcę, by opowiadanie miało więcej niż czterdzieści rozdziałów. Wolałabym, aby Bal uczuć skończyło się na trzydziestym którymś ( ewentualnie ). Postaram się, aby nie było nudno, bo mam dwa lub trzy smaczki, aby Wam się nie nudziło. Oczywiście, że tak. Moja historia, może nie tak piękna, jak książka, którą się inspirowałam, mam nadzieję, że będzie inna, na to liczę.
Hope czasem bywa uległa, ale nie zawsze. Ona ma taki charakter i nie zawsze potrafi postawić na swoim, zwłaszcza jeśli chodzi o tę sprawę z pocałunkiem. No cóż, owszem, widziała ją rodzina, ale była z nimi także obca osoba, hrabina - przyjaciółka Charity, więc nie było mowy o tym, by po prostu puścić im to płazem, a dawniej takie panowały zasady, no wiesz, że moralność ponad wszystko ( choć przecież nie zawsze tak było ). Ogólnie Hope nie jest tak konfliktowa jak jej siostra, dlatego może wyglądać na taką bezwolną Angielkę, ale zdarzą się jeszcze okazję, nawet w bliskiej przyszłości, że Hope udowodni, że wcale nie jest taka potulna :)
Dziękuję w takim razie ten komplement. Ja twierdzę, że nie mogę sobie poradzić z opisami przyrody czy nawet samych budynków i czasami kilkakrotnie zmieniam akapit, bo coś mi w nim nie gra;) Ale bardzo mi miło, że jednak ktoś twierdzi inaczej, to naprawdę budujące.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! <3
Lucas całkiem nieźle kombinuje. Powiedziałabym nawet, że się stara. Nawet jesli to miałoby oznaczać jedynie udobruchanie Hope. Z każdym rozdziałem mam inne uczucia. ostatnio myślałam, że Lucas byłby w stanie pokochać Hope, ale teraz wydaje mi się to niemożliwe. Chyba tym bardziej doceniam to, że zechciał pomóc Hope w pozbyciu się lęku przed końmi, to naprawdę miły gest z jego strony. Zgadzam się trochę z Faith, ale też myślę, że ona ocenia go zbyt surowo. dziwne, w głębi serca mam jednak przeczucie, że on nie wykorzystuje jedynie naiwności dziewczyny, ale oczywiście mogę się mylić, a Faith ma całkowitą rację. Poza tym, jakby na to nie patrzeć, Lucas o koniu musiał pomyśleć wcześniej, a "nocna akcja" wyszła gdzieś po drodze, a mimo to zechciał Hope pomóc. Faith widzie to chyba odwrotnie. Zresztą nie wiem, sama się pogubiłam w swojej rozkminie XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam <3
Chyba odrobinę zirytowało mnie dzisiaj zachowanie Lucasa. Poniekąd przez to, że rozumiem strach Hope i wręcz nienawidzę, kiedy ktoś nakłania mnie do dotykania czy obcowania ze zwierzętami. Trudno komukolwiek opisać ten strach, co właściwie automatycznie liczy się z brakiem zrozumienia. Lucas więc nie powinien, pomimo wszystko, wystawiac ją na taką próbę i obsypywać takimi niespodziankami. Mógł to zrobić mniej inwazyjnie, jakoś spokojniej, a nie tak odrazu. Skoro pracuje z końmi i chce, by Hope się do nich przekonała, powinien lepiej to przemyśleć. Inaczej zdenerwuje tylko Hope, tóra ostatnio i tak jest emocjonalnie nadwyrężona.
OdpowiedzUsuńO dziwi, popieram jego pomysł z Faith. W przeciwieństwie do H. Faith jest o wiele bardziej racjonalna i nie poddaje się emocjom, co w tym przypadku jest ogromnym plusem. Nadal boli mnie myśl, że chce opuścic siostrę, ale z drugiej strony pewnie zachowałabym się pododobnie. Lucas ma pod górkę, i przyznam szczerze, że fakt ten strasznie mnie bawi :D ciekawe co biedaczek wykombinuje teraz :D
Czekam na kolejny i pozdrawiam! :)
Nie powiem, ale Faith mnie zdziwiła i to bardzo pozytywnie! Nie szczypie się i wprost powiedziała, co sądzi. Gdzie tam! Jeszcze zjechała Lucasa i jakby nie patrząc dobrze powiedziała. No, bo...on jest obcym człowiekiem, który robi co innego, mówi jeszcze co innego, a co myśli to woła o pomstę do boga. Nie wiem, boję się mu zaufać w kwestii Hope. Nie wiem nawet czy jest na tyle takim facetem z zasadami, że po jakimś czasie jednak by się zakochał. A nawet gdyby to zrobił to i tak mocno by to powstrzymywał i zaś zraniłby Hope. Nie wiem, obawiam się co do jego przyszłych planów względem Hope. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńA sama biedna Hope? Ona jest całkowicie inna niż Faith. Ma może iskrę, ale momentami wygląda na taką przytłoczoną. Zbyt dużo ludzi coś od niej chce, a ona wolałaby posiedzieć ze swoimi myślami. Przydałby się jej taki jeden dzień i może jednak uciekłaby stamtąd z powrotem do Ameryki, bo coś czuję, że nie jeszcze jeden raz zapłacze przez Lucasa czy ludzi z Anglii.
O, to tyle ode mnie. <3