15 maja 2016

Rozdział 35





Słodycz jaka płynęła z listów Hope Winward, sprawiła że twarde serce księcia Wilcott zaczęło powoli mięknąć. Nie mógł z tym walczyć w żaden sposób. To był jak ciepły podmuch wiatru niosący ze sobą obietnicę zmian. Zmian, które wolałby, by nigdy nie nastąpiły, ale jednocześnie były takie kuszące.
W jego poukładanym życiu nastąpiło już zbyt wiele ewolucji. Hope wywróciła jego życie do góry nogami i teraz musiał robić wszystko, by utrzymać ten prowizoryczny porządek. Jego zdrowy rozsądek teraz nieco kulał, ponieważ zaczął przyłapywać się na tym, iż każdą czynności lub przedsięwzięcie zawsze zaczynał od pytania: a co powiedziałaby na to Hope?
To zaczynało przekraczać wszelkie granice, a on, jako zawsze twardo stąpający po ziemi i trzeźwo myślący, traktował to jako absurd. Nigdy nie uzależniał swych poczynań od opinii innych ludzi, a jego mała narzeczona jednak zaczynała znaczyć trochę więcej.
Któregoś dnia wybrał się na bal, i chociaż nie podobało mu się to, że nie mógł nacieszyć oczy Hope, starał się zachowywać pozory uprzejmego zainteresowania tym, co działo się wokół niego. Kobiety wydały mu się mdłe, nawet nie miał ochoty ich obrażać, ponieważ żadna z nich nie mogłaby się równać ze zmiennymi nastrojami Hope – nie lubił tego w kobietach, ale jednak jeśli chodziło o jego narzeczoną, to wydawało mu się, iż bez swoich wrażliwych uczuć i humorków nie byłaby tak ciekawa. Zawsze czekał na każde jej słowo, trochę ze zniecierpliwieniem, bo nie wiedział czego się po niej spodziewać. Ona o sobie myślała, że jest nudna i romantyczna, ale on dostrzegał w niej iskierkę uporu i buntu. Spodziewał się nawet, że będzie mu się sprzeciwiać, walczyć o swoje. Uśmiechał się na samą myśl o jej powrocie. Już nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł w końcu nieco ją poirytować.
Kobiety tańczyły z nim w jakiś dziwny sposób. Nie podobało mu się to, że żadna nie potrafi poruszać z wrodzoną lekkością. Była niewielka część, która grację i lekkość miały wpisaną w krew, ale jednak... Brakowało im czegoś. I nagle zdał sobie sprawę, że tak naprawdę żadna z owych dam, czy nawet debiutantek nie byłaby dobrą żoną dla niego. Każdej czegoś brakowało, a on począł odczuwać coraz większą irytację, że szukał kobiet podobnych do panny Winward.
- Proszę, proszę – usłyszał nagle za plecami znajomy głos, obecnie dość mu nienawistny. - Któż zawitał na ten bal?
Odwrócił się w stronę kobiety, która powitała go lekkim, nieco ironicznym uśmiechem. W dłoni trzymała kieliszek z winem. Zachwycała swoim wyglądem, ubrana w szkarłatną suknię z dekoltem w kształcie serca. Piersi uniesione przez ciasno zawiązany gorset wystawały poza obręb materiału i kusiły męski wzrok.
- Jak widzisz chodzę na bale. Co ty tu robisz? - zapytał przyglądając się jej bacznie. Ona stanęła tuż obok niego i obserwowała go spod wysoko uniesionej brwi.
- To samo co ty... Dobrze się bawię – odparła cicho i przysunęła się do niego jeszcze bliżej. Lucas, który nie znosił zbyt natarczywej obecności, odsunął się od niej.
- Sophie, odsuń się ode mnie – warknął w końcu. Kobieta zaśmiała się głośno, co przyciągnęło uwagę kilku osób. Lucas zerknął na nich, lecz ci, mimo jego groźnego spojrzenia, przypatrywali się im z zaciekawieniem. W końcu nie od dziś ton wiedział, iż Sophie Lebetkovitz grzała mu łoże. Teraz wszyscy byli ciekawi, czy rzeczywiście jeszcze ją odwiedza.
- Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało – powiedziała, podnosząc głos. Ludzie nadstawili uszu, ciekawi reakcji księcia. Ten jednak w milczeniu złapał ją za łokieć, ścisnął mocno i przedzierając się przez zaciekawiony tłum, wyszedł z nią na korytarz.
- Bawisz się ze mną w te swoje gierki? - syknął wściekły, choć na twarzy nie pojawił mu się żaden grymas.
- Gierki? - zakpiła, a potem wyciągnęła dłoń w stronę jego twarzy i długim paznokciem przesunęła po brodzie, na chwilę zatrzymała się na ustach, lecz mężczyzna złapał ją za nadgarstek i odsunął ją od siebie. - Lucasie, gdybyś wiedział... Kiedy teraz z tobą rozmawiam jestem taka mokra... Może zrobisz coś, bym przestała...
- Zejdź mi z oczu! - powiedział w końcu, przerywając jej wypowiedź. Nie czekał jednak, aż odprawiona kurtyzana odejdzie od niego. Sam poszedł. Wmieszał się w tłum, chociaż zaczęło go irytować coraz więcej ciekawskich spojrzeń rzucanych w jego stronę.
Zobaczył byłą kochankę jak wychodzi z ciemnego korytarza i aż zazgrzytał zębami, gdy dostrzegł jej strój i fryzurę w nieładzie. Nawet pomalowane na czerwono usta wyglądały tak, jakby ktoś przed chwilą ją całował. Przymknął oczy i pozwolił, by zimna furia zalała go ryczącą falą. Był wściekły na nią za to, co zrobiła, a także na siebie, że dał się jej sprowokować. Chciała się na nim odegrać, więc uczyniła wszystko, by to zrobić. Udało jej się, a on, jak pierwszy lepszy naiwny szczeniak, po prostu pozwolił jej na to!
Poczuł do siebie obrzydzenie, ale już nie chodziło o niego, lecz o Hope. Przecież sam wymógł na niej, by dotrzymywała mu wierności, przegonił też Ashbrooka, a teraz, kiedy ona wyjechała na kilka tygodni on postanowił podważyć własne słowa.
Był okropnym głupcem!
Plotki na pewno do niej dotrą, a jakiekolwiek próby zdobycia jej zaufania w tej chwili zostały pogrzebane i zrobił to osobiście. Sophia nie przepuści okazji do tego, by roznieś po całym Londynie obrzydliwe kłamstwa.
Szybko uciekł z balu księżnej Brydone. Nie miał zamiaru tkwić w tym rozgardiaszu. Sądził też, iż uda mu się uniknąć plotkom, ale bardzo się pomylił.
Kiedy tylko Sophie zorientowała się, że książę Wilcott zniknął z balu, natychmiast postanowiła to wykorzystać i zasugerowała innym damom, które podeszły do niej, by porozmawiać, że nie może dłużej już tu tkwić.
- Mam też inne obowiązki – uśmiechnęła się, rozejrzała się po sali jeszcze tęsknym wzrokiem, a potem umknęła z domu.
Wrzawa jaka podniosła się po zniknięciu Wilcotta i jego byłej kochanki była okropna. Przerzucano się teoriami, roznoszono coraz więcej plotek na temat tego, co dziś wydarzyło się na balu. Sophia i Lucas stali się gorącą parą, o której, jak miał się niedługo przekonać sam zainteresowany, nie przestawano mówić.
Lucas szybko powrócił do swej miejskiej rezydencji i nawet czując potworną senność nie położył się spać. Postanowił się napić, chociaż nie wiedział, czy mocna szkocka mogłaby tu pomóc. Musiał podjąć jakieś kroki w sprawie rozwiązania tego problemu. Piwo, które naważył było gorzkie, ale musiał je wypić.
Starannie budowana więź z Hope zawali się z chwilą, gdy dowie się o tym, co działo się na tym cholernym balu. Powinien był zostać, ale nie wiedział, czy jego obecność nie pogorszy jeszcze sytuacji. Jedno z pozoru niewinne spotkanie z Sophie przerodziło się w coś, co dla ton świadczyło o ich głębokiej zażyłości. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się stało. Najgorsze jednak było to, że nie wiedział odwrotu.
- Ty cholerny głupcze! - przeklinał się między jednym łykiem, a drugim. Alkohol nie smakował mu zbytnio, ale pił, bo czuł coraz większe rozluźnienie i ciepło rozchodzące się po ciele.
Kilkoma niezdarnymi ruchami pozbył się fulara, rozpiął surdut i kamizelkę, potem zdjął buty. Po godzinie raczenia się bursztynowym płynem został już tylko w koszuli i spodniach. Reszta leżała bez ładu na ziemi, obok fotela. Obawiał się gniewu lokaja, który zajmował się jego ubraniami. Był pedantyczny aż do przesady, a takie potraktowanie ubrań było haniebne. Ale nie dbał o to, teraz jego wieczorowy strój był najmniejszym problemem.
Dźwignął się ociężale z fotela. Wziął do ręki szklankę i resztę koniaku i zataczając się poszedł do siebie. Rzucił się na łóżko i popijając w ciszy alkohol już myślał o tym, co zrobić, by zniwelować szkody jakich wyrządził. Musiał mieć na poczekaniu kilka wersji wyjaśnień, które brzmiałby wiarygodnie i sprawiały, by Hope uwierzyła mu w każde słowo. Obawiał się jednak, że nie uda mu się zatrzeć smrodu jaki zostawią plotki, a co za tym idzie, jego narzeczona dowie się o wszystkim z zupełnie niepewnego źródła.

***

Długo nie musiał czekać, by dowiedzieć, co takiego narobił. Około południa, gdy udało mu się już zwalczyć dudnienie w głowie, zszedł na dół, akurat w tym samym momencie, w którym do foyer wparował rozgniewany Sutton.
Lucas zacisnął usta, mierząc się z jego gniewem i bez słowa obaj udali się go gabinetu. Poprosił kamerdynera o przyniesienia dla niego szklanki soku.
Kiedy służący opuścił gabinet, Sutton przystanął przed jego biurkiem i eksplodował gniewem.
- Coś ty najlepszego uczynił?! - wydarł się, aż młody książę poczuł pulsowanie z tyłu głowy. Skrzywił się lekko, lecz nic nie powiedział. Pokiwał głową i wskazał mu miejsce na fotelu. Lord chętnie skorzystał z zaproszenia, ale po chwili znów wstał. Lucas pierwszy raz widział go takim zdenerwowanym. - Nie wiem, co tobą kierowało, gdy spotkałeś z tą wywłoką, ale mam nadzieję, że warta tego była. Szkoda mi tylko Hope, która nie zasłużyła na to, byś traktował ją w ten sposób!
- A według ciebie, jak ją traktuję? - zapytał z pozornym spokojem. Jedynie oczy błyszczały mu gniewnie.
- Źle! Karygodnie! Na litość boską, Lucasie, co ci odbiło? Sądziłem...
- To źle sądziłeś w takim razie, Sutton. A teraz wyjdź i zostaw mnie w spokoju – mruknął złowieszczo cichym głosem i wstał od biurka.
W gabinecie zapadła cisza, którą przerwało wejście kamerdynera.
- Nie spodziewałem się, że z taką łatwością odtrącisz kobietę, która mogłaby dać ci miłość i szczęście.
Lucas nie odpowiedział. Kiedy jego wspólnik odszedł, Wilcott odwrócił się do służącego. Ten patrzył na niego w taki sposób, jakby zamordował kogoś z jego rodziny. Ze srebrnej tacy złapał szklankę soku i jednym haustem ją opróżnił. Nie był to alkohol, ale nie chciał już tak szarżować jak poprzedniej nocy. Przełknął resztki napoju i odesłała kamerdynera z powrotem do jego zajęć.
Sophia musiała postarać się o to, by cały Londyn dowiedział się o ich domniemanym tète-à-tète. Na pewno ten cholerny Times ze swą rubryką towarzyską również musiał coś napisać, bo przecież Sutton nie od razu przyszedłby do niego. Gdyby dowiedziałby się o tym kilku dżentelmenów w klubie zapewne nie miałby to dla niego wielkiego znaczenia, ale gazety również musiały coś o tym napomknąć.
Musiał to sprawdzić, bo może nie jest tak źle jak myślał, że jest. Ale było. Odnalazł dzisiejszą gazetę i przeczytał niewielką wzmiankę o tym, jak to książę Wilcott zatęsknił do dawnej utrzymanki. Rzucił szmatławcem o stół i wyszedł z gabinetu, po drodze potrącając służącego.
Nie przeprosił.
Udał się do stajni, osiodłał Tancerza i wskoczył na siodło, a potem wyjechał z niej, nie zważając na stajennych, którzy wieźli taczki z obornikiem. Nocny Tancerz gnał jak czarny wicher po brukowanych ulicach miasta, Lucas ufał koniowi, ale nie ufał ludziom poruszającym się po Lonydnie, toteż zwolnił tempo i dopiero, gdy znalazł się poza granicami miasta, przyspieszył.
Ogier, który stał kilka dni w boksie energicznie uderzał kopytami o zmarzniętą ziemię. Zima zewsząd ich otaczała. Wysokie zaspy pokonywali susami, a liczne rowy brał sobie za przeszkody. I dopiero, gdy znalazł się w szczerym polu zwolnił, a potem zatrzymał się. Zeskoczył z konia i padł na kolana, aż poczuł jak śnieg moczy bryczesy, wpada za sztyblety. Nie obchodziło go to. Był taki wściekły, że nie byłby gotów popełnić głupstwo, żeby tylko sobie ulżyć. Ale nie mógł. Nie wiedział też, czy istniał sposób na odegranie się na Sophie za to, co zrobiła.
Pochylił się i nabrał w dłonie śniegu, a potem natarł nim twarz. Kiedy wstał, poczuł się o wiele lepiej. Postanowił wrócić, chociaż mdliło go na samą myśl o tym. Nawet nie chciał wiedzieć, co go czeka po powrocie Hope.
Tak cholernie ją to zrani, upokorzy i znów naśle na nią bandę wygłodniałych plotkarzy, którzy będą szargać jej dobre imię, zastanawiać się, dlaczego postanowił zdradzić własną narzeczoną.
- Pieprzeni hipokryci! - warknął, gdy udało mu się już opuścić nieznane łąki. Wjechał na znajome tereny, ale już nie gnał jak na złamanie karku. Pozwolił odpocząć wierzchowcowi.
Kiedy przejeżdżał obok Hyde Parku dostrzegał morze głów odwracających się w jego stronę. Zignorował to, chociaż każdemu z osobna chciał ukręcić łeb, by i plotki przestały już rozchodzić się po towarzystwie.
Po powrocie do domu, zamknął się w gabinecie i zabronił kamerdynerowi wchodzić do niego, chyba że będzie się paliło albo nastąpi koniec świata. Z szuflady przy biurku wyjął ostatnie dwa listy jakie otrzymał od Hope i zaczął je czytać. Napawał się jej słowami, chociaż to tylko słowa na papierze. Wolałby ją usłyszeć, dotknąć, a nawet pocałować, by ostatni raz móc się nacieszyć. Decyzja jaką podjął była trudna, ale lepsze teraz, póki Hope nie była w nim zadłużona, a ich relacje trochę chwiejne. Da jej wszystko czego będzie potrzebowała, ale nie zostanie jej mężem.
Książę Wilcott był pewny, że odwołanie ślubu w tej chwili będzie dobrą decyzją, choć późną, ale dobrą. Na pewno znajdzie szczęście u boki Ashbrooka, który przecież deklarował jej miłość. Gdyby pozwolił mu na adorowanie Hope, zapewne próbowałaby zerwać zaręczyny.

***

Powrót Hope zbiegł się akurat z przypłynięciem Skaczącej Niedźwiedzicy i jej męża. Ich pojawienie się w Londynie okazało się być dla dziewcząt okazją do przypomnienia sobie skąd tak naprawdę pochodzą. Hope i Faith ze łzami wzruszenia przytuliły się do małżeństwa, gdy pojawili się w miejskiej rezydencji księstwa Reaburn.
- Tak się cieszę, że was widzę – mruknęła kobieta.
Hope z miejsca poczuła się tak, jakby cofnęła się o kilka miesięcy wcześniej, kiedy Indianka i John żegnali je w porcie, życząc szczęśliwej drogi. Oboje twierdzili też, że będą za nimi tęsknić, a te kilka listów, które udało im się wymienić potwierdzały tylko ich słowa.
- Jakie wy obie śliczne jesteście – szepnął John, zachwycony strojami sióstr. Obie zdążyły wypocząć po podróży.
- Jesteś jak zwykle czarujący – mruknęła Faith, ale uściskała go jeszcze raz. Z tęsknotą spojrzała na oboje i westchnęła.
Hope stała ciągle uśmiechnięta i niedowierzała ich widokowi, chociaż wiedziała, że przypłyną na ślub. Była ciekawa, co małżeństwo pomyśli o Lucasie, ale nie mogła się doczekać, kiedy go ich przedstawi. Miała nadzieję, że wkrótce się zjawi u nich, bo doskonale wiedział o dacie ich powrotu.
- Chciałabym w końcu poznać twojego narzeczonego – szepnęła Indianka i spojrzała na Hope.
- I mojego też – wtrąciła nieśmiało Faith. Jakoś do tej pory nikt nie wspomniał im w listach, że i Faith się zaręczyła, dlatego oboje nie mogli wyrazić swojego zdziwienia. Ale ucieszyli się i również i wyrazili chęć poznania tego tajemniczego mężczyzny.
Hope i pozostali nieświadomi skandalu, jaki wywołał młody książę, oczekiwali jego pojawienia się. A kiedy się zjawił nie wyglądał najlepiej.
Kamerdyner oznajmił z dziwną miną, iż zjawił się książę Wilcott. Hope poczuła lekką ekscytację na wieść o wizycie narzeczonego, ale gdy tylko wszedł do saloniku, w którym przebywali, wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.
Panna Winward miała wrażenie, że Lucas schudł, jego policzki zapadły się lekko, a pod brązowymi oczami widniały głębokie cienie. Jego oblicze wyrażało zatroskanie i obawy. Nigdy wcześniej nie widziała go takiM, a to oznaczało, że stało się coś złego.
- Dzień dobry – przywitał się z wszystkimi. Jego oczy na chwilę spoczęły na nowych gościach, ale szybko przeniósł wzrok na Hope. Uśmiechnął się do niej z wyraźną czułością. - Czy mógłby na chwilę porozmawiać z Hope na osobności?
Hope zerknęła na Charity, ta wydała pozwolenie powolnym kiwnięciem głowy. Wstała szybko, czując coraz większy niepokój. Lucas zachowywał się dość nietypowo, więc im szybciej dowie się, o co mu chodzi tym lepiej. Chociaż nie chciała się sugerować jego wyglądem i miną, to musiała przyznać, że widząc go takim poczuła się mniej... stabilnie. Jakby utrata pewności przez niego w jakiś sposób podziałała i na nią i na jej poczucie bezpieczeństwa.
Zaprowadziła go do gabinetu i zamknęła starannie drzwi.
Lucas zajął miejsce przy oknie, a kiedy podeszła do niego złapał ją nagle za ramiona i przycisnął do siebie, pochylając głowę do pocałunku. Spodziewała się gwałtownego i natarczywego, ale nie protestowała i czekała. Tymczasem książę musnął jej wargi i delikatnie wodził ustami po jej ustach, aż była gotowa zatracić się w tej chwili.
Nie sądziła, że kiedyś do tego dojdzie, iż będzie tak chętnie go całować, że pozwoli mu na to bez słowa protestu. Nie chciała robić mu przykrości, przecież kilka tygodni temu powiedziała mu o parę słów za dużo i cierpiała od tamtej chwili z powodów wyrzutów sumienia. Dlatego odpowiadała na jego pocałunek, aby w jakiś sposób mu to wszystko wynagrodzić.
Gorąco rosło w niej z każdą mijaną chwilą, zaciskała dłonie na jego ramionach, potem przesunęła je do przodu, opierając się całym swym ciałem o jego tors, a Lucas całował ją i całował i nie chciał kończyć tego tak szybko. Ona również nie, a kiedy już myślała, że nie jest w stanie dłużej utrzymać się na nogach z powodu emocji jakie ją ogarnęły, książę odsunął ją od siebie i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią z błyszczącymi jak w gorączce oczami.
- Lucasie? - zagadnęła go, czując mętlik w głowie. Starała się także zapanować nad ciałem, które nagle zatęskniło za ciepłem jego ramion, za lekkim dotykiem dłoni i słodyczą jego pocałunków. Nawet tych, którymi ją obdarował w jego posiadłości kilka miesięcy wcześniej.
- Boże, Hope, sądziłem, że anioły nie istnieją, ale jestem cholernym głupcem. Właśnie trzymam jednego w ramionach – rzucił szorstko, a potem odsunął ją na bok i skierował się do biurka Gabriela, nie zasiadł za nim, lecz przysiadł na blacie, wyprostował nogi i skrzyżował je w kostkach, dłonie oparł o kant i patrzył na nią, a Hope nadal nie wiedziała, co o tym ma myśleć.
- Hmm, dziękuję ci za ten komplement, choć nie ukrywam, że mnie zaskoczyłeś. Jesteś... poruszony– zaczęła, myśląc, że tym samym jednak uda jej się sprowadzić go na właściwy temat rozmowy, one jednak uparcie milczał, ale w końcu postanowił przemówić do niej.
- Nim się zjawiłaś w Londynie, sądziłem, że życie bez kobiety jest dobrym wyborem, że nie chcę żony, której nie będę nawet szanował. Wybrałem kochankę, bo było mi łatwiej, a potem zjawiłaś się ty – poprzestawiałaś moje wartości i mój świat tak bardzo, że zacząłem się gubić w nim. Nie wiem jak to się stało, ale stałaś się moją obsesją. Śniłem o tobie nieustannie, a także o tej nocy, kiedy poddałaś się moim pieszczotom, dlatego nie mogłem się doczekać tego ślubu, by móc wziąć cię w ramiona, nacieszyć się tobą, twoim ciałem... - urwał nagle i odepchnął się do biurka. Schował dłonie do kieszeni ciemnozielonych bryczesów, a potem przespacerował się parę kroków po pokoju.
Oszołomiona kobieta słuchała jego zaskakujących słów i nie mogła uwierzyć, że ten człowiek, który nerwowo dreptał po dywanie, to ten sam człowiek, z którym darła koty i nie mogła się porozumieć. Jeśli myślała wcześniej, że nie potrafi pojąć jego zachowania, to w tej chwili nawet już nie wiedziała, czy w ogóle powinna to robić. Był nieobliczalny! Przyglądała mu się w milczeniu wciąż czekając na jego reakcję, ale on już nic nie mówił. Przystawał by popatrzeć na nią, a potem znów wznawiał swój marsz.
- Lucasie, ja kompletnie nie pojmuję, o co ci teraz chodzi. Prawisz mi komplementy, otwierasz się przede mną, a ja mam wrażenie, że kryję się za tym coś więcej. Boję się tego, bo jeszcze nigdy nie widziałam cię takiego... niespokojnego. Jesteś wytrącony z równowagi – przerwała w końcu to milczenie i sprawiła, że jej słowa wyrwały go z letargu. Potrząsnął głową tylko i w końcu Hope dostrzegła na jego obliczu zarys dawnego Lucasa.
- Układałem sobie w głowie to, co miałbym ci powiedzieć. Wymyślałem sto różnych sposobów, żeby jednak tego nie robić, ale muszę i chociaż wiem, że cię to zrani, to nie mam innego wyjścia – zatrzymał się nagle, ale ruchem dłoni powstrzymał narzeczoną przed kolejnymi słowami. - Nie przerywaj mi, proszę, moja piękna. Zrywam nasze zaręczyny i odwołuję cały ślub. Uznałem, że tak będzie lepiej. Jeśli Ashbrook chcę cię poślubić, to nie będę wam przeciwny, nawet dostaniecie moje błogosławieństwo. - Słowa wypłynęły z jego ust tak niespodziewanie, iż Hope przez kilka minut zastanawiała się nad tym, co do niej powiedział.
- Proszę?! - krzyknęła zaskoczona w końcu, gdy poukładała sobie w głowie wszystko. I chociaż już wiedziała, co powiedział Lucas, to jakoś nadal miała wrażenie, że wybełkotał te słowa.
- Hope, tak będzie lepiej dla ciebie. Wszystkie fundusze wydane przez Gabriela na ten ślub zwrócę, ale... Nie mogę pozwolić na to, byś zmarnowała sobie życie z takim człowiekiem jak ja. Nie mogę, Hope! - odparł z mocą i nawet nie czekając na jej dalsze słowa, czy jakąkolwiek reakcję po prostu wyszedł.
Dziewczyna stała oszołomiona, ale łzy napływały jej do oczu, aż spłynęły po policzkach. Poczuła jak fala zimna zalewa jej serce.
- O Boże – szepnęła cicho, nawet nie wiedząc jak powinna się teraz czuć. Oszukał ją, zwodził przez ostatnie miesiące, a teraz, kiedy tak naprawdę zaczęła o nim inaczej myśleć on postanowił zerwać z nią zaręczyny. Nie mieściło jej się to w głowie. Oszołomienie przez długi czas jej nie opuszczało, aż w końcu zjawili się w gabinecie wszyscy, którzy znajdowali się w saloniku.
Faith pierwsza dopadła do niej i mocno ją przytuliła. Nie pytała ją o nic, choć zżerała ją ciekawość. Wszyscy byli ciekawi, a ona nie miała pojęcia, jakim to powiedzieć. Lucas zostawił ją na pastwę ich pytań i chociaż chciała im wszystko powiedzieć, to nie rozumiała, dlaczego miałaby to sama zrobić, tym bardziej że nie rozumiała jego motywów.
W końcu doszła jakoś do siebie i mogła już normalnie z nimi rozmawiać. Było to trudne, zważywszy, że przecież nikt nie spodziewał się takiej decyzji po Lucasie. Ona zresztą tym bardziej nie.
- Lucas zerwał ze mną zaręczyny, odwołał ślub – powiedziała szybko i zacisnęła wargi, bo na usta cisnęły jej się już tylko same ordynarne wyrażenia. W gabinecie zapadła cisza, przerywana głośnym tykaniem zegara stojącego gdzieś w kącie.
- Jak to zerwał? - zapytała Charity wstrząśnięta. Nie tego spodziewała się usłyszeć. Przecież ślub miał się odbyć lada dzień! - Przecież to niemożliwe!
- Ja też w to nie mogłam uwierzyć – szepnęła Hope i usiadła na fotelu. Wszyscy wokół niej zebrali się, tworząc ciasny krąg. Brakowało jej powietrza, ale nie miała siły, by ich od siebie odsunąć.
- Co ci powiedział? - zapytał Gabriel. Hope zerknęła na niego i westchnęła, dokładnie pamiętając każde słowo, jakie od niego usłyszała kilka chwil wcześniej.
- Że powinnam wyjść za Ashbrooka, że nie powinnam marnować życia z kimś takim jak on... Nawet nie wiem dlaczego! Akurat teraz, kiedy... - urwała i znów przygryzła wargę. Chciała powiedzieć, że akurat teraz, kiedy jej uczucia z dala od niego zaczęły się klarować, że zaczęła się w nim zakochiwać.
- Na litość boską, co ten człowiek znowu wymyślił! - oburzył się Gabriel, a potem skierował się do wyjścia. - Pojadę do niego, zapytam, o co mu chodzi i przytargam go za uszy, jeśli będzie trzeba.
Wyszedł żegnany skinieniami głowy i milczeniem. Frontowe drzwi trzasnęły głośno, a wszyscy zebrani w spokoju przyjęli ten jawny dowód wzburzenia.
Hope liczyła na to, że książę przyjedzie z Lucasem, ale wrócił bez niego. Liczyła także, że powie jej, dlaczego zerwał zaręczyny, ale Gabriel jedynie wzruszył ramionami, uśmiechnął się do niej smutno i rzucił tylko:
- Może to i lepiej Hope? Może Lucas rzeczywiście nie jest dla ciebie?

7 komentarzy:

  1. Kocham to już chce następny rozdział ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. myślałam ze już nic nie napiszesz a naprawdę szkoda by bylo takiego talentu jak zawsze będę czekać na kolejny rozdział :*♡

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochaaaam to opowiadanie! Chcemy kolejny rozdział już, teraz! :p tak ładnie proszę, nie dręcz nas, jestem tak bardzo ciekawa, co się wydarzy teraz :) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny! Mam nadzieję że niebawem następny :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś świetna prze majówkę przebrnęłam przez wszystkie twoje blogi najbardziej urzekł mnie blog niespokojne dusze i narzeczony karoliny, twoje postacie są świetne głównych bohaterów kocham, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału tutaj, twoje zakończone blogi wzbudziły moją ciekawość do tego jak potoczy się historia Hope.... Życzę duuuużoooo weny AC.

    OdpowiedzUsuń
  7. Lucas, ty durniu, co ty zrobiłeś?
    W momencie, w którym przeczytałam o tej heroicznej postawie, miałam naprawdę ochotę rąbnąć go w łeb. W porządku, sprawia z Sophie była niewygodna, ale czy po tym wszystkim, co mieli za sobą, to mogłoby wiele zmienić? Ludzie zawsze będąc gadać, więc dla mnie jego decyzja nie ma sensu. Zwyczajny tchórz.
    Łudziłam się jeszcze w momencie, gdy ją pocałował. Naiwnie liczyłam, że może to coś zmieni, ale w końcu Wilcott to uparty osioł. Może faktycznie lepiej będzie jeżeli Hope wyjdzie z Ashbrooka. Wtedy Lucas umierałby z zazdrości, głupi durń.
    Współczuję Hope, wiem, że się zaangażowała i to co zrobił Lucas jest ciosem, który ciężko będzie wyleczyć. Sądzę, że rana pozostanie w niej już na zawsze.
    Co do technicznych spraw, jako że jestem filologiem romańskim i ciąży na mnie misja, muszę powiedzieć, że masz zły akcenty nad e w tête-à-tête :D zawsze stawiamy akcent "daszek" vel "czapka chińczyka" :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.