7 listopada 2014

Rozdział 16



Jeszcze długo pamiętał uczucia, gdy Hope przylgnęła pośladkami do jego męskości. Nawet kilka dni po tej sytuacji zdawał sobie sprawę, iż dziewczyna miała szczęście, że była w takiej sytuacji a nie innej, bo inaczej nie zrobiłby nic, aby się powstrzymać. Jego ciało domagało się Hope. Amerykanki, która irytowała go i sprawiała, że czuł się przez nią jak łajdak spod najczarniejszej gwiazdy. A przecież wcale taki nie był. Nie był święty, ale nie robił nic, co mogłoby zgorszyć innych. A jednak, gdy patrzyła na niego tymi sarnimi oczyma wszystko się w nim przewracało, tracił poczucie rzeczywistości, gdy strzelała w jego stronę oskarżycielskimi spojrzeniami. Ta złość goszcząca w jej oczach dodawała jej zadziory i charakteru, a także sprawiała, że jej zielone źrenice nabierały głębokiej barwy. 
A teraz, mimo tego uczucia palącego pożądania w trzewiach, stał pod schodami w pałacu Reabourna i oczekiwał jej zejścia. Postanowił, że zdobywanie jej zaufania zacznie od sumiennie wykonywanych obowiązków narzeczonego, którym w istocie nie był. A jednym z nich było towarzyszenie Hope na balach, których nie znosił.
- Mam wrażenie, że jesteś zdenerwowany – rzucił Gabriel i spojrzał na niego ukradkiem, lekko się tylko uśmiechając.
- Tak, jestem. Nienawidzę takich przyjęć, nadętych ludzi, którzy tańcząc oceniają każdego w ciszy. Nie znoszę także hipokryzji i obłudy. Wszystko to sprawia, że mam mdłości od samego patrzenia na te twarze – mruknął Lucas i wbił wzrok w szczyt schodów.
Czekał, aż zejdzie, ukaże mu się niczym nimfa odziana w koronki i aksamity. I właśnie wtedy, gdy Reabourn odpowiedział na jego pełną goryczy i nienawiści wypowiedź pojawiła się Amerykanka. Szła obok swej siostry i obie wprost lśniły od blasku kamieni szlachetnych. Już z tej odległości dostrzegł kolczyki o głębokiej zieleni w uszach Hope. Zadziwiające, że dostrzegł takie szczegóły, które nie były przecież istotne. Najważniejsza była ona sama. Powinna częściej wychodzić na bale, by lśnić i roztaczać wokół swój urok.
Jej miejscem były sale balowe, gdzie panowie mogliby kłaść się u jej stóp i składać jej pokłony. Widział wiele pięknych kobiet, ale była to powłoka, kolorowe opakowanie pustego pudełka. Hope natomiast zaliczała się do tych, które pod śliczną powierzchownością mają w sobie coś więcej.
Kobiety sunęły w ich kierunku. Na twarzy Hope dostrzegł zdenerwowanie, jakby tremę, choć nie wiedział przed czym. Może to moja wina?, pomyślał czując rosnącą w nim próżność i arogancję. Natomiast Faith patrzyła w jego kierunku z jawną nienawiścią. Najwidoczniej siostra jego domniemanej narzeczonej z miejsca go znienawidziła i postanowiła, że nie będzie się z tym kryła. I jej sympatię będzie musiał sobie zaskarbić, choć jasnowłosa miała zdecydowanie silniejszy charakter od rudowłosej.
- Dobry wieczór – przywitała się Charity i jednocześnie z młodymi podopiecznymi skłoniła się nisko, lekko schylając głowę. Po królewsku, lecz nie tak dumnie. Uśmiechnął się pod nosem i podszedł do Hope.
- Dobry wieczór, panno Winward. Ślicznie pani wygląda – powiedział, głębokim głosem, patrząc na jej rumiane policzki, dekolt skromnie nakryty koronką i lśniące od emocji oczy. W tej chwili uwiodłaby nawet świętego.
- Dziękuję – odpowiedziała cicho. Chciała jeszcze coś dodać, lecz przerwała im księżna, ponaglając do wyjścia.
Przyjechał własnym powozem zaprzężonym w sześć kasztanków. Uwielbiał robić wrażenie na obłudnych arystokratach z upadającymi majątkami, z karcianymi długami. Hope widząc konie przystanęła i zapatrzyła się na nie. Najwidoczniej bardzo jej się spodobały, lecz strach nie pozwolił jej podejść bliżej. Kiedyś się przekona, pomoże jej w tym i bez cienia jakiekolwiek obawy będzie mogła podejść do konia. Jednak w tej chwili musieli spieszyć się na bal.
- Ty, Hope, pojedziesz z księciem Wilcottem i moim mężem, a Faith razem ze mną.
Gabriel pomógł jej wsiąść do powozu, Faith ociągała się przez chwilę, rzucając siostrze zatroskane spojrzenie, ale w końcu i ona zniknęła we wnętrzu pojazdu.
Hope usiadła na wygodnej, wyściełanej pluszem ławeczce. Na wprost niej zasiadł Lucas, a obok niego spoczął Gabriel. Hope poczuła się przytłoczona obecnością księcia Wilcotta, tym bardziej że mężczyzna niemal nie odrywał od niej spojrzenia. Nie miała pojęcia, co kryło się za tym wzrokiem, ale intuicja, dość młoda i niedoświadczona, podpowiadała jej, że lepiej tego nie sprawdzać.
Lucas stuknął w ściankę tuż za plecami i powóz ruszył powoli. Wyjrzała za okno i dostrzegła znikający pałac księcia Reabourna. Wjechali na szeroką aleję, ocienioną przez wysokie drzewa. Po kilku minutach znaleźli się na głównym dukcie, a piętnaście minut później ] dziewczyna mogła dostrzec rzedniejący las i pierwsze zabudowania. Skromnymi domostwami witał ich Londyn - miasto pełne kontrastów, absurdu i obłudy.
Podróż wlokła się w nieskończoność. I im bliżej byli celu, tym większą irytację odczuwała, ponieważ młody książę nawet na moment nie odwrócił od niej wzroku. W końcu nie wytrzymała i posłała mu harde, wyzywające spojrzenie. Mężczyzna w ogóle nie przejął się jej wściekłością, malującą się na jej twarzy, wręcz przeciwnie, wyglądał na rozbawionego. Rozbawionego! Podczas gdy ona wściekała się i miotała, on po prostu był ubawiony.
- Długo jeszcze? - zapytała nagle, nawet nie kryjąc zdenerwowania. Książę Reabourn spojrzał na nią zaskoczony. Uniósł lekko lewą brew, ale odpowiedział ze spokojem:
- Jeszcze chwilę. - Wyjrzał przez okno i rzucił: - Myślę, że za dziesięć minut będziemy na miejscu.
Hope zazgrzytała zębami i obrzuciła Lucasa wielce wymownym spojrzeniem. On jednak nadal nic nie robił sobie z jej „groźnych” spojrzeń i uśmiechał się ledwie kącikiem ust. W ciszy, przerywanej jedynie tentem końskich kopyt i cichym sapnięciami dziewczyny dotarli w końcu pod właściwy adres.
Powóz się zatrzymał. Najpierw wysiadł z niego książę Reabourn i pognał do powozu, w którym jechała małżonka z Faith. Kiedy Hope została sama z Lucasem, poczuła niepokój. Mimo iż znajdowali się pośród wielu ludzi, którzy kręcili się na rozległym placu, rzęsiście oświetlonym kolorowymi lampionami, nie potrafiła się pozbyć uczucia bezradności i strachu. Nie wiedziała skąd to przeświadczenie, w końcu znajdowała się pośród ludzi, a u boku miała księcia Wilcotta, który na pewno postarałaby się o to, aby żadna krzywda jej się nie stała. Ale może w tym tkwił problem. Może chodziło o Lucasa, który z góry mierzył ją zaskakująco łagodnym wzrokiem, jakby wcale jej nie oceniał, a wręcz przeciwnie, jakby chciał jej dodać trochę otuchy. Stał jednak tak blisko, że mogła wyczuć ciepło jego ciała. Tak cudownie byłoby zanurzyć się w jego ramionach i poczuć się choć przez chwilę bezpieczną. Odgrodzić się od świata i odpocząć w zaciszu jego barków.
- Hope, na litość boską! - usłyszała nagle tuż obok siebie. I dopiero wtedy zdała sobie sprawę, iż wpatruje się w ciemne oczy księcia Wilcotta. On również nie odrywał od niej wzroku. Speszona szybko odwróciła się do siostry, która mierzyła ją gniewnym wzrokiem.
- Charlotta już na nas czeka – powiedziała Charity. Jeśli kobieta coś zauważyła, to na pewno nie dała po sobie nic poznać.
Kiedy wszyscy skierowali się do wyjścia, Hope dostrzegła, że obserwuje ich wiele par oczu. Teraz wiedząc, co ludzie potrafią wymyślić i sami dopowiedzieć, nie patrzyła na nikogo przychylnym wzrokiem. W tłumie jednak zdołała wychwycić kątem oka księcia Ashbrooka. Odwróciła głowę w jego stronę i posłała mu przyjacielski uśmiech. Nieśmiały książę przybrał zaskoczony wyraz twarzy, nieco poczerwieniał, ale odpowiedział jej tym samym. Miał piękny uśmiech. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie pasuje do jego facjaty, w końcu nie był wcale zabójczo przystojny, ale Hope wiedziała, że ten uśmiech był wyjątkowo piękny i przede wszystkim szczery.
- Do kogo się tak uśmiechasz, moja słodka? - usłyszała cichy szept tuż nad uchem. Gorący oddech musnął skórę tuż za uchem. Poczuła przeszywający całe ciało dreszcz, równie gorący, co oddech księcia.
- Do księcia Ashbrooka. Nie mogę? - zapytała zaczepnym tonem i obrzuciła go wyzywającym spojrzeniem, na które młody książę nie odpowiedział. Wyprostował się za to dumnie i pokręcił głową.
- Oczywiście, że możesz. Kim jestem, aby zabronić uśmiechać się aniołowi? Pamiętaj tylko, że to, co dla ciebie jest tylko przyjacielskim gestem, dla kogoś może oznaczać zaproszenie do twego łoża. Chyba nie chcesz dawać biedakowi nadzieję? - zakpił i odsunął się od niej na „przepisową” odległość, aby Hope nie mogła odpowiedzieć.
Poczuła jak krew zagotowała jej się w żyłach. Co za impertynencki drań! Łajdak! Nikczemnik! Niegodziwiec!
Gdyby nie Charity, która przystanęła gwałtownie, Hope jeszcze długo obrzucałaby Wilcotta obelgami. W myślach oczywiście, choć te wszystkie okropna słowa cisnęły jej się na usta. Zacisnęła usta i stanęła w dumnej pozie. Księżna odsunęła się w pewnym momencie i jej oczom ukazała się wysoka kobieta, patrząca na nią z dziwnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy, nie miała pojęcia, co robić, więc dygnęła najładniej jak potrafiła i posłała nieznajomej nikły uśmiech.
- O to kobieta godna tytułu książęcego! - zawyrokowała w końcu głośno. Hope zmieszała się i drgnęła, gdy zorientowała się, iż wpatruje się w nią wiele par oczu, tak samo, gdy wkraczała na bal.
- Charlotto, nie zawstydzaj Hope – poprosiła łagodnie Charity i po tych słowach przedstawiła ją, a także jej siostrę kobiecie, która nosiła hrabiowski tytuł. Była młodą wdową, lecz nie wyglądała jak kobiety, które Hope widywała wcześniej. Niemal tryskała radością!
Po prezentacji wszyscy zebrali się w grupki i rozpoczęli rozmowy, czekając na tańce. Sala przeznaczona do tańców była obszerna i schodziło się do niej po schodkach. Podłogę wyłożono czarno-białymi płytkami, imitującymi szachownicę. Tancerze byli figurami, które przesuwały się w takt muzyki, kiwając się, kłaniając i przechadzając po całym pomieszczeniu.
Ktoś dał znak kwartetowi, by rozpoczął swą grę, bo przez tłum zaczęła nieśmiało przebijać się słodka, powolna melodia. Hope usłyszała ją po chwili, gdy rozmowy ucichły, a tancerze rozpoczęli ustawiać się w szeregu do kadryla. Wzrokiem szukała Faith, którą porwał nagle do tańca jakiś młodzieniec. W pewnym momencie ktoś delikatnie dotknął jej nadgarstka, jedynie opuszki palców muskały odkrytą skórę, tuż za rękawiczką. Kiedy spojrzała w górę z zaskoczeniem odkryła, że to Lucas. Jakoś nie pasował do niego czuły, delikatny dotyk. W chwili, gdy ich oczy się spotkały, Hope poczuła jak coś między nimi nagle zaiskrzyło, jakby ktoś skrzesał o siebie dwa kamienie, a nieduża iskra przeskoczyła na nich i zapaliła coś, co leżało w nich uśpione. To, co się w niej obudziło zbiło ją z tropu. Odsunęła się od księcia, bo nie wiedziała, co w tej chwili zrobić. Nagle zapragnęła go pocałować, choć przecież wcale nie powinna czuć coś takiego! Książę ponownie złapał ją za nadgarstek, znacznie pewniej. Nadal nie wiedziała o co mu chodzi, dopiero gdy przemówił zorientowała się, czego od niej chce.
- Czy mógłbym prosić twój karnet? - zapytał, cichym, nonszalanckim tonem. Hope skinęła nieprzytomnie głową, ale nadal nie uczyniła nic w tym kierunku. - Karnet, moja pani, mogę prosić? - zapytał raz jeszcze, a wtedy młoda dama ocknęła się i pospiesznie wyjęła go z małego woreczka przytroczonego białymi wstążkami do nadgarstka.
Zamówił dwa tańca: przedostatni i ostatni. Jaka szkoda, pomyślała z żalem patrząc na kawałek papieru. Chciała zatańczyć z nim już teraz, ale najwidoczniej on nie podzielał jej pragnień. Skierowała wzrok na niego, a młody książę jedynie skinął głową. W jego czekoladowych oczach dostrzegła dziwny błysk, lecz ów błysk zniknął, gdy mrugnął powiekami. Westchnęła, a Lucas zniknął pośród tłumu ludzi.
Jego miejsce zajął jednak ktoś inny. Był to książę Ashbrook. Jak zwykle niepewny, nieco przestraszony i jąkający się. Poprosił o karnet i wpisał się na pierwszy taniec. Z uśmiechem i ulgą przyjęła jego podpis i po chwili dołączyli do szeregu oczekujących na właściwą melodię. W końcu rozpoczęli taniec, lecz myśli Hope upodobnione do tancerzy, wirowały wokół jednej osi, jednego człowieka który stanowił dla niej wielką zagadkę. Wzbudzał w niej sporo emocji, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że nie jest jego ulubioną damą w Anglii. Na pewno lepiej by się czuł i mógł przynajmniej zająć się swoimi sprawami, gdyby jej tu nie było. Na tę myśl poczuła lekkie ukłucie w sercu. Zrobiło jej się przykro. Rzeczywiście była takim ciężarem i niewygodą dla niego? To nie jej wina, że jego ojciec zaręczył ich bez niczyjej wiedzy. Czy dlatego zawsze tak na nią krzywo patrzył? Bo to ją z nim zaręczyli? Ze wszystkich sił starała się powstrzymać żal do Lucasa o jego wymyślone pretensje. Nie umiała jednak tego zrobić, ponieważ zbyt zależało jej na tym, aby ten dziwny mężczyzna myślał o niej dobrze i dlatego jego zachowanie tym mocniej ją zraniło.
W pewnym momencie muzyka ucichła i taniec się skończył. Ashbrooke był widocznie zamyślony, gdyż poważnie skinął głową i odszedł bez jednego słowa. Hope westchnęła cicho. Cóż, i ona dziś nie była zbyt rozmowna. Po chwili podeszło do niej kilku mężczyzn, zapisując się na kolejne tańce, tym samym zapełniając już wszystkie wolne miejsca.
Wydostała się z sali balowej i skierowała do głębokiej wnęki, gdzie stał stół z napojami. Sięgnęła po szklankę i nalała wody. Tłum zbijał się w grupki i dzięki temu można było poruszać się swobodniej, można było również dostrzec coś więcej niż może tiulu, koronki czy jedwabiu. Hope mogła przyglądać się wszystkim, nie obserwując nikogo konkretnego.
Kiedy jej wzrok przesuwał się po twarzach zupełnie obcych jej ludzi, z tyłu dobiegło ją ciche chrząknięcie. Odwróciła się gwałtownie i tuż przed sobą dostrzegła księcia Ashbrooka. Patrzył na nią z szerokim uśmiechem na twarzy i rozmarzeniem w oczach. Zmieszała się widząc go w takim stanie. Nie była przyzwyczajona do tego, iż mężczyzna tak po prostu okazuje jej swój zachwyt.
- Dobrze się pan bawi? - zagadnęła cicho, gdy mężczyzna nie wyrzekł żadnego słowa.
- O, tak. Ba-bardzo. A pa-pani?
Miała wielką ochotę odpowiedzieć, że nie, ale ostatecznie, z grzeczności zdecydowała się na twierdzącą odpowiedź. Gawędziła z młodym księciem jeszcze kilka chwil, choć kompletnie nie wiedziała, dlaczego wolałaby na jego miejscu Wilcotta. Ogarnął ją dziwne, nieznane jej dotąd uczucie. Bolesne oczekiwanie wtargnęło do jej umysłu, siejąc wśród jej myśli spustoszenie.
Ashbrook coś do niej mówił, lecz niewiele z tego wiedziała. Wspominał coś o ślubie i majątku, ale nie wiedziała dokładnie o czym mówił. Jej umysł wciąż powracał do sceny przy powozie, gdy mogła przez chwilę patrzeć Lucasowi prosto w oczy. Tego właśnie oczekiwała od tego mężczyzny: łagodności, zaskakujących, czułych gestów, którymi mógłby podbić jej serce. Ciągnęło ją do niego, więc chcąc czy nie musiała pogodzić się z myślą, że oto wkroczył na jej ścieżkę życia dumny, nieprzystępny Lucas, książę Wilcott. Może gdyby żyła w Anglii inaczej reagowałaby na niego, może nawet wcale nie byłoby jej dane poznać go, ale to nie było miejsce i odpowiedni czas na snucie domysłów.
Oderwała się na chwilę od swoich myśli i skierowała swój zamyślony jeszcze wzrok na księcia Ashbrooka, który zapatrzył się na nią, zachwycony, wcale nie kryjąc się z tym, jakie wrażenie na nim zrobiła. Pochlebiało jej to, ale jednocześnie nie chciała dawać mu niepotrzebnej nadziei. Wyglądał na wrażliwego mężczyznę i nie chciała mieć na sumieniu jego zranionych uczuć.
Przeprosiła go, twierdząc, że musi odnaleźć siostrę przed kolejnym tańcem. Książę kiwnął głową i pozwolił jej odejść, choć na jego twarzy wyrysowała się niechęć do tego pomysłu. Zapewne wolałby z nią zostać.
Przepychając się przez tłum i szukała Faith. Po kilkunastu minutach bezowocnych poszukiwań poddała się i zrezygnowana skierowała do krzeseł ustawionych pod ścianą. Ku jej radości jedna młoda dama zajęła krzesło. Strój miała piękny, idealnie eksponujący jej delikatną, niemal anielską urodę. Złociste loki okalały drobną twarzyczkę zakończoną spiczastym podbródkiem, który nadawał jej charakter.
Przysiadła się do niej, posyłając dziewczynie nieśmiały uśmiech. Ta jednak nie odwzajemniła gestu, spiorunowała ją wzrokiem i odwróciła się do niej profilem. Zaskoczona Hope zawahała się na moment, ale potem usiadła. Siedząc tak i wpatrując się w tłum gości, miała świadomość, że siedząca obok młoda dama nie pała do niej zbytnią sympatią. Nie miała pojęcia, czym zasłużyła sobie na jej złość, ale ostatecznie wygnała ją z myśli, gdy tylko dostrzegła księcia Wilcotta. Stał pochylony, ze zmarszczonym czołem słuchając czyichś słów uważnie. Nie mogła jednak rozpoznać rozmówcy, który z tego punktu był dla niej niewidoczny. Zasłaniał go tłum. Miała wielką ochotę zobaczyć z kim rozmawiał, ale jedynym wyjściem z tej sytuacji by się tego dowiedzieć było powstanie z krzesła. Ostatnią rzeczą jakiej pragnęła, to robienie z siebie widowiska. Już wystarczająco kręciła się na krześle i wyciągała szyję, aby mieć dobry widok na wszystko.
Westchnęła w końcu sfrustrowana i usiadła spokojnie, poprawiając fałdy sukni tak, by materiał nie pogniótł się.
- Rozmawia z Sophie Lebetkoviz – usłyszała nagle zniecierpliwiony głos. Odwróciła głowę i dostrzegła kpinę w oczach blondynki, która przed momentem zmroziła ją spojrzeniem. Hope uniosła wysoko brew w wyrazie udawanego zaskoczenia.
- Przepraszam? - jęknęła cicho.
- Och, twój narzeczony rozmawia z Sophią Lebetkoviz – powtórzyła jeszcze raz, dodając do tego odpowiednie słowo, które rozświetliło umysł Hope. Dziewczyna spojrzała na księcia Wilcotta, a wtedy kilka osób przesunęło się i przed sobą dostrzegła olśniewającą piękność: wysoką, szczupłą w przepięknej bordowej sukni. Czarne włosy upięła w fantazyjny kok, ozdabiając go złotymi łańcuszkami i sznurem pereł. Jej idealnie wykrojone usta rozciągały się w przepięknym uśmiechu.
Hope poczuła nagle wściekłość, a także zazdrość, która wprawiła ją w niebotyczne zdumienie. Jakim cudem jest zazdrosna o księcia?! Przecież wcale go nie lubiła! Wręcz przeciwnie. Był jej wstrętnym. A jednak, gdzieś w głębi duszy, poczuła coś, czego nigdy się nie spodziewała. Uczucie to było jej tak obce i niespodziewane, iż wstała nagle i uciekła z sali. Powinna była zostać, ale opanowały ją tak silne emocje, że nie była w stanie siedzieć i patrzeć, jak Lucas rozmawia z tą kobietą. W ogóle inaczej zachowywał się wobec niej. Ona go irytowała, a ta cała Sohpia nie. No tak, może dlatego, że ta piękność była Angielką: piękną, obytą w świecie kobietą, która doskonale znała się na wielu rzeczach. I potrafiła również z nim rozmawiać, a Hope nie.
Porzuciła całe towarzystwo w sali i udała się do ogrodu, do którego wchodziło się poprzez szeroko otwarte drzwi. Wąski taras otoczony drewnianą balustradą kończył się schodami na całej jego długości. Zeszła po schodkach w dół, a kiedy jej stopy odziane w lekkie pantofle dotknęły trawy, puściła się biegiem przez szeroką, wybrukowaną alejkę oświetloną przez lampy naftowe i kolorowe lampiony.
Ogród Charlotty był piękny i choć w ciemności Hope nie była w stanie dostrzec wszystkich szczegółów, już sam rozmiar jeziorka, nad którym przystanęła, robił wrażenie.
Stanęła tuż nad brzegiem, łagodnie schodzącym aż do samej wody i zapatrzyła się na księżyc i gwiazdy odbite w spokojnej tafli wody.
Dlaczego tak zareagowała na widok Lucasa i tej kobiety? Przecież między nią a księciem nie było nic, co wymagałoby u niej podobnego zachowania. Nie przepadali za sobą, może nawet nienawidzili, ale nie bez znaczenia był fakt, że przy nim czuła się zupełnie inaczej niż przy reszcie poznanych w jej krótkim życiu mężczyznach. Może chodziło o to, że wciąż tkwiło w niej to uczucie, które towarzyszyło jej przy pierwszym ich spotkaniu, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się, a on przemówił do niej łagodnym, nieco rozbawionym głosem. Może też znaczenie miało to, że uratował ją przed Aresem albo to, jak próbował „poznać” ją ze swym koniem, tłumacząc, iż nie powinna żyć w ciągłym strachu. W takich chwilach wydawał jej się kimś, z kim chciałaby pójść przez życie, komu mogłaby powierzyć własne życie.
A potem on burzył ten wizerunek, niszcząc nieco wyidealizowany obraz raniącym słowem lub aroganckim zachowaniem. Nie chciała takiej huśtawki, bo nie wiedziała wtedy, czy go lubi czy może nienawidzi.
Cisza jaka panowała w tym zakątku sprawiła, iż Hope szybko odzyskała dawny spokój i dzięki temu mogła pomyśleć racjonalnie. Przecież wcale ją nie obchodzi to z kim rozmawia, i nie istotne jest to, że jego rozmówczynią kobieta, w dodatku olśniewająca.
Wcale nie przejęła się ich widokiem. W ogóle.
Spacerowała tak w ciszy, którą przerywało cykanie świerszczy i szelest jej sukni. Ku jej radości cała złość i zazdrość zniknęły bezpowrotnie zniknęła. Usiadła na kamiennej ławeczce sycąc się widokiem rozgwieżdżonego nieba.

***

Gdy dostrzegł Faith rozglądającą się wokół, zmarszczył brwi i przypomniał sobie o Hope, z którą miał zatańczyć dwa ostatnie tańce. Oczywiście został za to zrugany przez Charity, ale wcale się tym nie przejął. Po prostu chciał z Hope zatańczyć. Dwa tańce były źle widziane, zwłaszcza między narzeczonymi. Jeden taniec i nic więcej.
Teraz widząc jej młodszą siostrę szukającą ją w tłumie, sam rozpoczął poszukiwania. Dostrzegł Sussex'a, Reabourna i jego żonę, ale Hope nigdzie nie było widać. Byłoby lepiej, gdyby nie znikała tak po prostu, bo wśród gości roiło się od mężczyzn, którzy na pewno chcieliby spotkać samotną Hope w ogrodzie.
Ruszył w stronę Faith, a gdy stanął przed nią obdarzyła go ponurym spojrzeniem, który świadczył o tym, jak złe zdanie o nim miała.
- Szuka pani kogoś? - zagadnął przyjaźnie.
- Tak, szukam Hope. Widział ją pan? - zapytała, a on pokręcił przecząco głową.
- Niestety, nie, ale pomogę pani w poszukiwaniach. Pójdę sprawdzić na zewnątrz, a pani niech sprawdzi korytarz i resztę. Powiadomię także księstwo. - Odwrócił się na pięcie nie czekając na reakcję Faith i podszedł do Charity i Gabriela.
- Zważywszy na plotki jakie krążą o niej po socjecie, będzie lepiej, jeśli szybko ją odnajdziemy, bo jeszcze któremuś z dżentelmenów wpadnie do głowy pomysł, by ją uwieść – rzekła księżna. Panowie zgodnie pokiwali głowami.
- Zostańcie tu. Nie wywołujmy niepotrzebnego szumu. Zaraz ją odnajdę – zaoferował się Lucas i nim małżeństwo zdążyło cokolwiek powiedzieć ruszył przez salę.
Nie znał dobrze Hope, nie tak, jakby chciał, ale podejrzewał, iż dziewczyna wcale nie zaszyła się gdzieś w pokoju czy bibliotece. Zapewne znużona balem poszła do ogrodu, aby tam na chwilę odpocząć od rumoru i zgiełku. Przynajmniej on by tak zrobił. Ruszył do ogrodu. Długo jej szukał, zapędził się nawet pod sam parkan okalający ogród, ale nie mógł jej odnaleźć.
Dopiero po pół godzinie trafił na wąską ścieżkę wydeptaną pośród kilku świerków. Kroczył powoli między drzewami, czując jakby spacerował po lesie, szukając jakiegoś rzadkiego okazu łani, a nie młodej kobiety. W końcu znalazł się nad brzegiem jeziorka, z którego słynęła hrabina. Rozejrzał się wokół, lecz nikogo nie dostrzegł. Dlatego ruszył lewą stroną, idąc tuż nad wodą. Brzegi łagodnie pochylały się w stronę wody, obrośnięte bujną trawą. Schował dłonie w kieszenie długich czarnych spodni, które założył specjalnie na tę okazję i niespiesznie ruszył w kierunku domu hrabiny.
Świerszcze grały swe melodie, sowa zahukała gdzieś w pobliżu. W końcu przestał czuć uścisk w żołądku. Nerwy jakie nim targały na przyjęciu zniknęły. Przebywanie pośród tych obłudnych, zakłamanych ludzi źle na niego działało, zwłaszcza że wszyscy byli tacy przymilni dla Hope, choć wielu z nich wzięło Bogu ducha winną dziewczynę na języki.
W chwili, gdy miał wejść na kolejną ścieżkę, dostrzegł coś jasnego katem oka. Spojrzał w tamtym kierunku i niemal serce zamarło mu na widok Hope z uniesioną twarzą ku górze. Obserwowała niebo. Gwiazdy mrugały do niej wesoło, a nad tym wszystkim czuwał opasły księżyc. Przystanął na chwilę, by móc nacieszyć tym widokiem oczy.
Nie był głupcem i potrafił dostrzec w niej coś, czego brakowało wielu kobietom w Anglii. Hope była niezwykle wrażliwa. Umiała patrzeć sercem i duszą, zachwycała się przyrodą całą sobą i nie było to wystudiowane zachowanie, nauczone podczas wielu godzin nauczania dobrych manier. Wszystko mówiła szczerze.
Oczywiście panna Winward nie była uwolniona od wad, jak każdy człowiek, ona również je posiadała. Niewątpliwie była zbyt naiwna. Świat postrzegła jeszcze poprzez pryzmat dziecięcych marzeń. Była kobietą, ale jeszcze nie wyzbyła się małej dziewczynki, która w niej drzemała. Kolejną jej wadą było to, iż z góry zakładała, że ludzie są dobrzy, dlatego ufała im bezgranicznie, choć nie powinna.
Gdy usłyszał jej głośne, pełne żalu i tęsknoty westchnienie ocknął się i ruszył w jej kierunku.
- Dobry wieczór, Hope – przywitał się z nią łagodnie, nie chcąc burzyć jej spokoju gwałtownym wtargnięciem do tego zakątka. 
Hope odwróciła twarz w jego stronę. Nie wiedział, co pomyślała w tej chwili, ale na pewno nie była zachwycona jego obecnością.
- Dobry wieczór – odparła oschle, co tylko potwierdziło przypuszczania Lucasa. Nie była zadowolona, że tu przyszedł.
- Nie powinnaś siedzieć tu sama, gdy wokół kręci się mnóstwo podchmielonych mężczyzn – ostrzegł ją łagodnie.
Stał przed nią w milczeniu i oczekiwał, aż Hope coś powie. Cokolwiek. Dziwił się sam sobie, że Amerykanka wywołała w jego życiu taki zamęt i sprawiła, że był taki łagodny, potulny jak baranek. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, kiedy to się stało i jakim cudem tak szybko?
- Nie boję się. Potrafię się bronić – burknęła nieprzyjemnie. Uniósł brew, obserwując jej postać ukrytą w mroku nocy. Jasny materiał odcinał się od mrocznego tła.
- Czyżby? - zapytał i w mgnieniu oka doskoczył do niej, siadając obok.
Hope odsunęła się od niego, lecz on nie pozwolił jej na powiększenie dystansu. Złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.
- Co pan robi?! - powiedziała zaskoczona i wściekła na jego zuchwałość. Lucas uśmiechnął się pod nosem i przysunął ją do siebie tak blisko, aż poczuł jak jej drobne piersi.
Zrobił błąd, wiedział to, ale chciał jej udowodnić, że butą nie da jej się wygrać z mężczyzną, który jest od niej zdecydowanie silniejszy. I wcale nie chodziło o niego, bo ufał sobie na tyle, iż wiedział, że potrafi się kontrolować. Wiedział też na co sobie może pozwolić, aby tej kontroli nie stracić.
- Próbuję ci udowodnić, że nie jesteś w stanie odpędzić natrętnego mężczyzny. Nie wiesz do czego jest zdolny, gdy jest podchmielony i w oko wpadnie mu samotna, śliczna dziewczyna – mruknął tuż przy jej uchu. Poczuł jak zadrżała. Nie wiedział jednak czy ze strachu czy może z podniecenia, a może z oburzenia? Uśmiechnął się pod nosem.
Lucas nie zdawał sobie sprawy, co działo się z Hope. A działo się naprawdę wiele.
Gdy książę do niej przemówił, poczuła mrowienie wzdłuż kręgosłupa, które po chwili rozeszło po całym ciele. Poprzez szyję, przetoczyło się na piersi, sprawiając nagle, że stały dziwnie napięte, jakby w jednej chwili urosły i nie mieściły się w gorsecie. W dole brzucha natomiast dreszcze przeistoczyły się w małe płomienie, które rozproszyły się niemal w całej dolnej partii ciała, aż po wewnętrzną część ud, które po chwili zacisnęła mocno, czując jak oblewa ją fala gorąca. Nigdy się tak nie zachowywała. Takie uczucia i zachowania były jej dotąd nieznane. Pociągało ją to, ale jednocześnie przerażało. Była jednak młoda i ciekawa tego, co będzie się działo dalej, dlatego nie oponowała, gdy Wilcott przysunął się do niej jeszcze bliżej. A był tak blisko, że gdyby nie otaczające ich zewsząd ciemności, doskonale widziałaby jego oczy. Mogła jedynie wyobrazić sobie, że Lucas patrzy na nią zachłannie, złakniony pocałunków.
Wiele się nie pomyliła. Lucas rzeczywiście patrzył na nią zachłannie pragnąc pocałunków.
Między nimi nagle wytworzyło się dziwne napięcie, któremu nie byli w stanie przeciwstawić się, dlatego Hope zamarła, gdy usta Lucasa nagle musnęły jej policzek. Próbowała się odsunąć, lecz silny uścisk mężczyzny nadal był pewny i mocny. Zaprzestała jakiegokolwiek protestu, bo i też nie widziała sensu, aby się szamotać. Była młoda i niedoświadczona, jeszcze nie potrafiła hamować swych pragnień. Poddawała się i płynęła wraz z nimi, oczekując tego, co oferował jej Lucas.
Po chwili na wargach poczuła wargi księcia, które lekko, jakby badając, przesunęły się wzdłuż jej ust. Zadrżała, czując wzrastające fale ściskającego żołądek uczucia, którego nie potrafiła nazwać. Zrobiło jej się potwornie gorąco i była gotowa zdjąć suknię, aby wieczorny chłód nieco ją ostudził.
Chciała coś powiedzieć, gdy Lucas nagle jakby zaprzestał swych poczynań, ale natychmiast otwarła oczy z zaskoczenia, gdy przywarł do niej ustami, otaczając ją silnymi ramionami. Jego gorące wargi całowały ją żarliwie, aż z jej ust wydobył się cichy jęk rozkoszy. Gdy rozchyliła usta, natychmiast wtargnął w nie językiem, zupełnie ją tym dezorientując. Nie wiedziała, co robić, ale instynktownie odpowiedziała mu tym samym. Lucas zacisnął mocniej ramiona wokół jej tali i niemal posadził ją sobie na kolanach. Opierała się na nim całym ciałem. Było jej tak dobrze, całkowicie poddała się uczuciom, które nią zawładnęły, że jęknęła rozczarowana, gdy nagle wszystko się skończyło. Odsunęła się od niego, czując jak mężczyzna nagle zesztywniał i usiadł w bezruchu.
- O mój Boże – usłyszała nagle tuż za plecami. Gdy się odwróciła dostrzegła, że nieopodal stała grupka składająca się z jej siostry, księstwa Reabourn, a także hrabiny Kilbourne. I już wiedziała. Znalazła się w sytuacji, w której znaleźć się nie powinna i jej ciekawość zostanie odpowiednio ukarana.

6 komentarzy:

  1. Co to był za pocałunek! Choć nie wiem dlaczego koniec ich gorącego spotkania po prostu mnie rozbawił. Wyobraziłam sobie minę ich wszystkich: przerażonej Hope, nie mającego pojęcia, co zrobić Lucasa i całej zażenowanej i zaskoczonej rodziny. i chyba na ten moment nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jakie konsekwencje mogą ich spotkać. Tak czy inaczej ogromnie cieszy mnie fakt, że do czegoś między nimi zaszło. Z rozdział na rozdział coraz bardziej uwielbiam Lucasa. Pomijam jego grubiaństwo i całą resztę. To raczej strach a nie niechęć odpycha go od Hope. trochę pracy i będzie idealny :D
    Co do zazdrości Hope, to była, o kurcze, takie słodkie (jakaś dzisiaj przepełniona jestem słodkimi określeniami) :D Ale to był naprawdę uroczy przejaw tego, jak jej zależy na Lucasie. I pewnie sama zareagowałabym tak jak ona.
    Nie mogę już doczekać się kolejnego! :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nadrobiłam 3 zaległe rozdziały, zaklepuję sobie miejscówkę, żeby mieć motywację i napisać jutro (znaczy w sumie to już dzisiaj) ładny komentarz ;)

    PS Jak można kończyć w takim momencie? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, bój się! Żartuję oczywiście :) Raczej powinnam Cię przeprosić za to, że mnie tutaj tak długo nie było. Nieumiejętność zagospodarowania czasu na przeczytanie i skomentowanie blogów uznaję za swoją osobistą porażkę. Jednak bez zbędnego smęcenia przechodzę do rzeczy.
      Mianowicie...
      I tutaj pojawia się problem! (Ej, nie bój się! :D) Miałam na nadrobienia trzy rozdziały. Trzy rozdziały, które pochłonęłam tak szybko, że kiedy dotarłam do tego miejsca, to aż się zdziałam, że tak szybko. Juuuuuuuuuuż??? To, że nadrobiłam BU tak szybko jedynie świadczy o tym, jak przyjemnie mi się czytało. Uwielbiam, kiedy chłonąć literki nie czuję zadyszki. Zresztą... u Ciebie zawsze tak jest, więc nie dziwne, że tak przyjemnie czytało mi się tę większą partię tekstu.
      Nie mogę nie napisać, że podoba mi się to, co zadziało się pomiędzy Hope i Lucasem. Fajnie, że nie rzuciłaś ich sobie w ramiona przy pierwszej lepiej okazji, tylko to narastało. Później było bum i skończyłaś w takim momencie, że mam ochotę Cię udusić. Chociaż... może to dobrze, że rozdział nie skończył się tylko na pocałunku (och, to było słodkie, naprawdę :D), ale również na przyłapaniu przez rodzinę. Swoją drogą trochę się spodziewałam tego, że kiedy Lucas zarządził poszukiwania Hope, to w końcu ktoś ich nakryje. Nie twierdzę jednak, że tekst jest przewidywalny, raczej ta sytuacja świadczy o tym, jak Lucas stracił czujność i jak bardzo dał się ponieść. I dobrze, że ich przyłapali, bo może to będzie taki zwrot akcji i oboje zaczną sobie uświadamiać, co do siebie czują. Nie tylko, och, nienawidzę go!, oj, to tylko ta mała Amerykanka, ale też te uczucia, które na początku okazywali sobie w taki nieśmiały sposób (Hope jest trochę wystraszona, to zrozumiałe, ale ta chęć zbliżenia się Lucasa do niej pod przykrywką chęci pomocy, serio? ;> Lucas, kto w to uwierzy? :D), a teraz wychodzą na wierzch. Jejku, mam nadzieję, że Hope nie zacznie jakiejś sceny typu, że on ją zaczął wykorzystywać, a Lucas okaże się prawdziwym facetem i weźmie wszystko na siebie, dodając przy tym, że oboje tego chcieli. Znaczy wiem, że to będzie dosyć trudne, bo to jednak nie nasze czasy i w ogóle obściskiwanie się tej dwójki w ogrodzie jest gorszące (so excited!!! :D), ale jakoś uda się wytłumaczyć, że, no... jejku... Nie wiem, jak z tego wyjdą, bo ja się nie znam na tych całych manierach, ale ogólnie chodzi mi o to, że teraz nie będą się pogrążać oboje. Że Hope nie wyjdzie na puszczalską, a Lucas na tego wstrętnego podrywacza. Boję się... ;( Chociaż to było nieco zabawne, takie przyłapywanie, mam jednak nadzieję, że konsekwencje nie będą dla nich utrudnieniem, a może nawet ułatwią mi spiknięcie się! ;D
      Trochę ostatnio mało Faith ;) Może też znajdzie sobie jakiegoś adoratora ;> Noale... jak widzisz Hope i Lucas zawładnęli całkowicie moje serce... także, no, o! :D
      Pozdrawiam! <3<3<3

      Usuń
  3. Osz Ty! TO SIĘ NAZYWA CHEMIA! Wiedziałam, że kiedyś się to tak skończy, wiedziałam! Ale przez myśl mi nie przeszło, że aż tak! Jeny, co to był za pocałunek. Najpierw te początkowe podchody, spojrzenia i kurczę, naprawdę! stworzyła cudowną chemię miedzy bohaterami, że aż momentami mi brakowało tchu. Tylko pochłaniałam dalej linijki tekstu, mistrzostwo! Przy żadnym innym romansie historycznym nie czekałam na pocałunek bohaterów, cudowność! :D Do tego, podstępem, ale podstępem. Tak słodko chciał jej pokazać, a tu proszę, sam zaginął w tych całusach. Ach, wiem, że Lucas to kawał drania, bo tego nie można ukrywać ani usprawiedliwiać, jednak sądzę, że Hope już dawno zawładnęła jego sercem, bo takie pożądanie nie dzieje się bez powodu. Cudowni oni są razem, bardzo! :D
    Czekam na dalej z niecierpliwością.
    Chyba aż tak bardzo nie zostaną ukarani, oj, są zaręczeni, chociaż to i tak może świadczyć źle o Hope, oj tam! :D Oni mogli, należało się im! :D
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, jestem tu pierwszy raz, a na twojego bloga trafiłam przypadkiem. Muszę powiedzieć, że zakochałam się w twoim pisaniu :) Jest tak magicznie, a do tego ta wspaniała muzyka, której teraz cały czas słucham!. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. To było takie cudne/słodkie/urocze ze hope poddała sie tej swojej ciekawości. Bardzo sie z tego cieszę. Ale mam nadzieje ze nie wystraszyła sie tym pocałunkiem tak żeby zerwać zaręczyny. Tfu!! Odpukać w niemalowane!!!! Kocham twoje opowiadania Necco. Nie moge sie doczekać następnego rozdziału. I muszę ci już wypomniecze mina ponad miesiąc. A ja sie uzależniła mi potrzebuje regularnych dawek twoich historii bo chyba wybuchne ;) kocham całuje i życzę weny!!!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.