Słodycz
jaka płynęła z listów Hope Winward, sprawiła że twarde
serce księcia Wilcott zaczęło powoli mięknąć. Nie mógł
z tym walczyć w żaden sposób. To był jak ciepły podmuch
wiatru niosący ze sobą obietnicę zmian. Zmian, które
wolałby, by nigdy nie nastąpiły, ale jednocześnie były takie
kuszące.
W
jego poukładanym życiu nastąpiło już zbyt wiele ewolucji. Hope
wywróciła jego życie do góry nogami i teraz musiał
robić wszystko, by utrzymać ten prowizoryczny porządek. Jego
zdrowy rozsądek teraz nieco kulał, ponieważ zaczął przyłapywać
się na tym, iż każdą czynności lub przedsięwzięcie zawsze
zaczynał od pytania: a co powiedziałaby na to Hope?
To
zaczynało przekraczać wszelkie granice, a on, jako zawsze twardo
stąpający po ziemi i trzeźwo myślący, traktował to jako absurd.
Nigdy nie uzależniał swych poczynań od opinii innych ludzi, a jego
mała narzeczona jednak zaczynała znaczyć trochę więcej.
Któregoś
dnia wybrał się na bal, i chociaż nie podobało mu się to, że
nie mógł nacieszyć oczy Hope, starał się zachowywać
pozory uprzejmego zainteresowania tym, co działo się wokół
niego. Kobiety wydały mu się mdłe, nawet nie miał ochoty ich
obrażać, ponieważ żadna z nich nie mogłaby się równać
ze zmiennymi nastrojami Hope – nie lubił tego w kobietach, ale
jednak jeśli chodziło o jego narzeczoną, to wydawało mu się, iż
bez swoich wrażliwych uczuć i humorków nie byłaby tak
ciekawa. Zawsze czekał na każde jej słowo, trochę ze
zniecierpliwieniem, bo nie wiedział czego się po niej spodziewać.
Ona o sobie myślała, że jest nudna i romantyczna, ale on
dostrzegał w niej iskierkę uporu i buntu. Spodziewał się nawet,
że będzie mu się sprzeciwiać, walczyć o swoje. Uśmiechał się
na samą myśl o jej powrocie. Już nie mógł się doczekać,
kiedy będzie mógł w końcu nieco ją poirytować.
Kobiety
tańczyły z nim w jakiś dziwny sposób. Nie podobało mu się
to, że żadna nie potrafi poruszać z wrodzoną lekkością. Była
niewielka część, która grację i lekkość miały wpisaną
w krew, ale jednak... Brakowało im czegoś. I nagle zdał sobie
sprawę, że tak naprawdę żadna z owych dam, czy nawet debiutantek
nie byłaby dobrą żoną dla niego. Każdej czegoś brakowało, a on
począł odczuwać coraz większą irytację, że szukał kobiet
podobnych do panny Winward.
-
Proszę, proszę – usłyszał nagle za plecami znajomy głos,
obecnie dość mu nienawistny. - Któż zawitał na ten bal?
Odwrócił
się w stronę kobiety, która powitała go lekkim, nieco
ironicznym uśmiechem. W dłoni trzymała kieliszek z winem.
Zachwycała swoim wyglądem, ubrana w szkarłatną suknię z
dekoltem w kształcie serca. Piersi uniesione przez ciasno zawiązany
gorset wystawały poza obręb materiału i kusiły męski wzrok.
-
Jak widzisz chodzę na bale. Co ty tu robisz? - zapytał przyglądając
się jej bacznie. Ona stanęła tuż obok niego i obserwowała go
spod wysoko uniesionej brwi.
-
To samo co ty... Dobrze się bawię – odparła cicho i przysunęła
się do niego jeszcze bliżej. Lucas, który nie znosił zbyt
natarczywej obecności, odsunął się od niej.
-
Sophie, odsuń się ode mnie – warknął w końcu. Kobieta zaśmiała
się głośno, co przyciągnęło uwagę kilku osób. Lucas
zerknął na nich, lecz ci, mimo jego groźnego spojrzenia,
przypatrywali się im z zaciekawieniem. W końcu nie od dziś ton
wiedział, iż Sophie
Lebetkovitz grzała mu łoże. Teraz wszyscy byli ciekawi, czy
rzeczywiście jeszcze ją odwiedza.
-
Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało – powiedziała,
podnosząc głos. Ludzie nadstawili uszu, ciekawi reakcji księcia.
Ten jednak w milczeniu złapał ją za łokieć, ścisnął mocno i
przedzierając się przez zaciekawiony tłum, wyszedł z nią na
korytarz.
-
Bawisz się ze mną w te swoje gierki? - syknął wściekły, choć
na twarzy nie pojawił mu się żaden grymas.
-
Gierki? - zakpiła, a potem wyciągnęła dłoń w stronę jego
twarzy i długim paznokciem przesunęła po brodzie, na chwilę
zatrzymała się na ustach, lecz mężczyzna złapał ją za
nadgarstek i odsunął ją od siebie. - Lucasie, gdybyś wiedział...
Kiedy teraz z tobą rozmawiam jestem taka mokra... Może zrobisz coś,
bym przestała...
-
Zejdź mi z oczu! - powiedział w końcu, przerywając jej wypowiedź.
Nie czekał jednak, aż odprawiona kurtyzana odejdzie od niego. Sam
poszedł. Wmieszał się w tłum, chociaż zaczęło go irytować
coraz więcej ciekawskich spojrzeń rzucanych w jego stronę.
Zobaczył
byłą kochankę jak wychodzi z ciemnego korytarza i aż zazgrzytał
zębami, gdy dostrzegł jej strój i fryzurę w nieładzie.
Nawet pomalowane na czerwono usta wyglądały tak, jakby ktoś przed
chwilą ją całował. Przymknął oczy i pozwolił, by zimna furia
zalała go ryczącą falą. Był wściekły na nią za to, co
zrobiła, a także na siebie, że dał się jej sprowokować. Chciała
się na nim odegrać, więc uczyniła wszystko, by to zrobić. Udało
jej się, a on, jak pierwszy lepszy naiwny szczeniak, po prostu
pozwolił jej na to!
Poczuł
do siebie obrzydzenie, ale już nie chodziło o niego, lecz o Hope.
Przecież sam wymógł na niej, by dotrzymywała mu wierności,
przegonił też Ashbrooka, a teraz, kiedy ona wyjechała na kilka
tygodni on postanowił podważyć własne słowa.
Był
okropnym głupcem!
Plotki
na pewno do niej dotrą, a jakiekolwiek próby zdobycia jej
zaufania w tej chwili zostały pogrzebane i zrobił to osobiście.
Sophia nie przepuści okazji do tego, by roznieś po całym Londynie
obrzydliwe kłamstwa.
Szybko
uciekł z balu księżnej Brydone. Nie miał zamiaru tkwić w tym
rozgardiaszu. Sądził też, iż uda mu się uniknąć plotkom, ale
bardzo się pomylił.
Kiedy
tylko Sophie zorientowała się, że książę Wilcott zniknął z
balu, natychmiast postanowiła to wykorzystać i zasugerowała innym
damom, które podeszły do niej, by porozmawiać, że nie może
dłużej już tu tkwić.
-
Mam też inne obowiązki – uśmiechnęła się, rozejrzała się po
sali jeszcze tęsknym wzrokiem, a potem umknęła z domu.
Wrzawa
jaka podniosła się po zniknięciu Wilcotta i jego byłej kochanki
była okropna. Przerzucano się teoriami, roznoszono coraz więcej
plotek na temat tego, co dziś wydarzyło się na balu. Sophia i
Lucas stali się gorącą parą, o której, jak miał się
niedługo przekonać sam zainteresowany, nie przestawano mówić.
Lucas
szybko powrócił do swej miejskiej rezydencji i nawet czując
potworną senność nie położył się spać. Postanowił się
napić, chociaż nie wiedział, czy mocna szkocka mogłaby tu pomóc.
Musiał podjąć jakieś kroki w sprawie rozwiązania tego problemu.
Piwo, które naważył było gorzkie, ale musiał je wypić.
Starannie
budowana więź z Hope zawali się z chwilą, gdy dowie się o tym,
co działo się na tym cholernym balu. Powinien był zostać, ale nie
wiedział, czy jego obecność nie pogorszy jeszcze sytuacji. Jedno z
pozoru niewinne spotkanie z Sophie przerodziło się w coś, co dla
ton świadczyło o ich
głębokiej zażyłości. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co
się stało. Najgorsze jednak było to, że nie wiedział odwrotu.
-
Ty cholerny głupcze! - przeklinał się między jednym łykiem, a
drugim. Alkohol nie smakował mu zbytnio, ale pił, bo czuł coraz
większe rozluźnienie i ciepło rozchodzące się po ciele.
Kilkoma
niezdarnymi ruchami pozbył się fulara, rozpiął surdut i
kamizelkę, potem zdjął buty. Po godzinie raczenia się
bursztynowym płynem został już tylko w koszuli i spodniach. Reszta
leżała bez ładu na ziemi, obok fotela. Obawiał się gniewu
lokaja, który zajmował się jego ubraniami. Był pedantyczny
aż do przesady, a takie potraktowanie ubrań było haniebne. Ale nie
dbał o to, teraz jego wieczorowy strój był najmniejszym
problemem.
Dźwignął
się ociężale z fotela. Wziął do ręki szklankę i resztę
koniaku i zataczając się poszedł do siebie. Rzucił się na łóżko
i popijając w ciszy alkohol już myślał o tym, co zrobić, by
zniwelować szkody jakich wyrządził. Musiał mieć na poczekaniu
kilka wersji wyjaśnień, które brzmiałby wiarygodnie i
sprawiały, by Hope uwierzyła mu w każde słowo. Obawiał się
jednak, że nie uda mu się zatrzeć smrodu jaki zostawią plotki, a
co za tym idzie, jego narzeczona dowie się o wszystkim z zupełnie
niepewnego źródła.
***
Długo
nie musiał czekać, by dowiedzieć, co takiego narobił. Około
południa, gdy udało mu się już zwalczyć dudnienie w głowie,
zszedł na dół, akurat w tym samym momencie, w którym
do foyer wparował rozgniewany Sutton.
Lucas
zacisnął usta, mierząc się z jego gniewem i bez słowa obaj udali
się go gabinetu. Poprosił kamerdynera o przyniesienia dla niego
szklanki soku.
Kiedy
służący opuścił gabinet, Sutton przystanął przed jego biurkiem
i eksplodował gniewem.
-
Coś ty najlepszego uczynił?! - wydarł się, aż młody książę
poczuł pulsowanie z tyłu głowy. Skrzywił się lekko, lecz nic nie
powiedział. Pokiwał głową i wskazał mu miejsce na fotelu. Lord
chętnie skorzystał z zaproszenia, ale po chwili znów wstał.
Lucas pierwszy raz widział go takim zdenerwowanym. - Nie wiem, co
tobą kierowało, gdy spotkałeś z tą wywłoką, ale mam nadzieję,
że warta tego była. Szkoda mi tylko Hope, która nie
zasłużyła na to, byś traktował ją w ten sposób!
-
A według ciebie, jak ją traktuję? - zapytał z pozornym spokojem.
Jedynie oczy błyszczały mu gniewnie.
-
Źle! Karygodnie! Na litość boską, Lucasie, co ci odbiło?
Sądziłem...
-
To źle sądziłeś w takim razie, Sutton. A teraz wyjdź i zostaw
mnie w spokoju – mruknął złowieszczo cichym głosem i wstał od
biurka.
W
gabinecie zapadła cisza, którą przerwało wejście
kamerdynera.
-
Nie spodziewałem się, że z taką łatwością odtrącisz kobietę,
która mogłaby dać ci miłość i szczęście.
Lucas
nie odpowiedział. Kiedy jego wspólnik odszedł, Wilcott
odwrócił się do służącego. Ten patrzył na niego w taki
sposób, jakby zamordował kogoś z jego rodziny. Ze srebrnej
tacy złapał szklankę soku i jednym haustem ją opróżnił.
Nie był to alkohol, ale nie chciał już tak szarżować jak
poprzedniej nocy. Przełknął resztki napoju i odesłała
kamerdynera z powrotem do jego zajęć.
Sophia
musiała postarać się o to, by cały Londyn dowiedział się o ich
domniemanym tète-à-tète.
Na pewno ten cholerny Times ze swą rubryką towarzyską również
musiał coś napisać, bo przecież Sutton nie od razu przyszedłby
do niego. Gdyby dowiedziałby się o tym kilku dżentelmenów w
klubie zapewne nie miałby to dla niego wielkiego znaczenia, ale
gazety również musiały coś o tym napomknąć.
Musiał
to sprawdzić, bo może nie jest tak źle jak myślał, że jest. Ale
było. Odnalazł dzisiejszą gazetę i przeczytał niewielką
wzmiankę o tym, jak to książę Wilcott zatęsknił do dawnej
utrzymanki. Rzucił szmatławcem o stół i wyszedł z
gabinetu, po drodze potrącając służącego.
Nie
przeprosił.
Udał
się do stajni, osiodłał Tancerza i wskoczył na siodło, a potem
wyjechał z niej, nie zważając na stajennych, którzy wieźli
taczki z obornikiem. Nocny Tancerz gnał jak czarny wicher po
brukowanych ulicach miasta, Lucas ufał koniowi, ale nie ufał
ludziom poruszającym się po Lonydnie, toteż zwolnił tempo i
dopiero, gdy znalazł się poza granicami miasta, przyspieszył.
Ogier,
który stał kilka dni w boksie energicznie uderzał kopytami o
zmarzniętą ziemię. Zima zewsząd ich otaczała. Wysokie zaspy
pokonywali susami, a liczne rowy brał sobie za przeszkody. I
dopiero, gdy znalazł się w szczerym polu zwolnił, a potem
zatrzymał się. Zeskoczył z konia i padł na kolana, aż poczuł
jak śnieg moczy bryczesy, wpada za sztyblety. Nie obchodziło go to.
Był taki wściekły, że nie byłby gotów popełnić
głupstwo, żeby tylko sobie ulżyć. Ale nie mógł. Nie
wiedział też, czy istniał sposób na odegranie się na
Sophie za to, co zrobiła.
Pochylił
się i nabrał w dłonie śniegu, a potem natarł nim twarz. Kiedy
wstał, poczuł się o wiele lepiej. Postanowił wrócić,
chociaż mdliło go na samą myśl o tym. Nawet nie chciał wiedzieć,
co go czeka po powrocie Hope.
Tak
cholernie ją to zrani, upokorzy i znów naśle na nią bandę
wygłodniałych plotkarzy, którzy będą szargać jej dobre
imię, zastanawiać się, dlaczego postanowił zdradzić własną
narzeczoną.
-
Pieprzeni hipokryci! - warknął, gdy udało mu się już opuścić
nieznane łąki. Wjechał na znajome tereny, ale już nie gnał jak
na złamanie karku. Pozwolił odpocząć wierzchowcowi.
Kiedy
przejeżdżał obok Hyde Parku dostrzegał morze głów
odwracających się w jego stronę. Zignorował to, chociaż każdemu
z osobna chciał ukręcić łeb, by i plotki przestały już
rozchodzić się po towarzystwie.
Po
powrocie do domu, zamknął się w gabinecie i zabronił
kamerdynerowi wchodzić do niego, chyba że będzie się paliło albo
nastąpi koniec świata. Z szuflady przy biurku wyjął ostatnie dwa
listy jakie otrzymał od Hope i zaczął je czytać. Napawał się
jej słowami, chociaż to tylko słowa na papierze. Wolałby ją
usłyszeć, dotknąć, a nawet pocałować, by ostatni raz móc
się nacieszyć. Decyzja jaką podjął była trudna, ale lepsze
teraz, póki Hope nie była w nim zadłużona, a ich relacje
trochę chwiejne. Da jej wszystko czego będzie potrzebowała, ale
nie zostanie jej mężem.
Książę
Wilcott był pewny, że odwołanie ślubu w tej chwili będzie dobrą
decyzją, choć późną, ale dobrą. Na pewno znajdzie
szczęście u boki Ashbrooka, który przecież deklarował jej
miłość. Gdyby pozwolił mu na adorowanie Hope, zapewne próbowałaby
zerwać zaręczyny.
***
Powrót
Hope zbiegł się akurat z przypłynięciem Skaczącej Niedźwiedzicy
i jej męża. Ich pojawienie się w Londynie okazało się być dla
dziewcząt okazją do przypomnienia sobie skąd tak naprawdę
pochodzą. Hope i Faith ze łzami wzruszenia przytuliły się do
małżeństwa, gdy pojawili się w miejskiej rezydencji księstwa
Reaburn.
-
Tak się cieszę, że was widzę – mruknęła kobieta.
Hope
z miejsca poczuła się tak, jakby cofnęła się o kilka miesięcy
wcześniej, kiedy Indianka i John żegnali je w porcie, życząc
szczęśliwej drogi. Oboje twierdzili też, że będą za nimi
tęsknić, a te kilka listów, które udało im się
wymienić potwierdzały tylko ich słowa.
-
Jakie wy obie śliczne jesteście – szepnął John, zachwycony
strojami sióstr. Obie zdążyły wypocząć po podróży.
-
Jesteś jak zwykle czarujący – mruknęła Faith, ale uściskała
go jeszcze raz. Z tęsknotą spojrzała na oboje i westchnęła.
Hope
stała ciągle uśmiechnięta i niedowierzała ich widokowi, chociaż
wiedziała, że przypłyną na ślub. Była ciekawa, co małżeństwo
pomyśli o Lucasie, ale nie mogła się doczekać, kiedy go ich
przedstawi. Miała nadzieję, że wkrótce się zjawi u nich,
bo doskonale wiedział o dacie ich powrotu.
-
Chciałabym w końcu poznać twojego narzeczonego – szepnęła
Indianka i spojrzała na Hope.
-
I mojego też – wtrąciła nieśmiało Faith. Jakoś do tej pory
nikt nie wspomniał im w listach, że i Faith się zaręczyła,
dlatego oboje nie mogli wyrazić swojego zdziwienia. Ale ucieszyli
się i również i wyrazili chęć poznania tego tajemniczego
mężczyzny.
Hope
i pozostali nieświadomi skandalu, jaki wywołał młody książę,
oczekiwali jego pojawienia się. A kiedy się zjawił nie wyglądał
najlepiej.
Kamerdyner
oznajmił z dziwną miną, iż zjawił się książę Wilcott. Hope
poczuła lekką ekscytację na wieść o wizycie narzeczonego, ale
gdy tylko wszedł do saloniku, w którym przebywali, wszyscy
spojrzeli na niego zaskoczeni.
Panna
Winward miała wrażenie, że Lucas schudł, jego policzki zapadły
się lekko, a pod brązowymi oczami widniały głębokie cienie. Jego
oblicze wyrażało zatroskanie i obawy. Nigdy wcześniej nie widziała
go takiM, a to oznaczało, że stało się coś złego.
-
Dzień dobry – przywitał się z wszystkimi. Jego oczy na chwilę
spoczęły na nowych gościach, ale szybko przeniósł wzrok na
Hope. Uśmiechnął się do niej z wyraźną czułością. - Czy
mógłby na chwilę porozmawiać z Hope na osobności?
Hope
zerknęła na Charity, ta wydała pozwolenie powolnym kiwnięciem
głowy. Wstała szybko, czując coraz większy niepokój. Lucas
zachowywał się dość nietypowo, więc im szybciej dowie się, o co
mu chodzi tym lepiej. Chociaż nie chciała się sugerować jego
wyglądem i miną, to musiała przyznać, że widząc go takim
poczuła się mniej... stabilnie. Jakby utrata pewności przez niego
w jakiś sposób podziałała i na nią i na jej poczucie
bezpieczeństwa.
Zaprowadziła
go do gabinetu i zamknęła starannie drzwi.
Lucas
zajął miejsce przy oknie, a kiedy podeszła do niego złapał ją
nagle za ramiona i przycisnął do siebie, pochylając głowę do
pocałunku. Spodziewała się gwałtownego i natarczywego, ale nie
protestowała i czekała. Tymczasem książę musnął jej wargi i
delikatnie wodził ustami po jej ustach, aż była gotowa zatracić
się w tej chwili.
Nie
sądziła, że kiedyś do tego dojdzie, iż będzie tak chętnie go
całować, że pozwoli mu na to bez słowa protestu. Nie chciała
robić mu przykrości, przecież kilka tygodni temu powiedziała mu o
parę słów za dużo i cierpiała od tamtej chwili z powodów
wyrzutów sumienia. Dlatego odpowiadała na jego pocałunek,
aby w jakiś sposób mu to wszystko wynagrodzić.
Gorąco
rosło w niej z każdą mijaną chwilą, zaciskała dłonie na jego
ramionach, potem przesunęła je do przodu, opierając się całym
swym ciałem o jego tors, a Lucas całował ją i całował i nie
chciał kończyć tego tak szybko. Ona również nie, a kiedy
już myślała, że nie jest w stanie dłużej utrzymać się na
nogach z powodu emocji jakie ją ogarnęły, książę odsunął ją
od siebie i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią z
błyszczącymi jak w gorączce oczami.
-
Lucasie? - zagadnęła go, czując mętlik w głowie. Starała się
także zapanować nad ciałem, które nagle zatęskniło za
ciepłem jego ramion, za lekkim dotykiem dłoni i słodyczą jego
pocałunków. Nawet tych, którymi ją obdarował w jego
posiadłości kilka miesięcy wcześniej.
-
Boże, Hope, sądziłem, że anioły nie istnieją, ale jestem
cholernym głupcem. Właśnie trzymam jednego w ramionach – rzucił
szorstko, a potem odsunął ją na bok i skierował się do biurka
Gabriela, nie zasiadł za nim, lecz przysiadł na blacie, wyprostował
nogi i skrzyżował je w kostkach, dłonie oparł o kant i patrzył
na nią, a Hope nadal nie wiedziała, co o tym ma myśleć.
-
Hmm, dziękuję ci za ten komplement, choć nie ukrywam, że mnie
zaskoczyłeś. Jesteś... poruszony– zaczęła, myśląc, że tym
samym jednak uda jej się sprowadzić go na właściwy temat rozmowy,
one jednak uparcie milczał, ale w końcu postanowił przemówić
do niej.
-
Nim się zjawiłaś w Londynie, sądziłem, że życie bez kobiety
jest dobrym wyborem, że nie chcę żony, której nie będę
nawet szanował. Wybrałem kochankę, bo było mi łatwiej, a potem
zjawiłaś się ty – poprzestawiałaś moje wartości i mój
świat tak bardzo, że zacząłem się gubić w nim. Nie wiem jak to
się stało, ale stałaś się moją obsesją. Śniłem o tobie
nieustannie, a także o tej nocy, kiedy poddałaś się moim
pieszczotom, dlatego nie mogłem się doczekać tego ślubu, by móc
wziąć cię w ramiona, nacieszyć się tobą, twoim ciałem... -
urwał nagle i odepchnął się do biurka. Schował dłonie do
kieszeni ciemnozielonych bryczesów, a potem przespacerował
się parę kroków po pokoju.
Oszołomiona
kobieta słuchała jego zaskakujących słów i nie mogła
uwierzyć, że ten człowiek, który nerwowo dreptał po
dywanie, to ten sam człowiek, z którym darła koty i nie
mogła się porozumieć. Jeśli myślała wcześniej, że nie potrafi
pojąć jego zachowania, to w tej chwili nawet już nie wiedziała,
czy w ogóle powinna to robić. Był nieobliczalny! Przyglądała
mu się w milczeniu wciąż czekając na jego reakcję, ale on już
nic nie mówił. Przystawał by popatrzeć na nią, a potem
znów wznawiał swój marsz.
-
Lucasie, ja kompletnie nie pojmuję, o co ci teraz chodzi. Prawisz mi
komplementy, otwierasz się przede mną, a ja mam wrażenie, że
kryję się za tym coś więcej. Boję się tego, bo jeszcze nigdy
nie widziałam cię takiego... niespokojnego. Jesteś wytrącony z
równowagi – przerwała w końcu to milczenie i sprawiła, że
jej słowa wyrwały go z letargu. Potrząsnął głową tylko i w
końcu Hope dostrzegła na jego obliczu zarys dawnego Lucasa.
-
Układałem sobie w głowie to, co miałbym ci powiedzieć.
Wymyślałem sto różnych sposobów, żeby jednak tego
nie robić, ale muszę i chociaż wiem, że cię to zrani, to nie mam
innego wyjścia – zatrzymał się nagle, ale ruchem dłoni
powstrzymał narzeczoną przed kolejnymi słowami. - Nie przerywaj
mi, proszę, moja piękna. Zrywam nasze zaręczyny i odwołuję cały
ślub. Uznałem, że tak będzie lepiej. Jeśli Ashbrook chcę cię
poślubić, to nie będę wam przeciwny, nawet dostaniecie moje
błogosławieństwo. - Słowa wypłynęły z jego ust tak
niespodziewanie, iż Hope przez kilka minut zastanawiała się nad
tym, co do niej powiedział.
-
Proszę?! - krzyknęła zaskoczona w końcu, gdy poukładała sobie w
głowie wszystko. I chociaż już wiedziała, co powiedział Lucas,
to jakoś nadal miała wrażenie, że wybełkotał te słowa.
-
Hope, tak będzie lepiej dla ciebie. Wszystkie fundusze wydane przez
Gabriela na ten ślub zwrócę, ale... Nie mogę pozwolić na
to, byś zmarnowała sobie życie z takim człowiekiem jak ja. Nie
mogę, Hope! - odparł z mocą i nawet nie czekając na jej dalsze
słowa, czy jakąkolwiek reakcję po prostu wyszedł.
Dziewczyna
stała oszołomiona, ale łzy napływały jej do oczu, aż spłynęły
po policzkach. Poczuła jak fala zimna zalewa jej serce.
-
O Boże – szepnęła cicho, nawet nie wiedząc jak powinna się
teraz czuć. Oszukał ją, zwodził przez ostatnie miesiące, a
teraz, kiedy tak naprawdę zaczęła o nim inaczej myśleć on
postanowił zerwać z nią zaręczyny. Nie mieściło jej się to w
głowie. Oszołomienie przez długi czas jej nie opuszczało, aż w
końcu zjawili się w gabinecie wszyscy, którzy znajdowali się
w saloniku.
Faith
pierwsza dopadła do niej i mocno ją przytuliła. Nie pytała ją o
nic, choć zżerała ją ciekawość. Wszyscy byli ciekawi, a ona nie
miała pojęcia, jakim to powiedzieć. Lucas zostawił ją na pastwę
ich pytań i chociaż chciała im wszystko powiedzieć, to nie
rozumiała, dlaczego miałaby to sama zrobić, tym bardziej że nie
rozumiała jego motywów.
W
końcu doszła jakoś do siebie i mogła już normalnie z nimi
rozmawiać. Było to trudne, zważywszy, że przecież nikt nie
spodziewał się takiej decyzji po Lucasie. Ona zresztą tym bardziej
nie.
-
Lucas zerwał ze mną zaręczyny, odwołał ślub – powiedziała
szybko i zacisnęła wargi, bo na usta cisnęły jej się już tylko
same ordynarne wyrażenia. W gabinecie zapadła cisza, przerywana
głośnym tykaniem zegara stojącego gdzieś w kącie.
-
Jak to zerwał? - zapytała Charity wstrząśnięta. Nie tego
spodziewała się usłyszeć. Przecież ślub miał się odbyć lada
dzień! - Przecież to niemożliwe!
-
Ja też w to nie mogłam uwierzyć – szepnęła Hope i usiadła na
fotelu. Wszyscy wokół niej zebrali się, tworząc ciasny
krąg. Brakowało jej powietrza, ale nie miała siły, by ich od
siebie odsunąć.
-
Co ci powiedział? - zapytał Gabriel. Hope zerknęła na niego i
westchnęła, dokładnie pamiętając każde słowo, jakie od niego
usłyszała kilka chwil wcześniej.
-
Że powinnam wyjść za Ashbrooka, że nie powinnam marnować życia
z kimś takim jak on... Nawet nie wiem dlaczego! Akurat teraz,
kiedy... - urwała i znów przygryzła wargę. Chciała
powiedzieć, że akurat teraz, kiedy jej uczucia z dala od niego
zaczęły się klarować, że zaczęła się w nim zakochiwać.
-
Na litość boską, co ten człowiek znowu wymyślił! - oburzył się
Gabriel, a potem skierował się do wyjścia. - Pojadę do niego,
zapytam, o co mu chodzi i przytargam go za uszy, jeśli będzie
trzeba.
Wyszedł
żegnany skinieniami głowy i milczeniem. Frontowe drzwi trzasnęły
głośno, a wszyscy zebrani w spokoju przyjęli ten jawny dowód
wzburzenia.
Hope
liczyła na to, że książę przyjedzie z Lucasem, ale wrócił
bez niego. Liczyła także, że powie jej, dlaczego zerwał
zaręczyny, ale Gabriel jedynie wzruszył ramionami, uśmiechnął
się do niej smutno i rzucił tylko:
-
Może to i lepiej Hope? Może Lucas rzeczywiście nie jest dla
ciebie?
Kocham to już chce następny rozdział ❤
OdpowiedzUsuńmyślałam ze już nic nie napiszesz a naprawdę szkoda by bylo takiego talentu jak zawsze będę czekać na kolejny rozdział :*♡
OdpowiedzUsuńKochaaaam to opowiadanie! Chcemy kolejny rozdział już, teraz! :p tak ładnie proszę, nie dręcz nas, jestem tak bardzo ciekawa, co się wydarzy teraz :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :*
OdpowiedzUsuńCudowny! Mam nadzieję że niebawem następny :D
OdpowiedzUsuńJesteś świetna prze majówkę przebrnęłam przez wszystkie twoje blogi najbardziej urzekł mnie blog niespokojne dusze i narzeczony karoliny, twoje postacie są świetne głównych bohaterów kocham, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału tutaj, twoje zakończone blogi wzbudziły moją ciekawość do tego jak potoczy się historia Hope.... Życzę duuuużoooo weny AC.
OdpowiedzUsuńLucas, ty durniu, co ty zrobiłeś?
OdpowiedzUsuńW momencie, w którym przeczytałam o tej heroicznej postawie, miałam naprawdę ochotę rąbnąć go w łeb. W porządku, sprawia z Sophie była niewygodna, ale czy po tym wszystkim, co mieli za sobą, to mogłoby wiele zmienić? Ludzie zawsze będąc gadać, więc dla mnie jego decyzja nie ma sensu. Zwyczajny tchórz.
Łudziłam się jeszcze w momencie, gdy ją pocałował. Naiwnie liczyłam, że może to coś zmieni, ale w końcu Wilcott to uparty osioł. Może faktycznie lepiej będzie jeżeli Hope wyjdzie z Ashbrooka. Wtedy Lucas umierałby z zazdrości, głupi durń.
Współczuję Hope, wiem, że się zaangażowała i to co zrobił Lucas jest ciosem, który ciężko będzie wyleczyć. Sądzę, że rana pozostanie w niej już na zawsze.
Co do technicznych spraw, jako że jestem filologiem romańskim i ciąży na mnie misja, muszę powiedzieć, że masz zły akcenty nad e w tête-à-tête :D zawsze stawiamy akcent "daszek" vel "czapka chińczyka" :D
Pozdrawiam!