Kiedy
echo spotkania z księciem minęło, a Hope udało się dojść do
porządku z uczuciami, z sypialni wychyliła głowę jej młodsza
siostra. Miała dość zacięty wyraz twarzy, co nie spodobało się
starszej pannie Winward.
-
Możesz pozwolić na chwilę, siostro? - dodała z naciskiem i weszła
do pokoju, nim starsza siostra zdążyła do niej podejść.
Kiedy
w końcu obie stanęły twarzą w twarz, Hope odczuła niepokój.
Faith przybrała „bojową” postawę: stanęła w lekkim rozkroku,
a dłonie oparła na biodrach. Brodę zadarła dość wysoko i
mierzyła ją gniewnym spojrzeniem.
-
Jakim prawem wypytujesz służących o Caina? - napadła na nią.
Hope
przez chwilę tylko nie wiedziała, o co chodzi. Szybko jednak
uzmysłowiła sobie, że Faith mówi o tym służącym, w
którym się zakochała. Więc miał na imię Cain.
-
Byłam po prostu ciekawa, chciałam się dowiedzieć coś o nim i
tyle.
-
No właśnie! Przez twoją ciekawość Cain miał pretensje do mnie,
że nasyłam ciebie na niego. Po co w ogóle poszłaś do
kuchni? Przecież cię o to nie prosiłam!
-
Może i nie, może masz rację, że tak się na mnie złościsz, ale
nie robiłam tego, by ci dokuczyć lub ośmieszyć. Martwię się o
ciebie. Nie chcę, żebyś cierpiała z jego powodu.
-
Nie musisz się o mnie troszczyć! Nie jesteś naszą matką. Jestem
już wystarczająco duża, by poradzić sobie z czymś takim. Lepiej
będzie, jeśli po prostu ty zajmiesz się swoimi sprawami, a ja
swoimi.
Hope
była zbyt oszołomiona, by powiedzieć cokolwiek. Faith powiedziała
coś, czego na pewno nie myślała. Była zła i rozczarowana,
dlatego nie panowała nad słowami, ale to i tak nie miało
znaczenia. Zabolało ją to, co powiedziała i nie była w stanie
przejść nad tym do porządku dziennego.
-
Faith! Jak możesz tak mówić? - szepnęła drżącym głosem.
Siostra najwidoczniej zrozumiała, co zrobiła i skonfundowana
próbowała przeprosić ją. Hope jednak pokręciła głową i
odsunęła się od niej. Naprawdę czuła się okropnie rozczarowana
jej zachowaniem. - Może lepiej będzie, jeśli pójdę już do siebie.
Chcę odpocząć po wizycie Lucasa.
-
Hope, przepraszam, bardzo cię przepraszam. - Ręce złożyła jak do
modlitwy, błagając siostrę o przebaczenie. I choć siostra
zapewniła ją, że to nic takiego, młodsza panna Winward widziała
w jej oczach urazę, dlatego przeprosiła ją raz jeszcze, obiecała
poprawę i po prostu uciekła z własnego pokoju.
Hope
wróciła do siebie i położyła się na łóżku. Oczy
zamknęła tylko na chwilę, która przemieniła się w
dwugodzinną drzemkę. Kiedy się obudziła, głowa pulsowała jej
okropnym bólem – migrena. Miała wrażenie, że świat wokół
pociemniał, a każdy ruch sprawiał, że w czaszce tuzin wielkich
młotów wybijało jakiś okropny rytm. Jęknęła i opadła na
łóżko, poddając się bólowi. Leżała bez życia w
pościeli i czekała, aż wszystko ustanie, ale nic takiego się nie
działo, więc po około godzinie leżenia i cichego pojękiwania
zeszła na dół w poszukiwaniu Charity, która posiadała
niezwykle skuteczne środki do zwalczania podobnych dolegliwości.
Migrena
była skutkiem zaistniałej sytuacji, która wytrąciła ją z
równowagi. Najpierw przyszedł Lucas, który wręczył
jej pierścionek serwując przy okazji cyniczne uwagi na temat ich
małżeństwa, a potem kłótnia z siostrą. O ile w pierwszym
wypadku nic nie było jej winą, to w drugim rzeczywiście zasłużyła
na złość siostry. Nie powinna była mieszać się do jej spraw
uczuciowych, naraziła ją na złość ukochanego. Lepiej będzie,
jeśli zajmie się własnym narzeczonym, który był trudny w
obyciu. Musiała sobie z nim poradzić, a Faith zostawić w spokoju.
Przecież mogła jej służyć dobrą radą. Jej młodsza siostra
była rozsądna i sama będzie wiedzieć, co robić dalej, dlatego
nie będzie ją wypytywała o jej sprawy sercowe, choć bolało ją
to i poniekąd czuła się odrzucona, to wolała już nie prowokować
kłótni między nimi. W końcu, tu w Anglii miały tylko
siebie i powinny żyć w zgodzie.
Opiekunkę
znalazła w gabinecie z mężem. Gabriel siedział za biurkiem i
pracował, a Charity czytała książkę na fotelu przed kominkiem.
-
Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała, całkowicie
zapominając o pukaniu. Zresztą nie była w stanie nawet unieść
ręki i zastukać w drzwi. Miała wrażenie, że głowa pulsuje jej
coraz bardziej i bardziej. Przed oczami zaczęły pojawiać się
ciemne plamki.
-
Hope, dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada – zauważyła
zaniepokojona Charity i podeszła do niej. Hope skorzystała z jej
wyciągniętego ramienia i oparła się na nim ciężko.
-
Bardzo boli mnie głowa. Czy byłabyś tak dobra i podała mi
proszek? Nie mogę wytrzymać.
-
Oczywiście, zaraz zawołam służącą – odparła posłusznie
księżna i zabrała ją z gabinetu. Po drodze poprosiła
kamerdynera, by posłał kogoś po jej proszki na bóle.
Powoli
wspięły się na schody. Charity ulokowała cierpiącą Hope w
łóżku. Szybko zasunęła zasłony i zamknęła okno.
Dziewczyna jęknęła cicho, ale leżała bez ruchu i czekała na
zbawienne medykamenty. Księżna usiadła na łóżku i
spojrzała z troską na dziewczynę, która była niezwykle
blada z powodu migreny.
Po
chwili do pokoju weszła służąca z tacą, na której
przyniosła niewielką paczuszkę oraz szklankę i dzbanek z wodą.
Charity wzięła od pokojówki tacę i postawiła ją na szafce
nocnej.
-
To na pewno ci pomoże – zapewniła ją cicho Charity i wyjęła z
paczuszki jeden papierowy woreczek, zawartość wsypała do szklanki
i zalała wodą.
Hope
w ogóle nie była świadoma tego, co działo się wokół
niej. Nie pamiętała, kiedy Charity zmusiła ją do wypicia całej
szklanki obrzydliwego lekarstwa. Nie pamiętała także tego, jak
księżna wraz z pokojówką rozebrały ją z sukni i ułożyły
w łóżku. Budziła
się tylko na chwilę, kilka razy rozejrzała się wokół, a
potem znów zapadała w sen. Ostatnim raz, gdy otworzyła oczy
było już ciemno, przekręciła się więc na bok i zasnęła
owinięta w pościel.
Poprzez
spokojny sen przebijała się seria cichych popiskiwań. Nie miała
pojęcia, co je wydaje, ani skąd się wzięły w jej sypialni.
Poruszyła się i otwarła oczy. Uniosła się na łokciach i jej
oczom ukazał się zaskakujący widok. Oto na samym środku
łóżka stał koszyk. Poruszał się gwałtownie i piszczał,
skamlał jak szczeniak. Powoli, wciąż słaba, podniosła się do
pozycji siedzącej. Była osłabiona i nadal bolała ją głową, ale
w porównaniu do tego, jak czuła się wcześniej, uznała, że
jednak nie było z nią już tak źle.
Podniosła
klapę koszyka piknikowego, nie zdążyła się jednak przyjrzeć
temu, co tak błagało o wypuszczenie, ponieważ mała, biała kulka
wyskoczyła na nią, śliniąc ją i pogryzając. To był
rzeczywiście szczeniak. Mały, puchaty, o grubych łapkach i lekko
zawiniętym w sprężynkę ogonkiem. Hope niemal roześmiała się,
gdy wielka, czerwona kokarda zsunęła się szczeniakowi pod
pyszczek. Zaplątał się we wstążki i upadł na mordkę.
Wzięła
go na ręce i tuląc go do siebie, powoli odplątała go z tej
pułapki. Zdjęła ozdobę i położyła ją obok. Mały psiak zaczął
głośno i radośnie szczekać, podskakiwać i merdać skręconym
ogonkiem. Był uroczy i miękki jak puchowa kulka.
Nie
wiedziała tylko kto dał jej tego psa, bo nie miała wątpliwości,
że to był prezent dla niej.
-
Podoba ci się? - padło pytanie. Odwróciła głowę w stronę
skąd dochodził głos. Uśmiechnęła się niepewnie, widząc
młodszą siostrę.
-
Tak, jest słodki, ale nie musiałaś, naprawdę – zapewniła Faith
i wzięła psiaka na ręce.
-
Och, bardzo bym chciała, ale to nie ja ci go dałam.
-
Naprawdę? A kto? - zapytała zaciekawiona i powoli zsunęła się z
łóżka, by wstać.
-
Twój narzeczony. Charity poinformowała go, że leżysz
rozłożona w łóżku przez migrenę, a on w odpowiedzi
przysłał szczeniaka. Powinien być też list. Nie czytałam –
dodała szybko, gdy Hope spojrzała na nią zaintrygowana, aczkolwiek
na policzki wypłynęły jej czerwone plamy wstydu.
-
W porządku. – Kiwnęła głową.
-
Przynieść ci coś do jedzenia? - zapytała usłużnie. Wciąż
jeszcze stała między nimi ostatnia kłótnia, dlatego Faith
wyglądała na niepewną i skonfundowaną.
-
Tak, jeśli możesz.
Faith
wyszła, uśmiechając się do siostry.
Kiedy
Hope została sama, rzuciła się w stronę koszyka, dopiero po
chwili zdając sobie sprawę z tego, co robi. Odchrząknęła i
udając sama przed sobą, że wcale nie obchodzi ją, co napisał
Lucas, wyjęła list. Włożony do białej koperty, z pieczątką z
rodowym herbem. Westchnęła tylko i nerwowymi ruchami otworzyła
list.
Poszarpaną
kopertą zainteresował się pies, a ona zagłębiła się w krótką
wiadomość.
Moja
zbuntowana księżno, mam nadzieję, że szczeniak Ci się podoba i
podbił Twoje serce. Mam też nadzieję, że poprawi Ci humor
i ukoi Twój ból, choć nie wyobrażam sobie, by ten
szczekający malec mógłby w jaki sposób ulżyć Ci w
chorobie.
Moja
zbuntowana księżno?! Na litość boską, co to ma znaczyć?,
pomyślała zaskoczona, nie bardzo wiedząc, czy być złą czy
raczej śmiać się z tego zwrotu. Książę Wilcott naprawdę był
nieprzewidywalny i potrafił mówić takie rzeczy, od których
robiło jej się gorąco nie ważne, czy z powodu gniewu czy z zawstydzenia. W tym jednak przypadku odczuwała jedynie irracjonalne
poczucie, że jednak książę nie jest taki bezduszny. Przysłał
jej szczeniaka, aby ten poprawił jej humor. Mogłaby go uznać za
romantyka, gdyby nie wiedziała jaki bezlitosny potrafił być.
Schowała
list pod poduszką, koszyk postawiła na ziemi, a szczeniaka wzięła
na łóżko, aby zaprzyjaźnić się z nim i przy okazji
poczekać na siostrę. Na ramiona zarzuciła szlafrok.
Faith
zjawiła się dopiero po piętnastu minutach, niosąc tacę
wypełnioną po brzegi przeróżnymi smakołykami. Za nią szła
pokojówka, która niosła herbatę. Kiedy usadowiły się
wygodnie w fotelach przed kominkiem. Faith postawiła tacę na
stoliku i obie przysunęły się do niej, aby w spokoju spałaszować
to, co się na niej znajdowało. Faith pamiętała o zimnej
wołowinie, chrupiącym chlebie, owocach, serach, a także
słodyczach: ciastkach, cukierkach i ciastach. Hope miała ochotę na
coś słodkiego, ale wmusiła w siebie dwa kawałki zimnego mięsa
oraz chleb, który pachniał wprost cudownie.
-
Jak go nazwiesz? - zapytała Faith, gdy szczeniak zaczął
interesować się jej sukienką. Hope uśmiechnęła się, widząc
jak piesek próbuję walczyć z poruszającą się fałdą.
-
Nie wiem. Masz jakiś pomysł?
-
Może Puszek?
-
Odpada, to zbyt oczywiste... Wymyślmy coś oryginalnego. Powiedz
pierwszą myśl, która przyjdzie ci do głowy.
-
Biszkopt – wypaliła i spojrzała na ręce, w której
trzymała biszkopta. Hope zaśmiała się i pokiwała głową.
-
Podoba mi się. Biszkopt! - zawołała szczeniaka, lecz ten był zbyt
zajęty sukienką Faith. Niewiele rozumiał, ale Hope uznała, że
jeszcze zdąży się przyzwyczaić do nowego imienia.
Powinna
mieć wątpliwości, powinna też z czystej przekory oddać prezent,
ale nie mogła tego zrobić. To nie był pierścionek, lecz żywe
stworzenie, mały piesek, który natychmiast podbił jej serce.
I nie tylko jej, ale także jej młodszej siostry oraz Charity.
Książkę Reaburn,
który lubił spokój, ład i porządek, nie potrafił
obdarzyć ruchliwego szczeniaka głębszym uczuciem. Nie rozczulał
się za każdym razem, gdy mały psotnik próbował pożreć
dywan lub nogę biurka. Wynosił go wtedy za drzwi i przykazał
lokajowi pilnować tego hultaja i nicponia.
Wystarczyło
trzy dni, by Biszkopt przewrócił spokojny dom księcia
Reabourna do góry nogami. W dzień szalał, trochę spał, a w
nocy wył rozpaczliwie swym cienkim, piskliwym głosikiem. Hope nie
wiedziała, co zrobić. Czuła się głupio i miała wyrzuty
sumienia, że przyjęła szczeniaka, ale jakże mogłaby postąpić
inaczej?
Oczywiście
chciała podziękować narzeczonemu za ten prezent, ale na razie nic
nie wskazywało na to, by miał się zjawić u księstwa. Postanowiła
więc napisać do niego krótką wiadomość, odpowiedzieć
również na zaczepną formułą jaką wystosował w jej
kierunku.
Nie
jestem zbuntowana, a już na pewno nie jestem księżną. Nigdy nią
nie będę.
Dziękuję
Panu za szczeniaka. Razem z Faith nazwałyśmy go Biszkopt. Jest
słodki.
Arkusik
papieru włożyła do śnieżnobiałej koperty, którą, jak
się kiedyś dowiedziała od Charity, powinna spryskać swoimi
perfumami - tak robiło wiele dam, ale nie zależało jej na tym, by Lucas padał z
uwielbienia dla jej perfum, więc po prostu zapieczętowała liścik
i postanowiła go wysłać.
Właśnie
nadchodził służący ten sam, którego tak uwielbiała Faith.
Przystanęła z niepewną miną, na co zareagował skinieniem głowy,
w jego twarzy nie było jednak śladu uległości. Zawsze, gdy
rozmawiała ze służbą, wszyscy odnosili się do niej z pokorą i
chorobliwą służalczością przez co wzbudzali w niej wyrzuty
sumienia. Ale on, Cain, służący z okropną, szarpaną blizną na
pół twarzy, był inny i nigdy nie wyglądał tak pokornie.
-
Czy mógłbyś... Chciałabym wysłać list... - jąkała się,
czerwieniąc przy tym. Onieśmielał ją, gdy tak patrzył tymi
błękitnymi, lodowatymi oczami. Kompletnie nie wiedziała, jak miała
się do niego zwracać.
-
Oczywiście, panienko. Coś jeszcze? - zapytał uprzejmym, łagodnym
głosem.
-
Nie, to wszystko, dziękuję – odpowiedziała i odwróciła
się na pięcie, aby odejść.
***
Właśnie
potwierdziłaś to, co napisałem wcześniej. Buntujesz się
przeciwko tytułowi. Dlaczego? Jesteś kobietą, a kobiety pragną
wyjść za mąż za księcia.
Cieszę
się, że Ci się podoba. Biszkopt to bardzo trafne imię.
Liścik
przyszedł jeszcze tego samego dnia, wysłany poprzez umyślnego.
Jedenastoletni chłopiec czekał na odpowiedź, bo tak kazał książę.
Wysługujesz
się dziećmi? Rozkazujesz im? Wstydziłbyś się. Jesteś silnym,
zdrowym mężczyzną, który może na własnych nogach przyjść
do mnie i porozmawiać.
Wysłała
chłopca z tym listem i nie kazała mu czekać, w rękę wcisnęła
mu także kilka monet. Chłopiec najwidoczniej bardzo się ucieszył
z takiej zapłaty. Podziękował jej najszerszym i najszczerszym
uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziała, dlatego uznała, że książę
po prostu nie zapłacił posłańcowi. Ale miała nadzieję, że
zrobi to, gdy list do niego dotrze.
Sama
nie wiedziała, dlaczego to napisała. Miała nadzieję, że
sprowokuje go do przyjścia tutaj, choć nie liczyła na zbyt wiele,
w końcu miał masę obowiązków, a ona nie chciała mu
zabierać niepotrzebnego czasu. I czuła irracjonalny strach przed
tym, że znów tu przyjdzie i zacznie zasypywać ją cynicznymi
uwagami. Bała się tego, a jej serce instynktownie zamierało, gdy
tylko przypomniała sobie, co wygadywał. Zacisnęła wargi i zaczęła
zastanawiać się nad tym, czy zawsze tak będzie. Będzie się bała
własnego męża i jego ostrych słów na temat jej podejścia
do życia i miłości? Czy może lepiej będzie unikać tych tematów? Ale o czym miałaby z nim rozmawiać? Nie znała się na polityce,
kochała konie, ale nie znała się na ich hodowli. Czytywała
książki, ale nie takie, które zainteresowałyby Lucasa. Z
przerażeniem uświadomiła sobie, że tak naprawdę nic ich nie
łączy, nic, co mogłoby sprawić, by zapełnili ożywioną dyskusją
długie godziny.
Ale
tkwiła w niej pewna cząstka, która czerpała perwersyjną
przyjemność z tego, co napisała, że możliwe, iż zawita u progu
i przywita ją tym nonszalanckim, niewymuszonym półuśmieszkiem
oraz spojrzeniem przenikliwych oczu. Musiała zwariować, skoro
naprawdę chciała go zobaczyć.
Jej
podświadomemu życzeniu stało się za dość, gdy na drugi dzień
około południa w idealnym momencie na herbatę, zjawił się w
zielonym salonie książę Wilcott. Hope poczuła nagłe bicie serca
oraz gorąco. Poruszyła się
niespokojnie, chcąc ukryć swoje zawstydzenie, a także ekscytację.
Nie była ona jednak zbyt duża, ale jednak, coś w niej tkwiło,
skoro serce zabiło radośnie na widok postawnego księcia.
-
Witaj, Lucasie – przywitała go Charity. Uprzednio zaanonsowany
książę nie wzbudził popłochu wśród zebranych pań, ale
Hope właśnie tak się poczuła. Jakby wparował nagle do pokoju bez
uprzedzenia.
-
Witam, madame. Dzień dobry,
Hope – przywitał się z nią, ich spojrzenia spotkały się na
jedną krótką chwilę, ale to wystarczyło, by zapomniała
jak się oddycha. Szybko wróciła jej pamięć, gdy książę
przeniósł spojrzenie na jej siostrę.
Głupia
gęś, prychnęła w duchu.
-
Jak miło cię widzieć. Długo cię u nas nie było. To
niewybaczalne – zganiła go łagodnie księżna i zerknęła na
wyjątkowo spokojną Hope. Uśmiechnęła się do siebie i wróciła
spojrzeniem do księcia. - Zaniedbujesz swoją narzeczoną, Lucasie.
Ładnie to tak?
-
Wybacz mi, moja droga, księżna ma rację – powiedział, zwracając
się ku zaskoczonej narzeczonej.
-
Och, nic się nie stało, ja... To znaczy, oczywiście, wybaczam panu
– zająknęła się cicho, bo kompletnie nie wiedziała, co mogłaby
jeszcze powiedzieć. Nie potrafiła zebrać myśli.
Głupia
gęś, znów zganiła się w myślach.
-
Faith, moja droga – przemówiła nagle księżna. - Mam do
ciebie prośbę, czy mogłabyś iść na górę? W mojej
sypialni jest książka, którą chciałabym przeczytać.
Faith
posłała zdumione spojrzenie księżnej, ale nic nie odpowiedziała.
Posłusznie wstała, dygnęła przed księciem i wyszła.
-
Mój Boże, ależ jestem zapominalska! - zawołała nagle, gdy
młodsza panna Winward wyszła już z salonu.
-
Co się stało? - zapytała zainteresowana Hope, która
kompletnie nie zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie padła
ofiarą niewinnej intrygi. Wilcott natomiast domyślił się wszystkiego i posłała ciotce złośliwy uśmieszek.
-
Zapomniałam powiedzieć Faith, że ta książka schowana jest w
szafce. Nie znajdzie jej. Muszę jej o tym powiedzieć. Przepraszam
was na chwilę.
Kiedy
wyszła, w salonie zapanowało kłopotliwe milczenie. Hope wpatrywała
się w swoje dłonie, a książę stukał butem o wypolerowane
panele. Nie mogła jednak znieś takiego napięcia, które
rosło z każdą chwilą coraz bardziej. Miała pustkę w głowie,
ale musiała coś powiedzieć, cokolwiek.
-
Dziękuję za szczeniaka – wykrztusiła w końcu, oblewając się
przy tym głębokim rumieńcem. Kompletnie nie miała pojęcia, co
się z nią działo. To było straszne, irytujące i głupie.
-
Proszę bardzo, mademoiselle. -
Kiwnął głową z uśmiechem i skrzyżował ramiona na piersi,
uważnie ją obserwując.
-
Lucasie, dlaczego wysługujesz się małymi dziećmi? - zapytała w
końcu, choć miała wrażenie, że nie to chciała powiedzieć.
-
Nie wysługuję się dziećmi...
-
A ten chłopiec wczoraj? On miał zaledwie dziesięć lat!
-
Pozwól mi się skończyć, księżno. Ten chłopiec jest synem
jednej z pokojówek, za jego usługi dorzucam jego matce kilka
funtów więcej. Czasami też dostaje ode mnie parę centów.
To nie jest tak, że biorę obcego chłopaka z ulicy i siłą zmuszam
go wypełnienia moich poleceń. Każdy, kto zasłużył na zapłatę
dostaje ją.
Hope
umilkła, kolejny raz tego dnia zawstydzona. Źle go oceniła, nie
powinna była zarzucać mu niewypłacalność.
-
Przepraszam. Myślałam, że... Cóż, źle myślałam.
Przepraszam jeszcze raz.
-
Przyjmuję twoje przeprosiny, ale chciałbym, żebyś mi coś
obiecała, dobrze?
Kiwnęła
głową, wsłuchując się w jego łagodny, cichy głos, To do niego
niepodobne. by przemawiać w ten sposób. W ogóle nie
pasował do niego ten ton.
-
Chciałbym, żebyś w przyszłości, już jako moja żona, nie osądzała
mnie zbyt pochopnie, a jeśli będziesz mieć jakiekolwiek
wątpliwości, co do mnie i mojego zachowania, nie będziesz w stanie
czegoś zrozumieć, to, proszę cię bardzo, zwracaj się do mnie
bezpośrednio, dobrze? Hope, obiecaj mi to, bo jest to bardzo ważne.
-
Dobrze, Lucasie, obiecam ci, jeśli ty obiecasz mi, że nie będziesz
wobec mnie taki arogancki, że powstrzymasz się od każdej cynicznej
uwagi na tematy, o których ja myślę inaczej niż ty. Obiecaj
mi to.
-
Obiecuję – odpowiedział spokojnie, nieco tylko chrapliwym głosem.
-
Dobrze, więc i ja obiecuję.
W
salonie zapadła cisza, której jakoś nie miała ochoty
przerwać. Skoro obiecał, że będzie dla niej dobry, wiedziała
już, że teraz wszystko będzie mogło odbywać się inaczej i nie
będzie bała się jego wizyt.
-
Przespacerujemy się? - zapytał nagle i wstał, podając jej dłoń.
-
Tak, bardzo chętnie.
***
Lucas
był zły na samego siebie, ponieważ za nic w świecie nie mógł
opanować tego cholernego pożądania. W zasadzie zadziwiało go to,
że potrafił czuć coś takiego. To zupełnie nowe doznanie,
sięgające bardzo głęboko, choć wciąż fizyczne. I jakim
szaleńcem musiał być, by prowadzić ją do stajni? Stajenni na
pewno nie będą się kręcić po całym budynku, będą sam na sam.
I wcale nie wierzył w swoje opanowanie. Po chwili w głowie pojawił
mu się dość wyraźny obraz Hope w pustym boksie na miękkim
sianie, a on nad nią... Potrząsnął głową i odrzucił od siebie
te erotyczne wyobrażenia. Nie tknie jej przed ślubem. Już raz to
zrobił i na własne życzenie pozbawił się spokojnych nocy. Więcej
nie popełni tego błędu.
-
Dlaczego idziemy do stajni? - zapytała, niepewnie, ale wyczuł w jej
głosie coś więcej; strach, panikę. Bała się, ale nie mógł
pozwolić na to, by całe życie podporządkowała strachowi
wobec koni. Kochała te zwierzęta, a on chciał, by jak najszybciej
pozbyła się traumy.
-
Pamiętasz, że mamy zwalczać twój strach? Im szybciej
zaczniemy działaś tym lepiej.
-
Ale ja nie chcę – jęknęła przestraszona. Złapał ją
delikatnie za dłoń. Kciukiem zaczął gładzić nadgarstek. Zaczęła
lekko wyrywać dłoń z jego uścisku, ale nie pozwolił, by wywinęła
się i uciekła.
-
Wiem, że nie, boisz się, ale musisz w końcu się przełamać.
Małymi krokami zdobędziesz się w końcu na odwagę i mam nadzieję,
że wkrótce wsiądziesz na konia.
Hope
patrzyła na niego błagalnie, stała już spokojnie, a on czuł jak
jej oczy świdrują go na wylot. Zdecydowanie źle się czuł, gdy
był pod tak baczną obserwacją. Cóż mogła wyczytać z jego
spojrzenia? Szaleńcze pożądanie? Obłęd z jej powodu?
-
Lucasie... - powiedziała cicho, na co on zareagował dość
instynktownie, choć nie powinien, byli zbyt widoczni. Miał jednak
gdzieś, co sobie pomyśli służba. Pochylił się nad nią i
delikatnie ją pocałował. Miał zamiar jedynie przyłożył wargi
do jej ust, ale efekt był taki, że po prostu przyciągnął ją do
siebie, całując namiętnie. Kiedy przywarła do niego, niezupełnie
świadoma tego, co robi, odsunął się od niej, doskonale zdając
sobie sprawę z następstw tego pocałunku.
Cholera!,
pomyślał wściekły na siebie. Czy po prostu mógłby ją
zostawić w spokoju i nie całować jej na widoku? To chyba nie było
możliwe, zważywszy na jego obecny stan.
-
Dlaczego... Nie powinien pan!
-
Cóż, uznałem, że jest pani zbyt zdenerwowana, a taki
pocałunek na pewno wprawi panią w doskonały nastrój.
Odwrócił
się na pięcie i ruszył przed siebie. Tuż za plecami usłyszał
coś, co przypominało jęk i śmiech jednocześnie. Uśmiechnął
się do siebie i zerknął przez ramię, a potem przystanął,
czekając aż Hope do niego podejdzie. Miała oszołomiony wyraz
twarzy, którą dodatkowo pokrył głęboki rumieniec wstydu.
Uśmiechnął się zadowolony i wsunął dłonie do kieszeni jasnych
bryczesów. Naprawdę był dobry w uwodzeniu własnej
narzeczonej.
Szła
blisko niego, doskonale wyczuwał jej ciepło poprzez warstwy ubrań,
co zdecydowanie mu się nie podobało. Zacisnął zęby, gdy Hope
przysunęła się do niego jeszcze bliżej, jakby obawiała się, że
któryś z koni ucieknie z boksu i ją zaatakuje.
-
Co się stało z Aresem? Gdzie on jest? - zapytała i przystanęła
przed pustym boksem ogiera.
Nie
wiedział, czy powinien mówić jej prawdę. Szalony ogier
został zastrzelony tego dnia, gdy ją zaatakował. Była zbyt
wrażliwa na takie sensację. Zmagał się przez chwilę z sobą, ale
gdy spojrzała na niego wyczekująco, samym tylko spojrzeniem
wypraszając u niego prawdę, westchnął poddając się jej urokowi.
-
Ares został zastrzelony.
-
O Boże... - wyszeptała zszokowana Hope i odwróciła się do
niego plecami. Po chwili dostrzegł jak drobne ramiona dziewczyny
zaczynają drżeć. Zrobiło mu się jej żal. Nie powinien był jej
mówić. - To moja wina, na pewno. Gdybym wtedy...
-
Przestań! - przerwał jej stanowczo. Złapał ją delikatnie za
ramiona i odwrócił do siebie. Podniosła na niego załzawione
oczy, w których oprócz łez błyszczało także
poczucie winy. Zagarnął ją w ramiona, czując się jak ostatni
głupiec. Nie doszłoby do tej sytuacji, gdyby ją okłamał. Mógł
powiedzieć cokolwiek. Akurat w tym przypadku to nie miało tak
dużego znaczenia.
-
On się wtedy przestraszył, rozproszył się, a ja zaczęłam
uciekać – zacisnęła mocno usta, walcząc ze szlochem.
Lucas
nigdy nie spotkał się z czymś takim. Hope winiła siebie za to, że ogier uciekł z zagrody, miała z tego powodu koszmary, ale mimo to, czuła wyrzuty sumienia, że został zastrzelony.
-
Hope, Ares... Ares miał być koniem wyścigowym, ale miał w sobie
za dużo agresji. Konie na torze cierpiały z jego powodu, bo je
gryzł. Nie mogliśmy go wystawiać na żadne wyścigi, ponieważ wielu ludzi
sprzeciwiało się jego występom. Nie wiń się za to, że źle go
poprowadziliśmy. Był młody i narowisty, nikt nie był w stanie
przewidzieć tego, co zrobi. Kiedy uciekł, stajenni znaleźli go ze
złamanymi nogami. W lesie lisy wykopały nory, w które wpadł.
Nie byłby w stanie już normalnie funkcjonować. Lepiej dla niego,
że pozbawiliśmy go życia.
-
Każdy zasłużył na to, by żyć. On nie mógł wam
powiedzieć, że nie powinniście tego robić – zaszlochała cicho
wprost w jego pierś.
To,
co robili według socjety było niewybaczalne, zakrawało na skandal,
ale Lucas miał to gdzieś. Hope była jego narzeczoną, która
w tej chwili potrzebowała pocieszenia. Jeśli ktoś spróbowałby
podważyć jej reputację, na pewno miałby z nim do czynienia.
Książę był przekonany, że jego wpływy, władza i pieniądze
ochronią Hope tak, jak na to zasłużyła.
-
Niestety, człowiek w podobnych sytuacjach musi decydować za kogoś,
pozbawić lub ocalić życie. Nie wiń się za to, co się stało.
Znalazłaś w złym miejscu i o złym czasie.
Hope
przez chwilę milczała, wpatrując się w gors jego koszuli, a
potem, najwidoczniej zdając sobie sprawę z sytuacji w jakiej się
znalazła, odsunęła się od niego gwałtownie. Poczerwieniała
zawstydzona i już na niego nie patrząc kiwnęła głową.
-
Tak, masz chyba rację, choć żal mi go, bo był piękny –
odpowiedziała cicho lekko ochrypłym od szlochu głosem.
-
Piękny i niebezpieczny. Chodźmy, może w stajni Gabriela znajdzie
się łagodny koń, który pomoże zwalczyć ci twój
strach.
Hope
poszła więc za księciem, nie bardzo wiedząc, czy w ogóle
istnieje taki koń, do którego mogłaby się przekonać.
Genialne chce więcej :*
OdpowiedzUsuńCudowna historia :)
OdpowiedzUsuńŚwietne :)
OdpowiedzUsuńRobi się mdłe. Akcja wlecze się ślimaczym tempem.
OdpowiedzUsuńNareszcie sie doczekałam <33 uwielbiam czekam na kolejne ~ciekawa kolejnych rozdziałów *.*
OdpowiedzUsuńuwielbiam ich chwile sam na sam. Lucas jest wtedy taki... taki och i ach, że można się spokojnie rozpływać. momentami zazdroszczę nawet Hope :D A w tym rozdziale jeszcze ją pocałował . cóż, Hope jest dosyć wyjątkowa, czy to w swoim sposobie bycia czy też w samym toku rozumowania i tylko to jest w stani sprawić, że jej związek z L. będzie trwały. Ja tam wierzę w uczucie, które ich łączy (bo jakieś napewno istnieje). A Lucas jest po prostu zachwycający i aż szkoda, że nie może być taki zawsze. ale coz, nie mozna miec wszystkiego XD
OdpowiedzUsuńi jeszcze ten szczeniaczek, czy taki Lucas moze mi tez podarowac malego pieska? :D a swoja drogą to imię 'biszkopt' dla zwierzaka chyba mnie prześladuje :D
Czekam na kolejny i pozdrawiam! :)
Są takie momenty, kiedy bardziej lubię Lucasa niż Hope, ale to nie dlaczego, że jest facetem, w dodatku "tym złym facetem", który w kobiecie wzbudza dużo emocji, ale przez fakt, że jest bardziej "ogarnięty" od Hope. Mimo że widać rozwijające się uczucie między nimi (chociaż oczywiście żadne z nim się do tego nie przyzna), to wydaje mi się, że Lucas bardziej wie, czego chce. Może i postępuje trochę egoistycznie, kiedy mówi o potomku - ktoś musi odziedziczyć spadek, jakie to pragmatyczne, prawda? Jednak stara się tak "urobić" Hope (to niestety dobre słowo :P), aby rzeczywiście stała się jego Hope. Ona natomiast, och, chciałaby zobaczyć księcia, ale on jest przecież taki straszny... Po pewnym czasie fakt, że stara się być dla niego taka chłodna, mimo że w środku wszystko się w niej gotuje, jest nieco frustrujący dla czytelnika, szczególnie takiego z XXI wieku :D Jestem ciekawa, na ile Hope zmięknie przez te wszystkie działania Lucasa, w końcu stara się chłopak i jest uroczy, haha! :D
OdpowiedzUsuńAkcja Charity z książką strasznie mnie rozbawiła, taki spisek przeciwko Hope ;) Szkoda, że zrobiła to tak nieporadnie, że i tak wiadomo o co chodzi. Może dlatego tak bardzo mi się ten moment w rozdziale spodobał ;D
Pozdrawiam <3
Rety, teraz z perspektywy tylu rozdziałów albo po prostu mam dzisiaj dzień zgorzkniałej baby, MATKO JAKA TA HOPE JEST IRYTUJĄCA. Taka...naprawdę, taka...nie potrafię nawet tego określić. Zaraz ryczy, za wszystko przeprasza. Taka wkurzająca. A Lucas taki..aghr! Brałabym, szarpałabym jak komornik szafę. Do niego pasuje taka zbuntowana, stanowcza i zdecydowana kobieta, a Hope jest taka zdechła. XDDDDDD
OdpowiedzUsuńBiedaczek z Lucasa. :D
Zostawiam znak. :D
Jestem i czytam, czekam na dalej. :D
Piękny i niebezpieczny.. to tak jakby Lucas mówił o sobie ;) Bardzo ciekawa jest ta ich relacja, w sumie równie dobrze mógłby to być jeden z tych romansów historycznych, które doczekały się publikacji :) zastanawia mnie czy ona nie czuje pożądania przy Lucasie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Hej;) Jestem tu pierwszy raz z komentarzem, więc możesz mnie nie kojarzyć, ale przeczytałam opowiadanie i bardzo mi się spodobało. Jestem fanką wszelakich romantycznych wątków, a tutaj mam ich dość sporo i dość dużo, więc jak mogłabym się nie cieszyć?:D Ogromną zagadką jest dla mnie postać Lucasa. Niby go lubię, ale jest w nim coś co mnie odstrasza. I w sumie sama nie wiem czy jest dobrą partią dla Hope czy nie. Ciężko wytłumaczyć czemu tak myślę, ale w takich niegrzecznych typach zawsze mnie coś niepokoi. Aczkolwiek nie ukrywam, że chciałabym, żeby coś się między nimi rozwinęło, bo widać, że oboje zaczynają coś do siebie czuć. I weź tu kobietę zrozum:D W moich rozważaniach jest tyle sprzeczności, że aż sama siebie nie rozumiem. Niby chcę, ale nie wiem. Podobnie jak Hope, bo ona też stwarza wrażenie nie do końca pewnej swego i swoich uczuć. Widzę, że czytelniczki są na nią trochę złe i uważają, że robi się irytująca. Ja tak nie uważam, rozumiem ją. Aczkolwiek ciekawa jestem kiedy się wreszcie na coś zdecyduje;)
OdpowiedzUsuńReasumując, opowiadanie bardzo mi się spodobało. Jest ciekawe, lekkie i naprawdę potrafi wciągnąć. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci dużo weny! Albo nawet bardzo dużo, bo widzę, że rozdział nie pojawił się od ponad miesiąca;)
Pozdrawiam! ;*
A jeśli miałabyś ochotę to zapraszam do siebie;)
sila-jest-we-mnie.blogspot.com