14 grudnia 2013

Rozdział 1




1824, kwiecień.
Boston


Żwirowa alejka zakręcała łagodnie obok niewielkiego świerkowego lasku i kończyła się tuż przed niewysokim, lecz niebezpiecznym urwiskiem. Pięć metrów od ostrej krawędzi postawiono drewnianą barierkę i wielką tablicę, na której widniały krzywe litery namalowane białą farbą: UWAGA! URWISKO! Każdy, kto znał tę okolicę wiedział, że nie powinno się podchodzić do tego miejsca zbyt blisko, gdyż groziło to osunięciem ziemi. Kilka drzew rosnących wokół sprawiło wrażenie samotnych i smutnych, jakby zdawały sobie sprawę, że za kilka lat pochłonie ich szalejąca woda. Z każdym rokiem ziejąca dziura w nabrzeżu pogłębiała się o kolejny metr, barierkę i tablicę przesuwano, ale wszyscy okoliczni mieszkańcy wiedzieli, że obecny stan nie utrzyma się długo. Zwłaszcza, że dziś szalała gwałtowna burza, porywając liście, chociaż była wiosna i drzewa dopiero wypuściły swe młode listowie. Ciemna noc sprawiła, że człowiek stojący na środku polanki bał się ruszyć o krok do przodu, gdyż nie miał pojęcia, co go czeka kilka centymetrów dalej. Jedynym światłem były raz po raz przecinające niebo błyskawice, jakby włócznie rozgniewanego boga, który mści się za grzechy ludzkie. Wiatr dął niemiłosiernie i z każdą godziną nasilał się.
Niewielki domek znajdujący się niedaleko żwirowej alejki skrzypiał głośno pod wpływem silnych podmuchów. Stare deski wydawały przerażające dźwięki wywołując tym samym dreszcze wśród dwóch młodych panienek, które nie mogły zasnąć.
- Przestań się trząść! - powiedziała dziewczyna, która podobnie jak starsza siostra nie potrafiła zapanować nad strachem. Nie bały się burzy, lecz dźwięków domu.
- I kto to mówi? - powiedziała schowana pod kocem Hope, która w tej chwili przypominała małego wystraszonego królika. Spojrzała gniewnie na młodszą siostrę. Faith zawsze była uważana za tę, która miała więcej szczęścia niż rozumu. Nie bała się niczego, zawsze wpadała w kłopoty pociągając za sobą Hope, zdecydowanie bardziej rozsądniejszą. I nie chodziło raczej o wiek, lecz o to, iż obie dziewczyny charaktery zawdzięczały wychowaniu. W chwili, gdy Hope była całkiem oddana swemu ojcu, spokojnemu i statecznemu kowalowi, jej matka miała wpływ na małą Faith, która widziała w tej kobiecie wzorzec do naśladowania. Obie jednak siostry kochały swych rodziców.
- Myślisz, że gobliny po nas przyszły? - zapytała Faith, której bujna wyobraźnia podsycała naprawdę różne i w dodatku przerażające wizje ich domniemanego końca.
- Oszalałaś? Nie ma żadnych goblinów. Lepiej zacznij martwić się o rodziców, bo wyjechali do miasta i jeszcze ich nie ma.
- Nie mogą wrócić do nas w taką pogodę. Na pewno zatrzymali się u Elizabeth.
- Nie przyjmie ich, bo nie ma jej w mieście. Pojechała do kuzynki.
- Naprawdę? - Faith zastanowiła się na chwilę i zaraz spojrzała w okno, za którym rozbłysła błyskawica. - Mogą zatrzymać się przecież w motelu Skaczącej Niedźwiedzicy.
- Mam nadzieję, że tak właśnie pomyśleli - odpowiedziała w zamyśleniu Hope. Po niebie potoczył się gwałtowny grzmot, a domek zadrżał w posadach od dudniącego dźwięku. Obie dziewczyny pisnęły zaskoczone i okryły się szczelniej kocem.

*

Malutki powozik zaprzężony w drobną klaczkę stał ukryty pod walącym się dachem. Młody koń wiercił się niespokojnie, choć jego właściciel starał się uspokoić.
- No, maleńka, nie bój się, wszystko będzie dobrze - mruczał mężczyzna. Klacz jednak nadal strzygła uszami, rozkopywała mokrą ziemię i rzucała się w uprzęży.
- Zawsze mówisz do niej czule, jakby była twoją kochanką, a nie koniem - powiedziała z wyrzutem rudowłosa piękność stojąca w kącie, między powozem a ścianą rozsypanego budynku.
- Ona przynajmniej coś do mnie czuje - odpowiedział znużony mężczyzna i spojrzał na kobietę. Nie rozumiał jej nagłe ataku. Jakoś wcześniej nie obchodziło ją co i do kogo mówi. 
Po narodzinach Faith jego żona zmieniła się. Sam nie wiedział, czy na gorsze, ale skoro odnosiła się do niego w ten sposób musiał to przyznać sam przed sobą. Niestety, Mirabella okazała się być inna niż przypuszczał. Dwadzieścia lat temu, gdy wychodziła za niego za mąż, sądził, że robi to z miłości, a nie jak się potem okazało, z zemsty. Chęć zemsty było jedynym uczuciem, które popchnęło ją do tego małżeństwa i jedynym jakie żywiła jego żona wobec kobiety, która zniszczyła jej życie. Nigdy nie poznał swojej teściowej, ale gdy zapłakana córka wielkiej księżnej przybiegła do niego, musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Długo do niej wzdychał, aż niemal zmuszona siłą do przyjęcia oświadczyn niejakiego Henry'ego Burtona, księcia Sussex, przyszła po pomoc do niego. Dostrzegł w tym swoją szansę. Zaoferował jej ucieczkę do Ameryki i oczywiście ślub. Młoda wtedy Mirabella zgodziła się bez wahania, a on głupi wszystko naprędce przygotował i już dwa dni później uciekli po cichu, wywołując tym samym ogromny skandal, który utkwił w pamięci każdemu Anglikowi.
Na statku płynącym do Ameryki odkryli namiętność, którą dzieli się co noc. Przekonał się jednak, że jego miłość nie jest odwzajemniona, a uczucie jakie żywiła wobec niego młoda hrabianka była jedynie rozbudzonym w dziewczynie nowym doznaniem, cielesną radością, a nie duchowym zespoleniem.
- Zawsze nawiązujesz tylko do jednego - powiedziała w końcu kobieta i przewróciła zielonymi oczami, które połyskiwały uwodzicielsko w ciemności. Deszcz zacinał niemiłosiernie i moczył ich ubrania, które po chwili były jedynie mokrymi szmatami, wyziębiając ich ciała. Jednak ani Mirabella ani Mike nie zrezygnowali z postoju, gdyż podróż do domu byłaby jeszcze gorszą głupotą niż pozostanie pod dachem tej chybotliwej stajenki, ukrytej w lesie, daleko od drogi i ludzi.
- Bo tylko tego od ciebie chciałem - mruknął, patrząc na nią błagalnie. Nie kochali się już od wielu lat, doskwierała mu samotność i pragnienie, za każdym razem, gdy widział jej uśmiech, jej spojrzenie, czy kawałek nagiej skóry wystający spod skromnej sukienki.
- I dostałeś to. Czegóż jeszcze oczekujesz? - zapytała, wściekle strzepując krople deszczu z włosów.
- Że znów będzie jak dawniej.
- Miłość to uczucie dla słabeuszy, nie dla człowieka takiego jak ty, czy ja. Między nami już nigdy nic nie będzie.
- A czy przynajmniej dziś, gdyby to było możliwe, dałabyś mi siebie, tylko ten jeden raz? Ostatni? - zapytał z nadzieją. Jego błagalny ton przyciągnął jej uwagę. Skupiła wzrok na mężu.
- A potem dałbyś mi spokój? - Pokiwał ochoczo głową. Jeden raz powinien był mu wystarczyć już do końca życia. Może Bella zaszłaby w ciąże i urodziłaby mu syna, o którym tak marzył? Kochał swoje córki, ale chciał mieć również syna: pięknego i rosłego.
- Tak, kochanie.
Westchnęła z taką ulgą i podeszła do niego, nie spuszczając z niego wzroku. Gdy stanęła naprzeciwko niego wyciągnęła do niego rękę i pogładziła go po mokrym od kropli deszczu policzku.
- Pamiętam tę naszą wspólną noc w kabinie kapitana. Użyczył nam jej, myśląc, że jesteśmy małżeństwem. Nie zapomniałam tamtej nocy.
- Ja też nie. Nigdy - jego głos drżał od emocji, od zimna i od wzruszenia. Jego piękna żona odda mu się ostatni raz, a on dopilnuje, aby był to wyjątkowa chwila. Przywiązał zdenerwowaną klacz do słupka podpierającego dach i wziął w ramiona Mirabellę. Kobieta jęknęła cicho i instynktownie wtuliła się w jego ciało poznaczone bliznami i ciężką, fizyczną pracą. Był duży i szczupły. Jego sił często ją przerażała, na przykład wtedy, gdy na święta łupał orzechu w dłoniach.
Poczuła, jak jego męskość twardnieje i ociera się o jej uda. Nadal na niego działała. Wsunęła dłoń pod mokry płaszcz i pogładziła go paznokciem po piersi. Zadrżał od tej pieszczoty i pocałował ją z mocą, równie silną, co szalejąca wokół burza. Namiętność w obu zziębniętych ciałach eksplodowała nagle gorącą falą, rozlewając się i obalając wszelkie opory. Chwila, pocałunek, jęk, dotyk. Powoli niechęć Mirabelli słabnął, aż w końcu wczepiła się skostniałymi palcami w mokrą czuprynę męża i oddała mu pocałunek, całując go gwałtownie. To było to, co czuli do siebie wiele lat temu. Właśnie powoli odkrywali uczucia, które schowali kiedyś głęboko, pozwalając osiąść kurzowi.
Nagle błyskawica przecięła niebo, a zaraz po niej dał się słyszeć głośny grzmot. Klacz zarżała głośno i szarpnęła się do tyłu. Mężczyzna odwrócił się w stronę szalonego konia, ale było za późno. Zwierzę uskoczyło w bok i wyrwało słupek, do którego było przywiązane. Nagle cała słaba konstrukcja zawaliła się przygniatając dwoje ludzi, którzy zapomnieli o bożym świecie, na chwilę. Namiętność, która miała być ratunkiem, okazała się zgubą.

1825, kwiecień.

Hope spojrzała przez okno. Skacząca Niedźwiedzica i jej mąż John Walker siedzieli przy stole, pijąc zbyt mocną kawę. Tuż za oknem rozciągał się wiosenny krajobraz: słońce świeciło wesoło, choć jego nieśmiałe promienie wysyłane w kierunku ziemi nie zdążyły ogrzać zziębniętej gleby, dlatego trawa pozostawała jeszcze wysuszona i brzydka. Liście jednak powoli odbijały się jasną zielenią na wciąż szarawym tle okolicy. Żwirowa alejka zasypana była gałęziami i i trawą, która zgniła pod śniegiem. Powinna była to posprzątać, ale nie miała czasu na to, ponieważ praca zabierała mnóstwo cennego czasu. Obie zarabiały w motelu Skaczącej Niedźwiedzicy. Pomagały w kuchni, sprzątały pokoje i robiły wszystko, aby zarobić na dziesięć dolarów tygodniowo. Łączna suma ich zarobków wynosiła dwadzieścia, a gdy zgadzały się zostać na weekend ich fundusze dobijały do trzydziestu. Po śmierci rodziców musiały utrzymać siebie i dom.
- Powinnaś się zgodzić. To przyszłość dla ciebie i Faith - powiedziała kobieta. Indianka miała nadal czarne włosy, karmelową karnację skóry i oczy tak czarne, jak smoła, ale bystre i chowając głęboko wszystkie sekrety.
- Nie chcę, tu jest mój dom - powiedziała z przekorą w głosie.
- Hope, proszę. Czy nie pomyślałaś, choć przez chwilę jaka to dla was szansa? Obie jesteście młode, piękne i jesteście córkami hrabiny Leinster. Waszą babka jest księżną.
- I co z tego? Gdzie była ta wielka księżna przez tyle lat?! Nie interesowała się ani naszą matką, ani nami. Nigdy nie napisała żadnego listu, w którym prosiłaby o wybaczenie lub cokolwiek innego. Anglia nie dała nam nic, więc dlaczego mamy przyjeżdżać do kogoś zupełnie nam obcego i oszukiwać się, że przyjmą nas z otwartymi ramionami? Nie chcę ani fałszywej litości, ani pieniędzy. Chcę zostać tutaj - powiedziała z mocą i zmierzyła małżeństwo surowym wzrokiem. John popatrzył najpierw na żonę, a potem swe szare oczy skierował na rudowłosą dziewczynę, która stała dumnie pod oknem i skrzyżowała ramiona na piersi, niecierpliwie wzdychając. Uśmiechnął się, bo przypomniał sobie jej matkę, która wyglądała dokładnie tak samo, jak panna Winward. Dwudziestoletnia dziewczyna niosła na swych barkach ogromny ciężar, który współdzieliła z Faith. Dlatego właśnie on, jego żona i kilku ich przyjaciół, gdy usłyszeli, że jakiś książę zaprasza je do siebie, postanowili, że wyprawią obie dziewczyny do Anglii, gdzie być może czekała ich wspaniała przyszłość. Jednak Hope nie chciała o niczym słyszeć i uparcie twierdziła, że tu jest im dobrze. Młodsza z panien Winward rozważała przez chwilę propozycję księcia, ale w końcu przyjęła stanowisko siostry i trwały obie w niezłomnym uporze.
- Kto jest adresatem listu? - zapytał John.
- Książę Sussex - odpowiedziała machinalnie dziewczyna. Nawet nie wiedziała jak ma na imię, gdzie mieszka i co to jest Sussex.
- Naprawdę? - zainteresowała się Skacząca Niedźwiedzica. Jej dziwny ton, nieco zbyt wysoki zainteresował Hope.
- Znasz go?
- Nie, oczywiście, że nie, ale chyba gdzieś słyszałam o nim. Nie pamiętam jednak, co to było i kto mi o nim mówił - powiedziała, stukając się palcem po brodzie. W końcu wzruszyła ramionami.
Dziewczyna pokiwała jednak głową i z powrotem odwróciła się do okna, pozwalając się oddać swym czarnym myślom. John spojrzał na swą indiańską żonę i znacząco zerknął na drzwi. Kobieta wstała i podeszła do panny Winward. Przytuliła ją mocno i szepnęła do ucha:
- Musimy już iść. Dasz sobie radę?
- No jasne, przecież zawsze sobie radzę - odpowiedziała z uśmiechem, choć nie przyszło to jej bez trudu. Uśmiech, który wcześniej gościł na jej twarzy codziennie, teraz przestał się pojawiać, co martwiło Skaczącą Niedźwiedzicę. W końcu jednak musiała zaakceptować to, że śmierć rodziców odcisnęła swe bolesne piętno na wrażliwej Hope.
John i jego żona pożegnali się z panną Winward i zostawili ją samą, pogrążoną jak zwykle w głębokim zamyśleniu.

7 komentarzy:

  1. Świetnie, podoba mi się! Twoje opisy są tak świetnie napisane, że wydaje mi się, że widzę daną rzecz i mogę w każdej chwili przejechać palcem po jej strukturze!
    Nawet nie mam do czego się przyczepić... ;D nie wyłapałam żadnego błędu. Podziwiam, świetnie piszesz. Od pierwszego rozdziału mnie zainteresowałaś. Na pewno jeszcze wpadnę ;3

    ~ http://no-rules-in-my-world.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze wiesz, że ja uwielbiam Twoje romanse historyczne. Mają taki klimat, że aż mnie zwala z nóg i zazdroszczę takiego pisania. Już jestem wielką fanką.
    Bohaterki jeszcze tak za bardzo nie przypadły mi do gustu, jeszcze ich bardzo dobrze nie poznałam. Jednak wiem, że na pewno którąś polubię. :) O ile nie będzie jak Muriel, zwariuje wtedy, uwierz mi. ;>
    Ciekawi mnie jaką w końcu podejmą decyzję. Na pewno wyjadą.;> Tylko jak to się stanie, pozostaje nam czekać. <3
    Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja w przeciwieństwie do hindsight (cześć, misiu pysiuuuu! <3) nie lubię takich klimatów. Od romansów historycznych, książek z gorsetami na okładkach i pornosami z fabułą jak "Gra o tron" uciekam gdzie pieprz rośnie. Tylko, że tu jest inaczej. Masz ładny styl, historia ma jakiś klimat, nie ma przerostu formy nad treścią, co typowe jest dla romansideł z historią w tle.
    Mam czarne poczucie humoru. Śmierć Belli i Mike'a mnie nie smuci, ale bardzo bawi. To znaczy nie to, że umarli tylko ogólnie komizm sytuacyjny. Przepraszam, już przestaję... Poza tym oboje nie przypadli mi do gustu. Mężczyzna jest naiwny, a Mirabella oziębła.
    Za to bardzo lubię ich córki. Ujęły mnie swoimi odmiennymi charakterami na początku rozdziału. :) Jestem ciekawa co postanowią zrobić i jak potoczą się ich losy.
    Pozdrawia ;>

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chcesz wiedzieć, czy spodoba mi się historia Hope, to mogę odpowiedzieć, że na pewno. Twój styl pasuje do romansu historycznego, moim zdaniem powinnaś pisać zdecydowanie więcej takich rzeczy. Po takim krótkim fragmencie widać, że masz do tego smykałkę ;) Ma to swój klimat, myślę, że dzięki temu ta historia może tylko zyskać.
    Czekam na ciąg dalszy i powodzenia ;)
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo udany rozdział. Piszesz przyjemnie, lekko, "zgrabnie" i ciekawie. Takie opowiadania zawsze czyta się z ogromnym zainteresowaniem.
    Podoba mi się jak tworzysz opisy oraz jak kreujesz bohaterów... Po kilku rozdziałach powinniśmy znać już wszystkie ich dobre i złe strony :-)
    No cóż, pozostaje mi już tylko czekać na kolejny rozdział. Dodaję twojego bloga do listy czytelniczej na moim,
    Pozdrwiam,
    SooMin
    datingagency-crystal. blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Mało jest powieści tego typu w blogosferze, bo, nie oszukujmy się, do łatwych takowe wcale nie należą. Tym bardziej składam podziw przed tobą za to cudowne dzieło. Nigdy nie czytałam książki, którą się inspirujesz, więc cokolwiek jest tu podobne, nie zauważę tego :) W każdym razie, coś czułam, że rodzice dziewcząt nie wrócą do domu. Ich matka to chyba była jakaś zimna kobieta, za to ojca odebrałam, jako całkiem sympatycznego, dobrego człowieka. Szkoda, że los taki scenariusz im zgotował, ale w końcu musiało się to stać, by przed Hope i jej siostrą otworzył się nowy rozdział życia. Ciekawe tylko, czy przyjmą zaproszenie od tego księcia. No, ja bym przyjęła ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowite. Sposób w jaki piszesz nie pozwala czytelnikowi na nudę. Zaintrygowałaś mnie :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.