29 września 2015

Rozdział 28





Lucas wziął ją pod rękę i poprowadził długim korytarzem, po obu jego stronach konie wychylały kształtne łby i przypatrywały się przybyszom. Chrupały siano i stawiały uszy. Hope czuła na ich widok mieszaninę strachu, radości i niepewności. Różnorodność ras i maści tych zwierząt sprawiła, że przez chwilę poczuła się przytłoczona ich obecnością.
Dość niechętnie przyznała, że gdyby nie obecność narzeczonego na pewno uciekłaby, gdzie pieprz rośnie.
Książę prowadził ją jeszcze przez chwilę, aż w końcu udało im się odnaleźć jednego ze stajennych. Odezwał się do niego z taką niewymuszoną władczością i stanowczością, aż Hope poczuła nieprzyjemne mrowienie w dole kręgosłupa. Trochę ją to przerażało, to że Lucas tak świetnie pasował do roli księcia. Nie wiedziała tylko, czy ona będzie pasowała na jego żonę, ponieważ nie potrafiła wydawać rozkazów. Nie była ani stanowcza, a władza ją w ogóle nie pociągała.
- Wyjdźmy na zewnątrz. Stajenny zaraz przyprowadzi nam konia.
Poszła za nim milcząca i pełna wątpliwości. Nie powinna się zastanawiać, ale wpadła jej do głowy myśl. Jak będzie między nimi, gdy już się pobiorą? Czy będzie musiała podporządkować się jego poleceniom? Tego będzie od niej wymagał? Wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
Nim się zorientowała znaleźli się na podwórzu z drugiej strony. Doskonale pamiętała to miejsce. To właśnie tu zaatakował ją Ares. Spojrzała za zagrodę, która przysłaniała jej miejsce, w którym upadła. Zadrżała. Wspomnienia zalały ją ryczącą falą. Miała dziwne wrażenie, że jest świadkiem sceny, że obserwuje jak gniadosz biegnie za nią, próbując roznieść na kopytach. To było straszne. Serce waliło jej w piersi, a oddech uwiązł w gardle. Zapatrzyła się w jeden punkt, a kończyny sparaliżował strach.
- Hope? Hope, słyszysz mnie? - Poprzez mgłę wspomnień, przedarł się zdecydowany, szorstki głos księcia Wilcotta. Nie potrafiła oderwać zmartwiałego wzroku od tego skrawka ziemi niedaleko lasu, gdzie niemal zginęła. Spod śmiercionośnych kopyt oszalałego Aresa uratował ją Lucas. Zawdzięczała mu tak wiele.
W ostatnim czasie nie była zbyt miła dla niego, rozpamiętywała słowa, które wypowiedział w gniewie, ale miał przecież do tego prawo. Został postawiony przed faktem dokonanym, więc nikt nie powinien był się mu dziwić, że wypowiedział kilka gorzkich słów. Była potem dla niego tak bardzo nieuprzejma i choć młody książę wygłaszał swe cyniczne uwagi, którymi często ją ranił, nie robił tego po to, aby pogłębić rozdźwięk między nimi. Wiedziała, że w porównaniu do niego, była młoda i naiwna. Kłóciła się z nim, choć to on miał przewagę wiekową i doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji. A teraz chciał pozbyć się jej strachu, nawet podarował jej wspaniałą klacz, której nie chciała przyjąć, a przecież uwielbiała konie.
- Hope! - Poczuła lekkie szarpnięcie. Odwróciła spojrzenie i w końcu oprzytomniała, wydobywając się z obłoku myśli. Lucas przyglądał jej się uważnie. Uśmiechnęła się do niego słabo i wyswobodziła się z uścisku silnych dłoni i odsunęła w bok. Potrzebowała swobody i przestrzeni.
- Wszystko mi się przypomniało... - urwała, gdy z boku usłyszała stukot końskich kopyt. Odwróciła się i z mroku stajni wyszedł stajenny prowadząc na długim uwiązie gniadą arabską klaczkę. Szła raźnie obok mężczyzny i rozglądała się na boki. Hope przełknęła gwałtownie ślinkę i cofnęła się kilka kroków, jakby klacz miała ją pożreć. Nic się takiego nie stało. Arabka stała spokojnie, bardziej zainteresowana stajennym.
- Jak ma na imię? - zapytał książkę.
- Dama – oznajmił stajenny, po czym podał uwiąz Lucasowi. Mężczyzna podziękował służącemu i odprawił go skinieniem głowy. Zostali w trójkę.
- Czy to jest konieczne? Czy nie ma innego sposobu? - jęknęła. Książę podszedł do niej i wyciągnął dłoń.
- Chodź, moja księżno, inaczej nie pokonasz swego strachu.
- Tylko nie moja księżno! - zawołała buntowniczo. Jej strach oddalił się w okamgnieniu, nie było śladu po nim, ani także po łzach. Hope mierzyła księcia zagniewanym wzrokiem.
Lucas uniósł wysoko brew i patrzył na nią z lekką kpiną. Coś jednak zmieniło się w jego postawie, bo po chwili smagnął ją złośliwym spojrzeniem.
- To może wolisz „mały tchórzu”? Lepiej? - pytał, drwiąc bezlitośnie z jej strachu. Dziewczyna poczuła wzbierającą złość. Jak śmiał w ogóle tak z niej szydzić?! Nie widział jak bardzo się bała? Przecież jej strach nie brał się znikąd! Miała podstawy, aby unikać koni i on o tym doskonale wiedział, ale teraz uznał, że ma prawo wytykać ją palcami i naśmiewać się.
- Nie jestem tchórzem! - zaperzyła się, zaciskając drobne dłonie w pięści. Wyglądała naprawdę wspaniale z iskrzącymi się od złości oczami, zarumienioną od gniewu twarzą. Wilcott nie potrafił oderwać od niej oczu, zbyt zafascynowany widokiem rozjuszonej piękności.
- Jesteś. Uciekasz, boisz się, i nie umiesz stanąć twarzą w twarz ze swoim strachem. Dlaczego? Bo jesteś tchórzem.
Hope była zbyt ogarnięta złością, by zorientować się, że postawa narzeczonego, jego słowa i gesty były jedynie zwykłym podstępem. Wzbudził w niej złość, doskonale wiedząc, że zareaguje na jego słowa gniewem. Duma nie pozwoli jej przyznać mu racji.
Dlatego właśnie poczuł triumf, gdy panna Winward podeszła do Damy i wyciągnęła dłoń, aby zanurzyć ją w gęstej grzywie. Przesunęła rękę i dotknęła jedwabistej sierści lśniącej w słońcu. Była piękna, zgrabna, o długich, szczupłych nogach, wąskim pysku i skośnych łopatkach. Hope niemal wstrzymała oddech z wrażenia. Dama zasługiwała na to imię. Wyglądała jak prawdziwa dama, egzotyczna piękność, która nie jest świadoma swego uroku.
Głaskała ją cały czas, dotykała i przesuwała palcami po szyi, aby dotrzeć do charakterystycznego pyska. Miękkie chrapy ruszały się powoli, klacz dmuchała w jej dłoń ciepłym powietrzem.
- No widzisz? To nie było takie trudne – zakpił. Spojrzała na niego oszołomiona.
Rzeczywiście, to wcale nie było takie trudne. W końcu podeszła do konia bez większej obawy, kierowana złością pozbyła się strachu, który dodatkowo ją odpowiednio zmotywował.
Wciąż głaskała klacz, gdy książę nagle przysunął się do niej i położył dłoń na jej dłoni. Nie włożyła rękawiczek, więc poczuła ciepło bijące z jego skóry. Westchnęła i nie namyślając się zbyt długo kciukiem przesunęła po wierzchu szorstkiej skóry.
- Nie masz dłoni księcia – szepnęła, z uwagą przyglądając się ich połączonym dłoniom. - Masz dłonie ciężko pracującego mężczyzny.
- Nie obijam się całe dnie, jak robią to twoi wierni adoratorzy – odpowiedział sucho i nagle zerwał tę więź, która wytworzyła się między nimi przez chwilę. Wsunął rękę do kieszeni, jakby obawiał się, że Hope będzie próbowała po nią sięgnąć.
- Myślisz, że mi to imponuje? Że zachwycam się ich bogactwem i tytułami? Wielu z nich nawet nie ma pojęcia, co to ciężka praca. Bawią się za pieniądze, które zarabiają dla nich inni ludzie. Wcale mi się to nie podoba, więc nie rozumiem, dlaczego miało być inaczej?
Odwróciła się na pięcie i odeszła, czując na sobie palący wzrok księcia.

***

Hope była zła na siebie, że znów dała się sprowokować, ale tak ciężko było utrzymać uczucia w ryzach, gdy książę był blisko, dotykał ją, a potem wszystko niszczył cierpką uwagą. Nie znosiła tego, bo nawet najpiękniejsza chwila spędzona z księciem sprowadzała się na końcu do kłótni i złości.
Unikała siostry, a także lokaja, w którym Faith się zadłużyła. Nie zachowywał się wobec niej źle, wręcz przeciwnie, miała wrażenie, iż służący patrzy na nią w łagodny sposób. Posunęła się nawet do tego, by przypuszczać, że otoczył ją swa opieką. Za każdym razem, gdy przebywała w salonie lub bibliotece dopytywał się, czy czegoś jej nie brakuje. Wiernie dotrzymywał jej towarzystwa w salonie, gdy przyjmowała, któregoś z adoratorów, a także zgłaszał się na ochotnika, by towarzyszyć paniom jako przyzwoitka w trakcie wyprawy do miasta.
- Cóż, wygląda na to, że masz wiernego adoratora – syknęła Faith, gdy razem postanowiły udać się do miasta na zakupy. Oczywiście Cain udał się z nimi i młodsza panna Winward zauważyła, że lokaj uważnie wpatruje się w jej siostrę.
- To znaczy? - zapytała, nie bardzo rozumiejąc jej pytanie. Kompletnie nie wiedziała, o jakiego wielbiciela jej chodzi. A jej uszczypliwy ton wcale jej w tym nie pomagał.
- Podobasz się Cain'owi – znów syknęła, nawet nie ukrywając, że jest zazdrosna.
- Faith, czy ty przypadkiem nie przesadzasz? Jestem zaręczona...
- No właśnie, jesteś zaręczona, a nie chora na trąd, więc to nie oznacza, że nie możesz się podobać mężczyznom. A Cain najwidoczniej jest zapatrzony w ciebie jak w obraz. - Hope zmierzyła tylko siostrę uważnym spojrzeniem i westchnęła bezradna. Z zaciętej miny siostry wnioskowała, że nic nie było w stanie przemówić jej do rozumu. Ubzdurała sobie, że jej ukochany wzdycha akurat do kogoś innego. To było niedorzeczne, ale ze strony Faith mogło wydawać się całkiem logiczne.
- Boże, Faith, on wcale nie jest moim wielbicielem. Nie przesadzaj już, dobrze? - poprosiła ją łagodnie i spojrzała na nią karcąco.
- To jak wytłumaczysz jego zachowanie? Myślisz, że nie zauważyłam, jak gania za tobą? Brakuje, żeby zaczął merdać ogonem i drapać się za uszami jak Biszkopt - bąknęła Faith i spiorunowała służącego wzrokiem. Zdumienie odebrało Hope e mowę, ale wkrótce parsknęła urywanym śmiechem. Nie powinna się śmiać, uraza widoczna w oczach młodszej siostry była aż nadto widoczna, ale jej porównanie lokaja do psa było komiczne.
- Faith, nie zachowujesz się racjonalnie. Jesteś okropnie zazdrosna! I nawet nie masz ku temu powodów. Zresztą, o co ty mnie w ogóle posądzasz? Ostatnio w ogóle nie możemy się porozumieć. Dlaczego zachowujesz się w ten sposób? - Młoda dama zmieszała się odrobinę i umknęła wzrokiem w bok, gdy Hope spojrzała na nią z przyganą.
Nie wiedziała, jak jej wytłumaczyć, że Cain w ogóle jej nie interesuje. Była zaręczona, nawet jeśli tym człowiekiem był mężczyzna, z którym w żaden sposób nie mogła się porozumieć. Nie interesowali ją inni. Lucas dostarczał jej wystarczająco dużo rozrywki.
- Przepraszam – szepnęła w końcu pełna skruchy. - Ostatnio zachowuję się wobec ciebie okropnie. Zamiast cię wspierać i kochać, ja tylko dokładam ci zmartwień i cierpienia.
Hope milczała ciekawa tego, co powie młodsza siostra, ale najwidoczniej Faith nie miała zamiaru dodawać nic więcej, dlatego złapała ją za ramię i lekko je uścisnęła, starając przekazać jej w tym uścisku jak najwięcej.
- Nie gniewam się, ale pamiętaj, że działam zawsze dla twojego dobra, choć może rzeczywiście wtedy nie powinnam wypytywać o tego służącego.
- Nazywa się McRoy. Cain McRoy. Jest Szkotem. Kilka razy udało mi się z nim porozmawiać normalnie, to znaczy bez wzajemnych zarzutów i oskarżeń. - dodała z goryczą, zerknęła do tyłu. Wyprostowała dumnie głowę i przyspieszyła kroku.
- Bardzo często ci tak dokucza?
- Jak tylko ma okazję, ale daję sobie radę. Wiesz, że jestem złośliwa i potrafię użądlić boleśniej niż osa.
Hope zaśmiała się nie bardzo wiedząc, czy współczuć Cainowi, czy życzyć mu powodzenia. Faith, gdy chciała, potrafiła być uciążliwa i naprawdę dać się człowiekowi we znaki. Jeśli podbije jego serce, to na pewno szczerością, ponieważ nie bawiła się w udawanie, więc jeśli mówiła, że kochała, to kochała naprawdę - całą sobą.
Zakupy w mieście zakończyły w księgarni. Hope wybrała dwie książki: jedną z nich był tomik wierszy miłosnych, a druga z gatunku płaszcza i szpady. Faith zdecydowała się na coś przygodowego.
Cain oczywiście wiernie im towarzyszył, a gdy wróciły już do posiadłości, szybko umknął do swoich zajęć.
- Hope, dobrze, że już jesteś! - zawołała Charity, która tego dnia nie czuła się zbyt dobrze, dlatego została w domu, ale widząc ją ubraną w dzienną suknię, Hope pokryła szerokim uśmiechem zaskoczenie. Księżna nadal była blada, lecz jej twarzy nie wykrzywiła grymas bólu. - Masz gościa – poinformowała ją, szeroko się uśmiechając. Natychmiast poczuła jak serce wali jej jak oszalałe. Wiedziała kto do niej przyszedł, dlatego czym prędzej zdjęła czepek i rękawiczki, oddała je służącej, i z wdziękiem udała się do salonu, mając nadzieję, że nie widać po niej tego podekscytowania jakie czuła w środku.
Ku jej ogromnemu rozczarowaniu w salonie nie zastała narzeczonego. Na sofie siedziała drobna blondynka w bladożółtej sukience z muślinu. Na kolanach spoczywała mała, wełniana torebka oraz rękawiczki. Kiedy weszła do salonu, gość odwrócił twarz w jej stronę i Hope od razu rozpoznała dziewczynę. Pamiętała jej imię i nazwisko. Była córką księcia Tresham, Cassandra Burton. To ona któregoś wieczoru napadła na nią bez powodu, to właśnie na tamtym balu zobaczyła Lucasa z jakąś kobietą, w dość intymnej rozmowie.
- Dzień dobry – przywitała się, wstając gwałtownie. Hope uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco, bynajmniej nie chciała, aby gość czuł się niezręcznie.
- Dzień dobry – przywitała się z nią uprzejmie i na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą przerwała Charity.
- Porozmawiajcie sobie w spokoju. Zaraz przyślę do was Faith. Chciałabym, żebyście się zaprzyjaźniły. Hope prócz siostry nie ma nikogo w swoim wieku.
Księżna wyszła, pozostawiając młode damy same sobie.
- Chciałam cię przeprosić – wypaliła nagle Cassandra, przy okazji bardzo się czerwieniąc. Wyglądała na onieśmieloną i wystraszoną. - Nie zachowywałam się wobec ciebie zbyt uprzejmie, to znaczy, głównie wtedy na balu... Przepraszam.
- Powiem ci szczerze, że mnie zaskoczyłaś swoim zachowaniem, bo nie spodziewałam się, że po prostu przyjedziesz mnie przeprosić, tym bardziej, że nie myślałam o tym, co się wtedy wydarzyło.
- Naprawdę? To ulżyło mi. Mam nadzieję, że mimo wszystko zostaniemy przyjaciółkami. Nie chcę sobie robić wrogów z kobiet, które... Cóż, które wydają mi się być normalnymi w porównaniu do innych debiutantek. - Panna Winward uśmiechnęła się słysząc ten niewymuszony komplement.
- Nie jestem próżna, ale nieskromnie muszę przyznać, że tak się właśnie czuję. Nie bywam tak często w towarzystwie, bo nie zależy mi na tym, ale gdy widzę tych wszystkich ludzi zachowujących się tak... sztucznie, nie mogę uwierzyć, że to wszystko jest spowodowane niepisanymi zasadami. I w dodatku, te plotki o mnie i mojej siostrze. To wszystko mnie odstręcza od socjety.
- Zgadzam się z tobą w zupełności! - zawołała uradowana Cassnadra, w jej błękitnych oczach błysnęła radość.
Po chwili do salonu weszła Faith. Hope przedstawiła obie dziewczyny i w trójkę zaczęły rozmawiać o tym, co nie podoba im się w towarzystwie. Zdumiewająco szybko okazało się, że Cassie, bo tak kazała na siebie mówić, podzielała poglądy dziewcząt. Ich znajomość z każdą chwilą pogłębiała się, aż w końcu obie strony dowiedziały się o sobie wystarczająco dużo, aby szczerze się polubić.
- Wybaczcie mi, ale muszę już wracać. Po południu przychodzi do mnie krawcowa, robimy przymiarki do sukni na bal u hrabiny Cadogan, który odbędzie się za kilka tygodni. Będziecie tam? - Panny Winward spojrzały po sobie nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Nie przypominały sobie, by Charity wspominała im o tym balu, dlatego nie wiedziały, czy dostały takie zaproszenie i czy rzeczywiście pójdą.
- Nie wiemy – odpowiedziała w końcu Faith. - Najwidoczniej nie dostałyśmy jeszcze zaproszenia.
- Och, to w takim razie pomówię z moją matką, na pewno szepnie o was słówko hrabinie.
- Nie, nie musisz. Naprawdę. Czułybyśmy się niezręcznie, gdybyśmy... - zaczęła Hope niezdarnie. Nie wiedziała, co powiedzieć, bo i nigdy wcześniej nie spotkała się z tym, by ktoś tak otwarcie zechciał wyświadczyć jej przysługę.
- Ależ to żaden problem. Hrabina Cadogan lubi wpływowych ludzi, takich jak księżna Reabourn, więc na pewno szybko naprawi swój błąd.
Po wyjściu Cassandry, Hope i Faith popatrzyły na siebie, a potem szczerze się roześmiały. Bardzo polubiły pannę Burton, wydawała się spokojną, wyważoną osobą z lotnym umysłem i ciętym językiem. Na pewno czuła się osamotniona pośród tłumu, podobnie jak one. Pragnęły towarzystwa dziewcząt w ich wieku, bo przebywanie z osobami znacznie starszymi na dłuższą metę było męczące. Oczywiście miały siebie, ale w ostatnim czasie nie mogły się porozumieć. Trzymały się blisko siebie i ich wspólne towarzystwo stało się nieco uciążliwe. W wiosce każda miała dzień wypełniony zajęciami, szyły, prasowały, sprzątały. Zawsze było coś do zrobienia, ale tu, w Anglii, we wszystkich tych czynnościach wyręczała je służba. Czuły już przesyt własną obecnością.
Kiedy zostały same, do salonu weszła Charity. Miała dość groźną minę, co mocno zaniepokoiło obie siostry. Pierwszy raz widziały ją taką niezadowoloną.
- Coś się stało? - zapytała ostrożnie Faith i czekały na odpowiedź księżnej.
- Faith, czy mogłabyś nas zostawić same? - słowa Charity zabrzmiały bardziej jak rozkaz, niż pytanie, dlatego młodsza panna Winward wstała, kiwnęła głową i posłała siostrze niespokojne spojrzenie. Hope zacisnęła dłonie w pięści, domyślając się tylko powodów, dla których Chairty tu przyszła i życzyła sobie rozmowy w cztery oczy.
- Dlaczego jesteś taka zdenerwowana? - rzekła w końcu Hope. Odważyła się spojrzeć na opiekunkę i dostrzec jak wyraz jej twarzy łagodnieje z każdą chwilą. - Co zrobiłam źle?
- Wiesz, chyba ty niczemu nie jesteś winna... Tu chodzi głównie o Lucasa.
- Tak? - ponagliła księżnę, czując coraz większy niepokój i wstyd. Zapewne służba doniosła Charity, że całowali się pod oknami posiadłości. Oboje zachowali się dość nierozważnie.
- Nie powinnam być na ciebie zła, jesteś jeszcze młoda i niewinna, ale następnym razem, gdy twój narzeczony będzie chciał cię pocałować w miejscu publicznym kategorycznie mu tego zabroń. Nie jestem przeciwniczką publicznej czułości wobec współmałżonka, ale jednak narzeczeni powinni miarkować okazywanie drugiej osobie zainteresowania. Wiem, że pocałunek wynika z inicjatywy Lucasa, ale ty, Hope, również w tym uczestniczyłaś. Nie czuj się winna, bo rozumiem doskonale, że jesteś młoda, krew ci się burzy i ciekawość popycha cię do spróbowania czegoś zakazanego. Mimo wszystko powinniście przestrzegać zasady, które obowiązują wszystkich.
Hope w trakcie tej przemowy odczuwała całą masę różnych uczuć i wszystkie były one ze sobą tak połączone, że trudno jej było określić. Była zła na Lucasa za to, że postawił ją w takiej sytuacji – ponownie. Byli już po słowie, ale to i tak nie zwalniało ich to z obowiązku przestrzegania zasad. Była również rozżalona oraz urażona tym, że Charity skierowała do niej te słowa. Dobrze wiedziała, że to książę Wilcott wyszedł z inicjatywą, ona pozostała bierną w tej sytuacji. Jak mogło być inaczej, skoro dobrze wiedziała, co czuje do księcia? Niejednokrotnie była świadkiem ich sprzeczek, więc nie powinna mieć żadnych wątpliwości i pretensji.
Przez wzgląd na doświadczenie, wiek i przede wszystkim relacje jakie je łączyły, pokornie schyliły głowę i zgodziła się cicho z księżną.
- Postaram się, by już nigdy więcej nie doszło do takiej sytuacji.
- Cieszę się. Ufam ci i wiem, że nie posuniesz się dalej w tej znajomości, choć muszę przyznać, że zaskoczyło mnie to, gdy usłyszałam, że książę cię całuję. Spodziewałam się, że będziesz nastawiona do niego bardzo negatywnie.
- Bo jestem – odparła butnie, lecz poczerwieniała, gdy księżna roześmiała się dobrodusznie i posłała jej znaczące spojrzenie.
Nie uwierzyła jej, a najgorsze w tym wszystkim było to, że ona sama sobie przestawała już wierzyć.

***

Ku rosnącej irytacji, a także nieco perwersyjnej radości, Lucas zaczął coraz częściej ją odwiedzać, co oczywiście poruszyło ogromną lawinę plotek w towarzystwie. Wszyscy byli zaskoczeni tym, że ich zaręczyny w końcu zostały potwierdzone pierścionkiem, jaki lśnił na palcu panny Winward. Oczekiwano również przyjęcia, na którym zostanie wszystko potwierdzone, dlatego gdy minął sierpień, a po nim pierwsze tygodnie września, wszyscy zaczęli coraz głośniej wyrażać swe wątpliwości, jednak nikt ze strony książęcej, a także samych narzeczonych nie miał zamiaru rozwiązać wątpliwości.
Lucas przeszywał nazbyt ciekawych dżentelmenów jednym z tych swoich złowrogich spojrzeń. Jedyną osobą z towarzystwa, która zasłużyła na szczerość był lord Sutton, jego wspólnik w interesach.
- Lucasie, musisz w końcu ukrócić to milczenie, bo nie mogę wejść do klubu White'a spokojnie. Wszyscy mnie wypytują o twoje zaręczyny, a ja nawet nie wiem, co im mam powiedzieć – rzucił w połowie żartobliwie, w połowie karcąco.
- Powiedz, że to nie jest ich pieprzony interes. Hope jest moją narzeczoną, a oni i tak nie będą zaproszeni na ślub! - warknął zirytowany. Miał dość tego nagabywania, plotkowania i insynuowania, balansował na granicy zimnej furii i złowrogiego milczenia. Nie miał już siły odpierać te wszystkie pytania, którymi go zarzucona nieustannie od kilkunastu tygodni. Czy naprawdę było to konieczne? I czy kiedyś umilkną plotki na ich temat?
Nieoczekiwanie poczuł żal. Było mu żal Hope, która była wszystkiego nieświadoma. Próbowali ją chronić przed tym szumem jaki wywołał ich związek. On, Sussex i księstwo Reaburn starali się trzymać siostry Winward jak najdalej od plotkarzy. Odgradzali je od socjety żądnej skandalu.
- W porządku, nie unoś się tak. Nie ukrywam, że sam jestem zainteresowany waszym związkiem, bo nie wiem, czego się spodziewać.
- Spodziewaj się zaproszenia na ślub, a wcześniej na przyjęcie zaręczynowe.
Sutton uśmiechnął się do Lucasa i poklepał go po ramieniu, bardzo zadowolony z przebiegu ich dyskusji. Oczywiście nie miał zamiaru nikomu nic wspominać o tej rozmowie, ponieważ doskonale znał towarzystwo i wiedział, że z takiej informacji wiele złośliwych dam, mogłyby przekształcić to w kłamliwe plotki. Nie mógł do tego dopuścić, bo cenił i szanował księcia, a także polubił jego małą narzeczoną. Oboje, według jego mniemania, pasowali do siebie. Uzupełniali się w każdy możliwy sposób, choć żadne z nich, jak zdążył zauważyć, ani myślało przyznać się do tego, że to drugie znaczyło coś więcej, a przecież nie mógł uwierzyć, że Hope nie wzbudziła w tym mężczyźnie ciepłych uczuć.
Nie wiedział jak to było z Hope, bo nie znał jej na tyle dobrze, by rozeznać się w jej uczuciach, ale wierzył, że było z nią tak samo jak z Lucasem. Wolała unosić się dumą i pokazywać butę, zaprzeczać wszystkiemu, co związane z jej narzeczonym.

5 komentarzy:

  1. Ooo jest nareszcie jest tak długo czekałam i się doczekałam :* i jak zwykle GENIALNE ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, Lucas. Czasami naprawdę potrafi wzbudzić tyle ciepłych uczuć, a czasami zwyczajnie doprowadza człowieka do szału. Oczywiste jest to, że ten trudny charakter dodaje mu uroku, ale dlaczego zabrał tą rekę? To był taki cudowny moment, by nawiązać nić porozumienia. No ale cóż. Wszystko w swoim tempie.
    Właściwie szkoda mi Faith i sama nie wiem, co myśleć o jej obiekcie westchnień. Być może to tylko taka taktyka na zwrócenie uwagi, ale niemniej jednak to bardzo niemiłe i zwyczajnie nieludzkie. Wcale nie jestem więc zaskoczona, że właśnie tak się zachowuje. Czasami jak za bardzo zależy nam na czymś, to człowiek nie umie się zachować racjonalnie.
    A co do Charity i tej małego nagany... ach, to były czasy! A nie to co teraz, ledwo wyjdzie się na miasto do parku a tam pełno takich całusnych, bezwstydnych par :D
    Czekam na więcej! :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham księcia!!! Nie dręcz nas i dodaj kolejny rozdział jak najszybciej, proszę! :D <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak sobie myślę, że chyba to nie byłoby takie fajne, gdyby powtórzyła się sytuacja z biblioteki. Teraz Hope i Licas się pilnują, a przynajmniej starają, trochę jeszcze udają, że wcale a wcale się nie lubią, zarówno przed sobą jak i przed innymi, a napięcie między nimi cały czas jest wyczuwalne. Takie drobne gesty jak te przy klaczce tylko podsycają mój apetyt jako czytelnika :D Poza tym w ich przypadku te małe kroczki przyniosą (mam nadzieję) lepsze efekty niż rzucanie się na siebie. Cóż, w zasadzie to już było, a teraz mimo wszystko przydałoby się odrobić lekcje z prawdziwego porozumiewania się - przed kolejną sceną w bibliotece zdecydowanie im się to przyda :P
    Ale pieprze trzy po trzy, ale jak tutaj krótko o logicznie opisać relację Hope i Lucasa? No, chyba się nie da :) To taki rollercoaster, raz w górę, raz w dół, raz bliżej, raz dalej, strasznie to wszystko ekscytujące, ale równowagi w tym żadnej. Także z mojej strony życzę im, żeby gdzieś odnaleźli równowagę, aby to szaleństwo (które chyba nigdy u nich nie zniknie :P) miało dobrą podporę.
    A co do Faith, chyba poczuła się zazdrosna, prawda? Trochę mi jej szkoda, bo chyba jest trochę zaniedbaną siostrą. Mimo wszystko to Hope będzie żoną tego Lucasa, ona będzie księżną i na dodatek skupia uwagę nawet lokaja. Faith jest nadal w cieniu, poza tym wydaje się, że nie może narzekać, bo musi wspierać siostrę, która skupiając większość uwagi potrzebuje wsparcia siostry. Mam nadzieję, że Hope mimo wszystko czasem przestanie wyłącznie myśleć o sobie, a czasem skupi się wyłącznie na siostrze.
    Czekam na kolejny, pozdrawiam! :**

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.