16 lutego 2016

Rozdział 33






Z dedykacją dla Elle z okazji urodzin. Wszystkiego najlepszego, kochana!




Lucas po swoim ostatnim wybryku w żaden sposób nie potrafił dotrzeć do Hope. Przez dwa kolejne tygodnie odrzucała każdą sposobność rozmowy. Prezenty wysyłała biednym, przeznaczała je na bezdomne dzieci i samotne matki. Wiedział jednak, że ją uraził i dość długo będzie wypominała mu nierozważne słowa. Traktowanie jej jak każdą inną kobietę było kuriozalnym błędem. Nie zasługiwała na to.
Książę musiał zmierzyć się z wyzwaniem jakie otworzyło się przed nim. Musiał postarać się odzyskać względy narzeczonej. Przyjęcie zaręczynowe zbliżało się wielkimi krokami i nie chciał, by towarzystwo zobaczyło, że między nimi się nie układa.
Ale każdy list był mu zwracany w stanie nienaruszanym i nawet interwencja Charity nie pomagała. Hope była niezwykle dumna i uparta.
Był w kropce.
Nie znosił takich sytuacji.

***

Hope pragnęła by ten dzień nigdy nie nadszedł. By dzień jej zaręczyn w ogóle się nie wydarzył. Sama myśl o tym, że stanie się obiektem zainteresowania wielu ludzi doprowadzała ją do staniu paniki i wstrętu. Cieszyła się jednak, że to będzie wybrane towarzystwo. Większość arystokratów zaproszonych na bal żyła w przyjaznych stosunkach z księstwem dlatego nie obawiała się plotek czy pomówień, choć byli tylko ludźmi, a kobiety uwielbiały roznosić pogłoski. Dlatego będzie musiała wytężyć wszystkie swoje siły i zrobić wszystko, by ludzie zmienili o nich zdanie. O niej i jej siostrze.
Co do Faith, to ona sama uznała, że nie chce przyjęcia zaręczynowego, choć każdy upierał się, by wyprawić nawet skromny bal. Ona jednak wolała zwykłą wzmiankę w gazecie, bo i też sytuacja w jakiej się znaleźli nie sprzyjała przyjęciu. Mogła być w ciąży, więc lepiej będzie jeśli wszystko odbędzie się po cichu i bez zbędnych ceregieli. Hope liczyła, że siostra zechce zmienić zdanie, ale tym razem nikt nie nalegał i nawet przyznali jej rację. I tak wzbudzi sensacje, jeśli ogłoszą, że zaręczyła się z zaginionym księciem. Jego powrót odbił się szerokim echem i Cain nie miał ani chwili spokoju, a Faith jako jego narzeczona również musiałaby sporo przejść. To jednak był i tak najmniejszy problem, bo jeśli okaże się, że jest w ciąży będą musieli zorganizować szybki ślub.
Suknia na przyjęcie przyjechała wieczorem, tuż przed kolacją. Panie zabrały ją do pokoju Hope i z zachwytem wpatrywały się w dzieło sztuki, jak to określiła Fatith. Strój rzeczywiście wyglądał jak dzieło sztuki.
Cały krój był dopasowany do jej figury: ciasny gorset w szmaragdowym kolorze obszyty równymi rzędami malutkich diamencików mienił się w blasku lampy. Spódnica idealnie w komponowana w górę mieniła się również niedużymi klejnocikami rozsypanymi po całej szerokości materiału niczym magiczny śnieg, który się nie topił. Dekolt a także dół obszyto francuską koronką i złotymi nićmi.
Hope wiedziała, że ten strój miał zwrócić na nią uwagę, dlatego musiała dobrać do nich odpowiednie klejnoty i chociaż nie miała na to ochoty wybrała te, które kiedyś podarował jej Lucas. Skrzywiła się, gdy pomyślała o nim, ale szybko odpędziła od siebie niepożądane myśli. Przecież i tak będzie musiała spędzić z nim całe życie, więc te kilka dni może po prostu nie dręczyć się jego słowami. Oczywiście nie miała zamiaru przyznawać mu racji i nigdy więcej już tego nie zrobi.
Przestanie być potulną panienką, głupią naiwniaczką czekającą, aż zatwardziałe serce księcia pęknie i ukażę się jego środek. Nie potrzebowała tego. Przy takim księciu stanie się silną i prawie niezależną kobietą, a przecież o to chodziło. Po ślubie popłynie do Great Cove i spędzi kilka tygodniu u Skaczącej Niedźwiedzicy, a Jego Książęca Mość może robić, co będzie mu się żywnie podobało.
Jednak teraz musiała się skupić na przyjęciu zaręczynowym.
Zjedli lekki obiad składający się z zupy i chleba, i każdy zaszył się we własnym kącie. Panie poszły na górę, aby solennie przygotować się do balu, a Gabriel udał się jeszcze do gabinetu i skupił się nad pracą. Ostatecznie był tylko mężczyzną, więc mimo wszystko nie potrzebował tak wielu przygotowań.
Hope rozebrała się i weszła do metalowej balii wypełnionej ciepłą wodą. Służąca wlała do niej kilka ładnie pachnących fiolek. Z przyjemnością zanurzyła się w takiej kąpieli i leżała przez chwilę. Ciało rozluźniało się, napięte ze zdenerwowania mięśnie wiotczały, aż w końcu poczuła się lekka i przestała się przejmować. Co będzie, to będzie, pomyślała Hope i w końcu zaczęła się szorować. Samantha pomogła umyć jej także włosy, a po kąpieli dokładnie je rozczesać, a przeważnie miała z tym problem. Wtarła w skórę głowy pachnący olejek i gęstym grzebieniem zabrała się do pracy.
Hope wolała robić wszystko sama, ale rozczesywanie włosów należało do najmniej przyjemnych czynności, więc pomoc drugiej osoby była jej na rękę. Kiedy udało im się pokonać rudozłote kołtuny, odetchnęła z ulgą i wzięła do ręki małe drewniane pudełeczko. Znajdował się w nim balsam, który miał nadać jej skórze delikatności i miękkości.
Po pokoju rozniosły się subtelne zapachy balsamów, kremów i perfum. Przez jakąś godzinę musiała siedzieć w pokoju z narzuconą na siebie koszulą nocną, by wszystkie te specyfiki wchłonęły się w skórę.
Kiedy została sama, mogła w końcu pomyśleć o przyjęciu. Nie powinna się nim martwić, powinna potraktować to jako jedno z wielu przyjęć. Ale czy była w stanie? U jej boku stanie Lucas, na którego w tej chwili była zła, a udawanie przed wieloma gośćmi, że między nimi układa się doskonale jest za trudne dla niej. Nie była aktorką, nie potrafiła udawać, lecz w tym przypadku musiała.
Kiedy Sam wróciła, by pomóc jej w dalszych przygotowaniach, włosy prawie jej wyschły, dlatego zajęły się ubieraniem. Suknia zupełnie inaczej prezentowała się na niej. Była jeszcze piękniejsza, choć nieco ciężka i ciasna, ale już zdążyła się przyzwyczaić do angielskich strojów.
Ciasne gorsety miały za zadanie wyszczuplić sylwetkę i podnieść piersi, by panowie patrzyli tylko na kobiece walory i nie zwracali na głupotę niektórych dam. Tak to widziała. Osobiście nienawidziła tego elementu stroju. Źle się w nich siedziało i tańczyło. Kiedy w końcu zostanie żoną Lucasa, pozwoli sobie na większą swobodę i zaprzestanie się uciskać tym okropieństwem.
Suknia falowała wokół kostek, gdy powoli się obracała. Przyjemnie szeleściła i lśniła w świetle lamp, ale by strój był w całości, musiała w końcu zasiąść przed lustrem i pozwolić, by pokojówka zrobiła jej piękną fryzurę i założyła odpowiednie klejnoty.
Samantha długo się męczyła z jej włosami, aż udało jej się stworzyć piękny, luźno upięty kok. Kilka spirali opadało jej na ramiona i kręciło się wokół twarzy, a reszta podtrzymywana była spinkami i wstążkami. Starała się zbytnio nie potrząsać głową, bo to mogło źle wpłynąć na jakoś koka, ale całość i tak mocno się trzymała.
Na uszy, nadgarstek i szyję założyła te same szmaragdy, które stały się kością niezgody między nią a Lucasem. Zrobiła to tylko dlatego, by pamiętać o tym, co ich poróżniło. Uśmiechnęła się, czując przypływ adrenaliny. Dziś stoczy z nim prawdziwą batalię, bo on będzie chciał grać jak najlepszą parę, a ona nie miała zamiaru go słuchać. I nigdy już tego nie zrobi. Już kiedyś tak mówiła, ale szybko uległa jego urokowi, Myślała, że jednak może uda jej się przebić przez tę skorupę okalającą jego zatwardziałe serce. Bardzo się pomyliła i nie miała już zamiaru tego robić. Lucas sam musi się pozbyć tej zbroi, a ona mogła jedynie cierpliwie czekać i walczyć z nim o swoje zdanie. Jej małżeństwo nie będzie usłane różami, lecz ostrymi kamieniami, więc będzie musiała ubrać trzewiki na grubej podeszwie, by przejść trudną drogę.
Kiedy była już gotowa do przyjęcia, ono trwało już od kilkunastu minut.
Wstała, by ocenić całość i wtedy do pokoju cicho zapukała Charity. Wsunęła głowę do środka i poprosiła ją o pośpiech, bo goście już przyszli, a i Lucas na nią czeka u szczytu schodów, by sprowadzić ją na dół.
- Trzymaj za mnie kciuki, Samantho – poprosiła cicho i wyszła z sypialni.
Czuła się tak, jak na balu, w którym miała swój debiut. Ludzie będą na nią patrzeć, a ktoś z jej bliskiego otoczenia wygłosi mowę. Przerażała ją to, że w taki sposób zwraca na siebie uwagę, że jej życie zwiążę się z mężczyzną, który tak naprawdę do tej pory nie dał się usidlić żadnej kobiecie.
Nie pragnęła, by obarczał ją potem winą za to, że musi spędzać swoje najlepsze lata w małżeństwie z kobietą, którą nawet nie kochał ani nie darzył żadnym głębszym uczuciem, że marnuje się, bo musi żyć z Amerykanką, która nigdy nie miała bladego pojęcia o prawdziwym, ciężkim życiu.
Gdy ujrzała go na końcu korytarza, złość i nienawiść zapłonęła w niej na nowo jak ogień, który tylko się tlił nim ktoś go rozniecił. Wyprostowała się dumnie, na twarz przybrała obojętność i ruszyła powoli w jego stronę. Czuła się tak, jakby stąpała po kruchym lodzie, nawet słyszała pękające podłoże. Ale udało jej się dotrzeć do księcia. Nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Stanęła obok niego i czekała, aż weźmie jej dłoń i sprowadzi na dół.
Słyszała głosy dobiegające z sali gdzieś na dole: śmiechy, pobrzękiwanie szkła i muzyków, którzy stroili instrumenty. Za chwilę rozpocznie się melodia, która miała wprowadzić ją do salonu pełnego gości.
- Dobry wieczór, moja piękna – przywitał się z nią książę, wyczuła w jego głosie zaczepny ton. Chciał ją sprowokować, ale ona będzie zimna i obojętna jak on.
- Dobry wieczór, Wasza Książęca Mość – odparła chłodno i wysunęła dłoń, aby położyć ją na zgięciu łokcia, lecz Wilcott złapał ją i pochylił się nad nią. Ustami musnął nadgarstek schowany pod jedwabnym materiałem białej rękawiczki.
- A niech mnie! Myślałem, że oddałaś te szmaragdy – rzekł z rozbawieniem, gdy dostrzegł, co miała na szyi i nadgarstkach. - Założyłaś je dzisiaj.
- Oczywiście, Wasza Książęca Mość. Założyłam je dziś tylko po to, by przypominały mi, że zaręczyłam się z człowiekiem, którego nienawidzę.
Ta odpowiedź musiała go zirytować, bo jedynie, co usłyszała to świst wciąganego powietrza. Chciał odpowiedzi, to ją dostał! Nie był małym chłopcem, któremu nie można było nic powiedzieć. Dorosły mężczyzna może znieść każdą ilość przykrych słów.
- Chodźmy już, czekają na nas. - Z boku wyrosła nagle Charity. Przyjrzała się obojgu uważnie i ręką wskazała, by ruszyli po schodach. A melodia idealnie wkomponowała się w ich kroki.
Księżna zeszła pierwsza, a tuż za nią kroczyło narzeczeństwo. Hope w mgnieniu oka zmieniła się w uśmiechniętą, lekko zdenerwowaną młodą damę. Nawet sama nie przypuszczała, że może wydobyć z siebie jakikolwiek ciepły gest. Ale udało się. I teraz musiała sprawdzić jak dobrą jest aktorką i jak długo uda jej się zwodzić zaproszonych gości.

***

Książę Sussex miał wygłosić przemówienie, lecz na jego miejsce wszedł Reabourn, co zaniepokoiło Hope. Sussex nigdy nie odmówiłby jej czegoś takiego, dlatego tym dziwniejsze jej się wydało, że oddał pole Gabrielowi. Zmarszczyła brwi i wysunęła się z uścisku Wilcotta, by podejść do Henry'ego.
- Wszystko w porządku? - zapytała, widząc jego skwaszoną minę. Przyjrzała mu się i dostrzegła poszarzałą cerę i więcej zmarszczek. Uśmiechnął się jednak, lecz uśmiech ten był słaby i drżący.
Wyglądał źle, wyglądał na chorego. Złapała go za łokieć i odciągnęła go do tyłu, tak by nikt im nie przeszkadzał. Najwidoczniej ścisk źle na niego działał, bo po chwili jego spojrzenie nabrało ożywienia, choć nadal twarz była szara.
- Co się dzieje? - zapytał Lucas, który w końcu przedostał się przez napierający tłum. Ciężko było mu dogonić narzeczoną, której było łatwiej lawirować między gośćmi.
- Trochę mi słabo – odparł Henry i przetarł spocone czoło białą chusteczką.
- Powinniśmy wyjść na zewnątrz. Zimne powietrze na pewno ci pomoże – zaproponowała Hope nie zwracając uwagi na księcia.
- Nie możemy opuścić przemówienia Gabe'a – zaprotestował mężczyzna i nie zgodził się nigdzie wyjść. Chociaż Hope nalegała, Sussex uparł się i został w sali. Narzeczeni udali się pod podest, który został już zajęty przez księcia Reabourna - zaczął przemawiać.
- Z radością informujemy, że książę Wilcott poprosił o rękę pannę Hope Winward. Cieszmy się ogromnie i życzymy im dużo szczęścia!
Ludzie odsunęli się od nich i zaczęli bić brawa. Hope rozejrzała się wokół, patrząc na twarze, które w większości nie znała. Ludzie uśmiechali się do niej i oklaskiwali wspaniałą wiadomość, lecz nagle zdała sobie sprawę z tego, że przecież była córką kobiety, która zhańbiła ród, a dowodem na to była babka.
Starsza pani stała nieopodal, ale nie wyglądała na zadowoloną z jej zaręczyn. Czyżby nie chciała, aby wżeniła się w dobry ród? Patrzyła na nią w napięciu, a potem zrozumiała, że porównuje ją do matki, do Mirabelli. Była tak sama. Obie z Faith przyjechały tu na chwilę, ale zostaną tu na zawsze, bo zbyt łatwo poddały się namiętnościom, bo uległy mężczyźnie.
Wyrwała się Lucasowi i w chwili, gdy rozbrzmiały pierwsze takty tańca, zniknęła w tłumie. Musiała na chwilę wyjść na balkon. Dusiła się tu, w gardle poczuła niesamowite pieczenie, a żołądek zacisnął się w ciasny, bolesny supeł. Nie mogła już tego znieść!
Dopadła do najbliższych drzwi i weszła prosto w zimną, listopadową noc. Przymknęła powieki i pozwoliła sobie na to, by lekki wiatr smagał ją lekko po twarzy, dekolcie i ramionach. Spędzanie czasu w takim towarzystwie doprowadzało ją do kompletnej destrukcji, dlatego cieszyła się, że ich przyjęcie zaręczynowe było ostatnim przed zakończeniem tego krótkiego, jesiennego sezonu.
Charity zapowiedziała im, że zaraz po balu wyruszą do ich wiejskiej posiadłości gdzieś pod Swindon. Z ulgą przyjęła to oświadczenie. Teraz była już jedną nogą w uroczym domku na wsi. Chociaż nie wiedziała, jak wyglądał majątek, pozwoliła sobie snuć marzenia, że zostaje tam na zawsze – sama.
Z tyłu usłyszała stanowcze kroki – Lucas. Niechętnie odwróciła się do przybysza. Szedł w jej stronę, a z tyłu oświetlało go słabe światło dobiegające z krótkiego korytarza. Muzyka płynęła łagodnie w jej stronę, ale nic nie mogło ukoić jej złości i poszarpanych nerwów.
- Zatańcz ze mną, Hope – poprosił łagodnie i wyciągnął do niej dłoń. Pokręciła głową i odwróciła się do niego plecami. Przymknęła powieki i próbowała pochłonąć jak najwięcej tego zimna, które ją opływało.
- Żałuję, że wtedy poszłam do ogrodu – powiedziała nagle, kiedy w końcu jakoś udało jej się dojść z emocjami do porządku, chociaż nadal brakowało jej odpowiedniej równowagi.
- A ja nie – odpowiedział książę i złapał ją za łokieć. Na nagiej skórze poczuła przyjemne ciepło, które po chwili zaczęło promieniować na całe ciało. Znów przymknęła powieki, rozkoszując się tym doznaniem, choć powinna pozostać obojętną na niego.
W końcu odwróciła się do niego, a w oczach miała łzy. Wyrzuty sumienia zaatakowały ją, gdy uzmysłowiła sobie, jak dzielnie stał przy niej niemal przez cały wieczór. Towarzyszył jej cały czas, odsuwając ją od ciekawskich spojrzeń, a ona powiedziała mu, że go nienawidzi. Jak mogła być tak podła?!
- Proszę, wybacz mi wcześniejsze słowa. Nigdy... Nie mam zwyczaju nienawidzić ludzi, choćby bardzo mnie zranili. Ja nie jestem taka. Nie chowaj do mnie urazy.
Książę nagle podszedł do niej i otoczył ją ramionami. Przylgnęła do niego, spragniona bliskości drugiego człowieka. Jego mocne ciało sprawiło, że znów potrafiła poczuć się przy nim bezpiecznie. Naszły ją jednak wątpliwości. Na jak długo? Aż znów powie coś przykrego. Odsunęła się od mężczyzny i odstąpiła od niego kilka kroków.
- Nie mam do ciebie żalu – odparł. - W pełni zasłużyłem na twoją nienawiść.
- Nie chcę, by nasze małżeństwo przypominało nieustanną wojnę – obiecaliśmy to sobie, pamiętasz może?
Lucas spojrzał na nią i kiwnął głową. Podziwiał ją za to, że tak dzielnie próbuje stawić czoła jego arogancji. Do końca życia będzie składał jej hołdy za to, że pomimo kłód rzucanych jej pod nogi stara się zawsze dostrzec dobro. Nawet w nim. Chociaż on sam siebie już dawno skreślił i uznał, że nie ma w nim, co mogłoby przyciągnąć taką kobietę jaką jest Hope. Ranił ją, a przecież solennie obiecywał, że tego już nie będzie robił. Zawsze uważał się za honorowego mężczyznę, ale najwidoczniej tak nie było, skoro takiej niewielkiej obietnicy nie potrafił dotrzymać. Zrobiło mu się żal dziewczyny. Nie zasłużyła na to, dlatego, jeśli uda mu się w końcu odzyskać jej zaufanie, postara się uczynić jej życie pełnym radości i wygody.
- Wiem, dlatego żałuję tego, co powiedziałem tamtego dnia. Jeśli mi nie wybaczysz, dobrze zrobisz, ale zrób to, a zobaczysz, że uczynię twoje życie wspaniałym i pięknym.
Ta obietnica sprawiła, że Hope zaniemówiła. Kiwnęła głową skuszona jego słowami. Potrafił ją uwieść każdym najmniejszym słowem, a ona tak naiwnie poddawała się ich magii. Westchnęła zrezygnowana, doskonale wiedząc, że tak naprawdę stoczą jeszcze wiele podobnych potyczek słownych, dlatego lepiej będzie, jeśli po prostu pogodzi się z tym i pozwoli się wodzić za nos.
- Oby to nie były tylko piękne słowa – mruknęła tylko i skierowała się do drzwi, przez które dostrzegła bawiących się ludzi. Wszyscy ustawili się w dwóch rzędach po przeciwnych stronach sali i oczekiwali na pierwsze takty melodii.
- Zazwyczaj nie jestem gołosłowny, uważam się za człowieka honorowego, dlatego tym razem nie złamię danego ci słowa.
Hope starała się ze wszystkich sił uwierzyć w to, co mówił, ale nie była pewna, czy powinna w ogóle to robić, ale od czegoś powinni zacząć. Nie od razu uda im się porozumieć, dlatego powinna wykazać się ogromną cierpliwością. Musiała poczekać, aż któregoś dnia zobaczy efekty ich współpracy, bo właśnie takie będzie ich małżeństwo – współpracą obojga.
Wygrało serce, które nieustannie podpowiadało jej, że nie będzie źle, choć rozum krzyczał, że zaufanie temu człowiekowi może ją sporo kosztować. Już teraz wiedziała jaki jest.
- Chyba nie mam innego wyjścia, co?
- Nie, nie masz – uśmiechnął się i podał jej ramie. Oparła się na nim i ruszyli w stronę bawiących się gości.
Chciała, by ten bal się skończył i mogła wreszcie pójść do łóżka.
Męczyło ją to towarzystwo i to ich udawanie, że jej zaręczyny z księciem są czymś wspaniałym.
- Wilcott – usłyszeli nagle, gdy w końcu pojawili się w sali. Głos dobiegł ich z boku.
Hope spojrzała w tamtym kierunku i dostrzegła księżną-wdowę siedzącą na wygodnym fotelu i popatrującą w ich stronę z dość gniewną miną.
- Tak, madame? - zagadnął uprzejmie młody człowiek i skierował się z Hope właśnie do niej, choć panienka Winward nie miała ochoty na rozmowę z surową starszą panią.
- Czy mógłbyś w końcu przestać uwodzić moją wnuczkę? Poczekaj z tym aż do nocy poślubnej! - ofuknęła go, dość niesłusznie, lecz mężczyzna przyjął na siebie ten niespodziewany cios ze stoickim uśmiechem i łobuzerskim błyskiem w oku.
- Staram się trzymać ręce przy sobie, kiedy tylko mogę... - zawiesił głos, by kobieta doszła sama do odpowiednich wniosków.
Hope szarpnęła się lekko, gdy sama zrozumiała, co chciał przekazać babce. Przerażona spojrzała na niego, lecz ten kiwnął w jej stronę uspokajająco. Delikatnie poklepał ją po drżącej dłoni. Młoda kobieta nie chciała, żeby księżna-wdowa uznała, iż to ona prowokuje go do odpowiednich zachowań.
- Czy dla swojej uroczej narzeczonej też jesteś taki arogancki?
- Nie, madame, oczywiście, że nie. Hope jest przeze mnie wielbiona tak, jak na to zasłużyła.
Stara księżna prychnęła lekceważąco i lekkim machnięciem dłoni kazała im odejść, by w samotności móc oglądać tańczące pary.
- Kłamca – szepnęła Hope, na co Lucas zareagował dudniącym śmiechem. Tym samym zwrócił na siebie uwagę kilku osób, którzy nie spodziewali się takiego wybuchu ze strony ponurego księcia.
- Hope! Dobrze, że jesteś! - Faith przeciskała się przez tłum w jej stronę. W oczach miała przerażenie.
- Co się stało? - zapytał Lucas, ale nie doczekał się odpowiedzi. Faith złapała siostrę za rękę i pociągnęła ją w nieznanym im kierunku.
Podążali przez tłum, co chwilę przystając, by odpowiedzieć na kilka uwag wypowiedzianych przez gości. W końcu udało im się wyjść z sali i skierować się na pierwsze piętro, w stronę pokoi.
- Faith, możesz mi wyjaśnić, gdzie nas prowadzisz? - dopytywała się Hope.
- Książę Sussex poczuł się źle. Zasłabł i musieli go wyprowadzić! - powiedziała panna Winward i w końcu wpadła do pokoju, w którym znajdowała się także przestraszona Charity, niespokojny Gabriel, a także Cain. Wszyscy stali wokół łóżka, na którym leżał Henry i jęczał coś pod nosem.
- O Boże! - szepnęła Hope i szybko podbiegła do Sussex'a.
- Och, Hope, dobrze, że jesteś – uśmiechnął się do niej słabo i wyciągnął dłoń, dziewczyna złapała ją i przytrzymała. Był słaby i drżący.
- Nie mów tak, bo wydaję mi się, że chcesz się pożegnać – szepnęła przerażona własną myślą. Mimo wszystko zżyła się z tym człowiekiem i uważała go za kogoś z rodziny, traktowała go jak wujka, którego nigdy nie miała.
Nawet John, mąż Skaczącej Niedźwiedzicy, nie był im tak bliski jak Sussex, dlatego jego zły stan zdrowia był dla niej i Faith powodem do zmartwienia.
- Ktoś posłał po lekarza? - zapytała i odwróciła się w stronę Charity i Gabriela. Oboje kiwnęli głowami. Odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że chyba najgorsze minęło. Możliwe, ze teraz Henry będzie czuł się lepiej.
Nie czekali długo, gdy w pokoju zjawił się niewysoki człowieczek. Przytaszczył ze sobą wielką, skórzaną torbę, w której trzymał wszystkie potrzebne mu medykamenty i sprzęt medyczny przydatny do odpowiednich badań podczas domowych wizyt.
Medyk kazał im opuścić pokój i zostawić go samego z chorym.
- Ktoś powinien zejść do gościu – poinformowała ich księżna.
- Ja i Hope zbawimy ich, a wy dajcie nam znać, co z księciem – odparł Lucas i wyciągnął dłoń w stronę narzeczonej. Hope dość niechętnie ruszyła z Wilcottem do sali balowej, ale jeśli zejdzie na dół, to przestanie o tym myśleć i zadręczać się czarnymi wizjami.
Goście wymagali jej nieustannej uwagi, każdy chciał porozmawiać z nią lub księciem, dlatego przechadzali się po sali i zagadywali do każdego. I chociaż się starali, wielu z zaproszonych arystokratów nie mogło uwierzyć, że oboje są tak zadowoleni ze swych zaręczyn, że książę nie żywi żadnych pretensji o załatwienie wszystkiego za jego plecami. Nie byli tak naiwni, by wierzyć, iż między tą dwójką panują dobre stosunki, choć nie mogło być znów tak źle. Panna Winward nie wyglądała na nieszczęśliwą, może trochę była przygnębiona, ale dopiero rok minął od śmierci rodziców, na pewno jeszcze nosiła żałobę po nich.

Kiedy goście w końcu zaczęli powoli wychodzić, Hope odczuwała ulgę. Było jej śpieszno do starego księcia.

12 komentarzy:

  1. Jeju jak zawsze na poziomie :) warto było tak długo czekać :* <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyłapałam w tekście, że mamy już listopad i nie mogę od tego nie zacząć, bo przecież za miesiąc już ślub! Wdech, wydech. Wdech i wydech. ZA MIESIĄC ŚLUB. No chyba, że coś mi się pomieszało i wcale tak nie jest. W gruncie rzeczy, bardzo lubię ten rozdział. Pewnie dlatego, że jestem nim mile zaskoczona, ponieważ się go zupełnie nie spodziewałam. Ale wszystko jest ok - możesz tak zaskakiwać nawet codziennie. Drugim powodem jest prawie na 90% TAKA ilość Lucasa. Uwielbiam konfrontacje na linii Lucas-Hope. Jestem w nich po prostu zakochana. Pewnie właśnie dlatego nie mogę doczekać się ich ślubu, wesela i wszystkiego co jeszcze sobie wymyślisz. Trzymam kciuki za wenę, żebyś nam częściej sprawiała takie fajowe prezenty. Pisz, pisz i jeszcze raz pisz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tyle Lucasa, którego po prostu KOCHAM! :D, w każdym rozdziale i życie byłoby jeszcze piękniejsze! ;) Pisz dziewczyno, masz talent. Już nie mogę się doczekać następnego! Proszę nie dręcz nas oczekiwaniem :p Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale dużo Lucasa i tak ma być :* czekam na kolejny rozdzial :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zwykle świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę bawi mnie buńczuczność Hope gdy Lucasa nie ma w pobliżu. Tyle obietnic, tyle gróżb i złości, a gdy tylko Wilcott pojawia się w pobliżu i jest obok niej dłużej niż dwadzieścia minut wszystko się zmienia.
    Z jednej strony się nie dziwię, ale z drugiej to może naprawdę stać się niezbyt wygodne. Hope ma charakterek i nie wątpię, że go nie pokaże w odpowiedni sposób, jednak to nie trwa wiecznie i potem mu ulega.
    Ach, kobiety i ta nasza zmienność. Pewnie nie byłabym lepsza.
    Nie twierdzę, że Lucasowi nie wolno ufać, jednak należy być z nim naprawdę ostrożnym pomimo wszystko.
    I naprawdę nie chciałabym, żeby cokolwiek stało się Sussexowi. Może nie jestem jego fanką, ale sprawia on raczej ciepłe emocje i co więcej byłaby to ogromna strata dla Hope.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Dawno nie komentowałam. Oj dawno. Przepraszam.
    Nadrobiłam jednak zaległe rozdziały i już pisze komentarz :)
    Akcja z naszyjnikiem boska. Wreszcie Hope pokazuje charakterek. Jestem tym zachwycona!
    Co z księciem Sussex> Umrze? Ale jestem ciekawa...
    Wracając do Hope... Ciągle mam nadzieję, że zrobi jakąś"zadymę" i narobi problemów przez ten swój charakterek.
    A co do historii Faith to mnie zaskoczyłaś! W ciąży? WOW!
    Czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekam na nastepny rodziala ;* :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba będę pierwsza, która napiszę, że Hope to rozwydrzona, rozemocjonowna, niestabilna kobieta! Matko, ten Lucas to wariat i nie wie chyba, co wyprawia. Ta się wkurza o byle co, ryczy co moment, matko boska! Toć to oszaleć idzie! :D Przeczytałam z 5 zaległych rozdziałów i pod każdym chciałam napisać: Hope, opanuj się kobieto! Kurde, no stworzyłaś bardzo irytująca postać. Nie ma co, nadaje się ona na księżną, bo humorzasta jak pogoda! A
    Co do Faith...wow, jestem zaskoczona jej wątkiem. Gdzie na głównym planie był płacz i motanie się emocjami Hope, to Faith z Cainem zgarnęli bardzo super poboczny wątek. Fajnie to wgrałaś i trzymam za nich kciuki, bo są świetni! :D
    Co do Lucasa...najpierw Hope ryczy nad jego losem, a potem focha się jak dziecko za prezenty, dzizys, co za babsko. Na miejscu Lucasa bym zabiła Caina, że ma taki długi jęzor. Wygadał wszystko o nim, a ta ojej, już płacze. Zabawna ta labilność emocji Hope. :D

    Dobra, pisz dalej. Dawaj wesele. :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekam na next ;*

    OdpowiedzUsuń
  11. Jesteś niesamowita czekam na wiecejc:*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.