Przyjazd
Skaczącej Niedźwiedzicy i Johna był nie w porę, ale Hope nie
planowała tego, dlatego gorąco ich przepraszała za kłopot, choć
powinien to zrobić ktoś inny.
-
Hope, nawet tak nie mów. Bardzo się za wami stęskniliśmy.
Brakuje mi was, ale widzę, że wasze życie jest tutaj – szepnęła
kobieta i uśmiechnęła się do niej pocieszająco.
-
Myślę, że lepiej będzie, jeśli wyjadę razem z wami –
przemówiła w końcu Hope, a wszyscy zebrani w salonie
zwrócili swe zaskoczone spojrzenia w jej stronę. Od kilku dni
mówiła tak mało, iż Charity zaczęła się zastanawiać,
czy biedna dziewczyna nie doznała jakiejś traumy i straciła nagle
mowę. Ale na szczęście się myliła.
-
Nie możesz Hope! - zaprotestowała Faith, która jako jedna z
nielicznych tu osób traktowała jej milczenie jak swego
rodzaju mur ochronny.
-
Mogę. Nie widzę powodu, żeby tu tkwić. Oczywiście jesteś ty, to
nie podlega żadnej dyskusji, ale wyjdziesz za Caina, a ja zostanę
tu na utrzymaniu Charity i Gabriela. Nie chcę być dla nikogo
ciężarem.
-
Och, przestań bredzić, Hope! - powiedziała oburzona księżna i
spiorunowała go wzrokiem. - Będziemy z radością cię tu gościć.
Hope
zamilkła wiedząc, że nie będzie w stanie ich przekonać do
swojego pomysłu. Nie pozwolą jej wyjechać. Ale nie chciała tu już
być. Przecież Lucas ją zostawił i nie miała już żadnego
powodu, by pozostawać tu i narzucać innym swej obecności. Nie
chciała tego robić, ale świadomość, że nie wnosi do rodziny
Reaburnów nic więcej uwierała ją tak, jak uwiera mały
kamyczek w trzewiku.
Hope
źle się z tym czuła, że Lucas tak zostawił ją bez słowa
wyjaśnienia, bo chociaż wyraził jasno, że nie powinna się z nim
wiązać, to tak naprawdę nie rozumiała jego powodów. Co nim
wtedy kierowało? Wyglądał okropnie tego dnia, gdy do niej
przyszedł. Może był chory? Może powinna go zapytać o to w
liście? Nic już nie wiedziała i nie miała pojęcia, czy zechce ją
jeszcze widzieć. Bo ona, jak na ironię losu, chciała go zobaczyć,
choć przez chwilę.
Kiedy
została sama, usiadła ciężko na łóżku, myśląc nad
swoją sytuacją. Nie dochodziła do żadnych wniosków,
jedynie utwierdzała się w przekonaniu, że jeśli wyjdzie to nie
będzie tak widywała często Faith, a listy to nie to samo, co
rozmowa w cztery oczy. Musiała więc tu zostać, właśnie ze
względu na siostrę.
Poprosiła
Sam, by przygotowała dla niej gorącą kąpiel. Już na nic innego
nie miała siły. Zrobiła się otępiała, pozbawiona nawet tego
żalu do księcia. A kiedy wystygła woda, ona również
zrobiła się w środku jakby zimna.
Ale
podjęła decyzję, że te dwa dni po zerwaniu zaręczyn przez
Wilcotta wystarczyły jej na użalanie się, jutro rano wstanie jak
zawsze: pełna energii. Pobyt w Swindon jednak coś jej dał,
pozwolił jej przemyśleć to i owo, więc nie bała się, że coś
pójdzie nie tak. W obecnej sytuacji nie miała nic do
stracenia. I nawet nie obchodziło ją to zbytnio. Na pewno wybuchnie
skandal, ale czy to miało jakieś znacznie? Powinna była
przyzwyczaić się do tego, ponieważ nieustannie ludzie szeptali za
jej plecami o niej, jej rodzinie i jej zachowaniu, więc obecnie
mogła jedynie przyjąć to ze wzruszeniem ramion. Mogła, ale nie
była pewna czy będzie w stanie.
Hope
długo jednak leżała w nocy i twardo nastawiała samą siebie do
stanowczości i chłodnego wyrafinowania – taka właśnie chciała
być. Miała już dość bycia tą zakochaną, naiwną romantyczką,
która, wierzyła w szczęście jakie może dać mężczyzna.
Musiała znaleźć coś innego, co sprawi, że poświęci temu całą
uwagę. Jakąś pasję lub zajęcie. Wyszywanie nie wchodziło w grę,
tak samo gotowanie, chociaż lubiła to robić, ale kucharka księstwa
nie pozwoliłaby jej na zabawy z garnkami.
Pozostawały
jej tylko książki, no i jeszcze Biszkopt, który mimowolnie
wywoływał u niej lekkie skurcze w sercu. Nie chciała traktować
psa jako coś, co przypominało jej o byłym narzeczonym, bo kochała
go całym swoim sercem i cieszyła się z jego obecności w domu.
Kiedy noce były zimne on ogrzewał ją swym ciałem, kładąc się
obok niej, a ona przytulała go, wdychając zapach jego świeżo
umytej sierści.
***
Kilka
dni po przyjeździe z Swindon wieść o tym, że zaręczyny Hope
Winward z księciem Wilcottem zostały zerwane, a ślub odwołany,
doszła do uszu wszystkich zainteresowanych – wybuchł nieduży
skandal i wznowiono plotki o Hope. Ta dzielnie znosiła znaczące
spojrzenia jakimi została obsypywana przy każdym publicznym
wystąpieniu. I nie ważne, czy to był park czy wyjście do teatru.
Ludzie patrzyli na nią z jawnym zainteresowaniem. A ona miała już
dość tego, choć dawno powinna nauczyć się ignorować takie
gesty, nie potrafiła. Bolało ją to, że większość spacerujących
po Hyde Parku dam rzucała jej litościwe, nieco prześmiewcze
spojrzenia, a ona czuła się jak tarcza do strzał.
-
Chodźmy już stąd – powiedziała w końcu Hope z rosnącą
irytacją, a kiedy przechodziły obok nich dwie młode damy, które
rzucały jej dziwne spojrzenia. - Mam dość tych wszystkich idiotek
– powiedziała to tak głośno, by damy stojące z boku dobrze ją
usłyszały. Na ich bladych twarzyczkach odbiło się zdumienie.
Spłonęły obfitym rumieńcem i przyspieszyły kroku.
Hope
z satysfakcją obserwowała jak odchodzą oburzone. Poczuła się
naprawdę dobrze.
Faith
i Charity zgodziły się z Hope i panie wróciły w końcu do
rezydencji, chociaż ta ostatnia nie sądziła, by to miejsce miało
ukoić jej zszargane nerwy.
Każda
z pań poszła odświeżyć się po spacerze i w różnych
nastrojach zeszły do salonu, gdzie czekały na nich gorąca
czekolada oraz ciepłe babeczki cytrynowe i jagodowe. Hope odmówiła
słodkości, ale z chęcią ogrzała sobie zmarznięte dłonie na
filiżance z czekoladą. Upajała się także zapachem. Cynamon,
czekolada – to, co kochała najbardziej.
Im
więcej piła tego zbawczego płynu, tym lepiej się czuła i chociaż
nie wierzyła, by przygnębienie opuściło ją na zawsze, to
cieszyła się odrobiną chwili, kiedy nie przejmowała się całą
tą sytuacją. Odcisnęła na niej piętno i chociaż ich relacje
zawsze były dość napięte, to jednak nie była w stanie pozbyć
się przeświadczenia, że książę ją najzwyczajniej w świecie
oszukał. A ona z taką łatwością dała się omotać, chociaż
nieustannie się spierali.
-
Coraz bardziej nie znoszę spacerów po Hyde Parku –
wykrztusiła Hope, gdy Skacząca Niedźwiedzica wypytywała je o park
i spacer.
***
Skandal. To słowo idealnie
opisywało dokładnie to, co się rozpętało na salonach. Skandal z
udziałem Lucasa, księcia Wilcott i Hope Winward z Ameryki wprawił
ludzi w ożywienie. Plotkowali, snuli domysły i śmiali się za ich
plecami. Wszyscy jednak zgodnie uznali, że to właśnie Amerykanka
zerwała z nim zaręczyny, ponieważ dowiedziała się o jego małym
tête-à-tête.
Ludzie
przestali w końcu szeptać i zaczęli głośno rozmawiać na temat,
których ich nurtował.
Wilcott
nie pojawiał się na balach, na których bywali Reaburnowie, a
i Hope również przestała bywać, co jednoznacznie dało do
zrozumienia, że oboje żyją w głębokim konflikcie i unikają się
jak ognia.
Westburn
jak i Lebetkovitz zacierali ręce. Intryga, którą uknuli dla
własnych celów układała się lepiej, niż się spodziewali,
chociaż stary hrabia był wściekły, że metresa tak wcześnie
poczyniła kroki, ale w tej chwili i tak już nie był na nią zły.
Hope została bez opieki. Uśmiechał się sam do siebie, gdy
pomyślał o tych chwilach, kiedy znajdzie się blisko tej
amerykańskiej dziwki.
Nastroił
się na to, że ją zdobędzie. Wydawała się taka słodka i
niewinna. Jej duże, zielone oczy błyszczały, a patrzyły w taki
sposób, że miał ochotę zaciągnąć ją do ciemnego pokoju
i po prostu ją brać do ostatniego tchu. Prowokowała go i nawet
fakt, że miał żonę, którą swoją drogą pogardzał, nie
przeszkadzał mu zbytnio. Żona, którą wybrał kilka lat temu
nie byłą dla niego tak interesująca jak ta rudowłosa piękność
z Ameryki.
Myślał
o niej całymi dniami i nocami, pragnął jej i nieustannie
zastanawiał się jak ją zdobyć tylko dla siebie. W końcu wpadł
na pomysł, który, jak mu się zdawało, był genialny w swej
prostocie.
Westburn
zbyt skupił się na swym celu, by przemyśleć wszystko od początku
i podjąć racjonalne kroki. Liczyło się to, że jego myśli
krążyły teraz wokół Hope i tego, co zamierzał.
***
Jakoś
dwa dni przed świętami Hope zrozumiała w końcu, że Lucas
naprawdę zerwał z nią zaręczyny i chociaż nadal nie mieściło
jej się to w głowie, to wciąż zastanawiała się, co zrobiła
źle. Może wyjazd pod Swindon nie był dobrym pomysłem? Może
powinna była być dla niego milsza? Zarzucała się podobnymi
pytaniami i chociaż w jej sercu gościł żal i rozczarowanie nie
myślała już o sobie jak o ostatniej ofierze losu.
I
mimo tego, że tak po prostu zostawił ją wtedy w tym gabinecie,
chciała go zobaczyć, choć przez chwilę, chciała się przekonać,
że on jeszcze żyje i ma się dobrze.
Miotała
się między stertą uczuć, które wciąż próbowała
rozplątać, ale szło jej dość marnie. Nadal nie wiedziała, co
czuje i co powinna czuć do niego, a każdy kolejny dzień przynosił
coraz więcej wątpliwości. Mimo to żyła nadal. Trzymała się
zaskakująco dobrze i uśmiechała się do każdego, kto tylko
uśmiechnął się do niej. Jadała posiłki i odwiedzała znajomych
Charity, co prawda każda taka wyprawa kończyła się jedynie jej
irytacją, ale tak często spotykała się z ciekawskimi
spojrzeniami, podchwytliwymi pytaniami, że po kilku dniach potrafiła
je zręcznie omijać Stała się wręcz mistrzynią w unikaniu
odpowiedzi. Niektórzy byli bardzo bezpośredni i nie wahali
się przed zadawaniem pytań, na które naprawdę nie znała
odpowiedzi. Cóż mogłaby im rzec, kiedy sama nie miała
pojęcia, co tak naprawdę się stało? I chociaż słyszała
nieustannie, że całkiem rozsądnie, że zerwała z księciem
zaręczyny, ona nadal nie miała pojęcia dlaczego tak uważano. Nie
prostowała tego i jakoś nikt inny też się do tego nie kwapił.
Ale kolejne słowa rodziły kolejne pytania, a ona już nie miała
siły o tym myśleć.
Ale
dopiero wizyta Cassie rozjaśniła jej wszystko, wtedy jednak już
wiedziała, co czuła do księcia.
Cassie
zapowiedziała się zaraz po dwunastej, akurat wtedy, gdy księżna
wychodziła, by zrobić ostatnie zakupy przedświąteczne. Hope i
Faith już dawno takowe poczyniły, lecz Charity nie zdążyła
zakupić prezentów dla służby i męża.
Faith
i Hope usiadły na szezlongu, a Cassie skromnie przycupnęła w
fotelu, przy kominku. Ogrzewała sobie dłonie, które mimo
ciepłych rękawiczek, zmarzły jej okropnie.
-
Nienawidzę zimy! - mruknęła gniewnie, ale w końcu usiadła,
czując w końcu ciepło bijące od wesoło płonącego ognia.
-
Tak, chyba podzielam twoje uczucia – odpowiedziała Faith i
sięgnęła po filiżankę herbaty. Cassie również sięgnęła
po filiżankę i tylko Hope tego nie zrobiła. Nie miała ochoty na
żadne napoje.
-
Przepraszam, że tak późno was odwiedziłam, ale byliśmy
kilka tygodni poza Londynem, więc nie wiedziałam nic, aż
przyjechałam i osaczyły mnie wszystkie znane mi dziewczęta i
zaczęły opowiadać o tym jak to książę Wilcott pod nieobecność
swojej narzeczonej wrócił w ramiona byłej kochanki, dlatego
musiałam od razu tu przyjechać, żeby cię jakoś pocieszyć –
mówiła, nie zdając sobie ze swoich słów.
Hope
siedziała osłupiała, próbując sobie przyswoić to, co
przed chwilą usłyszała. Patrzyła i milczała, a im dłużej to
robiła w tym coraz większe niedowierzanie ją ogarniało.
-
Co... Co ty powiedziałaś? - wydukała w końcu Faith, która
również nie mogła uwierzyć w słowa przyjaciółki.
-
No, że... Och! - krzyknęła nagle zaskoczona, patrząc na szeroko
otwarte oczy i usta sióstr. Hope jednak wyglądała
zdecydowanie gorzej. - My... Myślałam, że wiesz... Że
dowiedziałaś się o tym jak... - urwała, kręcąc głową i w
myślach złorzecząc na własną głupotę. - Nic nie wiedziałaś –
szepnęła w końcu pokonana. W jej błękitnych oczach zebrały się
łzy. - Przepraszam!
-
Nic nie szkodzi. Dobrze, że mi powiedziałaś, bo jakoś nikt nie
raczył tego zrobić! - krzyknęła oburzona.
Poczerwieniała
ze złości, krew szumiała w jej uszach, a oczy zrobiły się
okrągłe. Nawet nie spodziewała się, że za jego postawą stał
romans! Nigdy nie podejrzewałaby o to Lucasa. Wszak to on pragnął
jej wierności i obiecywał, że też będzie jej wierny.
Po
ślubie!
Pomyślała
to i zrobiło jej się gorąco. Po ślubie. O tym mówił,
kiedy rozmawiali w Silverstone podczas jej pobytu. Nic nie wspomniał
o tym, że tej wierności będzie dotrzymywał w czasie ich zaręczyn.
Przypomniała sobie słowa, które padły z jego ust w czasie
ich ostatniej rozmowy. Mówił rozgorączkowanym tonem o tym
jak myślał o niej, jak nie mógł doczekać się ich ślubu.
Mówił o pożądaniu! Dlatego postanowił spotkać się z tą
kobietą, dlatego wystawił ją na pośmiewisko!
Więc
bawił się nią cały czas?!
Im
dłużej o tym myślała tym większą złość odczuwała, a jej
ruchy były energicznie. Spacerowała po pokoju, czując mieszaninę
niedowierzania i bólu, a także złości i nienawiści do
człowieka, który okazał się być zupełnie inny.
-
Tak mi przykro! - szeptała rozżalona Cassie, która połykała
kolejne łzy. - Błagam cię, nie bądź na mnie zła. Myślałam, że
właśnie dlatego zerwałaś z nim te zaręczyny.
-
To nie ja odwołałam nasz ślub tylko on – odpowiedziała w końcu,
kiedy była pewna, że głos jej się nie załamie.
Hope
opowiedziała Cassie całą rozmowę z Lucasem, a ta raz po raz
wydawała z siebie okrzyki oburzenia lub niedowierzania.
-
Ale wiesz, to bardzo dziwne, bo podczas waszego narzeczeństwa nie
spotykał się z nikim. Jestem tego pewna. Towarzystwo na pewno by
coś wiedziało na ten temat, a i sama Sophie nie byłaby w stanie na
ten temat milczeć. To okropna plotkara – dorzuciła jeszcze, czym
jedynie zdenerwowała Hope. Nie chciała już o tym rozmawiać. Nie
mieściło jej się w głowie i sprawa była zbyt świeża, by mogła
wszystko przemyśleć na spokojnie.
-
Skąd ją znasz? - zapytała w końcu Faith. Do tej pory milczała
zszokowana rewelacjami przekazanych przez ich przyjaciółkę.
-
Wszyscy ją znają. To piękna, zjawiskowa kobieta, która
nigdy nie ukrywała, że jest kurtyzaną. Lubi się chwalić swoją...
profesją, ale bywa także bardzo mściwa – rzekła Cassandra i
sięgnęła po filiżankę herbaty. Już się uspokoiła, chociaż
wciąż miała mokre oczy od łez. - Hope, widziałaś ją kiedyś.
Pamiętasz? To był wieczór, w którym się, powiedzmy,
poznałyśmy.
-
Pamiętam! - krzyknęła nagle, zaskoczona wyrazistymi wspomnieniami
z tamtego balu.
Sophie
była rzeczywiście piękna. Oszałamiająca. W czerwonej sukni i
czarnych włosach wyglądała jak królowa Cyganów. Nic
dziwnego, że Lucas nie potrafił przerwać z nią romansu. A kim ona
była? W porównaniu do tej kobiety wypadało dość blado ze
swoimi rudymi włosami, bladą, usianą piegami cerą i szczupłą
kibicią. Kobiece kształty zostały jej poskąpione. Nie mogła się
równać z kimś takim jak Sophie – utrzymanką Lucasa.
-
Wcale się nie dziwię, że Lu... Jego Książęca Mość nie
przerwał romansu. To naprawdę zapierająca dech w piersiach kobieta
– mruknęła niechętnie Hope i w końcu usiadła obok siostry.
Wykręcając palce, mnąc materiał sukni zwiesiła głowę i
zatopiła się w myślach tak bolesnych, że ból jaki
odczuwała w sercu zdawał się promieniować na całe ciało.
-
Och, ale to ty byłaś jego narzeczoną! - krzyknęła oburzona
Faith.
Hope
podniosła się powoli ze swego miejsca i spojrzała na siostrę
smutno.
-
Nie zapominajmy, że to ja zawsze tak źle o nim mówiłam, że
odnosiłam się do niego okropnie. Ciągle złorzeczyłam na niego.
-
Ale co to ma wspólnego z jego zdradą? - zakpiła Cassandra
Barton.
-
Wiele – odparła Hope i ruszyła w stronę drzwi. - Wybaczcie mi,
ale chyba się położę, bo od tych nowości rozbolała mnie głowa.
-
W porządku. Odpocznij – odparła Faith.
Kiedy
wyszła z salonu, od razu skierowała się do pokoju. Przywołała
służąca i poprosiła ją o pomoc przy ubiorze stroju do jazdy
konnej. Mimo wcześniejszych słów, postanowiła jednak wybrać
się na przejażdżkę. Sprawdzić się w siodle na dłuższy
dystans, bo dawno tego nie robiła. Beza na pewno czuła się
zaniedbana, chociaż stajenni starali się utrzymywać konie w formie
i sami na nich jeździli.
-
Jak pojadę w pola, to może wiatr wywieje mi z głowy te myśli –
mruknęła do siebie.
Sam
pomogła jej wybrać strój. Granatowa prosta suknia z wełny,
żakiet oraz długi ciepły płaszcz miały chronić ją przed
mrozem, ale i tak nie był w stanie osłonić ją przed chłodem
panującym w jej sercu. To było więcej niż zimowe podmuchy
ciskające do oczu płatki śniegu, to lód, który
obrastał jej serce za każdym razem, gdy pomyślała o zdradzie
Lucasa i topniejący w chwili, gdy przypomniała sobie jego gorące
pocałunki.
Gorąco
i zimno. To właśnie czuła, a kiedy zobaczyła śnieżnobiałą
klacz pod męskim siodłem poczuła ukłucie w sercu. Prezent od
niego. Piękne stworzenie, które pokochała całym sercem i
nie była w stanie je oddać. Beza ucieszyła się na jej widok,
wyciągnęła pysk, lecz Hope nie wzięła dla niej marchewki. Więc
pozwoliła jej przeżuwać wędziło.
Z
pomocą stajennego, który zajmował się klaczą podczas jej
pobytu w Swindon, pomógł jej wsiąść na męskie siodło.
Już się przyzwyczaił, że panienka Hope woli tak jeździć konno.
Z jednej strony pochwalał to, bo przynajmniej miał pewność, że
nie skręci sobie karku, ale z drugiej zaś strony było to bardzo
nieprzyzwoite. Kobieta nie powinna siedzieć okrakiem na koniu.
Ale
nic nie mówił, a Hope była mu za to wdzięczna.
Cieszyła
się, że przenieśli się do posiadłości poza centrum miasta.
Dzięki temu mogła wjechać do lasu i cieszyć się spokojem i nie
musiała prosić służącego o towarzystwo. Obecnie wolała być
sama i nawet, jeśli stajenny trzymałby się z daleka, to nawet sama
myśl o tym, że kilka metrów dalej podąża za nią niczym
cień ktoś ze służby, działała na nią zniechęcająco.
Pomimo
wiatru parła do przodu, myśląc o tym, by uciec od Lucasa. Bolała
ją sama myśl o tym, co zrobił. I chociaż nie była dla niego
miła, to jednak miała wrażenie, że książę odegrał się na
niej za to. Postanowił ją zdradzić i to w dodatku tak, by wszyscy
o tym wiedzieli. Jeśli to była zemsta, to mogła mu jedynie
pogratulować tej wymyślnej perfidii. Udało mu się ją upokorzyć.
Hope
po powrocie do domu udała się do pokoju. Tam, nie nagabywana przez
nikogo, mogła w końcu wypłakać cały swój żal i złość,
i chociaż nie wiedziała kto bardziej zasłużył na jej gniew –
Lucas, który ją oszukał, czy ona sama – za swoją naiwność
i niezdecydowanie, nie mogła przestać się złościć.
Wszystko
w niej pęczniało i sprawiało, że czuła się coraz gorzej. Pękało
jej serce, a myśli krążyły wokół jednego człowieka.
Człowieka, który wprawiła ją w drżenie, sprawiał, iż jej
serce łomotało gwałtownie jak przerażony ptak w klatce. A
jednocześnie denerwował ją i nieustannie dokuczał. Jak miała
nazwać to, co się z nią działo za każdym razem, gdy go widziała?
I jak miała nazwać to, co czuła teraz? Miała całą masę pytań
bez odpowiedzi i nic nie zanosiło się na to, by kiedykolwiek mogła
je uzyskać. Chyba że kiedyś uda jej się porozmawiać z księciem,
ale nie była pewna, czy wtedy będzie w stanie nawet na niego
spojrzeć.
Kiedy
późnym wieczorem zajrzała do niej siostra, Hope przełknęła
gorzkie łzy i pozwoliła siostrze wejść do środka, chociaż nie
miała ochoty na towarzystwo. Faith nie zabawiła jednak u niej długo
i już po chwili opuściła jej pokój, wymawiając się
zmęczeniem.
Ale
wiedziała, że młodsza siostra po prostu wyczuła jej chęć
pozostania samotną. Jej jedynym towarzyszem był Biszkopt, który
wyglądał na smutnego i chociaż nie była pewna, czy wiedział, co
się dzieje, czuła się znacznie lepiej, gdy miała go przy sobie.
Wmawiała sobie, że pies w jakiś sposób stara się ją
pocieszyć.
Przytuliła
się do jego ciepłego ciała i pozwoliła się lizać po twarzy i
dłoniach. A potem przez resztę nocy próbowała zasnąć.
Wierciła się i kręciła na łóżku, a głowa coraz bardziej
pulsowała bólem, którego w żaden sposób nie
była w stanie pokonać. I chociaż przymykała oczy i liczyła
powoli owce, to jednak to nic nie dawało. Zacisnęła w końcu zęby
i wstała. W pokoju panował chłód, chociaż kominek nie
zdążył całkiem wygasnąć.
Potrafiła
palić w kominku, dlatego szybko udało jej się wzniecić ogień i
dołożyć resztę drwa, które leżało w wiklinowym koszyku
obok paleniska. Do rana powinno wystarczyć jej ciężkich kłód.
Leżała
w łóżku, a smutek i ból dudniły w niej jednostajnym
rytmem. Zgrały się ze sobą idealnie. Nie powinna czuć się taka
smutna, ale była i nie potrafiła nad tym zapanować.
Kiedy
nastał poranek, Hope była po prostu zmęczona całonocnym gdybaniem
i myśleniem. Nie potrafiła zasnąć, a im bardziej tego pragnęła
tym w coraz większy smutek popadała.
W
końcu, kiedy Samantha opuściła jej pokój, Hope postanowiła
wstać. Wcześniej odesłała pokojówkę, ponieważ nie
chciała żadnego towarzystwa. Służąca wiedziała o tym, co się
stało i bez protestu zgodziła się, by panienka ubrała się i
uczesała sama. Hope widziała jej wzrok, ale nie zareagowała na
pełne współczucia spojrzenie.
Naprawdę
tego nie chciała. Im mniej ludzi będzie patrzyło nią w ten
sposób, tym szybciej dojdzie do siebie. Musiała się
otrząsnąć z tego jak najszybciej, bo zamierzała żyć dalej.
Lucas
okazał się podły, a ona nie chciała stracić kolejnych miesięcy,
by zastanawiać się nad tym, dlaczego zabawił się nią tak
okrutnie. Miała tylko nadzieję na to, że już nigdy więcej go nie
spotka.
***
Lucas
zapatrzył się na pustą butelkę po szkockiej. W zasadzie już
dawno powinna wylądować w koszu w śmieciach, ale nie miał odwagi
jej stąd zabrać. Uznał, że pusta butelka stojąca na biurku
pośród papierów sprawi, że nie sięgnie po kolejną.
Lubił
pić, ale robił to tylko wtedy, gdy naprawdę dni były ciężkie. I
zawsze to było dwie szklanki, nie więcej. Ale teraz... Teraz wypił
znacznie więcej, niż powinien. I budził się z kacem.
Sytuacja,
w której obecnie się znajdował przyprawiała go o zgryzotę.
Za
każdym razem, gdy zamykał oczy widział Hope, która całowała
go tego dnia, gdy zerwał z nią zaręczyny. Do tej pory miał
wrażenie, że czuł na ustach jej wargi, które całowały go
tak niepewnie i niewinnie. Do tej pory płonął, gdy przypomniał
sobie jak dotykał jej ciała, a ona tuliła się do niego
instynktownie i szukała w jego ramionach ukojenia. Pragnęła go
wtedy, gdy tak niespodziewanie obdarzył ją pocałunkiem, ale on
chciał jej w każdej sekundzie, każdego dnia. Nie było chwili, by
nie przestał o niej myśleć, chociaż jeszcze nie tak dawno oboje
kłócili się zawzięcie.
Co
było z nim nie tak? Jak mógł tak szybko ulec tej
dziewczynie?
Lucas
nie wiedział jak odpowiedzieć sobie na te pytania i chociaż
wytężał umysł, żadne wyjaśnienia nie przychodziły mu do głowy.
Cholernie żałował, że to wszystko się tak potoczyło, bo już za
kilka dni Hope Winward, ta niewinna, niezepsuta przez społeczeństwo
dziewczyna, stanęłaby na ślubnym kobiercu. Zostałaby jego żoną,
a on obsypałby ją klejnotami. Nie mógłby dać jej miłości,
ale na pewno podarowałby jej wiele.
Z
wściekłością, która od kilku dni dudniła mu w piersi
zrzucił wszystko, co znajdowało się na biurku. Po błyszczącej
podłodze posypały się papiery: dokumenty, które potrzebne
mu były do interesów, fiolka z atramentem wylała się na
dywan, a piasek do posypywania papieru rozsypał się po lśniącej
podłodze. Na biurku zrobiło się nagle pusto, lecz gwałtowny
wybuch wcale nie sprawił, że poczuł się lepiej.
Całym
sobą nienawidził Sophie Lebetkovitz, która zniszczyła jego
relację z Hope Winawrd. Teraz jednak było za późno na to,
by naprawić cokolwiek.
Ty to masz talent ♡ Świetny rozdział:) Mam nadzieję że między Hope a Lucasem wszystko się dobrze ułoży ♡♡♡ czekam na kolejny rozdział :*
OdpowiedzUsuńTo się jeszcze okażę :) Mimo wszystko, Lucas zachował się głupio, że tak ją zostawił, ale jednocześnie jego sytuacja, jakkolwiek by się nie tłumaczył, jest dość jednoznaczna dla dziewczyny :)
UsuńCieszę się, że Ci się podobał rozdział <3
Dziękuję za komentarz! :)
Pozdrawiam <3
Uwielbiam to jak piszesz i kocham tą historię :D :*
OdpowiedzUsuń♡♡♡♡
OdpowiedzUsuńKocham :* czekam next :*
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze - świetny! ;) Ja czekam na to, kiedy Lucas się w końcu opamięta i zrozumie, że to jednak miłość :p Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ;* jest szansa ze pojawi się jeszcze Nowy rozdział w tym tygodniu ?
OdpowiedzUsuń