Londyn.
Miejska rezydencja księcia Sussex.
Książę
Sussex, kiedyś wysoki, postawny i pełen pogardy dla innych, dziś
był chudym mężczyzną spokorniały i pełen rezerwy wobec innych.
Wiedział, że już nigdy nie będzie miał dzieci z prawego łoża.
Jedynym pierworodnym był Lucas, który, o ironio, nie chciał mieć
z nim nic wspólnego. Wcale mu się nie dziwił, po tym, co
przeszedł, miał prawo go nienawidzić, choć przecież gdyby
wiedział, że zostanie wywieziony daleko od Anglii, zrobiłby
wszystko, aby do tego nie doszło.
Dziś
jednak jego syn zszedł na dalszy plan, ponieważ dostał odpowiedź
z Ameryki, na którą czekał dwa miesiące. Zastanawiał się, co
odpisała mu córka Mirabelli.
List
leżał na biurku, przy którym pracował od dwudziestu pięciu lat,
a on sam przechadzał się po pokoju: zdenerwowany i niepewny tego,
co tam się znajduję. W końcu jednak sięgnął po niego i zaczął
drżącymi dłońmi zaczął rozrywać zapieczętowaną kopertę.
Great
Cove, 14 kwiecień, 1825 rok.
Szanowny
milordzie,
W
pańskim liście dostałam zaproszenie do Anglii, do kraju, którego
znałam jedynie z nielicznych opowieści matki. Nie wiem, czego mam
się spodziewać po ludziach mieszkających na tej wyspie, nie wiem,
czego oczekuje pan od nas. Zaprosił nas pan do siebie, choć tak
naprawdę żadne z nas nie słyszało o sobie nawzajem zbyt wiele.
Wiem, że jest pan księciem i to wszystkie informacje jakie mam na
pana temat, milordzie. Nie wiem też, jak się mam do pana zwracać.
To jednak jest najmniejszym moim problem, bo uważam, że każdy
człowiek jest sobie równy, a kwestia urodzenia i tytułu to wymysł
dla ludzi, którzy lubią się wywyższać ponad innych. Wracając
jednak do tematu.
Bardzo
długo rozważałam pańską propozycję. Plusów tej wyprawy było
zbyt mało, abym ja i moja młodsza siostra mogłyśmy podjąć
pańskie zaproszenie. Mimo to przyjmuję je, po licznych namowach
moich znajomych, a w tej chwili nawet mojej młodszej siostry,
zgadzam się na pańską propozycję. Przypłyniemy statkiem
"Loreen", czternastego lipca.
Jest
tylko jednak jeden warunek: wszystkie koszty wycieczki pokryje pan,
milordzie.
Hope
Miranda Winward
Książę
uśmiechnął się pod nosem, czytając ten pełen ignorancji,
pogardy i wyniosłości list. Ta młoda dama miała w sobie nie lada
temperament, by do obcej sobie osoby odnosić się z taką
wyższością. Była idealna! Takiej panny potrzebował.
Co
prawda kosztem dość okropnym, bo śmierć jej matki była dla niego
tragedią. Dowiedział się jednak o niej trzy miesiące temu,
całkiem przypadkiem, gdy spotkał się z księżną Dunbrooke. Było
to dla niego niemałym szokiem, ale podzielał pogardę dla
człowieka, który ją uwiódł i zabrał ze sobą do kraju dzikusów.
Dziś
jednak wszystko inne nie było ważne. Oto widział swą przyszłość
z synem i synową u boku. Musiał jednak powziąć pewne kroki.
-
Pentrose! - krzyknął na kamerdynera i usiadł za biurkiem. Wyjął
kartkę, zamoczył gęsie pióro w atramencie i zaczął pisać.
-
Tak, milordzie? - zapytał nisko się kłaniając.
-
Wyślij umyślnego do gazety z tym listem - powiedział i zakończył
to zamaszystym podpisem. Posypał list pisakiem, zgiął go na pół
i zapieczętował woskiem. Herb godny samego króla widniał na
czerwonym wosku, niczym wyznacznik godności. Mała Hope miała sporo
racji. Większość ludzi posiadające tytułu gardzili innymi. On
przecież był taki sam. Teraz jednak inaczej patrzył na świat i
żałował wielu rzeczy. Wierzył jednak, że wszystko zdoła
naprawić.
*
W
wielkim, kamiennym kominku płonął wesoło ogień. W całym domu
panowała błoga cisza, służba już dawno spała. W bibliotece
jednak, mroczna i przerażająca wrogość skupiła się na w fotelu
w postaci wysokiego mężczyzny, który pochylał się nad kontraktem
złożonym przez lorda Suttona. Gniew był jego źródłem istnienia,
a nienawiść jedynym powodem, dla którego wciąż żył. Wibrująca
ciemność, ledwie powstrzymywana dzikość i siła skupiały się w
tym czarnowłosym księciu. Dziś jednak mroczna żądza, która
kierowała jego życiem sprawiła, że musiał odizolować się od
ludzi, aby komuś nie zrobić krzywdy. Niewinny człowiek mógłby
ucierpieć za arogancję jego ojca.
Gdy
rano wszedł do klubu chciał się upewnić, czy Sutton nadal jest
zainteresowany spółką. Gdy tylko przekroczył próg pokoju od razu
zobaczył, że coś jest nie tak. Mężczyźni znajdujący się w nim
nagle przestali dyskutować i ucichli, przypatrując mu się z
ciekawości, w niemym szoku. Zawsze pogardzał tymi ludźmi, choć
sam przecież do nich należał i uważany był za jednego z
bogatszych arystokratów w Anglii. Był także pożądanym przez
kobiety, które chciały go usidlić. On jednak trzymał się od
takich kobiet jak najdalej. Romansował jedynie z tymi, które nie
oczekiwały od niego oświadczyn ani dozgonnej miłości.
Nie
zwrócił na ciszę większej uwagi. Po prostu odszukał Suttona i
przysiadł się do niego z zapytaniem o kontrakt. Mężczyzna
potwierdził współpracę. Jednak William patrzył na niego w tak
natarczywy sposób, iż w końcu nie wytrzymał zapytał go o powód,
dla którego się tak na niego gapi.
-
Przepraszam, po prostu nie mogę pojąć, że istnieje mężczyzna,
który jest tak znany, a tak mało o nim wszyscy wiemy. Pilnujesz
swej prywatności i bronisz jej jak lew - powiedział z niepewnym
uśmiechem na ustach.
-
Moje życie prywatne to nie jest sprawa publiczna. Pokazuje tylko to,
co chcą wszyscy widzieć, nic więcej - odpowiedział głosem,w
którym pobrzmiewały nuty zniecierpliwienia.
-
A teraz chyba już nie będziesz miał wyboru, co? - zapytał, a on
tylko spojrzał na niego zaskoczony. Udał jednak, że nic go to nie
obchodzi i wyszedł z klubu, żegnając się milczeniem i
wyprostowaną sylwetką.
-
On nic nie wie, prawda? - zapytał wicehrabia Chelmsford.
-
Stary Sussex zgotował mu niezłą niespodziankę. Gdy Wilcott o tym
się dowie, rozniesie starego sukinsyna w drobny mak - zgodził się
Sutton i powrócił do czytania gazety, oznajmiając tym samym, iż
rozmowa jest zakończona.
W
czasie, gdy panowie popijali porto lub palili cygara w klubie White'a
książę Wilcott przemierzał na swym gniadym ogierze ulice Londynu.
Postanowił powrócić do swej miejskiej posiadłości i zjeść
porządne śniadanie. Książęca Mość słynął z wilczego
apetytu, toteż służba starała się zawsze zaspakajać jego głód.
Był drażliwym i bardzo wymagającym panem, w jego domach wszystko
działało jak dobrze naoliwiona maszyna.
Wszedł
energicznie do domu, ciesząc się z kontraktu zawartego z Suttonem.
Inwestycja w stocznię będzie jedną z lepszych. Przywitał go
kamerdyner Swanston. Wysoki, patyczkowaty o szpakowatej twarzy. Był
człowiekiem dumny ze swego stanowisko i robił wszystko, aby służba
w posiadłości pracowała szybko i skutecznie. Nie był tyranem, ale
wystarczyła jedna jego ostra reprymenda, aby przywrócić wszystko
do porządku. Dziś jednak jego służący wyglądał dziwnie.
Naprawdę dziwnie. On nigdy się nie uśmiechał, nigdy nie mrugał
znacząco ani nic z tych rzeczy, a dziś ewidentnie coś się
wydarzyło i to tak wielkiego, że stary kamerdyner nie mógł ukryć
igrającego w kącikach ust uśmiechu. Spojrzał na niego jedynie
zaciekawiony i wszedł do jadalni. Miejsce to było skromnie
urządzone, ale cechowała je również pewna doza bogactwa i
elegancji. Długi stół na dwadzieścia osób stał na środku
marmurowej posadzki. Na podłodze leżał dywan z Turcji. Pod ścianą
tuż na lewo, a naprzeciw stołu, stała gablota z zastawą i
srebrem. Po prawej stronie, przeciwległej do wielkiego okna i drzwi
balkonowych, stał drugi stół, na którym ustawiono wszystko to, co
potrzebne było do śniadania i późniejszych posiłków. Talerze,
talerzyki, łyżki różnej wielkości i kształtu, tace i półmiski,
a także wazy i dzbanki. Gdy pan nie miał gości stało to wszystko
w ten sposób, jednak gdy książę oznajmiał, że na śniadaniu lub
obiedzie będzie taki gość lub taki, sprzątano to wszystko i
pozostawiano jedynie główny stół i gablotę z zastawą. W jasnej
jadalni pomalowanej na błękitny kolor wisiał przeróżne obrazy,
głównie koni i krajobrazów Anglii.
Młody
książę zasiadł za długim stołem na honorowym miejscu i czekał,
aż lokaj go obsłuży. Młody, ale za to bardzo bystry i pracowity
szybko zajął się śniadaniem pana, nalewając gorącej kawy, a na
talerzyki nakładając wszystkie smakołyki, jakie rozstawiono na
stole. Jak zwykle po lewej stronie leżała gazeta, więc mężczyzna
wziął ją do ręki i zaczął przeglądać, omijając oczywiście
rubrykę towarzyską. Nie obchodziło go, co dzieję się w
towarzystwie, interesowały go jedynie sprawy biznesowe i polityka.
Nic więcej.
-
Wasza Książęca Mość, czy mógłbym coś powiedzieć? - zapytał
młodzik, nakładając na talerzyk górę jajecznicy.
-
Słucham? - odezwał się znudzonym tonem.
-
Chciałbym, milordowi serdecznie pogratulować - powiedział lokaj i
stanął z boku, czekając na dalsze rozkazy.
-
Czego mianowicie chcesz mi pogratulować? - zapytał zaciekawiony i
uniósł spojrzenie pełne zaskoczenia.
-
Zaręczyn. - Głos młodego służącego brzmiał niepewnie i dość
piskliwie, gdy zorientował się, że pan chyba nie życzy sobie
gratulacji.
-
Czyich zaręczyn?
-
Pańskich, milordzie... - Przełknął ślinkę i wsunął palec za
sztywny kołnierzyk, aby pozbyć się wrażenia, że za chwilę się
udusi. Fatalnie. Pan chyba jest na niego zły. Brązowe oczy księcia
błyskały gniewem i dezorientacją.
-
Moich? Zaręczyn? - wycedził przez zęby, podkreślając każde
słowo. - Nie. Jestem. Z. Nikim. Zaręczony!
-
Ale... Ależ milordzie, w gazecie... - zająknął się i nagle
odwrócił się na pięcie i wyszedł szybko z jadalni, gdy zobaczył
furię w oczach swego pracodawcy.
Wilcott
natychmiast odszukał rubrykę towarzyską.
-
Sussex - warknął nagle, gdy przeczytał krótką notkę o jego
zaręczynach z niejaką Hope Winward okraszonych dodatkowo ironicznym
komentarzem. Złapał gazetę i wybiegł z domu.
-
Siodłaj Tancerza! - warknął do stajennego, który w mgnieniu oka
pobiegł do stajni. Po pięciu minutach chłopak wyprowadził
gniadosza, który nie stał zbyt długo w boksie i podał wodze panu.
Książę wskoczył na ogiera i pognał przez bramę.
W
ciągu dziesięciu minut znalazł się pod bramą wjazdową miejskiej
posiadłości księcia Sussex. Zeskoczył na ziemię i jednym susem
przeskoczył trzy schody. Grzmotnął ręką w drzwi i nie czekając,
aż ktoś mu otworzył wkroczył do środka.
-
Ty cholerny intrygancie! Gdzie jesteś? - ryknął na całe gardło,
aż śpiący przy drzwiach kamerdyner ocknął się nagle i spadł z
krzesła. Mężczyzna zignorował go jednak i wkroczył do pierwszego
pokoju, który miał być chyba jadalnią. Nikogo jednak tam nie
zastał. Wyszedł więc i skierował się do gabinetu. Po drodze
rzucił szybkie spojrzenie w kierunku starego lokaja, który gramolił
się powoli z ziemi. Gdyby nie był taki wściekły, pomógłby
staruszkowi, ale złość buzująca w jego ciele była zbyt wielka,
by przejmować się kimkolwiek. Wpakował się do przestronnego
gabinetu i rzucił gazetą w twarz mężczyźnie, który twierdził,
że jest jego ojcem. - Co to, do cholery ma być, co?! Jakim prawem
intrygujesz za moimi plecami?! - głośny krzyk rozniósł się po
całym domu, ale jego ojciec nie zareagował. Spokojnie wziął
gazetę do ręki i otworzył na stronie, gdzie znajdowała się
rubryka z ogłoszeniami o zaręczynach.
-
Ach, to o to ci chodzi - powiedział Sussex i podniósł na niego
jasne spojrzenie. - Tak, przyznaję się, że to ja za tym stoję.
Zaczekaj chwilę - powiedział szybko, gdy dostrzegł, że syn chce
coś powiedzieć. - Zanim zaczniesz mnie atakować i wyzywać, muszę
ci coś wyznać. Nie będę rozwodził się tu nad moją
przeszłością, którą i tak pewnie dobrze znasz. Powiem tylko
skrótem, bo wiem, że nie będziesz chciał wysłuchiwać rozwlekłej
historii. Otóż, wiele lat temu byłem okropnym młodzieńcem, byłam
arogancki i pogardzałem innymi. I dlatego spodobałem się księżnie
Dunbrooke, wdowie, która miała osiemnastoletnią córkę na
wydaniu. Koniecznie chciała, abym to ja wżenił się w ich rodzinę.
Ja uznawałem to za raczej marny interes, ale ponieważ wiedziałem,
że i tak kiedyś będę musiał to zrobić, zgodziłem się. Zresztą
Mirabella była piękną damą, więc nie odczuwałem do tego pomysłu
niechęci. Co innego czuł ona, bo gdy tylko przyjęła moje
oświadczyny uciekła. I to z kim? Z kowalem! Byłem wściekły i
wiedziałem, że gdy tylko ją odnajdę to poślubię ją bez względu
na to, czy będzie już poślubiona innemu. Popłynąłem za nią do
Ameryki i nie odnalazłem. Spędziłem tam jakieś trzy miesiące, a
potem wróciłem pokonany. Jakieś pięć miesięcy temu dowiedziałem
się, że Miarabella zginęła w wypadku z mężem i osierociła dwie
córki. Hope i Faith. Księżna odszukała je, a ja szybko zdobyłem
adres i napisałem. Zaprosiłem je tutaj, mając nadzieję, że już
tu z nami zostaną. A dlaczego oświadczyny? Bo chciałem, aby
zostały przyjęte z godnością, żeby nikt nimi nie pogardzał.
-
To mogłeś się sam oświadczyć, do cholery! Nie rozumiem, dlaczego
wplątujesz w to mnie? - zapytał tonem pełnym gniewu i niechęci do
ojca. Historia tych dwóch panienek w ogóle go nie obeszła. Nie
obchodziło go, co się z nimi stanie i jak przyjmie je towarzystwo.
To była sprawa jedynie Henry'ego, a on chciał mieć święty
spokój. - Nie będę brał udziału w twoim pomyśle!
-
Proszę. Wiem, że mną pogardzasz i nienawidzisz mnie, ale nie patrz
na mnie. Spróbuj przyjąć je dobrze i okaż im trochę uprzejmość.
Przypomnij sobie, jak tobie było ciężko wejść w towarzystwo. -
Lucas zacisnął mocniej szczeki, ponieważ w tej chwili poczuł
wzbierającą furię. Nie chciał stracić kontroli nad sobą i
uderzyć człowieka, który nawet nie zasłużył, aby mianować się
jego ojcem.
-
O ile pamięć mnie nie myli nigdy nie obchodził mnie ton i
jego zdanie na temat mojego pochodzenia.
-
Wiem, ale ty to ty, a te dziewczyny są młode i niewinne.
Wychowały się niedaleko Bostonu, w małej wsi, więc nie mają
pojęcia, co je tu czeka. Nie chodzi mi o to, żebyś rozgłaszał
wszem i wobec, że jesteś zakochany, ale postaraj się je
zaakceptować, zwłaszcza Hope, bo to ona będzie twoją narzeczoną,
przynajmniej przez jakiś czas.
-
Kiedy przypływają? - zapytał w końcu znużony tą rozmową i
spojrzał z niechęcią na człowieka siedzącego tuż przed nim.
-
W lipcu.
Lucas
skinął jedynie głową i wyszedł bez pożegnania.
Nie
chciał wplątywać się w tę, jego zdaniem, chorą sytuację, ale z
drugiej strony uznał, że będzie miał okazję zagrać na nosie tym
wszystkim arystokratom, którzy uważają się za lepszych od innych
ludzi. Wskoczył na konia z mocnym postanowieniem, iż uczyni Hope
królową Londynu.
____
Pewnie już się nie pojawię do świąt na tym blogu, więc już teraz życzę Wam kochani wesołych, radosnych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia oraz udanego Sylwestra, a także szczęśliwego Nowego Roku! Oby przyszły rok obfitował w dobre niespodzianki!
____
Pewnie już się nie pojawię do świąt na tym blogu, więc już teraz życzę Wam kochani wesołych, radosnych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia oraz udanego Sylwestra, a także szczęśliwego Nowego Roku! Oby przyszły rok obfitował w dobre niespodzianki!
No proszę, czyli każdy ma swój plan, tak? Nie ogarniam tych ich tytułów, noale... Ojciec chce jakoś wprowadzić siostry w towarzystwo, ale to taka umiarkowana pomoc, bo właściwie tak wypada, a co się stanie dalej, to chyba już nie bardzo go odchodzi, skoro "przynajmniej przez jakiś czas" Hope ma być narzeczoną Lucasa. A Lucas, na złość ojcu, również chce wykorzystać Hope. Teraz jest pytanie, komu uda się zrealizować swoje plany, bo wydaje mi się, że Hope nie będzie bardzo chętna do współpracy z którymkolwiek z mężczyzn i zrobi im psikusa xD
OdpowiedzUsuńKurcze, po tym rozdziale mam jeszcze większą ochotę na to opowiadanie! Apetyt rośnie w miarę jedzenia ;)
Pozdrawiam! <3
Jaaaaaj, umarłam. Uwielbiam Cię, tak na wstępie.
OdpowiedzUsuńProszę, proszę. A tu takie plany...ja chcę reakcje Hope. Ona ich zmiażdży, matko. Ona ze swoim charakterkiem, będzie wesoło. Ja chcę już dalej! <3
Świetne. Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Bardzo się cieszę, że wpadłam na Twojego bloga. Wreszcie jakaś odmienna historia, która bardzo mnie ciekawi. No ciekawe jak Hope i Lucas dogadają się, patrząc na ich charakterki będzie trudno. Wyczuwam jakieś intrygi :)
OdpowiedzUsuńfajnie jest ;) zapraszam do czytania mojego bloga : http://dwie-dlonie.blogspot.com ;dd
OdpowiedzUsuńboooooomba :)
OdpowiedzUsuńPiękne:) Trafiłam na Twój blog poprzez Katalog Opowiadań i muszę przyznać, że z wyraźną ulgą znalazłam porządną literaturę od, której nie bije przesłodzoną treścią. Jestem pod ogromnym wrażeniem Twoich umiejętności. Nie czytałam książki na, której podobno się wzorujesz i chyba się za nią nie zabiorę... Wolę czekać, aż ty skończysz swoje opowiadanie. I wreszcie znalazłam takie, gdzie autor stosuje akapity! Czysty cud! Bardzo ciekawie się zapowiada. Nie mogę doczekać się, kiedy akcja bardziej się rozwinie, Pzdr. Shelley G.
OdpowiedzUsuńDroga Necco!:)
OdpowiedzUsuńKomentarz na temat opowiadania napiszę od ostatnim rozdziałem, tak będzie dla mnie szybciej ;) teraz chciałam Ci tylko wytknąć mały błąd i mam nadzieję, że nie będziesz mi mieć tego za złe. Jesteśmy tu po to, by sobie pomagać. Mianowicie:
"Jakim prawem intrygujesz za moimi plecami?!"- słowo intrygujesz mi tutaj nie pasuje. Wiem, że chodziło Ci o "intrygę", ale "intrygować" oznacza stan zaciekawienia. Może lepiej napisz "jakim prawem KNUJESZ za moimi plecami"
;) Lecę do następnego rozdziału i napiszę Ci komentarz na temat całości.
Aaa, szykuje się romansik? ^^
OdpowiedzUsuń