1 marca 2017

Rozdział 41

Lucas patrzył za odchodzącą Hope. Westchnął i zwrócił się do pozostałych pań. Faith zdecydowanie go nienawidziła, nawet tego nie ukrywała, świdrując go złym spojrzeniem. Charity natomiast wyglądała na zatroskaną.
- Daj jej czas. Rozmawiałam z nią ostatnio. Ma wątpliwości, zapewne niedługo zechce z tobą porozmawiać.
- Nie wiem, czy w ogóle jest sens. Uważam, że za późno na coś takiego. Ostatecznie uczyniłem jej wielką krzywdę i nie zasłużyłem na to, by ją prosić o wybaczenie.
- Ale powinieneś spróbować. Wiesz dlaczego? Bo pasujecie do siebie. Oboje dalibyście sobie szczęście, gdybyście chcieli. Chociaż macie różne charaktery, żadne z was nie chciałoby świadomie skrzywdzić drugiego człowieka... Miłość bywa kapryśna, nie zawsze ją dostrzegamy. Chowa się przed człowiekiem, grając w nim grę, w której wygranym jest ten, kto pierwszy zrozumie, co czuje. Bo nie jest żadną ujmą kochać i powiedzieć o tym. Większym wstydem jest ukrywać to w sobie z obawy o zranienie.
Charity zostawiła go pod schodami. Był zdumiony jej słowami.
Kiedy się ocknął, dostrzegł, że był sam. Pospieszył więc do środka, ponieważ kamerdyner już czekał na niego, pilnując otwartych drzwi. Wszedł do foyer z lekkim podmuchem wiatru, zapowiadającym wiosnę.
Przywitał go Gabriel, który wyszedł z gabinetu akurat w chwili, gdy Wilcott zamierzał wejść do zielonego salonu w którym oczekiwała go księżna.
- Cóż za niespodzianka! - zawołał zaskoczony starszy książę i podszedł do niego z lekkim uśmiechem na ustach. Panowie podali sobie dłonie, uważnie mierząc się spojrzeniami. - Niedawno był tu twój ojciec.
- Doprawdy? A czegóż on tu szukał? - mruknął niechętnie młody książę i natychmiast stracił zainteresowanie, gdy u szczytów schodów dojrzał Hope. Rozmawiała ze służącą.
W pewnym momencie spojrzała na niego z góry, a Lucas poczuł jak wzdłuż kręgosłupa przeszywają go gorące dreszcze. Serce zabiło mu gwałtownie w piersi, a w gardle poczuł nagłą suchość. Nigdy w całym swoim życiu nie spodziewał się, że na widok kobiety poczuje się tak, jakby dostał obuchem w głowę. Nogi również miał miękkie. Taka słabość u mężczyzny była idiotyczna i dla niego uwłaczająca godności, dlatego otrząsnął się z tego wrażenia i zmarszczył brwi, spodziewając się, że dojdzie do siebie bardzo szybko.
Ale tak nie było. Zdumiony tym niepomiernie wszedł do salonu, w którym zazwyczaj księżna przyjmowała gości, czekał aż serce się uspokoi, a nogi przestaną być tak miękkie. To było takie dziwne uczucie, że przez chwilę nie słyszał tego, co mówiła do niego Charity. Ocknął się, gdy ktoś zamknął drzwi do salonu.
- Lucasie, dobrze się czujesz? - zapytała go ciotka. Książę spojrzał na nią i kiwnął w końcu głową, wypuszczając z płuc powietrze. Westchnienie jednak było ciche, niezauważalne dla innych. - Wyglądasz marnie. Schudłeś chyba i zbladłeś...
W powietrzu zawisło pytanie, na które zapewne ona i Gabriel chcieli znać odpowiedź. Ale nikt nie odważył się wypytać go o powód jego przybycia i jego zachowania, które niewątpliwie wzbudzało w nich wiele wątpliwości, a może i nawet niepokoju.
- Dużo pracuję. Stocznia zajmuje coraz więcej mojego czasu, a jeszcze mam obowiązki względem majątków i innych interesów.
- Zwolnij, chłopcze. Jesteś zbyt młody, aby się tak zapracowywać – rzekł w końcu Gabriel. Lucas spojrzał i wzruszył ramionami. Cóż innego mógłby mu powiedzieć? Nic. Nie chciał się spowiadać ze swych bolączek.
- Pracuję póki mam siły. Nie znoszę bezczynności – odparł. W tym momencie lokaj wszedł do środka i postawił na stoliku tacę z zastawą. Lucas przyjął od pani domu filiżankę kawy, mocnej, słodzonej dwoma łyżkami cukru.
- Nikt nie każe ci wylegiwać się całymi dniami, ale przynajmniej teraz dałbyś odpocząć ciału i umysłowi.
- Odpocznę, kiedy stocznia będzie gotowa. Przyjąłem już dwa zamówienia i ludzie będą mieli pracę przynajmniej na najbliższe trzy lata. - Książę puchł z dumy, gdy opowiadał o swym najnowszym interesie. Sutton także chodził dumny i radosny z tego powodu.
- Może skoro pomyślałeś o ludziach, którzy potrzebują pracy, to czas najwyższy pomyśleć o sobie? - zagadnęła delikatnie Charity, niemal nieśmiało wtrącając się do rozmowy. Lucas zerknął na nią, a potem sięgnęła po filiżankę, którą wcześniej odstawił na stolik.
- Wiem do czego zmierzasz... - zaczął książę i spojrzał na drzwi, mając nadzieję, że ujrzy w nich obiekt jego nieustannych marzeń i snów. Od kilku miesięcy Hope zagnieździła się w jego głowie i nie chciała jej opuścić. Była jak kolec, ale taki, który dawał nie tylko nieugaszone pragnienie, ale także słodycz i nadzieję.
Nie podejrzewał się o coś takiego, ale jednak stało się tak, że opętała go myśl o kobiecie, która w tej chwili bardzo nim pogardzała. Gdyby wiedziała jak on siebie nienawidził w tej chwili, może zmieniałby zdanie, może okazałaby mu trochę litości.
- Chciałabym, żeby między wami w końcu się ułożyło. Tak bardzo pasujecie do siebie, że jeśli nie zjedziecie się w końcu, to zwątpię w istnienie miłości – jęknęła smutno Charity, spoglądając na poważnego i surowego jak zawsze księcia Wilcott.
- Dobrze wiesz, że to nie o miłość chodzi. Nie pasuje do mnie to słowo. Hope przydałby się mężczyzna pokroju Nicholasa. On da jej szczęście. Ja byłbym dla niej zbyt twardym mężczyzną.
- Proszę cię, jeśli myślisz, że byłaby z nim szczęśliwa, to grubo się mylisz. Owszem, lubią się, nie będę cię okłamywać. Nicholas jest gogusiem, wychowanym we Francji. Nie jest dla niej odpowiedni jako kandydat na męża. Uwierz mi, znam się na tym i widzę, że między nimi prócz szczerej przyjaźni nic nie ma – perorowała dalej Charity, nie zważając na ostrzegawcze spojrzenia męża. Była pewna i kierując się żelaznym przekonaniem nie pozwoliła się stłamsić. - Hope i ty pasujecie do siebie i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej.
Oczywiście, że do niego pasowała. Nie widział przecież innej kobiety u swego boku niż Hope Winward, ale w obecnej sytuacji nie można było mówić, by oboje mieli jakąkolwiek przyszłość. Zranił ją, bo zerwał zaręczyny. Wystawił ją na pośmiewisko, pozwalając jej zmagać się z szyderczymi spojrzeniami. Nie mógł jej już w żaden sposób osłonić przed plotkami. Czy istniało jakiekolwiek zadośćuczynienie? Nie. Dla siebie nie widział żadnego.
- Jak się miewa Biszkopt i Beza? - zapytał po chwili milczenia. Oczywiście był pewny, że Hope z wielkim sercem wypełnionym po brzegi miłością, nie była w stanie skrzywdzić zwierząt, które jej podarował, ale był ciekaw czy zajmowała się nimi, czy może ignorowała je uparcie.
- Och, Biszkopt cały czas siedzi na zewnątrz. To wielki pies, niszczy wszystko po drodze. Hope uznała, że stwarza poważne zagrożenie dla służących. Nie martw się. I klacz i pies miewają się dobrze. Hope otoczyła ich troską, kocha je i ciągle poświęca im swój wolny czas. - Do rozmowy w końcu wtrącił się Gabriel i posłał Lucasowi uspokajające spojrzenie.
- Wiem, że Hope nigdy nie skrzywdziłaby zwierzęcia – odparł, a potem wstał. Nie mógł już dłużej siedzieć. I tak zobaczył ją, nacieszył oczy jej widokiem, więc na razie powinno mu to wystarczyć. Przynajmniej na jakiś czas. Dopóki znów nie poczuje tej cholernej tęsknoty, z którą nie potrafił walczyć.
Co się z nim działo? Od kiedy stał się takim mięczakiem? Złościło go to okropnie, ale jednocześnie nie wiedział jak temu zaradzić. Nie, chociaż wiedział, że jedynie ślub z Hope byłby w stanie go uspokoić. Ale oczywiście pewnie nigdy do tego nie dojdzie, więc jak ostatni szczeniak, zadłużony w kobiecie, musiał po prostu napawać się jej widokiem.
Kiedy wychodził, Reaburn poprosił go na chwilę do gabinetu. Charity uśmiechnęła się do niego, a potem odeszła, zostawiając ich samych. Gabriel nie usiadł, ale dłonią wskazał mu fotel naprzeciw biurka. Nie skorzystał. I tak pewnie ich rozmowa nie potrwa długo.
- Czy nie zamierzasz powiedzieć Hope, że to, co wydarzyło się wtedy na balu nie było tym, o czym ludzie plotkują? - zagadnął go, nie bawiąc się w żadne przemowy. Młody książę westchnął, zdając sobie sprawę, że ta sprawa chyba już nigdy nie opuści.
- A czy to coś zmieni? Myślisz, że mi uwierzy? Jestem ostatnią osobą, której kiedykolwiek zaufa, więc nawet nie widzę powodu, aby to robić. - Nawet nie ukrywał swego rozżalenia swoją sytuacją. Przed Gabrielem mógł się otworzyć, na chwilę tylko pokazać targające nim uczucia. - Zresztą, nie widzę już powodu, żeby przejmować się nią.- Machnął ręką i skierował się do wyjścia, ale przystanął, żeby przekonać księcia, że wcale nie przejmuje się całą sprawą tak bardzo. - Poza tym, zawsze chciałem się od niej uwolnić, prawda? W końcu mogę robić, co tylko zechcę.
Gabriel zadumał się na chwilę nad tym, co powiedział Wilcott. Nie wierzył mu w ani jedno słowo. Ostatnie zdania nie pasowały do jego spojrzenia, którym obdarował dziewczynę w foyer. Książę był przekonany, że Lucas nie chciał uwalniać się od Hope.

***

Ślubne przygotowania trwały w najlepsze. Hope i Faith razem z Charity wciąż odwiedzały modystki, szukając dla siebie sukni. Oczywiście młodsza panna Winward nie musiała tego robić, jej suknia ślubna była już gotowa. Znalazły naprawdę dobrą krawcową, która w krótkim czasie postarała się dla dziewczyny o wspaniałą kreację. Teraz przyszła panna towarzyszyła paniom w zakupach, doradzając i wspierając je.
Hope zdała się na Charity, która zadecydowała, że wspaniała szmaragdowa suknia z krótkimi rękawkami i dość głębokim dekoltem w serek będzie dla niej odpowiednia. Oczywiście dziewczyna miała poważne wątpliwości, czy tak spory dekolt, który dodatkowo odsłaniał sporą część ramion był odpowiedni dla niej. Wstydziła się, że pokazuje aż tyle, ale księżna zapewniła ją, iż jej strój mieści się w granicach przyzwoitości.
Przystała więc na nią, a kiedy spojrzała na siebie w lustrze wstrzymała oddech. Kreacja była wprost niewiarygodnie piękna. Mile połechtała kobiece ego, chociaż nigdy nie sądziła, że mogłaby pomyśleć o sobie w tak odważny sposób. W tej sukni wyglądała oszołamiająco. I zamierzała zawrócić w głowie kilku dżentelmenom, tylko po to, by przekonać się, czy jest w stanie to zrobić.
Przez chwilę przemknęła jej myśl, że bardzo chętnie chciałaby zobaczyć reakcję księcia Wilcotta.
Potrząsnęła jednak głową, wyrzucając z głowy obraz Lucasa. Nie chciała o nim myśleć. Miała go już serdecznie dość, chociaż niemal codziennie poświęcała kilka chwil na myślenie o nim. Czasami nawet tęskniła za ich słownymi utarczkami, chociaż wielokrotnie ranił ją dogłębnie. Mimo to... Ten spokój jaki odczuwała przy Nicholasie był taki nieznośny.
Lubiła go, była nawet skłonna powiedzieć, że uwielbiała, ale przy nim czuła lekką nudę i bezpieczeństwo. Tego właśnie potrzebowała i szukała, a kiedy to dostała okazało się, że wcale nie czuje się zadowolona z tego powodu.
Nie znosiła się za to, bo to było niesprawiedliwe wobec Nicholasa. I miała wyrzuty sumienia z tego powodu. Dlatego chętnie zgadzała się na spotkania, bale i przejażdżki po Hyde Parku właśnie z nim. Uznała, że w ten sposób wynagrodzi mu to, co czasami odczuwa we własnym sercu, gdy kładła się spać.
Przecież właśnie tego pragnęła. Mężczyzny, przy którym dożyje spokojnej starości.
Ale Lucas kompletnie pomieszał jej w głowie.
I teraz nie wiedziała już nic.

***

Hope dzielnie znosiła ekscytację siostry i Charity. W końcu ślub zbliżał się wielkimi krokami, a księżna panikowała, że coś może się nie udać. Hope wątpiła w to, ale nie chciała już prowokować biednej opiekunki i pozwoliła jej myśleć, że jednak nic może się nie udać.
Cieszyła się szczęściem młodszej siostry, również czuła podekscytowanie, ale większość zadań została powierzona kompetentnej służbie, która miała dopilnować przybrania, jedzenia i wielu innych rzeczy, dlatego nie bała się, by przyjęcie miało się nie udać. Przezornie milczała, umilając sobie czas na krótkich przejażdżkach, długich godzinach spędzonych na czytaniu oraz spacerach po parku.
Hyde Park kwitł, nęcił ludzi zieleniącymi się trawnikami czy drzewami, które niedługo miały także wypuścić pierwsze kwiecie. Hope cieszyła się pogodą, chociaż już po południu spodziewano się deszczu. Słońce ładnie przygrzewało, ale gdzieś nad głowami wisiała zapowiedź powrotu deszczu i wiatrów.
Anglia nigdy nie należała do słonecznych krajów.
Hope sunęła po chodnikach, ścieżkach, między drzewami, niczym zjawa. Na plecach czuła ciepły oddech słońca, słyszała wesołe rozmowy ludzi, którzy przechadzali się obok niej. Stukot końskich kopyt wybijał rytm jej serca. Czuła się otoczona przyrodą i arystokracją, ale jednocześnie miała wrażenie, że pośrodku tego wszystkiego jest całkowicie sama.
Z tyłu podążał za nią lokaj, którego poprosiła o towarzyszenie. Faith spędzała czas na kolejnych przymiarkach, a ona nie chciała przeszkadzać i brać w tym udziału. Pragnęła oddychać świeżym powietrzem. Musiała zebrać myśli, poukładać je w odpowiednie miejsca i przyznać przed samą sobą, że jednak Lucas był w jakiś sposób dla niej ważny.
Gdy tak spacerowała, mijając wszystkich wokół i automatycznie odpowiadając na pozdrowienia znajomych osób, miała wrażenie, że jej życie skręciło w dziwną drogę, której w ogóle nie mogła pojąć.
Wzdychała raz po raz. Odsuwała się od ludzi coraz bardziej, aż skręciła w ścieżkę, która prowadziła przez tę najmniej uczęszczaną część parku.
W pewnym momencie zauważyła dwóch mężczyzn przemykających między drzewami. Ubrani byli w grube spodnie, ciężkie buty i brązowe kurtki. Zmarszczyła brwi i przyjrzała im się uważniej. Wyglądali jakby chowali się przed kimś. Rozejrzała się wokół, lecz nie dostrzegła żadnych innych osób, dlatego naszła ją niebezpieczna myśl, iż może chodzić o nią.
Lokaj, który podążał za nią wyglądał na znudzonego spacerem i nie zainteresowanego tym, co dzieje się wokół. Patrzył w ziemię i ziewał szeroko. Hope uznała, że nie widział tych panów, chociaż ci oddaleni byli od nich kilkanaście kroków. W końcu zniknęli jej z oczu.
Szybko umknęła z tego zakątka, lecz poczuła nieprzyjemne dreszcze na plecach. Obejrzała się za siebie i wtedy zwróciła uwagę na to, że ci dwaj panowie również idą w tym samym kierunku, co ona. Śledzili ją. Przełknęła ślinę. Przyspieszyła kroku.
- Wracajmy już – poprosiła cicho lokaja, który odetchnął z wyraźną ulgą. Pospiesznie wyszła z tej części parku, a kiedy znalazła się na głównej ścieżce przeznaczonej dla spacerowiczów, ucieszyła się na widok tylu ludzi, którzy korzystali ze słońca.
Wtem zamarła widząc, jak z przeciwnej strony, na ścieżce dla jeźdźców na swym karym ogierze jedzie Lucas. Nocny Tancerz kłusował, lecz po chwili książę zwolnił go do leniwego stępa. Spanikowana szukała drogi ucieczki. Nie chciała, by ją zauważył, ale było już za późno.
Lucas skierował na nią wzrok i kiwnął delikatnie głową. Podjechał bliżej, a potem przeciął pas zieleni i zeskoczył z ogiera tuż przed nią.
- Dzień dobry, Hope – przywitał się cicho i spojrzał na nią w oczekiwaniu. Dziewczyna nie wiedziała, czego od niej chce, ale po chwili spąsowiała. Zrozumiała, że powinna była podać mu dłoń do pocałowania.
Nie chciała, by jej dotykał, ale w tej chwili i tak ludzie patrzyli na nich z jawną ciekawością. Rozejrzała się wokół i niektórzy w oczekiwaniu stali niedaleko, spodziewając się małego skandaliku.
Hope podała księciu dłoń, a ten delikatnie złapał ją w palce i musnął ją wargami, i chociaż miała rękawiczki, poczuła gorąco spływające po skórze. Miejsce, w którym jej dotknął pulsowało delikatnie ciepłem. Zadrżała, ale dumnie uniosła głowę, przeciwstawiając się nagłemu pragnieniu, by wpaść w jego ramiona i wypłakać cały swój żal.
Dzielnie opanowała tę nagłą chęć i spojrzała w łagodne oczy księcia. Zaskoczyło ją to. Nie wyglądał na rozbawionego cynika, lecz na kogoś innego. Nie potrafiła jednak określić kim on teraz był. Ale jego zachowanie świadczyło, że zeszła w nim niespodziewana zmiana.
- Dzień dobry, Wasza Książęca Mość – przywitała się, wciąż pamiętając o konwenansach. Musiała go tytułować, tak samo jak on powinien powiedzieć „panno Hope”, ale nie zrobił tego. Poczuła lekki dreszcz, gdy uzmysłowiła sobie, że zabrzmiało to w jakiś sposób intymnie.
- Jak przygotowania do ślubu? - zapytał i skrzywił się lekko, jakby nagle coś mu się nie spodobało.
Wiedziała co. Ich ślub miał już dawno się odbyć, ale Lucas zawiódł i musieli wszystko odwołać. Również się skrzywiła.
- Dobrze. W domu panuje trochę szaleństwa, ale Faith i Charity są w siódmym niebie. Reszta domowników i Caine muszą to jakoś znosić – odpowiedziała. Jej wypowiedź pozbawiona była jakichkolwiek uczuć. Nie był to zamierzony efekt, ale jednocześnie nie chciała, aby myślał, że czuje do niego coś więcej. I wcale nie chodziło o nienawiść, lecz o uczucia, które rosły w niej z każdym dniem.
- A ty, jak odnajdujesz się w tym całym rozgardiaszu?
To było niewinne pytanie, nic nieznaczące, ale Hope zirytowała się. Może chodziło o to, że nagle zaczął udawać troskliwego dżentelmena. Jakoś wcześniej go nie obchodziła.
Zmarszczyła brwi i rzuciła mu gniewne, wyniosłe spojrzenie. Uniosła głowę do góry i przeszła obok niego, na odchodnym rzucając tylko.
- Dlaczego nagle zaczęłam cię obchodzić? - warknęła i ruszyła do domu, lecz po chwili poczuła jak książę łapie delikatnie ją za łokieć i nie przejmując się widownią, jaką mieli od jakiegoś czasu, po prostu przyciągnął ją do siebie.
- Hope, nie myśl sobie, że przestałaś mnie interesować – zaczął, ale urwał, gdy zobaczył jej gniewną minę. Westchnął głośno i znów podjął temat, chociaż Hope nie chciała już o tym rozmawiać. - Nie będę ci prawił gładkich słówek, bo mi i tak nie uwierzysz. Zależy mi tylko na tym, byś nie żywiła już do mnie urazy. Proszę, nie nienawidź mnie.
- Powiem ci coś. Kiedy byłam wtedy na wsi, a ty zostałeś w Londynie pod koniec pobyty, myślałam tylko o tym, że znów cię zobaczę. Uśmiechałam się na myśl o naszej rozmowie i nie mogłam się doczekać, kiedy znów zaczniesz mi dokuczać, a ja będę próbować odpowiadać ci kąśliwą uwagą, a potem okazało się, że po prostu obściskiwałeś się ze swoją byłą kurtyzaną... Wiesz jak mnie to zabolało? Gdyby nie to, że cię nie kocham, złamałabyś mi serce – wyrzuciła z siebie wszystkie słowa, które spływały wprost na usta, chociaż serce i umysł krzyczały, że to nie o to chodziło. Nie o te słowa im chodziło.
Hope nie czekając na jego reakcję, po prostu uciekła od niego. Zaczęła biec, chociaż powinna zachowywać się dostojnie jak dama, której nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Ale w tej chwili musiała od niego uciec. Paliło ją uczucie w sercu, które omal nie wypowiedziała na głos.
Bo nagle zdała sobie sprawę, że Lucas złamał jej serce, bo była w nim zakochana. Obdarzyła go uczuciem, pomimo jej protestów. Serce wybrało za nią.

5 komentarzy:

  1. Nawet nie masz pojęcia jak cieszy mnie fakt, że dodałaś rozdział. Uwielbiam tą dwójkę i mie mogę się wprost doczekać dalszego ciągu tej historii. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje ukochane opowiadanie :D Wreszcie! :D I podpisuję się pod słowami @AGO :) Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uzależniłam sie od tego opowiadania a rozdziały dostępne sa tak rzadko :/ Dawno był poprzedni post a ja nie musiałam sie cofać żeby przypomnieć sobie co sie dzieje - to oznacza ze historia zapada w pamięć Czekam na ciąg dalszy i mam nadzieję, że będzie niebawem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że Hope w końcu wybaczy Lukasowi, bo bardzo źle się to na nim odbija. Nawet gorzej niż na Hope, a mimo wszystko, to do księcia czuję większe przywiązanie. Jak dla mnie bohaterka zbyt wszystko przeżywa, ale cóż, gdyby nie to, to raczej nie zainteresowałaby księcia tak bardzo.
    Zazdroszczę umiętności wywoływania u czytelników takich emocji, bo to naprawdę nie lada sztuka.

    Życzę weny ❤

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.