31 stycznia 2016

Rozdział 32







- Panienko? - usłyszała cichy głos tuż za drzwiami. Podniosła głowę i zaprosiła głos do środka. Do pokoju wszedł kamerdyner. Kiwnął głową, gdy wszedł i stanął w progu wyprostowany jak struna. Uśmiechał się do niej, na co Hope również odpowiedziała uśmiechem. - Ma panienka gościa.
- Tak? Jakiego? - zapytała ciekawa tego, kto mógł przyjść. Najchętniej widziałaby Cassie, a najmniej Lucasa, bo nie była gotowa na rozmowę z nim. Wciąż nie mogła przejść do prządku dziennego nad słowami Caina. Po prostu wiedziała, że on nie będzie potrzebował żadnego potwierdzenia, by dowiedzieć się, że Cain wszystko jej powiedział.
- Książę Wilcott, panienko Winward – odpowiedział spokojnie, lecz Hope poczuła przerażenie. To niemożliwe! Od kilku dni go nie widziała i teraz postanowił do niej przyjść?
- Och – mruknęła w końcu, ale postanowiła dzielnie stawić czoła narzeczonemu. Może w końcu nie będzie tak źle? Wyolbrzymiała niepotrzebnie problem. - Już idę.
Schodziła na dół z duszą na ramieniu. Serce trzepotało jej w piersi niczym przerażony ptak uwięziony w ciasnej klatce. Wstrzymała oddech nim weszła do salonu, w którym znajdował się książę.
Mężczyzna siedział rozparty na fotelu i popijał coś w porcelanowej filiżance, zapewne kawę, bo za herbatą nie przepadał. Weszła do środka stukając cicho obcasami o podłogę. Lucas wstał, gdy ją ujrzał i posłał jej szeroki szczery uśmiech, który zaczął siać spustoszenie w jej ciele i umyśle. Serce zaczęło bić nienormalnie szybko, żołądek zawiązał się w ciasny supeł, a myśli po prostu rozpłynęły się w niebyt. Przełknęła gulę w gardle, ale miała już suche uta i poczuła tylko nieprzyjemne drapanie.
Książę ukłonił się elegancko, a ona odkłoniła mu się, lekko pochylając się do przodu. Kiedy uniosła spojrzenie, zamarła widząc jego pociemniałe oczy.
- Dzień dobry, Hope – przywitał się z nią cichym, zamszowym głosem. Poczuła jak przepływa przez nią fala ciepła.
- Dzień dobry, Lucasie – odpowiedziała chrappliwie. Lekko odchrząknęła, próbując przywrócić głosowi odpowiednie brzmienie. - Jak minął ci dzień?
- W porządku, bardzo pracujący. Stocznia potrzebuje mojej nieustannej uwagi. - Hope pokiwała głową, bojąc spojrzeć się w jego stronę. - O co chodzi, Hope? Dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć? Dowiedziałem się, że nie chciałaś się z nikim widzieć.
- Doprawdy? A kto ci to powiedział? - zagadnęła, wytrącona z równowagi. Była ciekawa, kto też mógł mu powiedzieć o jej chwilowej niechęci do odwiedzin.
- Charity wysłała mi wiadomość – odparł po prostu i poczuła na sobie jego wzrok. Jakoś podświadomie zawsze potrafiła wyczuć, że na nią patrzy w danej chwili.
Nie spojrzała na niego, ale poczerwieniała i robiła wszystko, aby uniknąć patrzenia na niego, chociaż nie zrobił nic, co mogłoby ją zawstydzić. Zachowywał się nienagannie, więc w ten sposób zwracała na siebie uwagę.
- Nie wiem, co ci napisała, ale po prostu źle się czułam – odparła, wzruszając ramionami. W końcu nie było o czym rozmawiać.
- Doprawdy? Nie wyglądasz na chorą. Powiedziałbym, że czujesz się dobrze, choć zastanawiają mnie twoje zaczerwione oczy i lekko opuchnięte powieki. Płakałaś, moja pani? - zapytał troskliwie. Hope poczuła, że zaraz się rozpłaczę. Westchnęła zirytowana własnym zachowaniem i potrząsnęła głową.
- Bolała mnie głowa i po prostu łzy same mi leciały, to wszystko – odparła, przeganiając dławienie w gardle. Nie mogła się przecież wzruszać za każdym razem, gdy Lucas okaże jej odrobinę troski! Na litość boską, od kiedy to stała mażącą się babą?
- Na pewno? - Nie wyglądał na przekonanego, ale postanowiła pozostawić mu domysły. Nie będzie nic wyjaśniała i w końcu on sam dojdzie do wniosków, że to tylko kobiece humory. Taką miała nadzieję.
- Tak, na pewno. I proszę cię, nie przynoś mi żadnych szczeniaków. Biszkopt jest niemożliwy i Gabriel mógłby cię już nie wpuścić do domu.
Książę się zaśmiał, a Hope jedynie uśmiechnęła. Biszkopt robił czasami taką rewolucję, że za karę Charity kazała go trzymać na zewnątrz. Hope nie chciała, aby pies skończył w ten sposób, ale nie wiedziała jak zapanować nad jego wybrykami.
Dziewczyna zastanawiała się, w jakim celu przyszedł książę. Nie chciał jeździć, gdy go o to zapytała.
- A czy nie mogę spędzić z tobą kilku chwila sam na sam? Tak po prostu porozmawiać o pogodzie? - zapytał i w końcu usiedli. Ona na szezlongu, a on w fotelu.
- Faith zgodziła się wyjść za mąż za Caina – poinformowała go, wyrzucając z siebie słowa.
- Cudownie. Twoja siostra naprawdę powinna już dawno podjąć tą decyzję – mruknął wyraźne zadowolony.
- Ona... Potrzebowała impulsu i tyle. Myślisz, że było jej łatwo? Wciąż cierpi po śmierci rodziców, ja zresztą też, dlatego czuje się zagubiona i pokazuje to właśnie w ten sposób.
Czasami miała już dość tłumaczenia każdemu z osobna, że Faith czuje się tak i tak. Obie straciły rodziców, powinni o tym pamiętać, a wychodziło na to, że każdy kieruje się tym, że to Anglia jedynie miała tak znaczący wpływ na ich zachowanie. Nie mogła zaprzeczyć, ale nie są już tymi samymi kobietami po odejściu tak ważnych dla nich osób.
- W porządku, nie będę już krytykował twojej siostry, bo mnie zawsze potrafisz zagdakać. Koniec tematu. Powiedz mi lepiej, czy lista gości na przyjęcie zaręczynowe jest już zamknięta. - Szybko zmienił temat, a Hope przyjęła to z ulgą. Nie chciała się kłócić.
Opowiedziała mu o przygotowaniach i o sukni, którą krawcowa dla niej uszyła. Wychwalając ją ponad wszystko na chwilę się zapomniała i powiedziała coś, czego tak naprawdę się nie spodziewała po sobie.
- Kiedy mnie zobaczysz w tej sukni z miejsca się we mnie zakochasz – odparła rezolutnie, po chwili otwierając usta z niedowierzania. Szybko pokryła się czerwonymi plamami. Przymknęła oczy, czując się po prostu głupio. Jakoś nie pasowało jej to do Lucasa, to że mógłby się w niej zakochać tak po prostu.
- Obiecujesz mi czy grozisz? - zapytał wesoło kompletnie nieprzejęty Lucas. Hope spojrzała na niego, lecz nie wydał jej się poruszony jej słowami.
- Czy ty odbierasz to w ten sposób? Jako groźbę? - Chyba nie mogła być bardziej zszokowana niż w tej chwili.
- Miłość nie jest tym czego pragnę najbardziej, Hope. To jest uczucie dla... Dla kogoś kto.. Po prostu jest komplikacją.
- Komplikacją? Lucasie, ty chyba nie mówisz poważnie. A co zrobisz, jeśli ci powiem, że cię kocham? - niemal krzyknęła, zapominając, że ten człowiek przecież przeżył piekło wojny, jedna bitwa mogła zabić w nim człowieka zdolnego do miłości. Nie miała prawa wymagać od niego, aby skierował swe serce ku niej. Kim była, aby rozporządzać jego uczuciami?
- Nie proszę cię o miłość, jedynie o szacunek i wierność. Nie chcę, byś się we mnie zakochiwała. Nie chcę, żebyś widziała we mnie człowieka, który nie istnieje. Oszukiwanie samej siebie nie jest...
- Nieważne, zapomnijmy o tym, co powiedziałam – odparła z goryczą, przerywając mu w pół zdania.
- Postaraj się mnie zrozumieć!
- Dobrze, nie unoś się, rozumiem cię doskonale.
Rozumiała go, ale jednak gorycz pozostała. Niesmak po całej tej rozmowie był dla niej jak przyciasny pantofelek, nie mogła go wyrzucić, ale bardzo ją to uwierało, dlatego wolała już nie rozmawiać księciem o uczuciach. On miał swój pogląd na to, a ona swój. Nie mogła zmuszać mężczyzny do miłości, jeśli on sam nigdy nie wykazywał chęci, aby pokochać kogokolwiek.
Jednak po tej rozmowie narodziły się w niej pewne wątpliwości. Czy rzeczywiście go kochała? Czy była w stanie oddać serce temu mężczyźnie?

***
Dzień po tym jak Lucas złożył jej oświadczenie, Hope otrzymała od niego prezent. Oczywiście on sam nie był w stanie go dostarczyć, gdyż kontrolował powstawanie stoczni. Prezent opakowany w złoty papier przyniósł mały chłopiec, ten sam, który kiedyś dostarczał jej listy od niego. Zaskoczona odebrała pakunek od chłopca, ale jednocześnie zaprosiła go do kuchni.
- Proszę, poczęstuj się tymi ciastkami. - Dłonią wskazała chłopcu talerzyk ciastek, który stał na stole. Mały listonosz wziął do ręki dwa pysznie wyglądające ciasteczka, podziękował jej wylewnie i szybko uciekł z posiadłości.
Hope odprowadziła go aż pod same drzwi i przekonała się, że posłaniec nie przyszedł tu na piechotę. Na podjeździe czekał na niego powóz. Pomachała mu na pożegnanie, a potem szybko uciekła do swojego pokoju.
Otworzyła prezent. Jej oczom ukazało się dość duże, płaskie pudełeczko obciągnięte skórą. Otworzyła wieczko i jej oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Na czerwonym atłasie leżała wspaniała kolia. Brylanty oraz indyjskie szmaragdy idealnie komponowały się na srebrnym łańcuszku, obok ułożono do kompletu bransoletkę i skromne kolczyki wykonane w podobnym stylu.
- O mój Boże – szepnęła zupełnie oczarowana tak wspaniałym prezentem, chociaż kompletnie nie wiedziała, czy klejnoty powinna. Postanowiła przymierzyć biżuterię.
Kolia składała się ze srebrnych łańcuszków skręconych ze sobą. Na dole brylanty oraz szmaragdy układały się w kształt przypominający kwiaty – celem tej wspaniałej biżuterii miało być podkreślenie nie tylko kobiecych walorów, ale także uwydatnienie urody posiadaczki. Hope nie była pewna, czy kiedykolwiek zakładając ten prezent jej twarz nie zostanie przyćmiona i każdy jej rozmówca nie będzie spoglądał na dekolt, nadgarstek lub uszy.
Nie mogła przyjąć tak drogiego prezentu, źle się czuła ze świadomością, że Lucas wykosztował się na coś takiego, ale jednocześnie obudziła się w niej kobieta żądna podobnych podarunków. No bo, dlaczego miałaby oddać te błyskotki? Ładnie podkreślały jej oczy. Lucas musiał wiedzieć, co wybierać. Nie podarowałby jej szafirów, które były niebieskie i zdecydowanie do niej nie pasowały.
Zdjęła klejnoty i ułożyła je na atłasie. Westchnęła i zamknęła puzderko. Od kiedy to lubowała się w tak drogich prezentach? Przecież nigdy nie pragnęła klejnotów, by połechtać kobiecą próżność.
Długo myślała, co zrobić z tym podarunkiem, bo nie sądziła, że przyjmie go tak po prostu, bez jakiegokolwiek słowa podziękowania. Postanowiła więc napisać do Lucasa wiadomość, w końcu należały mu się podziękowania. Nie wiedziała tylko jak zacząć wiadomość. Nie mogła tak po prostu napisać „Drogi Lucasie”, a tytułując go księciem wyda się zbyt zdystansowana i chłodna. Ostatecznie wybrała formę, którą na pewno nie przypadnie mu do gustu, ale na pewno sprawi, że do niej przybędzie i osobiście podziękuje za prezent.

Długo myślałam, jak rozpocząć do Ciebie ten list, ostatecznie uznałam, że lepiej będzie, jeśli bez zbędnych grzecznościowych formułek przejdę do rzeczy.
Dziękuję Ci za prezent, chociaż wydaję mi się, że przesadziłeś, naprawdę. Powinnam zwrócić Ci ten prezent. Nie jestem kobietą, której pasują takie błyskotki.

Przez chwilę tylko chciała kartkę podrzeć i wyrzucić do kosza. Powstrzymała się. Chyba brakowało jej piątej klepki, skoro chciała wysłać mu taką wiadomość. Znała go na tyle, by wiedzieć, że się zirytuje. Przyjedzie do niej z całą masą argumentów, aż w końcu przyjmie od niego szmaragdy.
Ale to, co zrobiła powiedziało jej jedynie, że powoli uzależniała się od jego widoku.
Długo nie musiała czekać na odpowiedź narzeczonego. Przezornie poprosiła, by jak tylko zjawi się książę Wilcott podać ciasto oraz coś do picia, dla niej herbatę, a dla jej narzeczonego coś mocniejszego. Usiadła w salonie z książką. Kilka razy zmieniała pozycję, aż w końcu udało jej się usiąść wygodnie. Książkę trzymała wysoko przed oczami i powoli przewracała strony. Treść kolejnych rozdziałów okazała się być niezwykle zajmująca, niemal zapomniała po co tu siedzi, dlatego drgnęła, gdy kamerdyner wszedł do salonu, a tuż za nim wpadł książę Wilcott. Nie wyglądał na zadowolonego, musiała zdusić uśmiech, który cisnął jej się na usta.
Dech zapierało jej na jego widok. Był wspaniały. Na ramiona zarzucił długi czarny płaszcz, a brązowe bryczesy opinały się na umięśnionych udach. Hope westchnęła, choć w tej chwili nie powinna była zachowywać się w ten sposób.
To źle o niej świadczyło. Chyba. Nie była normalna, skoro uśmiechała się na widok zagniewanego narzeczonego. Powinna się przestraszyć, ale wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Przecież jej nie uderzy. Tylko skąd brała tą pewność? Bo już zaczynała mu ufać? Raczej gdzieś tam w środku przeczuwała, że w gruncie rzeczy Lucas ma wiele wad, ale przecież i składał się również z zalet. Powinna ciągle o tym pamiętać.
- Dzień dobry, Lucasie – przywitała się, dygając lekko, z opuszczoną głową. Wciąż próbowała ukryć uśmieszek zadowolenia.
- Dzień dobry, moja piękna – wypalił przyciszonym głosem. Nie brzmiał zbyt łagodnie, chropowaty głos sprawił, że jego słowa zabrzmiały jak cichy pomruk grzmotu w oddali, jak groźba, a nie jak komplement.
Nie ugięła się, nie przestraszyła. Spojrzała prosto w oczy i czekała, aż mężczyzna coś powie, ale on stał i milczała gdzieś za jego plecami kręcił się zawstydzony kamerdyner. Wzięła się w garść. Rzuciła krótkie spojrzenie na służącego i uśmiechnęła się w jego stronę. Ostatecznie nie chciała, by czuł się przez nią skrępowany.
- Czy mogę prosić o poczęstunek dla księcia? - zapytała. Kamerdyner skinął głową i wyszedł.
Dziewczyna usiadła i wskazała dłonią fotel, aby książę spoczął na nim i zaczął mówić, chociaż spodziewała się, że będzie to raczej lekka nagana za wiadomość jaką my wysłała.
- Nie rozumiem twojego uśmieszku, moja pani. Czyżbym był taki śmieszny? - zapytał w końcu drwiąco. Hope spojrzała na niego zakłopotana. Nie potrafiła się już kontrolować.
- Wiesz, w tej chwili nie jesteś śmieszny – odparła i usadowiła się wygodnie na szezlongu. Książę pochylił się do przodu i przeszył ją chłodnym spojrzeniem. - Uśmiecham się, bo ucieszyłam się na twój widok. Trochę tęskniłam za tobą.
Jej odpowiedź zrobiła coś takiego z twarzą Lucasa, iż zrozumiała jak postępować z tym twardym księciem. Oczy mu zapłonęły ciepłym blaskiem i złagodniały, podobnie jak cała twarz. Wyglądał młodo i niezwykle atrakcyjnie. Patrzył na nią ciepło, a na ustach igrał mu półuśmieszek. Odwzajemniła jego nikły gest.
- Doprawdy? - zapytał miękko, choć nagle w jego oczach zapłonęło rozbawienie. Nie przejęła się tym, lecz dalej postanowiła raczyć go miłymi słowami, aż w końcu uda jej się roztopić ten lód skuwający jego gorące serce.
- Tak. Brakuje mi naszych słownych przepychanek. Nie nudzę się, kiedy jestem z tobą.
W pokoju zapadło milczenie, przerwane wejściem służby. Lokaj przyjęty na miejsce Caina rozłożył zastawę i szklankę z napojem dla księcia. Hope pozwoliła się obsłużyć, by zyskać na czasie. Chciała wiedzieć, co odpowie jej Lucas.
Kiedy zostali sami, książę sięgnął po alkohol. Przyjrzał się uważnie napojowi w szklanicy i przez chwilę bełtał nim, jakby chciał wydobyć z niego coś więcej. Hope cierpliwie czekała na jego odpowiedź, lecz długo nie nadchodziła, a potem, gdy w końcu przemyślał to, co chciał powiedzieć, zgasił jej wszelki entuzjazm i na nowo próbował wzbudzić w niej złość.
- Nigdy wcześniej nie słyszałem tego od ciebie, moja piękna. Czyżby zadziałała magiczna siła klejnotów? - był ironiczny, na powrót stał się okropnym cynikiem, który lubieżnie niszczy jej dobry nastrój.
Jej dobry humor zgasł natychmiast jak świeczka od lodowatego podmuchu.
Zacisnęła mocno usta, łzy upokorzenia zmąciły jej wzrok. Wstała dumnie, uniosła wysoko brodę i rzuciła mu pogardliwie, pełne nienawiści spojrzenie, choć wiedziała, że i tak sobie z tego nic nie zrobi. Nie spodziewała się, że ich rozmowa skończy się tak szybko i tak brutalnie.
- Jeśli myślisz o mnie w ten sposób, Wasza Książęca Mość, to nie widzę powodu by mi dawać podobne bzdury. Najwidoczniej jeszcze żadnej kobiety nie uszczęśliwiły, skoro mężczyźni wypowiadają się o nich w tak podły i nikczemny sposób!
- Moja...
- Jeszcze nie jestem twoja, więc racz zważać na to, co mówisz, Wasza Książęca Mość, bo może się okazać, że w charakterze jestem podobna do matki i ucieknę nim się obejrzysz! - przerwała mu ostro, choć głos drżał jej lekko od łez. Nienawidziła go za to, że potrafił ją tak ranić, a jeszcze bardziej nienawidziła siebie za to, że robiła wszystko, aby potem zdobyć jego serce. Była słaba i naiwna.
Nie umiała walczyć z kimś takim jak Lucas, książę Wilcott, Był dojrzałym mężczyzną, doświadczonym i pozbawionym mrzonek o miłości, a ona młoda i naiwna. Jak mogła zdobyć jego serce, kiedy nawet w takich sytuacjach jak ta, wytrącał ją z równowagi, doprowadzał do płaczu? Czyżby miała już polec i zostać potulną żoną u boku władczego męża?
Nie doczekała się odpowiedzi – wyszła. Zostawiła go w salonie z tym łajdackim wyrazem twarzy. Właśnie tym był. Łajdakiem. Faith miała rację, a ona tak dzielnie go broniła! Naraziła się na gniew siostry, chociaż to ona powinna była ją strofować. Była młodszą siostrą i jej należały się reprymendy, ale w istocie, Faith wykazała się większym rozumem niż ona sama. Może jej siostra trafiła lepiej? Cain nie wyglądał na cynika pozbawionego serca, lecz na kogoś kto bardzo łatwo zakocha się w jej małej siostrze.
Uciekła do góry, po drodze natykając się na kamerdynera.
- Proszę wyprosić księcia z salonu. Nie wpuszczajcie go przez jakiś czas, a prezenty od niego proszę dawać ubogim.
Służący przyjął jej wiadomość ze skinieniem głowy, a gdy książę wyszedł z salonu udał się w jego kierunku. Hope natomiast uciekła na górę. Obawiała się, że jeśli odwróci się w jego stronę, to wydrapie mu oczy.

***

Kiedy na jego biurko padł długi cień nie spodziewał się, że będzie to jego ojciec, książę Sussex, odwiedzi go późnego wieczoru.
- Co ty tu robisz? - zapytał ostro i nawet nie miał zamiaru zaproponować staremu księciu by spoczął na fotelu przed biurkiem.
- Odwiedzam cię – odparł i usiadł ciężko na fotelu.
Lucas spojrzał na ojca i zmarszczył brwi. Od jakiegoś czasu nie widywał go, a teraz, gdy książę siedział w fotelu i lampy rzucały migotliwe światło, wyglądał dość dziwnie.
- Postarzałeś się – mruknął, wciąż przyglądając mu się z ciekawością.
Jego twarz jakby poszarzała, nabawił się więcej zmarszczek i posmutniał. Zapadł się w sobie, coś go dręczyło. Sussex uśmiechnął się blado i pokiwał głową.
- Przecież nie młodnieję. Cały czas się starzeję.
- Po co tu przyszedłeś? - zapytał nagle książę. Wyprostował się w fotelu i zmierzył obojętnym wzrokiem.
- Co ty znowu zrobiłeś? - zapytał ojciec i spojrzał na przeraźliwie obojętnego syna. - Co ty wyprawiasz?
- O co ci chodzi?
- O Hope! Na litość boską! - zdenerwowany Sussex zamilkł nagle, lecz po chwili znów podjął przerwany wątek. - Z tego, co mi Charity powiedziała, to Hope jest czymś mocno urażona. Kamerdyner powiedział jej, że panienka nie życzy sobie twoich odwiedzić przez najbliższe dwa tygodnie. Jeszcze nigdy nie była taka wściekła.
- Wydaję mi się, że to, o czym rozmawiam z narzeczoną, to wyłącznie moja sprawa. Pilnujcie wszyscy swoich spraw – warknął zirytowany.
Był ciekaw tego, co Hope mogła im powiedzieć, ale ostatecznie zdecydował, że nie była taka. Na pewno nie rozprawiała na prawo i lewo, że okazał się gamoniem, który nie potrafił trzymać języka za zębami.
Do dziś żałował tego, co powiedział. Nie przemyślał tego, nawet nie sądził, że coś takiego wyjdzie z jego ust. Był osłem. Zranił ją i choć pragnął naprawić swój błąd, to wiedział, że w tej chwili Hope była gotowa wydrapać mu oczy.
- Nie unoś się gniewem, po prostu martwię się tym, że nie potraficie się porozumieć. Zależy mi na tym, żeby wam się układało, Lucasie. Kocham Hope jak własną córkę, dlatego chcę dla niej jak najlepiej. Dla ciebie też – dodał, widząc skwaszoną minę syna.
Prawda była taka, że nie był najlepszym ojcem, on sam doskonale to wiedział, ale Lucas nie pozwolił mu na to, by naprawić swój błąd. Przyjął tytuł Wilcott, ale to wszystko, co zrobił. Nie był nawet pewny, czy kiedyś uda im się pokonać dzielącą ich odległość. Do końca życia będzie walczył z niechęcią własnego syna.
Chociaż serce mu krwawiło od obojętności i nienawiści syna, musiał odsunąć na razie swoje problemy – obecnie ważne było to, by Lucas przestał być tak gruboskórny wobec własnej narzeczonej.
- Spóźniona troska – odparł w końcu młody książę nawiązując do ostatniego zdania i wrócił do dokumentów, które koniecznie musiał przejrzeć. Nie obchodziło go to, co chciał mu powiedzieć, nie widział więc sensu, by dalej z nim rozmawiać.
Kiedy wstał, Lucas podniósł na niego wzrok. Obaj spojrzeli na siebie. Każdy z nich miał twardy wzrok, żaden nie potrafił odpuścić. Pierwszy zrobił to Sussex, odwrócił się plecami do syna i wyprostował się, dokładnie tak samo jak Wilcott.
Lucas dostrzegł uderzające podobieństwo do Sussex'a. Ojciec i syn. Tym właśnie byli. Łączyły ich niezniszczalne więzy krwi, musiał to zaakceptować, chociaż pałał do tego mężczyzny jawną nienawiścią. Nie chciał mieć nic wspólnego z kimś, kto całe życie wiódł beztroskie życie i płodził dzieci wszędzie, gdzie rzuciło go życie.
Młoda i naiwna aktoreczka była łatwym celem dla rozpuszczonego księcia. Oboje jednak nie spodziewali się, że powołają do życia chłopca, który potem przez resztę życia będzie czuł się jak wyrzutek. Nie pasujący nigdzie próbował odszukać własne miejsce, dom w którym będzie czuł się kochany. Teraz jednak nie chciał niczego, nikogo nie potrzebował. Sam sobie świetnie radził, a to, że księcia męczyły wyrzuty sumienia nie miało dla niego żadnego znaczenia,
Kiedy jego ojciec w końcu opuścił jego posiadłość mógł skupić się na raportach od Billa Wellinga. Uśmiechnął się do siebie, gdy okazało się, że sprawy za oceanem układały się po jego myśli. Jego interesy rozkwitały coraz lepiej, jego starania nie szły na marne, dlatego każda inwestycja kończyła się spektakularnym sukcesem.
Nie chodziło o majątek, chodziło o poczucie, że taki śmieć jak on mógł uzyskać więcej niż ci, którzy od wieków posiadali w swych rodzinach niezliczone dobra przynoszące im niezłe sumy. Nikt nie powinien wyznaczać ludziom granicy urodzenia. Każdy miał prawo do sukcesu, bez względu na pochodzenie. W końcu wszyscy umierali, śmierć nie omijała nawet wielkich królów, dlaczego więc majątki mogli zbijać ci, co posiadali tytuł?
Sam się przekonał, że arystokraci bywali pozbawieni serca i współczucia. Ich podłość nie znała granic, a znęcanie się nad innymi traktowali jak rozrywkę należącą im się z racji urodzenia. Nienawidził tego, chociaż nic nie mógł na to poradzić, jedyne co mu pozostało to robić wszystko, aby nie być takim jak oni.
Pracę nad listami i poleceniami przeciągnął do późnych godzin. Kiedy wpadał w rytm pracy, nie potrafił oderwać się od niej przez wiele godzin. Dopiero, gdy wybiła dwunasta w nocy zorientował się, że dziś zdecydowanie przeholował. Szybko udał się na górę, wziął już zimną kąpiel. Tu przed pójściem do łóżka dołożył jeszcze do drwa do kominka, tak by przez całą noc paliło się i ogrzewało pokój.
Poranek nadszedł zbyt szybko. Sen nie przychodził do niego, aż w końcu padł zmęczony przewracaniem się z boku na bok. Wściekły na cały świat zjadł śniadanie i udał się na plac budowy. Stocznia rosła w oczach, ale im bliżej było do końca tym więcej wymagała jego uwagi, chociaż teraz wolał być gdzieś indziej. Pragnął ujrzeć Hope – jej zielone oczy, które błyszczały za każdym razem, gdy w jej wnętrzu igrały jakieś emocje. Uwielbiał patrzeć na jej uśmiech, nie wymuszony gest wyczyniał z nim przeróżne rewelacje. Uwielbiam to, choć nie znosił poczucia słabości, ale dla tych chwil był zdolny zaryzykować wiele. Hope nie musiała o tym wiedzieć, on mógł spokojnie upajać się tym, co odczuwał.
Ale musiał się pilnować, bo im dłuższa była ich znajomość, tym coraz więcej pragnął zdobyć serce Hope, a nie chciał w zamian oddawać swojego. Taka wymiana nie wchodziła w grę.

10 komentarzy:

  1. Aaaa wchodzę tu codzienie i sprawdzam czy jest nowy rozdział :* jesteś świetna :* jak ja niemoglam się go doczekać :* czekam na kolejny ? :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Gołym okiem można zabaczyc ze Lucasa coś przycionga do Hope wszystko idzie w dobrym kierunku :D czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  3. W tym rozdziale Hope zaigrała z ogniem i nie wiem, czy ma rację w tej całym swoim żalu i urazie. czasami jej reakcje są naprawdę zbyt wyolbrzymione. Sama chciała go przyciągnąć, więc go sprokowokowała, jednak kiedy on próbuje sprowokować ją, to nagle zabawa przestaje się jej podobać. Potrafię zrozumieć jej zdenerwowanie, ale mogła zupełnie inaczej zakończyć tę rozmowę.
    Czasami Hope mnie irytuje, co nie znaczy, że nie podzielam niektórych jej opinii. Z drugiej strony Lucas ma za sobą wiele ciężkich chwil i podobnie jak ona potrzebuje czasu. Mogliby z tego uczynić siłę zamiast powód do kłótni. Hope wciąż żyje tymi romantycznymi historyjkami zamiast trzeźwo spojrzeć na życie. Chociaż każda kobieta gdzieś w głowie ma ten wielki romantyzm etc. nawet jeżeli twardo stąpa po ziemi.
    coz, w konsekwencji, obydwojgu przydałby się zimny kubeł wody na głowę. Niby są blisko czegoś, ale mam wrażenie, że krążą po omacku.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj nasz Lucas coś zaczyna coś czuć do hope :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Warto było czekać tak długo ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Pojawi się w tym tygodniu następny rozdział? bo naprawę opowieść jest cudowna masz talent :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.