Z dedykacją dla Elle z okazji urodzin. Wszystkiego najlepszego, kochana!
Lucas
po swoim ostatnim wybryku w żaden sposób nie potrafił
dotrzeć do Hope. Przez dwa kolejne tygodnie odrzucała każdą
sposobność rozmowy. Prezenty wysyłała biednym, przeznaczała je
na bezdomne dzieci i samotne matki. Wiedział jednak, że ją uraził
i dość długo będzie wypominała mu nierozważne słowa.
Traktowanie jej jak każdą inną kobietę było kuriozalnym błędem.
Nie zasługiwała na to.
Książę
musiał zmierzyć się z wyzwaniem jakie otworzyło się przed nim.
Musiał postarać się odzyskać względy narzeczonej. Przyjęcie
zaręczynowe zbliżało się wielkimi krokami i nie chciał, by
towarzystwo zobaczyło, że między nimi się nie układa.
Ale
każdy list był mu zwracany w stanie nienaruszanym i nawet
interwencja Charity nie pomagała. Hope była niezwykle dumna i
uparta.
Był
w kropce.
Nie
znosił takich sytuacji.
***
Hope
pragnęła by ten dzień nigdy nie nadszedł. By dzień jej zaręczyn
w ogóle się nie wydarzył. Sama myśl o tym, że stanie się
obiektem zainteresowania wielu ludzi doprowadzała ją do staniu
paniki i wstrętu. Cieszyła się jednak, że to będzie wybrane
towarzystwo. Większość arystokratów zaproszonych na bal
żyła w przyjaznych stosunkach z księstwem dlatego nie obawiała
się plotek czy pomówień, choć byli tylko ludźmi, a kobiety
uwielbiały roznosić pogłoski. Dlatego będzie musiała wytężyć
wszystkie swoje siły i zrobić wszystko, by ludzie zmienili o nich
zdanie. O niej i jej siostrze.
Co
do Faith, to ona sama uznała, że nie chce przyjęcia zaręczynowego,
choć każdy upierał się, by wyprawić nawet skromny bal. Ona
jednak wolała zwykłą wzmiankę w gazecie, bo i też sytuacja w
jakiej się znaleźli nie sprzyjała przyjęciu. Mogła być w ciąży,
więc lepiej będzie jeśli wszystko odbędzie się po cichu i bez
zbędnych ceregieli. Hope liczyła, że siostra zechce zmienić
zdanie, ale tym razem nikt nie nalegał i nawet przyznali jej rację.
I tak wzbudzi sensacje, jeśli ogłoszą, że zaręczyła się z
zaginionym księciem. Jego powrót odbił się szerokim echem i
Cain nie miał ani chwili spokoju, a Faith jako jego narzeczona
również musiałaby sporo przejść. To jednak był i tak
najmniejszy problem, bo jeśli okaże się, że jest w ciąży będą
musieli zorganizować szybki ślub.
Suknia
na przyjęcie przyjechała wieczorem, tuż przed kolacją. Panie
zabrały ją do pokoju Hope i z zachwytem wpatrywały się w dzieło
sztuki, jak to określiła Fatith. Strój rzeczywiście
wyglądał jak dzieło sztuki.
Cały
krój był dopasowany do jej figury: ciasny gorset w
szmaragdowym kolorze obszyty równymi rzędami malutkich
diamencików mienił się w blasku lampy. Spódnica
idealnie w komponowana w górę mieniła się również
niedużymi klejnocikami rozsypanymi po całej szerokości materiału
niczym magiczny śnieg, który się nie topił. Dekolt a także
dół obszyto francuską koronką i złotymi nićmi.
Hope
wiedziała, że ten strój miał zwrócić na nią uwagę,
dlatego musiała dobrać do nich odpowiednie klejnoty i chociaż nie
miała na to ochoty wybrała te, które kiedyś podarował jej
Lucas. Skrzywiła się, gdy pomyślała o nim, ale szybko odpędziła
od siebie niepożądane myśli. Przecież i tak będzie musiała
spędzić z nim całe życie, więc te kilka dni może po prostu nie
dręczyć się jego słowami. Oczywiście nie miała zamiaru
przyznawać mu racji i nigdy więcej już tego nie zrobi.
Przestanie
być potulną panienką, głupią naiwniaczką czekającą, aż
zatwardziałe serce księcia pęknie i ukażę się jego środek. Nie
potrzebowała tego. Przy takim księciu stanie się silną i prawie
niezależną kobietą, a przecież o to chodziło. Po ślubie
popłynie do Great Cove i spędzi kilka tygodniu u Skaczącej
Niedźwiedzicy, a Jego Książęca Mość może robić, co będzie mu
się żywnie podobało.
Jednak
teraz musiała się skupić na przyjęciu zaręczynowym.
Zjedli
lekki obiad składający się z zupy i chleba, i każdy zaszył się
we własnym kącie. Panie poszły na górę, aby solennie
przygotować się do balu, a Gabriel udał się jeszcze do gabinetu i
skupił się nad pracą. Ostatecznie był tylko mężczyzną, więc
mimo wszystko nie potrzebował tak wielu przygotowań.
Hope
rozebrała się i weszła do metalowej balii wypełnionej ciepłą
wodą. Służąca wlała do niej kilka ładnie pachnących fiolek. Z
przyjemnością zanurzyła się w takiej kąpieli i leżała przez
chwilę. Ciało rozluźniało się, napięte ze zdenerwowania mięśnie
wiotczały, aż w końcu poczuła się lekka i przestała się
przejmować. Co będzie, to będzie, pomyślała Hope i w końcu
zaczęła się szorować. Samantha pomogła umyć jej także włosy,
a po kąpieli dokładnie je rozczesać, a przeważnie miała z tym
problem. Wtarła w skórę głowy pachnący olejek i gęstym
grzebieniem zabrała się do pracy.
Hope
wolała robić wszystko sama, ale rozczesywanie włosów
należało do najmniej przyjemnych czynności, więc pomoc drugiej
osoby była jej na rękę. Kiedy udało im się pokonać rudozłote
kołtuny, odetchnęła z ulgą i wzięła do ręki małe drewniane
pudełeczko. Znajdował się w nim balsam, który miał nadać
jej skórze delikatności i miękkości.
Po
pokoju rozniosły się subtelne zapachy balsamów, kremów
i perfum. Przez jakąś godzinę musiała siedzieć w pokoju z
narzuconą na siebie koszulą nocną, by wszystkie te specyfiki
wchłonęły się w skórę.
Kiedy
została sama, mogła w końcu pomyśleć o przyjęciu. Nie powinna
się nim martwić, powinna potraktować to jako jedno z wielu
przyjęć. Ale czy była w stanie? U jej boku stanie Lucas, na
którego w tej chwili była zła, a udawanie przed wieloma
gośćmi, że między nimi układa się doskonale jest za trudne dla
niej. Nie była aktorką, nie potrafiła udawać, lecz w tym
przypadku musiała.
Kiedy
Sam wróciła, by pomóc jej w dalszych przygotowaniach,
włosy prawie jej wyschły, dlatego zajęły się ubieraniem. Suknia
zupełnie inaczej prezentowała się na niej. Była jeszcze
piękniejsza, choć nieco ciężka i ciasna, ale już zdążyła się
przyzwyczaić do angielskich strojów.
Ciasne
gorsety miały za zadanie wyszczuplić sylwetkę i podnieść piersi,
by panowie patrzyli tylko na kobiece walory i nie zwracali na głupotę
niektórych dam. Tak to widziała. Osobiście nienawidziła
tego elementu stroju. Źle się w nich siedziało i tańczyło. Kiedy
w końcu zostanie żoną Lucasa, pozwoli sobie na większą swobodę
i zaprzestanie się uciskać tym okropieństwem.
Suknia
falowała wokół kostek, gdy powoli się obracała. Przyjemnie
szeleściła i lśniła w świetle lamp, ale by strój był w
całości, musiała w końcu zasiąść przed lustrem i pozwolić, by
pokojówka zrobiła jej piękną fryzurę i założyła
odpowiednie klejnoty.
Samantha
długo się męczyła z jej włosami, aż udało jej się stworzyć
piękny, luźno upięty kok. Kilka spirali opadało jej na ramiona i
kręciło się wokół twarzy, a reszta podtrzymywana była
spinkami i wstążkami. Starała się zbytnio nie potrząsać głową,
bo to mogło źle wpłynąć na jakoś koka, ale całość i tak
mocno się trzymała.
Na
uszy, nadgarstek i szyję założyła te same szmaragdy, które
stały się kością niezgody między nią a Lucasem. Zrobiła to
tylko dlatego, by pamiętać o tym, co ich poróżniło.
Uśmiechnęła się, czując przypływ adrenaliny. Dziś stoczy z nim
prawdziwą batalię, bo on będzie chciał grać jak najlepszą parę,
a ona nie miała zamiaru go słuchać. I nigdy już tego nie zrobi.
Już kiedyś tak mówiła, ale szybko uległa jego urokowi,
Myślała, że jednak może uda jej się przebić przez tę skorupę
okalającą jego zatwardziałe serce. Bardzo się pomyliła i nie
miała już zamiaru tego robić. Lucas sam musi się pozbyć tej
zbroi, a ona mogła jedynie cierpliwie czekać i walczyć z nim o
swoje zdanie. Jej małżeństwo nie będzie usłane różami,
lecz ostrymi kamieniami, więc będzie musiała ubrać trzewiki na
grubej podeszwie, by przejść trudną drogę.
Kiedy
była już gotowa do przyjęcia, ono trwało już od kilkunastu
minut.
Wstała,
by ocenić całość i wtedy do pokoju cicho zapukała Charity.
Wsunęła głowę do środka i poprosiła ją o pośpiech, bo goście
już przyszli, a i Lucas na nią czeka u szczytu schodów, by
sprowadzić ją na dół.
-
Trzymaj za mnie kciuki, Samantho – poprosiła cicho i wyszła z
sypialni.
Czuła
się tak, jak na balu, w którym miała swój debiut.
Ludzie będą na nią patrzeć, a ktoś z jej bliskiego otoczenia
wygłosi mowę. Przerażała ją to, że w taki sposób zwraca
na siebie uwagę, że jej życie zwiążę się z mężczyzną, który
tak naprawdę do tej pory nie dał się usidlić żadnej kobiecie.
Nie
pragnęła, by obarczał ją potem winą za to, że musi spędzać
swoje najlepsze lata w małżeństwie z kobietą, którą nawet
nie kochał ani nie darzył żadnym głębszym uczuciem, że marnuje
się, bo musi żyć z Amerykanką, która nigdy nie miała
bladego pojęcia o prawdziwym, ciężkim życiu.
Gdy
ujrzała go na końcu korytarza, złość i nienawiść zapłonęła
w niej na nowo jak ogień, który tylko się tlił nim ktoś go
rozniecił. Wyprostowała się dumnie, na twarz przybrała obojętność
i ruszyła powoli w jego stronę. Czuła się tak, jakby stąpała po
kruchym lodzie, nawet słyszała pękające podłoże. Ale udało jej
się dotrzeć do księcia. Nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.
Stanęła obok niego i czekała, aż weźmie jej dłoń i sprowadzi
na dół.
Słyszała
głosy dobiegające z sali gdzieś na dole: śmiechy, pobrzękiwanie
szkła i muzyków, którzy stroili instrumenty. Za chwilę
rozpocznie się melodia, która miała wprowadzić ją do
salonu pełnego gości.
-
Dobry wieczór, moja piękna – przywitał się z nią książę,
wyczuła w jego głosie zaczepny ton. Chciał ją sprowokować, ale
ona będzie zimna i obojętna jak on.
-
Dobry wieczór, Wasza Książęca Mość – odparła chłodno
i wysunęła dłoń, aby położyć ją na zgięciu łokcia, lecz
Wilcott złapał ją i pochylił się nad nią. Ustami musnął
nadgarstek schowany pod jedwabnym materiałem białej rękawiczki.
-
A niech mnie! Myślałem, że oddałaś te szmaragdy – rzekł z
rozbawieniem, gdy dostrzegł, co miała na szyi i nadgarstkach. -
Założyłaś je dzisiaj.
-
Oczywiście, Wasza Książęca Mość. Założyłam je dziś tylko po
to, by przypominały mi, że zaręczyłam się z człowiekiem,
którego nienawidzę.
Ta
odpowiedź musiała go zirytować, bo jedynie, co usłyszała to
świst wciąganego powietrza. Chciał odpowiedzi, to ją dostał! Nie
był małym chłopcem, któremu nie można było nic
powiedzieć. Dorosły mężczyzna może znieść każdą ilość
przykrych słów.
-
Chodźmy już, czekają na nas. - Z boku wyrosła nagle Charity.
Przyjrzała się obojgu uważnie i ręką wskazała, by ruszyli po
schodach. A melodia idealnie wkomponowała się w ich kroki.
Księżna
zeszła pierwsza, a tuż za nią kroczyło narzeczeństwo. Hope w
mgnieniu oka zmieniła się w uśmiechniętą, lekko zdenerwowaną
młodą damę. Nawet sama nie przypuszczała, że może wydobyć z
siebie jakikolwiek ciepły gest. Ale udało się. I teraz musiała
sprawdzić jak dobrą jest aktorką i jak długo uda jej się zwodzić
zaproszonych gości.
***
Książę
Sussex miał wygłosić przemówienie, lecz na jego miejsce
wszedł Reabourn, co zaniepokoiło Hope. Sussex nigdy nie odmówiłby
jej czegoś takiego, dlatego tym dziwniejsze jej się wydało, że
oddał pole Gabrielowi. Zmarszczyła brwi i wysunęła się z uścisku
Wilcotta, by podejść do Henry'ego.
-
Wszystko w porządku? - zapytała, widząc jego skwaszoną minę.
Przyjrzała mu się i dostrzegła poszarzałą cerę i więcej
zmarszczek. Uśmiechnął się jednak, lecz uśmiech ten był słaby
i drżący.
Wyglądał
źle, wyglądał na chorego. Złapała go za łokieć i odciągnęła
go do tyłu, tak by nikt im nie przeszkadzał. Najwidoczniej ścisk
źle na niego działał, bo po chwili jego spojrzenie nabrało
ożywienia, choć nadal twarz była szara.
-
Co się dzieje? - zapytał Lucas, który w końcu przedostał
się przez napierający tłum. Ciężko było mu dogonić
narzeczoną, której było łatwiej lawirować między gośćmi.
-
Trochę mi słabo – odparł Henry i przetarł spocone czoło białą
chusteczką.
-
Powinniśmy wyjść na zewnątrz. Zimne powietrze na pewno ci pomoże
– zaproponowała Hope nie zwracając uwagi na księcia.
-
Nie możemy opuścić przemówienia Gabe'a – zaprotestował
mężczyzna i nie zgodził się nigdzie wyjść. Chociaż Hope
nalegała, Sussex uparł się i został w sali. Narzeczeni udali się
pod podest, który został już zajęty przez księcia
Reabourna - zaczął przemawiać.
-
Z radością informujemy, że książę Wilcott poprosił o rękę
pannę Hope Winward. Cieszmy się ogromnie i życzymy im dużo
szczęścia!
Ludzie
odsunęli się od nich i zaczęli bić brawa. Hope rozejrzała się
wokół, patrząc na twarze, które w większości nie
znała. Ludzie uśmiechali się do niej i oklaskiwali wspaniałą
wiadomość, lecz nagle zdała sobie sprawę z tego, że przecież
była córką kobiety, która zhańbiła ród, a
dowodem na to była babka.
Starsza
pani stała nieopodal, ale nie wyglądała na zadowoloną z jej
zaręczyn. Czyżby nie chciała, aby wżeniła się w dobry ród?
Patrzyła na nią w napięciu, a potem zrozumiała, że porównuje
ją do matki, do Mirabelli. Była tak sama. Obie z Faith przyjechały
tu na chwilę, ale zostaną tu na zawsze, bo zbyt łatwo poddały się
namiętnościom, bo uległy mężczyźnie.
Wyrwała
się Lucasowi i w chwili, gdy rozbrzmiały pierwsze takty tańca,
zniknęła w tłumie. Musiała na chwilę wyjść na balkon. Dusiła
się tu, w gardle poczuła niesamowite pieczenie, a żołądek
zacisnął się w ciasny, bolesny supeł. Nie mogła już tego
znieść!
Dopadła
do najbliższych drzwi i weszła prosto w zimną, listopadową noc.
Przymknęła powieki i pozwoliła sobie na to, by lekki wiatr smagał
ją lekko po twarzy, dekolcie i ramionach. Spędzanie czasu w takim
towarzystwie doprowadzało ją do kompletnej destrukcji, dlatego
cieszyła się, że ich przyjęcie zaręczynowe było ostatnim przed
zakończeniem tego krótkiego, jesiennego sezonu.
Charity
zapowiedziała im, że zaraz po balu wyruszą do ich wiejskiej
posiadłości gdzieś pod Swindon. Z ulgą przyjęła to
oświadczenie. Teraz była już jedną nogą w uroczym domku na wsi.
Chociaż nie wiedziała, jak wyglądał majątek, pozwoliła sobie
snuć marzenia, że zostaje tam na zawsze – sama.
Z
tyłu usłyszała stanowcze kroki – Lucas. Niechętnie odwróciła
się do przybysza. Szedł w jej stronę, a z tyłu oświetlało go
słabe światło dobiegające z krótkiego korytarza. Muzyka
płynęła łagodnie w jej stronę, ale nic nie mogło ukoić jej
złości i poszarpanych nerwów.
-
Zatańcz ze mną, Hope – poprosił łagodnie i wyciągnął do niej
dłoń. Pokręciła głową i odwróciła się do niego
plecami. Przymknęła powieki i próbowała pochłonąć jak
najwięcej tego zimna, które ją opływało.
-
Żałuję, że wtedy poszłam do ogrodu – powiedziała nagle, kiedy
w końcu jakoś udało jej się dojść z emocjami do porządku,
chociaż nadal brakowało jej odpowiedniej równowagi.
-
A ja nie – odpowiedział książę i złapał ją za łokieć. Na
nagiej skórze poczuła przyjemne ciepło, które po
chwili zaczęło promieniować na całe ciało. Znów
przymknęła powieki, rozkoszując się tym doznaniem, choć powinna
pozostać obojętną na niego.
W
końcu odwróciła się do niego, a w oczach miała łzy.
Wyrzuty sumienia zaatakowały ją, gdy uzmysłowiła sobie, jak
dzielnie stał przy niej niemal przez cały wieczór.
Towarzyszył jej cały czas, odsuwając ją od ciekawskich spojrzeń,
a ona powiedziała mu, że go nienawidzi. Jak mogła być tak podła?!
-
Proszę, wybacz mi wcześniejsze słowa. Nigdy... Nie mam zwyczaju
nienawidzić ludzi, choćby bardzo mnie zranili. Ja nie jestem taka.
Nie chowaj do mnie urazy.
Książę
nagle podszedł do niej i otoczył ją ramionami. Przylgnęła do
niego, spragniona bliskości drugiego człowieka. Jego mocne ciało
sprawiło, że znów potrafiła poczuć się przy nim
bezpiecznie. Naszły ją jednak wątpliwości. Na jak długo? Aż
znów powie coś przykrego. Odsunęła się od mężczyzny i
odstąpiła od niego kilka kroków.
-
Nie mam do ciebie żalu – odparł. - W pełni zasłużyłem na
twoją nienawiść.
-
Nie chcę, by nasze małżeństwo przypominało nieustanną wojnę –
obiecaliśmy to sobie, pamiętasz może?
Lucas
spojrzał na nią i kiwnął głową. Podziwiał ją za to, że tak
dzielnie próbuje stawić czoła jego arogancji. Do końca
życia będzie składał jej hołdy za to, że pomimo kłód
rzucanych jej pod nogi stara się zawsze dostrzec dobro. Nawet w nim.
Chociaż on sam siebie już dawno skreślił i uznał, że nie ma w
nim, co mogłoby przyciągnąć taką kobietę jaką jest Hope. Ranił
ją, a przecież solennie obiecywał, że tego już nie będzie
robił. Zawsze uważał się za honorowego mężczyznę, ale
najwidoczniej tak nie było, skoro takiej niewielkiej obietnicy nie
potrafił dotrzymać. Zrobiło mu się żal dziewczyny. Nie zasłużyła
na to, dlatego, jeśli uda mu się w końcu odzyskać jej zaufanie,
postara się uczynić jej życie pełnym radości i wygody.
-
Wiem, dlatego żałuję tego, co powiedziałem tamtego dnia. Jeśli
mi nie wybaczysz, dobrze zrobisz, ale zrób to, a zobaczysz, że
uczynię twoje życie wspaniałym i pięknym.
Ta
obietnica sprawiła, że Hope zaniemówiła. Kiwnęła głową
skuszona jego słowami. Potrafił ją uwieść każdym najmniejszym
słowem, a ona tak naiwnie poddawała się ich magii. Westchnęła
zrezygnowana, doskonale wiedząc, że tak naprawdę stoczą jeszcze
wiele podobnych potyczek słownych, dlatego lepiej będzie, jeśli po
prostu pogodzi się z tym i pozwoli się wodzić za nos.
-
Oby to nie były tylko piękne słowa – mruknęła tylko i
skierowała się do drzwi, przez które dostrzegła bawiących
się ludzi. Wszyscy ustawili się w dwóch rzędach po
przeciwnych stronach sali i oczekiwali na pierwsze takty melodii.
-
Zazwyczaj nie jestem gołosłowny, uważam się za człowieka
honorowego, dlatego tym razem nie złamię danego ci słowa.
Hope
starała się ze wszystkich sił uwierzyć w to, co mówił,
ale nie była pewna, czy powinna w ogóle to robić, ale od
czegoś powinni zacząć. Nie od razu uda im się porozumieć,
dlatego powinna wykazać się ogromną cierpliwością. Musiała
poczekać, aż któregoś dnia zobaczy efekty ich współpracy,
bo właśnie takie będzie ich małżeństwo – współpracą
obojga.
Wygrało
serce, które nieustannie podpowiadało jej, że nie będzie
źle, choć rozum krzyczał, że zaufanie temu człowiekowi może ją
sporo kosztować. Już teraz wiedziała jaki jest.
-
Chyba nie mam innego wyjścia, co?
-
Nie, nie masz – uśmiechnął się i podał jej ramie. Oparła się
na nim i ruszyli w stronę bawiących się gości.
Chciała,
by ten bal się skończył i mogła wreszcie pójść do łóżka.
Męczyło
ją to towarzystwo i to ich udawanie, że jej zaręczyny z księciem
są czymś wspaniałym.
-
Wilcott – usłyszeli nagle, gdy w końcu pojawili się w sali. Głos
dobiegł ich z boku.
Hope
spojrzała w tamtym kierunku i dostrzegła księżną-wdowę siedzącą
na wygodnym fotelu i popatrującą w ich stronę z dość gniewną
miną.
-
Tak, madame? - zagadnął uprzejmie młody człowiek i
skierował się z Hope właśnie do niej, choć panienka Winward nie
miała ochoty na rozmowę z surową starszą panią.
-
Czy mógłbyś w końcu przestać uwodzić moją wnuczkę?
Poczekaj z tym aż do nocy poślubnej! - ofuknęła go, dość
niesłusznie, lecz mężczyzna przyjął na siebie ten niespodziewany
cios ze stoickim uśmiechem i łobuzerskim błyskiem w oku.
-
Staram się trzymać ręce przy sobie, kiedy tylko mogę... -
zawiesił głos, by kobieta doszła sama do odpowiednich wniosków.
Hope
szarpnęła się lekko, gdy sama zrozumiała, co chciał przekazać
babce. Przerażona spojrzała na niego, lecz ten kiwnął w jej
stronę uspokajająco. Delikatnie poklepał ją po drżącej dłoni.
Młoda kobieta nie chciała, żeby księżna-wdowa uznała, iż to
ona prowokuje go do odpowiednich zachowań.
-
Czy dla swojej uroczej narzeczonej też jesteś taki arogancki?
-
Nie, madame, oczywiście, że
nie. Hope jest przeze mnie wielbiona tak, jak na to zasłużyła.
Stara
księżna prychnęła lekceważąco i lekkim machnięciem dłoni
kazała im odejść, by w samotności móc oglądać tańczące
pary.
-
Kłamca – szepnęła Hope, na co Lucas zareagował dudniącym
śmiechem. Tym samym zwrócił na siebie uwagę kilku osób,
którzy nie spodziewali się takiego wybuchu ze strony ponurego
księcia.
-
Hope! Dobrze, że jesteś! - Faith przeciskała się przez tłum w
jej stronę. W oczach miała przerażenie.
-
Co się stało? - zapytał Lucas, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Faith złapała siostrę za rękę i pociągnęła ją w nieznanym im
kierunku.
Podążali przez tłum, co
chwilę przystając, by odpowiedzieć na kilka uwag wypowiedzianych
przez gości. W końcu udało im się wyjść z sali i skierować się
na pierwsze piętro, w stronę pokoi.
-
Faith, możesz mi wyjaśnić, gdzie nas prowadzisz? - dopytywała się
Hope.
-
Książę Sussex poczuł się źle. Zasłabł i musieli go
wyprowadzić! - powiedziała panna Winward i w końcu wpadła do
pokoju, w którym znajdowała się także przestraszona
Charity, niespokojny Gabriel, a także Cain. Wszyscy stali wokół
łóżka, na którym leżał Henry i jęczał coś pod
nosem.
-
O Boże! - szepnęła Hope i szybko podbiegła do Sussex'a.
-
Och, Hope, dobrze, że jesteś – uśmiechnął się do niej słabo
i wyciągnął dłoń, dziewczyna złapała ją i przytrzymała. Był
słaby i drżący.
-
Nie mów tak, bo wydaję mi się, że chcesz się pożegnać –
szepnęła przerażona własną myślą. Mimo wszystko zżyła się z
tym człowiekiem i uważała go za kogoś z rodziny, traktowała go
jak wujka, którego nigdy nie miała.
Nawet
John, mąż Skaczącej Niedźwiedzicy, nie był im tak bliski jak
Sussex, dlatego jego zły stan zdrowia był dla niej i Faith powodem
do zmartwienia.
-
Ktoś posłał po lekarza? - zapytała i odwróciła się w
stronę Charity i Gabriela. Oboje kiwnęli głowami. Odetchnęła z
ulgą, zdając sobie sprawę, że chyba najgorsze minęło. Możliwe,
ze teraz Henry będzie czuł się lepiej.
Nie
czekali długo, gdy w pokoju zjawił się niewysoki człowieczek.
Przytaszczył ze sobą wielką, skórzaną torbę, w której
trzymał wszystkie potrzebne mu medykamenty i sprzęt medyczny
przydatny do odpowiednich badań podczas domowych wizyt.
Medyk
kazał im opuścić pokój i zostawić go samego z chorym.
-
Ktoś powinien zejść do gościu – poinformowała ich księżna.
-
Ja i Hope zbawimy ich, a wy dajcie nam znać, co z księciem –
odparł Lucas i wyciągnął dłoń w stronę narzeczonej. Hope dość
niechętnie ruszyła z Wilcottem do sali balowej, ale jeśli zejdzie
na dół, to przestanie o tym myśleć i zadręczać się
czarnymi wizjami.
Goście
wymagali jej nieustannej uwagi, każdy chciał porozmawiać z nią
lub księciem, dlatego przechadzali się po sali i zagadywali do
każdego. I chociaż się starali, wielu z zaproszonych arystokratów
nie mogło uwierzyć, że oboje są tak zadowoleni ze swych zaręczyn,
że książę nie żywi żadnych pretensji o załatwienie wszystkiego
za jego plecami. Nie byli tak naiwni, by wierzyć, iż między tą
dwójką panują dobre stosunki, choć nie mogło być znów
tak źle. Panna Winward nie wyglądała na nieszczęśliwą, może
trochę była przygnębiona, ale dopiero rok minął od śmierci
rodziców, na pewno jeszcze nosiła żałobę po nich.
Kiedy
goście w końcu zaczęli powoli wychodzić, Hope odczuwała ulgę.
Było jej śpieszno do starego księcia.
Jeju jak zawsze na poziomie :) warto było tak długo czekać :* <3
OdpowiedzUsuńWyłapałam w tekście, że mamy już listopad i nie mogę od tego nie zacząć, bo przecież za miesiąc już ślub! Wdech, wydech. Wdech i wydech. ZA MIESIĄC ŚLUB. No chyba, że coś mi się pomieszało i wcale tak nie jest. W gruncie rzeczy, bardzo lubię ten rozdział. Pewnie dlatego, że jestem nim mile zaskoczona, ponieważ się go zupełnie nie spodziewałam. Ale wszystko jest ok - możesz tak zaskakiwać nawet codziennie. Drugim powodem jest prawie na 90% TAKA ilość Lucasa. Uwielbiam konfrontacje na linii Lucas-Hope. Jestem w nich po prostu zakochana. Pewnie właśnie dlatego nie mogę doczekać się ich ślubu, wesela i wszystkiego co jeszcze sobie wymyślisz. Trzymam kciuki za wenę, żebyś nam częściej sprawiała takie fajowe prezenty. Pisz, pisz i jeszcze raz pisz.
OdpowiedzUsuńTyle Lucasa, którego po prostu KOCHAM! :D, w każdym rozdziale i życie byłoby jeszcze piękniejsze! ;) Pisz dziewczyno, masz talent. Już nie mogę się doczekać następnego! Proszę nie dręcz nas oczekiwaniem :p Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAle dużo Lucasa i tak ma być :* czekam na kolejny rozdzial :*
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńGenialny :*
OdpowiedzUsuńTrochę bawi mnie buńczuczność Hope gdy Lucasa nie ma w pobliżu. Tyle obietnic, tyle gróżb i złości, a gdy tylko Wilcott pojawia się w pobliżu i jest obok niej dłużej niż dwadzieścia minut wszystko się zmienia.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony się nie dziwię, ale z drugiej to może naprawdę stać się niezbyt wygodne. Hope ma charakterek i nie wątpię, że go nie pokaże w odpowiedni sposób, jednak to nie trwa wiecznie i potem mu ulega.
Ach, kobiety i ta nasza zmienność. Pewnie nie byłabym lepsza.
Nie twierdzę, że Lucasowi nie wolno ufać, jednak należy być z nim naprawdę ostrożnym pomimo wszystko.
I naprawdę nie chciałabym, żeby cokolwiek stało się Sussexowi. Może nie jestem jego fanką, ale sprawia on raczej ciepłe emocje i co więcej byłaby to ogromna strata dla Hope.
Pozdrawiam!
Dawno nie komentowałam. Oj dawno. Przepraszam.
OdpowiedzUsuńNadrobiłam jednak zaległe rozdziały i już pisze komentarz :)
Akcja z naszyjnikiem boska. Wreszcie Hope pokazuje charakterek. Jestem tym zachwycona!
Co z księciem Sussex> Umrze? Ale jestem ciekawa...
Wracając do Hope... Ciągle mam nadzieję, że zrobi jakąś"zadymę" i narobi problemów przez ten swój charakterek.
A co do historii Faith to mnie zaskoczyłaś! W ciąży? WOW!
Czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
Pozdrawiam! :)
Czekam na nastepny rodziala ;* :D
OdpowiedzUsuńChyba będę pierwsza, która napiszę, że Hope to rozwydrzona, rozemocjonowna, niestabilna kobieta! Matko, ten Lucas to wariat i nie wie chyba, co wyprawia. Ta się wkurza o byle co, ryczy co moment, matko boska! Toć to oszaleć idzie! :D Przeczytałam z 5 zaległych rozdziałów i pod każdym chciałam napisać: Hope, opanuj się kobieto! Kurde, no stworzyłaś bardzo irytująca postać. Nie ma co, nadaje się ona na księżną, bo humorzasta jak pogoda! A
OdpowiedzUsuńCo do Faith...wow, jestem zaskoczona jej wątkiem. Gdzie na głównym planie był płacz i motanie się emocjami Hope, to Faith z Cainem zgarnęli bardzo super poboczny wątek. Fajnie to wgrałaś i trzymam za nich kciuki, bo są świetni! :D
Co do Lucasa...najpierw Hope ryczy nad jego losem, a potem focha się jak dziecko za prezenty, dzizys, co za babsko. Na miejscu Lucasa bym zabiła Caina, że ma taki długi jęzor. Wygadał wszystko o nim, a ta ojej, już płacze. Zabawna ta labilność emocji Hope. :D
Dobra, pisz dalej. Dawaj wesele. :D
Czekam na next ;*
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowita czekam na wiecejc:*
OdpowiedzUsuń