Lucas
patrzył za odchodzącą Hope. Westchnął i zwrócił się do
pozostałych pań. Faith zdecydowanie go nienawidziła, nawet tego
nie ukrywała, świdrując go złym spojrzeniem. Charity natomiast
wyglądała na zatroskaną.
-
Daj jej czas. Rozmawiałam z nią ostatnio. Ma wątpliwości, zapewne
niedługo zechce z tobą porozmawiać.
-
Nie wiem, czy w ogóle jest sens. Uważam, że za późno
na coś takiego. Ostatecznie uczyniłem jej wielką krzywdę i nie
zasłużyłem na to, by ją prosić o wybaczenie.
-
Ale powinieneś spróbować. Wiesz dlaczego? Bo pasujecie do
siebie. Oboje dalibyście sobie szczęście, gdybyście chcieli.
Chociaż macie różne charaktery, żadne z was nie chciałoby
świadomie skrzywdzić drugiego człowieka... Miłość bywa
kapryśna, nie zawsze ją dostrzegamy. Chowa się przed człowiekiem,
grając w nim grę, w której wygranym jest ten, kto pierwszy
zrozumie, co czuje. Bo nie jest żadną ujmą kochać i powiedzieć o
tym. Większym wstydem jest ukrywać to w sobie z obawy o zranienie.
Charity
zostawiła go pod schodami. Był zdumiony jej słowami.
Kiedy
się ocknął, dostrzegł, że był sam. Pospieszył więc do środka,
ponieważ kamerdyner już czekał na niego, pilnując otwartych
drzwi. Wszedł do foyer z lekkim podmuchem wiatru, zapowiadającym
wiosnę.
Przywitał
go Gabriel, który wyszedł z gabinetu akurat w chwili, gdy
Wilcott zamierzał wejść do zielonego salonu w którym
oczekiwała go księżna.
-
Cóż za niespodzianka! - zawołał zaskoczony starszy książę
i podszedł do niego z lekkim uśmiechem na ustach. Panowie podali
sobie dłonie, uważnie mierząc się spojrzeniami. - Niedawno był
tu twój ojciec.
-
Doprawdy? A czegóż on tu szukał? - mruknął niechętnie młody książę i natychmiast stracił zainteresowanie, gdy u
szczytów schodów dojrzał Hope. Rozmawiała ze służącą.
W
pewnym momencie spojrzała na niego z góry, a Lucas poczuł
jak wzdłuż kręgosłupa przeszywają go gorące dreszcze. Serce
zabiło mu gwałtownie w piersi, a w gardle poczuł nagłą suchość.
Nigdy w całym swoim życiu nie spodziewał się, że na widok
kobiety poczuje się tak, jakby dostał obuchem w głowę. Nogi
również miał miękkie. Taka słabość u mężczyzny była
idiotyczna i dla niego uwłaczająca godności, dlatego otrząsnął
się z tego wrażenia i zmarszczył brwi, spodziewając się, że
dojdzie do siebie bardzo szybko.
Ale
tak nie było. Zdumiony tym niepomiernie wszedł do salonu, w którym
zazwyczaj księżna przyjmowała gości, czekał aż serce się
uspokoi, a nogi przestaną być tak miękkie. To było takie dziwne
uczucie, że przez chwilę nie słyszał tego, co mówiła do
niego Charity. Ocknął się, gdy ktoś zamknął drzwi do salonu.
-
Lucasie, dobrze się czujesz? - zapytała go ciotka. Książę
spojrzał na nią i kiwnął w końcu głową, wypuszczając z płuc
powietrze. Westchnienie jednak było ciche, niezauważalne dla
innych. - Wyglądasz marnie. Schudłeś chyba i zbladłeś...
W powietrzu zawisło pytanie, na które zapewne ona i Gabriel chcieli znać
odpowiedź. Ale nikt nie odważył się wypytać go o powód
jego przybycia i jego zachowania, które niewątpliwie
wzbudzało w nich wiele wątpliwości, a może i nawet niepokoju.
-
Dużo pracuję. Stocznia zajmuje coraz więcej mojego czasu, a
jeszcze mam obowiązki względem majątków i innych interesów.
-
Zwolnij, chłopcze. Jesteś zbyt młody, aby się tak zapracowywać –
rzekł w końcu Gabriel. Lucas spojrzał i wzruszył ramionami. Cóż
innego mógłby mu powiedzieć? Nic. Nie chciał się spowiadać
ze swych bolączek.
-
Pracuję póki mam siły. Nie znoszę bezczynności – odparł.
W tym momencie lokaj wszedł do środka i postawił na stoliku tacę
z zastawą. Lucas przyjął od pani domu filiżankę kawy, mocnej,
słodzonej dwoma łyżkami cukru.
-
Nikt nie każe ci wylegiwać się całymi dniami, ale przynajmniej
teraz dałbyś odpocząć ciału i umysłowi.
-
Odpocznę, kiedy stocznia będzie gotowa. Przyjąłem już dwa
zamówienia i ludzie będą mieli pracę przynajmniej na
najbliższe trzy lata. - Książę puchł z dumy, gdy opowiadał o
swym najnowszym interesie. Sutton także chodził dumny i radosny z
tego powodu.
-
Może skoro pomyślałeś o ludziach, którzy potrzebują
pracy, to czas najwyższy pomyśleć o sobie? - zagadnęła
delikatnie Charity, niemal nieśmiało wtrącając się do rozmowy.
Lucas zerknął na nią, a potem sięgnęła po filiżankę, którą
wcześniej odstawił na stolik.
-
Wiem do czego zmierzasz... - zaczął książę i spojrzał na drzwi,
mając nadzieję, że ujrzy w nich obiekt jego nieustannych marzeń i
snów. Od kilku miesięcy Hope zagnieździła się w jego
głowie i nie chciała jej opuścić. Była jak kolec, ale taki,
który dawał nie tylko nieugaszone pragnienie, ale także
słodycz i nadzieję.
Nie
podejrzewał się o coś takiego, ale jednak stało się tak, że opętała go myśl o kobiecie, która w tej chwili bardzo
nim pogardzała. Gdyby wiedziała jak on siebie nienawidził w tej
chwili, może zmieniałby zdanie, może okazałaby mu trochę
litości.
-
Chciałabym, żeby między wami w końcu się ułożyło. Tak bardzo
pasujecie do siebie, że jeśli nie zjedziecie się w końcu, to
zwątpię w istnienie miłości – jęknęła smutno Charity,
spoglądając na poważnego i surowego jak zawsze księcia Wilcott.
-
Dobrze wiesz, że to nie o miłość chodzi. Nie pasuje do mnie to
słowo. Hope przydałby się mężczyzna pokroju Nicholasa. On da jej
szczęście. Ja byłbym dla niej zbyt twardym mężczyzną.
-
Proszę cię, jeśli myślisz, że byłaby z nim szczęśliwa, to
grubo się mylisz. Owszem, lubią się, nie będę cię okłamywać.
Nicholas jest gogusiem, wychowanym we Francji. Nie jest dla niej
odpowiedni jako kandydat na męża. Uwierz mi, znam się na tym i
widzę, że między nimi prócz szczerej przyjaźni nic nie ma
– perorowała dalej Charity, nie zważając na ostrzegawcze
spojrzenia męża. Była pewna i kierując się żelaznym
przekonaniem nie pozwoliła się stłamsić. - Hope i ty pasujecie do
siebie i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej.
Oczywiście,
że do niego pasowała. Nie widział przecież innej kobiety u swego
boku niż Hope Winward, ale w obecnej sytuacji nie można było
mówić, by oboje mieli jakąkolwiek przyszłość. Zranił ją,
bo zerwał zaręczyny. Wystawił ją na pośmiewisko, pozwalając jej
zmagać się z szyderczymi spojrzeniami. Nie mógł jej już w
żaden sposób osłonić przed plotkami. Czy istniało
jakiekolwiek zadośćuczynienie? Nie. Dla siebie nie widział
żadnego.
-
Jak się miewa Biszkopt i Beza? - zapytał po chwili milczenia.
Oczywiście był pewny, że Hope z wielkim sercem wypełnionym po
brzegi miłością, nie była w stanie skrzywdzić zwierząt, które
jej podarował, ale był ciekaw czy zajmowała się nimi, czy może
ignorowała je uparcie.
-
Och, Biszkopt cały czas siedzi na zewnątrz. To wielki pies, niszczy
wszystko po drodze. Hope uznała, że stwarza poważne zagrożenie
dla służących. Nie martw się. I klacz i pies miewają się
dobrze. Hope otoczyła ich troską, kocha je i ciągle poświęca im
swój wolny czas. - Do rozmowy w końcu wtrącił się Gabriel
i posłał Lucasowi uspokajające spojrzenie.
-
Wiem, że Hope nigdy nie skrzywdziłaby zwierzęcia – odparł, a
potem wstał. Nie mógł już dłużej siedzieć. I tak
zobaczył ją, nacieszył oczy jej widokiem, więc na razie powinno
mu to wystarczyć. Przynajmniej na jakiś czas. Dopóki znów
nie poczuje tej cholernej tęsknoty, z którą nie potrafił
walczyć.
Co
się z nim działo? Od kiedy stał się takim mięczakiem? Złościło
go to okropnie, ale jednocześnie nie wiedział jak temu zaradzić.
Nie, chociaż wiedział, że jedynie ślub z Hope byłby w stanie go
uspokoić. Ale oczywiście pewnie nigdy do tego nie dojdzie, więc
jak ostatni szczeniak, zadłużony w kobiecie, musiał po prostu
napawać się jej widokiem.
Kiedy
wychodził, Reaburn poprosił go na chwilę do gabinetu. Charity
uśmiechnęła się do niego, a potem odeszła, zostawiając ich
samych. Gabriel nie usiadł, ale dłonią wskazał mu fotel naprzeciw
biurka. Nie skorzystał. I tak pewnie ich rozmowa nie potrwa długo.
-
Czy nie zamierzasz powiedzieć Hope, że to, co wydarzyło się wtedy
na balu nie było tym, o czym ludzie plotkują? - zagadnął go, nie
bawiąc się w żadne przemowy. Młody książę westchnął, zdając
sobie sprawę, że ta sprawa chyba już nigdy nie opuści.
-
A czy to coś zmieni? Myślisz, że mi uwierzy? Jestem ostatnią
osobą, której kiedykolwiek zaufa, więc nawet nie widzę
powodu, aby to robić. - Nawet nie ukrywał swego rozżalenia swoją
sytuacją. Przed Gabrielem mógł się otworzyć, na chwilę
tylko pokazać targające nim uczucia. - Zresztą, nie widzę już
powodu, żeby przejmować się nią.- Machnął ręką i skierował
się do wyjścia, ale przystanął, żeby przekonać księcia, że
wcale nie przejmuje się całą sprawą tak bardzo. - Poza tym,
zawsze chciałem się od niej uwolnić, prawda? W końcu mogę robić,
co tylko zechcę.
Gabriel
zadumał się na chwilę nad tym, co powiedział Wilcott. Nie wierzył
mu w ani jedno słowo. Ostatnie zdania nie pasowały do jego
spojrzenia, którym obdarował dziewczynę w foyer. Książę
był przekonany, że Lucas nie chciał uwalniać się od Hope.
***
Ślubne przygotowania trwały
w najlepsze. Hope i Faith razem z Charity wciąż odwiedzały
modystki, szukając dla siebie sukni. Oczywiście młodsza panna
Winward nie musiała tego robić, jej suknia ślubna była już
gotowa. Znalazły naprawdę dobrą krawcową, która w krótkim
czasie postarała się dla dziewczyny o wspaniałą kreację. Teraz
przyszła panna towarzyszyła paniom w zakupach, doradzając i
wspierając je.
Hope
zdała się na Charity, która zadecydowała, że wspaniała
szmaragdowa suknia z krótkimi rękawkami i dość głębokim
dekoltem w serek będzie dla niej odpowiednia. Oczywiście dziewczyna
miała poważne wątpliwości, czy tak spory dekolt, który
dodatkowo odsłaniał sporą część ramion był odpowiedni dla
niej. Wstydziła się, że pokazuje aż tyle, ale księżna zapewniła
ją, iż jej strój mieści się w granicach przyzwoitości.
Przystała
więc na nią, a kiedy spojrzała na siebie w lustrze wstrzymała
oddech. Kreacja była wprost niewiarygodnie piękna. Mile połechtała
kobiece ego, chociaż nigdy nie sądziła, że mogłaby pomyśleć o
sobie w tak odważny sposób. W tej sukni wyglądała
oszołamiająco. I zamierzała zawrócić w głowie kilku
dżentelmenom, tylko po to, by przekonać się, czy jest w stanie to
zrobić.
Przez
chwilę przemknęła jej myśl, że bardzo chętnie chciałaby
zobaczyć reakcję księcia Wilcotta.
Potrząsnęła
jednak głową, wyrzucając z głowy obraz Lucasa. Nie chciała o nim
myśleć. Miała go już serdecznie dość, chociaż niemal
codziennie poświęcała kilka chwil na myślenie o nim. Czasami
nawet tęskniła za ich słownymi utarczkami, chociaż wielokrotnie
ranił ją dogłębnie. Mimo to... Ten spokój jaki odczuwała
przy Nicholasie był taki nieznośny.
Lubiła
go, była nawet skłonna powiedzieć, że uwielbiała, ale przy nim
czuła lekką nudę i bezpieczeństwo. Tego właśnie potrzebowała i
szukała, a kiedy to dostała okazało się, że wcale nie czuje się
zadowolona z tego powodu.
Nie
znosiła się za to, bo to było niesprawiedliwe wobec Nicholasa. I
miała wyrzuty sumienia z tego powodu. Dlatego chętnie zgadzała się
na spotkania, bale i przejażdżki po Hyde Parku właśnie z nim.
Uznała, że w ten sposób wynagrodzi mu to, co czasami odczuwa
we własnym sercu, gdy kładła się spać.
Przecież
właśnie tego pragnęła. Mężczyzny, przy którym dożyje
spokojnej starości.
Ale
Lucas kompletnie pomieszał jej w głowie.
I
teraz nie wiedziała już nic.
***
Hope
dzielnie znosiła ekscytację siostry i Charity. W końcu ślub
zbliżał się wielkimi krokami, a księżna panikowała, że coś
może się nie udać. Hope wątpiła w to, ale nie chciała już
prowokować biednej opiekunki i pozwoliła jej myśleć, że jednak
nic może się nie udać.
Cieszyła
się szczęściem młodszej siostry, również czuła
podekscytowanie, ale większość zadań została powierzona
kompetentnej służbie, która miała dopilnować przybrania,
jedzenia i wielu innych rzeczy, dlatego nie bała się, by przyjęcie
miało się nie udać. Przezornie milczała, umilając sobie czas na
krótkich przejażdżkach, długich godzinach spędzonych na
czytaniu oraz spacerach po parku.
Hyde
Park kwitł, nęcił ludzi zieleniącymi się trawnikami czy
drzewami, które niedługo miały także wypuścić pierwsze
kwiecie. Hope cieszyła się pogodą, chociaż już po południu
spodziewano się deszczu. Słońce ładnie przygrzewało, ale gdzieś
nad głowami wisiała zapowiedź powrotu deszczu i wiatrów.
Anglia
nigdy nie należała do słonecznych krajów.
Hope
sunęła po chodnikach, ścieżkach, między drzewami, niczym zjawa.
Na plecach czuła ciepły oddech słońca, słyszała wesołe rozmowy
ludzi, którzy przechadzali się obok niej. Stukot końskich
kopyt wybijał rytm jej serca. Czuła się otoczona przyrodą i
arystokracją, ale jednocześnie miała wrażenie, że pośrodku tego
wszystkiego jest całkowicie sama.
Z
tyłu podążał za nią lokaj, którego poprosiła o
towarzyszenie. Faith spędzała czas na kolejnych przymiarkach, a ona
nie chciała przeszkadzać i brać w tym udziału. Pragnęła
oddychać świeżym powietrzem. Musiała zebrać myśli, poukładać
je w odpowiednie miejsca i przyznać przed samą sobą, że jednak
Lucas był w jakiś sposób dla niej ważny.
Gdy
tak spacerowała, mijając wszystkich wokół i automatycznie
odpowiadając na pozdrowienia znajomych osób, miała wrażenie,
że jej życie skręciło w dziwną drogę, której w ogóle
nie mogła pojąć.
Wzdychała
raz po raz. Odsuwała się od ludzi coraz bardziej, aż skręciła w
ścieżkę, która prowadziła przez tę najmniej uczęszczaną
część parku.
W
pewnym momencie zauważyła dwóch mężczyzn przemykających
między drzewami. Ubrani byli w grube spodnie, ciężkie buty i
brązowe kurtki. Zmarszczyła brwi i przyjrzała im się uważniej.
Wyglądali jakby chowali się przed kimś. Rozejrzała się wokół,
lecz nie dostrzegła żadnych innych osób, dlatego naszła ją
niebezpieczna myśl, iż może chodzić o nią.
Lokaj,
który podążał za nią wyglądał na znudzonego spacerem i
nie zainteresowanego tym, co dzieje się wokół. Patrzył w
ziemię i ziewał szeroko. Hope uznała, że nie widział tych panów,
chociaż ci oddaleni byli od nich kilkanaście kroków. W końcu
zniknęli jej z oczu.
Szybko
umknęła z tego zakątka, lecz poczuła nieprzyjemne dreszcze na
plecach. Obejrzała się za siebie i wtedy zwróciła uwagę na
to, że ci dwaj panowie również idą w tym samym kierunku, co
ona. Śledzili ją. Przełknęła ślinę. Przyspieszyła kroku.
-
Wracajmy już – poprosiła cicho lokaja, który odetchnął z
wyraźną ulgą. Pospiesznie wyszła z tej części parku, a kiedy
znalazła się na głównej ścieżce przeznaczonej dla
spacerowiczów, ucieszyła się na widok tylu ludzi, którzy
korzystali ze słońca.
Wtem
zamarła widząc, jak z przeciwnej strony, na ścieżce dla jeźdźców
na swym karym ogierze jedzie Lucas. Nocny Tancerz kłusował, lecz po
chwili książę zwolnił go do leniwego stępa. Spanikowana szukała
drogi ucieczki. Nie chciała, by ją zauważył, ale było już za
późno.
Lucas
skierował na nią wzrok i kiwnął delikatnie głową. Podjechał
bliżej, a potem przeciął pas zieleni i zeskoczył z ogiera tuż
przed nią.
-
Dzień dobry, Hope – przywitał się cicho i spojrzał na nią w
oczekiwaniu. Dziewczyna nie wiedziała, czego od niej chce, ale po
chwili spąsowiała. Zrozumiała, że powinna była podać mu dłoń
do pocałowania.
Nie
chciała, by jej dotykał, ale w tej chwili i tak ludzie patrzyli na
nich z jawną ciekawością. Rozejrzała się wokół i
niektórzy w oczekiwaniu stali niedaleko, spodziewając się
małego skandaliku.
Hope
podała księciu dłoń, a ten delikatnie złapał ją w palce i
musnął ją wargami, i chociaż miała rękawiczki, poczuła gorąco
spływające po skórze. Miejsce, w którym jej dotknął
pulsowało delikatnie ciepłem. Zadrżała, ale dumnie uniosła
głowę, przeciwstawiając się nagłemu pragnieniu, by wpaść w
jego ramiona i wypłakać cały swój żal.
Dzielnie
opanowała tę nagłą chęć i spojrzała w łagodne oczy księcia.
Zaskoczyło ją to. Nie wyglądał na rozbawionego cynika, lecz na
kogoś innego. Nie potrafiła jednak określić kim on teraz był.
Ale jego zachowanie świadczyło, że zeszła w nim niespodziewana
zmiana.
-
Dzień dobry, Wasza Książęca Mość – przywitała się, wciąż
pamiętając o konwenansach. Musiała go tytułować, tak samo jak on
powinien powiedzieć „panno Hope”, ale nie zrobił tego. Poczuła
lekki dreszcz, gdy uzmysłowiła sobie, że zabrzmiało to w jakiś
sposób intymnie.
-
Jak przygotowania do ślubu? - zapytał i skrzywił się lekko, jakby
nagle coś mu się nie spodobało.
Wiedziała
co. Ich ślub miał już dawno się odbyć, ale Lucas zawiódł
i musieli wszystko odwołać. Również się skrzywiła.
-
Dobrze. W domu panuje trochę szaleństwa, ale Faith i Charity są w
siódmym niebie. Reszta domowników i Caine muszą to
jakoś znosić – odpowiedziała. Jej wypowiedź pozbawiona była
jakichkolwiek uczuć. Nie był to zamierzony efekt, ale jednocześnie
nie chciała, aby myślał, że czuje do niego coś więcej. I wcale
nie chodziło o nienawiść, lecz o uczucia, które rosły w
niej z każdym dniem.
-
A ty, jak odnajdujesz się w tym całym rozgardiaszu?
To
było niewinne pytanie, nic nieznaczące, ale Hope zirytowała się.
Może chodziło o to, że nagle zaczął udawać troskliwego
dżentelmena. Jakoś wcześniej go nie obchodziła.
Zmarszczyła
brwi i rzuciła mu gniewne, wyniosłe spojrzenie. Uniosła głowę do
góry i przeszła obok niego, na odchodnym rzucając tylko.
-
Dlaczego nagle zaczęłam cię obchodzić? - warknęła i ruszyła do
domu, lecz po chwili poczuła jak książę łapie delikatnie ją za
łokieć i nie przejmując się widownią, jaką mieli od jakiegoś
czasu, po prostu przyciągnął ją do siebie.
-
Hope, nie myśl sobie, że przestałaś mnie interesować – zaczął,
ale urwał, gdy zobaczył jej gniewną minę. Westchnął głośno i
znów podjął temat, chociaż Hope nie chciała już o tym
rozmawiać. - Nie będę ci prawił gładkich słówek, bo mi i
tak nie uwierzysz. Zależy mi tylko na tym, byś nie żywiła już do
mnie urazy. Proszę, nie nienawidź mnie.
-
Powiem ci coś. Kiedy byłam wtedy na wsi, a ty zostałeś w Londynie
pod koniec pobyty, myślałam tylko o tym, że znów cię
zobaczę. Uśmiechałam się na myśl o naszej rozmowie i nie mogłam
się doczekać, kiedy znów zaczniesz mi dokuczać, a ja będę
próbować odpowiadać ci kąśliwą uwagą, a potem okazało
się, że po prostu obściskiwałeś się ze swoją byłą
kurtyzaną... Wiesz jak mnie to zabolało? Gdyby nie to, że cię nie
kocham, złamałabyś mi serce – wyrzuciła z siebie wszystkie
słowa, które spływały wprost na usta, chociaż serce i
umysł krzyczały, że to nie o to chodziło. Nie o te słowa im
chodziło.
Hope
nie czekając na jego reakcję, po prostu uciekła od niego. Zaczęła
biec, chociaż powinna zachowywać się dostojnie jak dama, której
nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Ale w tej
chwili musiała od niego uciec. Paliło ją uczucie w sercu, które
omal nie wypowiedziała na głos.
Bo
nagle zdała sobie sprawę, że Lucas złamał jej serce, bo była w
nim zakochana. Obdarzyła go uczuciem, pomimo jej protestów.
Serce wybrało za nią.
Nawet nie masz pojęcia jak cieszy mnie fakt, że dodałaś rozdział. Uwielbiam tą dwójkę i mie mogę się wprost doczekać dalszego ciągu tej historii. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoje ukochane opowiadanie :D Wreszcie! :D I podpisuję się pod słowami @AGO :) Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńUzależniłam sie od tego opowiadania a rozdziały dostępne sa tak rzadko :/ Dawno był poprzedni post a ja nie musiałam sie cofać żeby przypomnieć sobie co sie dzieje - to oznacza ze historia zapada w pamięć Czekam na ciąg dalszy i mam nadzieję, że będzie niebawem :)
OdpowiedzUsuńKocham ❤
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Hope w końcu wybaczy Lukasowi, bo bardzo źle się to na nim odbija. Nawet gorzej niż na Hope, a mimo wszystko, to do księcia czuję większe przywiązanie. Jak dla mnie bohaterka zbyt wszystko przeżywa, ale cóż, gdyby nie to, to raczej nie zainteresowałaby księcia tak bardzo.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę umiętności wywoływania u czytelników takich emocji, bo to naprawdę nie lada sztuka.
Życzę weny ❤