O
ile łatwiej jest ukryć wstyd i rumieńce pod osłoną ciemności,
pomyślała Hope patrząc na podłogę w gabinecie Reabourna zalaną
popołudniowym słońcem. Widziała cienie tańczące wokół
jej stóp. Błyszczące drewno i stary turecki dywan stały się ciekawsze, niż rozmowa i osoby
znajdujące się w pomieszczeniu. A było ich całkiem sporo.
Faith,
Charity i hrabina Kilbourne siedziały na szezlongu pod oknem,
wszystkie świdrowały ją spojrzeniami. Jej siostra patrzyła na nią
oschle, niemal wrogo. Spojrzenie Charity nie wyrażało nic, a
hrabina nie kryła rozbawienia. Co w tym było takiego zabawnego? Już
wczoraj, w ogrodzie księżna powiedziała jej, co zrobiła i jakie
niesie to ze sobą konsekwencję. Wiedziała, że popełniła ogromny
błąd, ale to, co usłyszała przeszło jej
najśmielsze oczekiwania.
Książę
Reabourn, książę Sussex, a także Lucas siedzieli przy biurku,
wszyscy patrząc w jej stronę. Ona natomiast spoglądała z
utęsknieniem w stronę okna, za którym drzewa soczystą
zielenią, skąpaną w słońcu zapraszały ją do spaceru.
Westchnęła, nieprzytomnie patrząc na wszystko i zapragnęła
wybiec z gabinetu, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Nie mogła
jednak tego zrobić. Siedziała na fotelu, pod kominkiem uwięziona w
pomieszczeniu, w którym można było atmosferę kroić nożem.
Szkoda tylko, że to ona była główną przyczyną tego
zmieszania. Żałowała tego, co się wydarzyło w ogrodzie, ale
jednocześnie nie mogła zrozumieć, dlaczego chciała to powtórzyć.
Zrobiłaby to jeszcze raz, gdyby miała taką okazję, bo fala uczuć,
jaka ją wtedy zalała, nie mogła równać się z niczym, co
do tej pory przeżyła. Nigdy nie pragnęła kogoś tak mocno, jak
Lucasa. Ten pocałunek nie tylko wzburzył jej dotychczasowy spokój,
ale sprawił, iż patrzyła na księcia zupełnie inaczej. Nadal
podchodziła do niego z dystansem, bo nie potrafiła zapomnieć tego,
co niegdyś o niej powiedział. Miał jednak w sobie coś, co nie
pozwalało jej zapomnieć o nim. Wrył się w jej pamięć i
rozrastał niczym potężne drzewo, z czasem wpuszczając korzenie
głębiej, aby potem trudniej było go usunąć.
Zerknęła
na niego, lecz szybko odwróciła twarz w stronę drzwi.
Patrzył na nią spod przymrużonych powiek. Siłą się powstrzymała
od ucieczki. Wolała po prostu zostawić ich wszystkich i uciec,
choćby do stajni, gdzie czuła się najlepiej, ale nie mogła
przecież tego zrobić, bo sprawa toczyła się o nią i Lucasa.
To
że popełnili błąd, to wiedziała. Nikt nie musiał jej tego wciąż
powtarzać. Pocałunek księcia Wilcotta zaskoczył ją, by potem
obezwładnić, wyrwać z rzeczywistości i pozwolić jej poszybować
w górę, dotknąć nieba, a potem z łoskotem upaść na
ziemię wprost pod nogi zawiedzionej siostry i księstwa.
Gdyby
nie ich obecność zapewne wróciłaby na przyjęcie
rozmarzona, z uśmiechem na ustach myśląc o tym, jak wspaniale było
jej w ramionach Lucasa. Teraz jednak siedziała w pokoju wypełnionym
po brzegi negatywnymi uczuciami i czekała na „wyrok”, a choć
wiedziała, co będzie dalej, nadal miała nadzieję, że może jednak
sprawa nieco uspokoi się i po prostu pozwolą jej wyjechać z
Anglii.
-
Hope, czy ty w ogóle nas słuchasz? - Przez jej myśli przebił
się ostry jak brzytwa głos księcia Reabourna. Popatrzyła na
niego. Przeszył ją niezbyt przychylnym spojrzeniem, ale widząc jej
minę szybko złagodniał i posłał jej przepraszający uśmiech.
Całkowicie
go rozumiała. Miał prawo być zły. Ona sama na siebie się
wściekała.
-
Nie, nie słucham – przyznała się i opuściła głowę. Czułą
pod powiekami gryzące łzy, które lada chwila mogły wypłynąć
na gorące od wstydu policzki.
Usłyszała
prychnięcie dobiegające od szezlongu. Faith jak zwykle nie kryła
swego niezadowolenia.
-
Przepraszam, potrzebuję chwilę samotności – powiedziała drżącym
głosem i mimo protestów Charity wyszła z gabinetu. Ciężar
jaki odczuwała zniknął.
Nie
mogła obwiniać siebie za to, co wczoraj się wydarzyło. Nie mogła
też zrzucić całej odpowiedzialności na Lucasa, choć to on był
inicjatorem tego pocałunku. Po prostu wina leżała po obu stronach
i czy chciała tego czy nie – stało się. Nie była na to wszystko
przygotowana, ale musiała stawić czoło temu, co zrobiła. Co
zrobili z Lucasem.
Nie
miała śmiałości patrzeć dziś na niego. I nie miało to nic
wspólnego z sytuacją, lecz z pocałunkiem, który
wywołał w niej gorące fale. Pamiętała te uczucia, które
nią owładnęły i miała wrażenie, że nadal czuje na swoich
ustach nacisk warg Lucasa. Całowała się pierwszy raz w życiu.
Nigdy wcześniej nie miała możliwości przeżyć czegoś podobnego.
Westchnęła.
Ostatnio dość często jej się to zdarzało. Anglia sprawiła, że
zamiast wciąć się w garść wzdychała bezradnie i popadała w
coraz większe kłopoty. Zrobiła się bezwolną kukłą, która
nie jest w stanie poradzić sobie z uczuciami i sytuacjami, które
przecież miały wyjście. Spacerowała tylko i rozmyślała,
pogłębiając swoje przygnębienie czarnymi scenariuszami.
Ale
to było i tak łatwiejsze niż to, co czekało ją po powrocie do
pałacu. Naprawdę wolała teraz nie wracać do ludzi, którzy
darzyli ją w tej chwili całą serią negatywnych uczuć. Musiała
odsapnąć, zaczerpnąć tchu i nabrać siły na dalszą walkę.
Altanka,
do której zawędrowała, znajdowała się pośród
bujnie rosnącej roślinności. Całą drewnianą konstrukcję
oplatały róże pnące, a także bugenwille. Altana przypominała raczej wielką, kwiatową bombę z półokrągłym
wejściem. Pod kraciastymi ściankami stały ustawione
pluszowe ławki i ławeczki, a pośrodku stał stół. Niski,
drewniany, z lwimi łapami zamiast zwykłych, kanciastych nóg.
Usiadła na jednej z ławek i przez chwilę słuchała otoczenia.
Gdzieś w oddali usłyszała ryczenie krowy, a zaraz po nim usłyszała głośne ujadanie psów myśliwskich, które książę
Reabourn trzymał za pałacem.
Wszystko
toczyło się własnym rytmem, jakby obok ludzi, którzy
przeżywają własne problemy. Dlaczego ona nie mogła należeć do
tego krajobrazu? Dlaczego w ogóle pozwoliła Lucasowi na
pocałunek?!
Cisza
jaka ją otaczała wpłynęła na jej myśli kojącą, niczym balsam
na zranienie.
-
Tutaj jesteś – usłyszała nagle głos Faith. Otworzyła oczy i
popatrzyła na siostrę, które stała na zewnątrz altanki i
patrzyła na nią spod przymrużonych powiek. Nie była zadowolona.
Wcale
jej się nie dziwiła i o nic jej nie oskarżała. Miała prawo być
zła, w końcu to ona, jako starsza siostra pouczała ją i prosiła,
aby nie wpakowała się w kłopoty. Tymczasem stało się odwrotnie.
To Faith wykazała się większym rozsądkiem niż ona.
Hope
wstała i podeszła do siostry. Stała wyżej, więc patrzyła na
młodszą siostrę z góry.
-
Przejdźmy się – zaproponowała starsza panna Winward i z cichym
stukaniem obcasów, zeszła ze schodów. Młodsza
podążyła za Hope, ale bez słowa szły w stronę lasu, który
nagle pojawił się przed ich oczami, gdy tylko opuściły ogród.
Przeszły przez małą furtkę ukrytą pod pnącą różą i
wąską ścieżką skierowały się w stronę pachnących sosen.
Szły
w milczeniu, a Hope układała w głowie słowa tak, by te
przypominały logiczną wypowiedź. Wszystko jednak umykało jej
niczym płoche łanie. Chciała się wytłumaczyć, ale wszystko to,
co miała wypowiedzieć na głos wydawało jej się nagle głupie.
-
Zawiodłam się na tobie, Hope – powiedziała w końcu Faith, a w
jej głosie dało się słyszeć rozgoryczenie i rozczarowanie. Słowa
młodszej siostry zabolały Hope, wbijały się w jej wrażliwe serce
niczym ostre sztylety.
-
Wiem. Bardzo cię przepraszam... Nie wiem dlaczego tak się stało...
- zająknęła się i wzruszyła bezradnie ramionami.
-
A ja wiem! Po prostu dałaś się zwieść! Jesteś łatwowierna i
nie potrafisz powiedzieć nie, choć dobrze wiesz, co książę o nas
mówił, dlatego nie rozumiem jakim cudem pozwoliłaś mu się
całować!
Faith
pałała słusznym oburzeniem, a gniew jedynie sprawił, iż jej
drobna twarz poczerwieniała. Hope skuliła się w sobie. Miała
wrażenie, że to ona jest teraz młodszą siostrą, a Faith tą
starszą i rozsądniejszą. Jakoś tak dziwnie się ułożyło, że
przybywając do Anglii ich charaktery uległy kompletnej przemianie.
Jakby zamieniły się miejscami. Teraz to ona wykazywała się
większą lekkomyślnością, to ona wpadła w kłopoty.
-
Masz całkowitą rację, ale Faith, to wcale nie jest takie proste.
Ja po prostu nie dałabym się uwieść, gdybym... - urwała nagle,
zacinając się w sobie. Nie potrafiła tego powiedzieć na głos,
ale jej siostra wiedziała, dlatego stanęła gwałtownie, na wprost
niej i po prostu przeszyła ją lodowatym spojrzeniem.
-
... gdybyś sama tego nie chciała! – wypaliła wściekle. Hope
potaknęła głową.
W
jednej chwili zalała ją ogromna fala wstydu i poczucia, że
zniszczyła ich przyjaźń. Poczuła się jak kobieta upadła, o
której niedawno rozmawiała z Lucasem i za którą
uznało ją londyńskie towarzystwo. Skuliła się w sobie, walcząc
ze łzami. Wolała nie patrzeć na Faith, bo ból stałby się
jeszcze większy. Dla księcia Wilcotta był tylko pocałunkiem, dla
niej znaczył trochę więcej, ale i tak okazało się, że
zetknięcie ich ust niosło ze sobą bardzo poważne konsekwencję, a
jedną z nich było zachwianie się jej przyjaźni z własną
siostrą!
-
Tak... - odpowiedziała w końcu Hope i westchnęła. Wzrok zwrócony
miała w stronę lasu. Łatwiej było obserwować nieruchome drzewa,
pomiędzy którymi promienie słońca wirowały z cieniem,
tworząc ogród pełen nieuchwytnych postaci.
Hope
zapatrzyła się na taniec światła i mroku i wyobraziła sobie, że
staje się częścią przyrody, nic nie znaczącą, ale jednak
istniejącą drobiną. Dlaczego urodziła się Hope Winward? Dlaczego
nie mogła być liściem albo sarną skrywającą się pośród
drzew? Choć bardzo tego pragnęła, aby było inaczej, zaprzepaściła
lata nauki, zapomniała jak ojciec surowo przykazał, aby robiła
wszystko zgodnie ze swym sumieniem i sercem. Wydawało jej się, że
przez dwadzieścia lat życia nie popełniła wiele błędów.
No bo też nie miała okazji, aby je zrobić. Nie była jednak
kryształowym człowiekiem, bo jak każdy miała swe słabości, wady
i drobne przewinienia, ale to, co stało się wczoraj było jej
najpoważniejszym błędem, który zachwiał jej małym światem
w posadach, a potem obalił go jak domek z kart.
Czuła
się żałośnie, była pokonana, a przecież to ona zawsze była tą,
która wystrzegała się od podobnych sytuacji i w dodatku
napominała Faith, aby nigdy nie zeszła z dobrej ścieżki. Okazuje
się jednak, że to w niej tkwiła kobieta upadła... W niej.
Przerwała
jednak przemyślenia, gdy usłyszała martwy głos Faith.
-
Dobrze wiesz, że ślub z tym aroganckim księciem to tylko kwestia
kilku słów, a ty i ja nie mam w tej kwestii nic do
powiedzenia! Dlatego postanowiłam, że zaraz po całej tej farsie
wrócę do Great Cove.
-
Nie zostaniesz ze mną w Anglii? - zapytała zszokowana Hope.
Zacisnęła dłonie na sukni. Pogniecie materiał, ale nie dbała o
to. Ważniejsze było to, że siostra chciała ją opuści.
-
Zwariowałaś? Ten kraj nie jest moim domem, przykro mi. Myślisz, że
łatwo będzie mi tu żyć z tobą jako żoną Lucasa Westlanda? Nie
chcę patrzeć na ciebie, gdy będziesz żyła w małżeństwie, w
które sama się wpakowałaś.
Starsza
panna Winward zastygła w bezruchu, czując jak ból
rozprzestrzenił się w jej ciele, wypełniając każdą kość i
każdą jej cząstkę. Słowa Faith miały już na zawsze wbić się
w jej umysł, niczym sztylet.
-
Nie... Faith, proszę cię! Nie mów tak. Jeśli mnie zostawisz
tutaj, to... - urwała gwałtownie i odwróciła się z
rozpaczą od siostry.
-
Hope, miałyśmy się trzymać razem, pamiętasz? Mam jednak
wrażenie, że ostatnio nasza przyjaźń jakby osłabła. Na początku
pocieszałam się, że to wina tych wszystkich zajęć i lekcji,
które zarządziła Charity, ale teraz wiem, że jest inaczej.
Nienawidzę tego kraju za to, że tak nas zmienił, że zmienił
ciebie. Kocham cię, wiesz przecież, ale... Ale nie mogę tu być i
patrzeć na to wszystko...
Hope
patrzyła bez słowa na sosnę, wygiętą przez naturę. Patrzyła i
patrzyła, aż z tego dziwnego letargu wyrwało ją ciche
skrzypnięcie metalowej furtki. Odwróciła się gwałtownie i
dostrzegła już tylko skrawek materiału sukni Faith. Siostra
odeszła od niej bez słowa i dopiero wtedy panna Winward uświadomiła
sobie w jak okropnym położeniu się znalazła. Bez rodziny i bez
perspektyw, bez nadziei, u boku mężczyzny, który ani jej nie
kocha, ani nie szanuje.
Na
zewnątrz spędziła jeszcze dwie godziny. Nawet nie patrząc na
zegarek stwierdziła, że spóźniła się na obiad, na który
zaproszony był również książę Wilcott. Poczuła się
bezradna wobec losu, który zgotował jej coś takiego. Nie
potrafiła stawić czoła komuś, kto ją całował, a w jego
ramionach czuła się taka wolna i szczęśliwa, nawet jeśli on sam
traktował to jako przygodę. Jak mogła wytłumaczyć Faith,
dlaczego tak postąpiła, skoro te uczucia, które nią
całkowicie zniewoliły były wprost nie do opisania? Pierwszy raz w
życiu przez jej ciało przepłynęły rozkoszne fale gorąca, które,
czuła to, obudziły w niej kobietę, prawdziwą, świadomą swych
potrzeb kobietę. Nie miała jednak pojęcia, co dalej z tym zrobić.
Nie potrafiła ustosunkować się do tego, bo kompletnie nie
wiedziała, co to znaczy być kobietą.
Podejrzewała, że to wiążę się z tym, co robi kobieta z mężczyzną w
łóżku. Na samą myśl przeszedł ją dreszcz obrzydzenia i
strachu. Cóż takiego może się dziać w małżeńskim łożu?,
zastanowiła się w myślach. Nie zdołała jednak odpowiedzieć na
to pytanie, gdyż właśnie wkroczyła do obszernego foyer, na którym
zebrała się grupka osób. Lucas, księstwo Reabourn, hrabina oraz książę
Sussex, nieobecna była tylko Faith. Wszyscy najwidoczniej żegnali
młodego księcia, gdyż ten miał na sobie rękawiczki i surdut. Z
ulgą przyjęła jego odjazd.
-
Hope, spóźniłaś się na obiad – usłyszała głos cichy i
spokojny. Księżna patrzyła na nią w dość osobliwy sposób.
Pod łagodnym uśmiechem czaiło się niezadowolenie i nagana.
Hope
wzruszyła ramionami i umknęła wzrokiem w bok. Zdjęła czepek z
głowy i oddała go kamerdynerowi. Wszyscy patrzyli na nią w
milczeniu, jakby oczekiwali jej wypowiedzi, a ona kompletnie nie
miała pojęcia, co im powiedzieć. Przykro mi? To za mało, aby
wymazać ten postępek. Wina leżała nie tylko po stronie Lucasa,
ale również po jej. Gdyby tak łatwo mu nie uległa, nic by
się nie wydarzyło... Teraz było to gdybanie – za późno
na to.
-
Przepraszam... - wykrztusiła z siebie w końcu. Nie załatwiało to
całej sprawy, ale i tak było lepsze od milczenia. - Straciłam
poczucie czasu.
-
W porządku, nic się nie stało. - Na dźwięk tego ochrypłego, a
jednocześnie tak łagodnego głosu, przymknęła powieki. Ciepło
rozlało się po jej ciele, wypełniając każdą jego cząstkę.
Lucas działał na nią w niewytłumaczalny sposób. Czy
istniało słowo, które mogłoby to określić?
Kiedy
otworzyła oczy, na jej ciemnych rzęsach zatańczyły malutkie
kropelki łez. Odwróciła głowę i z kolejnym cichym
„przepraszam” udała się do swojej sypialni. Gdy wspinała się
po schodach, czuła na sobie spojrzenie zebranych w foyer. Mimo
wielkich chęci, nie odwróciła się i nie zmierzyła ich
gniewnym spojrzeniem. Zbyt wiele łez zbierało się pod powiekami...
Miała w sobie zbyt wiele dumy, aby pokazać wszystkim jak słaba
jest i jak bardzo nie radzi sobie z problemami.
Z
dumnie uniesioną głową wchodziła na kolejne schodki, lecz dopiero
na przedostatnim poszło coś nie tak, bo nagle okazało się, że
stopa obsunęła jej się z krawędzi i Hope runęła do przodu,
upadając na dłonie, które przytarła trochę na szorstkim
dywanie pokrywającym schody. Usłyszała za sobą krzyki i ktoś
wbiegł na schody z głośnym tupotem.
Szybko
pozbierała się i nim ktoś, kto szedł jej na ratunek zdołał do
niej dotrzeć, zniknęła za rogiem. Biegła ile sił w nogach do
swej sypialni, jakby tam miała znaleźć ukojenie.
Ale
nie znalazła. Rzuciła się na łóżko z głośnym płaczem.
Spazmy potrząsały jej drobnym ciałem. Miała wrażenie, że za
chwilę rozpadnie się na milion kawałków, zniknie z tego
miejsca i całe szczęście. Nie rozpadła się jednak, a wręcz
przeciwnie, całą sobą czuła rozpacz i żal do samej siebie o to,
co się stało. Miała wielką ochotę zrzucić całą winę na
Lucasa, ale przecież ona też tam była i całowała go, więc nie
mogła tak po prostu oskarżyć księcia, który przecież
wykorzystał jedynie okazję. Była chętna, uległa nastrojowi i
oddała pocałunek, a skutek tego będzie ciągnął się za nimi w
nieskończoność.
Długo
siedziała w pokoju. Nie zeszła na kolację, nie odpowiedziała na
wołanie Charity, która przystanęła za drzwiami i poprosiła
ją na dół. Hope zamknęła się nie tylko w pokoju, ale
również w sobie. Przestała zauważać cały świat, bo cały
jej świat odwrócił się do niej plecami – Faith stanowiła
centralny ośrodek jej życia, bo kochała młodszą siostrę i nie
wyobrażała sobie, że ich przyjaźń skończy się w taki sposób.
Przecież zawsze się wspierały. Razem pracowały, śmiały się i
płakały. Snuły opowieści i mówiły o swych marzeniach
ciemną nocą, gdy gwiazdy mrugały do nich i zapraszały do
wypowiadania najskrytszych pragnień.
Ich
wspólnym marzeniem było zamieszkanie w przepięknym domu,
gdzieś nieopodal miasta z dużym ogrodem i całą masą zwierząt. U
ich boku wiernie trwaliby kochający mężowie.
Prawda
jednak była taka, że w świecie, do którego przybyły nie ma
miłości. Miłość jest tylko słowem. W Anglii małżeństwa
zawierane są tylko po to, aby powiększyć majątek lub zdobyć
odpowiednie rodzinne koligacje. Jedynie księstwo Reabourn byli parą,
która darzyła się miłością, co prawda ich początki nie
były łatwe, ale jednak... Kochali się.
Między
nią a Lucasem nie będzie żadnego uczucia. Ich małżeństwo będzie
przypominało te typowo angielskie. Bez miłości, bez cienia
jakiejkolwiek radości.
-
Mamo, tato... - załkała cicho w poduszkę. - Potrzebuję was.
***
Lucas
Robert Westland, książę Wilcott należał do tego rodzaju
mężczyzn, których nic nie jest w stanie wytrącić z
równowagi. Nic albo nikt. Zdarzały się sytuacje mrożące
krew w żyłach, które przyprawiały o dreszcze wielu
mężczyzn, nie wspominając o kobietach, ale Lucas Westland wcale się
nie bał, wręcz przeciwnie, podchodził do tego ze stoickim
spokojem, który wielokrotnie ratował mu życie. Czasami
rozkoszował się ryzykiem, które podejmował. Nie było też
sytuacji, które wprawiłyby go w oszołomienie czy
zakłopotanie. Zazwyczaj patrzył na wszystko ironicznie i rzucał
kąśliwe lub aroganckie uwagi. Taki był i nie odbierał tego jak
powód do dumy. Raczej wynikało to z jego przeżyć, niż z
charakteru. Lata ciężkiej, niemal niewolniczej pracy sprawiły, że
stał się twardy, odporny na wszelkie słabości. Wystarczyła
jednak jedna kobietka, drobnej postury z sarnimi oczami, aby wprawić
go w stan całkowitego oszołomienia.
Długo
po tym pocałunku czuł się tak, jakby nagle ktoś oderwał go od
rzeczywistości i wrzucił do słoika, a potem zamknął szczelnie.
Wprost nie mógł uwierzyć, że stracił na chwilę
czujność... Nie mógł jednak wypierać tego, że warto było
dla takiej chwili, bo usta Hope smakowały słodko, kusiły go i
wabiły swą niewinnością. Jeśli wcześniej tylko przypuszczał,
że Amerykanka jest dziewicą, to po tym chwilowym zetknięciu warg
miał już całkowitą pewność. W sposób jaki go całowała
był jasnym dowodem na to, że przed nim nie było nikogo. To on
pierwszy ją całował, pierwszy dotykał i, jak czuł, pierwszy
wzbudził w niej pożądanie, choć pewnie sama nie wiedziała jak
określić to uczucie, które nią przez chwilę zawładnęło.
Był jej pierwszym mężczyzną i to wzbudzało w nim fale uczuć,
których nie potrafił zdefiniować – było ich tak dużo i
różniły się od siebie, oprócz tego czuł również
pożądanie, które wzbierało w nim gorącą falą i raz po
raz uderzało w niego, czasami w najmniej odpowiednim momencie.
Na
przykład dziś rano, gdy zobaczył Hope. To dziwne, że po ostrej
wymianie słów z ojcem i księstwem jeszcze nabrało go na
harce. Nie potrafił wysiedzieć na miejscu, ponieważ czuł w
lędźwiach bolesną rządzę. Chciał mieć już Hope. Chciał
zamknąć się z nią w sypialni i kochać, aż poczułaby to samo co
on. Póki co, musiały mu wystarczyć rozmowy i zaloty, a on
czuł, że jest na skraju wytrzymałości, chociaż przez ostatnie
lata swego życia wydawało mu się, że jest odporny na kobiece
uroki, a to, co czuł do Sophie było jedynie drobną cząstką,
przeznaczoną wyłącznie dla jej kobiecej próżności. Hope
była inna niż Sophia. Nie chciał ich porównywać, bo to był
zupełnie inne kobiety – inne światy.
Hope,
pomyślał, gdy leżał już późną nocą w swym łożu.
Często myślał o niej, choć wcale tego nie chciał. Próbował
wygonić ją ze swego umysłu, bo miał tyle spraw na głowie. Nie
był romantycznym głupcem, który roił sobie w głowie
beznadziejne marzenia o szczęśliwym małżeństwie. Stąpał twardo
po ziemi i doskonale wiedział, że Hope w końcu zacznie oczekiwać
od niego czegoś więcej, a on mógł jej dać tylko cudowne
chwile, wypełnione rozkoszą w łóżku, nic więcej. Czuł
się z tym podle, ale sytuacja zmuszała ich do małżeństwa.
Niestety, to przez niego, bo stracił czujność. Dziewczyna była
zbyt zafascynowana jego pocałunkami, by zdawać sobie sprawę z
potencjalnego zagrożenia. Powinni być wdzięczni za to, że zostali
przyłapani przez Rebournów, a nie przez obcych ludzi.
Przynajmniej ich bezmyślne zachowanie mogło pozostać w tajemnicy,
a ton dostanie niezłą dawkę do plotek, gdy już oficjalnie
ogłoszą, że staną na ślubnym kobiercu.
W
ciągu nocy udało mu się zdrzemnąć, lecz tuż przed świtem
wyskoczył z łóżka na równe nogi, ubrał się i
pognał do stajni, by tam osiodłać Tancerza i zmusić go do
szaleńczego galopu po lasach i łąkach. Nocny Tancerz, jakby
wyczuwając nastrój swego jeźdźca, uderzał mocno kopytami o
ziemię, robiąc w niej głębokie ślady. Gnali więc razem między
drzewami i starali się przegonić wiatr. Lucas czuł zapach
końskiego potu, lasu i łąk – to pozwoliło mu się nieco
uspokoić i wrócić do normalnego rytmu.
Wrócił
do pałacu po półtorej godzinie. Tancerz zmęczony, ale jakże
zadowolony z takiej gonitwy chrupał spokojnie siano i marchewki.
Lucas wyszedł ze stajni zapewniając ogierowi dostatek jedzenia i
picia. W sypialni zrzucił ubłocone ubranie, wziął zimną kąpiel i pomaszerował do jadalni, by tam w spokoju ułożyć plan dnia, wypełniony po brzegi ciężką pracą.
***
Hope
chciała zapytać Charity, co ustalili, ale nie miała na tyle
odwagi, aby to zrobić. Nadal rozpaczała i płakała całymi
godzinami w poduszkę. Potem obiecywała sobie, że więcej tego nie
zrobi, choćby przez wzgląd na potworny ból głowy, który
ją potem nawiedzał, ale i tak łzy same leciały. Chciała być
twarda, przyjąć to, co oferowało jej życia z podniesioną głową
i suchym okiem. Nie potrafiła tego zrobić, co skutkowało tym, że
jeszcze bardziej nienawidziła siebie i sytuacji, w której się
znalazła. To wszystko przez to, iż oczarowały ją nowe przeżycia,
które kłębiły się w niej, pulsowały pod powierzchnią
skóry i nie pozwalały racjonalnie myśleć. Oczarował ją
również Lucas, który pokazał jej, co to czuć całym
sobą drugiego człowieka. Do tej pory miała wrażenie, że słyszy
bicie jego serca, czuje oddech na policzkach i dotyk dłoni na talii.
Czy to było normalne, że tak to sobie wyobrażała?
W
końcu, pod dwóch dniach dobrowolnego zamknięcia w alkowie,
pokazała się księstwu i siostrze. Była blada, wyczerpana
rozpaczą, ale szła z dumnie uniesioną głową. Przywitała się
cicho i usiadła do obiadu. Pomimo skromnych posiłków jakie
jadła w ciągu tych dwóch dni, nie była głodna. Żołądek
zawiązał się w supełek i nie chciał przyjąć ani grama chleba
czy nawet jabłka. Piła jedynie sok. W końcu zmusiła się, aby coś
przełknąć, tylko po to, aby pokazać innym, że wcale nie jest tak
załamana tą sytuacją.
Położyła
na białym talerzyku kromkę ciemnego pieczywa i posmarowała je
dżemem z truskawek. Uniosła potem kanapkę do ust i ugryzła
niewielki kęs. Poczuła jak wszystko staje jej w gardle, ale
przełknęła dzielnie i popiła sokiem.
Kolejne
kęsy przyszły zdecydowanie łatwiej. Zjadła kanapkę i nawet
poczuła, że jest głodna. Nałożyła sobie na talerz jajecznicy i
dolała soku. Jadła, ale nic nie mówiła. Jedynie Charity i
Gabriel wymieniali błahe uwagi na jakieś mało znaczące tematy.
Faith również milczała, nie zaszczycając ją nawet jednym
spojrzeniem. Bolała ją obojętność ukochanej siostry. Zdołałby
to wszystko przetrwać, gdyby nie to, że Faith odcięła się od
niej i trwała w gniewnym milczeniu. Jak miała jej wytłumaczyć to,
co czuła? Sama musiała być w takiej sytuacji, aby dokładnie to
poznać.
Gdzieś
poprzez mgłę splątanych myśli, huczących emocji i kołatającego
z niepokoju serca, przedarł się łagodny głos kamerdynera.
-
Wasza Książęca Mość, przyszedł list. - Służący skłonił się
nisko i na srebrnej tacy podał księciu ów list. Mężczyzna
wziął go, a kamerdyner odszedł bez słowa.
W
jadalni zapadła cisza. Gabriel przebiegł wzrokiem po białej
kartce, a potem spojrzał na Hope. Uśmiechnął się do niej, a
potem zerknął na żonę i jej również posłał uśmiech,
choć żadna z pań kompletnie nie wiedziała, o co chodziło.
-
No cóż, moje drogie panie, wygląda na to, że książę
Wilcott zaprasza nas do swej rodowej posiadłości w Northampton.
-
Proszę? - zawołała zaskoczona Charity.
-
A tak, właśnie. Zaprasza nas na całe dwa tygodnie. - Książę
Reabourn i jego żona byli bardzo zaskoczeni tym listem, tak właśnie
wywnioskowała Hope.
-
Naprawdę nie mogę w to uwierzyć.
-
Dlaczego? - zapytała w końcu milcząca do tej pory Faith. Była tak
samo ciekawa jak jej siostra reakcją ich gospodarzy na ów
list.
-
Dlatego, że Lucas nigdy nikogo nie zapraszał do Silverstone, ale
dla Hope postanowił zrobić wyjątek – odpowiedziała Charity i
kiwnęła głową w stronę starszej panny Winward.
Zapowiada się całkiem niezła zabawa w posiadłości Lucasa :D Osobiście nie mogę się już doczekać nadchodzących rozdziałów, bo szalenie brakuje mi wspólnych chwil Hope i Lucasa. Dzisiaj liczyłam, że w końcu znajdą się sam na sam lub cokolwiek byleby mogli razem porozmawiać, no ale cóż, sytuacja wymagała niestety takiego milczenia.
OdpowiedzUsuńJestem zła na Faith. Rozumiem jej żal do siostry, pewnie sama na jej miejscu czułabym się podobnie, ale ta ocena i opuszczenie Hope w takim momencie są okrutne z jej strony. Przecież mogła ją zapytać o powód tego wydarzenia, postarać się zrozumieć. Jeżeli Hope nie może liczyć na ukochaną siostrę, to co tak naprawdę jej pozostaje? Jej rozpacz, choć naprawdę momentami mnie męczyła (płaczące dziewczyny są takie denerwujące :D) była z drugiej strony całkowicie zrozumiała. Ale myślę też, że księstwo podeszło do tego odrobinę zbyt negatywnie. Zdają sobie sprawę, jak wrażliwa jest Hope i dodatkowo jak bardzo niedoświadczona, a nikt z nią spokojnie nie porozmawiał. Ten świat jest dziwny.
Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na ich pobyt u Lucasa. Zapowiada się wspaniały okres w rozwoju znajomości H. i L. :D
Pozdrawiam! :)
To trochę przykre, że wszyscy się odwrócili od Hope, jakby to ona była główną winowajczynią. Zawiodłam się trochę na Faith, bo powinna wspierać siostrę, a ona jeszcze rzuca, że najchętniej by wróciła do domu, nawet jeśli jej siostra zostałaby w Anglii. Chyba pokładam w Lucasie zbyt duże nadzieje, skoro liczyłam, że on jakoś się wykaże. Mógłby pokazać trochę serca zagubionej Hope. Może zrobi to, gdy ona się u niego zjawi, skoro zrobił dla niej jednej wyjątek, może będzie też kolejny ;>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! <3
Rety! Jaka wojna! To był tylko pocałunek, nie no ja rozumiem, że w tamtych czasach inaczej się patrzyło na takie rzeczy. Czy nie mogą na to spojrzeć jako przejaw nadchodzącej miłości między tą dwójką, a nie panikować i dosłownie zostawiać z wielkim żalem biedną Hope? Rozumiem, jakby tam była już naga i hot sceny, a tu pocałunek, który jak widać pobudził naszą parę do granic możliwości. Czyżby w posiadłości Lucasa będzie się dziać? Proooszę! :D Oni są razem tacy, aghrrr! Boscy! :D
OdpowiedzUsuńOgólnie uwielbiam Twój model męskich charakterów. Facet potężny, władczy i mający pojęcie o kobietach, ale płochliwy przed uczuciami. Tacy...męscy! Nie takie pizdeczki, co się zmieniają, tylko tacy...no TACY! Uwielbiam to w Twoich opowiadaniach. :D
Do tego, na pewno się już powtórzę, klimat opowiadania mnie miażdży i rozwala na łopatki. Serio, jakbym czytała jedno z romansów historycznych z gimnazjum, brawo.
Dodam jeszcze, że nie wierzę, że to już 17 rozdział. Nie wiem kiedy to przepłynęło, ale to właśnie może przez delikatność Twojego pisania i lekkość czytania. :D Pochłania się rozdziały i czeka na dalej z niecierpliwością. To będę teraz robić, o! :D
Pozdrawiam. <3
Cześć. powiem szczerze trafiłam tu przypadkiem ale kiedy przeczytałam 1 rozdział tak mnie wciągneło że zostanę tu do końca. Bardzo podoba mi się twój styl pisania, jest lekki i przyjemny. Wszystko począwszy od czasu akcji po zachowania bohaterów jest zgrane. a pro po bohaterów to są oni cudowni! Nie są bladymi ani przekolorowanymi postaciami. Są naturalni pod każdym względem. świetnie wychodzi ci opisywanie ich uczuć. Czytam wiele blogów ale rzadko kiedy je komentuje więc to że piszę tu tak wielki komentarz powinno chodź trochę mile połechtać twoje ego (trochę to zarozumiale wyszło ale cóż...). Nie mogę zrozumieć dlaczego twoje opowiadanie ma tak mało komentarzy...spotkałam opowiadania płysze niż kałuża a mające 5x więcej komentarzy :/ Tu mój apel DO LUDZI COME ON KOMENTOWAĆ BO JEST CO!! Dobra podsumowując powieść świetna! Żałuję że rozdziały pojawiają sie tak nieregularnie :( nie mam wprawy w pisaniu komentarzy więc pewnie nic konstruktywnego z niego nie wyciągniesz za co z góry przepraszam! pozdrawiam i weny życzę :)
OdpowiedzUsuń