4 lutego 2015

Rozdział 19



Hope czuła się przytłoczona obecnością księcia Wilcotta, a także wielkością jadalni. Pośrodku jasnego pomieszczenia stał długi stół z okrągłymi nogami, przy którym ustawiono około czterdziestu, wysokich, obitych pluszem krzeseł. Oparcia wyrzeźbiono w ciemnym drewnie, podobnie jak długie podłokietniki. Siedziała wtulona w wysokie oparcie i skubała kolację. Stół zastawiony był najprzeróżniejszymi smakołykami.
Na dwóch wielkich półmiskach leżały przepyszne i jeszcze ciepłe paszteciki, tuż obok nich pyszniły się dwa schaby w otoczeniu smażonych ziemniaków z cebulą i polanych sosem koperkowym. Były także ryby w galarecie, smażone w chrupiącej panierce, duszone, a także wędzone. Dalej na srebrnych tacach leżały ułożone w stos pieczone udka z kurczaka, skrzydełka i piersi marynowane w mleku i cebuli, rolady schabowe nadziewane morelą lub śliwką, tuż obok stały talerze z koreczkami i szaszłykami. Na niedużych miskach parowało puree z ziemniaków, marchwi i dyni. Były także zimne dania: wołowina pokrojona w cieniutkie plasterki, roladki z jagnięciny i serem, a także owoce, sery i kilka koszyków z różnymi rodzajami chleba. Patrzyła na to wszystko z przerażeniem. Przecież nigdy tego nie zjedzą! Przynajmniej nie w ciągu jednego wieczoru! A resztki, które zostaną pójdą na zmarnowanie. Zmarszczyła brwi. Nie podobało jej się to. Oczywiście nie miała zamiaru tego komentować, czy krytykować. Wszystko wyglądało smakowicie, ale po prostu nie widziała sensu w wystawnej kolacji jak dla królewskiego dworu.
Odkroiła kawałek z miękkiej roladki i spojrzała w stronę szczytu stołu, gdzie zasiadał gospodarz. Rozmawiał z księciem Reabournem. Uśmiechał się lekko i potakiwał głową, gdy Garbiel coś mówił. Wstrzymała oddech, gdy jego brązowe oko strzeliło w jej stronę. Nie przerwał rozmowy, ani nawet nie przekręcił głowy. Po prostu patrzył na nią, z uwagą śledząc to, co mówił jego rozmówca. Odwróciła twarz i zapatrzyła się na wzorek wijący się na jej talerzu, znikający pod kolejnymi niewielkimi porcjami ziemniaków i duszonych warzyw. Siedziała zbyt blisko niego, choć dzieliła ich księżna i Faith. Hope wybrała miejsce tuż za młodszą siostrą, na samym końcu, aby po prostu choć przez chwilę poudawać, że jej nie ma.
Targały nią bardzo sprzeczne uczucia, których nawet nie potrafiła przykleić do odpowiedniej tablicy. Rozeznanie się w nich było okropne, ale jeszcze gorsze była świadomość, że siedzi tu nie jako gość, bez rangi, lecz jako narzeczona Lucasa. To było straszne, ale jednocześnie pociągała ją to, że już wkrótce będzie spędzać z tym zagadkowym księciem całe dni i może w końcu zdoła poznać go na tyle dobrze, by zrozumieć jego motywy postępowania. Taką miała złudną nadzieję. O ile w ogóle uda jej się poznać Lucasa.
Kiedy kolacja dobiegła końca, panie udały się do saloniku przylegającego do jadalni, a panowie wyszli na cygaro.
- I jak wam się podobają pokoje? - zapytała Charity. Hope stwierdziła, że nigdy nie widziała niczego bardziej zachwycającego, natomiast Faith wykazała się mniejszym entuzjazmem, jednocześnie obrzucając siostrę wrogim spojrzeniem.
- Sypialnia jak sypialnia – burknęła tylko i rozejrzała się po saloniku, w którym piły herbatę.
Całe pomieszczenie było małe. Przed kominkiem ustawiono długą sofę, dwa fotele i jeden szezlong, między meblami stał niewysoki okrągły stoliczek. Ściany pomalowano na biało, jednak królował tu złoty. Złote były długie firany, ramy wiszących obrazów, złote również były oparcia i podłokietniki, a także nogi szklanego stolika. Całość sprawiła, iż starsza z sióstr poczuła się przytłoczona tym wszystkim – kolejny raz tego wieczoru.
- Nie włożyłaś sukienki ode mnie – usłyszała cichy głos opiekunki. Podniosła wzrok i wzruszyła przepraszająco ramionami.
- Przepraszam, zdałam się na Samanthę. Poza tym szkoda byłoby mi ją ubierać teraz. Zostawię ją na inną okazję – mruknęła tylko i wróciła do swoich myśli.
Rozmowa toczyła się powoli i dotyczyła błahych tematów. Hope i Faith siedziały na sofie, a Charity na szezlongu. Oparta wygodnie wypytywała Hope o szczegóły związane z życiem w Ameryce, a Faith dorzucała swoje trzy grosze. Cała rozmowa jednak skończyła się, gdy do saloniku weszli panowie.
Hope doznała wrażenia, iż pomieszczeni stało się jeszcze mniejsze. To przez Lucasa, jego wzrost i postawny wygląd, wypełnił jej pole widzenia niemal w całości, sprawiając, iż przypomniał jej się tamten wieczór, który tak pogmatwał jej życie i relacje z siostrą, a także sprawił, że zaczęła się zastanawiać nad sprawami dotyczącymi fizycznej więzi z mężczyzną, a ściślej mówiąc – z Lucasem.
Przysiadł obok niej, nie blisko, ale wystarczająco, aby poczuła na całym ciele dreszcze, które przeszły ją, gdy tylko w jej pobliżu znalazł się ten mężczyzna. Spięła się i rzuciła mu ukradkowe, nieco zaniepokojone spojrzenie. Podchwycił jej wzrok. Nagle zrobiło jej się gorąco. Nie wiedziała jednak, czy to z powodu wysokiej temperatury, choć było to niemożliwe, bo nie paliło się w kominku i wciąż padał deszcz, czy może z powodu obecności księcia. Lucas wpatrywał się w nią dłuższą chwilę. Miał poważny, znaczący wzrok, ale Hope nie potrafiła go rozszyfrować. W ogóle miała kłopoty z tym, by zrozumieć jakiegokolwiek młodego mężczyznę. Niewiele miała z nimi do czynienia, co sprawiało, iż kompletnie nie potrafiła odnaleźć się w ich towarzystwie.
Ich milczącą wymianę spojrzeń przerwała Charity. Odchrząknęła cicho i skierowała się do nich.
- Jaka data pasuje wam najbardziej? - zapytała. Hope potrząsnęła głową i bezradnie rozłożyła dłonie.
- Chyba nie mam wiele do powiedzenia w tej sprawie – mruknęła cicho i sięgnęła po filiżankę herbaty. Upiła łyk gorącego napoju. Gdy odstawiała porcelanowe naczynie, rzuciła szybkie spojrzenie w stronę młodego księcia. Ręka zadrżała jej, a filiżanka zadźwięczała cicho na spodku. Lucas przeszył ją takim spojrzeniem, jakby co najmniej obraziła jego naziwsko.
- Hope – zaczął zwodniczo spokojnym głosem. Pochylił się do przodu, oparł łokieć o kolano i kciukiem oraz palcem wskazującym pomasował nasadę nosa. - Nie żenię się sam z sobą, więc byłbym ci wdzięczny, gdybyś nam powiedziała, co chcesz. Jaka suknia ci się podoba i jaka data ci odpowiada. Nie chcę robić niczego wbrew tobie. - Kiedy skończył mówić, Hope poczuła na sobie wzrok wszystkich zebranych, ale tylko jedna para oczu ją interesowała w tej chwili. Brązowe oczy wpatrywały się w nią w skupieniu, widać było też w nich nieco urazy.
- Chciałam panu przypomnieć, że to pan finansuje cały ślub, włącznie z moją suknią, więc nie wydaję mi się, że mogłabym jeszcze dyktować jakiekolwiek warunki – odpowiedziała oschle. Przeszyła go niechętnym spojrzeniem i odwróciła twarz w stronę reszty osób. Drgnęła, gdy Charity spojrzała na nią karcąco. Westchnęła. Nie zachowała się wobec młodego gospodarza uprzejmie, dlatego wszyscy patrzyli na nią niezbyt przychylnie. Jedynie Faith zerkała w jej stronę z nieskrywanym zdziwieniem, a także odrobiną ulgi.
- Jaka data ci odpowiada? - zapytał, cedząc słowa przez mocno zaciśnięte zęby. Sztyletował ją wzrokiem. Zadrżała w środku, ale dumnie uniosła głowę, pokazując mu, że wcale nie przejęła się jego zachowaniem.
- Dwudziesty czwarty grudnia – wypaliła bez namysłu. Kiedy wypowiedziała słowa, poczuła, że policzki zrobiły się szkarłatne. Lucas kiwnął głową z zadowoleniem, a wyraz jego oczu zmienił się. Przybrał obojętną maskę, jakby już przestała go obchodzić, jakby nagle straciła dla niego znaczenie, bo znał datę ich ślub. Będzie musiała się do tego przyzwyczaić, w końcu zostanie jego żoną.
Nie mogła nawet pomarzyć o miłości, chyba że zakocha się ze wzajemnością w kimś innym, bo książę Wilcott wcale nie chciał od niej tego uczucia. Dostrzegła to w jego oczach. Były tak chłodne i martwe jak drewno. Dlaczego taki się stał? Co się stało w przeszłości, że obca mu była miłość i związane z nią inne uczucia, które wprawiały w człowieka w stan gorączki?
- Dlaczego Wigilia? - wypaliła Faith, patrząc na siostrę oskarżycielsko. - Przecież to będzie okres świąteczny, czas radości i... - Chciała jeszcze coś dodać, ale umilkła, gdy Lucas na nią spojrzał. Nie odwróciła jednak wzroku i zajrzała w mu w oczy hardo, wyzywająco, chcąc mu w ten sposób pokazać, że wcale się go nie boi.
- A czy nasz ślub, pani, nie będzie radosny? - zapytał Lucas, a starsza panna Winward dałaby sobie uciąć głowę za to, że w jego głosie usłyszała lekką kpinę, jej przypuszczenia potwierdził Gabriel, gdy odezwał się do ich gospodarza z lekką przyganą w głosie.
- Lucasie, sądzę, że panie są zmęczone i na pewno zechcą się już położyć. - Książę Wilcott kiwnął głową i wstał. Wyciągnął dłoń w stronę narzeczonej, a ta spojrzała na niego z niezrozumieniem.
Uprzytomniła sobie, że przecież tak postępuje narzeczony – chce ją odprowadzić do sypialni. Po ciele przebiegł jej dziwny dreszcz gorąca. Wolała jednak nie wiedzieć, co on oznaczał, ale zdecydowanie dotykał tej sfery jej uczuć, które poznała w trakcie pocałunku na nieszczęsnym balu. Ujęła dłoń księcia i zacisnęła na niej mocno palce, znów czując drżenie w palcach. Książę spojrzał na nią wnikliwie, ale jeśli coś odczytał z jej gestów lub samej twarzy, to nie dał po sobie tego poznać. Przybrał obojętną maskę i lekko pociągnął ją do góry.
- Odprowadzę cię, moja słodka – szepnął niemal czule i uśmiechnął się do niej oszczędnie. Przez chwilę dostrzegła w jego orzechowych oczach błysk jakiegoś uczucia, ale szybko zniknął i już nie wiedziała, czy rzeczywiście Lucas coś poczuł czy może to było tylko złudzenie.
Może rzeczywiście nie znała go w ogóle, a wszystko, co wiedziała, to tylko taka poza? Może miała złudzenia i tak naprawdę pod osłoną uprzejmego gospodarza czaił się ten sam drań, którego poznała kilka tygodni wcześniej? Ludzie się zmieniają, ale na to potrzeba wiele lat, a nie kilka tygodni. Zresztą, jeśli rzeczywiście książę się zmienił, to musiała mieć w tym swój udział, a ponieważ nie wierzyła w to, iż miała jakikolwiek wpływ na aroganckiego księcia, musiała porzucić teorię o jego przemianie. Tak, poddała się złudzeniu i nie miała wątpliwości, była naiwna, a on musiał to wiedzieć i w sercu naśmiewał się z niej.
- Czy coś cię trapi, moja pani? - zapytał w pewnym momencie, gdy kroczyli powoli schodami. Hope zerknęła na niego, a potem odwróciła głowę, kręcąc nią w milczeniu.
- Wszystko w porządku – odpowiedziała, gdy książę nadal na nią patrzył. Czuła jak na prawym policzku wykwita szkarłatny rumieniec.
- Mam nadzieję, że sypialnia przypadła ci do gustu.
- Och, tak – ożywiła się nagle, przypominając sobie wspaniałe apartamenty. - Sypialnia i salonik są po prostu cudowne!
- Cieszę się w takim razie. Te sypialnie są godne cesarzowej – mruknął ciepło. Nagle wykonał dziwny ruch, jakby chciał ją pocałować, ale odsunął się szybko i rzucił spojrzeniem w tył. Za nimi szedł książę Reabourn z żoną i Faith Winward.
- Nie było to potrzebne, wystarczyłby mi zwykły pokój – powiedziała cicho drżącym głosem, próbując wyrzucić z myśli to, co niemal stało się przed chwilą na oczach księstwa. Nie była pewna, czy rzeczywiście chciał ją pocałować, czy może wyobraziła to sobie.
- Nie, jesteś moim honorowym gościem, więc należy ci się najlepsza sypialnia.
- W takim razie jestem zaszczycona – burknęła niepewnie, kiwając głową. Cała rozmowa przybrała nagle zupełnie inny wydźwięk: ich tony rozbrzmiewały sztywno, matowo. Hope czuła się skrępowana i niepewna, a dodatkowo jeszcze jej umysł słabł i gubił się pod dotykiem Lucasa.
Po chwili przystanęli przy pokojach dziewcząt. Faith szybko się pożegnała i zniknęła za drzwiami, księstwo również ruszyło do swych apartamentów. Hope patrzyła za nimi, aż ci zniknęli za zakrętem. Patrzyła zaskoczona. Nie widziała pałacu, więc nie miała pojęcia jak duży on mógłby być, ale najwidoczniej jest większy, niż posiadłość księcia Reabourna i księcia Sussex'a. Już samo foyer podpowiedziało jej rozmiary posiadłości, choć były to tylko przypuszczenia.
- Mam nadzieję, że będzie ci się tu podobało – usłyszała szept tuż nad sobą. Odwróciła się w jego stronę i kiwnęła głową.
- Tak, już mi się podoba, chociaż chciałabym cię prosić, byś nigdy więcej nie obdarowywał mnie takimi klejnotami, jak te, które dostałam w pięknych szkatułach. Nie chcę ich, bo nie należą one do mnie – poprosiła stanowczo.
- Nie, moja droga, jeśli pobierzemy się, to wszystko będzie do ciebie należało. Każdy klejnot, pierścionek i naszyjnik, każdy obraz, mebel – cały pałac, a także ziemie przylegające do niego. Zostaniesz moją żoną, a więc zostaniesz także właścicielką wszelkiego dobra znajdującego się w zasięgu twego wzroku.
- Nie musisz być taki hojny, nie oczekuję tego od ciebie – mruknęła i odsunęła się od niego, czując narastające napięcie. Jakby powietrze nagle stężało, zrobiło się cięższe i gorzej się oddychało.
- Dlaczego tak myślisz? Sądzisz, że będziesz tu tkwić jak niewolnica? Nie, Hope, zostaniesz księżną Wilcott i czy ci się to podoba czy nie, będziesz musiała przejąć obowiązki księżnej, a także zrozumieć, że całość będzie podległa twoim rozkazom – warknął nagle nieprzyjemnym tonem i wyprostował się na całą swą wysokość, przygniatając drobną dziewczynę ciężarem spojrzenia, pod którym poczuła się jak właśnie ta skamląca żebraczka, o której kiedyś tak zapalczywie krzyczał.
Uniosła dumnie głowę i spojrzała mu odważnie w oczy.
- Ja mam władać twymi ziemiami jak królowa? Przecież jestem tylko skamlącą żebraczką, która powinna skończyć jak kurtyzana. Nie zasługuję na to, by być Jej Książęcą Mością.
Lucas patrzył na nią przez chwilę. Jego twarz nie wyrażała niczego, choć na policzku dostrzegła drgający mięsień. Instynktownie odsunęła się od niego, przywierając plecami do drzwi. Miała nadzieję, że przeniknie przez nie i bezpiecznie wyląduje w sypialni, bo najwidoczniej gospodarz ostatkiem sił powstrzymywał się od furii, która malowała się w jego pięknych oczach.
Ruch, który wykonała sprawił, iż mężczyzna wyciągnął w jej stronę dłoń, po czym złapał ją i jednym szarpnięciem wprowadził do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Znaleźli się w jej tymczasowym lokum – zielonym saloniku, który przywodził na myśl wiosnę. Gwałtownie usadowił ją na sofie, a sam odszedł kilka kroków. Stanął za fotelem w rozkroku, oparł ręce na biodrach i niczym anioł zagłady przeszył ją wściekłym spojrzeniem, aż zadrżała od tego chłodu bijącego z jego całej postawy.
- O chodzi, Hope? Co ty próbujesz mi teraz powiedzieć? - zapytał lodowato spokojnym głosem.
- Jak możesz zgrywać takiego miłego gospodarza, jeśli myślisz o mnie jak o kobiecie, która przyjechała tu żebrać o jakąś łaskę?! - wybuchnęła w końcu, nie potrafiąc dłużej trzymać na wodzy uczuć nią targających.
- Wcale tak nie myślę! - odkrzyknął, również wzburzony. Jego szeroka pierś podnosiła się i opadała ciężko, niczym miech kowalski.
- Czyżby? Przypomnij sobie, co powiedziałeś swemu ojcu tego dnia, w którym się poznaliśmy. Sięgnij pamięcią do momentu, w którym opuszczałeś posiadłość księcia Sussex'a. Co mu wtedy powiedziałeś, gdy wyszliście na zewnątrz? - Jego zdumienie malujące się na twarzy było aż nadto widoczne i chyba pierwszy raz odkąd go znała zdołała go czymś tak poważnie zaskoczyć. Byłaby się uśmiechnęła, gdyby sytuacja nie była tak poważna. Zrobi to później, gdy Lucas już sobie pójdzie.
Twarz młodego księcia szybko zmieniła się w bezemocjonalną maskę.
- Moja piękna, czy twoją pasją jest podsłuchiwanie rozmów? - zapytał sucho. Patrzył na nią z niechęcią i niebezpiecznym błyskiem. Przywarła do oparcia i zapatrzyła się na wibrujący gniew tuż pod skórą mężczyzny. Do czego mógłby być zdolny Lucas Westland?
- N-nie – zająknęła się i przybrała skruszoną minę, acz w jej ciele drgało oburzenie. - Ale powiedz mi, potwierdź jeszcze raz to, co wtedy powiedziałeś. Chcę wiedzieć.
- Hope, myślisz, że to, co powiedziałem wtedy było prawdą? - zapytał, a po chwili potrząsnął głową. - Mylisz się. Wcale tak nie myślałem i nie myślę o tobie i twojej siostrze.
Po szybkim, nieco gniewnym wyjaśnieniu, w saloniku zapadła cisza. Hope nie wiedziała, co powiedzieć, bo nie potrafiła zebrać myśli.
- Jako młody chłopak nie potrafiłem kontrolować gniewu. Byłem agresywny, popadałem w tak dziką furię, że... Wdawałem się w bójki i przeklinałem. W gniewie potrafiłem wykrzyczeć takie rzeczy, że znienawidziłabyś mnie i uciekła stąd, gdzie pieprz rośnie. Tamtego dnia nie myślałem, bo byłem wściekły za te zaaranżowane zaręczyny. Nigdy nie obraziłem żadnej damy świadomie. Przysięgam.
Hope słuchała słów księcia w milczeniu. Mówił prawdę, czuła to, nawet jeśli jakaś część jej nie chciała się z tym pogodzić. Nie chciał jej obrazić? Jakoś nie mogła w to uwierzyć, zważywszy, że potem dawał jej powody, żeby myśleć o niej źle. Ale uratował jej życie. Czy nie wymazywało to jego win? Przecież ten czyn, świadczący o jego odwadze, sprawiał, że jego słowa po prostu traciły na znaczeniu.
Spuściła głowę w poczuciu winy. Bała się spojrzeć na księcia, by ten nie wyczytał z jej twarzy tego, co myślała. Był bystry, więc domyśliłby się, co myślała.
- To mnie zabolało – wyszeptała w końcu cichutko. Nadal nie patrzyła na księcia, toteż nie widziała jego twarzy, na której malowały się przeróżne uczucia. - Nie przyjechałam tu po łaskę, chciałam dowiedzieć się coś o mamie i tacie. A potem okazało się, że ktoś myśli o mnie i Faith jak o żebraczkach.
- Nie myślałem wtedy tak o tobie, wściekłem się na ojca, bo próbował mnie zmusić do narzeczeństwa z zupełnie obcą kobietą!
- A myślisz, że jak się czułam, gdy przez przypadek usłyszałam waszą rozmowę wtedy na balu? Nie chciałam żadnych zaręczyn, bo moje życie w żaden sposób nie jest związane z Anglią, lecz z Bostonem, a dokładnie z wioską rybacką. Jak mam zostać księżną, skoro pochodzę z wioski, a moim mężem ma zostać zupełnie obcy mi człowiek? Jesteś księciem. Lucasie, a ja córką kowala i...
- I hrabianki. To nie tytuł przemawia za człowiekiem, ani też jego majątek, lecz czyny. Nie chcę za żony głupiej gęsi, którą szkolono do tego, by zostać żoną kogoś z tytułem. Pragnę kobiety bystrej, dobrej i wiernej. A ty, moja słodka, taka właśnie jesteś.
Hope milczała, słuchając jego słów. Przecież jeszcze nie tak dawno nie chciał mieć żony i gorącą ją o tym zapewnił, więc co teraz się zmieniło? Tak łatwo pogodził się z losem, czy tylko udawał? Nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć. Książę nie wyglądał na człowieka, który tak łatwo przyjmuje to, co dostaje od życia. Prędzej wygląda na takiego, który ma pełną władzę nad losem i jego dziwnymi poczynaniami i nie pozwala się wytrącić z toru jaki obrał.
- Dlaczego tak łatwo się poddałeś? Powiedziałeś, że nie chcesz żony, więc co kazało mi zmienić zdanie? - zapytała w końcu, nie mogąc już dłużej wytrzymać.
- Cóż, z bardzo praktycznych powodów. Uznałem, że majątek, który rozkwitł pod moimi skrzydłami nie może przejść na kogoś obcego...
Myśli układały się w logiczną całość, ale nie potrafiła dopuścić ich do siebie, dlatego wolała zapytać.
- To znaczy?
- Małżeństwo pozwoli mi na spłodzenie prawowitego dziedzica.... - Hope wstała gwałtownie. Czuła jak fale obrzydzenia uderzają w nią. Poczuła mdłości. I ona miała niby przyczynić się do tego?!
- I co ja mam z tym wspólnego? - zapytała, a choć wiedziała, to chciała dowiedzieć się tego od księcia.
- Gdy się pobierzemy, ty będziesz mogła urodzić mi syna.
Hope patrzyła wstrząśnięta na księcia, czując jak obrzydzenie do tego człowieka, a także rozczarowanie walczą o lepsze z nadzieją. Już dawno powinna pozbyć się złudzeń, co do tego człowieka. Może i nie chciał jej zranić słowami, ale to, co teraz jej zaproponował, to przekraczało wszelkie granice dobrego smaku. Miała zostać jego żoną, bo on chciał dziedzica? A co, jeśli urodziłaby się dziewczynka? Odesłałby ją gdzieś daleko, czując się rozczarowanym i oszukanym? Wprawdzie nie do końca orientowała się w sprawach małżeńskich, ale podejrzewała, że to miało spory związek z łóżkiem i momentem, w którym oboje małżonkowie znajdują się w nim. Cały proces prokreacji był dla niej wielką zagadką, bo matka, nigdy im nie wyjaśniła tego tematu. Uważała, że mają na wszystko czas, a ojca wstydziła się zapytać. Niestety, oboje zginęli, a wiedza na temat cielesności i powoływania dziecka na świat pozostawała poza obszarem jej umysłu, jak niedoścignięta zagadka. Kogo miała teraz zapytać o to? Charity? Albo służącą? Tak czy siak, musiała zapytać całkiem obcą osobę, o co w tym wszystkim chodzi.
- Nie zostanę twoją... klaczą rozpłodową! - wybuchnęła wściekle, machając energicznie rękoma i gwałtownie cofając się do tyłu pod naporem jego twardego spojrzenia. Naprawdę nie chciała być żoną tylko po to, by urodzić mu syna, po nic więcej. Nie sądziła, że będą się kochać, ale zakładała, że przynajmniej będą się lubić, nie wymagała wiele.
- Nie mów tak! Nie traktuję cię tak...
- Nie, wcale mnie tak nie traktujesz – warknęła wściekła. - Wyjdź! - rozkazała głośno i palcem wskazującym wskazała mu drzwi. Nie chciała go widzieć.
- Hope, pogódź się z myślą, że zostaniemy małżeństwem, a to wiążę się z tym, że będziemy zachowywać się tak, jak mąż i żona. I nie pozwolę wodzić się za nos.
- Zejdź mi z oczu! - krzyknęła, wyprowadzona z równowagi.
Lucas przez chwilę patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chciał coś powiedzieć. Otworzył usta, lecz potem zamknął je z powrotem, potrząsnął głową i wyszedł, zamykając drzwi. Hope stała przez chwilę w jednym miejscu, a potem rzuciła się w stronę sypialni, gdzie padła z głośnym szlochem na łóżko i starała się wypłakać wszystkie emocje, jakie tylko zdołały się w niej zgromadzić. To było jak katharsis. Czuła rozdzierający w środku ból. Bolało ją to, że Lucas sprowadził ich przyszłe małżeństwo do czegoś takiego. Nie wykluczała dzieci, wiedziała, że po ślubie na pewno się pojawią, ale książę sprawił, że poczęcie dziecka wydało jej się teraz nie chęcią powołania na świat człowieka, powiększeniem rodziny, lecz interesem, by zatrzymać majątek! To było okropne! Obrzydliwe! Miała nadzieję, że nie zajdzie w ciąże, że nigdy nie będzie miała dzieci.
Kiedy rozszalałe emocje uspokoiły się, cały gniew wyparował z niej, a łzy zdążyły już obeschnąć, przyszła chłodna kalkulacja. Co ją bardziej zabolało? To, że Lucas chciał ją potraktować jak rzecz, czy to, że bardziej pragnął syna niż jej?

***
Noc okazała się długa i nieprzyjemna. Oprócz prześladujących ją słów Lucasa, doszły również wątpliwości, a kiedy udało jej się zasnąć, nawiedziły ją koszmary. Związane głównie z Aresem i Lucasem.
Za oknem szalała burza. Wiatr dął niemiłosiernie, a grube krople deszczu bębniły o szyby, parapet i dach. Drzewa szarpane niespokojną wichurą, skrobały po oknie, jakby próbowały ostatkiem sił wejść do środka. Hope wiedziała, co się stanie za chwilę, dlatego wyskoczyła z łóżka i pędem pognała w stronę drzwi, aby uciec jak najdalej z pokoju, w którym za chwilę miał pojawić się Ares, ogier z piekła rodem. Gdy wypadła na korytarz, poczuła ciarki biegnące wzdłuż kręgosłupa. I natychmiast rozpętało się piekło. Usłyszała tętent końskich kopyt po drewnianej podłodze. Powietrze rozdarł głośne rżenie, bardziej przypominające kwik rannego konia. Przyspieszyła kroku, bo wiedziała, że lada chwila znów ją rozniesie na strzępy.
- Hope! - krzyknął ktoś z tyłu. Odwróciła się i w tym samym momencie dostrzegła Lucasa. Patrzył na nią zmartwiony, wystraszony. - Hope! - nadal krzyczał, a przecież stała niedaleko, zaledwie kilka kroków dalej. Podeszła do niego, a ten bez słowa złapał ją w ramiona i niespodziewanie zaczął nią potrząsać. - Hope! - ryknął głośno.
Zamrugała nagle powiekami i zorientowała się, że w pokoju panuje mrok, rozświetlony jedynie łuną księżyca padającą przez okno. Obudziłam się, pomyślała zdezorientowana. Ktoś trzymał ją w silnych ramionach i kiwał nią lekko, w przód i w tył. Lucas! Ta myśl przeszyła ją niczym błyskawica i eksplodowała wściekłością. Co on tu robił?! Wyrwała mu się i opadła na poduszki ciężko dysząc. Nie mogła uwierzyć, że tu przyszedł!
- Poczekaj chwilę – powiedział cicho i wyszedł. Usłyszała jak drzwi zamykają się z cichym stuknięciem. Siedziała w ciemności zbyt oszołomiona, aby zrobić cokolwiek. Zresztą, cóż mogła zrobić, skoro znajdowała się w własnej sypialni?
Kiedy przyszedł po kilku minutach, w jednej ręce trzymał szklankę, w drugiej natomiast niósł lampę gazową. Postawił ją na komodzie i po chwili pokój wypełnił się światłem. Hope patrzyła na Lucasa, pragnąc, by w tej chwili opuścił jej sypialnię.
- Wyjdź stąd! - warknęła w końcu, gdy ich spojrzenia się spotkały. - Nie powinieneś tu być!
- Ale jestem – odpowiedział i przysiadł na jej łóżku i wyciągnął dłoń ze szklanką. Zmarszczyła brwi i spojrzała najpierw na napój, który chybotał się na dnie szklanki, a potem zerknęła na księcia.
- Co to jest? - mruknęła niepewnie i wcisnęła się głęboko w poduszki, podsuwając pod brodę pościel. Miała ochotę zniknąć stąd i poczekać gdzieś, aż mężczyzna sobie pójdzie.
- Szkocka. Na pewno ukoi twoje nerwy i lepiej będzie ci się spało. - Podsunął jej pod nos pachnący alkohol, ale odsunęła się od niej z obrzydzeniem. Skrzywiła się tylko i popatrzyła na niego groźnie.
- Nie chcę się upić – parsknęła nieprzyjemnie tak, jak damie nie przystoi.
- Taka ilość nie sprawi, że się upijesz, a jedynie nieco cię zrelaksuje. Co ci się śniło? - Jego głos i sposób wymawiania zmienił się całkowicie. Przemawiał do niej łagodnie i czule, a w brązowych oczach dostrzegła troskę. Rozluźniła się, choć starała się bacznie obserwować gościa. Nie mogła pozwolić na to, aby tak po prostu siedział w jej sypialni i poił alkoholem.
- Nic – burknęła, starając się zatrzeć jakiekolwiek wspomnienia koszmaru. Nadal czuła go w kościach, a jej serce uderzało mocno i szybko. Wciąż czuła na karku pełzający strach, paraliżujący kończyny. W uszach rozbrzmiewał kwik ogiera. Zamrugała powiekami, aby odgonić napływające obrazy i zerknęła na Lucasa, ten wydawał się być zatroskany i zaniepokojony jej nocnymi krzykami, jakby rzeczywiście go obchodziło, co się z nią dzieje.
- Nic? Krzyczałaś tak, jakby obdzierali cię ze skóry. Co ci się śniło, Hope? Chcę ci pomóc. Przecież widzę, że coś cię dręczy. Może uda mi się...
- Nie! - krzyknęła zła, na granicy histerii. - Nic ci się nie uda. Skoro lekarz mi nie pomógł, to jak ty to zrobisz?!
- Musisz się zmierzyć z własnym strachem, Hope – odpowiedział spokojnie i wciąż wyciągał w jej stronę szklankę z alkoholem. Zapach wcale nie zachęcał do picia: był ostry i drażnił nozdrza, ale piła już podobny trunek jakieś dwa lata temu i pamiętała jego działanie do dziś. Złapała szklankę i jednym haustem wypiła szkocką. Zakasłała kilkakrotnie, zamknęła oczy i czekała, aż nieprzyjemny smak minie. Wykrzywiła się i po chwili poczuła cudowne uczucie gorąca. Miała też wrażenie, że w jednej sekundzie jej członki zwiotczały i stała się bezwolną kukłą.
- Dziękuję – powiedziała tylko. Spojrzała na niego znacząco. Lucas zrozumiał aluzję i wstał, kiwając głową, a na jego ustach zawisł lekki uśmieszek.
- Możesz mnie nie lubić, ale jesteśmy na siebie skazani. To ja odpowiadam za całą tę sytuację. Nie mogę cofnąć czasu, ale za to zrobię wszystko, aby pokonać twój lęk.

Kiedy wyszedł, Hope poczuła pod powiekami łzy. Niestety, wykorzenienie z niej strachu przed końmi i pozbycie się koszmarów nie było łatwym zadaniem i książę Wilcott nie poradzi sobie z tym.

3 komentarze:

  1. nie mam pojęcia, co myśleć o zachowaniu Lucasa. czasami naprawdę trudno mi go zrozumieć, ale akurat w tym rozdziale ukazuje mi się jako ktoś kto po prostu racjonalnie myśli i chyba nie chcę go za to krytykować. jakby nie patrzeć jego życie zapewne nie obfitowało w miłość, trudno mu więc zapałać nagle gorącym uczuciem do Hope. Ale pomimo to naprawdę dobrze ją traktuje, dba i opiekuje się jak kimś na kim mu zależy. A to plus, uważam osobiście, że szacunek i troska są dobrym fundamentem związku. Wiem, że Hope ma nieco inną wizję związku, nieco spaczoną przez historyjki i no cóż, nie można jej też za to obwiniać. Zdaje sobie sprawę, że słowa Lucasa ją zabolały, to naturalne, ale z jego punktu widzenia to pewnie coś naturalnego. Założę się, że nawet przez myśl mu nie przeszło, że jego wypowiedź jest mało taktowna. Hope musi być cierpliwa, po prostu. Lucas jest zraniony, tak jak ona, i ma dużo bardziej realną wizję świata od Hope.
    Co mnie jednak cieszy najbardziej to taka ilość ich wspólnyc scen yay! uwielbiam kiedy są sam na sam i z żalem przyjęłam to, że nie było na koniec całowania XD mam nadzieję, że to się poprawi D:
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przestań, jakie hejty? :P Ja Lucasa po tym rozdziale jakoś nawet bardziej lubię. No okej, chce spłodzić dziedzica, Hope znalazła kolejny powód, żeby go nienawidzić, ale... no takie były czasy, nie widzę w tym specjalnie nic dziwnego. Owszem, dla Hope może to być trochę trudne do zniesienia, bo ona wierzy w prawdziwą miłość, ale skoro już się tak potoczyło...? Poza tym, błagam, Lucas sam przyznał, że chcę ją z konkretnego powodu, a nie jakąś tak wychowywaną na księżną dziewuszkę. Jak dla mnie takie wyznanie to dla Lucasa i tak dużo, brawa za szczerość tak w ogóle. Chyba że... nie był szczery, ale to się dopiero okaże. Trochę przegiął z tym wystawnym ugoszczeniem, ale jak ma zrobić wrażenie na naszej Hope? On chyba nie zna innego sposobu, aby zaimponować kobiecie. Mogę na to przymknąć oko ;> Chociaż gdyby współczesny facet chciał mi tak zaimponować, to bym mu podziękowała. Zawartość portfela jest atrakcyjna, kiedy jej nie widać, bo jak ją widać, to pewnie dupek. Ech, trochę odbiegłam od tematu.
    A ta scena w nocy? Zupełnie mnie rozczuliła. Boże, Lucas potrafi być słodki, na swój sposób, oczywiście. Troszczy się o Hope, nie wiem, skąd wziął się w jej pokoju, ale był tak jakby na zawołanie. To urocze! :D Ehh, on to jednak potrafi oczarować kobietę ;D
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojojojoj, ojojoj! Ta ostatnia scena mnie rozczuliła. Nie mam hejtów na Lucasa, bo spłodzenie syna i ten fakt w tamtych czasach to normalka. No może podszedł do tego zbyt pewnie i trochę zbyt wcześnie, przerażając tym Hope...ale nie mam zamiaru go za to nienawidzić. Ciągnie go do niej, uwielbiam ich razem. Nie dość, że między nimi chemia aż kipi, dosłownie! To jeszcze ich rozmowy, czy spojrzenie, czy jakieś gesty. Rety, shipuje ich mocno! :D Ode mnie tyle. Zostawiam znak, że przeczytałam, bo nie mam weny na wylewne komentarze. Mogłabym napisać jeszcze o samym tym wymuszonym ślubie, ale ha!, sama o czymś takim piszę i nie wiem jak się do tego ustosunkować. Kiedyś to było ważne i na porządku dziennym, ale w dzisiejszych czasach to jest tak samo interes jak kiedyś i...nie wiem czy mieć pretensje, czy się wściekać, czy smucić. No tak musi być, ale wiadomo, że sam etap docierania do tego już wywołuje uczucie. I tu jest dokładnie tak jak powinno być!:D Nawet lepiej. Chcę z nimi hot sceny. Dosłownie czekam, aż rzucą się sobie w ramiona...w każdej linijce tego wyczekuje, a tu on odchodzi. Ach!:D Dobra, dopisałam jeszcze kilka suchych faktów i lecę dalej. :D
    Pozdrówki <3

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.