17 lutego 2015

Rozdział 20





Szkocka zadziała i kiedy drugi raz zasnęła, nie męczyły ją koszmary. Poddała się błogiemu uczuciu i pozwoliła zaprowadzić się w spokojny sen. Rano wstała trochę tylko zmęczona i skołowana. Co Lucas robił w jej sypialni? Jego pokój musiał być bardzo blisko, skoro usłyszał krzyki. Dlaczego nie było Faith? Przecież jej sypialnia znajdowała się tuż za ścianą, na pewno usłyszałaby, że krzyczy. Będąc u księstwa Reabourn często przychodziła do niej do pokoju i pocieszała, teraz jednak nie przyszła i nie wiedziała, czy to miało związek z ich obecnymi relacjami, czy może rzeczywiście nic nie słyszała.
Ubrana w ciemnozieloną sukienkę zeszła na dół. Jak się okazało, wszyscy już byli. Jedli spokojnie śniadanie i rozmawiali na temat pogody. Gdy weszła wszyscy przywitali się z nią i wrócili do posiłku. Usiadła na miejscu, które zajmowała na kolacji i zajęła się śniadaniem. Nalała soku do wysokiej szklanki, a potem rozejrzała się po stole i zdecydowała się na owsiankę, do niej dodała kilka owoców.
Unikała patrzenia w prawo, gdyż bała się, że napotka wzrok księcia Wilcotta. Nie wiedziała jak zareaguje na niego, po wczorajszych ekscesach będzie lepiej, jeśli w spokoju przetrawi jego słowa, a także późniejszą obecność. Nie powinien do niej wchodzi, nawet jeśli usłyszał jej krzyk. I wcale nie chodziło o zasady moralne, ale o jej samopoczucie, bo jego obecność w pokoju sprawiła, iż cała ich relacja nabrała dziwnej intymności, jakby między nimi już powstawały sekrety, z którymi nie chcieli się dzielić. Wolała jednak nie mieć z nim żadnych sekretów, chciała relacji czysto platonicznej, bez żadnych znaczących gestów.
- Słyszysz, Hope? - usłyszała tuż nad uchem. Z wrażenia aż podskoczyła. Popatrzyła na Faith, a potem wzrokiem powiodła po reszcie towarzystwa, które przypatrywało się jej z zaciekawieniem.
- Tak? Przepraszam, zamyśliłam się. O co chodzi? - zapytała zdławionym głosem, czując jak rumieńce zaczynają wypełzać spod sukni obejmować szyję i policzki.
- Mówię, że mam dla ciebie niespodziankę. - Odwróciła głowę w stronę Lucasa. Widziała jego twarz, ale nie oczy.
- T-tak? Jaką? - zająknęła się i w końcu spojrzała mu głęboko w oczy. Mężczyzna uśmiechał się do niej poprzez spojrzenie. Zaskoczył ją tym, ale poczuła także ulgę. Wyglądało na to, że zapomniał o ich wczorajszej rozmowie. Przynajmniej na razie.
- Sama się przekonasz. Tymczasem życzę smacznego – mruknął i na tym zakończyła się ich rozmowa.
I choć nic do siebie nie mówili, książę rozmawiał z Gabrielem, a Faith ją zagadywała, Hope miała wrażenie, że narzeczony wciąż ją obserwował. Oczywiście mogła się mylić, bo starała się nie zwracać w tamtą stronę, ale czuła dreszcze na całym ciele. Jej ciało doskonale zdawało sobie sprawę, że jest obiektem obserwacji.
W końcu skończyli jeść, Hope szybko dokończyła swój posiłek, więc wyszli do foyer. Kamerdyner już czekał z płaszczami, rękawiczkami, pelisami i parasolkami. Hope zaskoczona, ale także targana niepokojem, ubrała się i poczekała na pozostałych.
Poranne słońce zalało swymi promieniami cały podjazd. Był to okrągły plac, wysypany białym kamieniem, a pośrodku tego wszystkiego widniał duży skalniak obsadzony najprzeróżniejszymi kwiatami. Kątem oka dostrzegła jak od podjazdu odchodziło kilka alejek, a jedna, najszersza ginęła gdzieś za pagórkiem obrośniętym wysokimi drzewami. Oni natomiast skierowali się inną, biegnącą raczej na wschód. Po obu jej stronach rosły wysokie topole i wierzby. Kamienie przyjemnie chrzęściły pod butami.
Pogoda zdecydowanie się poprawiła. Ciemne chmury już dawno zniknęły z nieba, a ich miejsce zajęło błękitnoszare niebo, poprzecinane jedynie niedużymi, białymi chmurkami. Świecące słońce bawiło się cieniami, jakie rzucały okoliczne drzewa, a lekki wiaterek przywiewał w ich stronę zapach lasu i ogrodów.
Hope szła z tyłu, więc przystanęła i obejrzała się za siebie. Pałac księcia zapierał dech w piersiach. Był ogromny, przypominający siedzibę samego króla. Frontowa część ewidentnie była czymś, co kiedyś mogło należeć do zamku, zbudowana z szarego kamienia, półokrągła z szerokimi, marmurowymi schodami i prostym portykiem. Wczoraj nie miała okazji przyjrzeć się budowli, ale dziś doskonale widziała każdy jej szczegół. Pałac miał dwa długie skrzydła: wschodnie oraz zachodnie, kwadratowe i wykonane również z szarego kamienia. Na ich końca dobudowano okrągłe wieże, zakończone wysoką iglicą. Główna część posiadała wąskie, zakończone łukiem okna, nad którymi zwisały z szerokich gzymsów gargulce, natomiast dobudowane skrzydła mogły się poszczycić znacznie szerszymi okiennicami. Cała monumentalna budowla była pomieszaniem stylów i epok. Hope czuła, że w Silverstone czai się duch średniowiecza, a gdzieś po pustych komnatach, zapomnianych przez służbę i pana wałęsa się zbłąkana dusza rycerza.
- Hope! - krzyk Charity, prześlizgnął się między jej myśli. Odwróciła się oszołomiona tym, że tak łatwo popadła w zadumę i zorientowała się, że wszyscy na nią czekają. Popatrzyła na Lucasa. Ten stał z tyłu, ale górował nad wszystkim wzrostem, dlatego mogła bez problemu patrzeć na jego twarz, na której malowało się napięcie. Wzruszyła ramionami i pospieszyła do grupy. Nie mogła zostawać w tyle, tym bardziej że to dla niej miała być niespodzianka.
Jej niepokój wzrósł, gdy szpaler drzew skończył się i zaczęły się ogrodzenia, za którymi rozciągały się ogromne połacie bujnie porośnięty łąk. W oddali dostrzegła las, a także kilka jaśniejszych plamek. Zmrużyła oczy i przyjrzała się tym niewielkim punkcikom w oddali i zorientowała się, że są to konie. Cofnęła się przestraszona i zerknęła na księcia, lecz ten zajęty był rozmową z Charity. Faith szła z Reabournem i wymieniali się uwagami na temat okolicy.
- Dokąd idziemy? - wydukała, a choć znała odpowiedź, chciała ją usłyszeć od Lucasa.
- Do stajni, chcę ci coś pokazać – powiedział stanowczo i tak samo na nią spojrzał. Nie miała nic przeciwko spacerowi po okolicy, która była piękna i sielankowa, ale za nic w świecie nie chciała wchodzić do stajni, gdzie znajdowały się konie. Mimo że często zdarzało jej przebywać w stajni u księstwa Reabourn po wypadku, to nie oznaczało, że nie bała się koni. Napawały ją bezgranicznym strachem, którego nie mogła w żaden sposób kontrolować. Potrząsnęła głową i już miała wycofać się do tyłu, gdy z boku dobiegło ich głośne rżenie. Popatrzyła w tamtą stronę i dostrzegła nadbiegającego konia. Srokacz cwałował w ich stronę z uniesionym pyskiem i ogonem. Jego sprężyste kroki sprawiały, iż postronnemu obserwatorowi wydawało się, że frunie w powietrzu.
- To jakiś twój nowy nabytek? - zapytał Gabriel, ewidentnie zainteresowany koniem. Zwierzę zaorało kopytami ziemię tuż przed ogrodzeniem i z ciekawością wyciągnęło w ich stronę szyję. Klacz była młoda, na oko dwuletnia i narwana. Podkutym kopytem kopała w ziemi i ewidentnie domagała się uwagi. Lucas podszedł do niej i pogłaskał ją po ruchliwych chrapach.
- Co to za klacz? - zapytała Charity i również do niego podeszła, Hope została z tyłu, obserwując wszystko z daleka.
- To Finezja, po Fali i Lewiatanie. Mam zamiar wystawić ją do wiosennych wyścigów w Ascot.
- Po tym Lewiatanie? - zapytał Gabriel i przyjrzał się klaczy. Wilcott pokiwał głową i uśmiechnął się znaczącą. Hope, podobnie jaki Faith kompletnie nie miały pojęcia o jakich koniach jest mowa, ale z drugiej strony niewiele je to obchodziło. W końcu ani nie znały się na hodowli, a Hope żywiła do nich urazę z powodu wypadku. Faith natomiast jakoś niespecjalnie lubiła te zwierzęta, bliższe jej sercu były koty.
W końcu zostawili charakterną Finezję w tyle i ruszyli w kierunku stajni. Już z oddali dostrzegła długi, dość wysoki budynek z czerwonej cegły o spadzistym dachu. Okna były wysokie i szerokie tak, by do środka wpadało jak najwięcej dziennego światła. Całość była ogrodzona wysokim murem. Zapewne tylko po to, aby żaden koń nie zdołał się wydostać z terenu stajni. Całość otoczona była zewsząd lasem, starym i bardzo ciemnym, co dawało złudne poczucie nadchodzącego zmierzchu. Korony drzew niemal przysłaniały słońce. Panowała tu jednak błoga cisza, przerywana jedynie odgłosami dobiegającymi z ceglanego budynku.
Kiedy dotarli na miejsce, panna Winward zauważyła dość sporo osób kręcących się po posesji. Część z nich czyściła konie przywiązane do grubych pali wbitych w ziemię, inni czyścili uprząż, a jeszcze inni wozili taczkami obornik i znikali gdzieś za stajnią.
W pewnej chwili podszedł do nich wysoki, chudy mężczyzna; miał jasne włosy i szare oczy, krzywy nos i szerokie usta. Sprawiał jednak miłe wrażenie, uśmiechał się łagodnie, a w jego oczach błyszczało doświadczenie.
- Przedstawiam wam Logana Morrisa. Jest zarządzą stajni, a także doświadczonym trenerem – przedstawił towarzystwu mężczyznę. Wszyscy przywitali się z nim i Lucas dokonał prezentacji. Na końcu przedstawił Hope. - A to, drogi Loganie, moja narzeczona, panna Hope Winward.
- Czuję zaszczycony móc panią poznać. Służba mówiła o pani od wielu dni i cieszę się, że mogłem osobiście panią poznać. Mam nadzieję, że okolica spodobała się pani i pani siostrze. - Mężczyzna miał łagodny, pełen pokory głos. Uśmiechał się do niej w taki sposób, iż nie miała wątpliwości, że zaprzyjaźni się z nim podczas tego pobytu, a kto wie, jeśli przyjdzie jej tu spędzać dnie także po ślubie, to warto już teraz poznać tego człowieka. Wyglądał na oczytanego i wyedukowanego, więc nie będzie miała problemu z nawiązaniem nici porozumienia.
- Tak, tutaj jest naprawdę pięknie – odparła, starając się nadać swemu głosowi jak najbardziej szczery ton. Choć drżała od strachu i niepewności, chciała wypaść dobrze przed człowiekiem, który najwidoczniej był bliski jej narzeczonemu.
- Przyprowadź ją – powiedział Lucas, gdy już skończyły się uprzejmości. Hope natychmiast przysunęła się do siostry i złapała ją za rękę.
- Spokojnie, Hope, jestem przy tobie – mruknęła cicho i poklepała ją po dłoni. Mimo ich konfliktu nadal były dla siebie wsparciem i nie opuszczały, gdy ta druga potrzebowała opieki, a Hope właśnie teraz była w potrzebie. Wiedziała już, co za niespodziankę przygotował Lucas. Była ciekawa tego, jak będzie wyglądało zwierzę, które Morris miał przyprowadzić.
Po chwili z ciemnej stajni wyłonił się zarządca, a za nim stąpała śnieżnobiała, niewysoka klaczka. Była wspaniała: grzywa spływała falami po krótkiej, lecz szczupłej szyi, a długi ogon powiewał na lekkim wiaterku. Sprężyste nogi, umięśniony zad i skośne łopatki. Wszystko to było wyznacznikiem jej pochodzenia. Klacz była rasowa, wspaniała i zachwycająca.
- To Beza – powiedział Lucas, a Hope nawet nie próbowała powstrzymać uśmiechu, gdyż imię idealnie pasowało do klaczy. - Hope, wiem o twoich lękach i chciałbym ci je pomóc przezwyciężyć, obiecałem ci to przecież, więc mam nadzieję, że uda mi się dokonać tego właśnie za pomocą Bezy. To stara, łagodna klacz i nigdy nie skrzywdziła nawet muchy.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Beza jest śliczna, ale... Skąd pan wie, jak zareaguje na obcą osobę? - zająknęła się i mocniej ścisnęła dłoń siostry. Faith spojrzała na nią z troską i przytuliła się do jej ramienia. Dziewczyna poczuła przypływ odwagi. Miała siostrę u boku, więc czuła się zdecydowanie lepiej. - Pójdziesz ze mną? - zapytała młodszą siostrę, która pokiwała głową i popchnęła ją lekko.
Małymi kroczkami zbliżyły się do klaczy, którą szybko przejął Lucas. Dzierżył wodze w silnej dłoni, drugą głaskał konia uspokajająco po pysku. Zachęcał ją spojrzeniem, by śmielej podeszła do konia. Nie miał zamiaru jej przytrzymywać tak, jak było to w przypadku, gdy pokazał jej Nocnego Tancerza. Stanęły blisko Bezy, ale nie na tyle, by wyciągnąć dłoń i ją pogłaskać. Stała i patrzyła, a klacz zastrzygła uszami, wyciągnęła w jej stronę pysk.
- Na pewno taka piękna klacz nie zrobi nikomu krzywdy – powiedziała Faith i odważnie podeszła do konia, aby udowodnić Hope, że nie ma się czego bać. Pogłaskała konia, który najwidoczniej lubił być rozpieszczany i zadowolony potrząsnął głową.
Skoro jej siostra podeszła do klaczy i bez problemu jej dotknęła, ona też to mogła zrobić, choć nie sądziła, że Beza nagle się spłoszy się i po prostu spróbuje ją stratować.
- Śmiało, Hope. Dotknij jej – zachęcała ją Faith. Wilcott milczał, ale patrzył na nią łagodnie i uśmiechem przekonywał ją do wykonania gestu w jej stronę. Przełknęła ślinkę i postąpiła krok do przodu, wyciągnęła dłoń i dotknęła miękkich chrap klaczy. Beza nie wykazywała żadnych oznak agresji czy szału, ale dziewczyna nie chciała przedłużać kontaktu fizycznego z koniem dłużej niż to konieczne. Musi ograniczyć się do zbędnego minimum.
Odsunęła się z westchnieniem ulgi i potrząsnęła głową.
- Przykro mi, ale... Nie ufam jej – powiedziała, starając się powstrzymać wzbierające łzy. Żal jej było, że nie dosiądzie tej klaczy, na której mogłaby przeczesać posiadłość księcia. Koń miał miękki chód, stąpał delikatnie, jakby płynął w powietrzu. Przyciągał swą zgrabną sylwetką, ufnymi oczami i idealnym pochodzeniem.
- Myślę, że na dziś wystarczy – zarządziła Charity i objęła ją opiekuńczym spojrzeniem. Panna Winward z ulgą kiwnęła głową i nie czekając na nikogo ruszyła w stronę pałacu. Uniosła spódnicę i już niemal biegła, aby jak najszybciej znaleźć się w sypialni, jak najdalej od stajni.
Nie rozglądając się na boki biegła przed siebie, zignorowała nawoływanie srokatej klaczy, którą wcześniej mijali. Po prostu skupiła się na tym, by uciec, schować i się przetrawić ten paraliżujący serce i ciało strach. Nie potrafiła sobie z tym poradzić, ani nijak wyrzucić z życia. Strach przed końmi zakorzenił się w niej i utkwił w sercu i umyśle. Teraz już wiedziała na pewno, że nie zdoła się przekonać do koni, była skreślona, a choć uwielbiała te stworzenia, to już nigdy więcej nie zbliży się do nich bez panicznego strachu.

***

Poczuł się zawiedziony zachowaniem Hope, ale dostrzegł w jej zielonych oczach iskierkę zainteresowania. Klacz bardzo jej się spodobała, bała się jednak Bezy i wolała nie ryzykować. Rozumiał to, po tym, co spotkało ją ze strony Aresa, nikt się niczemu nie dziwił, ale nie chciał, by spędziła całe życie chowając się przed końmi. Chodziło też o ich wspólne życie. Niemal codziennie pracował z końmi, układał je, trenował, w rzadkich tylko chwilach łamał, ale właśnie to robił, dlatego będzie musiała zaakceptować ten fakt, że konie miały w jego życiu swoje miejsce.
Nie wiedział tylko, gdzie umiejscowić ją po ślubie.
Przedstawił jej swoją propozycję, co do wyglądu ich małżeństwa, a ona musiała to zaakceptować. Nie chciał być wobec niej okrutny, ale ich związek nie opierał się na uczuciu, tylko na chłodnej kalkulacji. Przed nią wiele kobiet próbowało go usidlić, by zdobyć tytuł księżnej Wilcott i otrzymać możliwość trwonienia jego majątku w sklepach i na licytacjach. Czemuż więc nie chce skorzystać z jego propozycji i cieszyć się jego pieniędzmi? Wiedział dlaczego, a ponieważ nie w smak mu była jej wrażliwość, po prostu będzie musiał zrobić coś, żeby uległa.
Ostatecznie pokonał w sobie chęć robienie z siebie bubka i postawił na logikę. Oczywiście nie zamierzał zaprzestać prób w wkradaniu się w jej łaski, ale wykluczał zaangażowanie emocjonalne. Gdyby w jakikolwiek sposób oddał się tej sprawie, straciłby kontrole nad wszystkim, a on nie mógł pozwolić na to, by coś wymknęło się z jego rąk.
Musiał podjąć kolejne kroki, by zdobyć jej zachowanie, a podarowanie klaczy było tylko wierzchołkiem góry. Musiał wymyślić kolejne prezenty i ważyć słowa, aby zmiękła i wstąpiła w ich związek z chęcią i oddaniem. Nie była mu przykra myśl o poskramianiu jej, ale nie chciał cały czas walczyć. Obłaskawić mógłby ją w tych chwilach, gdy będzie po prostu z nim walczyła; najlepiej w łóżku.
- Mogę z panem porozmawiać? - Przez myśli przebił się stanowczy głos Faith. Spojrzał na jasnowłosą dziewczynę i z uśmiechem pokiwał głową. Dostrzegł, że księstwo ruszyli wolnym krokiem w stronę domu. Młodsza siostra narzeczonej patrzyła na niego z niechęcią i jawna pogardą. Nie zależało mu na jej zdaniu, ale była siostrą Hope. Może najpierw powinien zacząć zdobywanie jej zaufania poprzez urabiania jej młodszej siostry? Obie były ze sobą zżyte, a śmierć rodziców jedynie scaliła ich siostrzaną więź.
- Oczywiście, pani. Logan, weź Bezę. - Odprawił zarządcę i wysunął ramię, aby dziewczyna wsparła się na nim, lecz Faith nie przyjęła go. Nadal sztyletowała go wzrokiem. Uśmiechnął się i przez chwilę zastanowił, że to właśnie Faith była damą, którą mógłby obłaskawiać. - Więc o co chodzi?
- Dobrze pan wie, o co chodzi. Niech pan przestanie zgrywać takiego hojnego pacana, bo na mnie to nie działa. Hope jest starsza, rozsądniejsza, ale także wrażliwa, a pan to wykorzystuje.
- Czy to, że chcę jej pomóc jest, według pani, godne potępienia? - zapytał, unosząc wysoko brew w udanym zdziwieniu. Absolutnie nie zaskoczyły go te słowa.
- Wczoraj wieczorem pozwoliłam panu zajrzeć do niej, choć nadal mam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale bałam się o siostrę i nie wiedziałam, co robić. Jej krzyki były okropne, do tej pory mam wrażenie, że brzmią mi w uszach, ale mimo tego, nie chcę by za pana wychodziła, jasne? Nie zasłużyła na to, co ją spotyka w Anglii. Plotki, pomówienia i to narzeczeństwo z człowiekiem zupełnie obcym! Przyjechałyśmy tu na kilka tygodni, a okazało się, że jedna z nas zostanie tu na zawsze! - wykrzyknęła z zapałem. Książę spojrzał na dziewczynę, tym razem zaskoczony.
- Nie zostaniesz z siostrą? - zapytał, mierząc ją uważnym spojrzeniem. Jej niechęć sięgała tak głęboko, iż wolała zostawić siostrę w Anglii i wrócić do domu? Nie mógł w to uwierzyć.
- Nie. Już o tym rozmawiałyśmy. Nie chcę patrzeć jak Hope cierpi z pana powodu. Ona potrzebuje miłości, a pan, Wasza Książęca Mość, nigdy jej tego nie da. Poza tym, to na pana zrzucam całą winę za scenę w ogrodzie, dodam jeszcze, że Hope powiedziała mi to, co kiedyś pan o nas mówił i za żadne skarby świata nie przekonam się do pana, nawet ze względu na moją siostrę.
Po tych słowach przyspieszyła kroku. Nie miał zamiaru jej gonić, dlatego po chwili blond włosa dama oddaliła się od niego znacznie.
Miał ciężki orzech do zgryzienia, bo o ile Hope byłby w stanie do siebie przekonać, to Faith nie wyrażała nawet odrobiny chęci, by mu przynajmniej trochę zaufać, a nie wspominając o serdecznej przyjaźni.

5 komentarzy:

  1. Nareszcie nowy rozdział! Szkoda tylko, że tak bardzo krótki. Mam za to nadzieję, że następny pojawi się szybciej. :)
    Nie sadziłam, że strach Hope przed końmi sięga aż tak głęboko. To jeden z głównych wątków w tym opowiadaniu i mimo faktu, iż jest całkiem dobrze i ciekawie zaplanowany, nie wyczerpuje możliwości tej historii. Powinnaś wprowadzić więcej wątków - przynajmniej moim zdaniem - aby ubogacić akcję, gdyż jeszcze trochę, a opowiadanie zacznie ocierać się nudę. Zwłaszcza, iż pisane jest na podstawie innej powieści. Mam nadzieję, że Ty mimo tego faktu poprowadzisz historię nieco inaczej. :)
    Mam również nadzieję, że Hope nabierze więcej rozsądku. I odwagi do działania! Nie mam tutaj bynajmniej na myśli strachu przed końmi. Jeden pocałunek, który widzieli tylko najbliżsi, i od razu musowo ślub? Myślę, że to trochę naciągane. Hope powinna się postawić, przestać wreszcie być głupią marionetką i wziąć sprawy w swoje ręce. I zagrozić wyjazdem do Stanów. W końcu jest rodowitą Amerykanką, a nie naiwną i bezwolną Angielką - a na taką niesłusznie kreujesz. Pokaż jej prawdziwy charakter! :) Chciałabym ujrzeć jej prawdziwe oblicze! :)
    Z innej beczki: podoba mi się Twój styl pisania oraz język. Na szczególną uwagę zasługują opisy przyrody oraz widoków, które ogromnie mi się podobają. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział! :)
    Pozdrawiam,
    tooloudsilence

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak jakoś mi wyszło. Sama spodziewałam się, że będzie dłuższy, ale pewnie kolejny taki może Was zadowoli długością :)
      Niestety, Hope ma taką traumę, ten wypadek zrobił sporo zamieszania w jej głowie. No cóż, co do tych wątków, to powiem Ci szczerze nie planuje ich zbyt wiele, bo nie chcę, by opowiadanie miało więcej niż czterdzieści rozdziałów. Wolałabym, aby Bal uczuć skończyło się na trzydziestym którymś ( ewentualnie ). Postaram się, aby nie było nudno, bo mam dwa lub trzy smaczki, aby Wam się nie nudziło. Oczywiście, że tak. Moja historia, może nie tak piękna, jak książka, którą się inspirowałam, mam nadzieję, że będzie inna, na to liczę.
      Hope czasem bywa uległa, ale nie zawsze. Ona ma taki charakter i nie zawsze potrafi postawić na swoim, zwłaszcza jeśli chodzi o tę sprawę z pocałunkiem. No cóż, owszem, widziała ją rodzina, ale była z nimi także obca osoba, hrabina - przyjaciółka Charity, więc nie było mowy o tym, by po prostu puścić im to płazem, a dawniej takie panowały zasady, no wiesz, że moralność ponad wszystko ( choć przecież nie zawsze tak było ). Ogólnie Hope nie jest tak konfliktowa jak jej siostra, dlatego może wyglądać na taką bezwolną Angielkę, ale zdarzą się jeszcze okazję, nawet w bliskiej przyszłości, że Hope udowodni, że wcale nie jest taka potulna :)
      Dziękuję w takim razie ten komplement. Ja twierdzę, że nie mogę sobie poradzić z opisami przyrody czy nawet samych budynków i czasami kilkakrotnie zmieniam akapit, bo coś mi w nim nie gra;) Ale bardzo mi miło, że jednak ktoś twierdzi inaczej, to naprawdę budujące.

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! <3

      Usuń
  2. Lucas całkiem nieźle kombinuje. Powiedziałabym nawet, że się stara. Nawet jesli to miałoby oznaczać jedynie udobruchanie Hope. Z każdym rozdziałem mam inne uczucia. ostatnio myślałam, że Lucas byłby w stanie pokochać Hope, ale teraz wydaje mi się to niemożliwe. Chyba tym bardziej doceniam to, że zechciał pomóc Hope w pozbyciu się lęku przed końmi, to naprawdę miły gest z jego strony. Zgadzam się trochę z Faith, ale też myślę, że ona ocenia go zbyt surowo. dziwne, w głębi serca mam jednak przeczucie, że on nie wykorzystuje jedynie naiwności dziewczyny, ale oczywiście mogę się mylić, a Faith ma całkowitą rację. Poza tym, jakby na to nie patrzeć, Lucas o koniu musiał pomyśleć wcześniej, a "nocna akcja" wyszła gdzieś po drodze, a mimo to zechciał Hope pomóc. Faith widzie to chyba odwrotnie. Zresztą nie wiem, sama się pogubiłam w swojej rozkminie XD
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba odrobinę zirytowało mnie dzisiaj zachowanie Lucasa. Poniekąd przez to, że rozumiem strach Hope i wręcz nienawidzę, kiedy ktoś nakłania mnie do dotykania czy obcowania ze zwierzętami. Trudno komukolwiek opisać ten strach, co właściwie automatycznie liczy się z brakiem zrozumienia. Lucas więc nie powinien, pomimo wszystko, wystawiac ją na taką próbę i obsypywać takimi niespodziankami. Mógł to zrobić mniej inwazyjnie, jakoś spokojniej, a nie tak odrazu. Skoro pracuje z końmi i chce, by Hope się do nich przekonała, powinien lepiej to przemyśleć. Inaczej zdenerwuje tylko Hope, tóra ostatnio i tak jest emocjonalnie nadwyrężona.
    O dziwi, popieram jego pomysł z Faith. W przeciwieństwie do H. Faith jest o wiele bardziej racjonalna i nie poddaje się emocjom, co w tym przypadku jest ogromnym plusem. Nadal boli mnie myśl, że chce opuścic siostrę, ale z drugiej strony pewnie zachowałabym się pododobnie. Lucas ma pod górkę, i przyznam szczerze, że fakt ten strasznie mnie bawi :D ciekawe co biedaczek wykombinuje teraz :D
    Czekam na kolejny i pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie powiem, ale Faith mnie zdziwiła i to bardzo pozytywnie! Nie szczypie się i wprost powiedziała, co sądzi. Gdzie tam! Jeszcze zjechała Lucasa i jakby nie patrząc dobrze powiedziała. No, bo...on jest obcym człowiekiem, który robi co innego, mówi jeszcze co innego, a co myśli to woła o pomstę do boga. Nie wiem, boję się mu zaufać w kwestii Hope. Nie wiem nawet czy jest na tyle takim facetem z zasadami, że po jakimś czasie jednak by się zakochał. A nawet gdyby to zrobił to i tak mocno by to powstrzymywał i zaś zraniłby Hope. Nie wiem, obawiam się co do jego przyszłych planów względem Hope. Naprawdę.
    A sama biedna Hope? Ona jest całkowicie inna niż Faith. Ma może iskrę, ale momentami wygląda na taką przytłoczoną. Zbyt dużo ludzi coś od niej chce, a ona wolałaby posiedzieć ze swoimi myślami. Przydałby się jej taki jeden dzień i może jednak uciekłaby stamtąd z powrotem do Ameryki, bo coś czuję, że nie jeszcze jeden raz zapłacze przez Lucasa czy ludzi z Anglii.
    O, to tyle ode mnie. <3

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.