12 grudnia 2014

Rozdział 17

O ile łatwiej jest ukryć wstyd i rumieńce pod osłoną ciemności, pomyślała Hope patrząc na podłogę w gabinecie Reabourna zalaną popołudniowym słońcem. Widziała cienie tańczące wokół jej stóp. Błyszczące drewno  i stary turecki dywan stały się ciekawsze, niż rozmowa i osoby znajdujące się w pomieszczeniu. A było ich całkiem sporo.
Faith, Charity i hrabina Kilbourne siedziały na szezlongu pod oknem, wszystkie świdrowały ją spojrzeniami. Jej siostra patrzyła na nią oschle, niemal wrogo. Spojrzenie Charity nie wyrażało nic, a hrabina nie kryła rozbawienia. Co w tym było takiego zabawnego? Już wczoraj, w ogrodzie księżna powiedziała jej, co zrobiła i jakie niesie to ze sobą konsekwencję. Wiedziała, że popełniła ogromny błąd, ale to, co usłyszała przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Książę Reabourn, książę Sussex, a także Lucas siedzieli przy biurku, wszyscy patrząc w jej stronę. Ona natomiast spoglądała z utęsknieniem w stronę okna, za którym drzewa soczystą zielenią, skąpaną w słońcu zapraszały ją do spaceru. Westchnęła, nieprzytomnie patrząc na wszystko i zapragnęła wybiec z gabinetu, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Nie mogła jednak tego zrobić. Siedziała na fotelu, pod kominkiem uwięziona w pomieszczeniu, w którym można było atmosferę kroić nożem. Szkoda tylko, że to ona była główną przyczyną tego zmieszania. Żałowała tego, co się wydarzyło w ogrodzie, ale jednocześnie nie mogła zrozumieć, dlaczego chciała to powtórzyć. Zrobiłaby to jeszcze raz, gdyby miała taką okazję, bo fala uczuć, jaka ją wtedy zalała, nie mogła równać się z niczym, co do tej pory przeżyła. Nigdy nie pragnęła kogoś tak mocno, jak Lucasa. Ten pocałunek nie tylko wzburzył jej dotychczasowy spokój, ale sprawił, iż patrzyła na księcia zupełnie inaczej. Nadal podchodziła do niego z dystansem, bo nie potrafiła zapomnieć tego, co niegdyś o niej powiedział. Miał jednak w sobie coś, co nie pozwalało jej zapomnieć o nim. Wrył się w jej pamięć i rozrastał niczym potężne drzewo, z czasem wpuszczając korzenie głębiej, aby potem trudniej było go usunąć.
Zerknęła na niego, lecz szybko odwróciła twarz w stronę drzwi. Patrzył na nią spod przymrużonych powiek. Siłą się powstrzymała od ucieczki. Wolała po prostu zostawić ich wszystkich i uciec, choćby do stajni, gdzie czuła się najlepiej, ale nie mogła przecież tego zrobić, bo sprawa toczyła się o nią i Lucasa.
To że popełnili błąd, to wiedziała. Nikt nie musiał jej tego wciąż powtarzać. Pocałunek księcia Wilcotta zaskoczył ją, by potem obezwładnić, wyrwać z rzeczywistości i pozwolić jej poszybować w górę, dotknąć nieba, a potem z łoskotem upaść na ziemię wprost pod nogi zawiedzionej siostry i księstwa.
Gdyby nie ich obecność zapewne wróciłaby na przyjęcie rozmarzona, z uśmiechem na ustach myśląc o tym, jak wspaniale było jej w ramionach Lucasa. Teraz jednak siedziała w pokoju wypełnionym po brzegi negatywnymi uczuciami i czekała na „wyrok”, a choć wiedziała, co będzie dalej, nadal miała nadzieję, że może jednak sprawa nieco uspokoi się i po prostu pozwolą jej wyjechać z Anglii.
- Hope, czy ty w ogóle nas słuchasz? - Przez jej myśli przebił się ostry jak brzytwa głos księcia Reabourna. Popatrzyła na niego. Przeszył ją niezbyt przychylnym spojrzeniem, ale widząc jej minę szybko złagodniał i posłał jej przepraszający uśmiech.
Całkowicie go rozumiała. Miał prawo być zły. Ona sama na siebie się wściekała.
- Nie, nie słucham – przyznała się i opuściła głowę. Czułą pod powiekami gryzące łzy, które lada chwila mogły wypłynąć na gorące od wstydu policzki.
Usłyszała prychnięcie dobiegające od szezlongu. Faith jak zwykle nie kryła swego niezadowolenia.
- Przepraszam, potrzebuję chwilę samotności – powiedziała drżącym głosem i mimo protestów Charity wyszła z gabinetu. Ciężar jaki odczuwała zniknął.
Nie mogła obwiniać siebie za to, co wczoraj się wydarzyło. Nie mogła też zrzucić całej odpowiedzialności na Lucasa, choć to on był inicjatorem tego pocałunku. Po prostu wina leżała po obu stronach i czy chciała tego czy nie – stało się. Nie była na to wszystko przygotowana, ale musiała stawić czoło temu, co zrobiła. Co zrobili z Lucasem.
Nie miała śmiałości patrzeć dziś na niego. I nie miało to nic wspólnego z sytuacją, lecz z pocałunkiem, który wywołał w niej gorące fale. Pamiętała te uczucia, które nią owładnęły i miała wrażenie, że nadal czuje na swoich ustach nacisk warg Lucasa. Całowała się pierwszy raz w życiu. Nigdy wcześniej nie miała możliwości przeżyć czegoś podobnego.
Westchnęła. Ostatnio dość często jej się to zdarzało. Anglia sprawiła, że zamiast wciąć się w garść wzdychała bezradnie i popadała w coraz większe kłopoty. Zrobiła się bezwolną kukłą, która nie jest w stanie poradzić sobie z uczuciami i sytuacjami, które przecież miały wyjście. Spacerowała tylko i rozmyślała, pogłębiając swoje przygnębienie czarnymi scenariuszami.
Ale to było i tak łatwiejsze niż to, co czekało ją po powrocie do pałacu. Naprawdę wolała teraz nie wracać do ludzi, którzy darzyli ją w tej chwili całą serią negatywnych uczuć. Musiała odsapnąć, zaczerpnąć tchu i nabrać siły na dalszą walkę.
Altanka, do której zawędrowała, znajdowała się pośród bujnie rosnącej roślinności. Całą drewnianą konstrukcję oplatały róże pnące, a także bugenwille. Altana przypominała raczej wielką, kwiatową bombę z półokrągłym wejściem. Pod kraciastymi ściankami stały ustawione pluszowe ławki i ławeczki, a pośrodku stał stół. Niski, drewniany, z lwimi łapami zamiast zwykłych, kanciastych nóg. Usiadła na jednej z ławek i przez chwilę słuchała otoczenia. Gdzieś w oddali usłyszała ryczenie krowy, a zaraz po nim usłyszała głośne ujadanie psów myśliwskich, które książę Reabourn trzymał za pałacem.
Wszystko toczyło się własnym rytmem, jakby obok ludzi, którzy przeżywają własne problemy. Dlaczego ona nie mogła należeć do tego krajobrazu? Dlaczego w ogóle pozwoliła Lucasowi na pocałunek?!
Cisza jaka ją otaczała wpłynęła na jej myśli kojącą, niczym balsam na zranienie.
- Tutaj jesteś – usłyszała nagle głos Faith. Otworzyła oczy i popatrzyła na siostrę, które stała na zewnątrz altanki i patrzyła na nią spod przymrużonych powiek. Nie była zadowolona.
Wcale jej się nie dziwiła i o nic jej nie oskarżała. Miała prawo być zła, w końcu to ona, jako starsza siostra pouczała ją i prosiła, aby nie wpakowała się w kłopoty. Tymczasem stało się odwrotnie. To Faith wykazała się większym rozsądkiem niż ona.
Hope wstała i podeszła do siostry. Stała wyżej, więc patrzyła na młodszą siostrę z góry.
- Przejdźmy się – zaproponowała starsza panna Winward i z cichym stukaniem obcasów, zeszła ze schodów. Młodsza podążyła za Hope, ale bez słowa szły w stronę lasu, który nagle pojawił się przed ich oczami, gdy tylko opuściły ogród. Przeszły przez małą furtkę ukrytą pod pnącą różą i wąską ścieżką skierowały się w stronę pachnących sosen.
Szły w milczeniu, a Hope układała w głowie słowa tak, by te przypominały logiczną wypowiedź. Wszystko jednak umykało jej niczym płoche łanie. Chciała się wytłumaczyć, ale wszystko to, co miała wypowiedzieć na głos wydawało jej się nagle głupie.
- Zawiodłam się na tobie, Hope – powiedziała w końcu Faith, a w jej głosie dało się słyszeć rozgoryczenie i rozczarowanie. Słowa młodszej siostry zabolały Hope, wbijały się w jej wrażliwe serce niczym ostre sztylety.
- Wiem. Bardzo cię przepraszam... Nie wiem dlaczego tak się stało... - zająknęła się i wzruszyła bezradnie ramionami.
- A ja wiem! Po prostu dałaś się zwieść! Jesteś łatwowierna i nie potrafisz powiedzieć nie, choć dobrze wiesz, co książę o nas mówił, dlatego nie rozumiem jakim cudem pozwoliłaś mu się całować!
Faith pałała słusznym oburzeniem, a gniew jedynie sprawił, iż jej drobna twarz poczerwieniała. Hope skuliła się w sobie. Miała wrażenie, że to ona jest teraz młodszą siostrą, a Faith tą starszą i rozsądniejszą. Jakoś tak dziwnie się ułożyło, że przybywając do Anglii ich charaktery uległy kompletnej przemianie. Jakby zamieniły się miejscami. Teraz to ona wykazywała się większą lekkomyślnością, to ona wpadła w kłopoty.
- Masz całkowitą rację, ale Faith, to wcale nie jest takie proste. Ja po prostu nie dałabym się uwieść, gdybym... - urwała nagle, zacinając się w sobie. Nie potrafiła tego powiedzieć na głos, ale jej siostra wiedziała, dlatego stanęła gwałtownie, na wprost niej i po prostu przeszyła ją lodowatym spojrzeniem.
- ... gdybyś sama tego nie chciała! – wypaliła wściekle. Hope potaknęła głową.
W jednej chwili zalała ją ogromna fala wstydu i poczucia, że zniszczyła ich przyjaźń. Poczuła się jak kobieta upadła, o której niedawno rozmawiała z Lucasem i za którą uznało ją londyńskie towarzystwo. Skuliła się w sobie, walcząc ze łzami. Wolała nie patrzeć na Faith, bo ból stałby się jeszcze większy. Dla księcia Wilcotta był tylko pocałunkiem, dla niej znaczył trochę więcej, ale i tak okazało się, że zetknięcie ich ust niosło ze sobą bardzo poważne konsekwencję, a jedną z nich było zachwianie się jej przyjaźni z własną siostrą!
- Tak... - odpowiedziała w końcu Hope i westchnęła. Wzrok zwrócony miała w stronę lasu. Łatwiej było obserwować nieruchome drzewa, pomiędzy którymi promienie słońca wirowały z cieniem, tworząc ogród pełen nieuchwytnych postaci.
Hope zapatrzyła się na taniec światła i mroku i wyobraziła sobie, że staje się częścią przyrody, nic nie znaczącą, ale jednak istniejącą drobiną. Dlaczego urodziła się Hope Winward? Dlaczego nie mogła być liściem albo sarną skrywającą się pośród drzew? Choć bardzo tego pragnęła, aby było inaczej, zaprzepaściła lata nauki, zapomniała jak ojciec surowo przykazał, aby robiła wszystko zgodnie ze swym sumieniem i sercem. Wydawało jej się, że przez dwadzieścia lat życia nie popełniła wiele błędów. No bo też nie miała okazji, aby je zrobić. Nie była jednak kryształowym człowiekiem, bo jak każdy miała swe słabości, wady i drobne przewinienia, ale to, co stało się wczoraj było jej najpoważniejszym błędem, który zachwiał jej małym światem w posadach, a potem obalił go jak domek z kart.
Czuła się żałośnie, była pokonana, a przecież to ona zawsze była tą, która wystrzegała się od podobnych sytuacji i w dodatku napominała Faith, aby nigdy nie zeszła z dobrej ścieżki. Okazuje się jednak, że to w niej tkwiła kobieta upadła... W niej.
Przerwała jednak przemyślenia, gdy usłyszała martwy głos Faith.
- Dobrze wiesz, że ślub z tym aroganckim księciem to tylko kwestia kilku słów, a ty i ja nie mam w tej kwestii nic do powiedzenia! Dlatego postanowiłam, że zaraz po całej tej farsie wrócę do Great Cove.
- Nie zostaniesz ze mną w Anglii? - zapytała zszokowana Hope. Zacisnęła dłonie na sukni. Pogniecie materiał, ale nie dbała o to. Ważniejsze było to, że siostra chciała ją opuści.
- Zwariowałaś? Ten kraj nie jest moim domem, przykro mi. Myślisz, że łatwo będzie mi tu żyć z tobą jako żoną Lucasa Westlanda? Nie chcę patrzeć na ciebie, gdy będziesz żyła w małżeństwie, w które sama się wpakowałaś.
Starsza panna Winward zastygła w bezruchu, czując jak ból rozprzestrzenił się w jej ciele, wypełniając każdą kość i każdą jej cząstkę. Słowa Faith miały już na zawsze wbić się w jej umysł, niczym sztylet.
- Nie... Faith, proszę cię! Nie mów tak. Jeśli mnie zostawisz tutaj, to... - urwała gwałtownie i odwróciła się z rozpaczą od siostry.
- Hope, miałyśmy się trzymać razem, pamiętasz? Mam jednak wrażenie, że ostatnio nasza przyjaźń jakby osłabła. Na początku pocieszałam się, że to wina tych wszystkich zajęć i lekcji, które zarządziła Charity, ale teraz wiem, że jest inaczej. Nienawidzę tego kraju za to, że tak nas zmienił, że zmienił ciebie. Kocham cię, wiesz przecież, ale... Ale nie mogę tu być i patrzeć na to wszystko...
Hope patrzyła bez słowa na sosnę, wygiętą przez naturę. Patrzyła i patrzyła, aż z tego dziwnego letargu wyrwało ją ciche skrzypnięcie metalowej furtki. Odwróciła się gwałtownie i dostrzegła już tylko skrawek materiału sukni Faith. Siostra odeszła od niej bez słowa i dopiero wtedy panna Winward uświadomiła sobie w jak okropnym położeniu się znalazła. Bez rodziny i bez perspektyw, bez nadziei, u boku mężczyzny, który ani jej nie kocha, ani nie szanuje.
Na zewnątrz spędziła jeszcze dwie godziny. Nawet nie patrząc na zegarek stwierdziła, że spóźniła się na obiad, na który zaproszony był również książę Wilcott. Poczuła się bezradna wobec losu, który zgotował jej coś takiego. Nie potrafiła stawić czoła komuś, kto ją całował, a w jego ramionach czuła się taka wolna i szczęśliwa, nawet jeśli on sam traktował to jako przygodę. Jak mogła wytłumaczyć Faith, dlaczego tak postąpiła, skoro te uczucia, które nią całkowicie zniewoliły były wprost nie do opisania? Pierwszy raz w życiu przez jej ciało przepłynęły rozkoszne fale gorąca, które, czuła to, obudziły w niej kobietę, prawdziwą, świadomą swych potrzeb kobietę. Nie miała jednak pojęcia, co dalej z tym zrobić. Nie potrafiła ustosunkować się do tego, bo kompletnie nie wiedziała, co to znaczy być kobietą.
Podejrzewała, że to wiążę się z tym, co robi kobieta z mężczyzną w łóżku. Na samą myśl przeszedł ją dreszcz obrzydzenia i strachu. Cóż takiego może się dziać w małżeńskim łożu?, zastanowiła się w myślach. Nie zdołała jednak odpowiedzieć na to pytanie, gdyż właśnie wkroczyła do obszernego foyer, na którym zebrała się grupka osób. Lucas, księstwo Reabourn, hrabina oraz książę Sussex, nieobecna była tylko Faith. Wszyscy najwidoczniej żegnali młodego księcia, gdyż ten miał na sobie rękawiczki i surdut. Z ulgą przyjęła jego odjazd.
- Hope, spóźniłaś się na obiad – usłyszała głos cichy i spokojny. Księżna patrzyła na nią w dość osobliwy sposób. Pod łagodnym uśmiechem czaiło się niezadowolenie i nagana.
Hope wzruszyła ramionami i umknęła wzrokiem w bok. Zdjęła czepek z głowy i oddała go kamerdynerowi. Wszyscy patrzyli na nią w milczeniu, jakby oczekiwali jej wypowiedzi, a ona kompletnie nie miała pojęcia, co im powiedzieć. Przykro mi? To za mało, aby wymazać ten postępek. Wina leżała nie tylko po stronie Lucasa, ale również po jej. Gdyby tak łatwo mu nie uległa, nic by się nie wydarzyło... Teraz było to gdybanie – za późno na to.
- Przepraszam... - wykrztusiła z siebie w końcu. Nie załatwiało to całej sprawy, ale i tak było lepsze od milczenia. - Straciłam poczucie czasu.
- W porządku, nic się nie stało. - Na dźwięk tego ochrypłego, a jednocześnie tak łagodnego głosu, przymknęła powieki. Ciepło rozlało się po jej ciele, wypełniając każdą jego cząstkę. Lucas działał na nią w niewytłumaczalny sposób. Czy istniało słowo, które mogłoby to określić?
Kiedy otworzyła oczy, na jej ciemnych rzęsach zatańczyły malutkie kropelki łez. Odwróciła głowę i z kolejnym cichym „przepraszam” udała się do swojej sypialni. Gdy wspinała się po schodach, czuła na sobie spojrzenie zebranych w foyer. Mimo wielkich chęci, nie odwróciła się i nie zmierzyła ich gniewnym spojrzeniem. Zbyt wiele łez zbierało się pod powiekami... Miała w sobie zbyt wiele dumy, aby pokazać wszystkim jak słaba jest i jak bardzo nie radzi sobie z problemami.
Z dumnie uniesioną głową wchodziła na kolejne schodki, lecz dopiero na przedostatnim poszło coś nie tak, bo nagle okazało się, że stopa obsunęła jej się z krawędzi i Hope runęła do przodu, upadając na dłonie, które przytarła trochę na szorstkim dywanie pokrywającym schody. Usłyszała za sobą krzyki i ktoś wbiegł na schody z głośnym tupotem.
Szybko pozbierała się i nim ktoś, kto szedł jej na ratunek zdołał do niej dotrzeć, zniknęła za rogiem. Biegła ile sił w nogach do swej sypialni, jakby tam miała znaleźć ukojenie.
Ale nie znalazła. Rzuciła się na łóżko z głośnym płaczem. Spazmy potrząsały jej drobnym ciałem. Miała wrażenie, że za chwilę rozpadnie się na milion kawałków, zniknie z tego miejsca i całe szczęście. Nie rozpadła się jednak, a wręcz przeciwnie, całą sobą czuła rozpacz i żal do samej siebie o to, co się stało. Miała wielką ochotę zrzucić całą winę na Lucasa, ale przecież ona też tam była i całowała go, więc nie mogła tak po prostu oskarżyć księcia, który przecież wykorzystał jedynie okazję. Była chętna, uległa nastrojowi i oddała pocałunek, a skutek tego będzie ciągnął się za nimi w nieskończoność.
Długo siedziała w pokoju. Nie zeszła na kolację, nie odpowiedziała na wołanie Charity, która przystanęła za drzwiami i poprosiła ją na dół. Hope zamknęła się nie tylko w pokoju, ale również w sobie. Przestała zauważać cały świat, bo cały jej świat odwrócił się do niej plecami – Faith stanowiła centralny ośrodek jej życia, bo kochała młodszą siostrę i nie wyobrażała sobie, że ich przyjaźń skończy się w taki sposób. Przecież zawsze się wspierały. Razem pracowały, śmiały się i płakały. Snuły opowieści i mówiły o swych marzeniach ciemną nocą, gdy gwiazdy mrugały do nich i zapraszały do wypowiadania najskrytszych pragnień.
Ich wspólnym marzeniem było zamieszkanie w przepięknym domu, gdzieś nieopodal miasta z dużym ogrodem i całą masą zwierząt. U ich boku wiernie trwaliby kochający mężowie.
Prawda jednak była taka, że w świecie, do którego przybyły nie ma miłości. Miłość jest tylko słowem. W Anglii małżeństwa zawierane są tylko po to, aby powiększyć majątek lub zdobyć odpowiednie rodzinne koligacje. Jedynie księstwo Reabourn byli parą, która darzyła się miłością, co prawda ich początki nie były łatwe, ale jednak... Kochali się.
Między nią a Lucasem nie będzie żadnego uczucia. Ich małżeństwo będzie przypominało te typowo angielskie. Bez miłości, bez cienia jakiejkolwiek radości.
- Mamo, tato... - załkała cicho w poduszkę. - Potrzebuję was.

***
Lucas Robert Westland, książę Wilcott należał do tego rodzaju mężczyzn, których nic nie jest w stanie wytrącić z równowagi. Nic albo nikt. Zdarzały się sytuacje mrożące krew w żyłach, które przyprawiały o dreszcze wielu mężczyzn, nie wspominając o kobietach, ale Lucas Westland wcale się nie bał, wręcz przeciwnie, podchodził do tego ze stoickim spokojem, który wielokrotnie ratował mu życie. Czasami rozkoszował się ryzykiem, które podejmował. Nie było też sytuacji, które wprawiłyby go w oszołomienie czy zakłopotanie. Zazwyczaj patrzył na wszystko ironicznie i rzucał kąśliwe lub aroganckie uwagi. Taki był i nie odbierał tego jak powód do dumy. Raczej wynikało to z jego przeżyć, niż z charakteru. Lata ciężkiej, niemal niewolniczej pracy sprawiły, że stał się twardy, odporny na wszelkie słabości. Wystarczyła jednak jedna kobietka, drobnej postury z sarnimi oczami, aby wprawić go w stan całkowitego oszołomienia.
Długo po tym pocałunku czuł się tak, jakby nagle ktoś oderwał go od rzeczywistości i wrzucił do słoika, a potem zamknął szczelnie. Wprost nie mógł uwierzyć, że stracił na chwilę czujność... Nie mógł jednak wypierać tego, że warto było dla takiej chwili, bo usta Hope smakowały słodko, kusiły go i wabiły swą niewinnością. Jeśli wcześniej tylko przypuszczał, że Amerykanka jest dziewicą, to po tym chwilowym zetknięciu warg miał już całkowitą pewność. W sposób jaki go całowała był jasnym dowodem na to, że przed nim nie było nikogo. To on pierwszy ją całował, pierwszy dotykał i, jak czuł, pierwszy wzbudził w niej pożądanie, choć pewnie sama nie wiedziała jak określić to uczucie, które nią przez chwilę zawładnęło. Był jej pierwszym mężczyzną i to wzbudzało w nim fale uczuć, których nie potrafił zdefiniować – było ich tak dużo i różniły się od siebie, oprócz tego czuł również pożądanie, które wzbierało w nim gorącą falą i raz po raz uderzało w niego, czasami w najmniej odpowiednim momencie.
Na przykład dziś rano, gdy zobaczył Hope. To dziwne, że po ostrej wymianie słów z ojcem i księstwem jeszcze nabrało go na harce. Nie potrafił wysiedzieć na miejscu, ponieważ czuł w lędźwiach bolesną rządzę. Chciał mieć już Hope. Chciał zamknąć się z nią w sypialni i kochać, aż poczułaby to samo co on. Póki co, musiały mu wystarczyć rozmowy i zaloty, a on czuł, że jest na skraju wytrzymałości, chociaż przez ostatnie lata swego życia wydawało mu się, że jest odporny na kobiece uroki, a to, co czuł do Sophie było jedynie drobną cząstką, przeznaczoną wyłącznie dla jej kobiecej próżności. Hope była inna niż Sophia. Nie chciał ich porównywać, bo to był zupełnie inne kobiety – inne światy.
Hope, pomyślał, gdy leżał już późną nocą w swym łożu. Często myślał o niej, choć wcale tego nie chciał. Próbował wygonić ją ze swego umysłu, bo miał tyle spraw na głowie. Nie był romantycznym głupcem, który roił sobie w głowie beznadziejne marzenia o szczęśliwym małżeństwie. Stąpał twardo po ziemi i doskonale wiedział, że Hope w końcu zacznie oczekiwać od niego czegoś więcej, a on mógł jej dać tylko cudowne chwile, wypełnione rozkoszą w łóżku, nic więcej. Czuł się z tym podle, ale sytuacja zmuszała ich do małżeństwa. Niestety, to przez niego, bo stracił czujność. Dziewczyna była zbyt zafascynowana jego pocałunkami, by zdawać sobie sprawę z potencjalnego zagrożenia. Powinni być wdzięczni za to, że zostali przyłapani przez Rebournów, a nie przez obcych ludzi. Przynajmniej ich bezmyślne zachowanie mogło pozostać w tajemnicy, a ton dostanie niezłą dawkę do plotek, gdy już oficjalnie ogłoszą, że staną na ślubnym kobiercu.
W ciągu nocy udało mu się zdrzemnąć, lecz tuż przed świtem wyskoczył z łóżka na równe nogi, ubrał się i pognał do stajni, by tam osiodłać Tancerza i zmusić go do szaleńczego galopu po lasach i łąkach. Nocny Tancerz, jakby wyczuwając nastrój swego jeźdźca, uderzał mocno kopytami o ziemię, robiąc w niej głębokie ślady. Gnali więc razem między drzewami i starali się przegonić wiatr. Lucas czuł zapach końskiego potu, lasu i łąk – to pozwoliło mu się nieco uspokoić i wrócić do normalnego rytmu.
Wrócił do pałacu po półtorej godzinie. Tancerz zmęczony, ale jakże zadowolony z takiej gonitwy chrupał spokojnie siano i marchewki. Lucas wyszedł ze stajni zapewniając ogierowi dostatek jedzenia i picia. W sypialni zrzucił ubłocone ubranie, wziął zimną kąpiel i pomaszerował do jadalni, by tam w spokoju ułożyć plan dnia, wypełniony po brzegi ciężką pracą.

***
Hope chciała zapytać Charity, co ustalili, ale nie miała na tyle odwagi, aby to zrobić. Nadal rozpaczała i płakała całymi godzinami w poduszkę. Potem obiecywała sobie, że więcej tego nie zrobi, choćby przez wzgląd na potworny ból głowy, który ją potem nawiedzał, ale i tak łzy same leciały. Chciała być twarda, przyjąć to, co oferowało jej życia z podniesioną głową i suchym okiem. Nie potrafiła tego zrobić, co skutkowało tym, że jeszcze bardziej nienawidziła siebie i sytuacji, w której się znalazła. To wszystko przez to, iż oczarowały ją nowe przeżycia, które kłębiły się w niej, pulsowały pod powierzchnią skóry i nie pozwalały racjonalnie myśleć. Oczarował ją również Lucas, który pokazał jej, co to czuć całym sobą drugiego człowieka. Do tej pory miała wrażenie, że słyszy bicie jego serca, czuje oddech na policzkach i dotyk dłoni na talii. Czy to było normalne, że tak to sobie wyobrażała?
W końcu, pod dwóch dniach dobrowolnego zamknięcia w alkowie, pokazała się księstwu i siostrze. Była blada, wyczerpana rozpaczą, ale szła z dumnie uniesioną głową. Przywitała się cicho i usiadła do obiadu. Pomimo skromnych posiłków jakie jadła w ciągu tych dwóch dni, nie była głodna. Żołądek zawiązał się w supełek i nie chciał przyjąć ani grama chleba czy nawet jabłka. Piła jedynie sok. W końcu zmusiła się, aby coś przełknąć, tylko po to, aby pokazać innym, że wcale nie jest tak załamana tą sytuacją.
Położyła na białym talerzyku kromkę ciemnego pieczywa i posmarowała je dżemem z truskawek. Uniosła potem kanapkę do ust i ugryzła niewielki kęs. Poczuła jak wszystko staje jej w gardle, ale przełknęła dzielnie i popiła sokiem.
Kolejne kęsy przyszły zdecydowanie łatwiej. Zjadła kanapkę i nawet poczuła, że jest głodna. Nałożyła sobie na talerz jajecznicy i dolała soku. Jadła, ale nic nie mówiła. Jedynie Charity i Gabriel wymieniali błahe uwagi na jakieś mało znaczące tematy. Faith również milczała, nie zaszczycając ją nawet jednym spojrzeniem. Bolała ją obojętność ukochanej siostry. Zdołałby to wszystko przetrwać, gdyby nie to, że Faith odcięła się od niej i trwała w gniewnym milczeniu. Jak miała jej wytłumaczyć to, co czuła? Sama musiała być w takiej sytuacji, aby dokładnie to poznać.
Gdzieś poprzez mgłę splątanych myśli, huczących emocji i kołatającego z niepokoju serca, przedarł się łagodny głos kamerdynera.
- Wasza Książęca Mość, przyszedł list. - Służący skłonił się nisko i na srebrnej tacy podał księciu ów list. Mężczyzna wziął go, a kamerdyner odszedł bez słowa.
W jadalni zapadła cisza. Gabriel przebiegł wzrokiem po białej kartce, a potem spojrzał na Hope. Uśmiechnął się do niej, a potem zerknął na żonę i jej również posłał uśmiech, choć żadna z pań kompletnie nie wiedziała, o co chodziło.
- No cóż, moje drogie panie, wygląda na to, że książę Wilcott zaprasza nas do swej rodowej posiadłości w Northampton.
- Proszę? - zawołała zaskoczona Charity.
- A tak, właśnie. Zaprasza nas na całe dwa tygodnie. - Książę Reabourn i jego żona byli bardzo zaskoczeni tym listem, tak właśnie wywnioskowała Hope.
- Naprawdę nie mogę w to uwierzyć.
- Dlaczego? - zapytała w końcu milcząca do tej pory Faith. Była tak samo ciekawa jak jej siostra reakcją ich gospodarzy na ów list.

- Dlatego, że Lucas nigdy nikogo nie zapraszał do Silverstone, ale dla Hope postanowił zrobić wyjątek – odpowiedziała Charity i kiwnęła głową w stronę starszej panny Winward.

4 komentarze:

  1. Zapowiada się całkiem niezła zabawa w posiadłości Lucasa :D Osobiście nie mogę się już doczekać nadchodzących rozdziałów, bo szalenie brakuje mi wspólnych chwil Hope i Lucasa. Dzisiaj liczyłam, że w końcu znajdą się sam na sam lub cokolwiek byleby mogli razem porozmawiać, no ale cóż, sytuacja wymagała niestety takiego milczenia.
    Jestem zła na Faith. Rozumiem jej żal do siostry, pewnie sama na jej miejscu czułabym się podobnie, ale ta ocena i opuszczenie Hope w takim momencie są okrutne z jej strony. Przecież mogła ją zapytać o powód tego wydarzenia, postarać się zrozumieć. Jeżeli Hope nie może liczyć na ukochaną siostrę, to co tak naprawdę jej pozostaje? Jej rozpacz, choć naprawdę momentami mnie męczyła (płaczące dziewczyny są takie denerwujące :D) była z drugiej strony całkowicie zrozumiała. Ale myślę też, że księstwo podeszło do tego odrobinę zbyt negatywnie. Zdają sobie sprawę, jak wrażliwa jest Hope i dodatkowo jak bardzo niedoświadczona, a nikt z nią spokojnie nie porozmawiał. Ten świat jest dziwny.
    Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na ich pobyt u Lucasa. Zapowiada się wspaniały okres w rozwoju znajomości H. i L. :D
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To trochę przykre, że wszyscy się odwrócili od Hope, jakby to ona była główną winowajczynią. Zawiodłam się trochę na Faith, bo powinna wspierać siostrę, a ona jeszcze rzuca, że najchętniej by wróciła do domu, nawet jeśli jej siostra zostałaby w Anglii. Chyba pokładam w Lucasie zbyt duże nadzieje, skoro liczyłam, że on jakoś się wykaże. Mógłby pokazać trochę serca zagubionej Hope. Może zrobi to, gdy ona się u niego zjawi, skoro zrobił dla niej jednej wyjątek, może będzie też kolejny ;>
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rety! Jaka wojna! To był tylko pocałunek, nie no ja rozumiem, że w tamtych czasach inaczej się patrzyło na takie rzeczy. Czy nie mogą na to spojrzeć jako przejaw nadchodzącej miłości między tą dwójką, a nie panikować i dosłownie zostawiać z wielkim żalem biedną Hope? Rozumiem, jakby tam była już naga i hot sceny, a tu pocałunek, który jak widać pobudził naszą parę do granic możliwości. Czyżby w posiadłości Lucasa będzie się dziać? Proooszę! :D Oni są razem tacy, aghrrr! Boscy! :D
    Ogólnie uwielbiam Twój model męskich charakterów. Facet potężny, władczy i mający pojęcie o kobietach, ale płochliwy przed uczuciami. Tacy...męscy! Nie takie pizdeczki, co się zmieniają, tylko tacy...no TACY! Uwielbiam to w Twoich opowiadaniach. :D
    Do tego, na pewno się już powtórzę, klimat opowiadania mnie miażdży i rozwala na łopatki. Serio, jakbym czytała jedno z romansów historycznych z gimnazjum, brawo.
    Dodam jeszcze, że nie wierzę, że to już 17 rozdział. Nie wiem kiedy to przepłynęło, ale to właśnie może przez delikatność Twojego pisania i lekkość czytania. :D Pochłania się rozdziały i czeka na dalej z niecierpliwością. To będę teraz robić, o! :D
    Pozdrawiam. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć. powiem szczerze trafiłam tu przypadkiem ale kiedy przeczytałam 1 rozdział tak mnie wciągneło że zostanę tu do końca. Bardzo podoba mi się twój styl pisania, jest lekki i przyjemny. Wszystko począwszy od czasu akcji po zachowania bohaterów jest zgrane. a pro po bohaterów to są oni cudowni! Nie są bladymi ani przekolorowanymi postaciami. Są naturalni pod każdym względem. świetnie wychodzi ci opisywanie ich uczuć. Czytam wiele blogów ale rzadko kiedy je komentuje więc to że piszę tu tak wielki komentarz powinno chodź trochę mile połechtać twoje ego (trochę to zarozumiale wyszło ale cóż...). Nie mogę zrozumieć dlaczego twoje opowiadanie ma tak mało komentarzy...spotkałam opowiadania płysze niż kałuża a mające 5x więcej komentarzy :/ Tu mój apel DO LUDZI COME ON KOMENTOWAĆ BO JEST CO!! Dobra podsumowując powieść świetna! Żałuję że rozdziały pojawiają sie tak nieregularnie :( nie mam wprawy w pisaniu komentarzy więc pewnie nic konstruktywnego z niego nie wyciągniesz za co z góry przepraszam! pozdrawiam i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.