25 czerwca 2016

Rozdział 37





Kiedy nastał dwudziesty czwarty grudzień, mimo wszystko Hope czuła święta. W całym domu pachniało świerkiem, cynamonem i pieczonymi jabłkami. A także piernikami, które po ostygnięciu lokaje zawieszali na choinki przyozdobione także wstążkami i innymi papierowymi ozdobami. Hope pomagała im, ponieważ to zajęcie wydało jej się naprawdę wspaniałe i pociągające, zwłaszcza że w domu, gdy rodzice jeszcze żyli, robiła to z tatą. Faith głównie pomagała i przeszkadzała w kuchni.
Obie na czas świątecznych porządków robiły wszystko, by ulżyć zapracowanej mamie i tacie. Piekły więc ciasta i gotowały potrawy na świąteczne obiady, a bawiły się przy tym doskonale. Dlatego, gdy służba wykonywała większą część prac, Hope zwyczajnie się nudziła, chociaż głowę miała nabitą myślami o księciu, z którym brałaby dzisiaj ślub w kościele.
Na wspomnienie tego, co zrobił, znów zapiekło ją serce i chociaż od ostatniego razu, kiedy go widziała minęło dwa tygodnie nie było jej łatwo przyswoić się do myśli o zerwanych zaręczynach.
Ubierała więc choinkę, słuchając wesołej rozmowy Caina i Faith, którzy jak zwykle po chwili zaczęli się kłócić. Oboje mieli twarde charaktery, więc starsza panna Winward przymykała oko na ich swary. Ale nie była ślepa i widziała jak oboje ciągnie do siebie, więc nie bała się o to, że Cain zrani jej siostrę i na odwrót.
W zasadzie cieszyła się ich szczęściem, które kwitło powoli jak rzadki okaz kwiatu. Dobrze było widzieć Faith, która tryskała szczęściem i uśmiechała się szeroko. Nawet już nie podchodziła do wielu spraw z takim buntem. Faith po prostu się zakochała.
Ubieranie sporego świerka dobiegło już końca, na szczęście obyło się bez potłuczonych szklanych ozdób, które stanowiły cenną pamiątkę rodzinną księcia Reabourna. Hope patrzyła z dumą na dzieło, które stworzyła razem z dwoma lokajami. Oba młodzieńcy chwalili pod niebiosa dzieło panny Winward.
- Ach, nie mówcie tak jakby to ja tylko ubierała tę choinkę. W dużej mierze to także wasza zasługa. To cud, że nie rozbiłam szklanej gwiazdy – powiedziała tylko i machnęła ręką na ich gorące protesty. Obaj ośmieleni jej uśmiechami śpieszyli się z komplementami, co przyjmowała z uroczym rumieńcem.
Choinka błyszczała wieloma barwami, nadawała salonowi wystrój, który jedynie dopełniał także klawikord wstawiony na czas kolędowania. Usunięto zbędne meble, a kilka krzeseł ustawiono tak, by podziwiać osobę grającą na tym instrumencie.
Charity zadecydowała, że nie będą korzystać z pokoju muzycznego, który jest zbyt duży i zimny dla kilku osób, a zielony salon nadawał się idealnie do niedużych koncercików.
Hope żałowała, że nie potrafi grać, ale lubiła śpiewać, choć jej głos brzmiał trochę chropowato, na tle melodyjnego śpiewu Charity i Faith. Ale śpiewała razem z nimi i czuła, że z każdym tonem jej serce oczyszcza się ze smutku.
Twardo postanowiła sobie, że nie będzie się smucić w święta. To w końcu święta, czas wielkiej radości i rodzinnego szczęścia.
Dobrze się bawiła w towarzystwie Caina, poznała także jego ojca Christophera McRoy'a, księcia Cainbrige. Był to wysoki, nieco pompatyczny mężczyzna o gęstych włosach przyprószonych siwizną. Nie był zbyt rozmowny, ale za to jego nieduża żona stanowiła całkowite jego przeciwieństwo. Szczebiotała, chichotała i opowiadała całą masę przezabawnych anegdotek, z których śmiali się wszyscy domownicy. Lady Jennifer zjednała sobie serca obu sióstr. Hope cieszyła się z tego, że Faith będzie miała taką miłą teściową.
Większość czasu przy wieczerzy spędzili na głośnych rozmowach i planowaniu ślubu. Cain i młodsza z sióstr przerzucali się argumentami i żadne nie zgadzało się na ustępstwa. Hope słuchała tego z lekkim zażenowaniem, ale najwidoczniej reszta towarzystwa dobrze się bawiła, a Faith nie zwracała uwagi na innych.
Hope dostała miejsce obok księcia Sussex'a, który w spokoju jadł kolację. Wyglądał już całkiem dobrze, nawet wieść o odwołanym ślubie nie podziałała na niego źle. Przyjął to ze smutnym skinieniem głowy, którą dla efektu jeszcze pokręcił, podkreślając tym samym swoją dezaprobatę. Przeprosił jedynie w imieniu syna, ale Hope machnęła na to ręką.
- Nie przepraszaj mnie za to, co zrobił Lucas. To nie twoja wina – wyjaśniła mu wtedy szybko i zmieniła temat, nie chcąc rozpłakać się przed ojcem człowieka, który ją tak strasznie upokorzył.
Pod koniec kolacji Hope czuła się tak dobrze, iż na chwilę zapomniała o całym tym nieszczęściu pokusiła się o występ solo. Zaśpiewała krótką i skoczną kolędę, a całe towarzystwo przyjęło jej śpiew gromkimi brawami. Skłoniła się nisko i zasiadła na krześle obok księcia Sussex'a.
Mężczyzna poklepał ją po dłoni, a ona odpowiedziała mu uśmiechem. Dobrze się czuła przy tym samotnym człowieku, który musiał walczyć z nienawiścią syna. Współczuła i jednocześnie życzyła mu, by w końcu udało mu się pojednać z młodym księciem. Nie wspominała imienia tego człowieka, ale Henry dobrze zrozumiał, o kogo jej chodzi.
Kiedy rodzinny wieczór dobiegł końca, wszyscy domownicy odetchnęli z niejaką ulgą, gdy ostatni z gości w końcu wyszedł. Nikt już nie był w stanie przełknąć kęsa, było zresztą za późno na jedzenie, więc każdy udał się do swoich pokoi.
Służba, która pracowała cały czas, dostała kilka luźniejszych dni na to, by każdy mógł odpocząć i nacieszyć się świętami. Część wyjechała do rodzin, inni odwiedzali się w Londynie, a księstwo jak i siostry Winward przez te cztery dni musieli obejść się bez ich pomocy. I nie było tak źle, atmosfera sprzyjała do żartów i lenistwa, które w tych dniach dopadło także Gabriela.
I chociaż Hope śmiała się z innymi, to powoli wracała do tego smutku, który jej towarzyszył od dwóch tygodni. Nie chciała się nad sobą użalać, ale jednak kobieta, która została oszukana przez mężczyznę nie jest w stanie tak łatwo się z tego otrząsnąć, nawet taka, która uważa się za twardą, przeżywa to w głębi serca.
Przez kolejne dni, kiedy w domu panował spokój. Hope szukała sobie zajęć, które zajmowałby cały jej czas. Po śniegu nie było ani śladu, więc spokojnie mogła wybierać się na przejażdżki, jeśli nie padał deszcz.
Nad Londynem zawisły ciężkie chmury, które stłumiły światło słońca. Odezwała się londyńska aura: deszczowa i pochmurna. Nikt nie miał ochoty wychodzić na taką pogodę, ale kiedy tylko sklepy na powrót zostały otwarte po świętach, Charity zabrała obie siostry do modystki.
- Za dwa tygodnie odbędzie się bal u hrabiny Severn. Musimy wyglądać ładnie – powiedziała w salonie, gdy w końcu wszystkie zebrały się na herbacie.
Faith przyjęła to z kiwnięciem głowy i szerokim uśmiechem, a Hope wyraziła niechęć do wychodzenia.
- Hope, musisz zacząć bywać. Nie możesz tak po prostu zniknąć z towarzystwa. Nie pozwól na to, by uczynek Lucasa zrobił z ciebie załamaną kobietą. Taka słabość zostanie źle przyjęta w towarzystwie – wytłumaczyła jej księżna, ale dziewczyna nie czuła się na siłach, by spierać się z nią. I tak milczała na ten temat wystarczająco dużo czasu i pozwalała jej uniknąć kilku przyjęć, a także wieczorków muzycznych. - Nie możesz ciągle o tym myśleć, stoisz przez to w miejscu.
- Masz rację, ale... Zrozum mnie, że jestem rozgoryczona zdradą Lucasa. Mimo że nie układało się nam najlepiej, zaczęłam się do niego przywiązywać – szepnęła ledwie dosłyszalnie, ale Charity i tak to usłyszała. Kiwnęła głową ze smutkiem, ale nie pozwoliła jej zostać w domu,
Wybrały się więc do modystki, aby zakupić materiał na suknię. Hope dzięki temu wypadowi przez chwilę znów odżyła i poczuła się tak, jak wcześniej.
Oglądały materiały, mierzyły suknie i porównywały kroje z nowego katalogu przywiezionego wprost z Francji. Hope wybrała w końcu dla siebie suknię z zielonego jedwabiu indyjskiego z krótkimi bufiastymi rękawkami i dekoltem w kształcie serca. Krawcowa zapisała wszystkie życzenia księżny.
Suknia dla Hope miała mieć krótkie bufiaste rękawki, dekolt w serek i gorset z tłocznym wzorem, wokół tali obszyty złotą tasiemką. Dół sukni miał falami opadać na kolejne warstwy przypięty różami oraz małymi szmaragdami. Z tyłu natomiast miała widnieć wspaniała kokarda. Do tego dobrały jeszcze pończochy, tasiemki do gorsetu, rękawiczki, szal do całości oraz nową wełnianą torebkę.
Faith zdecydowała się na jasnoniebieską suknię z okrągłym dekoltem i gładkim gorsetem, wykończonym białą koronką na górze i rękawkach. Góra sukni była w kolorze gorsetu, ale kolejne jej warstwy przechodziły w coraz jaśniejsze tony, aż cały dół był miękkim, białym atłasem. Również dobrały do tego bieliznę i dodatki, a kiedy i Charity zdecydowała się na wspaniałą kreację w kolorze burgundu, wyszły zadowolone ze sklepu.
Charity po drodze zabrała je jeszcze księgarni, gdzie każda z pań zakupiła po dwie książki, które się jej spodobały i zadowolone w końcu poszły do powozu, który czekał na rogu ulicy.
Wsiadły, ułożyły obok siebie paczki i Charity dała znak stangretowi, by ruszył. Panie całą drogę do posiadłości za miastem przebyły w milczeniu. Każda zatopiła się we własnych myślach. Hope jak zwykle starała się ze wszystkich sił nie myśleć o Lucasie, i chociaż było ciężko z miłym zaskoczeniem stwierdziła, że już coraz łatwiej udaje jej się spychać go w kąt umysłu.
Gdy wróciły już z zakupów, okazało się, że na Hope czeka gość w salonie. Nie była pewna, kto taki, ale kamerdyner powiedział, że Jego Książęca Mość. Poczuła jak policzki płonął jej żywym ogniem. Więc śmiał tu przyjść? Tchórz, który ukrywał się od dwóch tygodni i nie był zdolny do spojrzenia jej prosto w oczy?!
Nawet nie zdjęła płaszczyka i rękawiczek, tylko pognała do zielonego salonu, lecz zatrzymała się gwałtownie w progu pokoju, kiedy zrozumiała, że to nie książę Wilcott na nią czeka, lecz Ashbrook.
Przyjrzała mu się uważnie, spoglądając na jego poczciwą twarz, łagodne oczy i szczupłą sylwetkę. Kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się, poczerwieniała lekko. Przypomniała sobie sytuację sprzed paru miesięcy, gdy Wilcott odprawił go bezceremonialnie, naśmiewając się z jego uczucia, a także z niej.
Jej mina szybko złagodniała i uśmiechnęła się do niego blado. Widok tego uroczego mężczyzny wprawił ją w melancholijny, nieco smutny nastrój. Ale Ashbrook nie uśmiechnął się na jej widok, przynajmniej nie zrobił to w taki szczery i piękny sposób jak robił to przed tamtym felernym dniem, gdy się jej oświadczył.
- Książę Ashbrook – szepnęła zaskoczona, gdy w końcu mogła już mówić. Mimo wszystko ucieszyła się na jego widok. Był takim dobrym i miłym człowiekiem, że ciężko jej było nie patrzeć na niego w ciepły i radosny sposób.
- Dz-dzień do-obry panno Ho-ope! - wydukał i skłonił się nisko, przykładając dłoń do serca.
- Jak się pan miewa w ten okropny dzień? - zapytała już całkiem racjonalnie i w końcu zdjęła z siebie wierzchnie odzienie. Zaczynało być jej gorąco.
- D-dobrze, a-a pan-ni? - zacisnął usta i zmarszczył brwi. Kiedy ponownie się odezwał zabrzmiał niezwykle przyjaźnie i gładko. - Wilcott jest głupcem, że panią zdradził! - powiedział nagle z pasją, co wprawiło Hope w zdumienie. Zazwyczaj się jąkał i dłużej schodziło mu z wymówieniem jednego prostego zdania, ale tym razem słowa wyfrunęły z jego ust z taką łatwością i pewnością, jakby nigdy nie miał problemów z mową.
- Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - zapytała cicho, gdy w końcu udało jej się dojść do słowa.
Podeszła do ściany i zadzwoniła po służbę. Po chwili zjawił się kamerdyner i na prośbę Hope wycofał się z saloniku, by przysłać służącego z herbatą i poczęstunkiem. Ashbrook stał w milczeniu, a gdy w końcu zajęła miejsce naprzeciwko niej, wyglądał jakby chciał jej coś powiedzieć, choć sam nie wiedział jak ubrać to w słowa. Hope uśmiechnęła się do niego łagodnie, próbując zachęcić go do mówienia.
- Nie widziałam pana od... od bardzo dawna. Co się z panem działo? - zagadnęła go, gdy mężczyzna wciąż nic nie mówił. Młoda dama myślała, że już nic nie powie, ale w końcu Ashbrook zebrał się w sobie.
- Wy-wyjeżdżam do Ind-dii – wykrztusił z siebie w końcu i zamknął oczy, po chwili je otworzył. Były pełne ufności i uwielbienia.
- Do Indii? Na litość boską, dlaczego aż tam? - Hope nawet nie próbowała ukryć zaskoczenia. Jego decyzja była naprawdę szokująca.
- Mu-muszę dopilnowa-ać waw-ważnych spraw – odpowiedział i wstał nagle.
Skłonił się przed nią nisko, a potem wyprostował się i spojrzał na nią z bezgranicznym uwielbieniem, od którego aż zrobiła się czerwona. Naprawdę nie zasługiwała na to, by ten człowiek tak ją traktował. Była ostatnią kobietą, by przyjmować jego adorację.
- Że-egnaj, pa-nno Hope! Ży-czę ci wszystkiego dobrego! Ob-byś zna-lazła szczęście.
- Och, ja również panu życzę wszystkiego dobrego. Niech pan znajdzie szczęście i miłość w ramionach kobiety godnej pańskiego uczucia. Zasłużył pan na to, bo jest pan dobrym i uczciwym człowiekiem – odpowiedziała z uśmiechem i w przypływie nagłego impulsu wstała, a potem cmoknęła go w ogolony policzek.
Zaskoczony mężczyzna złapał ją za łokcie i przytulił ją do siebie tak mocno, że niemal wycisnął jej całe powietrze z płuc. Ale nie odsunęła się od niego. Pozwoliła mu się tulić, bo wiedziała, że on tego potrzebuje. Chociaż tyle mogła mu dać.
Puścił ją w końcu i skinął głową. Jeszcze raz jąkając się życzył jej wszystkiego, co najlepsze, a potem wyszedł. Hope patrzyła za nim, gdy znikał na korytarzu, a potem z westchnieniem opadła na sofę. Ukryła twarz w dłoniach czując jak znów napływają w jej stronę emocję, których, jak sądziła, pozbyła się na jakiś czas. Nie udało jej się, a wizyta młodego księcia jedyni sprawiła, że przypomniała sobie jak Wilcott przeszkodził Ashbrookowi w oświadczynach.
Od tamtego dnia wszystko się zmieniło, nawet ona uległa przemianie, chociaż sądziła, że już do tego nie dojdzie, ale jednak. Wciąż odkrywała siebie na nowo, a kolejne wydarzenia pozostawały w niej niewielkie piętno. Czuła się inaczej, ale wciąż miała serce Hope z Great Cove: naiwne i pragnące miłości.
Kiedy otrząsnęła się w końcu z amoku, wstała i wyszła. Oddała płaszczyk i rękawiczki kamerdynerowi i poszła do siebie. Przebrała się w miękką, muślinową suknię w kolorze słońca i zeszła na dół. Po drodze wstąpiła do Faith, ale tej nie było w pokoju.
Udała się więc na dół. Salon był pusty, ale za to gabinet został zajęty przez młodszą siostrę, a także Charity. Gdy weszła do środka, obie urwały rozmowę i posłały jej drżące uśmiechy. Nie wznowiły tematu, a Hope nie dopytywała się, o co im chodzi.
Wzięła książkę, którą kupiła w księgarni i zajęła się czytaniem.

***

Na dwa dni przed balem u hrabiny Severn, młode damy otrzymały suknie. Natychmiast po rozpakowaniu ich, przymierzyły je i każda z dziewcząt prezentowała się wprost prześlicznie. Kolorowe materiały podkreślały ich oczy i cerę, a kroje wydobywały ze skromnych sylwetek wszystkie kobiece walory. Hope patrzyła na swoją kreację i czuła się naprawdę piękna.
- Jak piękna suknia może poprawić kobiecie nastrój – powiedziała do siebie, przeglądając się w lustrze. Pokojówka potwierdziła jej słowa, nie mogąc się nachwalić pięknej kreacji.
Hope pomyślała, że Charity dobrze zrobiła namawiając ją na ten bal. Rozerwie się i potańczy, i chociaż ludzie będą patrzeć na nią z litością i żalem nie będzie się nimi przejmować.
Tak postanowiła, pomyślała, że to dla jej dobra. Była już dorosłą kobietą i nie powinna rozpaczać jak mała dziewczynka po utracie ukochanej zabawki.
Nadszedł dzień balu.
Zaraz po obiedzie damy udały się do swoich pokoi, by przygotować się do przyjęcia. Jak zwykle poddały się starannym zabiegom. Najpierw wzięły gorące kąpiele, umyły włosy, a kiedy już ich ciała zostały osuszone przez ręczniki, wklepały i wtarły w ciało pachnące kremy i balsamy. Potem powoli zakładały bieliznę i całą resztę, aż czas przyszedł na suknię i fryzurę.
Na godzinę przed wyjściem były już gotowe, więc wszyscy zebrali się w salonie. Gabriel nie mógł przestać zachwycać się wyglądem jego podopiecznych, które olśniewały strojami i fryzurami. Również Skacząca Niedźwiedzica i John wyrazili swoje zachwyty. Oni jednak zostali w domu, w żaden sposób nie wykazywali chęci na londyńskie zabawy.
Dziewczęta podziękowały uśmiechami i w końcu wszyscy zebrali się do wyjścia, gdy zegar zaczął wskazywać godzinę dziewiętnastą.
Na zewnątrz było ciemno i bardzo zimno. Panie otulone płaszczami i szalami czekały, aż Gabriel pomoże im wejść do powozu. Na niebie nie było widać gwiazd i księżyca. Gęste chmury przysłoniły całe niebo. Hope zadrżała, gdy uniosła wzrok i napotkała bezdenną ciemność nad głową.
Wsiadła w końcu do powozu i otuliła się połami płaszcza. Gdy wszyscy byli już na miejscu, Gabriel zastukał w ściankę powozu i po chwili powóz zakołysał się gwałtownie, gdy konie ruszyły ostrym galopem.
Po półgodzinnej jeździe dojechali w końcu do celu. Dom hrabiostwa znajdował się na ulicy nowo powstałej ulicy zakończonej kilka miesięcy wcześniej. Hope nie dostrzegała żadnych walorów tego miejsca z powodu ciemności, chociaż na ulicy stały lampy gazowe i rzucały trochę światła wokół.
Powóz nagle zatrzymał się, dało się słyszeć krótką wymianę zdań i konie znów ruszyły. Po niedługiej chwili znów się zatrzymali, ale tym razem Gabriel wyskoczył i przytrzymując swym ciałem drzwiczki pomagał paniom wysiąść.
Dom okazał się rozległą, dwuskrzydłową rezydencją. Jedna część domostwa została rzęsiście oświetlona i to tam odbywał się bal, druga natomiast pozostała w głębokiej ciemności, niedostępna dla przypadkowych gości.
Ku zaskoczeniu dziewcząt, zostały poprowadzone nie do głównego wejścia, lecz alejką biegnącą wzdłuż ściany. Dotarcie na miejsce zajęło im bardzo niewiele czasu, do ich uszu dotarł gwar, śmiechy i próby muzyków zamówionych na ten wieczór. Hope dostrzegła licznych ludzi, stojących na szerokich schodach. Śmiali się i głośno rozmawiali.
I właśnie ten widok sprawił, że poczuła jak żołądek zawiązał jej się w supeł. Nie była pewna czy będzie w stanie wytrwać tu kilka godzin, jeśli ludzie zaczną o nie mówić za jej plecami. Nie była nawet pewna czy przyjście tutaj było właściwe. Zawierzyła słowom księżnej, ale ona zawsze robiła dla nich wszystko, co tylko mogłaby poczuły się pewnie i dobrze. Hope nie chciała się znów stać osobą, przez którą ucierpi nazwisko Gabriela.
Ustawili się w kolejce do prezentacji, ale panna Winward dostrzegła jak kilka pań odwraca się w jej stronę i mierzy ją wzrokiem pełnym litości. Odwzajemniła im się twardym i zdeterminowanym spojrzeniem. Odwróciły głowy, a wtedy Hope poczuła się jak przekłuty balonik: pozbawiona tchu i siły.
Zaczęła drżeć i to nie z zimna, które napływało falami od strony ogrodów, ale to zimno, które wypełniało człowieka po brzegi, gdy znalazł się w sytuacji, która przyprawiała go o burzę emocji.
Kiedy nadszedł czas prezentacji, skupiła się jedynie na tym, by wraz z Faith dostać się do miejsca, w którym mogłaby usiąść. Kręciło jej się w głowie, a tłum napierających ludzi sprawiał, że zaczęło brakować jej powietrza. Nim jednak usiadła, księstwo dokonało prezentacji. Hope poznała hrabiostwo Severn oraz ich syna i dziedzica tytułu Nicholasa.
Nicholas był wysokim, szczupłym mężczyzną o kędzierzawej grzywie brązowych włosów. Pod krzaczastymi brwiami dostrzegła piękne, błękitne jak wiosenne niebo oczy. Patrzyły na nią zafascynowany, nie kryjąc się z tym, jakie wywarła na nim wrażenie. Jego gesty, drżące wąskie usta pod wpływem nagłego uśmiechu sprawiły, żę Hope doszła właśnie do takich wniosków. On również przypadł jej do gustu. Był przystojny, o kwadratowej szczęce, stanowczo zarysowanym podbródku, ładnych ustach, chociaż nie była pewna, czy w ten sposób mogłaby określić jego wargi. Nos miał za to jak typowy arystokrata: kanciasty, nieco długi – nadający mu charakteru.
Piękne oczy błyszczały zawadiacko, a jego usta w końcu rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, gdy podała mu dłoń do pocałowania. Miała wrażenie, że Nicholas zatrzymał się nad jej dłonią znacznie dłużej niż powinien, ale to wrażenie szybko minęło, gdy nagle do ich małego towarzystwa doszedł narzeczony Faith.
Hrabiostwo zaczęło rozmawiać z księstwem, Faith witała się z Cainem, a Hope pozostawiona samej sobie, stanowiła parę dla dziedzica hrabiowskiego tytułu.
- Pani? Pozwolisz? - zagadnął ją, gdy w końcu cisza stała się zbyt krępująca.
Podał jej rękę, a ona chętnie ją przyjęła. Miał smukłe dłonie o długich palcach. Na jednym z nich dostrzegła rodowy sygnet. Uścisk miał zdecydowany, chociaż dotykał ją bardzo delikatnie. Nawet poprzez materiał rękawiczek czuła ciepło bijące z jego ciała.
- Zapewne muszę wpisać się w karnet, bym mógł z panią zatańczyć? - zapytał miękkim, zamszowym głosem. Skojarzył jej się z lejącym się miodem. Miękkim i słodkim.
- Och, chyba tak – odparła i zarumieniła się, gdy posłał jej szeroki uśmiech.
Drżącymi dłońmi wyjęła karnecik z torebeczki i podała mu razem z małym ołóweczkiem. Wpisał swoje nazwisko do pierwszego tańca i do ostatniego. Kiwnęła mu głową z podziękowaniem, posłała lekki uśmiech i pozwoliła się poprowadzić do miejsca, w którym stały ustawione krzesła.
Usiedli na nich i Hope pozwoliła na to, by Nicholas prowadził rozmowę. Był doskonałym towarzyszem do pogawędki. Okazało się, że jest miłośnikiem książek, koni oraz interesuje się architekturą i sztuką. Pochwalił się także, że uwielbia malować obrazy.
- Przez wiele lat mieszkałem z ciotką we Francji, a tam czerpałem garściami, co oferował mi francuski ton. Moi przyjaciele to w większości malarze, architekci i aktorzy, więc ja nasiąkłem tym, czym oni się pasjonowali. Odkryłem w sobie liczne talenty – powiedział. Nie przybrał jednak tonu pyszałka, który uwielbia na prawo i lewo rozprawiać o swoich uzdolnieniach, lecz mówił o tym w tak niedbały i nieco lekceważący sposób, iż Hope z miejsca go polubiła.
- To niesamowite. Co pan lubi malować najbardziej? - zagadnęła, a on posłał jej rozbawione spojrzenie.
- Kobiety, oczywiście. Stanowią dla mnie źródło niewyczerpanej inspiracji. Są muzami, bez których ten świat nie byłby tak wspaniały. Przecież powstaje tyle pięknych dzieł właśnie dzięki kobietom. No i konie, to najpiękniejsze stworzenia na ziemi po kobietach oczywiście.
Hope zasłuchała się w jego głosie, mówił pięknie i poetycko, słyszała w nim francuski akcent, co jedynie podkreślało jego walory. Oczarował ją.
Kiedy nastał pierwszy taniec, poderwała się z miejsca zaskoczona, że zagłębiając się w rozmowę z młodym dziedzicem kompletnie zapomniała o reszcie towarzystwa. Nicholas zaprowadził ją na parkiet, a ona po drodze dostrzegała całą masę różnych spojrzeć. Księstwo Reaburn, a także Faith popatrywali na nią z zainteresowaniem i lekkim zaskoczeniem. Wzruszyła ramionami i pozwoliła się ustawić na parkiecie.
Taniec z Nicholasem okazał się być tak samo przyjemny jak rozmowa. Tańczył wspaniale, z męską gracją, która na pewno wprawiała w zachwyt niejedną damę. 

W połowie balu ze zdumieniem zrozumiała, że właśnie tego było jej trzeba. Siedzenie i myślenie o Lucasie wprawiało ją w podły nastrój, a ten bal i niemal nieodłączone towarzystwo Nicholasa sprawiło, że przestała się smucić i niemal wyparła z siebie myśli o byłym narzeczonym.

4 komentarze:

  1. Jak mi brakuje Lucasa to nie masz pojęcia! :)
    Hehe może być ciekawie po wprowadzeniu kolejnego kandydata, już czekam z zapartym tchem, kiedy pojawi się mój ukochany Lucas w wydaniu zazdrośnika :p Na pewno będzie ciekawie, już nie mogę się doczekać :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm.... ja chce mojego Lucasa gdzie on się podziewa !!? Kocham to czekam na więcej :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje mi się ze ten cały Nicholas coś kombinuje albo to tylko moje urojenie :* czas pokaże :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.