Kiedy
nastał dwudziesty czwarty grudzień, mimo wszystko Hope czuła
święta. W całym domu pachniało świerkiem, cynamonem i pieczonymi
jabłkami. A także piernikami, które po ostygnięciu lokaje
zawieszali na choinki przyozdobione także wstążkami i innymi
papierowymi ozdobami. Hope pomagała im, ponieważ to zajęcie wydało
jej się naprawdę wspaniałe i pociągające, zwłaszcza że w domu,
gdy rodzice jeszcze żyli, robiła to z tatą. Faith głównie
pomagała i przeszkadzała w kuchni.
Obie
na czas świątecznych porządków robiły wszystko, by ulżyć
zapracowanej mamie i tacie. Piekły więc ciasta i gotowały potrawy
na świąteczne obiady, a bawiły się przy tym doskonale. Dlatego,
gdy służba wykonywała większą część prac, Hope zwyczajnie się
nudziła, chociaż głowę miała nabitą myślami o księciu, z
którym brałaby dzisiaj ślub w kościele.
Na
wspomnienie tego, co zrobił, znów zapiekło ją serce i
chociaż od ostatniego razu, kiedy go widziała minęło dwa tygodnie
nie było jej łatwo przyswoić się do myśli o zerwanych
zaręczynach.
Ubierała
więc choinkę, słuchając wesołej rozmowy Caina i Faith, którzy
jak zwykle po chwili zaczęli się kłócić. Oboje mieli
twarde charaktery, więc starsza panna Winward przymykała oko na ich
swary. Ale nie była ślepa i widziała jak oboje ciągnie do siebie,
więc nie bała się o to, że Cain zrani jej siostrę i na odwrót.
W
zasadzie cieszyła się ich szczęściem, które kwitło powoli
jak rzadki okaz kwiatu. Dobrze było widzieć Faith, która
tryskała szczęściem i uśmiechała się szeroko. Nawet już nie
podchodziła do wielu spraw z takim buntem. Faith po prostu się
zakochała.
Ubieranie
sporego świerka dobiegło już końca, na szczęście obyło się
bez potłuczonych szklanych ozdób, które stanowiły
cenną pamiątkę rodzinną księcia Reabourna. Hope patrzyła z dumą
na dzieło, które stworzyła razem z dwoma lokajami. Oba
młodzieńcy chwalili pod niebiosa dzieło panny Winward.
-
Ach, nie mówcie tak jakby to ja tylko ubierała tę choinkę.
W dużej mierze to także wasza zasługa. To cud, że nie rozbiłam
szklanej gwiazdy – powiedziała tylko i machnęła ręką na ich
gorące protesty. Obaj ośmieleni jej uśmiechami śpieszyli się z
komplementami, co przyjmowała z uroczym rumieńcem.
Choinka
błyszczała wieloma barwami, nadawała salonowi wystrój,
który jedynie dopełniał także klawikord wstawiony na czas
kolędowania. Usunięto zbędne meble, a kilka krzeseł ustawiono
tak, by podziwiać osobę grającą na tym instrumencie.
Charity
zadecydowała, że nie będą korzystać z pokoju muzycznego, który
jest zbyt duży i zimny dla kilku osób, a zielony salon
nadawał się idealnie do niedużych koncercików.
Hope
żałowała, że nie potrafi grać, ale lubiła śpiewać, choć jej
głos brzmiał trochę chropowato, na tle melodyjnego śpiewu Charity
i Faith. Ale śpiewała razem z nimi i czuła, że z każdym tonem
jej serce oczyszcza się ze smutku.
Twardo
postanowiła sobie, że nie będzie się smucić w święta. To w
końcu święta, czas wielkiej radości i rodzinnego szczęścia.
Dobrze
się bawiła w towarzystwie Caina, poznała także jego ojca
Christophera McRoy'a, księcia Cainbrige. Był to wysoki, nieco
pompatyczny mężczyzna o gęstych włosach przyprószonych
siwizną. Nie był zbyt rozmowny, ale za to jego nieduża żona
stanowiła całkowite jego przeciwieństwo. Szczebiotała, chichotała
i opowiadała całą masę przezabawnych anegdotek, z których
śmiali się wszyscy domownicy. Lady Jennifer zjednała sobie serca
obu sióstr. Hope cieszyła się z tego, że Faith będzie
miała taką miłą teściową.
Większość
czasu przy wieczerzy spędzili na głośnych rozmowach i planowaniu
ślubu. Cain i młodsza z sióstr przerzucali się argumentami
i żadne nie zgadzało się na ustępstwa. Hope słuchała tego z
lekkim zażenowaniem, ale najwidoczniej reszta towarzystwa dobrze się
bawiła, a Faith nie zwracała uwagi na innych.
Hope
dostała miejsce obok księcia Sussex'a, który w spokoju jadł
kolację. Wyglądał już całkiem dobrze, nawet wieść o odwołanym
ślubie nie podziałała na niego źle. Przyjął to ze smutnym
skinieniem głowy, którą dla efektu jeszcze pokręcił,
podkreślając tym samym swoją dezaprobatę. Przeprosił jedynie w
imieniu syna, ale Hope machnęła na to ręką.
-
Nie przepraszaj mnie za to, co zrobił Lucas. To nie twoja wina –
wyjaśniła mu wtedy szybko i zmieniła temat, nie chcąc rozpłakać
się przed ojcem człowieka, który ją tak strasznie
upokorzył.
Pod
koniec kolacji Hope czuła się tak dobrze, iż na chwilę zapomniała
o całym tym nieszczęściu pokusiła się o występ solo.
Zaśpiewała krótką i skoczną kolędę, a całe towarzystwo
przyjęło jej śpiew gromkimi brawami. Skłoniła się nisko i
zasiadła na krześle obok księcia Sussex'a.
Mężczyzna
poklepał ją po dłoni, a ona odpowiedziała mu uśmiechem. Dobrze
się czuła przy tym samotnym człowieku, który musiał
walczyć z nienawiścią syna. Współczuła i jednocześnie
życzyła mu, by w końcu udało mu się pojednać z młodym
księciem. Nie wspominała imienia tego człowieka, ale Henry dobrze
zrozumiał, o kogo jej chodzi.
Kiedy
rodzinny wieczór dobiegł końca, wszyscy domownicy odetchnęli
z niejaką ulgą, gdy ostatni z gości w końcu wyszedł. Nikt już
nie był w stanie przełknąć kęsa, było zresztą za późno
na jedzenie, więc każdy udał się do swoich pokoi.
Służba,
która pracowała cały czas, dostała kilka luźniejszych dni
na to, by każdy mógł odpocząć i nacieszyć się świętami.
Część wyjechała do rodzin, inni odwiedzali się w Londynie, a
księstwo jak i siostry Winward przez te cztery dni musieli obejść
się bez ich pomocy. I nie było tak źle, atmosfera sprzyjała do
żartów i lenistwa, które w tych dniach dopadło także
Gabriela.
I
chociaż Hope śmiała się z innymi, to powoli wracała do tego
smutku, który jej towarzyszył od dwóch tygodni. Nie
chciała się nad sobą użalać, ale jednak kobieta, która
została oszukana przez mężczyznę nie jest w stanie tak łatwo się
z tego otrząsnąć, nawet taka, która uważa się za twardą, przeżywa to w głębi serca.
Przez
kolejne dni, kiedy w domu panował spokój. Hope szukała sobie
zajęć, które zajmowałby cały jej czas. Po śniegu nie było
ani śladu, więc spokojnie mogła wybierać się na przejażdżki,
jeśli nie padał deszcz.
Nad
Londynem zawisły ciężkie chmury, które stłumiły światło
słońca. Odezwała się londyńska aura: deszczowa i pochmurna. Nikt
nie miał ochoty wychodzić na taką pogodę, ale kiedy tylko sklepy
na powrót zostały otwarte po świętach, Charity zabrała
obie siostry do modystki.
-
Za dwa tygodnie odbędzie się bal u hrabiny Severn. Musimy wyglądać
ładnie – powiedziała w salonie, gdy w końcu wszystkie zebrały
się na herbacie.
Faith
przyjęła to z kiwnięciem głowy i szerokim uśmiechem, a Hope
wyraziła niechęć do wychodzenia.
-
Hope, musisz zacząć bywać. Nie możesz tak po prostu zniknąć z
towarzystwa. Nie pozwól na to, by uczynek Lucasa zrobił z
ciebie załamaną kobietą. Taka słabość zostanie źle przyjęta w
towarzystwie – wytłumaczyła jej księżna, ale dziewczyna nie
czuła się na siłach, by spierać się z nią. I tak milczała na
ten temat wystarczająco dużo czasu i pozwalała jej uniknąć kilku
przyjęć, a także wieczorków muzycznych. - Nie możesz
ciągle o tym myśleć, stoisz przez to w miejscu.
-
Masz rację, ale... Zrozum mnie, że jestem rozgoryczona zdradą
Lucasa. Mimo że nie układało się nam najlepiej, zaczęłam się
do niego przywiązywać – szepnęła ledwie dosłyszalnie, ale
Charity i tak to usłyszała. Kiwnęła głową ze smutkiem, ale nie
pozwoliła jej zostać w domu,
Wybrały
się więc do modystki, aby zakupić materiał na suknię. Hope
dzięki temu wypadowi przez chwilę znów odżyła i poczuła
się tak, jak wcześniej.
Oglądały
materiały, mierzyły suknie i porównywały kroje z nowego
katalogu przywiezionego wprost z Francji. Hope wybrała w końcu dla
siebie suknię z zielonego jedwabiu indyjskiego z krótkimi
bufiastymi rękawkami i dekoltem w kształcie serca. Krawcowa
zapisała wszystkie życzenia księżny.
Suknia
dla Hope miała mieć krótkie bufiaste rękawki, dekolt w
serek i gorset z tłocznym wzorem, wokół tali obszyty złotą
tasiemką. Dół sukni miał falami opadać na kolejne warstwy
przypięty różami oraz małymi szmaragdami. Z tyłu natomiast
miała widnieć wspaniała kokarda. Do tego dobrały jeszcze
pończochy, tasiemki do gorsetu, rękawiczki, szal do całości oraz
nową wełnianą torebkę.
Faith
zdecydowała się na jasnoniebieską suknię z okrągłym dekoltem i
gładkim gorsetem, wykończonym białą koronką na górze i
rękawkach. Góra sukni była w kolorze gorsetu, ale kolejne
jej warstwy przechodziły w coraz jaśniejsze tony, aż cały dół
był miękkim, białym atłasem. Również dobrały do tego
bieliznę i dodatki, a kiedy i Charity zdecydowała się na wspaniałą
kreację w kolorze burgundu, wyszły zadowolone ze sklepu.
Charity
po drodze zabrała je jeszcze księgarni, gdzie każda z pań
zakupiła po dwie książki, które się jej spodobały i
zadowolone w końcu poszły do powozu, który czekał na rogu
ulicy.
Wsiadły,
ułożyły obok siebie paczki i Charity dała znak stangretowi, by
ruszył. Panie całą drogę do posiadłości za miastem przebyły w
milczeniu. Każda zatopiła się we własnych myślach. Hope jak
zwykle starała się ze wszystkich sił nie myśleć o Lucasie, i
chociaż było ciężko z miłym zaskoczeniem stwierdziła, że już
coraz łatwiej udaje jej się spychać go w kąt umysłu.
Gdy
wróciły już z zakupów, okazało się, że na Hope
czeka gość w salonie. Nie była pewna, kto taki, ale kamerdyner
powiedział, że Jego Książęca Mość. Poczuła jak policzki
płonął jej żywym ogniem. Więc śmiał tu przyjść? Tchórz,
który ukrywał się od dwóch tygodni i nie był zdolny
do spojrzenia jej prosto w oczy?!
Nawet
nie zdjęła płaszczyka i rękawiczek, tylko pognała do zielonego
salonu, lecz zatrzymała się gwałtownie w progu pokoju, kiedy
zrozumiała, że to nie książę Wilcott na nią czeka, lecz
Ashbrook.
Przyjrzała
mu się uważnie, spoglądając na jego poczciwą twarz, łagodne
oczy i szczupłą sylwetkę. Kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się,
poczerwieniała lekko. Przypomniała sobie sytuację sprzed paru
miesięcy, gdy Wilcott odprawił go bezceremonialnie, naśmiewając
się z jego uczucia, a także z niej.
Jej
mina szybko złagodniała i uśmiechnęła się do niego blado. Widok
tego uroczego mężczyzny wprawił ją w melancholijny, nieco smutny
nastrój. Ale Ashbrook nie uśmiechnął się na jej widok,
przynajmniej nie zrobił to w taki szczery i piękny sposób
jak robił to przed tamtym felernym dniem, gdy się jej oświadczył.
-
Książę Ashbrook – szepnęła zaskoczona, gdy w końcu mogła już
mówić. Mimo wszystko ucieszyła się na jego widok. Był
takim dobrym i miłym człowiekiem, że ciężko jej było nie
patrzeć na niego w ciepły i radosny sposób.
-
Dz-dzień do-obry panno Ho-ope! - wydukał i skłonił się nisko,
przykładając dłoń do serca.
-
Jak się pan miewa w ten okropny dzień? - zapytała już całkiem
racjonalnie i w końcu zdjęła z siebie wierzchnie odzienie.
Zaczynało być jej gorąco.
-
D-dobrze, a-a pan-ni? - zacisnął usta i zmarszczył brwi. Kiedy
ponownie się odezwał zabrzmiał niezwykle przyjaźnie i gładko. -
Wilcott jest głupcem, że panią zdradził! - powiedział nagle z
pasją, co wprawiło Hope w zdumienie. Zazwyczaj się jąkał i
dłużej schodziło mu z wymówieniem jednego prostego zdania,
ale tym razem słowa wyfrunęły z jego ust z taką łatwością i
pewnością, jakby nigdy nie miał problemów z mową.
-
Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - zapytała cicho, gdy w końcu udało
jej się dojść do słowa.
Podeszła
do ściany i zadzwoniła po służbę. Po chwili zjawił się
kamerdyner i na prośbę Hope wycofał się z saloniku, by przysłać
służącego z herbatą i poczęstunkiem. Ashbrook stał w milczeniu,
a gdy w końcu zajęła miejsce naprzeciwko niej, wyglądał jakby
chciał jej coś powiedzieć, choć sam nie wiedział jak ubrać to w
słowa. Hope uśmiechnęła się do niego łagodnie, próbując
zachęcić go do mówienia.
-
Nie widziałam pana od... od bardzo dawna. Co się z panem działo? -
zagadnęła go, gdy mężczyzna wciąż nic nie mówił. Młoda
dama myślała, że już nic nie powie, ale w końcu Ashbrook zebrał
się w sobie.
-
Wy-wyjeżdżam do Ind-dii – wykrztusił z siebie w końcu i zamknął
oczy, po chwili je otworzył. Były pełne ufności i uwielbienia.
-
Do Indii? Na litość boską, dlaczego aż tam? - Hope nawet nie
próbowała ukryć zaskoczenia. Jego decyzja była naprawdę
szokująca.
-
Mu-muszę dopilnowa-ać waw-ważnych spraw – odpowiedział i wstał
nagle.
Skłonił
się przed nią nisko, a potem wyprostował się i spojrzał na nią
z bezgranicznym uwielbieniem, od którego aż zrobiła się
czerwona. Naprawdę nie zasługiwała na to, by ten człowiek tak ją
traktował. Była ostatnią kobietą, by przyjmować jego adorację.
-
Że-egnaj, pa-nno Hope! Ży-czę ci wszystkiego dobrego! Ob-byś
zna-lazła szczęście.
-
Och, ja również panu życzę wszystkiego dobrego. Niech pan
znajdzie szczęście i miłość w ramionach kobiety godnej pańskiego
uczucia. Zasłużył pan na to, bo jest pan dobrym i uczciwym
człowiekiem – odpowiedziała z uśmiechem i w przypływie nagłego
impulsu wstała, a potem cmoknęła go w ogolony policzek.
Zaskoczony
mężczyzna złapał ją za łokcie i przytulił ją do siebie tak
mocno, że niemal wycisnął jej całe powietrze z płuc. Ale nie
odsunęła się od niego. Pozwoliła mu się tulić, bo wiedziała,
że on tego potrzebuje. Chociaż tyle mogła mu dać.
Puścił
ją w końcu i skinął głową. Jeszcze raz jąkając się życzył
jej wszystkiego, co najlepsze, a potem wyszedł. Hope patrzyła za
nim, gdy znikał na korytarzu, a potem z westchnieniem opadła na
sofę. Ukryła twarz w dłoniach czując jak znów napływają
w jej stronę emocję, których, jak sądziła, pozbyła się
na jakiś czas. Nie udało jej się, a wizyta młodego księcia
jedyni sprawiła, że przypomniała sobie jak Wilcott przeszkodził
Ashbrookowi w oświadczynach.
Od
tamtego dnia wszystko się zmieniło, nawet ona uległa przemianie,
chociaż sądziła, że już do tego nie dojdzie, ale jednak. Wciąż
odkrywała siebie na nowo, a kolejne wydarzenia pozostawały w niej
niewielkie piętno. Czuła się inaczej, ale wciąż miała serce
Hope z Great Cove: naiwne i pragnące miłości.
Kiedy
otrząsnęła się w końcu z amoku, wstała i wyszła. Oddała
płaszczyk i rękawiczki kamerdynerowi i poszła do siebie. Przebrała
się w miękką, muślinową suknię w kolorze słońca i zeszła na
dół. Po drodze wstąpiła do Faith, ale tej nie było w
pokoju.
Udała
się więc na dół. Salon był pusty, ale za to gabinet został
zajęty przez młodszą siostrę, a także Charity. Gdy weszła do
środka, obie urwały rozmowę i posłały jej drżące uśmiechy.
Nie wznowiły tematu, a Hope nie dopytywała się, o co im chodzi.
Wzięła
książkę, którą kupiła w księgarni i zajęła się
czytaniem.
***
Na
dwa dni przed balem u hrabiny Severn, młode damy otrzymały suknie.
Natychmiast po rozpakowaniu ich, przymierzyły je i każda z dziewcząt
prezentowała się wprost prześlicznie. Kolorowe materiały
podkreślały ich oczy i cerę, a kroje wydobywały ze skromnych
sylwetek wszystkie kobiece walory. Hope patrzyła na swoją kreację
i czuła się naprawdę piękna.
-
Jak piękna suknia może poprawić kobiecie nastrój –
powiedziała do siebie, przeglądając się w lustrze. Pokojówka
potwierdziła jej słowa, nie mogąc się nachwalić pięknej
kreacji.
Hope
pomyślała, że Charity dobrze zrobiła namawiając ją na ten bal.
Rozerwie się i potańczy, i chociaż ludzie będą patrzeć na nią
z litością i żalem nie będzie się nimi przejmować.
Tak
postanowiła, pomyślała, że to dla jej dobra. Była już dorosłą
kobietą i nie powinna rozpaczać jak mała dziewczynka po utracie
ukochanej zabawki.
Nadszedł
dzień balu.
Zaraz
po obiedzie damy udały się do swoich pokoi, by przygotować się do
przyjęcia. Jak zwykle poddały się starannym zabiegom. Najpierw
wzięły gorące kąpiele, umyły włosy, a kiedy już ich ciała
zostały osuszone przez ręczniki, wklepały i wtarły w ciało
pachnące kremy i balsamy. Potem powoli zakładały bieliznę i całą
resztę, aż czas przyszedł na suknię i fryzurę.
Na
godzinę przed wyjściem były już gotowe, więc wszyscy zebrali się
w salonie. Gabriel nie mógł przestać zachwycać się
wyglądem jego podopiecznych, które olśniewały strojami i
fryzurami. Również Skacząca Niedźwiedzica i John wyrazili
swoje zachwyty. Oni jednak zostali w domu, w żaden sposób nie
wykazywali chęci na londyńskie zabawy.
Dziewczęta
podziękowały uśmiechami i w końcu wszyscy zebrali się do
wyjścia, gdy zegar zaczął wskazywać godzinę dziewiętnastą.
Na
zewnątrz było ciemno i bardzo zimno. Panie otulone płaszczami i
szalami czekały, aż Gabriel pomoże im wejść do powozu. Na niebie
nie było widać gwiazd i księżyca. Gęste chmury przysłoniły
całe niebo. Hope zadrżała, gdy uniosła wzrok i napotkała
bezdenną ciemność nad głową.
Wsiadła
w końcu do powozu i otuliła się połami płaszcza. Gdy wszyscy
byli już na miejscu, Gabriel zastukał w ściankę powozu i po
chwili powóz zakołysał się gwałtownie, gdy konie ruszyły
ostrym galopem.
Po
półgodzinnej jeździe dojechali w końcu do celu. Dom
hrabiostwa znajdował się na ulicy nowo powstałej ulicy zakończonej
kilka miesięcy wcześniej. Hope nie dostrzegała żadnych walorów
tego miejsca z powodu ciemności, chociaż na ulicy stały lampy
gazowe i rzucały trochę światła wokół.
Powóz
nagle zatrzymał się, dało się słyszeć krótką wymianę
zdań i konie znów ruszyły. Po niedługiej chwili znów
się zatrzymali, ale tym razem Gabriel wyskoczył i przytrzymując
swym ciałem drzwiczki pomagał paniom wysiąść.
Dom
okazał się rozległą, dwuskrzydłową rezydencją. Jedna część
domostwa została rzęsiście oświetlona i to tam odbywał się bal,
druga natomiast pozostała w głębokiej ciemności, niedostępna dla
przypadkowych gości.
Ku
zaskoczeniu dziewcząt, zostały poprowadzone nie do głównego
wejścia, lecz alejką biegnącą wzdłuż ściany. Dotarcie na
miejsce zajęło im bardzo niewiele czasu, do ich uszu dotarł gwar,
śmiechy i próby muzyków zamówionych na ten
wieczór. Hope dostrzegła licznych ludzi, stojących na
szerokich schodach. Śmiali się i głośno rozmawiali.
I
właśnie ten widok sprawił, że poczuła jak żołądek zawiązał
jej się w supeł. Nie była pewna czy będzie w stanie wytrwać tu
kilka godzin, jeśli ludzie zaczną o nie mówić za jej
plecami. Nie była nawet pewna czy przyjście tutaj było właściwe.
Zawierzyła słowom księżnej, ale ona zawsze robiła dla nich
wszystko, co tylko mogłaby poczuły się pewnie i dobrze. Hope nie
chciała się znów stać osobą, przez którą ucierpi
nazwisko Gabriela.
Ustawili
się w kolejce do prezentacji, ale panna Winward dostrzegła jak
kilka pań odwraca się w jej stronę i mierzy ją wzrokiem pełnym
litości. Odwzajemniła im się twardym i zdeterminowanym
spojrzeniem. Odwróciły głowy, a wtedy Hope poczuła się jak
przekłuty balonik: pozbawiona tchu i siły.
Zaczęła
drżeć i to nie z zimna, które napływało falami od strony
ogrodów, ale to zimno, które wypełniało człowieka po
brzegi, gdy znalazł się w sytuacji, która przyprawiała go o burzę emocji.
Kiedy
nadszedł czas prezentacji, skupiła się jedynie na tym, by wraz z
Faith dostać się do miejsca, w którym mogłaby usiąść.
Kręciło jej się w głowie, a tłum napierających ludzi sprawiał,
że zaczęło brakować jej powietrza. Nim jednak usiadła, księstwo
dokonało prezentacji. Hope poznała hrabiostwo Severn oraz ich syna
i dziedzica tytułu Nicholasa.
Nicholas
był wysokim, szczupłym mężczyzną o kędzierzawej grzywie
brązowych włosów. Pod krzaczastymi brwiami dostrzegła
piękne, błękitne jak wiosenne niebo oczy. Patrzyły na nią
zafascynowany, nie kryjąc się z tym, jakie wywarła na nim
wrażenie. Jego gesty, drżące wąskie usta pod wpływem nagłego uśmiechu sprawiły, żę Hope doszła właśnie do takich wniosków.
On również przypadł jej do gustu. Był przystojny, o
kwadratowej szczęce, stanowczo zarysowanym podbródku, ładnych
ustach, chociaż nie była pewna, czy w ten sposób mogłaby
określić jego wargi. Nos miał za to jak typowy arystokrata:
kanciasty, nieco długi – nadający mu charakteru.
Piękne
oczy błyszczały zawadiacko, a jego usta w końcu rozciągnęły się
w szerokim uśmiechu, gdy podała mu dłoń do pocałowania. Miała
wrażenie, że Nicholas zatrzymał się nad jej dłonią znacznie
dłużej niż powinien, ale to wrażenie szybko minęło, gdy nagle
do ich małego towarzystwa doszedł narzeczony Faith.
Hrabiostwo
zaczęło rozmawiać z księstwem, Faith witała się z Cainem, a
Hope pozostawiona samej sobie, stanowiła parę dla dziedzica
hrabiowskiego tytułu.
-
Pani? Pozwolisz? - zagadnął ją, gdy w końcu cisza stała się
zbyt krępująca.
Podał
jej rękę, a ona chętnie ją przyjęła. Miał smukłe dłonie o
długich palcach. Na jednym z nich dostrzegła rodowy sygnet. Uścisk
miał zdecydowany, chociaż dotykał ją bardzo delikatnie. Nawet
poprzez materiał rękawiczek czuła ciepło bijące z jego ciała.
-
Zapewne muszę wpisać się w karnet, bym mógł z panią
zatańczyć? - zapytał miękkim, zamszowym głosem. Skojarzył jej
się z lejącym się miodem. Miękkim i słodkim.
-
Och, chyba tak – odparła i zarumieniła się, gdy posłał jej
szeroki uśmiech.
Drżącymi
dłońmi wyjęła karnecik z torebeczki i podała mu razem z małym
ołóweczkiem. Wpisał swoje nazwisko do pierwszego tańca i do
ostatniego. Kiwnęła mu głową z podziękowaniem, posłała lekki
uśmiech i pozwoliła się poprowadzić do miejsca, w którym
stały ustawione krzesła.
Usiedli
na nich i Hope pozwoliła na to, by Nicholas prowadził rozmowę. Był
doskonałym towarzyszem do pogawędki. Okazało się, że jest
miłośnikiem książek, koni oraz interesuje się architekturą i
sztuką. Pochwalił się także, że uwielbia malować obrazy.
-
Przez wiele lat mieszkałem z ciotką we Francji, a tam czerpałem
garściami, co oferował mi francuski ton. Moi
przyjaciele to w większości malarze, architekci i aktorzy, więc ja
nasiąkłem tym, czym oni się pasjonowali. Odkryłem w sobie liczne
talenty – powiedział. Nie przybrał jednak tonu pyszałka, który
uwielbia na prawo i lewo rozprawiać o swoich uzdolnieniach, lecz
mówił o tym w tak niedbały i nieco lekceważący sposób,
iż Hope z miejsca go polubiła.
-
To niesamowite. Co pan lubi malować najbardziej? - zagadnęła, a on
posłał jej rozbawione spojrzenie.
-
Kobiety, oczywiście. Stanowią dla mnie źródło
niewyczerpanej inspiracji. Są muzami, bez których ten świat
nie byłby tak wspaniały. Przecież powstaje tyle pięknych dzieł
właśnie dzięki kobietom. No i konie, to najpiękniejsze stworzenia na ziemi po kobietach oczywiście.
Hope
zasłuchała się w jego głosie, mówił pięknie i poetycko,
słyszała w nim francuski akcent, co jedynie podkreślało jego
walory. Oczarował ją.
Kiedy
nastał pierwszy taniec, poderwała się z miejsca zaskoczona, że
zagłębiając się w rozmowę z młodym dziedzicem kompletnie
zapomniała o reszcie towarzystwa. Nicholas zaprowadził ją na
parkiet, a ona po drodze dostrzegała całą masę różnych
spojrzeć. Księstwo Reaburn, a także Faith popatrywali na nią z
zainteresowaniem i lekkim zaskoczeniem. Wzruszyła ramionami i
pozwoliła się ustawić na parkiecie.
Taniec
z Nicholasem okazał się być tak samo przyjemny jak rozmowa.
Tańczył wspaniale, z męską gracją, która na pewno
wprawiała w zachwyt niejedną damę.
W
połowie balu ze zdumieniem zrozumiała, że właśnie tego było jej
trzeba. Siedzenie i myślenie o Lucasie wprawiało ją w podły
nastrój, a ten bal i niemal nieodłączone towarzystwo
Nicholasa sprawiło, że przestała się smucić i niemal wyparła z
siebie myśli o byłym narzeczonym.
Jak mi brakuje Lucasa to nie masz pojęcia! :)
OdpowiedzUsuńHehe może być ciekawie po wprowadzeniu kolejnego kandydata, już czekam z zapartym tchem, kiedy pojawi się mój ukochany Lucas w wydaniu zazdrośnika :p Na pewno będzie ciekawie, już nie mogę się doczekać :) Pozdrawiam!
Hmmm.... ja chce mojego Lucasa gdzie on się podziewa !!? Kocham to czekam na więcej :*
OdpowiedzUsuńWydaje mi się ze ten cały Nicholas coś kombinuje albo to tylko moje urojenie :* czas pokaże :*
OdpowiedzUsuńKocham
OdpowiedzUsuń