5 kwietnia 2016

Rozdział 34





Zgodnie z obietnicą księżny Reabourn, zaraz po balu wyjechali do wiejskiej posiadłości aż pod Swindon w hrabstwie Wiltshire. Nieduże miasto, jak wyjaśniła Charity, jest urocze, ale nie oferowało tak barwnego wachlarza rozrywek, co Londyn, ale Hope to nie przeszkadzało. Chodzenie do teatrów czy oper było wspaniałym przeżyciem, ale czasami sztuki się powtarzały i nie mogła już patrzeć na wydzierających się kastratów. Osobiście nie rozumiała, co jest pięknego w śpiewie dorosłego mężczyzny brzmiącego jak mały chłopiec lub kobieta. Wolała zdecydowanie sztuki, gdzie aktorzy nie śpiewali zbyt profesjonalnie, ale mieli piękne, mocne głosy. Rozrywki Londynu przestały ją zachwycać już jakiś czas temu, kiedy zrozumiała, że chodzą do teatru nie po to, by nacieszyć oczy pięknymi scenami wypełnionymi po brzegi barwnymi dekoracjami, czy pięknymi strojami, ale po to, by móc plotkować i patrzeć na innych z góry.
Swindon było zaledwie kilku tysięcznym miasteczkiem, a utrzymywało się głównie z handlu.
Hope jednak nie była wymagająca i nie potrzebowała barwnych markiz oraz pięknie zdobionych szyldów, by czuć się szczęśliwą i spełnioną. W głównej mierze chodziło jej o to, by w Wiltshire znaleźć spokój i pozbierać myśli.
- Czym się martwisz, moja droga? - zapytała w końcu Charity, która od dłuższego czasu przyglądała się podopiecznej.
- Ach, nic, nie ważne – machnęła ręką i pokręciła głową, próbując odsunąć od księżnej temat jej myśli. Nie chciała jej się zwierzać.
- Powiedz, co cię gnębi – naciskała łagodnie, ale Hope wymigiwała się od rozmowy.
Nie chciała powierzać jej swych myśli, gdyż to, co roztrząsała nie było tematem do rozmowy. Wolała sama dojść do odpowiednich wniosków, jej uczucia musiały się wyklarować, choć teraz obawiała się, że jej droga wiedzie ku jednemu. Na razie wolała jednak nie myśleć o tym, bo to było trochę niezrozumiałe.
Jechali przez łąki i lasy, wzgórza porośnięte kępami drzew. Trawa na pofałdowanym terenie już dawno straciła swój zielony kolor, a drzewa stały gołe i takie smętne. Cały krajobraz wyglądał bardzo ponuro, dlatego i jej myśli schodziły na co raz smutniejsze tory. Nie potrafiła otrząsnąć się z tego, dlatego widok wiejskiej posiadłości Gabriela nie zachwycił ją tak, jak powinien.
Dom stał na wzniesieniu, otoczony schodzącymi coraz niżej tarasami. Wiosną kwitły tu przeróżne kwiaty i krzewy, a szeroka aleja wiła się ku górze otoczona szpalerem wierzb. Faith wydała z siebie okrzyk zaskoczenia i po chwili zaczęła trajkotać o tym, jak wspaniały jest budowla i jej okolice. Hope również dołączyła się do komplementów, ale wyraziła je zdawkowo, wciąż przebywając poza granicami hrabstwa. Myśli ulatywały jej w stronę mężczyzny, który został w Londynie. Gdyby nie stocznia zapewne przyjechałby tu razem z nimi i próbował ją przepraszać na sto różnych sposób.
Lucas cenił czyny, a nie puste słowa. To, co człowiek mówił nie zawsze pokrywało się z tym, co robił. Wilcott był człowiekiem czynu. Ale to nie zmieniało faktu, że ją obraził. Chciała się podroczyć, powiedzieć mu kilka miłych słów, a on od razu przypisał jej interesowność z powodu klejnotów. Czy naprawdę mógł pomyśleć, że jest mila, bo dał jej prezent? Na litość boską, w jaki inny sposób mogłaby mu podziękować?!
Kiedy wysiedli z powozu, Hope uniosła głowę, patrząc na wiejski domek. Nie tak sobie go wyobrażała, ale w tych murach mogła odnaleźć spokój i równowagę.
Może pogoda i pora nie zachęcała do spacerów, ale potrzebna jej była chłosta w postaci zimnego wiatru jaki zaczął hulać nad majątkiem, pozbywając drzew i resztę roślin resztkę tych liści, które smętnie zwisały na gałęziach.
Smutny i brzydki krajobraz.
Szybko się rozgościli, panie poszły się odświeżyć, a pan domu zaszył się w bibliotece, by tam spędzić resztę dania wśród grubych tomów filozofii i politycznych bełkotów.
Hope nalegała również na to, by książę Sussex udał się z nimi w taką podróż, lecz doktor zabronił mu. Musiał wypoczywać w spokoju i ciszy, a podróż w trzęsącym się powozie nie naprawiłaby w tej chwili wątłego zdrowia. Jego zasłabnięcie poważnie zaniepokoiło jego rodzinę, dlatego Hope kazała przysiąc Lucasowi, że zaopiekuje się nim. Książę zgodził się, choć było mu to nie w smak.
Uspokojona i pewna, że stary książę będzie miał opiekę syna, a także lekarza mogła pojechać na odpoczynek.

***

W posiadłości spędzała każdy dzień na podobnych czynności, monotonia sprawiła, że wstawała wcześniej, a czasami nawet budziła się w nocy. Zapalała wtedy świece i czytała książki, lecz zawsze gdzieś na obrzeżach umysłu pojawiał się Lucas, a kiedy raz o nim pomyślała, nie mogła go wypędzić. Zakotwiczył się w niej głęboko i po kilku dniach sprawiła, że był nieustannie w jej głowie. Traktowała to już jak oddychanie, niezbędne do przeżycia. Nie rozumiała siebie, ani tego, co się z nią działo w ostatnim czasie.
Chęć wybaczenia mu podobnych słów z każdym dniem rosła i rosła, i chociaż wyjaśnili sobie wszystko, czuła że nie powiedziała mu wszystkiego. Że liczył on na coś więcej, niż tylko parę słów.
Siadła więc do pisania. Znalazła papier i pióro, ale nie znalazła atramentu. Szybko zeszła na dół do biblioteki, gdzie urzędował Gabriel i poprosiła go o potrzebne przybory.
Zasiadła przy długim stole stojącym pod oknem i zagłębiła się w pisanie.
Kiedy skończyła, odsapnęła. Napisała trzy strony i miała nadzieję, że to powinno wystarczyć, bo ręka rozbolała ją od ciągłego pisania. Zapisaną papeterię wsunęła do białej koperty i zaadresowała ją. Nie wiedziała tylko, czy list dotrze do Lucasa, bo mógł w tej chwili przebywać albo w miejskiej posiadłości albo odpoczywał poza Londynem. Wybrała pierwszą możliwość. Skoro wymówił się od wyjazdu stocznią, zapewne będzie w mieście.
- Gabrielu, proszę cię, podaj ten list dalej, kiedy będziesz wysłał swoje.
- Oczywiście, moja droga – odpowiedział i wziął od niej list.
- Dziękuję ci. - Chciała już wyjść, ale zatrzymał ją zatroskany głos księcia.
- Co się dzieje, Hope? Nie wyglądasz na szczęśliwą – zagadnął ją. Hope odwróciła się do niego i spojrzała, wzdychając ciężko. Przycupnęła na fotelu i wzruszyła ramionami.
- Ślub się zbliża... - zaczęła, a Gabriel pokiwał głową. Uśmiechnął się do niej i wstał zza biurka, a potem usiadł na fotelu obok.
- Boisz się tego? Przeraża cię myśl o spędzeniu całe życia z człowiekiem, którego nie znasz? - Zaskoczył ją trafnymi spostrzeżeniami.
- Czułeś to samego, gdy żeniłeś się z Charity?
- Tak. Do końca życia nie zapomnę, jak bardzo byłem przerażony myślą o tym, że mam poślubić kobietę taką jak jest Charity. Nie znałem jej, ale słyszałem, że jest jędzą. Nie wiedziałem, czy będę w stanie poskromić złośnicę. Pierwsze miesiące naszego małżeństwa były koszmarem. Charity odmawiała mi wszystkiego, rzucała we mnie butami i wazami, aż któregoś dnia po prostu złapałem ją, wywiozłem do starego majątku. Tam spędziliśmy niemal pół roku, aż w końcu nauczyła się akceptować mnie i nasze małżeństwo. Zaraz potem przyszła na świat nasza córka Christine. No cóż, bywały trudne dni, ale udało nam się jakoś porozumieć, a teraz – sama widzisz.
- Ale co to ma wspólnego ze mną?
- Bo obie te sytuacje są trochę podobne. Nie znacie się, będziesz szczęśliwa, jeśli oboje dacie sobie odrobinę czasu. Nie próbuj zrozumieć Lucasa, bo to nic nie da. On sam musi otworzyć się przed tobą, pozwolić ci zrozumieć siebie.
- I ile mam na to czekać? Miesiąc? Rok? Całe życie?! Ja nie chcę zadręczać się całe życie myślą, że muszę czekać, aż Lucas powie mi, co czuje. Nie chcę tego. Jestem cierpliwa, ale nie aż tak. - Pokręciła głową i wstała. - Wiem, że chciałeś dobrze, ale w naszym przypadku czekanie nie jest dobre.
- Daj mu szansę. Nie możesz myśleć, że twój narzeczony tak szybko się przed tobą otworzy. Nigdy tego nie robił, może nawet nie wie jak to uczynić. Nie dziw mu się, zawsze był sam, więc obecnie ty teraz będziesz bliżej, niż my wszyscy kiedykolwiek byliśmy.
- Żeby to było taki proste. Czasami mówi takie rzeczy... Czasami wolałabym, żeby w ogóle nic nie mówił – jęknęła przejęta i niemal załamała ręce w geście kompletnej rezygnacji. Powstrzymał ją śmiech Gabriela. - Co w tym takiego śmiesznego? - bąknęła zmieszana. Ona raczej nie dostrzegała w tym nic zabawnego. Jej sytuacja raczej malowała w ciemnych barwach.
- Nie przejmuj się tym, aż tak bardzo. Rzeczywiście, czasami lepiej, żeby nic nie mówił, ale on to robi tylko z jednego powodu. Broni się – dodał tajemniczo. Hope spojrzała na niego nic nie rozumiejąc.
- Przed czym? - zapytała i wyczekiwała odpowiedzi, lecz jej nie otrzymała.
Książę pokręcił głową tylko i znów się zaśmiał. Nie uzyskała odpowiedzi na pytanie, więc się pożegnała. Książę skinął jej głową i w milczeniu pozwolił jej opuścić pokój.
Przed czym miałby się bronić książę Wilcott?, pomyślała i ta myśl zaczęła jej towarzyszyć przez następne dni i tygodnie.
Przez szyby w oknach oglądała jak jesień schodzi ze sceny, a wkracza na nią zima – piękna dama odziana w płatki śniegu, mroźne dni i wietrzne noce. Ponura aura jaka zapanowała nad majątkiem wprawiła ją w niezbyt wesoły nastrój, lecz gdy spadł pierwszy śnieg, wybiegła na dwór i pozwoliła sobie ma odrobinę dziecinnej radości płynącej z lepienia bałwana i rzucaniem śnieżkami w Faith. Obie z siostrą nie przejmowały się ani służącymi, którzy spoglądali na nie z zaskoczeniem, ani także księstwem, które stało w oknie i patrzyło na nie z góry.
Oderwanie się, choć na chwilę, od życia codziennego i jego trosk było czymś w rodzaju lekarstwem na ból. Potrzebowała tego od dłuższego czasu, a możliwość spędzenia tych kilku tygodni z siostrą doda jej jeszcze energii i w końcu także naprawi popsute relacje z Faith.
- Wiesz, dawno nie rozmawiałyśmy ze sobą szczerze – rzuciła nagle Faith, jakby wiedziała, o czym myśli starsza siostra.
Hope wstała ze śniegu, otrzepała się i z pomocą Faith uporządkowała także płaszczyk, a potem spojrzała na anioła jakiego udało jej się wyryć w pierwszej warstwie śniegu. Nie był on zbyt udany, ale podobał jej się, bo to pierwszy anioł jakiego udało jej się zobaczyć w Anglii.
- Wiem, Faith. Ale nie miejmy do siebie o to pretensji. Żadna z nas nie planowała czegoś takiego.
- Może i tak. Wiesz, podziwiam cię. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, ty wciąż mnie kochasz i próbujesz nawet pokochać księcia. Gdzie ty mieścisz tyle miłości? - młodsza siostra złapała ją za ręce. - Ja niestety nie mam aż tak dużego serca. Mogę teraz kochać tylko ciebie.
- A co z Cainem? - zapytała Hope, krzywiąc się lekko na wspomnienie Wilcotta. Wolała nie rozważać jego problemu, w końcu sama nie wiedziała, czy to, co czuła można było nazwać miłością. Raczej spodziewała się, że jest to uczucie nieco inne.
- Cóż, ja i przyszły książę musimy się ze sobą namęczyć. Jest nam ciężko, bo ciągle się spieramy, wiesz przecież – mruknęła Faih, kręcąc z niechęcią głową. Hope spojrzała rozbawiona na młodszą siostrę i poklepała ją po ramieniu.
- Przykro mi, kochana siostrzyczko, ale musicie się jeszcze ze sobą pomęczyć. Obie będziemy musiały uzbroić się w cierpliwość. Tak mi się wydaję. Małżeństwo to ciężka praca obojgu ludzi, którzy muszą się wspierać, kochać się i szanować. Każdy z osobna powinien akceptować wady tej drugiej osoby. Chociaż w Londynie nie widuję takich związków jak Gabriela i Charity, to i tak chyba lepiej trafiłyśmy, prawda?
- Nie masz wątpliwości? No wiesz, że jednak nie będziesz w stanie porozumieć się z Wilcottem – zapytała z wahaniem. Spojrzała na siostrę.
Hope powiodła nieobecnym wzrokiem w dal i zapatrzyła się na bliżej nieokreślony punkt. Na jej twarzy pojawił się jakiś cień, którego Faith nie mogła odgadnąć, ale też nie próbowała. Widziała jednak, że jej starsza siostra jest przygnębiona i coś ją gryzie, ale nie chciała naciskać na zwierzenia. Była pewna, że w końcu sama się dzisiaj otworzy i wyrzuci z siebie to, co ją gryzło. Głównym powodem jej zachowania był oczywiście arogancki narzeczony, który zapewne ciągle dawał jej powody do zmartwień.
Martwiło ją to, że ukochana siostra trafiła na kogoś tak stalowego. Tak twardego, że byłby gotów zdominować ją tylko po to, by myślała tak jak on.
Nie mogła na to pozwolić, ale nie miała wpływu na siostrę, która najwidoczniej coś czuła do narzeczonego. Nie mogła jej zabronić zakochać się w nim, ale nie chciała też by cierpiała. I choć sama tkwiła w podobnym związku, to jednak chciała, aby narzeczeństwo jej siostry wyglądało inaczej – lepiej.
Faith myślała o Hope, a Hope myślała o Faith. Ich myśli były podobne, i każda martwiła się o siostrę, lecz żadna nie powiedziała na głos swych obawy, aby nie przestraszyć tej drugiej. Wszelkie wątpliwości wolały zostawić sobie. Czasami jedno nieopaczne słowo może wywołać lawinę, której nie jest się w stanie powstrzymać.
- Czy wiesz już może, czy będziemy musieli śpieszyć się ze ślubem? - zapytała z wahaniem starsza panna Winward. Faith spojrzała na nią, a potem westchnęła, co młoda kobieta przyjęła ze zgrozą. Tego się właśnie obawiała.
- Jeszcze nie, jutro ci powiem. Zawsze miesięczne krwawienie dostawałam regularnie.
- W porządku, ale pamiętaj, że cokolwiek się stanie, cokolwiek postanowisz będę cię wspierała i chcę, żebyś była szczęśliwa.
- Wiem o tym i postaram się już zachowywać jak dojrzała młoda dama. Nie chcę być dla nikogo problemem czy ciężarem. Chociaż lubię być przekorna.
Hope roześmiała się i pokiwała głową. Wiedziała o tym doskonale, ale słowa siostry sprawiły, że i ona podjęła taką samą decyzję. Czas stać się kobietą dojrzałą i godną tytułu, chociaż nie wiedziała, czy na dłuższą metę uda jej się taką być. Z młodym księciem było to nie lada wyzwanie, skoro wzbudzał w niej całą gamę różnych uczuć. A ona nie wiedziała, co czuje kiedy go nie ma lub kiedy znajduje się blisko niej.
W końcu wróciły do domu, zrobiło zbyt zimno, aby dalej spacerować i rozmawiać. Służący zabrali ich płaszcze, zdjęły buty i jak za dawnych czasów, na bosaka pognały do swoich pokoi, śmiejąc się przy tym radośnie i głośno.
Księżna zawitała potem do Hope, a kilka minut później Faith również zastukała do drzwi pokoju starszej siostry. Trzy damy siedziały przed rozpalonym kominkiem i rozmawiały na temat związany ze ślubem Hope. Charity była podekscytowana. Obie dziewczyny podchodziły do tego mniej entuzjastycznie, ale nic nie mówiły. Nie chciały psuć kobiecie humoru. Ostatnio były okropne, więc chciały choć raz nie robić jej przykrości.
Długi wieczór szybko upłynął im na miłej pogawędce. Charity w końcu zostawiła siostry, a i Faith długo nie zabawiła u Hope.
Kiedy Hope została sama, rozebrała się z sukni. Już dawno wzięła kąpiel, więc teraz narzuciła na siebie lekką koszulę nocną i wskoczyła do nagrzanego cegłami łóżka. W nogach miała także ułożone termofory, a Biszkopt, który przybył tu razem z nimi grzał jej miejsce na poduszkach. Przytuliła się do niego i powolnymi ruchami zaczęła gładzić go pysku i grzbiecie. Nim zasnęła pomyślała przez chwilę o Lucasie i o tym, że tęskni za nim. Potem jednak pochłonął ją sen.
Rano obudziła ją służąca. Rozsunęła długie zasłony, zapaliła w kominku i wypuściła psa na korytarz. Hope wstała, przesunęła dłońmi po oczach i w końcu przeciągnęła się.
Zaczynała zachowywać się jak angielska paniusia. Nigdy nie przyszło jej do głowy, by wysługiwać się innymi. Poczuła się okropnie. Samantha, która również z nimi tu przyjechała, nie wyglądała jednak na nieszczęśliwą.
- Mogę cię o coś zapytać? - zapytała w końcu, gdy przemyślała sobie kilka spraw.
- Oczywiście, panienko. O co chodzi? - odparła uczynna pokojówka i przystanęła w końcu przy łóżku. Była ciepłą i serdeczną kobietą. Praca, którą wykonywała nie uczyniła jej nieszczęśliwej, choć przecież tak powinna się czuć, pracując dla ludzi.
- Czy jesteś szczęśliwa? Czy uważasz, że zasłużyłaś na lepsze życie? - dopytywała się. Usiadła na łóżku i spojrzała z wyczekiwaniem na Samanthę.
- A co to znaczy lepsze życie? Jestem szczęśliwa, bo mam kochającą rodzinę, piękne i zdrowe dzieci. Oboje z mężem zarabiamy na siebie i jesteśmy w stanie się utrzymać. Uważam, że nic lepszego nie mogło mnie spotkać. - Odpowiedź służącej zaskoczyła ją, ale także zawstydziła. Przecież ona marzyła o tym samym! Zawsze chciała mieć niewiele, ale być szczęśliwą u boku kochającego męża i dzieci.
- A nie przeszkadza ci to, że służysz księstwu? Że musisz po nich sprzątać? - Przygryzła wargę i zerknęła na nią niepewnie. Sam uśmiechnęła się do niej tylko i potrząsnęła głową.
- A skąd. Taka praca. Cieszę się, że mogę to robić, poza tym księstwo jest dla nas bardzo dobre, a nie zawsze chlebodawca interesuje się służbą tak, jak robi to Jego Książęca Mość.
Ze słów jasno wynikało, że kobieta darzy księstwo ogromnym szacunkiem i szczerz ich lubi. Hope uspokoiła się trochę, lecz wciąż miała wyrzuty, że zapomniała o tym, jak żyła wcześniej.
- Czym się panienka martwi? - Hope spojrzała na zatroskaną Sam i westchnęła ciężko. Postanowiła być z nią szczera, musiała z kimś o tym porozmawiać. A pokojówka mogłaby ją zrozumieć.
- Zanim tu przyjechałam, byłam zwykłą dziewczyną wychowaną na wsi, a dziś... Mieszkam w pięknych pokojach, ubieram się jak prawdziwa księżniczka i wychodzę za mąż za księcia. To nie tak miało wyglądać...
- Życie bywa zaskakujące. Jest jak silny prąd na morzu. Zawsze rzuca nas w miejsca, w których nie chcemy być.
- Nie o to chodzi, że nie chcę tu być, bo w sumie polubiłam Londyn i księstwo Reabourn, ale... Przestałam być tą Hopę, którą byłam na początku, stałam się jak typowa angielska panna. Nie chcę tego!
- To niech panienka nią nie będzie – odpowiedziała Sam na pełen wzburzenia wywód Hope. Dziewczyna pokręciła głową sfrustrowana.
- To nie takie proste. Muszę chyba przyjąć to, co oferuje mi to moje życie i zaakceptować zmiany we mnie zachodzące – szepnęła zniechęcona. Pokojówka obdarzyła ją lekkim uśmiechem, który dodał jej nieco siły i chęci.
- Tak też można, ale niech panienka nie zapomina tego kim była wcześniej. Ta nowa Hope Winward nie może być złą osobą, prawda? - zapytała miękko i odwróciła się na pięcie, by wejść do garderoby. - Jaką suknię chcę dziś panienka założyć?
Hope milczała przez chwilę, aż w końcu wstała i podeszła do pokojówki. Uśmiechnęła się do niej i weszła do garderoby.
- Zrób sobie dziś wolne. Możesz spędzić ten dzień jak chcesz i z kim chcesz. Przecież wcześniej nie mieszkałam w pałacu ze służbą, więc musiałam sama sobie radzić, więc teraz też sobie poradzę. Naprawdę. Nie protestuj, Samantho.
- Panienko, ale tak nie można... - szepnęła nieco przerażona.
- Można. Ty też czasami masz ochotę odpocząć, prawda?
Samantha kiwnęła lekko głową, chociaż na jej twarzy wciąż malował się szok i lekki strach. W jej oczach dostrzegła także niepewność. Hope próbowała ją przekonać, że przecież ma się czego obawiać, lecz pokojówka wciąż nie mogła pozwolić na to, by panienka Winward sama sobie radziła w czynnościach, w których zazwyczaj jej pomagała.
- Sam, proszę, nie kłóć się ze mną. Po prostu chcę być dla ciebie miła. Pozwól mi zrobić dla ciebie prezent, proszę – rzekła jeszcze i w końcu służąca uległa. Upór damy był nie do pokonania, a wyglądała na zdecydowaną, aby ją odesłać na cały dzień.
Kiedy Hope została w końcu sama, weszła do garderoby by znaleźć odpowiedni strój na dzisiejszy dzień. Po kilku chwilach wahania wybrała lawendową suknię, prostą w kroju. Przyozdobioną jedynie przy rękawach i dekolcie białą koronką. Nie ubierała biżuterii, a włosy zaplotła w luźny warkocz.

***

Śniadanie rozpoczęło jak zwykle, zdawkowymi powitaniami i uwagami na temat pogody, a także omawianiem ostatecznego terminu wyjazdu do Londynu. Hope jednak czekała na Faith, która nie schodziła na dół, a to było do niej niepodobne. W końcu do jadalni weszła pokojówka Faith, która oznajmiła, iż panienka będzie śniadała w sypialni. Charity i Hope wymieniły znaczące spojrzenia, a potem jednocześnie wstały i udały się na górę.
Faith powitała je szerokim uśmiechem, otoczona przez poduszki i zapach suszonej lawendy.
- Mam nadzieję, że ten uśmiech oznacza tylko tyle, że nie musimy śpieszyć się ze ślubem - mruknęła Charity i usiadła na brzegu łóżka. Hope natomiast zajęła miejsce w nogach. Z góry patrzyła na szczęśliwą siostrę.
- Tak, na szczęście tak – odparła i westchnęła na koniec z ogromnej ulgi.
- To dobrze. Po przyjeździe zaczniemy wszystko powoli planować i układać tak, by nikt nie sądził, że między wami doszło do czegoś więcej.
- W porządku, zgadzam się na wszystko.
Hope spojrzała na Faith, która jeszcze nigdy nie była tak posłuszna od dnia przyjazdu. Cieszyła się jednak, że ominął ich skandal. Już wystarczająco dużo problemów sprawiła ona sama, nie chciała więc, by i Faith miała swój udział w szarganiu dobrego imienia Reabournów.
Faith postanowiła spędzić dni miesięcznego krwawienia w łóżku, toteż Hope naznosiła jej całą masę książek, starała się, by nic jej nie zabrakło: jedzenia oraz towarzystwa. Pomogła także ułożyć żartobliwy list do Caina.
- Teraz możesz sprawić, by Cain zakochiwał się w tobie powoli – podpowiedziała jej, gdy młodsza panna Winward kończyła ostatnie zdanie. Obie miały przy pisaniu zabawy co niemiara.
- Czy ja wiem? Nie wymagam tego od niego, ważne by przestał mnie tak okropnie złościć.
- Mężczyźni muszą to mieć w genach. Lucas przecież robi to nieustannie – mruknęła tylko, przypominając sobie dzień, w którym zasugerował jej interesowność. Chciała pożartować, a skończyło się na tym, że wybiegła z salonu wściekła i upokorzona.
Nie rozumiała jego zachowania, ale zagłębianie się w jego naturę mogło i tak nic nie pomóc. Obawiała się, że zaplątałaby się w wątpliwości jeszcze bardziej, dlatego skupiała się na jego zachowaniu, które miała sposobność zobaczyć.
Po jakimś czasie zostawiła siostrę samą, aby udać się do siebie i napisać list. Jak zwykle towarzyszył jej Biszkopt. Pies już był tak duży, że koszyk specjalnie dla niego przygotowany był dla niego zbyt ciasny.
Usiadła przy sekretarzyku, wyjęła papier i atrament. Ręka zawisła jej nad kartką. Nie wiedziała, co napisać. Zerknęła na wpatrującego się w nią Biszkopta.
- Co mam mu napisać?
Postukała się palcem w brodę i w końcu zaczęła list. Zostawiła miejsce na nagłówek, bo nie wiedziała jak zacząć list. Wciąż miała z tym problemy, nie chciała pisać zbyt oficjalnie, ale jednocześnie ich relacje nie były tak zażyłe, by mogła pokusić się o „drogi Lucasie”. W końcu jednak dopisała ten uroczy zwrot na górze i pomyślała, że to może jakoś ich zbliży do siebie. Oby tylko uznał to za uroczy zwrot.

8 komentarzy:

  1. Jaki odpoczynek. :D Ufff, a już myślałam, że Faith zaliczyła wpadkę i dopiero poszłaby fama. Plotki, ploteczki. Ubolewam, że nie było Lucasa...brakowało mi go, bo Hope nadal mi działa na nerwy. Taka...ugh, nie mam nawet na nią słów. Zbawczyni świata. Wszystkich chciałaby zbawić i robić z siebie męczennice. O! Właśnie. Mam wrażenie, jakby chciała, żeby wszyscy się nad nią litowali, bo wychodzi za Lucasa. Matko, wygląda to tak, jakby miała poślubić kogoś bez głowy i wielki wstyd. Lucas jest boski, trochę ma nie tak pod kopułą, ale jego emocje...których nie pokazuje...naprawdę wstrząsają. Ja go bardzo polubiłam. I nie dlatego, że to facet i ja zawsze zakochuję się w głównych bohaterach opowiadań, ale naprawdę...on jest świetnie wykreowany. Jeszcze niech Hope się ogarnie i będzie git, bo to ona tutaj wszystko psuje w ich związku. :D
    Dobra, a teraz dawaj dalej. :D
    Pozdrówki :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham to opowiadanie i kocham Lucasa, którego na moje nieszczęście poskąpiłaś w tym rozdziale :p Proszę nie trzymaj nas tak dłuho w niepewności jak teraz :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Uf już myślałam że nie wrócisz tu co za ulga codziennie wchodziłem i sprawdzałam czy jest rozdzial :* jak zawsze genialne :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Super uwielbiam zapraszam do mnie :)

    http://blackgirl188.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  5. Faith z Hope będą jeszcze nieprzytomnie szczęśliwe! Ich charaktery być może na to nie wskazują, ale jestem przekonana, że w momencie gdy lód się nieco stopi, obydwie będą zwyczajnie zadowolone. Nic nigdy nie jest proste. Albo początek jest świetny, piękny i prosty a zakończenie z dupy, więc lepiej mieć gorszy start i lepsze zakończenie. Nikt nie lubi nadmiernie cierpieć.
    I wielka szkoda, że nie ma Lucasa. Liczę, że po tym liście przybędzie do Hope i będzie tylko och i ach :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Niech Lucas w końcu przytarga swój tyłek do Hope

    OdpowiedzUsuń
  7. hejka, bardzo fajny wpis, pozdrawiam i zapraszam do siebie, o tutaj : ekologiczne zabawki poznań

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.