Zgodnie
z obietnicą księżny Reabourn, zaraz po balu wyjechali do wiejskiej
posiadłości aż pod Swindon w hrabstwie Wiltshire. Nieduże miasto,
jak wyjaśniła Charity, jest urocze, ale nie oferowało tak barwnego
wachlarza rozrywek, co Londyn, ale Hope to nie przeszkadzało.
Chodzenie do teatrów czy oper było wspaniałym przeżyciem,
ale czasami sztuki się powtarzały i nie mogła już patrzeć na
wydzierających się kastratów. Osobiście nie rozumiała, co
jest pięknego w śpiewie dorosłego mężczyzny brzmiącego jak mały
chłopiec lub kobieta. Wolała zdecydowanie sztuki, gdzie aktorzy
nie śpiewali zbyt profesjonalnie, ale mieli piękne, mocne głosy.
Rozrywki Londynu przestały ją zachwycać już jakiś czas temu,
kiedy zrozumiała, że chodzą do teatru nie po to, by nacieszyć
oczy pięknymi scenami wypełnionymi po brzegi barwnymi dekoracjami, czy pięknymi strojami, ale po to, by
móc plotkować i patrzeć na innych z góry.
Swindon
było zaledwie kilku tysięcznym miasteczkiem, a utrzymywało się
głównie z handlu.
Hope
jednak nie była wymagająca i nie potrzebowała barwnych markiz oraz
pięknie zdobionych szyldów, by czuć się szczęśliwą i
spełnioną. W głównej mierze chodziło jej o to, by w
Wiltshire znaleźć spokój i pozbierać myśli.
-
Czym się martwisz, moja droga? - zapytała w końcu Charity, która
od dłuższego czasu przyglądała się podopiecznej.
-
Ach, nic, nie ważne – machnęła ręką i pokręciła głową,
próbując odsunąć od księżnej temat jej myśli. Nie
chciała jej się zwierzać.
-
Powiedz, co cię gnębi – naciskała łagodnie, ale Hope wymigiwała
się od rozmowy.
Nie
chciała powierzać jej swych myśli, gdyż to, co roztrząsała nie
było tematem do rozmowy. Wolała sama dojść do odpowiednich
wniosków, jej uczucia musiały się wyklarować, choć teraz
obawiała się, że jej droga wiedzie ku jednemu. Na razie wolała
jednak nie myśleć o tym, bo to było trochę niezrozumiałe.
Jechali
przez łąki i lasy, wzgórza porośnięte kępami drzew. Trawa
na pofałdowanym terenie już dawno straciła swój zielony
kolor, a drzewa stały gołe i takie smętne. Cały krajobraz
wyglądał bardzo ponuro, dlatego i jej myśli schodziły na co raz
smutniejsze tory. Nie potrafiła otrząsnąć się z tego, dlatego
widok wiejskiej posiadłości Gabriela nie zachwycił ją tak, jak
powinien.
Dom
stał na wzniesieniu, otoczony schodzącymi coraz niżej tarasami.
Wiosną kwitły tu przeróżne kwiaty i krzewy, a szeroka aleja
wiła się ku górze otoczona szpalerem wierzb. Faith
wydała z siebie okrzyk zaskoczenia i po chwili zaczęła trajkotać
o tym, jak wspaniały jest budowla i jej okolice. Hope
również dołączyła się do komplementów, ale
wyraziła je zdawkowo, wciąż przebywając poza granicami hrabstwa.
Myśli ulatywały jej w stronę mężczyzny, który został w
Londynie. Gdyby nie stocznia zapewne przyjechałby tu razem z nimi i
próbował ją przepraszać na sto różnych sposób.
Lucas
cenił czyny, a nie puste słowa. To, co człowiek mówił nie zawsze pokrywało się z
tym, co robił. Wilcott był człowiekiem czynu. Ale to nie zmieniało faktu, że ją obraził. Chciała się podroczyć, powiedzieć mu
kilka miłych słów, a on od razu przypisał jej interesowność
z powodu klejnotów. Czy naprawdę mógł pomyśleć, że
jest mila, bo dał jej prezent? Na litość boską, w jaki inny
sposób mogłaby mu podziękować?!
Kiedy
wysiedli z powozu, Hope uniosła głowę, patrząc na wiejski domek.
Nie tak sobie go wyobrażała, ale w tych murach mogła odnaleźć spokój i równowagę.
Może
pogoda i pora nie zachęcała do spacerów, ale potrzebna jej
była chłosta w postaci zimnego wiatru jaki zaczął hulać nad
majątkiem, pozbywając drzew i resztę roślin resztkę tych liści,
które smętnie zwisały na gałęziach.
Smutny
i brzydki krajobraz.
Szybko
się rozgościli, panie poszły się odświeżyć, a pan domu zaszył
się w bibliotece, by tam spędzić resztę dania wśród
grubych tomów filozofii i politycznych bełkotów.
Hope
nalegała również na to, by książę Sussex udał się z
nimi w taką podróż, lecz doktor zabronił mu. Musiał
wypoczywać w spokoju i ciszy, a podróż w trzęsącym się
powozie nie naprawiłaby w tej chwili wątłego zdrowia. Jego
zasłabnięcie poważnie zaniepokoiło jego rodzinę, dlatego Hope
kazała przysiąc Lucasowi, że zaopiekuje się nim. Książę
zgodził się, choć było mu to nie w smak.
Uspokojona
i pewna, że stary książę będzie miał opiekę syna, a także
lekarza mogła pojechać na odpoczynek.
***
W
posiadłości spędzała każdy dzień na podobnych czynności,
monotonia sprawiła, że wstawała wcześniej, a czasami nawet
budziła się w nocy. Zapalała wtedy świece i czytała książki,
lecz zawsze gdzieś na obrzeżach umysłu pojawiał się Lucas, a
kiedy raz o nim pomyślała, nie mogła go wypędzić. Zakotwiczył
się w niej głęboko i po kilku dniach sprawiła, że był
nieustannie w jej głowie. Traktowała to już jak oddychanie,
niezbędne do przeżycia. Nie rozumiała siebie, ani tego, co się z
nią działo w ostatnim czasie.
Chęć
wybaczenia mu podobnych słów z każdym dniem rosła i rosła,
i chociaż wyjaśnili sobie wszystko, czuła że nie powiedziała mu
wszystkiego. Że liczył on na coś więcej, niż tylko parę słów.
Siadła
więc do pisania. Znalazła papier i pióro, ale nie znalazła
atramentu. Szybko zeszła na dół do biblioteki, gdzie
urzędował Gabriel i poprosiła go o potrzebne przybory.
Zasiadła
przy długim stole stojącym pod oknem i zagłębiła się w pisanie.
Kiedy
skończyła, odsapnęła. Napisała trzy strony i miała nadzieję,
że to powinno wystarczyć, bo ręka rozbolała ją od ciągłego
pisania. Zapisaną papeterię wsunęła do białej koperty i
zaadresowała ją. Nie wiedziała tylko, czy list dotrze do Lucasa,
bo mógł w tej chwili przebywać albo w miejskiej posiadłości
albo odpoczywał poza Londynem. Wybrała pierwszą możliwość.
Skoro wymówił się od wyjazdu stocznią, zapewne będzie w
mieście.
-
Gabrielu, proszę cię, podaj ten list dalej, kiedy będziesz wysłał
swoje.
-
Oczywiście, moja droga – odpowiedział i wziął od niej list.
-
Dziękuję ci. - Chciała już wyjść, ale zatrzymał ją zatroskany
głos księcia.
-
Co się dzieje, Hope? Nie wyglądasz na szczęśliwą – zagadnął
ją. Hope odwróciła się do niego i spojrzała, wzdychając
ciężko. Przycupnęła na fotelu i wzruszyła ramionami.
-
Ślub się zbliża... - zaczęła, a Gabriel pokiwał głową.
Uśmiechnął się do niej i wstał zza biurka, a potem usiadł na
fotelu obok.
-
Boisz się tego? Przeraża cię myśl o spędzeniu całe życia z
człowiekiem, którego nie znasz? - Zaskoczył ją trafnymi
spostrzeżeniami.
-
Czułeś to samego, gdy żeniłeś się z Charity?
-
Tak. Do końca życia nie zapomnę, jak bardzo byłem przerażony
myślą o tym, że mam poślubić kobietę taką jak jest Charity.
Nie znałem jej, ale słyszałem, że jest jędzą. Nie wiedziałem,
czy będę w stanie poskromić złośnicę. Pierwsze miesiące
naszego małżeństwa były koszmarem. Charity odmawiała mi
wszystkiego, rzucała we mnie butami i wazami, aż któregoś
dnia po prostu złapałem ją, wywiozłem do starego majątku. Tam
spędziliśmy niemal pół roku, aż w końcu nauczyła się
akceptować mnie i nasze małżeństwo. Zaraz potem przyszła na
świat nasza córka Christine. No cóż, bywały trudne
dni, ale udało nam się jakoś porozumieć, a teraz – sama
widzisz.
-
Ale co to ma wspólnego ze mną?
-
Bo obie te sytuacje są trochę podobne. Nie znacie się, będziesz
szczęśliwa, jeśli oboje dacie sobie odrobinę czasu. Nie próbuj
zrozumieć Lucasa, bo to nic nie da. On sam musi otworzyć się przed
tobą, pozwolić ci zrozumieć siebie.
-
I ile mam na to czekać? Miesiąc? Rok? Całe życie?! Ja nie chcę
zadręczać się całe życie myślą, że muszę czekać, aż Lucas
powie mi, co czuje. Nie chcę tego. Jestem cierpliwa, ale nie aż
tak. - Pokręciła głową i wstała. - Wiem, że chciałeś dobrze,
ale w naszym przypadku czekanie nie jest dobre.
-
Daj mu szansę. Nie możesz myśleć, że twój narzeczony tak
szybko się przed tobą otworzy. Nigdy tego nie robił, może nawet
nie wie jak to uczynić. Nie dziw mu się, zawsze był sam, więc
obecnie ty teraz będziesz bliżej, niż my wszyscy kiedykolwiek
byliśmy.
-
Żeby to było taki proste. Czasami mówi takie rzeczy...
Czasami wolałabym, żeby w ogóle nic nie mówił –
jęknęła przejęta i niemal załamała ręce w geście kompletnej
rezygnacji. Powstrzymał ją śmiech Gabriela. - Co w tym takiego
śmiesznego? - bąknęła zmieszana. Ona raczej nie dostrzegała w
tym nic zabawnego. Jej sytuacja raczej malowała w ciemnych barwach.
-
Nie przejmuj się tym, aż tak bardzo. Rzeczywiście, czasami lepiej,
żeby nic nie mówił, ale on to robi tylko z jednego powodu.
Broni się – dodał tajemniczo. Hope spojrzała na niego nic nie
rozumiejąc.
-
Przed czym? - zapytała i wyczekiwała odpowiedzi, lecz jej nie
otrzymała.
Książę
pokręcił głową tylko i znów się zaśmiał. Nie uzyskała
odpowiedzi na pytanie, więc się pożegnała. Książę skinął jej
głową i w milczeniu pozwolił jej opuścić pokój.
Przed
czym miałby się bronić książę Wilcott?, pomyślała i ta myśl
zaczęła jej towarzyszyć przez następne dni i tygodnie.
Przez
szyby w oknach oglądała jak jesień schodzi ze sceny, a wkracza na
nią zima – piękna dama odziana w płatki śniegu, mroźne dni i
wietrzne noce. Ponura aura jaka zapanowała nad majątkiem wprawiła
ją w niezbyt wesoły nastrój, lecz gdy spadł pierwszy śnieg,
wybiegła na dwór i pozwoliła sobie ma odrobinę dziecinnej
radości płynącej z lepienia bałwana i rzucaniem śnieżkami w
Faith. Obie z siostrą nie przejmowały się ani służącymi, którzy
spoglądali na nie z zaskoczeniem, ani także księstwem, które
stało w oknie i patrzyło na nie z góry.
Oderwanie
się, choć na chwilę, od życia codziennego i jego trosk było
czymś w rodzaju lekarstwem na ból. Potrzebowała tego od
dłuższego czasu, a możliwość spędzenia tych kilku tygodni z
siostrą doda jej jeszcze energii i w końcu także naprawi popsute
relacje z Faith.
-
Wiesz, dawno nie rozmawiałyśmy ze sobą szczerze – rzuciła nagle
Faith, jakby wiedziała, o czym myśli starsza siostra.
Hope
wstała ze śniegu, otrzepała się i z pomocą Faith uporządkowała
także płaszczyk, a potem spojrzała na anioła jakiego udało jej
się wyryć w pierwszej warstwie śniegu. Nie był on zbyt udany, ale
podobał jej się, bo to pierwszy anioł jakiego udało jej się
zobaczyć w Anglii.
-
Wiem, Faith. Ale nie miejmy do siebie o to pretensji. Żadna z nas
nie planowała czegoś takiego.
-
Może i tak. Wiesz, podziwiam cię. Po tym wszystkim, co się
wydarzyło, ty wciąż mnie kochasz i próbujesz nawet pokochać
księcia. Gdzie ty mieścisz tyle miłości? - młodsza siostra
złapała ją za ręce. - Ja niestety nie mam aż tak dużego serca.
Mogę teraz kochać tylko ciebie.
-
A co z Cainem? - zapytała Hope, krzywiąc się lekko na wspomnienie
Wilcotta. Wolała nie rozważać jego problemu, w końcu sama nie
wiedziała, czy to, co czuła można było nazwać miłością.
Raczej spodziewała się, że jest to uczucie nieco inne.
-
Cóż, ja i przyszły książę musimy się ze sobą namęczyć.
Jest nam ciężko, bo ciągle się spieramy, wiesz przecież –
mruknęła Faih, kręcąc z niechęcią głową. Hope spojrzała
rozbawiona na młodszą siostrę i poklepała ją po ramieniu.
-
Przykro mi, kochana siostrzyczko, ale musicie się jeszcze ze sobą
pomęczyć. Obie będziemy musiały uzbroić się w cierpliwość.
Tak mi się wydaję. Małżeństwo to ciężka praca obojgu ludzi,
którzy muszą się wspierać, kochać się i szanować. Każdy
z osobna powinien akceptować wady tej drugiej osoby. Chociaż w Londynie nie widuję takich związków jak Gabriela i Charity, to i tak chyba lepiej trafiłyśmy, prawda?
-
Nie masz wątpliwości? No wiesz, że jednak nie będziesz w stanie
porozumieć się z Wilcottem – zapytała z wahaniem. Spojrzała na
siostrę.
Hope
powiodła nieobecnym wzrokiem w dal i zapatrzyła się na bliżej
nieokreślony punkt. Na jej twarzy pojawił się jakiś cień,
którego Faith nie mogła odgadnąć, ale też nie próbowała.
Widziała jednak, że jej starsza siostra jest przygnębiona i coś
ją gryzie, ale nie chciała naciskać na zwierzenia. Była pewna, że
w końcu sama się dzisiaj otworzy i wyrzuci z siebie to, co ją
gryzło. Głównym powodem jej
zachowania był oczywiście arogancki narzeczony, który
zapewne ciągle dawał jej powody do zmartwień.
Martwiło
ją to, że ukochana siostra trafiła na kogoś tak stalowego.
Tak twardego, że byłby gotów zdominować ją tylko po to, by
myślała tak jak on.
Nie
mogła na to pozwolić, ale nie miała wpływu na siostrę, która
najwidoczniej coś czuła do narzeczonego. Nie mogła jej zabronić
zakochać się w nim, ale nie chciała też by cierpiała. I choć
sama tkwiła w podobnym związku, to jednak chciała, aby
narzeczeństwo jej siostry wyglądało inaczej – lepiej.
Faith
myślała o Hope, a Hope myślała o Faith. Ich myśli były
podobne, i każda martwiła się o siostrę, lecz żadna nie
powiedziała na głos swych obawy, aby nie przestraszyć tej drugiej.
Wszelkie wątpliwości wolały zostawić sobie. Czasami jedno
nieopaczne słowo może wywołać lawinę, której nie jest się
w stanie powstrzymać.
-
Czy wiesz już może, czy będziemy musieli śpieszyć się ze
ślubem? - zapytała z wahaniem starsza panna Winward. Faith
spojrzała na nią, a potem westchnęła, co młoda kobieta przyjęła
ze zgrozą. Tego się właśnie obawiała.
-
Jeszcze nie, jutro ci powiem. Zawsze miesięczne krwawienie
dostawałam regularnie.
-
W porządku, ale pamiętaj, że cokolwiek się stanie, cokolwiek
postanowisz będę cię wspierała i chcę, żebyś była szczęśliwa.
-
Wiem o tym i postaram się już zachowywać jak dojrzała młoda
dama. Nie chcę być dla nikogo problemem czy ciężarem. Chociaż
lubię być przekorna.
Hope
roześmiała się i pokiwała głową. Wiedziała o tym doskonale,
ale słowa siostry sprawiły, że i ona podjęła taką samą
decyzję. Czas stać się kobietą dojrzałą i godną tytułu,
chociaż nie wiedziała, czy na dłuższą metę uda jej się taką
być. Z młodym księciem było to nie lada wyzwanie, skoro wzbudzał
w niej całą gamę różnych uczuć. A ona nie wiedziała, co
czuje kiedy go nie ma lub kiedy znajduje się blisko niej.
W
końcu wróciły do domu, zrobiło zbyt zimno, aby dalej
spacerować i rozmawiać. Służący zabrali ich płaszcze, zdjęły
buty i jak za dawnych czasów, na bosaka pognały do swoich
pokoi, śmiejąc się przy tym radośnie i głośno.
Księżna
zawitała potem do Hope, a kilka minut później Faith również
zastukała do drzwi pokoju starszej siostry. Trzy damy siedziały
przed rozpalonym kominkiem i rozmawiały na temat związany ze ślubem
Hope. Charity była podekscytowana. Obie dziewczyny podchodziły do
tego mniej entuzjastycznie, ale nic nie mówiły. Nie chciały
psuć kobiecie humoru. Ostatnio były okropne, więc chciały choć
raz nie robić jej przykrości.
Długi
wieczór szybko upłynął im na miłej pogawędce. Charity w
końcu zostawiła siostry, a i Faith długo nie zabawiła u Hope.
Kiedy
Hope została sama, rozebrała się z sukni. Już dawno wzięła
kąpiel, więc teraz narzuciła na siebie lekką koszulę nocną i
wskoczyła do nagrzanego cegłami łóżka. W nogach miała
także ułożone termofory, a Biszkopt, który przybył tu
razem z nimi grzał jej miejsce na poduszkach. Przytuliła się do
niego i powolnymi ruchami zaczęła gładzić go pysku i grzbiecie.
Nim zasnęła pomyślała przez chwilę o Lucasie i o tym, że tęskni
za nim. Potem jednak pochłonął ją sen.
Rano
obudziła ją służąca. Rozsunęła długie zasłony, zapaliła w
kominku i wypuściła psa na korytarz. Hope wstała, przesunęła
dłońmi po oczach i w końcu przeciągnęła się.
Zaczynała
zachowywać się jak angielska paniusia. Nigdy nie przyszło jej do
głowy, by wysługiwać się innymi. Poczuła się okropnie.
Samantha, która również z nimi tu przyjechała, nie
wyglądała jednak na nieszczęśliwą.
-
Mogę cię o coś zapytać? - zapytała w końcu, gdy przemyślała
sobie kilka spraw.
-
Oczywiście, panienko. O co chodzi? - odparła uczynna pokojówka
i przystanęła w końcu przy łóżku. Była ciepłą i
serdeczną kobietą. Praca, którą wykonywała nie uczyniła
jej nieszczęśliwej, choć przecież tak powinna się czuć,
pracując dla ludzi.
-
Czy jesteś szczęśliwa? Czy uważasz, że zasłużyłaś na lepsze
życie? - dopytywała się. Usiadła na łóżku i spojrzała z
wyczekiwaniem na Samanthę.
-
A co to znaczy lepsze życie? Jestem szczęśliwa, bo mam kochającą
rodzinę, piękne i zdrowe dzieci. Oboje z mężem zarabiamy na
siebie i jesteśmy w stanie się utrzymać. Uważam, że nic lepszego
nie mogło mnie spotkać. - Odpowiedź służącej zaskoczyła ją,
ale także zawstydziła. Przecież ona marzyła o tym samym! Zawsze
chciała mieć niewiele, ale być szczęśliwą u boku kochającego
męża i dzieci.
-
A nie przeszkadza ci to, że służysz księstwu? Że musisz po nich
sprzątać? - Przygryzła wargę i zerknęła na nią niepewnie. Sam
uśmiechnęła się do niej tylko i potrząsnęła głową.
-
A skąd. Taka praca. Cieszę się, że mogę to robić, poza tym
księstwo jest dla nas bardzo dobre, a nie zawsze chlebodawca
interesuje się służbą tak, jak robi to Jego Książęca Mość.
Ze
słów jasno wynikało, że kobieta darzy księstwo ogromnym
szacunkiem i szczerz ich lubi. Hope uspokoiła się trochę, lecz
wciąż miała wyrzuty, że zapomniała o tym, jak żyła wcześniej.
-
Czym się panienka martwi? - Hope spojrzała na zatroskaną Sam i
westchnęła ciężko. Postanowiła być z nią szczera, musiała z
kimś o tym porozmawiać. A pokojówka mogłaby ją zrozumieć.
-
Zanim tu przyjechałam, byłam zwykłą dziewczyną wychowaną na
wsi, a dziś... Mieszkam w pięknych pokojach, ubieram się jak
prawdziwa księżniczka i wychodzę za mąż za księcia. To nie tak
miało wyglądać...
-
Życie bywa zaskakujące. Jest jak silny prąd na morzu. Zawsze rzuca
nas w miejsca, w których nie chcemy być.
-
Nie o to chodzi, że nie chcę tu być, bo w sumie polubiłam Londyn
i księstwo Reabourn, ale... Przestałam być tą Hopę, którą
byłam na początku, stałam się jak typowa angielska panna. Nie
chcę tego!
-
To niech panienka nią nie będzie – odpowiedziała Sam na pełen
wzburzenia wywód Hope. Dziewczyna pokręciła głową
sfrustrowana.
-
To nie takie proste. Muszę chyba przyjąć to, co oferuje mi to moje
życie i zaakceptować zmiany we mnie zachodzące – szepnęła
zniechęcona. Pokojówka obdarzyła ją lekkim
uśmiechem, który dodał jej nieco siły i chęci.
-
Tak też można, ale niech panienka nie zapomina tego kim była
wcześniej. Ta nowa Hope Winward nie może być złą osobą, prawda?
- zapytała miękko i odwróciła się na pięcie, by wejść
do garderoby. - Jaką suknię chcę dziś panienka założyć?
Hope
milczała przez chwilę, aż w końcu wstała i podeszła do
pokojówki. Uśmiechnęła się do niej i weszła do garderoby.
-
Zrób sobie dziś wolne. Możesz spędzić ten dzień jak
chcesz i z kim chcesz. Przecież wcześniej nie mieszkałam w pałacu
ze służbą, więc musiałam sama sobie radzić, więc teraz też
sobie poradzę. Naprawdę. Nie protestuj, Samantho.
-
Panienko, ale tak nie można... - szepnęła nieco przerażona.
-
Można. Ty też czasami masz ochotę odpocząć, prawda?
Samantha
kiwnęła lekko głową, chociaż na jej twarzy wciąż malował się
szok i lekki strach. W jej oczach dostrzegła także niepewność.
Hope próbowała ją przekonać, że przecież ma się czego
obawiać, lecz pokojówka wciąż nie mogła pozwolić na to,
by panienka Winward sama sobie radziła w czynnościach, w których
zazwyczaj jej pomagała.
-
Sam, proszę, nie kłóć się ze mną. Po prostu chcę być
dla ciebie miła. Pozwól mi zrobić dla ciebie prezent, proszę
– rzekła jeszcze i w końcu służąca uległa. Upór damy
był nie do pokonania, a wyglądała na zdecydowaną, aby ją odesłać
na cały dzień.
Kiedy
Hope została w końcu sama, weszła do garderoby by znaleźć
odpowiedni strój na dzisiejszy dzień. Po kilku chwilach
wahania wybrała lawendową suknię, prostą w kroju. Przyozdobioną
jedynie przy rękawach i dekolcie białą koronką. Nie ubierała
biżuterii, a włosy zaplotła w luźny warkocz.
***
Śniadanie
rozpoczęło jak zwykle, zdawkowymi powitaniami i uwagami na temat
pogody, a także omawianiem ostatecznego terminu wyjazdu do Londynu.
Hope jednak czekała na Faith, która nie schodziła na dół,
a to było do niej niepodobne. W końcu do jadalni weszła pokojówka
Faith, która oznajmiła, iż panienka będzie śniadała w
sypialni. Charity i Hope wymieniły znaczące spojrzenia, a potem
jednocześnie wstały i udały się na górę.
Faith
powitała je szerokim uśmiechem, otoczona przez poduszki i zapach
suszonej lawendy.
-
Mam nadzieję, że ten uśmiech oznacza tylko tyle, że nie musimy
śpieszyć się ze ślubem - mruknęła Charity i usiadła na brzegu
łóżka. Hope natomiast zajęła miejsce w nogach. Z góry
patrzyła na szczęśliwą siostrę.
-
Tak, na szczęście tak – odparła i westchnęła na koniec z
ogromnej ulgi.
-
To dobrze. Po przyjeździe zaczniemy wszystko powoli planować i
układać tak, by nikt nie sądził, że między wami doszło do
czegoś więcej.
-
W porządku, zgadzam się na wszystko.
Hope
spojrzała na Faith, która jeszcze nigdy nie była tak
posłuszna od dnia przyjazdu. Cieszyła się jednak, że ominął ich
skandal. Już wystarczająco dużo problemów sprawiła ona
sama, nie chciała więc, by i Faith miała swój udział w
szarganiu dobrego imienia Reabournów.
Faith
postanowiła spędzić dni miesięcznego krwawienia w łóżku,
toteż Hope naznosiła jej całą masę książek, starała się, by
nic jej nie zabrakło: jedzenia oraz towarzystwa. Pomogła także
ułożyć żartobliwy list do Caina.
-
Teraz możesz sprawić, by Cain zakochiwał się w tobie powoli –
podpowiedziała jej, gdy młodsza panna Winward kończyła ostatnie
zdanie. Obie miały przy pisaniu zabawy co niemiara.
-
Czy ja wiem? Nie wymagam tego od niego, ważne by przestał mnie tak
okropnie złościć.
-
Mężczyźni muszą to mieć w genach. Lucas przecież robi to
nieustannie – mruknęła tylko, przypominając sobie dzień, w
którym zasugerował jej interesowność. Chciała pożartować,
a skończyło się na tym, że wybiegła z salonu wściekła i
upokorzona.
Nie
rozumiała jego zachowania, ale zagłębianie się w jego naturę
mogło i tak nic nie pomóc. Obawiała się, że zaplątałaby
się w wątpliwości jeszcze bardziej, dlatego skupiała się na jego
zachowaniu, które miała sposobność zobaczyć.
Po
jakimś czasie zostawiła siostrę samą, aby udać się do siebie i
napisać list. Jak zwykle towarzyszył jej Biszkopt. Pies już był
tak duży, że koszyk specjalnie dla niego przygotowany był dla
niego zbyt ciasny.
Usiadła
przy sekretarzyku, wyjęła papier i atrament. Ręka zawisła jej nad
kartką. Nie wiedziała, co napisać. Zerknęła na wpatrującego się
w nią Biszkopta.
-
Co mam mu napisać?
Postukała
się palcem w brodę i w końcu zaczęła list. Zostawiła miejsce na
nagłówek, bo nie wiedziała jak zacząć list. Wciąż miała
z tym problemy, nie chciała pisać zbyt oficjalnie, ale jednocześnie
ich relacje nie były tak zażyłe, by mogła pokusić się o „drogi
Lucasie”. W
końcu jednak dopisała ten uroczy zwrot na górze i pomyślała,
że to może jakoś ich zbliży do siebie. Oby tylko uznał to za
uroczy zwrot.
Jaki odpoczynek. :D Ufff, a już myślałam, że Faith zaliczyła wpadkę i dopiero poszłaby fama. Plotki, ploteczki. Ubolewam, że nie było Lucasa...brakowało mi go, bo Hope nadal mi działa na nerwy. Taka...ugh, nie mam nawet na nią słów. Zbawczyni świata. Wszystkich chciałaby zbawić i robić z siebie męczennice. O! Właśnie. Mam wrażenie, jakby chciała, żeby wszyscy się nad nią litowali, bo wychodzi za Lucasa. Matko, wygląda to tak, jakby miała poślubić kogoś bez głowy i wielki wstyd. Lucas jest boski, trochę ma nie tak pod kopułą, ale jego emocje...których nie pokazuje...naprawdę wstrząsają. Ja go bardzo polubiłam. I nie dlatego, że to facet i ja zawsze zakochuję się w głównych bohaterach opowiadań, ale naprawdę...on jest świetnie wykreowany. Jeszcze niech Hope się ogarnie i będzie git, bo to ona tutaj wszystko psuje w ich związku. :D
OdpowiedzUsuńDobra, a teraz dawaj dalej. :D
Pozdrówki :3
Kocham to opowiadanie i kocham Lucasa, którego na moje nieszczęście poskąpiłaś w tym rozdziale :p Proszę nie trzymaj nas tak dłuho w niepewności jak teraz :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńUf już myślałam że nie wrócisz tu co za ulga codziennie wchodziłem i sprawdzałam czy jest rozdzial :* jak zawsze genialne :*
OdpowiedzUsuńKocham ;*
OdpowiedzUsuńSuper uwielbiam zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńhttp://blackgirl188.blogspot.com/?m=1
Faith z Hope będą jeszcze nieprzytomnie szczęśliwe! Ich charaktery być może na to nie wskazują, ale jestem przekonana, że w momencie gdy lód się nieco stopi, obydwie będą zwyczajnie zadowolone. Nic nigdy nie jest proste. Albo początek jest świetny, piękny i prosty a zakończenie z dupy, więc lepiej mieć gorszy start i lepsze zakończenie. Nikt nie lubi nadmiernie cierpieć.
OdpowiedzUsuńI wielka szkoda, że nie ma Lucasa. Liczę, że po tym liście przybędzie do Hope i będzie tylko och i ach :D
Pozdrawiam!
Niech Lucas w końcu przytarga swój tyłek do Hope
OdpowiedzUsuńhejka, bardzo fajny wpis, pozdrawiam i zapraszam do siebie, o tutaj : ekologiczne zabawki poznań
OdpowiedzUsuń