4 czerwca 2016

Rozdział 36






Przyjazd Skaczącej Niedźwiedzicy i Johna był nie w porę, ale Hope nie planowała tego, dlatego gorąco ich przepraszała za kłopot, choć powinien to zrobić ktoś inny.
- Hope, nawet tak nie mów. Bardzo się za wami stęskniliśmy. Brakuje mi was, ale widzę, że wasze życie jest tutaj – szepnęła kobieta i uśmiechnęła się do niej pocieszająco.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli wyjadę razem z wami – przemówiła w końcu Hope, a wszyscy zebrani w salonie zwrócili swe zaskoczone spojrzenia w jej stronę. Od kilku dni mówiła tak mało, iż Charity zaczęła się zastanawiać, czy biedna dziewczyna nie doznała jakiejś traumy i straciła nagle mowę. Ale na szczęście się myliła.
- Nie możesz Hope! - zaprotestowała Faith, która jako jedna z nielicznych tu osób traktowała jej milczenie jak swego rodzaju mur ochronny.
- Mogę. Nie widzę powodu, żeby tu tkwić. Oczywiście jesteś ty, to nie podlega żadnej dyskusji, ale wyjdziesz za Caina, a ja zostanę tu na utrzymaniu Charity i Gabriela. Nie chcę być dla nikogo ciężarem.
- Och, przestań bredzić, Hope! - powiedziała oburzona księżna i spiorunowała go wzrokiem. - Będziemy z radością cię tu gościć.
Hope zamilkła wiedząc, że nie będzie w stanie ich przekonać do swojego pomysłu. Nie pozwolą jej wyjechać. Ale nie chciała tu już być. Przecież Lucas ją zostawił i nie miała już żadnego powodu, by pozostawać tu i narzucać innym swej obecności. Nie chciała tego robić, ale świadomość, że nie wnosi do rodziny Reaburnów nic więcej uwierała ją tak, jak uwiera mały kamyczek w trzewiku.
Hope źle się z tym czuła, że Lucas tak zostawił ją bez słowa wyjaśnienia, bo chociaż wyraził jasno, że nie powinna się z nim wiązać, to tak naprawdę nie rozumiała jego powodów. Co nim wtedy kierowało? Wyglądał okropnie tego dnia, gdy do niej przyszedł. Może był chory? Może powinna go zapytać o to w liście? Nic już nie wiedziała i nie miała pojęcia, czy zechce ją jeszcze widzieć. Bo ona, jak na ironię losu, chciała go zobaczyć, choć przez chwilę.
Kiedy została sama, usiadła ciężko na łóżku, myśląc nad swoją sytuacją. Nie dochodziła do żadnych wniosków, jedynie utwierdzała się w przekonaniu, że jeśli wyjdzie to nie będzie tak widywała często Faith, a listy to nie to samo, co rozmowa w cztery oczy. Musiała więc tu zostać, właśnie ze względu na siostrę.
Poprosiła Sam, by przygotowała dla niej gorącą kąpiel. Już na nic innego nie miała siły. Zrobiła się otępiała, pozbawiona nawet tego żalu do księcia. A kiedy wystygła woda, ona również zrobiła się w środku jakby zimna.
Ale podjęła decyzję, że te dwa dni po zerwaniu zaręczyn przez Wilcotta wystarczyły jej na użalanie się, jutro rano wstanie jak zawsze: pełna energii. Pobyt w Swindon jednak coś jej dał, pozwolił jej przemyśleć to i owo, więc nie bała się, że coś pójdzie nie tak. W obecnej sytuacji nie miała nic do stracenia. I nawet nie obchodziło ją to zbytnio. Na pewno wybuchnie skandal, ale czy to miało jakieś znacznie? Powinna była przyzwyczaić się do tego, ponieważ nieustannie ludzie szeptali za jej plecami o niej, jej rodzinie i jej zachowaniu, więc obecnie mogła jedynie przyjąć to ze wzruszeniem ramion. Mogła, ale nie była pewna czy będzie w stanie.
Hope długo jednak leżała w nocy i twardo nastawiała samą siebie do stanowczości i chłodnego wyrafinowania – taka właśnie chciała być. Miała już dość bycia tą zakochaną, naiwną romantyczką, która, wierzyła w szczęście jakie może dać mężczyzna. Musiała znaleźć coś innego, co sprawi, że poświęci temu całą uwagę. Jakąś pasję lub zajęcie. Wyszywanie nie wchodziło w grę, tak samo gotowanie, chociaż lubiła to robić, ale kucharka księstwa nie pozwoliłaby jej na zabawy z garnkami.
Pozostawały jej tylko książki, no i jeszcze Biszkopt, który mimowolnie wywoływał u niej lekkie skurcze w sercu. Nie chciała traktować psa jako coś, co przypominało jej o byłym narzeczonym, bo kochała go całym swoim sercem i cieszyła się z jego obecności w domu. Kiedy noce były zimne on ogrzewał ją swym ciałem, kładąc się obok niej, a ona przytulała go, wdychając zapach jego świeżo umytej sierści.

***

Kilka dni po przyjeździe z Swindon wieść o tym, że zaręczyny Hope Winward z księciem Wilcottem zostały zerwane, a ślub odwołany, doszła do uszu wszystkich zainteresowanych – wybuchł nieduży skandal i wznowiono plotki o Hope. Ta dzielnie znosiła znaczące spojrzenia jakimi została obsypywana przy każdym publicznym wystąpieniu. I nie ważne, czy to był park czy wyjście do teatru. Ludzie patrzyli na nią z jawnym zainteresowaniem. A ona miała już dość tego, choć dawno powinna nauczyć się ignorować takie gesty, nie potrafiła. Bolało ją to, że większość spacerujących po Hyde Parku dam rzucała jej litościwe, nieco prześmiewcze spojrzenia, a ona czuła się jak tarcza do strzał.
- Chodźmy już stąd – powiedziała w końcu Hope z rosnącą irytacją, a kiedy przechodziły obok nich dwie młode damy, które rzucały jej dziwne spojrzenia. - Mam dość tych wszystkich idiotek – powiedziała to tak głośno, by damy stojące z boku dobrze ją usłyszały. Na ich bladych twarzyczkach odbiło się zdumienie. Spłonęły obfitym rumieńcem i przyspieszyły kroku.
Hope z satysfakcją obserwowała jak odchodzą oburzone. Poczuła się naprawdę dobrze.
Faith i Charity zgodziły się z Hope i panie wróciły w końcu do rezydencji, chociaż ta ostatnia nie sądziła, by to miejsce miało ukoić jej zszargane nerwy.
Każda z pań poszła odświeżyć się po spacerze i w różnych nastrojach zeszły do salonu, gdzie czekały na nich gorąca czekolada oraz ciepłe babeczki cytrynowe i jagodowe. Hope odmówiła słodkości, ale z chęcią ogrzała sobie zmarznięte dłonie na filiżance z czekoladą. Upajała się także zapachem. Cynamon, czekolada – to, co kochała najbardziej.
Im więcej piła tego zbawczego płynu, tym lepiej się czuła i chociaż nie wierzyła, by przygnębienie opuściło ją na zawsze, to cieszyła się odrobiną chwili, kiedy nie przejmowała się całą tą sytuacją. Odcisnęła na niej piętno i chociaż ich relacje zawsze były dość napięte, to jednak nie była w stanie pozbyć się przeświadczenia, że książę ją najzwyczajniej w świecie oszukał. A ona z taką łatwością dała się omotać, chociaż nieustannie się spierali.
- Coraz bardziej nie znoszę spacerów po Hyde Parku – wykrztusiła Hope, gdy Skacząca Niedźwiedzica wypytywała je o park i spacer.

***

Skandal. To słowo idealnie opisywało dokładnie to, co się rozpętało na salonach. Skandal z udziałem Lucasa, księcia Wilcott i Hope Winward z Ameryki wprawił ludzi w ożywienie. Plotkowali, snuli domysły i śmiali się za ich plecami. Wszyscy jednak zgodnie uznali, że to właśnie Amerykanka zerwała z nim zaręczyny, ponieważ dowiedziała się o jego małym tête-à-tête. Ludzie przestali w końcu szeptać i zaczęli głośno rozmawiać na temat, których ich nurtował.
Wilcott nie pojawiał się na balach, na których bywali Reaburnowie, a i Hope również przestała bywać, co jednoznacznie dało do zrozumienia, że oboje żyją w głębokim konflikcie i unikają się jak ognia.
Westburn jak i Lebetkovitz zacierali ręce. Intryga, którą uknuli dla własnych celów układała się lepiej, niż się spodziewali, chociaż stary hrabia był wściekły, że metresa tak wcześnie poczyniła kroki, ale w tej chwili i tak już nie był na nią zły. Hope została bez opieki. Uśmiechał się sam do siebie, gdy pomyślał o tych chwilach, kiedy znajdzie się blisko tej amerykańskiej dziwki.
Nastroił się na to, że ją zdobędzie. Wydawała się taka słodka i niewinna. Jej duże, zielone oczy błyszczały, a patrzyły w taki sposób, że miał ochotę zaciągnąć ją do ciemnego pokoju i po prostu ją brać do ostatniego tchu. Prowokowała go i nawet fakt, że miał żonę, którą swoją drogą pogardzał, nie przeszkadzał mu zbytnio. Żona, którą wybrał kilka lat temu nie byłą dla niego tak interesująca jak ta rudowłosa piękność z Ameryki.
Myślał o niej całymi dniami i nocami, pragnął jej i nieustannie zastanawiał się jak ją zdobyć tylko dla siebie. W końcu wpadł na pomysł, który, jak mu się zdawało, był genialny w swej prostocie.
Westburn zbyt skupił się na swym celu, by przemyśleć wszystko od początku i podjąć racjonalne kroki. Liczyło się to, że jego myśli krążyły teraz wokół Hope i tego, co zamierzał.

***

Jakoś dwa dni przed świętami Hope zrozumiała w końcu, że Lucas naprawdę zerwał z nią zaręczyny i chociaż nadal nie mieściło jej się to w głowie, to wciąż zastanawiała się, co zrobiła źle. Może wyjazd pod Swindon nie był dobrym pomysłem? Może powinna była być dla niego milsza? Zarzucała się podobnymi pytaniami i chociaż w jej sercu gościł żal i rozczarowanie nie myślała już o sobie jak o ostatniej ofierze losu.
I mimo tego, że tak po prostu zostawił ją wtedy w tym gabinecie, chciała go zobaczyć, choć przez chwilę, chciała się przekonać, że on jeszcze żyje i ma się dobrze.
Miotała się między stertą uczuć, które wciąż próbowała rozplątać, ale szło jej dość marnie. Nadal nie wiedziała, co czuje i co powinna czuć do niego, a każdy kolejny dzień przynosił coraz więcej wątpliwości. Mimo to żyła nadal. Trzymała się zaskakująco dobrze i uśmiechała się do każdego, kto tylko uśmiechnął się do niej. Jadała posiłki i odwiedzała znajomych Charity, co prawda każda taka wyprawa kończyła się jedynie jej irytacją, ale tak często spotykała się z ciekawskimi spojrzeniami, podchwytliwymi pytaniami, że po kilku dniach potrafiła je zręcznie omijać Stała się wręcz mistrzynią w unikaniu odpowiedzi. Niektórzy byli bardzo bezpośredni i nie wahali się przed zadawaniem pytań, na które naprawdę nie znała odpowiedzi. Cóż mogłaby im rzec, kiedy sama nie miała pojęcia, co tak naprawdę się stało? I chociaż słyszała nieustannie, że całkiem rozsądnie, że zerwała z księciem zaręczyny, ona nadal nie miała pojęcia dlaczego tak uważano. Nie prostowała tego i jakoś nikt inny też się do tego nie kwapił. Ale kolejne słowa rodziły kolejne pytania, a ona już nie miała siły o tym myśleć.
Ale dopiero wizyta Cassie rozjaśniła jej wszystko, wtedy jednak już wiedziała, co czuła do księcia.
Cassie zapowiedziała się zaraz po dwunastej, akurat wtedy, gdy księżna wychodziła, by zrobić ostatnie zakupy przedświąteczne. Hope i Faith już dawno takowe poczyniły, lecz Charity nie zdążyła zakupić prezentów dla służby i męża.
Faith i Hope usiadły na szezlongu, a Cassie skromnie przycupnęła w fotelu, przy kominku. Ogrzewała sobie dłonie, które mimo ciepłych rękawiczek, zmarzły jej okropnie.
- Nienawidzę zimy! - mruknęła gniewnie, ale w końcu usiadła, czując w końcu ciepło bijące od wesoło płonącego ognia.
- Tak, chyba podzielam twoje uczucia – odpowiedziała Faith i sięgnęła po filiżankę herbaty. Cassie również sięgnęła po filiżankę i tylko Hope tego nie zrobiła. Nie miała ochoty na żadne napoje.
- Przepraszam, że tak późno was odwiedziłam, ale byliśmy kilka tygodni poza Londynem, więc nie wiedziałam nic, aż przyjechałam i osaczyły mnie wszystkie znane mi dziewczęta i zaczęły opowiadać o tym jak to książę Wilcott pod nieobecność swojej narzeczonej wrócił w ramiona byłej kochanki, dlatego musiałam od razu tu przyjechać, żeby cię jakoś pocieszyć – mówiła, nie zdając sobie ze swoich słów.
Hope siedziała osłupiała, próbując sobie przyswoić to, co przed chwilą usłyszała. Patrzyła i milczała, a im dłużej to robiła w tym coraz większe niedowierzanie ją ogarniało.
- Co... Co ty powiedziałaś? - wydukała w końcu Faith, która również nie mogła uwierzyć w słowa przyjaciółki.
- No, że... Och! - krzyknęła nagle zaskoczona, patrząc na szeroko otwarte oczy i usta sióstr. Hope jednak wyglądała zdecydowanie gorzej. - My... Myślałam, że wiesz... Że dowiedziałaś się o tym jak... - urwała, kręcąc głową i w myślach złorzecząc na własną głupotę. - Nic nie wiedziałaś – szepnęła w końcu pokonana. W jej błękitnych oczach zebrały się łzy. - Przepraszam!
- Nic nie szkodzi. Dobrze, że mi powiedziałaś, bo jakoś nikt nie raczył tego zrobić! - krzyknęła oburzona.
Poczerwieniała ze złości, krew szumiała w jej uszach, a oczy zrobiły się okrągłe. Nawet nie spodziewała się, że za jego postawą stał romans! Nigdy nie podejrzewałaby o to Lucasa. Wszak to on pragnął jej wierności i obiecywał, że też będzie jej wierny.
Po ślubie!
Pomyślała to i zrobiło jej się gorąco. Po ślubie. O tym mówił, kiedy rozmawiali w Silverstone podczas jej pobytu. Nic nie wspomniał o tym, że tej wierności będzie dotrzymywał w czasie ich zaręczyn. Przypomniała sobie słowa, które padły z jego ust w czasie ich ostatniej rozmowy. Mówił rozgorączkowanym tonem o tym jak myślał o niej, jak nie mógł doczekać się ich ślubu. Mówił o pożądaniu! Dlatego postanowił spotkać się z tą kobietą, dlatego wystawił ją na pośmiewisko!
Więc bawił się nią cały czas?!
Im dłużej o tym myślała tym większą złość odczuwała, a jej ruchy były energicznie. Spacerowała po pokoju, czując mieszaninę niedowierzania i bólu, a także złości i nienawiści do człowieka, który okazał się być zupełnie inny.
- Tak mi przykro! - szeptała rozżalona Cassie, która połykała kolejne łzy. - Błagam cię, nie bądź na mnie zła. Myślałam, że właśnie dlatego zerwałaś z nim te zaręczyny.
- To nie ja odwołałam nasz ślub tylko on – odpowiedziała w końcu, kiedy była pewna, że głos jej się nie załamie.
Hope opowiedziała Cassie całą rozmowę z Lucasem, a ta raz po raz wydawała z siebie okrzyki oburzenia lub niedowierzania.
- Ale wiesz, to bardzo dziwne, bo podczas waszego narzeczeństwa nie spotykał się z nikim. Jestem tego pewna. Towarzystwo na pewno by coś wiedziało na ten temat, a i sama Sophie nie byłaby w stanie na ten temat milczeć. To okropna plotkara – dorzuciła jeszcze, czym jedynie zdenerwowała Hope. Nie chciała już o tym rozmawiać. Nie mieściło jej się w głowie i sprawa była zbyt świeża, by mogła wszystko przemyśleć na spokojnie.
- Skąd ją znasz? - zapytała w końcu Faith. Do tej pory milczała zszokowana rewelacjami przekazanych przez ich przyjaciółkę.
- Wszyscy ją znają. To piękna, zjawiskowa kobieta, która nigdy nie ukrywała, że jest kurtyzaną. Lubi się chwalić swoją... profesją, ale bywa także bardzo mściwa – rzekła Cassandra i sięgnęła po filiżankę herbaty. Już się uspokoiła, chociaż wciąż miała mokre oczy od łez. - Hope, widziałaś ją kiedyś. Pamiętasz? To był wieczór, w którym się, powiedzmy, poznałyśmy.
- Pamiętam! - krzyknęła nagle, zaskoczona wyrazistymi wspomnieniami z tamtego balu.
Sophie była rzeczywiście piękna. Oszałamiająca. W czerwonej sukni i czarnych włosach wyglądała jak królowa Cyganów. Nic dziwnego, że Lucas nie potrafił przerwać z nią romansu. A kim ona była? W porównaniu do tej kobiety wypadało dość blado ze swoimi rudymi włosami, bladą, usianą piegami cerą i szczupłą kibicią. Kobiece kształty zostały jej poskąpione. Nie mogła się równać z kimś takim jak Sophie – utrzymanką Lucasa.
- Wcale się nie dziwię, że Lu... Jego Książęca Mość nie przerwał romansu. To naprawdę zapierająca dech w piersiach kobieta – mruknęła niechętnie Hope i w końcu usiadła obok siostry. Wykręcając palce, mnąc materiał sukni zwiesiła głowę i zatopiła się w myślach tak bolesnych, że ból jaki odczuwała w sercu zdawał się promieniować na całe ciało.
- Och, ale to ty byłaś jego narzeczoną! - krzyknęła oburzona Faith.
Hope podniosła się powoli ze swego miejsca i spojrzała na siostrę smutno.
- Nie zapominajmy, że to ja zawsze tak źle o nim mówiłam, że odnosiłam się do niego okropnie. Ciągle złorzeczyłam na niego.
- Ale co to ma wspólnego z jego zdradą? - zakpiła Cassandra Barton.
- Wiele – odparła Hope i ruszyła w stronę drzwi. - Wybaczcie mi, ale chyba się położę, bo od tych nowości rozbolała mnie głowa.
- W porządku. Odpocznij – odparła Faith.
Kiedy wyszła z salonu, od razu skierowała się do pokoju. Przywołała służąca i poprosiła ją o pomoc przy ubiorze stroju do jazdy konnej. Mimo wcześniejszych słów, postanowiła jednak wybrać się na przejażdżkę. Sprawdzić się w siodle na dłuższy dystans, bo dawno tego nie robiła. Beza na pewno czuła się zaniedbana, chociaż stajenni starali się utrzymywać konie w formie i sami na nich jeździli.
- Jak pojadę w pola, to może wiatr wywieje mi z głowy te myśli – mruknęła do siebie.
Sam pomogła jej wybrać strój. Granatowa prosta suknia z wełny, żakiet oraz długi ciepły płaszcz miały chronić ją przed mrozem, ale i tak nie był w stanie osłonić ją przed chłodem panującym w jej sercu. To było więcej niż zimowe podmuchy ciskające do oczu płatki śniegu, to lód, który obrastał jej serce za każdym razem, gdy pomyślała o zdradzie Lucasa i topniejący w chwili, gdy przypomniała sobie jego gorące pocałunki.
Gorąco i zimno. To właśnie czuła, a kiedy zobaczyła śnieżnobiałą klacz pod męskim siodłem poczuła ukłucie w sercu. Prezent od niego. Piękne stworzenie, które pokochała całym sercem i nie była w stanie je oddać. Beza ucieszyła się na jej widok, wyciągnęła pysk, lecz Hope nie wzięła dla niej marchewki. Więc pozwoliła jej przeżuwać wędziło.
Z pomocą stajennego, który zajmował się klaczą podczas jej pobytu w Swindon, pomógł jej wsiąść na męskie siodło. Już się przyzwyczaił, że panienka Hope woli tak jeździć konno. Z jednej strony pochwalał to, bo przynajmniej miał pewność, że nie skręci sobie karku, ale z drugiej zaś strony było to bardzo nieprzyzwoite. Kobieta nie powinna siedzieć okrakiem na koniu.
Ale nic nie mówił, a Hope była mu za to wdzięczna.
Cieszyła się, że przenieśli się do posiadłości poza centrum miasta. Dzięki temu mogła wjechać do lasu i cieszyć się spokojem i nie musiała prosić służącego o towarzystwo. Obecnie wolała być sama i nawet, jeśli stajenny trzymałby się z daleka, to nawet sama myśl o tym, że kilka metrów dalej podąża za nią niczym cień ktoś ze służby, działała na nią zniechęcająco.
Pomimo wiatru parła do przodu, myśląc o tym, by uciec od Lucasa. Bolała ją sama myśl o tym, co zrobił. I chociaż nie była dla niego miła, to jednak miała wrażenie, że książę odegrał się na niej za to. Postanowił ją zdradzić i to w dodatku tak, by wszyscy o tym wiedzieli. Jeśli to była zemsta, to mogła mu jedynie pogratulować tej wymyślnej perfidii. Udało mu się ją upokorzyć.
Hope po powrocie do domu udała się do pokoju. Tam, nie nagabywana przez nikogo, mogła w końcu wypłakać cały swój żal i złość, i chociaż nie wiedziała kto bardziej zasłużył na jej gniew – Lucas, który ją oszukał, czy ona sama – za swoją naiwność i niezdecydowanie, nie mogła przestać się złościć.
Wszystko w niej pęczniało i sprawiało, że czuła się coraz gorzej. Pękało jej serce, a myśli krążyły wokół jednego człowieka. Człowieka, który wprawiła ją w drżenie, sprawiał, iż jej serce łomotało gwałtownie jak przerażony ptak w klatce. A jednocześnie denerwował ją i nieustannie dokuczał. Jak miała nazwać to, co się z nią działo za każdym razem, gdy go widziała? I jak miała nazwać to, co czuła teraz? Miała całą masę pytań bez odpowiedzi i nic nie zanosiło się na to, by kiedykolwiek mogła je uzyskać. Chyba że kiedyś uda jej się porozmawiać z księciem, ale nie była pewna, czy wtedy będzie w stanie nawet na niego spojrzeć.
Kiedy późnym wieczorem zajrzała do niej siostra, Hope przełknęła gorzkie łzy i pozwoliła siostrze wejść do środka, chociaż nie miała ochoty na towarzystwo. Faith nie zabawiła jednak u niej długo i już po chwili opuściła jej pokój, wymawiając się zmęczeniem.
Ale wiedziała, że młodsza siostra po prostu wyczuła jej chęć pozostania samotną. Jej jedynym towarzyszem był Biszkopt, który wyglądał na smutnego i chociaż nie była pewna, czy wiedział, co się dzieje, czuła się znacznie lepiej, gdy miała go przy sobie. Wmawiała sobie, że pies w jakiś sposób stara się ją pocieszyć.
Przytuliła się do jego ciepłego ciała i pozwoliła się lizać po twarzy i dłoniach. A potem przez resztę nocy próbowała zasnąć. Wierciła się i kręciła na łóżku, a głowa coraz bardziej pulsowała bólem, którego w żaden sposób nie była w stanie pokonać. I chociaż przymykała oczy i liczyła powoli owce, to jednak to nic nie dawało. Zacisnęła w końcu zęby i wstała. W pokoju panował chłód, chociaż kominek nie zdążył całkiem wygasnąć.
Potrafiła palić w kominku, dlatego szybko udało jej się wzniecić ogień i dołożyć resztę drwa, które leżało w wiklinowym koszyku obok paleniska. Do rana powinno wystarczyć jej ciężkich kłód.
Leżała w łóżku, a smutek i ból dudniły w niej jednostajnym rytmem. Zgrały się ze sobą idealnie. Nie powinna czuć się taka smutna, ale była i nie potrafiła nad tym zapanować.
Kiedy nastał poranek, Hope była po prostu zmęczona całonocnym gdybaniem i myśleniem. Nie potrafiła zasnąć, a im bardziej tego pragnęła tym w coraz większy smutek popadała.
W końcu, kiedy Samantha opuściła jej pokój, Hope postanowiła wstać. Wcześniej odesłała pokojówkę, ponieważ nie chciała żadnego towarzystwa. Służąca wiedziała o tym, co się stało i bez protestu zgodziła się, by panienka ubrała się i uczesała sama. Hope widziała jej wzrok, ale nie zareagowała na pełne współczucia spojrzenie.
Naprawdę tego nie chciała. Im mniej ludzi będzie patrzyło nią w ten sposób, tym szybciej dojdzie do siebie. Musiała się otrząsnąć z tego jak najszybciej, bo zamierzała żyć dalej.
Lucas okazał się podły, a ona nie chciała stracić kolejnych miesięcy, by zastanawiać się nad tym, dlaczego zabawił się nią tak okrutnie. Miała tylko nadzieję na to, że już nigdy więcej go nie spotka.

***

Lucas zapatrzył się na pustą butelkę po szkockiej. W zasadzie już dawno powinna wylądować w koszu w śmieciach, ale nie miał odwagi jej stąd zabrać. Uznał, że pusta butelka stojąca na biurku pośród papierów sprawi, że nie sięgnie po kolejną.
Lubił pić, ale robił to tylko wtedy, gdy naprawdę dni były ciężkie. I zawsze to było dwie szklanki, nie więcej. Ale teraz... Teraz wypił znacznie więcej, niż powinien. I budził się z kacem.
Sytuacja, w której obecnie się znajdował przyprawiała go o zgryzotę.
Za każdym razem, gdy zamykał oczy widział Hope, która całowała go tego dnia, gdy zerwał z nią zaręczyny. Do tej pory miał wrażenie, że czuł na ustach jej wargi, które całowały go tak niepewnie i niewinnie. Do tej pory płonął, gdy przypomniał sobie jak dotykał jej ciała, a ona tuliła się do niego instynktownie i szukała w jego ramionach ukojenia. Pragnęła go wtedy, gdy tak niespodziewanie obdarzył ją pocałunkiem, ale on chciał jej w każdej sekundzie, każdego dnia. Nie było chwili, by nie przestał o niej myśleć, chociaż jeszcze nie tak dawno oboje kłócili się zawzięcie.
Co było z nim nie tak? Jak mógł tak szybko ulec tej dziewczynie?
Lucas nie wiedział jak odpowiedzieć sobie na te pytania i chociaż wytężał umysł, żadne wyjaśnienia nie przychodziły mu do głowy. Cholernie żałował, że to wszystko się tak potoczyło, bo już za kilka dni Hope Winward, ta niewinna, niezepsuta przez społeczeństwo dziewczyna, stanęłaby na ślubnym kobiercu. Zostałaby jego żoną, a on obsypałby ją klejnotami. Nie mógłby dać jej miłości, ale na pewno podarowałby jej wiele.
Z wściekłością, która od kilku dni dudniła mu w piersi zrzucił wszystko, co znajdowało się na biurku. Po błyszczącej podłodze posypały się papiery: dokumenty, które potrzebne mu były do interesów, fiolka z atramentem wylała się na dywan, a piasek do posypywania papieru rozsypał się po lśniącej podłodze. Na biurku zrobiło się nagle pusto, lecz gwałtowny wybuch wcale nie sprawił, że poczuł się lepiej.

Całym sobą nienawidził Sophie Lebetkovitz, która zniszczyła jego relację z Hope Winawrd. Teraz jednak było za późno na to, by naprawić cokolwiek. 

7 komentarzy:

  1. Ty to masz talent ♡ Świetny rozdział:) Mam nadzieję że między Hope a Lucasem wszystko się dobrze ułoży ♡♡♡ czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się jeszcze okażę :) Mimo wszystko, Lucas zachował się głupio, że tak ją zostawił, ale jednocześnie jego sytuacja, jakkolwiek by się nie tłumaczył, jest dość jednoznaczna dla dziewczyny :)
      Cieszę się, że Ci się podobał rozdział <3
      Dziękuję za komentarz! :)
      Pozdrawiam <3

      Usuń
  2. Uwielbiam to jak piszesz i kocham tą historię :D :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham :* czekam next :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jak zawsze - świetny! ;) Ja czekam na to, kiedy Lucas się w końcu opamięta i zrozumie, że to jednak miłość :p Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział ;* jest szansa ze pojawi się jeszcze Nowy rozdział w tym tygodniu ?

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.