Jeszcze
długo pamiętał uczucia, gdy Hope przylgnęła pośladkami do jego męskości. Nawet kilka dni po tej sytuacji zdawał sobie sprawę,
iż dziewczyna miała szczęście, że była w takiej sytuacji a nie
innej, bo inaczej nie zrobiłby nic, aby się powstrzymać. Jego
ciało domagało się Hope. Amerykanki, która irytowała go i
sprawiała, że czuł się przez nią jak łajdak spod
najczarniejszej gwiazdy. A przecież wcale taki nie był. Nie był
święty, ale nie robił nic, co mogłoby zgorszyć innych. A jednak,
gdy patrzyła na niego tymi sarnimi oczyma wszystko się w nim
przewracało, tracił poczucie rzeczywistości, gdy strzelała w jego
stronę oskarżycielskimi spojrzeniami. Ta złość goszcząca w jej
oczach dodawała jej zadziory i charakteru, a także sprawiała, że
jej zielone źrenice nabierały głębokiej barwy.
A
teraz, mimo tego uczucia palącego pożądania w trzewiach, stał pod
schodami w pałacu Reabourna i oczekiwał jej zejścia. Postanowił,
że zdobywanie jej zaufania zacznie od sumiennie wykonywanych
obowiązków narzeczonego, którym w istocie nie był. A jednym z nich było towarzyszenie
Hope na balach, których nie znosił.
-
Mam wrażenie, że jesteś zdenerwowany – rzucił Gabriel i
spojrzał na niego ukradkiem, lekko się tylko uśmiechając.
-
Tak, jestem. Nienawidzę takich przyjęć, nadętych ludzi, którzy
tańcząc oceniają każdego w ciszy. Nie znoszę także hipokryzji i
obłudy. Wszystko to sprawia, że mam mdłości od samego patrzenia
na te twarze – mruknął Lucas i wbił wzrok w szczyt schodów.
Czekał,
aż zejdzie, ukaże mu się niczym nimfa odziana w koronki i
aksamity. I właśnie wtedy, gdy Reabourn odpowiedział na jego pełną
goryczy i nienawiści wypowiedź pojawiła się Amerykanka. Szła
obok swej siostry i obie wprost lśniły od blasku kamieni
szlachetnych. Już z tej odległości dostrzegł kolczyki o głębokiej
zieleni w uszach Hope. Zadziwiające, że dostrzegł takie szczegóły,
które nie były przecież istotne. Najważniejsza była ona
sama. Powinna częściej wychodzić na bale, by lśnić i roztaczać
wokół swój urok.
Jej
miejscem były sale balowe, gdzie panowie mogliby kłaść się u jej
stóp i składać jej pokłony. Widział wiele pięknych
kobiet, ale była to powłoka, kolorowe opakowanie pustego pudełka.
Hope natomiast zaliczała się do tych, które pod śliczną
powierzchownością mają w sobie coś więcej.
Kobiety
sunęły w ich kierunku. Na twarzy Hope dostrzegł zdenerwowanie,
jakby tremę, choć nie wiedział przed czym. Może to moja wina?,
pomyślał czując rosnącą w nim próżność i arogancję.
Natomiast Faith patrzyła w jego kierunku z jawną nienawiścią.
Najwidoczniej siostra jego domniemanej narzeczonej z miejsca go
znienawidziła i postanowiła, że nie będzie się z tym kryła. I
jej sympatię będzie musiał sobie zaskarbić, choć jasnowłosa
miała zdecydowanie silniejszy charakter od rudowłosej.
-
Dobry wieczór – przywitała się Charity i jednocześnie z
młodymi podopiecznymi skłoniła się nisko, lekko schylając
głowę. Po królewsku, lecz nie tak dumnie. Uśmiechnął się
pod nosem i podszedł do Hope.
-
Dobry wieczór, panno Winward. Ślicznie pani wygląda –
powiedział, głębokim głosem, patrząc na jej rumiane policzki,
dekolt skromnie nakryty koronką i lśniące od emocji oczy. W tej
chwili uwiodłaby nawet świętego.
-
Dziękuję – odpowiedziała cicho. Chciała jeszcze coś dodać,
lecz przerwała im księżna, ponaglając do wyjścia.
Przyjechał
własnym powozem zaprzężonym w sześć kasztanków. Uwielbiał
robić wrażenie na obłudnych arystokratach z upadającymi
majątkami, z karcianymi długami. Hope widząc konie przystanęła i
zapatrzyła się na nie. Najwidoczniej bardzo jej się spodobały,
lecz strach nie pozwolił jej podejść bliżej. Kiedyś się
przekona, pomoże jej w tym i bez cienia jakiekolwiek obawy będzie
mogła podejść do konia. Jednak w tej chwili musieli spieszyć się
na bal.
-
Ty, Hope, pojedziesz z księciem Wilcottem i moim mężem, a Faith
razem ze mną.
Gabriel
pomógł jej wsiąść do powozu, Faith ociągała się przez
chwilę, rzucając siostrze zatroskane spojrzenie, ale w końcu i ona
zniknęła we wnętrzu pojazdu.
Hope
usiadła na wygodnej, wyściełanej pluszem ławeczce. Na wprost niej
zasiadł Lucas, a obok niego spoczął Gabriel. Hope poczuła się
przytłoczona obecnością księcia Wilcotta, tym bardziej że
mężczyzna niemal nie odrywał od niej spojrzenia. Nie miała
pojęcia, co kryło się za tym wzrokiem, ale intuicja, dość młoda
i niedoświadczona, podpowiadała jej, że lepiej tego nie sprawdzać.
Lucas
stuknął w ściankę tuż za plecami i powóz ruszył powoli.
Wyjrzała za okno i dostrzegła znikający pałac księcia Reabourna.
Wjechali na szeroką aleję, ocienioną przez wysokie drzewa. Po
kilku minutach znaleźli się na głównym dukcie, a piętnaście
minut później ] dziewczyna mogła dostrzec rzedniejący las i
pierwsze zabudowania. Skromnymi domostwami witał ich Londyn - miasto
pełne kontrastów, absurdu i obłudy.
Podróż
wlokła się w nieskończoność. I im bliżej byli celu, tym
większą irytację odczuwała, ponieważ młody książę nawet na
moment nie odwrócił od niej wzroku. W końcu nie wytrzymała
i posłała mu harde, wyzywające spojrzenie. Mężczyzna w ogóle
nie przejął się jej wściekłością, malującą się na jej
twarzy, wręcz przeciwnie, wyglądał na rozbawionego. Rozbawionego!
Podczas gdy ona wściekała się i miotała, on po prostu był
ubawiony.
-
Długo jeszcze? - zapytała nagle, nawet nie kryjąc zdenerwowania.
Książę Reabourn spojrzał na nią zaskoczony. Uniósł lekko
lewą brew, ale odpowiedział ze spokojem:
-
Jeszcze chwilę. - Wyjrzał przez okno i rzucił: - Myślę, że za
dziesięć minut będziemy na miejscu.
Hope
zazgrzytała zębami i obrzuciła Lucasa wielce wymownym spojrzeniem.
On jednak nadal nic nie robił sobie z jej „groźnych” spojrzeń i
uśmiechał się ledwie kącikiem ust. W ciszy, przerywanej jedynie
tentem końskich kopyt i cichym sapnięciami dziewczyny dotarli w
końcu pod właściwy adres.
Powóz
się zatrzymał. Najpierw wysiadł z niego książę Reabourn i
pognał do powozu, w którym jechała małżonka z Faith. Kiedy
Hope została sama z Lucasem, poczuła niepokój. Mimo iż
znajdowali się pośród wielu ludzi, którzy kręcili
się na rozległym placu, rzęsiście oświetlonym kolorowymi
lampionami, nie potrafiła się pozbyć uczucia bezradności i
strachu. Nie wiedziała skąd to przeświadczenie, w końcu
znajdowała się pośród ludzi, a u boku miała księcia
Wilcotta, który na pewno postarałaby się o to, aby żadna
krzywda jej się nie stała. Ale może w tym tkwił problem. Może
chodziło o Lucasa, który z góry mierzył ją
zaskakująco łagodnym wzrokiem, jakby wcale jej nie oceniał, a
wręcz przeciwnie, jakby chciał jej dodać trochę otuchy. Stał
jednak tak blisko, że mogła wyczuć ciepło jego ciała. Tak
cudownie byłoby zanurzyć się w jego ramionach i poczuć się choć
przez chwilę bezpieczną. Odgrodzić się od świata i odpocząć w
zaciszu jego barków.
-
Hope, na litość boską! - usłyszała nagle tuż obok siebie. I
dopiero wtedy zdała sobie sprawę, iż wpatruje się w ciemne oczy
księcia Wilcotta. On również nie odrywał od niej wzroku.
Speszona szybko odwróciła się do siostry, która
mierzyła ją gniewnym wzrokiem.
-
Charlotta już na nas czeka – powiedziała Charity. Jeśli kobieta
coś zauważyła, to na pewno nie dała po sobie nic poznać.
Kiedy
wszyscy skierowali się do wyjścia, Hope dostrzegła, że obserwuje
ich wiele par oczu. Teraz wiedząc, co ludzie potrafią wymyślić i
sami dopowiedzieć, nie patrzyła na nikogo przychylnym wzrokiem. W
tłumie jednak zdołała wychwycić kątem oka księcia Ashbrooka.
Odwróciła głowę w jego stronę i posłała mu przyjacielski
uśmiech. Nieśmiały książę przybrał zaskoczony wyraz twarzy,
nieco poczerwieniał, ale odpowiedział jej tym samym. Miał piękny
uśmiech. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie pasuje do jego
facjaty, w końcu nie był wcale zabójczo przystojny, ale Hope
wiedziała, że ten uśmiech był wyjątkowo piękny i przede
wszystkim szczery.
-
Do kogo się tak uśmiechasz, moja słodka? - usłyszała cichy szept
tuż nad uchem. Gorący oddech musnął skórę tuż za uchem.
Poczuła przeszywający całe ciało dreszcz, równie gorący,
co oddech księcia.
-
Do księcia Ashbrooka. Nie mogę? - zapytała zaczepnym tonem i
obrzuciła go wyzywającym spojrzeniem, na które młody książę
nie odpowiedział. Wyprostował się za to dumnie i pokręcił głową.
-
Oczywiście, że możesz. Kim jestem, aby zabronić uśmiechać się aniołowi? Pamiętaj tylko, że to, co dla ciebie jest tylko
przyjacielskim gestem, dla kogoś może oznaczać zaproszenie do
twego łoża. Chyba nie chcesz dawać biedakowi nadzieję? - zakpił i odsunął się od niej na „przepisową”
odległość, aby Hope nie mogła odpowiedzieć.
Poczuła
jak krew zagotowała jej się w żyłach. Co za impertynencki drań!
Łajdak! Nikczemnik! Niegodziwiec!
Gdyby
nie Charity, która przystanęła gwałtownie, Hope jeszcze
długo obrzucałaby Wilcotta obelgami. W myślach oczywiście, choć
te wszystkie okropna słowa cisnęły jej się na usta. Zacisnęła
usta i stanęła w dumnej pozie. Księżna odsunęła się w pewnym
momencie i jej oczom ukazała się wysoka kobieta, patrząca na nią
z dziwnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy, nie miała pojęcia, co
robić, więc dygnęła najładniej jak potrafiła i posłała
nieznajomej nikły uśmiech.
-
O to kobieta godna tytułu książęcego! - zawyrokowała w końcu
głośno. Hope zmieszała się i drgnęła, gdy zorientowała się,
iż wpatruje się w nią wiele par oczu, tak samo, gdy
wkraczała na bal.
-
Charlotto, nie zawstydzaj Hope – poprosiła łagodnie Charity i po
tych słowach przedstawiła ją, a także jej siostrę kobiecie,
która nosiła hrabiowski tytuł. Była młodą wdową, lecz
nie wyglądała jak kobiety, które Hope widywała wcześniej.
Niemal tryskała radością!
Po
prezentacji wszyscy zebrali się w grupki i rozpoczęli rozmowy,
czekając na tańce. Sala przeznaczona do tańców była
obszerna i schodziło się do niej po schodkach. Podłogę wyłożono
czarno-białymi płytkami, imitującymi szachownicę. Tancerze byli
figurami, które przesuwały się w takt muzyki, kiwając się,
kłaniając i przechadzając po całym pomieszczeniu.
Ktoś
dał znak kwartetowi, by rozpoczął swą grę, bo przez tłum
zaczęła nieśmiało przebijać się słodka, powolna melodia. Hope
usłyszała ją po chwili, gdy rozmowy ucichły, a tancerze
rozpoczęli ustawiać się w szeregu do kadryla. Wzrokiem szukała
Faith, którą porwał nagle do tańca jakiś młodzieniec. W
pewnym momencie ktoś delikatnie dotknął jej nadgarstka, jedynie
opuszki palców muskały odkrytą skórę, tuż za
rękawiczką. Kiedy spojrzała w górę z zaskoczeniem odkryła,
że to Lucas. Jakoś nie pasował do niego czuły, delikatny dotyk. W
chwili, gdy ich oczy się spotkały, Hope poczuła jak coś między
nimi nagle zaiskrzyło, jakby ktoś skrzesał o siebie dwa kamienie,
a nieduża iskra przeskoczyła na nich i zapaliła coś, co leżało
w nich uśpione. To, co się w niej obudziło zbiło ją z tropu.
Odsunęła się od księcia, bo nie wiedziała, co w tej chwili
zrobić. Nagle zapragnęła go pocałować, choć przecież wcale nie
powinna czuć coś takiego! Książę ponownie złapał ją za
nadgarstek, znacznie pewniej. Nadal nie wiedziała o co mu chodzi,
dopiero gdy przemówił zorientowała się, czego od niej chce.
-
Czy mógłbym prosić twój karnet? - zapytał, cichym,
nonszalanckim tonem. Hope skinęła nieprzytomnie głową, ale nadal
nie uczyniła nic w tym kierunku. - Karnet, moja pani, mogę prosić?
- zapytał raz jeszcze, a wtedy młoda dama ocknęła się i
pospiesznie wyjęła go z małego woreczka przytroczonego białymi
wstążkami do nadgarstka.
Zamówił
dwa tańca: przedostatni i ostatni. Jaka szkoda, pomyślała z żalem
patrząc na kawałek papieru. Chciała zatańczyć z nim już teraz,
ale najwidoczniej on nie podzielał jej pragnień. Skierowała wzrok
na niego, a młody książę jedynie skinął głową. W jego
czekoladowych oczach dostrzegła dziwny błysk, lecz ów błysk
zniknął, gdy mrugnął powiekami. Westchnęła, a Lucas zniknął
pośród tłumu ludzi.
Jego
miejsce zajął jednak ktoś inny. Był to książę Ashbrook. Jak
zwykle niepewny, nieco przestraszony i jąkający się. Poprosił o
karnet i wpisał się na pierwszy taniec. Z uśmiechem i ulgą
przyjęła jego podpis i po chwili dołączyli do szeregu
oczekujących na właściwą melodię. W końcu rozpoczęli taniec,
lecz myśli Hope upodobnione do tancerzy, wirowały wokół
jednej osi, jednego człowieka który stanowił dla niej wielką
zagadkę. Wzbudzał w niej sporo emocji, ale jednocześnie zdawała
sobie sprawę, że nie jest jego ulubioną damą w Anglii. Na pewno
lepiej by się czuł i mógł przynajmniej zająć się swoimi
sprawami, gdyby jej tu nie było. Na tę myśl poczuła lekkie
ukłucie w sercu. Zrobiło jej się przykro. Rzeczywiście była
takim ciężarem i niewygodą dla niego? To nie jej wina, że jego
ojciec zaręczył ich bez niczyjej wiedzy. Czy dlatego zawsze tak na
nią krzywo patrzył? Bo to ją z nim zaręczyli? Ze wszystkich sił
starała się powstrzymać żal do Lucasa o jego wymyślone
pretensje. Nie umiała jednak tego zrobić, ponieważ zbyt zależało
jej na tym, aby ten dziwny mężczyzna myślał o niej dobrze i dlatego jego zachowanie tym
mocniej ją zraniło.
W
pewnym momencie muzyka ucichła i taniec się skończył. Ashbrooke
był widocznie zamyślony, gdyż poważnie skinął głową i odszedł
bez jednego słowa. Hope westchnęła cicho. Cóż, i ona dziś
nie była zbyt rozmowna. Po chwili podeszło do niej kilku mężczyzn, zapisując się na kolejne tańce, tym samym zapełniając już wszystkie wolne miejsca.
Wydostała
się z sali balowej i skierowała do głębokiej wnęki, gdzie stał
stół z napojami. Sięgnęła po szklankę i nalała wody.
Tłum zbijał się w grupki i dzięki temu można było poruszać się
swobodniej, można było również dostrzec coś więcej niż
może tiulu, koronki czy jedwabiu. Hope mogła przyglądać się wszystkim, nie obserwując nikogo konkretnego.
Kiedy
jej wzrok przesuwał się po twarzach zupełnie obcych jej ludzi, z
tyłu dobiegło ją ciche chrząknięcie. Odwróciła się
gwałtownie i tuż przed sobą dostrzegła księcia Ashbrooka.
Patrzył na nią z szerokim uśmiechem na twarzy i rozmarzeniem w
oczach. Zmieszała się widząc go w takim stanie. Nie była
przyzwyczajona do tego, iż mężczyzna tak po prostu okazuje jej
swój zachwyt.
-
Dobrze się pan bawi? - zagadnęła cicho, gdy mężczyzna nie
wyrzekł żadnego słowa.
-
O, tak. Ba-bardzo. A pa-pani?
Miała
wielką ochotę odpowiedzieć, że nie, ale ostatecznie, z
grzeczności zdecydowała się na twierdzącą odpowiedź. Gawędziła
z młodym księciem jeszcze kilka chwil, choć kompletnie nie
wiedziała, dlaczego wolałaby na jego miejscu Wilcotta. Ogarnął ją
dziwne, nieznane jej dotąd uczucie. Bolesne oczekiwanie wtargnęło
do jej umysłu, siejąc wśród jej myśli spustoszenie.
Ashbrook coś do niej mówił, lecz niewiele z tego wiedziała.
Wspominał coś o ślubie i majątku, ale nie wiedziała dokładnie o
czym mówił. Jej umysł wciąż powracał do sceny przy
powozie, gdy mogła przez chwilę patrzeć Lucasowi prosto w oczy. Tego
właśnie oczekiwała od tego mężczyzny: łagodności,
zaskakujących, czułych gestów, którymi mógłby
podbić jej serce. Ciągnęło ją do niego, więc chcąc czy nie musiała pogodzić się z myślą, że oto wkroczył na jej ścieżkę
życia dumny, nieprzystępny Lucas, książę Wilcott. Może gdyby
żyła w Anglii inaczej reagowałaby na niego, może nawet wcale nie
byłoby jej dane poznać go, ale to nie było miejsce i odpowiedni
czas na snucie domysłów.
Oderwała
się na chwilę od swoich myśli i skierowała swój zamyślony
jeszcze wzrok na księcia Ashbrooka, który zapatrzył się na
nią, zachwycony, wcale nie kryjąc się z tym, jakie wrażenie na
nim zrobiła. Pochlebiało jej to, ale jednocześnie nie chciała
dawać mu niepotrzebnej nadziei. Wyglądał na wrażliwego mężczyznę
i nie chciała mieć na sumieniu jego zranionych uczuć.
Przeprosiła
go, twierdząc, że musi odnaleźć siostrę przed kolejnym tańcem.
Książę kiwnął głową i pozwolił jej odejść, choć na jego
twarzy wyrysowała się niechęć do tego pomysłu. Zapewne wolałby
z nią zostać.
Przepychając
się przez tłum i szukała Faith. Po kilkunastu minutach bezowocnych poszukiwań
poddała się i zrezygnowana skierowała do krzeseł ustawionych pod
ścianą. Ku jej radości jedna młoda dama zajęła krzesło. Strój miała piękny, idealnie eksponujący jej
delikatną, niemal anielską urodę. Złociste loki okalały drobną
twarzyczkę zakończoną spiczastym podbródkiem, który
nadawał jej charakter.
Przysiadła
się do niej, posyłając dziewczynie nieśmiały uśmiech. Ta jednak
nie odwzajemniła gestu, spiorunowała ją wzrokiem i odwróciła
się do niej profilem. Zaskoczona Hope zawahała się na moment, ale
potem usiadła. Siedząc tak i wpatrując się w tłum gości, miała
świadomość, że siedząca obok młoda dama nie pała do niej
zbytnią sympatią. Nie miała pojęcia, czym zasłużyła sobie na
jej złość, ale ostatecznie wygnała ją z myśli, gdy tylko
dostrzegła księcia Wilcotta. Stał pochylony, ze zmarszczonym
czołem słuchając czyichś słów uważnie. Nie mogła jednak
rozpoznać rozmówcy, który z tego punktu był dla niej
niewidoczny. Zasłaniał go tłum. Miała wielką ochotę zobaczyć z
kim rozmawiał, ale jedynym wyjściem z tej sytuacji by się tego
dowiedzieć było powstanie z krzesła. Ostatnią rzeczą jakiej
pragnęła, to robienie z siebie widowiska. Już wystarczająco
kręciła się na krześle i wyciągała szyję, aby mieć dobry
widok na wszystko.
Westchnęła
w końcu sfrustrowana i usiadła spokojnie, poprawiając fałdy sukni
tak, by materiał nie pogniótł się.
-
Rozmawia z Sophie Lebetkoviz – usłyszała nagle zniecierpliwiony
głos. Odwróciła głowę i dostrzegła kpinę w oczach
blondynki, która przed momentem zmroziła ją spojrzeniem.
Hope uniosła wysoko brew w wyrazie udawanego zaskoczenia.
-
Przepraszam? - jęknęła cicho.
-
Och, twój narzeczony rozmawia z Sophią Lebetkoviz –
powtórzyła jeszcze raz, dodając do tego odpowiednie słowo,
które rozświetliło umysł Hope. Dziewczyna spojrzała na
księcia Wilcotta, a wtedy kilka osób przesunęło się i
przed sobą dostrzegła olśniewającą piękność: wysoką,
szczupłą w przepięknej bordowej sukni. Czarne włosy upięła w
fantazyjny kok, ozdabiając go złotymi łańcuszkami i sznurem
pereł. Jej idealnie wykrojone usta rozciągały się w przepięknym
uśmiechu.
Hope
poczuła nagle wściekłość, a także zazdrość, która
wprawiła ją w niebotyczne zdumienie. Jakim cudem jest zazdrosna o
księcia?! Przecież wcale go nie lubiła! Wręcz przeciwnie. Był
jej wstrętnym. A jednak, gdzieś w głębi duszy, poczuła coś,
czego nigdy się nie spodziewała. Uczucie to było jej tak obce i
niespodziewane, iż wstała nagle i uciekła z sali. Powinna była
zostać, ale opanowały ją tak silne emocje, że nie była w stanie
siedzieć i patrzeć, jak Lucas rozmawia z tą kobietą. W ogóle inaczej zachowywał się wobec niej. Ona go irytowała, a ta cała Sohpia nie. No tak, może
dlatego, że ta piękność była Angielką: piękną, obytą w
świecie kobietą, która doskonale znała się na wielu
rzeczach. I potrafiła również z nim rozmawiać, a Hope nie.
Porzuciła
całe towarzystwo w sali i udała się do ogrodu, do którego
wchodziło się poprzez szeroko otwarte drzwi. Wąski taras otoczony
drewnianą balustradą kończył się schodami na całej jego
długości. Zeszła po schodkach w dół, a kiedy jej stopy
odziane w lekkie pantofle dotknęły trawy, puściła się biegiem
przez szeroką, wybrukowaną alejkę oświetloną przez lampy naftowe
i kolorowe lampiony.
Ogród
Charlotty był piękny i choć w ciemności Hope nie była w stanie
dostrzec wszystkich szczegółów, już sam rozmiar
jeziorka, nad którym przystanęła, robił wrażenie.
Stanęła
tuż nad brzegiem, łagodnie schodzącym aż do samej wody i
zapatrzyła się na księżyc i gwiazdy odbite w spokojnej tafli
wody.
Dlaczego
tak zareagowała na widok Lucasa i tej kobiety? Przecież między nią
a księciem nie było nic, co wymagałoby u niej podobnego
zachowania. Nie przepadali za sobą, może nawet nienawidzili, ale
nie bez znaczenia był fakt, że przy nim czuła się zupełnie
inaczej niż przy reszcie poznanych w jej krótkim życiu
mężczyznach. Może chodziło o to, że wciąż tkwiło w niej to
uczucie, które towarzyszyło jej przy pierwszym ich spotkaniu,
gdy ich spojrzenia skrzyżowały się, a on przemówił do niej
łagodnym, nieco rozbawionym głosem. Może też znaczenie miało to,
że uratował ją przed Aresem albo to, jak próbował „poznać”
ją ze swym koniem, tłumacząc, iż nie powinna żyć w ciągłym
strachu. W takich chwilach wydawał jej się kimś, z kim chciałaby
pójść przez życie, komu mogłaby powierzyć własne życie.
A
potem on burzył ten wizerunek, niszcząc nieco wyidealizowany obraz
raniącym słowem lub aroganckim zachowaniem. Nie chciała takiej
huśtawki, bo nie wiedziała wtedy, czy go lubi czy może nienawidzi.
Cisza
jaka panowała w tym zakątku sprawiła, iż Hope szybko odzyskała
dawny spokój i dzięki temu mogła pomyśleć racjonalnie.
Przecież wcale ją nie obchodzi to z kim rozmawia, i nie istotne
jest to, że jego rozmówczynią kobieta, w dodatku
olśniewająca.
Wcale
nie przejęła się ich widokiem. W ogóle.
Spacerowała
tak w ciszy, którą przerywało cykanie świerszczy i szelest
jej sukni. Ku jej radości cała złość i zazdrość zniknęły
bezpowrotnie zniknęła. Usiadła na kamiennej ławeczce sycąc się
widokiem rozgwieżdżonego nieba.
***
Gdy
dostrzegł Faith rozglądającą się wokół, zmarszczył brwi
i przypomniał sobie o Hope, z którą miał zatańczyć dwa
ostatnie tańce. Oczywiście został za to zrugany przez Charity, ale
wcale się tym nie przejął. Po prostu chciał z Hope zatańczyć. Dwa tańce były źle widziane, zwłaszcza między narzeczonymi. Jeden taniec i nic więcej.
Teraz
widząc jej młodszą siostrę szukającą ją w tłumie, sam
rozpoczął poszukiwania. Dostrzegł Sussex'a, Reabourna i
jego żonę, ale Hope nigdzie nie było widać. Byłoby lepiej, gdyby
nie znikała tak po prostu, bo wśród gości roiło się od
mężczyzn, którzy na pewno chcieliby spotkać samotną Hope w
ogrodzie.
Ruszył
w stronę Faith, a gdy stanął przed nią obdarzyła go ponurym
spojrzeniem, który świadczył o tym, jak złe zdanie o nim
miała.
-
Szuka pani kogoś? - zagadnął przyjaźnie.
-
Tak, szukam Hope. Widział ją pan? - zapytała, a on pokręcił
przecząco głową.
-
Niestety, nie, ale pomogę pani w poszukiwaniach. Pójdę
sprawdzić na zewnątrz, a pani niech sprawdzi korytarz i resztę.
Powiadomię także księstwo. - Odwrócił się na pięcie nie czekając na reakcję Faith i podszedł do Charity i Gabriela.
-
Zważywszy na plotki jakie krążą o niej po socjecie, będzie
lepiej, jeśli szybko ją odnajdziemy, bo jeszcze któremuś z
dżentelmenów wpadnie do głowy pomysł, by ją uwieść –
rzekła księżna. Panowie zgodnie pokiwali głowami.
-
Zostańcie tu. Nie wywołujmy niepotrzebnego szumu. Zaraz ją odnajdę
– zaoferował się Lucas i nim małżeństwo zdążyło cokolwiek
powiedzieć ruszył przez salę.
Nie
znał dobrze Hope, nie tak, jakby chciał, ale podejrzewał, iż
dziewczyna wcale nie zaszyła się gdzieś w pokoju czy bibliotece.
Zapewne znużona balem poszła do ogrodu, aby tam na chwilę odpocząć
od rumoru i zgiełku. Przynajmniej on by tak zrobił. Ruszył do
ogrodu. Długo jej szukał, zapędził się nawet pod sam parkan
okalający ogród, ale nie mógł jej odnaleźć.
Dopiero
po pół godzinie trafił na wąską ścieżkę wydeptaną
pośród kilku świerków. Kroczył powoli między drzewami, czując jakby spacerował po lesie, szukając
jakiegoś rzadkiego okazu łani, a nie młodej kobiety. W końcu
znalazł się nad brzegiem jeziorka, z którego słynęła
hrabina. Rozejrzał się wokół, lecz nikogo nie dostrzegł.
Dlatego ruszył lewą stroną, idąc tuż nad wodą. Brzegi łagodnie
pochylały się w stronę wody, obrośnięte bujną trawą. Schował
dłonie w kieszenie długich czarnych spodni, które założył
specjalnie na tę okazję i niespiesznie ruszył w kierunku domu
hrabiny.
Świerszcze
grały swe melodie, sowa zahukała gdzieś w pobliżu. W końcu
przestał czuć uścisk w żołądku. Nerwy jakie nim targały na
przyjęciu zniknęły. Przebywanie pośród tych obłudnych,
zakłamanych ludzi źle na niego działało, zwłaszcza że wszyscy
byli tacy przymilni dla Hope, choć wielu z nich wzięło Bogu ducha
winną dziewczynę na języki.
W
chwili, gdy miał wejść na kolejną ścieżkę, dostrzegł coś
jasnego katem oka. Spojrzał w tamtym kierunku i niemal serce zamarło
mu na widok Hope z uniesioną twarzą ku górze. Obserwowała
niebo. Gwiazdy mrugały do niej wesoło, a nad tym wszystkim czuwał
opasły księżyc. Przystanął na chwilę, by móc nacieszyć
tym widokiem oczy.
Nie
był głupcem i potrafił dostrzec w niej coś, czego brakowało
wielu kobietom w Anglii. Hope była niezwykle wrażliwa. Umiała
patrzeć sercem i duszą, zachwycała się przyrodą całą sobą i
nie było to wystudiowane zachowanie, nauczone podczas wielu godzin
nauczania dobrych manier. Wszystko mówiła szczerze.
Oczywiście
panna Winward nie była uwolniona od wad, jak każdy człowiek, ona
również je posiadała. Niewątpliwie była zbyt naiwna. Świat
postrzegła jeszcze poprzez pryzmat dziecięcych marzeń. Była
kobietą, ale jeszcze nie wyzbyła się małej dziewczynki, która
w niej drzemała. Kolejną jej wadą było to, iż z góry
zakładała, że ludzie są dobrzy, dlatego ufała im bezgranicznie,
choć nie powinna.
Gdy
usłyszał jej głośne, pełne żalu i tęsknoty westchnienie ocknął
się i ruszył w jej kierunku.
-
Dobry wieczór, Hope – przywitał się z nią łagodnie, nie
chcąc burzyć jej spokoju gwałtownym wtargnięciem do tego zakątka.
Hope
odwróciła twarz w jego stronę. Nie wiedział, co pomyślała w tej chwili, ale na pewno nie była zachwycona jego
obecnością.
-
Dobry wieczór – odparła oschle, co tylko potwierdziło
przypuszczania Lucasa. Nie była zadowolona, że tu przyszedł.
-
Nie powinnaś siedzieć tu sama, gdy wokół kręci się
mnóstwo podchmielonych mężczyzn – ostrzegł ją łagodnie.
Stał
przed nią w milczeniu i oczekiwał, aż Hope coś powie. Cokolwiek.
Dziwił się sam sobie, że Amerykanka wywołała w jego życiu taki
zamęt i sprawiła, że był taki łagodny, potulny jak baranek.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, kiedy to się stało i jakim
cudem tak szybko?
-
Nie boję się. Potrafię się bronić – burknęła nieprzyjemnie.
Uniósł brew, obserwując jej postać ukrytą w mroku nocy.
Jasny materiał odcinał się od mrocznego tła.
-
Czyżby? - zapytał i w mgnieniu oka doskoczył do niej, siadając
obok.
Hope
odsunęła się od niego, lecz on nie pozwolił jej na powiększenie
dystansu. Złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.
-
Co pan robi?! - powiedziała zaskoczona i wściekła na jego
zuchwałość. Lucas uśmiechnął się pod nosem i przysunął ją
do siebie tak blisko, aż poczuł jak jej drobne piersi.
Zrobił
błąd, wiedział to, ale chciał jej udowodnić, że butą nie da
jej się wygrać z mężczyzną, który jest od niej
zdecydowanie silniejszy. I wcale nie chodziło o niego, bo ufał
sobie na tyle, iż wiedział, że potrafi się kontrolować. Wiedział
też na co sobie może pozwolić, aby tej kontroli nie stracić.
-
Próbuję ci udowodnić, że nie jesteś w stanie odpędzić
natrętnego mężczyzny. Nie wiesz do czego jest zdolny, gdy jest
podchmielony i w oko wpadnie mu samotna, śliczna dziewczyna –
mruknął tuż przy jej uchu. Poczuł jak zadrżała. Nie wiedział
jednak czy ze strachu czy może z podniecenia, a może z oburzenia?
Uśmiechnął się pod nosem.
Lucas
nie zdawał sobie sprawy, co działo się z Hope. A działo się
naprawdę wiele.
Gdy
książę do niej przemówił, poczuła mrowienie wzdłuż
kręgosłupa, które po chwili rozeszło po całym ciele.
Poprzez szyję, przetoczyło się na piersi, sprawiając nagle, że
stały dziwnie napięte, jakby w jednej chwili urosły i nie mieściły
się w gorsecie. W dole brzucha natomiast dreszcze przeistoczyły się
w małe płomienie, które rozproszyły się niemal w całej
dolnej partii ciała, aż po wewnętrzną część ud, które
po chwili zacisnęła mocno, czując jak oblewa ją fala gorąca.
Nigdy się tak nie zachowywała. Takie uczucia i zachowania były jej
dotąd nieznane. Pociągało ją to, ale jednocześnie przerażało.
Była jednak młoda i ciekawa tego, co będzie się działo dalej,
dlatego nie oponowała, gdy Wilcott przysunął się do niej jeszcze
bliżej. A był tak blisko, że gdyby nie otaczające ich zewsząd
ciemności, doskonale widziałaby jego oczy. Mogła jedynie wyobrazić
sobie, że Lucas patrzy na nią zachłannie, złakniony pocałunków.
Wiele
się nie pomyliła. Lucas rzeczywiście patrzył na nią zachłannie
pragnąc pocałunków.
Między
nimi nagle wytworzyło się dziwne napięcie, któremu nie byli
w stanie przeciwstawić się, dlatego Hope zamarła, gdy usta Lucasa
nagle musnęły jej policzek. Próbowała się odsunąć, lecz
silny uścisk mężczyzny nadal był pewny i mocny. Zaprzestała
jakiegokolwiek protestu, bo i też nie widziała sensu, aby się
szamotać. Była młoda i niedoświadczona, jeszcze nie potrafiła
hamować swych pragnień. Poddawała się i płynęła wraz z nimi,
oczekując tego, co oferował jej Lucas.
Po
chwili na wargach poczuła wargi księcia, które lekko, jakby
badając, przesunęły się wzdłuż jej ust. Zadrżała, czując
wzrastające fale ściskającego żołądek uczucia, którego
nie potrafiła nazwać. Zrobiło jej się potwornie gorąco i była
gotowa zdjąć suknię, aby wieczorny chłód nieco ją
ostudził.
Chciała
coś powiedzieć, gdy Lucas nagle jakby zaprzestał swych poczynań,
ale natychmiast otwarła oczy z zaskoczenia, gdy przywarł do niej
ustami, otaczając ją silnymi ramionami. Jego gorące wargi całowały
ją żarliwie, aż z jej ust wydobył się cichy jęk rozkoszy. Gdy
rozchyliła usta, natychmiast wtargnął w nie językiem, zupełnie
ją tym dezorientując. Nie wiedziała, co robić, ale instynktownie
odpowiedziała mu tym samym. Lucas zacisnął mocniej ramiona wokół
jej tali i niemal posadził ją sobie na kolanach. Opierała się na
nim całym ciałem. Było jej tak dobrze, całkowicie poddała się
uczuciom, które nią zawładnęły, że jęknęła
rozczarowana, gdy nagle wszystko się skończyło. Odsunęła się od
niego, czując jak mężczyzna nagle zesztywniał i usiadł w
bezruchu.
-
O mój Boże – usłyszała nagle tuż za plecami. Gdy się
odwróciła dostrzegła, że nieopodal stała grupka składająca
się z jej siostry, księstwa Reabourn, a także hrabiny Kilbourne. I
już wiedziała. Znalazła się w sytuacji, w której znaleźć
się nie powinna i jej ciekawość zostanie odpowiednio ukarana.
Co to był za pocałunek! Choć nie wiem dlaczego koniec ich gorącego spotkania po prostu mnie rozbawił. Wyobraziłam sobie minę ich wszystkich: przerażonej Hope, nie mającego pojęcia, co zrobić Lucasa i całej zażenowanej i zaskoczonej rodziny. i chyba na ten moment nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jakie konsekwencje mogą ich spotkać. Tak czy inaczej ogromnie cieszy mnie fakt, że do czegoś między nimi zaszło. Z rozdział na rozdział coraz bardziej uwielbiam Lucasa. Pomijam jego grubiaństwo i całą resztę. To raczej strach a nie niechęć odpycha go od Hope. trochę pracy i będzie idealny :D
OdpowiedzUsuńCo do zazdrości Hope, to była, o kurcze, takie słodkie (jakaś dzisiaj przepełniona jestem słodkimi określeniami) :D Ale to był naprawdę uroczy przejaw tego, jak jej zależy na Lucasie. I pewnie sama zareagowałabym tak jak ona.
Nie mogę już doczekać się kolejnego! :)
Pozdrawiam!
Nadrobiłam 3 zaległe rozdziały, zaklepuję sobie miejscówkę, żeby mieć motywację i napisać jutro (znaczy w sumie to już dzisiaj) ładny komentarz ;)
OdpowiedzUsuńPS Jak można kończyć w takim momencie? XD
Tak, tak, bój się! Żartuję oczywiście :) Raczej powinnam Cię przeprosić za to, że mnie tutaj tak długo nie było. Nieumiejętność zagospodarowania czasu na przeczytanie i skomentowanie blogów uznaję za swoją osobistą porażkę. Jednak bez zbędnego smęcenia przechodzę do rzeczy.
UsuńMianowicie...
I tutaj pojawia się problem! (Ej, nie bój się! :D) Miałam na nadrobienia trzy rozdziały. Trzy rozdziały, które pochłonęłam tak szybko, że kiedy dotarłam do tego miejsca, to aż się zdziałam, że tak szybko. Juuuuuuuuuuż??? To, że nadrobiłam BU tak szybko jedynie świadczy o tym, jak przyjemnie mi się czytało. Uwielbiam, kiedy chłonąć literki nie czuję zadyszki. Zresztą... u Ciebie zawsze tak jest, więc nie dziwne, że tak przyjemnie czytało mi się tę większą partię tekstu.
Nie mogę nie napisać, że podoba mi się to, co zadziało się pomiędzy Hope i Lucasem. Fajnie, że nie rzuciłaś ich sobie w ramiona przy pierwszej lepiej okazji, tylko to narastało. Później było bum i skończyłaś w takim momencie, że mam ochotę Cię udusić. Chociaż... może to dobrze, że rozdział nie skończył się tylko na pocałunku (och, to było słodkie, naprawdę :D), ale również na przyłapaniu przez rodzinę. Swoją drogą trochę się spodziewałam tego, że kiedy Lucas zarządził poszukiwania Hope, to w końcu ktoś ich nakryje. Nie twierdzę jednak, że tekst jest przewidywalny, raczej ta sytuacja świadczy o tym, jak Lucas stracił czujność i jak bardzo dał się ponieść. I dobrze, że ich przyłapali, bo może to będzie taki zwrot akcji i oboje zaczną sobie uświadamiać, co do siebie czują. Nie tylko, och, nienawidzę go!, oj, to tylko ta mała Amerykanka, ale też te uczucia, które na początku okazywali sobie w taki nieśmiały sposób (Hope jest trochę wystraszona, to zrozumiałe, ale ta chęć zbliżenia się Lucasa do niej pod przykrywką chęci pomocy, serio? ;> Lucas, kto w to uwierzy? :D), a teraz wychodzą na wierzch. Jejku, mam nadzieję, że Hope nie zacznie jakiejś sceny typu, że on ją zaczął wykorzystywać, a Lucas okaże się prawdziwym facetem i weźmie wszystko na siebie, dodając przy tym, że oboje tego chcieli. Znaczy wiem, że to będzie dosyć trudne, bo to jednak nie nasze czasy i w ogóle obściskiwanie się tej dwójki w ogrodzie jest gorszące (so excited!!! :D), ale jakoś uda się wytłumaczyć, że, no... jejku... Nie wiem, jak z tego wyjdą, bo ja się nie znam na tych całych manierach, ale ogólnie chodzi mi o to, że teraz nie będą się pogrążać oboje. Że Hope nie wyjdzie na puszczalską, a Lucas na tego wstrętnego podrywacza. Boję się... ;( Chociaż to było nieco zabawne, takie przyłapywanie, mam jednak nadzieję, że konsekwencje nie będą dla nich utrudnieniem, a może nawet ułatwią mi spiknięcie się! ;D
Trochę ostatnio mało Faith ;) Może też znajdzie sobie jakiegoś adoratora ;> Noale... jak widzisz Hope i Lucas zawładnęli całkowicie moje serce... także, no, o! :D
Pozdrawiam! <3<3<3
Osz Ty! TO SIĘ NAZYWA CHEMIA! Wiedziałam, że kiedyś się to tak skończy, wiedziałam! Ale przez myśl mi nie przeszło, że aż tak! Jeny, co to był za pocałunek. Najpierw te początkowe podchody, spojrzenia i kurczę, naprawdę! stworzyła cudowną chemię miedzy bohaterami, że aż momentami mi brakowało tchu. Tylko pochłaniałam dalej linijki tekstu, mistrzostwo! Przy żadnym innym romansie historycznym nie czekałam na pocałunek bohaterów, cudowność! :D Do tego, podstępem, ale podstępem. Tak słodko chciał jej pokazać, a tu proszę, sam zaginął w tych całusach. Ach, wiem, że Lucas to kawał drania, bo tego nie można ukrywać ani usprawiedliwiać, jednak sądzę, że Hope już dawno zawładnęła jego sercem, bo takie pożądanie nie dzieje się bez powodu. Cudowni oni są razem, bardzo! :D
OdpowiedzUsuńCzekam na dalej z niecierpliwością.
Chyba aż tak bardzo nie zostaną ukarani, oj, są zaręczeni, chociaż to i tak może świadczyć źle o Hope, oj tam! :D Oni mogli, należało się im! :D
Pozdrawiam! <3
Cóż, jestem tu pierwszy raz, a na twojego bloga trafiłam przypadkiem. Muszę powiedzieć, że zakochałam się w twoim pisaniu :) Jest tak magicznie, a do tego ta wspaniała muzyka, której teraz cały czas słucham!. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńTo było takie cudne/słodkie/urocze ze hope poddała sie tej swojej ciekawości. Bardzo sie z tego cieszę. Ale mam nadzieje ze nie wystraszyła sie tym pocałunkiem tak żeby zerwać zaręczyny. Tfu!! Odpukać w niemalowane!!!! Kocham twoje opowiadania Necco. Nie moge sie doczekać następnego rozdziału. I muszę ci już wypomniecze mina ponad miesiąc. A ja sie uzależniła mi potrzebuje regularnych dawek twoich historii bo chyba wybuchne ;) kocham całuje i życzę weny!!!
OdpowiedzUsuń