-
Panienko? - usłyszała cichy głos tuż za drzwiami. Podniosła
głowę i zaprosiła głos do środka. Do pokoju wszedł kamerdyner.
Kiwnął głową, gdy wszedł i stanął w progu wyprostowany jak
struna. Uśmiechał się do niej, na co Hope również
odpowiedziała uśmiechem. - Ma panienka gościa.
-
Tak? Jakiego? - zapytała ciekawa tego, kto mógł przyjść.
Najchętniej widziałaby Cassie, a najmniej Lucasa, bo nie była
gotowa na rozmowę z nim. Wciąż nie mogła przejść do prządku
dziennego nad słowami Caina. Po prostu wiedziała, że on nie będzie
potrzebował żadnego potwierdzenia, by dowiedzieć się, że Cain
wszystko jej powiedział.
-
Książę Wilcott, panienko Winward – odpowiedział spokojnie, lecz
Hope poczuła przerażenie. To niemożliwe! Od kilku dni go nie
widziała i teraz postanowił do niej przyjść?
-
Och – mruknęła w końcu, ale postanowiła dzielnie stawić czoła
narzeczonemu. Może w końcu nie będzie tak źle? Wyolbrzymiała
niepotrzebnie problem. - Już idę.
Schodziła
na dół z duszą na ramieniu. Serce trzepotało jej w piersi
niczym przerażony ptak uwięziony w ciasnej klatce. Wstrzymała
oddech nim weszła do salonu, w którym znajdował się książę.
Mężczyzna
siedział rozparty na fotelu i popijał coś w porcelanowej
filiżance, zapewne kawę, bo za herbatą nie przepadał. Weszła do
środka stukając cicho obcasami o podłogę. Lucas wstał, gdy ją
ujrzał i posłał jej szeroki szczery uśmiech, który zaczął
siać spustoszenie w jej ciele i umyśle. Serce zaczęło bić
nienormalnie szybko, żołądek zawiązał się w ciasny supeł, a
myśli po prostu rozpłynęły się w niebyt. Przełknęła gulę w
gardle, ale miała już suche uta i poczuła tylko nieprzyjemne
drapanie.
Książę
ukłonił się elegancko, a ona odkłoniła mu się, lekko pochylając
się do przodu. Kiedy uniosła spojrzenie, zamarła widząc jego
pociemniałe oczy.
-
Dzień dobry, Hope – przywitał się z nią cichym, zamszowym
głosem. Poczuła jak przepływa przez nią fala ciepła.
-
Dzień dobry, Lucasie – odpowiedziała chrappliwie. Lekko
odchrząknęła, próbując przywrócić głosowi
odpowiednie brzmienie. - Jak minął ci dzień?
-
W porządku, bardzo pracujący. Stocznia potrzebuje mojej nieustannej
uwagi. - Hope pokiwała głową, bojąc spojrzeć się w jego stronę.
- O co chodzi, Hope? Dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć?
Dowiedziałem się, że nie chciałaś się z nikim widzieć.
-
Doprawdy? A kto ci to powiedział? - zagadnęła, wytrącona z
równowagi. Była ciekawa, kto też mógł mu powiedzieć
o jej chwilowej niechęci do odwiedzin.
-
Charity wysłała mi wiadomość – odparł po prostu i poczuła na
sobie jego wzrok. Jakoś podświadomie zawsze potrafiła wyczuć, że
na nią patrzy w danej chwili.
Nie
spojrzała na niego, ale poczerwieniała i robiła wszystko, aby
uniknąć patrzenia na niego, chociaż nie zrobił nic, co mogłoby
ją zawstydzić. Zachowywał się nienagannie, więc w ten sposób
zwracała na siebie uwagę.
-
Nie wiem, co ci napisała, ale po prostu źle się czułam –
odparła, wzruszając ramionami. W końcu nie było o czym rozmawiać.
-
Doprawdy? Nie wyglądasz na chorą. Powiedziałbym, że czujesz się
dobrze, choć zastanawiają mnie twoje zaczerwione oczy i lekko
opuchnięte powieki. Płakałaś, moja pani? - zapytał troskliwie.
Hope poczuła, że zaraz się rozpłaczę. Westchnęła zirytowana
własnym zachowaniem i potrząsnęła głową.
-
Bolała mnie głowa i po prostu łzy same mi leciały, to wszystko –
odparła, przeganiając dławienie w gardle. Nie mogła się przecież
wzruszać za każdym razem, gdy Lucas okaże jej odrobinę troski! Na
litość boską, od kiedy to stała mażącą się babą?
-
Na pewno? - Nie wyglądał na przekonanego, ale postanowiła
pozostawić mu domysły. Nie będzie nic wyjaśniała i w końcu on
sam dojdzie do wniosków, że to tylko kobiece humory. Taką
miała nadzieję.
-
Tak, na pewno. I proszę cię, nie przynoś mi żadnych szczeniaków.
Biszkopt jest niemożliwy i Gabriel mógłby cię już nie
wpuścić do domu.
Książę
się zaśmiał, a Hope jedynie uśmiechnęła. Biszkopt robił
czasami taką rewolucję, że za karę Charity kazała go trzymać na
zewnątrz. Hope nie chciała, aby pies skończył w ten sposób,
ale nie wiedziała jak zapanować nad jego wybrykami.
Dziewczyna
zastanawiała się, w jakim celu przyszedł książę. Nie chciał
jeździć, gdy go o to zapytała.
-
A czy nie mogę spędzić z tobą kilku chwila sam na sam? Tak po
prostu porozmawiać o pogodzie? - zapytał i w końcu usiedli. Ona na
szezlongu, a on w fotelu.
-
Faith zgodziła się wyjść za mąż za Caina – poinformowała go,
wyrzucając z siebie słowa.
-
Cudownie. Twoja siostra naprawdę powinna już dawno podjąć tą
decyzję – mruknął wyraźne zadowolony.
-
Ona... Potrzebowała impulsu i tyle. Myślisz, że było jej łatwo?
Wciąż cierpi po śmierci rodziców, ja zresztą też, dlatego
czuje się zagubiona i pokazuje to właśnie w ten sposób.
Czasami
miała już dość tłumaczenia każdemu z osobna, że Faith czuje
się tak i tak. Obie straciły rodziców, powinni o tym
pamiętać, a wychodziło na to, że każdy kieruje się tym, że to
Anglia jedynie miała tak znaczący wpływ na ich zachowanie. Nie
mogła zaprzeczyć, ale nie są już tymi samymi kobietami po
odejściu tak ważnych dla nich osób.
-
W porządku, nie będę już krytykował twojej siostry, bo mnie
zawsze potrafisz zagdakać. Koniec tematu. Powiedz mi lepiej, czy
lista gości na przyjęcie zaręczynowe jest już zamknięta. -
Szybko zmienił temat, a Hope przyjęła to z ulgą. Nie chciała się
kłócić.
Opowiedziała
mu o przygotowaniach i o sukni, którą krawcowa dla niej
uszyła. Wychwalając ją ponad wszystko na chwilę się zapomniała
i powiedziała coś, czego tak naprawdę się nie spodziewała po
sobie.
-
Kiedy mnie zobaczysz w tej sukni z miejsca się we mnie zakochasz –
odparła rezolutnie, po chwili otwierając usta z niedowierzania.
Szybko pokryła się czerwonymi plamami. Przymknęła oczy, czując
się po prostu głupio. Jakoś nie pasowało jej to do Lucasa, to że
mógłby się w niej zakochać tak po prostu.
-
Obiecujesz mi czy grozisz? - zapytał wesoło kompletnie nieprzejęty
Lucas. Hope spojrzała na niego, lecz nie wydał jej się poruszony
jej słowami.
-
Czy ty odbierasz to w ten sposób? Jako groźbę? - Chyba nie
mogła być bardziej zszokowana niż w tej chwili.
-
Miłość nie jest tym czego pragnę najbardziej, Hope. To jest
uczucie dla... Dla kogoś kto.. Po prostu jest komplikacją.
-
Komplikacją? Lucasie, ty chyba nie mówisz poważnie. A co
zrobisz, jeśli ci powiem, że cię kocham? - niemal krzyknęła,
zapominając, że ten człowiek przecież przeżył piekło wojny,
jedna bitwa mogła zabić w nim człowieka zdolnego do miłości. Nie
miała prawa wymagać od niego, aby skierował swe serce ku niej. Kim
była, aby rozporządzać jego uczuciami?
-
Nie proszę cię o miłość, jedynie o szacunek i wierność. Nie
chcę, byś się we mnie zakochiwała. Nie chcę, żebyś widziała
we mnie człowieka, który nie istnieje. Oszukiwanie samej
siebie nie jest...
-
Nieważne, zapomnijmy o tym, co powiedziałam – odparła z goryczą,
przerywając mu w pół zdania.
-
Postaraj się mnie zrozumieć!
-
Dobrze, nie unoś się, rozumiem cię doskonale.
Rozumiała
go, ale jednak gorycz pozostała. Niesmak po całej tej rozmowie był
dla niej jak przyciasny pantofelek, nie mogła go wyrzucić, ale
bardzo ją to uwierało, dlatego wolała już nie rozmawiać księciem
o uczuciach. On miał swój pogląd na to, a ona swój.
Nie mogła zmuszać mężczyzny do miłości, jeśli on sam nigdy nie
wykazywał chęci, aby pokochać kogokolwiek.
Jednak
po tej rozmowie narodziły się w niej pewne wątpliwości. Czy
rzeczywiście go kochała? Czy była w stanie oddać serce temu
mężczyźnie?
***
Dzień
po tym jak Lucas złożył jej oświadczenie, Hope otrzymała od
niego prezent. Oczywiście on sam nie był w stanie go dostarczyć,
gdyż kontrolował powstawanie stoczni. Prezent opakowany w złoty
papier przyniósł mały chłopiec, ten sam, który
kiedyś dostarczał jej listy od niego. Zaskoczona odebrała pakunek
od chłopca, ale jednocześnie zaprosiła go do kuchni.
-
Proszę, poczęstuj się tymi ciastkami. - Dłonią wskazała chłopcu
talerzyk ciastek, który stał na stole. Mały listonosz wziął
do ręki dwa pysznie wyglądające ciasteczka, podziękował jej
wylewnie i szybko uciekł z posiadłości.
Hope
odprowadziła go aż pod same drzwi i przekonała się, że posłaniec
nie przyszedł tu na piechotę. Na podjeździe czekał na niego
powóz. Pomachała mu na pożegnanie, a potem szybko uciekła
do swojego pokoju.
Otworzyła
prezent. Jej oczom ukazało się dość duże, płaskie pudełeczko
obciągnięte skórą. Otworzyła wieczko i jej oczom ukazał
się zapierający dech w piersiach widok. Na czerwonym atłasie
leżała wspaniała kolia. Brylanty oraz indyjskie szmaragdy idealnie
komponowały się na srebrnym łańcuszku, obok ułożono do kompletu
bransoletkę i skromne kolczyki wykonane w podobnym stylu.
-
O mój Boże – szepnęła zupełnie oczarowana tak wspaniałym
prezentem, chociaż kompletnie nie wiedziała, czy klejnoty powinna.
Postanowiła przymierzyć biżuterię.
Kolia
składała się ze srebrnych łańcuszków skręconych ze sobą.
Na dole brylanty oraz szmaragdy układały się w kształt
przypominający kwiaty – celem tej wspaniałej biżuterii miało
być podkreślenie nie tylko kobiecych walorów, ale także
uwydatnienie urody posiadaczki. Hope nie była pewna, czy
kiedykolwiek zakładając ten prezent jej twarz nie zostanie
przyćmiona i każdy jej rozmówca nie będzie spoglądał na
dekolt, nadgarstek lub uszy.
Nie
mogła przyjąć tak drogiego prezentu, źle się czuła ze
świadomością, że Lucas wykosztował się na coś takiego, ale
jednocześnie obudziła się w niej kobieta żądna podobnych
podarunków. No bo, dlaczego miałaby oddać te błyskotki?
Ładnie podkreślały jej oczy. Lucas musiał wiedzieć, co wybierać.
Nie podarowałby jej szafirów, które były niebieskie i
zdecydowanie do niej nie pasowały.
Zdjęła
klejnoty i ułożyła je na atłasie. Westchnęła i zamknęła
puzderko. Od kiedy to lubowała się w tak drogich prezentach?
Przecież nigdy nie pragnęła klejnotów, by połechtać
kobiecą próżność.
Długo
myślała, co zrobić z tym podarunkiem, bo nie sądziła, że
przyjmie go tak po prostu, bez jakiegokolwiek słowa podziękowania.
Postanowiła więc napisać do Lucasa wiadomość, w końcu należały
mu się podziękowania. Nie wiedziała tylko jak zacząć wiadomość.
Nie mogła tak po prostu napisać „Drogi Lucasie”, a tytułując
go księciem wyda się zbyt zdystansowana i chłodna. Ostatecznie
wybrała formę, którą na pewno nie przypadnie mu do gustu,
ale na pewno sprawi, że do niej przybędzie i osobiście podziękuje
za prezent.
Długo
myślałam, jak rozpocząć do Ciebie ten list, ostatecznie uznałam,
że lepiej będzie, jeśli bez zbędnych grzecznościowych formułek
przejdę do rzeczy.
Dziękuję
Ci za prezent, chociaż wydaję mi się, że przesadziłeś,
naprawdę. Powinnam zwrócić Ci ten prezent. Nie jestem
kobietą, której pasują takie błyskotki.
Przez
chwilę tylko chciała kartkę podrzeć i wyrzucić do kosza.
Powstrzymała się. Chyba brakowało jej piątej klepki, skoro
chciała wysłać mu taką wiadomość. Znała go na tyle, by
wiedzieć, że się zirytuje. Przyjedzie do niej z całą masą
argumentów, aż w końcu przyjmie od niego szmaragdy.
Ale
to, co zrobiła powiedziało jej jedynie, że powoli uzależniała
się od jego widoku.
Długo
nie musiała czekać na odpowiedź narzeczonego. Przezornie
poprosiła, by jak tylko zjawi się książę Wilcott podać ciasto
oraz coś do picia, dla niej herbatę, a dla jej narzeczonego coś
mocniejszego. Usiadła w salonie z książką. Kilka razy zmieniała
pozycję, aż w końcu udało jej się usiąść wygodnie. Książkę
trzymała wysoko przed oczami i powoli przewracała strony. Treść
kolejnych rozdziałów okazała się być niezwykle zajmująca,
niemal zapomniała po co tu siedzi, dlatego drgnęła, gdy kamerdyner
wszedł do salonu, a tuż za nim wpadł książę Wilcott. Nie
wyglądał na zadowolonego, musiała zdusić uśmiech, który
cisnął jej się na usta.
Dech
zapierało jej na jego widok. Był wspaniały. Na ramiona zarzucił
długi czarny płaszcz, a brązowe bryczesy opinały się na
umięśnionych udach. Hope westchnęła, choć w tej chwili nie
powinna była zachowywać się w ten sposób.
To
źle o niej świadczyło. Chyba. Nie była normalna, skoro uśmiechała
się na widok zagniewanego narzeczonego. Powinna się przestraszyć,
ale wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Przecież jej nie uderzy.
Tylko skąd brała tą pewność? Bo już zaczynała mu ufać?
Raczej gdzieś tam w środku przeczuwała, że w gruncie rzeczy Lucas
ma wiele wad, ale przecież i składał się również z zalet.
Powinna ciągle o tym pamiętać.
-
Dzień dobry, Lucasie – przywitała się, dygając lekko, z
opuszczoną głową. Wciąż próbowała ukryć uśmieszek
zadowolenia.
-
Dzień dobry, moja piękna – wypalił przyciszonym głosem. Nie
brzmiał zbyt łagodnie, chropowaty głos sprawił, że jego słowa
zabrzmiały jak cichy pomruk grzmotu w oddali, jak groźba, a nie jak
komplement.
Nie
ugięła się, nie przestraszyła. Spojrzała prosto w oczy i
czekała, aż mężczyzna coś powie, ale on stał i milczała
gdzieś za jego plecami kręcił się zawstydzony kamerdyner. Wzięła
się w garść. Rzuciła krótkie spojrzenie na służącego i
uśmiechnęła się w jego stronę. Ostatecznie nie chciała, by czuł
się przez nią skrępowany.
-
Czy mogę prosić o poczęstunek dla księcia? - zapytała.
Kamerdyner skinął głową i wyszedł.
Dziewczyna
usiadła i wskazała dłonią fotel, aby książę spoczął na nim i
zaczął mówić, chociaż spodziewała się, że będzie to
raczej lekka nagana za wiadomość jaką my wysłała.
-
Nie rozumiem twojego uśmieszku, moja pani. Czyżbym był taki
śmieszny? - zapytał w końcu drwiąco. Hope spojrzała na niego
zakłopotana. Nie potrafiła się już kontrolować.
-
Wiesz, w tej chwili nie jesteś śmieszny – odparła i usadowiła
się wygodnie na szezlongu. Książę pochylił się do przodu i
przeszył ją chłodnym spojrzeniem. - Uśmiecham się, bo ucieszyłam
się na twój widok. Trochę tęskniłam za tobą.
Jej
odpowiedź zrobiła coś takiego z twarzą Lucasa, iż zrozumiała
jak postępować z tym twardym księciem. Oczy mu zapłonęły
ciepłym blaskiem i złagodniały, podobnie jak cała twarz. Wyglądał
młodo i niezwykle atrakcyjnie. Patrzył na nią ciepło, a na ustach
igrał mu półuśmieszek. Odwzajemniła jego nikły gest.
-
Doprawdy? - zapytał miękko, choć nagle w jego oczach zapłonęło
rozbawienie. Nie przejęła się tym, lecz dalej postanowiła raczyć
go miłymi słowami, aż w końcu uda jej się roztopić ten lód
skuwający jego gorące serce.
-
Tak. Brakuje mi naszych słownych przepychanek. Nie nudzę się,
kiedy jestem z tobą.
W
pokoju zapadło milczenie, przerwane wejściem służby. Lokaj
przyjęty na miejsce Caina rozłożył zastawę i szklankę z napojem
dla księcia. Hope pozwoliła się obsłużyć, by zyskać na czasie.
Chciała wiedzieć, co odpowie jej Lucas.
Kiedy
zostali sami, książę sięgnął po alkohol. Przyjrzał się
uważnie napojowi w szklanicy i przez chwilę bełtał nim, jakby
chciał wydobyć z niego coś więcej. Hope cierpliwie czekała na
jego odpowiedź, lecz długo nie nadchodziła, a potem, gdy w końcu
przemyślał to, co chciał powiedzieć, zgasił jej wszelki
entuzjazm i na nowo próbował wzbudzić w niej złość.
-
Nigdy wcześniej nie słyszałem tego od ciebie, moja piękna. Czyżby
zadziałała magiczna siła klejnotów? - był ironiczny, na
powrót stał się okropnym cynikiem, który lubieżnie
niszczy jej dobry nastrój.
Jej
dobry humor zgasł natychmiast jak świeczka od lodowatego podmuchu.
Zacisnęła
mocno usta, łzy upokorzenia zmąciły jej wzrok. Wstała dumnie,
uniosła wysoko brodę i rzuciła mu pogardliwie, pełne nienawiści
spojrzenie, choć wiedziała, że i tak sobie z tego nic nie zrobi.
Nie spodziewała się, że ich rozmowa skończy się tak szybko i tak
brutalnie.
-
Jeśli myślisz o mnie w ten sposób, Wasza Książęca Mość,
to nie widzę powodu by mi dawać podobne bzdury. Najwidoczniej
jeszcze żadnej kobiety nie uszczęśliwiły, skoro mężczyźni
wypowiadają się o nich w tak podły i nikczemny sposób!
-
Moja...
-
Jeszcze nie jestem twoja, więc racz zważać na to, co mówisz,
Wasza Książęca Mość, bo może się okazać, że w charakterze
jestem podobna do matki i ucieknę nim się obejrzysz! - przerwała
mu ostro, choć głos drżał jej lekko od łez. Nienawidziła go za
to, że potrafił ją tak ranić, a jeszcze bardziej nienawidziła
siebie za to, że robiła wszystko, aby potem zdobyć jego serce.
Była słaba i naiwna.
Nie
umiała walczyć z kimś takim jak Lucas, książę Wilcott, Był
dojrzałym mężczyzną, doświadczonym i pozbawionym mrzonek o
miłości, a ona młoda i naiwna. Jak mogła zdobyć jego serce,
kiedy nawet w takich sytuacjach jak ta, wytrącał ją z równowagi,
doprowadzał do płaczu? Czyżby miała już polec i zostać potulną
żoną u boku władczego męża?
Nie
doczekała się odpowiedzi – wyszła. Zostawiła go w salonie z tym
łajdackim wyrazem twarzy. Właśnie tym był. Łajdakiem. Faith
miała rację, a ona tak dzielnie go broniła! Naraziła się na
gniew siostry, chociaż to ona powinna była ją strofować. Była
młodszą siostrą i jej należały się reprymendy, ale w istocie,
Faith wykazała się większym rozumem niż ona sama. Może jej
siostra trafiła lepiej? Cain nie wyglądał na cynika pozbawionego
serca, lecz na kogoś kto bardzo łatwo zakocha się w jej małej
siostrze.
Uciekła
do góry, po drodze natykając się na kamerdynera.
-
Proszę wyprosić księcia z salonu. Nie wpuszczajcie go przez jakiś
czas, a prezenty od niego proszę dawać ubogim.
Służący
przyjął jej wiadomość ze skinieniem głowy, a gdy książę
wyszedł z salonu udał się w jego kierunku. Hope natomiast uciekła
na górę. Obawiała się, że jeśli odwróci się w
jego stronę, to wydrapie mu oczy.
***
Kiedy
na jego biurko padł długi cień nie spodziewał się, że będzie
to jego ojciec, książę Sussex, odwiedzi go późnego
wieczoru.
-
Co ty tu robisz? - zapytał ostro i nawet nie miał zamiaru
zaproponować staremu księciu by spoczął na fotelu przed biurkiem.
-
Odwiedzam cię – odparł i usiadł ciężko na fotelu.
Lucas
spojrzał na ojca i zmarszczył brwi. Od jakiegoś czasu nie widywał
go, a teraz, gdy książę siedział w fotelu i lampy rzucały
migotliwe światło, wyglądał dość dziwnie.
-
Postarzałeś się – mruknął, wciąż przyglądając mu się z
ciekawością.
Jego
twarz jakby poszarzała, nabawił się więcej zmarszczek i
posmutniał. Zapadł się w sobie, coś go dręczyło. Sussex
uśmiechnął się blado i pokiwał głową.
-
Przecież nie młodnieję. Cały czas się starzeję.
-
Po co tu przyszedłeś? - zapytał nagle książę. Wyprostował się
w fotelu i zmierzył obojętnym wzrokiem.
-
Co ty znowu zrobiłeś? - zapytał ojciec i spojrzał na przeraźliwie
obojętnego syna. - Co ty wyprawiasz?
-
O co ci chodzi?
-
O Hope! Na litość boską! - zdenerwowany Sussex zamilkł nagle,
lecz po chwili znów podjął przerwany wątek. - Z tego, co mi
Charity powiedziała, to Hope jest czymś mocno urażona. Kamerdyner
powiedział jej, że panienka nie życzy sobie twoich odwiedzić
przez najbliższe dwa tygodnie. Jeszcze nigdy nie była taka
wściekła.
-
Wydaję mi się, że to, o czym rozmawiam z narzeczoną, to wyłącznie
moja sprawa. Pilnujcie wszyscy swoich spraw – warknął zirytowany.
Był
ciekaw tego, co Hope mogła im powiedzieć, ale ostatecznie
zdecydował, że nie była taka. Na pewno nie rozprawiała na prawo i
lewo, że okazał się gamoniem, który nie potrafił trzymać
języka za zębami.
Do
dziś żałował tego, co powiedział. Nie przemyślał tego, nawet
nie sądził, że coś takiego wyjdzie z jego ust. Był osłem.
Zranił ją i choć pragnął naprawić swój błąd, to
wiedział, że w tej chwili Hope była gotowa wydrapać mu oczy.
-
Nie unoś się gniewem, po prostu martwię się tym, że nie
potraficie się porozumieć. Zależy mi na tym, żeby wam się
układało, Lucasie. Kocham Hope jak własną córkę, dlatego
chcę dla niej jak najlepiej. Dla ciebie też – dodał, widząc
skwaszoną minę syna.
Prawda
była taka, że nie był najlepszym ojcem, on sam doskonale to
wiedział, ale Lucas nie pozwolił mu na to, by naprawić swój
błąd. Przyjął tytuł Wilcott, ale to wszystko, co zrobił. Nie
był nawet pewny, czy kiedyś uda im się pokonać dzielącą ich
odległość. Do końca życia będzie walczył z niechęcią
własnego syna.
Chociaż
serce mu krwawiło od obojętności i nienawiści syna, musiał
odsunąć na razie swoje problemy – obecnie ważne było to, by
Lucas przestał być tak gruboskórny wobec własnej
narzeczonej.
-
Spóźniona troska – odparł w końcu młody książę
nawiązując do ostatniego zdania i wrócił do dokumentów,
które koniecznie musiał przejrzeć. Nie obchodziło go to, co
chciał mu powiedzieć, nie widział więc sensu, by dalej z nim
rozmawiać.
Kiedy
wstał, Lucas podniósł na niego wzrok. Obaj spojrzeli na
siebie. Każdy z nich miał twardy wzrok, żaden nie potrafił
odpuścić. Pierwszy zrobił to Sussex, odwrócił się plecami
do syna i wyprostował się, dokładnie tak samo jak Wilcott.
Lucas
dostrzegł uderzające podobieństwo do Sussex'a. Ojciec i syn. Tym
właśnie byli. Łączyły ich niezniszczalne więzy krwi, musiał to
zaakceptować, chociaż pałał do tego mężczyzny jawną
nienawiścią. Nie chciał mieć nic wspólnego z kimś, kto
całe życie wiódł beztroskie życie i płodził dzieci
wszędzie, gdzie rzuciło go życie.
Młoda
i naiwna aktoreczka była łatwym celem dla rozpuszczonego księcia.
Oboje jednak nie spodziewali się, że powołają do życia chłopca,
który potem przez resztę życia będzie czuł się jak
wyrzutek. Nie pasujący nigdzie próbował odszukać własne
miejsce, dom w którym będzie czuł się kochany. Teraz jednak
nie chciał niczego, nikogo nie potrzebował. Sam sobie świetnie
radził, a to, że księcia męczyły wyrzuty sumienia nie miało dla
niego żadnego znaczenia,
Kiedy
jego ojciec w końcu opuścił jego posiadłość mógł skupić
się na raportach od Billa Wellinga. Uśmiechnął się do siebie,
gdy okazało się, że sprawy za oceanem układały się po jego
myśli. Jego interesy rozkwitały coraz lepiej, jego starania nie
szły na marne, dlatego każda inwestycja kończyła się
spektakularnym sukcesem.
Nie
chodziło o majątek, chodziło o poczucie, że taki śmieć jak on
mógł uzyskać więcej niż ci, którzy od wieków
posiadali w swych rodzinach niezliczone dobra przynoszące im niezłe
sumy. Nikt nie powinien wyznaczać ludziom granicy urodzenia. Każdy
miał prawo do sukcesu, bez względu na pochodzenie. W końcu wszyscy
umierali, śmierć nie omijała nawet wielkich królów,
dlaczego więc majątki mogli zbijać ci, co posiadali tytuł?
Sam
się przekonał, że arystokraci bywali pozbawieni serca i
współczucia. Ich podłość nie znała granic, a znęcanie
się nad innymi traktowali jak rozrywkę należącą im się z racji
urodzenia. Nienawidził tego, chociaż nic nie mógł na to
poradzić, jedyne co mu pozostało to robić wszystko, aby nie być
takim jak oni.
Pracę
nad listami i poleceniami przeciągnął do późnych godzin.
Kiedy wpadał w rytm pracy, nie potrafił oderwać się od niej przez
wiele godzin. Dopiero, gdy wybiła dwunasta w nocy zorientował się,
że dziś zdecydowanie przeholował. Szybko udał się na górę,
wziął już zimną kąpiel. Tu przed pójściem do łóżka
dołożył jeszcze do drwa do kominka, tak by przez całą noc paliło
się i ogrzewało pokój.
Poranek
nadszedł zbyt szybko. Sen nie przychodził do niego, aż w końcu
padł zmęczony przewracaniem się z boku na bok. Wściekły na cały
świat zjadł śniadanie i udał się na plac budowy. Stocznia rosła
w oczach, ale im bliżej było do końca tym więcej wymagała jego
uwagi, chociaż teraz wolał być gdzieś indziej. Pragnął ujrzeć
Hope – jej zielone oczy, które błyszczały za każdym
razem, gdy w jej wnętrzu igrały jakieś emocje. Uwielbiał patrzeć
na jej uśmiech, nie wymuszony gest wyczyniał z nim przeróżne
rewelacje. Uwielbiam to, choć nie znosił poczucia słabości, ale
dla tych chwil był zdolny zaryzykować wiele. Hope nie musiała o
tym wiedzieć, on mógł spokojnie upajać się tym, co
odczuwał.
Ale
musiał się pilnować, bo im dłuższa była ich znajomość, tym
coraz więcej pragnął zdobyć serce Hope, a nie chciał w zamian
oddawać swojego. Taka wymiana nie wchodziła w grę.
Aaaa wchodzę tu codzienie i sprawdzam czy jest nowy rozdział :* jesteś świetna :* jak ja niemoglam się go doczekać :* czekam na kolejny ? :*
OdpowiedzUsuńGenialny :*
OdpowiedzUsuńGołym okiem można zabaczyc ze Lucasa coś przycionga do Hope wszystko idzie w dobrym kierunku :D czekam na next :)
OdpowiedzUsuńCudowne :*
OdpowiedzUsuńW tym rozdziale Hope zaigrała z ogniem i nie wiem, czy ma rację w tej całym swoim żalu i urazie. czasami jej reakcje są naprawdę zbyt wyolbrzymione. Sama chciała go przyciągnąć, więc go sprokowokowała, jednak kiedy on próbuje sprowokować ją, to nagle zabawa przestaje się jej podobać. Potrafię zrozumieć jej zdenerwowanie, ale mogła zupełnie inaczej zakończyć tę rozmowę.
OdpowiedzUsuńCzasami Hope mnie irytuje, co nie znaczy, że nie podzielam niektórych jej opinii. Z drugiej strony Lucas ma za sobą wiele ciężkich chwil i podobnie jak ona potrzebuje czasu. Mogliby z tego uczynić siłę zamiast powód do kłótni. Hope wciąż żyje tymi romantycznymi historyjkami zamiast trzeźwo spojrzeć na życie. Chociaż każda kobieta gdzieś w głowie ma ten wielki romantyzm etc. nawet jeżeli twardo stąpa po ziemi.
coz, w konsekwencji, obydwojgu przydałby się zimny kubeł wody na głowę. Niby są blisko czegoś, ale mam wrażenie, że krążą po omacku.
Pozdrawiam!
Oj nasz Lucas coś zaczyna coś czuć do hope :)
OdpowiedzUsuńWarto było czekać tak długo ;*
OdpowiedzUsuńPojawi się w tym tygodniu następny rozdział? bo naprawę opowieść jest cudowna masz talent :*
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział :*
OdpowiedzUsuńŚwietny :)
OdpowiedzUsuń