1824, kwiecień.
Boston
Żwirowa
alejka zakręcała łagodnie obok niewielkiego świerkowego lasku i
kończyła się tuż przed niewysokim, lecz niebezpiecznym urwiskiem.
Pięć metrów od ostrej krawędzi postawiono drewnianą barierkę i
wielką tablicę, na której widniały krzywe litery namalowane białą
farbą: UWAGA! URWISKO! Każdy, kto znał tę okolicę wiedział, że
nie powinno się podchodzić do tego miejsca zbyt blisko, gdyż
groziło to osunięciem ziemi. Kilka drzew rosnących wokół
sprawiło wrażenie samotnych i smutnych, jakby zdawały sobie
sprawę, że za kilka lat pochłonie ich szalejąca woda. Z każdym
rokiem ziejąca dziura w nabrzeżu pogłębiała się o kolejny metr,
barierkę i tablicę przesuwano, ale wszyscy okoliczni mieszkańcy
wiedzieli, że obecny stan nie utrzyma się długo. Zwłaszcza, że
dziś szalała gwałtowna burza, porywając liście, chociaż była
wiosna i drzewa dopiero wypuściły swe młode listowie. Ciemna noc
sprawiła, że człowiek stojący na środku polanki bał się ruszyć
o krok do przodu, gdyż nie miał pojęcia, co go czeka kilka
centymetrów dalej. Jedynym światłem były raz po raz przecinające niebo błyskawice, jakby włócznie rozgniewanego boga, który mści się
za grzechy ludzkie. Wiatr dął niemiłosiernie i z każdą godziną
nasilał się.
Niewielki
domek znajdujący się niedaleko żwirowej alejki skrzypiał głośno
pod wpływem silnych podmuchów. Stare deski wydawały przerażające
dźwięki wywołując tym samym dreszcze wśród dwóch młodych
panienek, które nie mogły zasnąć.
-
Przestań się trząść! - powiedziała dziewczyna, która podobnie
jak starsza siostra nie potrafiła zapanować nad strachem. Nie bały
się burzy, lecz dźwięków domu.
-
I kto to mówi? - powiedziała schowana pod kocem Hope, która w tej chwili
przypominała małego wystraszonego królika. Spojrzała gniewnie na
młodszą siostrę. Faith zawsze była uważana za tę, która miała
więcej szczęścia niż rozumu. Nie bała się niczego, zawsze
wpadała w kłopoty pociągając za sobą Hope, zdecydowanie bardziej
rozsądniejszą. I nie chodziło raczej o wiek, lecz o to, iż obie
dziewczyny charaktery zawdzięczały wychowaniu. W chwili, gdy Hope
była całkiem oddana swemu ojcu, spokojnemu i statecznemu kowalowi,
jej matka miała wpływ na małą Faith, która widziała w tej
kobiecie wzorzec do naśladowania. Obie jednak siostry kochały swych
rodziców.
-
Myślisz, że gobliny po nas przyszły? - zapytała Faith, której
bujna wyobraźnia podsycała naprawdę różne i w dodatku
przerażające wizje ich domniemanego końca.
-
Oszalałaś? Nie ma żadnych goblinów. Lepiej zacznij martwić się
o rodziców, bo wyjechali do miasta i jeszcze ich nie ma.
-
Nie mogą wrócić do nas w taką pogodę. Na pewno zatrzymali się u
Elizabeth.
- Nie przyjmie ich, bo nie ma jej w mieście. Pojechała do
kuzynki.
-
Naprawdę? - Faith zastanowiła się na chwilę i zaraz spojrzała w
okno, za którym rozbłysła błyskawica. - Mogą zatrzymać się
przecież w motelu Skaczącej Niedźwiedzicy.
-
Mam nadzieję, że tak właśnie pomyśleli - odpowiedziała w
zamyśleniu Hope. Po niebie potoczył się gwałtowny grzmot, a domek
zadrżał w posadach od dudniącego dźwięku. Obie dziewczyny
pisnęły zaskoczone i okryły się szczelniej kocem.
*
Malutki
powozik zaprzężony w drobną klaczkę stał ukryty pod walącym się
dachem. Młody koń wiercił się niespokojnie, choć jego właściciel
starał się uspokoić.
-
No, maleńka, nie bój się, wszystko będzie dobrze - mruczał
mężczyzna. Klacz jednak nadal strzygła uszami, rozkopywała mokrą
ziemię i rzucała się w uprzęży.
-
Zawsze mówisz do niej czule, jakby była twoją kochanką, a nie
koniem - powiedziała z wyrzutem rudowłosa piękność stojąca w
kącie, między powozem a ścianą rozsypanego budynku.
-
Ona przynajmniej coś do mnie czuje - odpowiedział znużony
mężczyzna i spojrzał na kobietę. Nie rozumiał jej nagłe ataku. Jakoś wcześniej nie obchodziło ją co i do kogo mówi.
Po
narodzinach Faith jego żona zmieniła się. Sam nie wiedział, czy
na gorsze, ale skoro odnosiła się do niego w ten sposób musiał to
przyznać sam przed sobą. Niestety, Mirabella okazała się być
inna niż przypuszczał. Dwadzieścia lat temu, gdy wychodziła za
niego za mąż, sądził, że robi to z miłości, a nie jak się
potem okazało, z zemsty. Chęć zemsty było jedynym uczuciem, które
popchnęło ją do tego małżeństwa i jedynym jakie żywiła jego
żona wobec kobiety, która zniszczyła jej życie. Nigdy nie poznał
swojej teściowej, ale gdy zapłakana córka wielkiej księżnej
przybiegła do niego, musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Długo do
niej wzdychał, aż niemal zmuszona siłą do przyjęcia oświadczyn
niejakiego Henry'ego Burtona, księcia Sussex, przyszła po pomoc
do niego. Dostrzegł w tym swoją szansę. Zaoferował jej ucieczkę
do Ameryki i oczywiście ślub. Młoda wtedy Mirabella zgodziła się
bez wahania, a on głupi wszystko naprędce przygotował i już dwa
dni później uciekli po cichu, wywołując tym samym ogromny
skandal, który utkwił w pamięci każdemu Anglikowi.
Na
statku płynącym do Ameryki odkryli namiętność, którą dzieli
się co noc. Przekonał się jednak, że jego miłość nie jest
odwzajemniona, a uczucie jakie żywiła wobec niego młoda hrabianka
była jedynie rozbudzonym w dziewczynie nowym doznaniem, cielesną
radością, a nie duchowym zespoleniem.
-
Zawsze nawiązujesz tylko do jednego - powiedziała w końcu kobieta
i przewróciła zielonymi oczami, które połyskiwały uwodzicielsko
w ciemności. Deszcz zacinał niemiłosiernie i moczył ich ubrania,
które po chwili były jedynie mokrymi szmatami, wyziębiając ich
ciała. Jednak ani Mirabella ani Mike nie zrezygnowali z postoju,
gdyż podróż do domu byłaby jeszcze gorszą głupotą niż
pozostanie pod dachem tej chybotliwej stajenki, ukrytej w lesie,
daleko od drogi i ludzi.
-
Bo tylko tego od ciebie chciałem - mruknął, patrząc na nią
błagalnie. Nie kochali się już od wielu lat, doskwierała mu
samotność i pragnienie, za każdym razem, gdy widział jej uśmiech,
jej spojrzenie, czy kawałek nagiej skóry wystający spod skromnej
sukienki.
-
I dostałeś to. Czegóż jeszcze oczekujesz? - zapytała, wściekle
strzepując krople deszczu z włosów.
-
Że znów będzie jak dawniej.
-
Miłość to uczucie dla słabeuszy, nie dla człowieka takiego jak
ty, czy ja. Między nami już nigdy nic nie będzie.
-
A czy przynajmniej dziś, gdyby to było możliwe, dałabyś mi
siebie, tylko ten jeden raz? Ostatni? - zapytał z nadzieją. Jego
błagalny ton przyciągnął jej uwagę. Skupiła wzrok na mężu.
-
A potem dałbyś mi spokój? - Pokiwał ochoczo głową. Jeden raz
powinien był mu wystarczyć już do końca życia. Może Bella
zaszłaby w ciąże i urodziłaby mu syna, o którym tak marzył?
Kochał swoje córki, ale chciał mieć również syna: pięknego i
rosłego.
-
Tak, kochanie.
Westchnęła
z taką ulgą i podeszła do niego, nie spuszczając z niego wzroku.
Gdy stanęła naprzeciwko niego wyciągnęła do niego rękę i
pogładziła go po mokrym od kropli deszczu policzku.
-
Pamiętam tę naszą wspólną noc w kabinie kapitana. Użyczył nam
jej, myśląc, że jesteśmy małżeństwem. Nie zapomniałam tamtej
nocy.
-
Ja też nie. Nigdy - jego głos drżał od emocji, od zimna i od
wzruszenia. Jego piękna żona odda mu się ostatni raz, a on
dopilnuje, aby był to wyjątkowa chwila. Przywiązał zdenerwowaną
klacz do słupka podpierającego dach i wziął w ramiona Mirabellę.
Kobieta jęknęła cicho i instynktownie wtuliła się w jego ciało
poznaczone bliznami i ciężką, fizyczną pracą. Był duży i
szczupły. Jego sił często ją przerażała, na przykład wtedy,
gdy na święta łupał orzechu w dłoniach.
Poczuła,
jak jego męskość twardnieje i ociera się o jej uda. Nadal na
niego działała. Wsunęła dłoń pod mokry płaszcz i pogładziła
go paznokciem po piersi. Zadrżał od tej pieszczoty i pocałował ją
z mocą, równie silną, co szalejąca wokół burza. Namiętność w
obu zziębniętych ciałach eksplodowała nagle gorącą falą,
rozlewając się i obalając wszelkie opory. Chwila, pocałunek, jęk,
dotyk. Powoli niechęć Mirabelli słabnął, aż w końcu wczepiła
się skostniałymi palcami w mokrą czuprynę męża i oddała mu
pocałunek, całując go gwałtownie. To było to, co czuli do siebie
wiele lat temu. Właśnie powoli odkrywali uczucia, które schowali
kiedyś głęboko, pozwalając osiąść kurzowi.
Nagle
błyskawica przecięła niebo, a zaraz po niej dał się słyszeć
głośny grzmot. Klacz zarżała głośno i szarpnęła się do tyłu.
Mężczyzna odwrócił się w stronę szalonego konia, ale było za
późno. Zwierzę uskoczyło w bok i wyrwało słupek, do którego
było przywiązane. Nagle cała słaba konstrukcja zawaliła się
przygniatając dwoje ludzi, którzy zapomnieli o bożym świecie, na
chwilę. Namiętność, która miała być ratunkiem, okazała się
zgubą.
1825,
kwiecień.
Hope
spojrzała przez okno. Skacząca Niedźwiedzica i jej mąż John
Walker siedzieli przy stole, pijąc zbyt mocną kawę. Tuż za oknem
rozciągał się wiosenny krajobraz: słońce świeciło wesoło,
choć jego nieśmiałe promienie wysyłane w kierunku ziemi nie
zdążyły ogrzać zziębniętej gleby, dlatego trawa pozostawała
jeszcze wysuszona i brzydka. Liście jednak powoli odbijały się
jasną zielenią na wciąż szarawym tle okolicy. Żwirowa alejka
zasypana była gałęziami i i trawą, która zgniła pod śniegiem.
Powinna była to posprzątać, ale nie miała czasu na to, ponieważ
praca zabierała mnóstwo cennego czasu. Obie zarabiały w motelu
Skaczącej Niedźwiedzicy. Pomagały w kuchni, sprzątały pokoje i
robiły wszystko, aby zarobić na dziesięć dolarów tygodniowo.
Łączna suma ich zarobków wynosiła dwadzieścia, a gdy zgadzały
się zostać na weekend ich fundusze dobijały do trzydziestu. Po
śmierci rodziców musiały utrzymać siebie i dom.
-
Powinnaś się zgodzić. To przyszłość dla ciebie i Faith -
powiedziała kobieta. Indianka miała nadal czarne włosy, karmelową
karnację skóry i oczy tak czarne, jak smoła, ale bystre i chowając
głęboko wszystkie sekrety.
-
Nie chcę, tu jest mój dom - powiedziała z przekorą w głosie.
-
Hope, proszę. Czy nie pomyślałaś, choć przez chwilę jaka to dla
was szansa? Obie jesteście młode, piękne i jesteście córkami
hrabiny Leinster. Waszą babka jest księżną.
-
I co z tego? Gdzie była ta wielka księżna przez tyle lat?! Nie
interesowała się ani naszą matką, ani nami. Nigdy nie napisała
żadnego listu, w którym prosiłaby o wybaczenie lub cokolwiek
innego. Anglia nie dała nam nic, więc dlaczego mamy przyjeżdżać
do kogoś zupełnie nam obcego i oszukiwać się, że przyjmą nas z
otwartymi ramionami? Nie chcę ani fałszywej litości, ani
pieniędzy. Chcę zostać tutaj - powiedziała z mocą i zmierzyła
małżeństwo surowym wzrokiem. John popatrzył najpierw na żonę, a
potem swe szare oczy skierował na rudowłosą dziewczynę, która
stała dumnie pod oknem i skrzyżowała ramiona na piersi,
niecierpliwie wzdychając. Uśmiechnął się, bo przypomniał sobie
jej matkę, która wyglądała dokładnie tak samo, jak panna
Winward. Dwudziestoletnia dziewczyna niosła na swych barkach ogromny
ciężar, który współdzieliła z Faith. Dlatego właśnie on, jego
żona i kilku ich przyjaciół, gdy usłyszeli, że jakiś książę
zaprasza je do siebie, postanowili, że wyprawią obie dziewczyny do
Anglii, gdzie być może czekała ich wspaniała przyszłość.
Jednak Hope nie chciała o niczym słyszeć i uparcie twierdziła, że
tu jest im dobrze. Młodsza z panien Winward rozważała przez chwilę
propozycję księcia, ale w końcu przyjęła stanowisko siostry i
trwały obie w niezłomnym uporze.
-
Kto jest adresatem listu? - zapytał John.
-
Książę Sussex - odpowiedziała machinalnie dziewczyna. Nawet nie
wiedziała jak ma na imię, gdzie mieszka i co to jest Sussex.
-
Naprawdę? - zainteresowała się Skacząca Niedźwiedzica. Jej
dziwny ton, nieco zbyt wysoki zainteresował Hope.
-
Znasz go?
-
Nie, oczywiście, że nie, ale chyba gdzieś słyszałam o nim. Nie
pamiętam jednak, co to było i kto mi o nim mówił - powiedziała,
stukając się palcem po brodzie. W końcu wzruszyła ramionami.
Dziewczyna
pokiwała jednak głową i z powrotem odwróciła się do okna,
pozwalając się oddać swym czarnym myślom. John spojrzał na swą
indiańską żonę i znacząco zerknął na drzwi. Kobieta wstała i
podeszła do panny Winward. Przytuliła ją mocno i szepnęła do
ucha:
-
Musimy już iść. Dasz sobie radę?
-
No jasne, przecież zawsze sobie radzę - odpowiedziała z uśmiechem,
choć nie przyszło to jej bez trudu. Uśmiech, który wcześniej
gościł na jej twarzy codziennie, teraz przestał się pojawiać, co
martwiło Skaczącą Niedźwiedzicę. W końcu jednak musiała
zaakceptować to, że śmierć rodziców odcisnęła swe bolesne
piętno na wrażliwej Hope.
John
i jego żona pożegnali się z panną Winward i zostawili ją samą,
pogrążoną jak zwykle w głębokim zamyśleniu.
Świetnie, podoba mi się! Twoje opisy są tak świetnie napisane, że wydaje mi się, że widzę daną rzecz i mogę w każdej chwili przejechać palcem po jej strukturze!
OdpowiedzUsuńNawet nie mam do czego się przyczepić... ;D nie wyłapałam żadnego błędu. Podziwiam, świetnie piszesz. Od pierwszego rozdziału mnie zainteresowałaś. Na pewno jeszcze wpadnę ;3
~ http://no-rules-in-my-world.blogspot.com/
Dobrze wiesz, że ja uwielbiam Twoje romanse historyczne. Mają taki klimat, że aż mnie zwala z nóg i zazdroszczę takiego pisania. Już jestem wielką fanką.
OdpowiedzUsuńBohaterki jeszcze tak za bardzo nie przypadły mi do gustu, jeszcze ich bardzo dobrze nie poznałam. Jednak wiem, że na pewno którąś polubię. :) O ile nie będzie jak Muriel, zwariuje wtedy, uwierz mi. ;>
Ciekawi mnie jaką w końcu podejmą decyzję. Na pewno wyjadą.;> Tylko jak to się stanie, pozostaje nam czekać. <3
Pozdrawiam! ;)
A ja w przeciwieństwie do hindsight (cześć, misiu pysiuuuu! <3) nie lubię takich klimatów. Od romansów historycznych, książek z gorsetami na okładkach i pornosami z fabułą jak "Gra o tron" uciekam gdzie pieprz rośnie. Tylko, że tu jest inaczej. Masz ładny styl, historia ma jakiś klimat, nie ma przerostu formy nad treścią, co typowe jest dla romansideł z historią w tle.
OdpowiedzUsuńMam czarne poczucie humoru. Śmierć Belli i Mike'a mnie nie smuci, ale bardzo bawi. To znaczy nie to, że umarli tylko ogólnie komizm sytuacyjny. Przepraszam, już przestaję... Poza tym oboje nie przypadli mi do gustu. Mężczyzna jest naiwny, a Mirabella oziębła.
Za to bardzo lubię ich córki. Ujęły mnie swoimi odmiennymi charakterami na początku rozdziału. :) Jestem ciekawa co postanowią zrobić i jak potoczą się ich losy.
Pozdrawia ;>
Jeśli chcesz wiedzieć, czy spodoba mi się historia Hope, to mogę odpowiedzieć, że na pewno. Twój styl pasuje do romansu historycznego, moim zdaniem powinnaś pisać zdecydowanie więcej takich rzeczy. Po takim krótkim fragmencie widać, że masz do tego smykałkę ;) Ma to swój klimat, myślę, że dzięki temu ta historia może tylko zyskać.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy i powodzenia ;)
Pozdrawiam! :)
Bardzo udany rozdział. Piszesz przyjemnie, lekko, "zgrabnie" i ciekawie. Takie opowiadania zawsze czyta się z ogromnym zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się jak tworzysz opisy oraz jak kreujesz bohaterów... Po kilku rozdziałach powinniśmy znać już wszystkie ich dobre i złe strony :-)
No cóż, pozostaje mi już tylko czekać na kolejny rozdział. Dodaję twojego bloga do listy czytelniczej na moim,
Pozdrwiam,
SooMin
datingagency-crystal. blogspot.com
Mało jest powieści tego typu w blogosferze, bo, nie oszukujmy się, do łatwych takowe wcale nie należą. Tym bardziej składam podziw przed tobą za to cudowne dzieło. Nigdy nie czytałam książki, którą się inspirujesz, więc cokolwiek jest tu podobne, nie zauważę tego :) W każdym razie, coś czułam, że rodzice dziewcząt nie wrócą do domu. Ich matka to chyba była jakaś zimna kobieta, za to ojca odebrałam, jako całkiem sympatycznego, dobrego człowieka. Szkoda, że los taki scenariusz im zgotował, ale w końcu musiało się to stać, by przed Hope i jej siostrą otworzył się nowy rozdział życia. Ciekawe tylko, czy przyjmą zaproszenie od tego księcia. No, ja bym przyjęła ^^
OdpowiedzUsuńNiesamowite. Sposób w jaki piszesz nie pozwala czytelnikowi na nudę. Zaintrygowałaś mnie :)
OdpowiedzUsuń