Lucas
wziął ją pod rękę i poprowadził długim korytarzem, po obu jego
stronach konie wychylały kształtne łby i przypatrywały się
przybyszom. Chrupały siano i stawiały uszy. Hope czuła na ich
widok mieszaninę strachu, radości i niepewności. Różnorodność
ras i maści tych zwierząt sprawiła, że przez chwilę poczuła się
przytłoczona ich obecnością.
Dość
niechętnie przyznała, że gdyby nie obecność narzeczonego na
pewno uciekłaby, gdzie pieprz rośnie.
Książę
prowadził ją jeszcze przez chwilę, aż w końcu udało im się
odnaleźć jednego ze stajennych. Odezwał się do niego z taką
niewymuszoną władczością i stanowczością, aż Hope poczuła
nieprzyjemne mrowienie w dole kręgosłupa. Trochę ją to
przerażało, to że Lucas tak świetnie pasował do roli księcia.
Nie wiedziała tylko, czy ona będzie pasowała na jego żonę,
ponieważ nie potrafiła wydawać rozkazów. Nie była ani
stanowcza, a władza ją w ogóle nie pociągała.
-
Wyjdźmy na zewnątrz. Stajenny zaraz przyprowadzi nam konia.
Poszła
za nim milcząca i pełna wątpliwości. Nie powinna się
zastanawiać, ale wpadła jej do głowy myśl. Jak będzie między
nimi, gdy już się pobiorą? Czy będzie musiała podporządkować
się jego poleceniom? Tego będzie od niej wymagał? Wzdrygnęła się
na samą myśl o tym.
Nim
się zorientowała znaleźli się na podwórzu z drugiej
strony. Doskonale pamiętała to miejsce. To właśnie tu zaatakował
ją Ares. Spojrzała za zagrodę, która przysłaniała jej
miejsce, w którym upadła. Zadrżała. Wspomnienia zalały ją
ryczącą falą. Miała dziwne wrażenie, że jest świadkiem sceny,
że obserwuje jak gniadosz biegnie za nią, próbując roznieść
na kopytach. To było straszne. Serce waliło jej w piersi, a oddech
uwiązł w gardle. Zapatrzyła się w jeden punkt, a kończyny
sparaliżował strach.
-
Hope? Hope, słyszysz mnie? - Poprzez mgłę wspomnień, przedarł
się zdecydowany, szorstki głos księcia Wilcotta. Nie potrafiła
oderwać zmartwiałego wzroku od tego skrawka ziemi niedaleko lasu,
gdzie niemal zginęła. Spod śmiercionośnych kopyt oszalałego
Aresa uratował ją Lucas. Zawdzięczała mu tak wiele.
W
ostatnim czasie nie była zbyt miła dla niego, rozpamiętywała
słowa, które wypowiedział w gniewie, ale miał przecież do
tego prawo. Został postawiony przed faktem dokonanym, więc nikt nie
powinien był się mu dziwić, że wypowiedział kilka gorzkich słów.
Była potem dla niego tak bardzo nieuprzejma i choć młody książę
wygłaszał swe cyniczne uwagi, którymi często ją ranił,
nie robił tego po to, aby pogłębić rozdźwięk między nimi.
Wiedziała, że w porównaniu do niego, była młoda i naiwna.
Kłóciła się z nim, choć to on miał przewagę wiekową i
doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji. A teraz chciał pozbyć
się jej strachu, nawet podarował jej wspaniałą klacz, której
nie chciała przyjąć, a przecież uwielbiała konie.
-
Hope! - Poczuła lekkie szarpnięcie. Odwróciła spojrzenie i
w końcu oprzytomniała, wydobywając się z obłoku myśli. Lucas
przyglądał jej się uważnie. Uśmiechnęła się do niego słabo i
wyswobodziła się z uścisku silnych dłoni i odsunęła w bok.
Potrzebowała swobody i przestrzeni.
-
Wszystko mi się przypomniało... - urwała, gdy z boku usłyszała
stukot końskich kopyt. Odwróciła się i z mroku stajni
wyszedł stajenny prowadząc na długim uwiązie gniadą arabską
klaczkę. Szła raźnie obok mężczyzny i rozglądała się na boki.
Hope przełknęła gwałtownie ślinkę i cofnęła się kilka
kroków, jakby klacz miała ją pożreć. Nic się takiego nie
stało. Arabka stała spokojnie, bardziej zainteresowana stajennym.
-
Jak ma na imię? - zapytał książkę.
-
Dama – oznajmił stajenny, po czym podał uwiąz Lucasowi.
Mężczyzna podziękował służącemu i odprawił go skinieniem
głowy. Zostali w trójkę.
-
Czy to jest konieczne? Czy nie ma innego sposobu? - jęknęła.
Książę podszedł do niej i wyciągnął dłoń.
-
Chodź, moja księżno, inaczej nie pokonasz swego strachu.
-
Tylko nie moja księżno! - zawołała buntowniczo. Jej strach
oddalił się w okamgnieniu, nie było śladu po nim, ani także po
łzach. Hope mierzyła księcia zagniewanym wzrokiem.
Lucas
uniósł wysoko brew i patrzył na nią z lekką kpiną. Coś
jednak zmieniło się w jego postawie, bo po chwili smagnął ją
złośliwym spojrzeniem.
-
To może wolisz „mały tchórzu”? Lepiej? - pytał, drwiąc
bezlitośnie z jej strachu. Dziewczyna poczuła wzbierającą złość.
Jak śmiał w ogóle tak z niej szydzić?! Nie widział jak
bardzo się bała? Przecież jej strach nie brał się znikąd! Miała
podstawy, aby unikać koni i on o tym doskonale wiedział, ale teraz
uznał, że ma prawo wytykać ją palcami i naśmiewać się.
-
Nie jestem tchórzem! - zaperzyła się, zaciskając drobne
dłonie w pięści. Wyglądała naprawdę wspaniale z iskrzącymi się
od złości oczami, zarumienioną od gniewu twarzą. Wilcott nie
potrafił oderwać od niej oczu, zbyt zafascynowany widokiem
rozjuszonej piękności.
-
Jesteś. Uciekasz, boisz się, i nie umiesz stanąć twarzą w twarz
ze swoim strachem. Dlaczego? Bo jesteś tchórzem.
Hope
była zbyt ogarnięta złością, by zorientować się, że postawa
narzeczonego, jego słowa i gesty były jedynie zwykłym podstępem.
Wzbudził w niej złość, doskonale wiedząc, że zareaguje na jego
słowa gniewem. Duma nie pozwoli jej przyznać mu racji.
Dlatego
właśnie poczuł triumf, gdy panna Winward podeszła do Damy i
wyciągnęła dłoń, aby zanurzyć ją w gęstej grzywie. Przesunęła
rękę i dotknęła jedwabistej sierści lśniącej w słońcu. Była
piękna, zgrabna, o długich, szczupłych nogach, wąskim pysku i
skośnych łopatkach. Hope niemal wstrzymała oddech z wrażenia.
Dama zasługiwała na to imię. Wyglądała jak prawdziwa dama,
egzotyczna piękność, która nie jest świadoma swego uroku.
Głaskała
ją cały czas, dotykała i przesuwała palcami po szyi, aby dotrzeć
do charakterystycznego pyska. Miękkie chrapy ruszały się powoli,
klacz dmuchała w jej dłoń ciepłym powietrzem.
-
No widzisz? To nie było takie trudne – zakpił. Spojrzała na
niego oszołomiona.
Rzeczywiście,
to wcale nie było takie trudne. W końcu podeszła do konia bez
większej obawy, kierowana złością pozbyła się strachu, który
dodatkowo ją odpowiednio zmotywował.
Wciąż
głaskała klacz, gdy książę nagle przysunął się do niej i
położył dłoń na jej dłoni. Nie włożyła rękawiczek, więc
poczuła ciepło bijące z jego skóry. Westchnęła i nie
namyślając się zbyt długo kciukiem przesunęła po wierzchu
szorstkiej skóry.
-
Nie masz dłoni księcia – szepnęła, z uwagą przyglądając się
ich połączonym dłoniom. - Masz dłonie ciężko pracującego
mężczyzny.
-
Nie obijam się całe dnie, jak robią to twoi wierni adoratorzy –
odpowiedział sucho i nagle zerwał tę więź, która
wytworzyła się między nimi przez chwilę. Wsunął rękę do
kieszeni, jakby obawiał się, że Hope będzie próbowała po
nią sięgnąć.
-
Myślisz, że mi to imponuje? Że zachwycam się ich bogactwem i
tytułami? Wielu z nich nawet nie ma pojęcia, co to ciężka praca.
Bawią się za pieniądze, które zarabiają dla nich inni
ludzie. Wcale mi się to nie podoba, więc nie rozumiem, dlaczego
miało być inaczej?
Odwróciła
się na pięcie i odeszła, czując na sobie palący wzrok księcia.
***
Hope
była zła na siebie, że znów dała się sprowokować, ale
tak ciężko było utrzymać uczucia w ryzach, gdy książę był
blisko, dotykał ją, a potem wszystko niszczył cierpką uwagą. Nie
znosiła tego, bo nawet najpiękniejsza chwila spędzona z księciem
sprowadzała się na końcu do kłótni i złości.
Unikała
siostry, a także lokaja, w którym Faith się zadłużyła.
Nie zachowywał się wobec niej źle, wręcz przeciwnie, miała
wrażenie, iż służący patrzy na nią w łagodny sposób.
Posunęła się nawet do tego, by przypuszczać, że otoczył ją swa
opieką. Za
każdym razem, gdy przebywała w salonie lub bibliotece dopytywał
się, czy czegoś jej nie brakuje. Wiernie dotrzymywał jej
towarzystwa w salonie, gdy przyjmowała, któregoś z
adoratorów, a także zgłaszał się na ochotnika, by
towarzyszyć paniom jako przyzwoitka w trakcie wyprawy do miasta.
-
Cóż, wygląda na to, że masz wiernego adoratora – syknęła
Faith, gdy razem postanowiły udać się do miasta na zakupy.
Oczywiście Cain udał się z nimi i młodsza panna Winward
zauważyła, że lokaj uważnie wpatruje się w jej siostrę.
-
To znaczy? - zapytała, nie bardzo rozumiejąc jej pytanie.
Kompletnie nie wiedziała, o jakiego wielbiciela jej chodzi. A jej
uszczypliwy ton wcale jej w tym nie pomagał.
-
Podobasz się Cain'owi – znów syknęła, nawet nie
ukrywając, że jest zazdrosna.
-
Faith, czy ty przypadkiem nie przesadzasz? Jestem zaręczona...
-
No właśnie, jesteś zaręczona, a nie chora na trąd, więc to nie
oznacza, że nie możesz się podobać mężczyznom. A Cain
najwidoczniej jest zapatrzony w ciebie jak w obraz. - Hope zmierzyła
tylko siostrę uważnym spojrzeniem i westchnęła bezradna. Z
zaciętej miny siostry wnioskowała, że nic nie było w stanie
przemówić jej do rozumu. Ubzdurała sobie, że jej ukochany
wzdycha akurat do kogoś innego. To było niedorzeczne, ale ze strony
Faith mogło wydawać się całkiem logiczne.
-
Boże, Faith, on wcale nie jest moim wielbicielem. Nie przesadzaj
już, dobrze? - poprosiła ją łagodnie i spojrzała na nią
karcąco.
-
To jak wytłumaczysz jego zachowanie? Myślisz, że nie zauważyłam,
jak gania za tobą? Brakuje, żeby zaczął merdać ogonem i drapać
się za uszami jak Biszkopt - bąknęła Faith i spiorunowała służącego wzrokiem. Zdumienie
odebrało Hope e mowę, ale wkrótce parsknęła
urywanym śmiechem. Nie powinna się śmiać, uraza widoczna w oczach młodszej siostry była aż nadto widoczna, ale jej porównanie lokaja do
psa było komiczne.
-
Faith, nie zachowujesz się racjonalnie. Jesteś okropnie zazdrosna!
I nawet nie masz ku temu powodów. Zresztą, o co ty mnie w
ogóle posądzasz? Ostatnio w ogóle nie możemy się
porozumieć. Dlaczego zachowujesz się w ten sposób? - Młoda dama zmieszała się odrobinę i umknęła wzrokiem w bok, gdy Hope
spojrzała na nią z przyganą.
Nie
wiedziała, jak jej wytłumaczyć, że Cain w ogóle
jej nie interesuje. Była zaręczona, nawet jeśli tym człowiekiem
był mężczyzna, z którym w żaden sposób nie mogła
się porozumieć. Nie interesowali ją inni. Lucas dostarczał jej
wystarczająco dużo rozrywki.
-
Przepraszam – szepnęła w końcu pełna skruchy. - Ostatnio
zachowuję się wobec ciebie okropnie. Zamiast cię wspierać i
kochać, ja tylko dokładam ci zmartwień i cierpienia.
Hope
milczała ciekawa tego, co powie młodsza siostra, ale najwidoczniej
Faith nie miała zamiaru dodawać nic więcej, dlatego złapała ją
za ramię i lekko je uścisnęła, starając przekazać jej w tym
uścisku jak najwięcej.
-
Nie gniewam się, ale pamiętaj, że działam zawsze dla twojego
dobra, choć może rzeczywiście wtedy nie powinnam wypytywać o tego
służącego.
-
Nazywa się McRoy. Cain McRoy. Jest Szkotem. Kilka razy udało mi się
z nim porozmawiać normalnie, to znaczy bez wzajemnych zarzutów
i oskarżeń. - dodała z goryczą, zerknęła do tyłu. Wyprostowała
dumnie głowę i przyspieszyła kroku.
-
Bardzo często ci tak dokucza?
-
Jak tylko ma okazję, ale daję sobie radę. Wiesz, że jestem
złośliwa i potrafię użądlić boleśniej niż osa.
Hope
zaśmiała się nie bardzo wiedząc, czy współczuć Cainowi,
czy życzyć mu powodzenia. Faith, gdy chciała, potrafiła być
uciążliwa i naprawdę dać się człowiekowi we znaki. Jeśli
podbije jego serce, to na pewno szczerością, ponieważ nie bawiła się
w udawanie, więc jeśli mówiła, że kochała, to kochała
naprawdę - całą sobą.
Zakupy w mieście zakończyły w księgarni. Hope wybrała dwie książki:
jedną z nich był tomik wierszy miłosnych, a druga z gatunku
płaszcza i szpady. Faith zdecydowała się na coś przygodowego.
Cain
oczywiście wiernie im towarzyszył, a gdy wróciły już do
posiadłości, szybko umknął do swoich zajęć.
-
Hope, dobrze, że już jesteś! - zawołała Charity, która
tego dnia nie czuła się zbyt dobrze, dlatego została w domu, ale
widząc ją ubraną w dzienną suknię, Hope pokryła szerokim
uśmiechem zaskoczenie. Księżna nadal była blada, lecz jej twarzy
nie wykrzywiła grymas bólu. - Masz gościa – poinformowała
ją, szeroko się uśmiechając. Natychmiast poczuła jak serce wali
jej jak oszalałe. Wiedziała kto do niej przyszedł, dlatego czym
prędzej zdjęła czepek i rękawiczki, oddała je służącej, i z
wdziękiem udała się do salonu, mając nadzieję, że nie widać po
niej tego podekscytowania jakie czuła w środku.
Ku
jej ogromnemu rozczarowaniu w salonie nie zastała narzeczonego. Na
sofie siedziała drobna blondynka w bladożółtej sukience z
muślinu. Na kolanach spoczywała mała, wełniana torebka oraz
rękawiczki. Kiedy weszła do salonu, gość odwrócił twarz
w jej stronę i Hope od razu rozpoznała dziewczynę. Pamiętała jej
imię i nazwisko. Była córką księcia Tresham, Cassandra
Burton. To ona któregoś wieczoru napadła na nią bez powodu,
to właśnie na tamtym balu zobaczyła Lucasa z jakąś kobietą, w
dość intymnej rozmowie.
-
Dzień dobry – przywitała się, wstając gwałtownie. Hope
uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco, bynajmniej nie chciała,
aby gość czuł się niezręcznie.
-
Dzień dobry – przywitała się z nią uprzejmie i na chwilę
zapadła niezręczna cisza, którą przerwała Charity.
-
Porozmawiajcie sobie w spokoju. Zaraz przyślę do was Faith.
Chciałabym, żebyście się zaprzyjaźniły. Hope prócz
siostry nie ma nikogo w swoim wieku.
Księżna
wyszła, pozostawiając młode damy same sobie.
-
Chciałam cię przeprosić – wypaliła nagle Cassandra, przy okazji
bardzo się czerwieniąc. Wyglądała na onieśmieloną i
wystraszoną. - Nie zachowywałam się wobec ciebie zbyt uprzejmie,
to znaczy, głównie wtedy na balu... Przepraszam.
-
Powiem ci szczerze, że mnie zaskoczyłaś swoim zachowaniem, bo nie
spodziewałam się, że po prostu przyjedziesz mnie przeprosić, tym
bardziej, że nie myślałam o tym, co się wtedy wydarzyło.
-
Naprawdę? To ulżyło mi. Mam nadzieję, że mimo wszystko
zostaniemy przyjaciółkami. Nie chcę sobie robić wrogów
z kobiet, które... Cóż, które wydają mi
się być normalnymi w porównaniu do innych debiutantek. -
Panna Winward uśmiechnęła się słysząc ten niewymuszony
komplement.
-
Nie jestem próżna, ale nieskromnie muszę przyznać, że tak
się właśnie czuję. Nie bywam tak często w towarzystwie, bo nie
zależy mi na tym, ale gdy widzę tych wszystkich ludzi zachowujących
się tak... sztucznie, nie mogę uwierzyć, że to wszystko jest
spowodowane niepisanymi zasadami. I w dodatku, te plotki o mnie i
mojej siostrze. To wszystko mnie odstręcza od socjety.
-
Zgadzam się z tobą w zupełności! - zawołała uradowana
Cassnadra, w jej błękitnych oczach błysnęła radość.
Po
chwili do salonu weszła Faith. Hope przedstawiła obie dziewczyny i
w trójkę zaczęły rozmawiać o tym, co nie podoba im się w
towarzystwie. Zdumiewająco szybko okazało się, że Cassie, bo tak
kazała na siebie mówić, podzielała poglądy dziewcząt. Ich
znajomość z każdą chwilą pogłębiała się, aż w końcu obie
strony dowiedziały się o sobie wystarczająco dużo, aby szczerze
się polubić.
-
Wybaczcie mi, ale muszę już wracać. Po południu przychodzi do
mnie krawcowa, robimy przymiarki do sukni na bal u hrabiny Cadogan,
który odbędzie się za kilka tygodni. Będziecie tam? - Panny
Winward spojrzały po sobie nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
Nie przypominały sobie, by Charity wspominała im o tym balu,
dlatego nie wiedziały, czy dostały takie zaproszenie i czy
rzeczywiście pójdą.
-
Nie wiemy – odpowiedziała w końcu Faith. - Najwidoczniej nie
dostałyśmy jeszcze zaproszenia.
-
Och, to w takim razie pomówię z moją matką, na pewno
szepnie o was słówko hrabinie.
-
Nie, nie musisz. Naprawdę. Czułybyśmy się niezręcznie,
gdybyśmy... - zaczęła Hope niezdarnie. Nie wiedziała, co
powiedzieć, bo i nigdy wcześniej nie spotkała się z tym, by ktoś
tak otwarcie zechciał wyświadczyć jej przysługę.
-
Ależ to żaden problem. Hrabina Cadogan lubi wpływowych ludzi,
takich jak księżna Reabourn, więc na pewno szybko naprawi swój
błąd.
Po
wyjściu Cassandry, Hope i Faith popatrzyły na siebie, a potem
szczerze się roześmiały. Bardzo polubiły pannę Burton, wydawała
się spokojną, wyważoną osobą z lotnym umysłem i ciętym
językiem. Na pewno czuła się osamotniona pośród tłumu,
podobnie jak one. Pragnęły towarzystwa dziewcząt w ich wieku, bo
przebywanie z osobami znacznie starszymi na dłuższą metę było
męczące. Oczywiście miały siebie, ale w ostatnim czasie nie mogły
się porozumieć. Trzymały się blisko siebie i ich wspólne
towarzystwo stało się nieco uciążliwe. W wiosce każda miała
dzień wypełniony zajęciami, szyły, prasowały, sprzątały.
Zawsze było coś do zrobienia, ale tu, w Anglii, we wszystkich tych
czynnościach wyręczała je służba. Czuły już przesyt własną
obecnością.
Kiedy
zostały same, do salonu weszła Charity. Miała dość groźną
minę, co mocno zaniepokoiło obie siostry. Pierwszy raz widziały ją
taką niezadowoloną.
-
Coś się stało? - zapytała ostrożnie Faith i czekały na
odpowiedź księżnej.
-
Faith, czy mogłabyś nas zostawić same? - słowa Charity zabrzmiały
bardziej jak rozkaz, niż pytanie, dlatego młodsza panna Winward
wstała, kiwnęła głową i posłała siostrze niespokojne
spojrzenie. Hope zacisnęła dłonie w pięści, domyślając się
tylko powodów, dla których Chairty tu przyszła i
życzyła sobie rozmowy w cztery oczy.
-
Dlaczego jesteś taka zdenerwowana? - rzekła w końcu Hope. Odważyła
się spojrzeć na opiekunkę i dostrzec jak wyraz jej twarzy
łagodnieje z każdą chwilą. - Co zrobiłam źle?
-
Wiesz, chyba ty niczemu nie jesteś winna... Tu chodzi głównie
o Lucasa.
-
Tak? - ponagliła księżnę, czując coraz większy niepokój
i wstyd. Zapewne służba doniosła Charity, że całowali się pod
oknami posiadłości. Oboje zachowali się dość nierozważnie.
-
Nie powinnam być na ciebie zła, jesteś jeszcze młoda i niewinna,
ale następnym razem, gdy twój narzeczony będzie chciał cię
pocałować w miejscu publicznym kategorycznie mu tego zabroń. Nie
jestem przeciwniczką publicznej czułości wobec współmałżonka,
ale jednak narzeczeni powinni miarkować okazywanie drugiej osobie
zainteresowania. Wiem, że pocałunek wynika z inicjatywy Lucasa, ale
ty, Hope, również w tym uczestniczyłaś. Nie czuj się
winna, bo rozumiem doskonale, że jesteś młoda, krew ci się burzy
i ciekawość popycha cię do spróbowania czegoś zakazanego.
Mimo wszystko powinniście przestrzegać zasady, które
obowiązują wszystkich.
Hope
w trakcie tej przemowy odczuwała całą masę różnych uczuć
i wszystkie były one ze sobą tak połączone, że trudno jej było
określić. Była zła na Lucasa za to, że postawił ją w takiej
sytuacji – ponownie. Byli już po słowie, ale to i tak nie
zwalniało ich to z obowiązku przestrzegania zasad. Była również
rozżalona oraz urażona tym, że Charity skierowała do niej te
słowa. Dobrze wiedziała, że to książę Wilcott wyszedł z
inicjatywą, ona pozostała bierną w tej sytuacji. Jak mogło być
inaczej, skoro dobrze wiedziała, co czuje do księcia?
Niejednokrotnie była świadkiem ich sprzeczek, więc nie powinna
mieć żadnych wątpliwości i pretensji.
Przez
wzgląd na doświadczenie, wiek i przede wszystkim relacje jakie je
łączyły, pokornie schyliły głowę i zgodziła się cicho z
księżną.
-
Postaram się, by już nigdy więcej nie doszło do takiej sytuacji.
-
Cieszę się. Ufam ci i wiem, że nie posuniesz się dalej w tej
znajomości, choć muszę przyznać, że zaskoczyło mnie to, gdy
usłyszałam, że książę cię całuję. Spodziewałam się, że
będziesz nastawiona do niego bardzo negatywnie.
-
Bo jestem – odparła butnie, lecz poczerwieniała, gdy księżna
roześmiała się dobrodusznie i posłała jej znaczące spojrzenie.
Nie
uwierzyła jej, a najgorsze w tym wszystkim było to, że ona sama
sobie przestawała już wierzyć.
***
Ku
rosnącej irytacji, a także nieco perwersyjnej radości, Lucas
zaczął coraz częściej ją odwiedzać, co oczywiście poruszyło
ogromną lawinę plotek w towarzystwie. Wszyscy byli zaskoczeni tym,
że ich zaręczyny w końcu zostały potwierdzone pierścionkiem,
jaki lśnił na palcu panny Winward. Oczekiwano również
przyjęcia, na którym zostanie wszystko potwierdzone, dlatego
gdy minął sierpień, a po nim pierwsze tygodnie września, wszyscy
zaczęli coraz głośniej wyrażać swe wątpliwości, jednak nikt ze
strony książęcej, a także samych narzeczonych nie miał zamiaru
rozwiązać wątpliwości.
Lucas
przeszywał nazbyt ciekawych dżentelmenów jednym z tych
swoich złowrogich spojrzeń. Jedyną osobą z towarzystwa, która
zasłużyła na szczerość był lord Sutton, jego wspólnik w
interesach.
-
Lucasie, musisz w końcu ukrócić to milczenie, bo nie mogę
wejść do klubu White'a spokojnie. Wszyscy mnie wypytują o twoje
zaręczyny, a ja nawet nie wiem, co im mam powiedzieć – rzucił w
połowie żartobliwie, w połowie karcąco.
-
Powiedz, że to nie jest ich pieprzony interes. Hope jest moją
narzeczoną, a oni i tak nie będą zaproszeni na ślub! - warknął
zirytowany. Miał dość tego nagabywania, plotkowania i
insynuowania, balansował na granicy zimnej furii i złowrogiego
milczenia. Nie miał już siły odpierać te wszystkie pytania,
którymi go zarzucona nieustannie od kilkunastu tygodni. Czy
naprawdę było to konieczne? I czy kiedyś umilkną plotki na ich
temat?
Nieoczekiwanie
poczuł żal. Było mu żal Hope, która była wszystkiego
nieświadoma. Próbowali ją chronić przed tym szumem jaki
wywołał ich związek. On, Sussex i księstwo Reaburn starali się
trzymać siostry Winward jak najdalej od plotkarzy. Odgradzali je od
socjety żądnej skandalu.
-
W porządku, nie unoś się tak. Nie ukrywam, że sam jestem
zainteresowany waszym związkiem, bo nie wiem, czego się spodziewać.
-
Spodziewaj się zaproszenia na ślub, a wcześniej na przyjęcie
zaręczynowe.
Sutton
uśmiechnął się do Lucasa i poklepał go po ramieniu, bardzo
zadowolony z przebiegu ich dyskusji. Oczywiście nie miał zamiaru
nikomu nic wspominać o tej rozmowie, ponieważ doskonale znał
towarzystwo i wiedział, że z takiej informacji wiele złośliwych
dam, mogłyby przekształcić to w kłamliwe plotki. Nie mógł
do tego dopuścić, bo cenił i szanował księcia, a także polubił
jego małą narzeczoną. Oboje, według jego mniemania, pasowali do
siebie. Uzupełniali się w każdy możliwy sposób, choć
żadne z nich, jak zdążył zauważyć, ani myślało przyznać się
do tego, że to drugie znaczyło coś więcej, a przecież nie mógł
uwierzyć, że Hope nie wzbudziła w tym mężczyźnie ciepłych
uczuć.
Nie
wiedział jak to było z Hope, bo nie znał jej na tyle dobrze, by
rozeznać się w jej uczuciach, ale wierzył, że było z nią tak
samo jak z Lucasem. Wolała unosić się dumą i pokazywać butę,
zaprzeczać wszystkiemu, co związane z jej narzeczonym.
Ooo jest nareszcie jest tak długo czekałam i się doczekałam :* i jak zwykle GENIALNE ❤❤❤
OdpowiedzUsuńAch, Lucas. Czasami naprawdę potrafi wzbudzić tyle ciepłych uczuć, a czasami zwyczajnie doprowadza człowieka do szału. Oczywiste jest to, że ten trudny charakter dodaje mu uroku, ale dlaczego zabrał tą rekę? To był taki cudowny moment, by nawiązać nić porozumienia. No ale cóż. Wszystko w swoim tempie.
OdpowiedzUsuńWłaściwie szkoda mi Faith i sama nie wiem, co myśleć o jej obiekcie westchnień. Być może to tylko taka taktyka na zwrócenie uwagi, ale niemniej jednak to bardzo niemiłe i zwyczajnie nieludzkie. Wcale nie jestem więc zaskoczona, że właśnie tak się zachowuje. Czasami jak za bardzo zależy nam na czymś, to człowiek nie umie się zachować racjonalnie.
A co do Charity i tej małego nagany... ach, to były czasy! A nie to co teraz, ledwo wyjdzie się na miasto do parku a tam pełno takich całusnych, bezwstydnych par :D
Czekam na więcej! :)
Pozdrawiam
kocham <3
OdpowiedzUsuńKocham księcia!!! Nie dręcz nas i dodaj kolejny rozdział jak najszybciej, proszę! :D <3
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że chyba to nie byłoby takie fajne, gdyby powtórzyła się sytuacja z biblioteki. Teraz Hope i Licas się pilnują, a przynajmniej starają, trochę jeszcze udają, że wcale a wcale się nie lubią, zarówno przed sobą jak i przed innymi, a napięcie między nimi cały czas jest wyczuwalne. Takie drobne gesty jak te przy klaczce tylko podsycają mój apetyt jako czytelnika :D Poza tym w ich przypadku te małe kroczki przyniosą (mam nadzieję) lepsze efekty niż rzucanie się na siebie. Cóż, w zasadzie to już było, a teraz mimo wszystko przydałoby się odrobić lekcje z prawdziwego porozumiewania się - przed kolejną sceną w bibliotece zdecydowanie im się to przyda :P
OdpowiedzUsuńAle pieprze trzy po trzy, ale jak tutaj krótko o logicznie opisać relację Hope i Lucasa? No, chyba się nie da :) To taki rollercoaster, raz w górę, raz w dół, raz bliżej, raz dalej, strasznie to wszystko ekscytujące, ale równowagi w tym żadnej. Także z mojej strony życzę im, żeby gdzieś odnaleźli równowagę, aby to szaleństwo (które chyba nigdy u nich nie zniknie :P) miało dobrą podporę.
A co do Faith, chyba poczuła się zazdrosna, prawda? Trochę mi jej szkoda, bo chyba jest trochę zaniedbaną siostrą. Mimo wszystko to Hope będzie żoną tego Lucasa, ona będzie księżną i na dodatek skupia uwagę nawet lokaja. Faith jest nadal w cieniu, poza tym wydaje się, że nie może narzekać, bo musi wspierać siostrę, która skupiając większość uwagi potrzebuje wsparcia siostry. Mam nadzieję, że Hope mimo wszystko czasem przestanie wyłącznie myśleć o sobie, a czasem skupi się wyłącznie na siostrze.
Czekam na kolejny, pozdrawiam! :**