5 sierpnia 2015

Rozdział 27



Kiedy echo spotkania z księciem minęło, a Hope udało się dojść do porządku z uczuciami, z sypialni wychyliła głowę jej młodsza siostra. Miała dość zacięty wyraz twarzy, co nie spodobało się starszej pannie Winward.
- Możesz pozwolić na chwilę, siostro? - dodała z naciskiem i weszła do pokoju, nim starsza siostra zdążyła do niej podejść.
Kiedy w końcu obie stanęły twarzą w twarz, Hope odczuła niepokój. Faith przybrała „bojową” postawę: stanęła w lekkim rozkroku, a dłonie oparła na biodrach. Brodę zadarła dość wysoko i mierzyła ją gniewnym spojrzeniem.
- Jakim prawem wypytujesz służących o Caina? - napadła na nią.
Hope przez chwilę tylko nie wiedziała, o co chodzi. Szybko jednak uzmysłowiła sobie, że Faith mówi o tym służącym, w którym się zakochała. Więc miał na imię Cain.
- Byłam po prostu ciekawa, chciałam się dowiedzieć coś o nim i tyle.
- No właśnie! Przez twoją ciekawość Cain miał pretensje do mnie, że nasyłam ciebie na niego. Po co w ogóle poszłaś do kuchni? Przecież cię o to nie prosiłam!
- Może i nie, może masz rację, że tak się na mnie złościsz, ale nie robiłam tego, by ci dokuczyć lub ośmieszyć. Martwię się o ciebie. Nie chcę, żebyś cierpiała z jego powodu.
- Nie musisz się o mnie troszczyć! Nie jesteś naszą matką. Jestem już wystarczająco duża, by poradzić sobie z czymś takim. Lepiej będzie, jeśli po prostu ty zajmiesz się swoimi sprawami, a ja swoimi.
Hope była zbyt oszołomiona, by powiedzieć cokolwiek. Faith powiedziała coś, czego na pewno nie myślała. Była zła i rozczarowana, dlatego nie panowała nad słowami, ale to i tak nie miało znaczenia. Zabolało ją to, co powiedziała i nie była w stanie przejść nad tym do porządku dziennego.
- Faith! Jak możesz tak mówić? - szepnęła drżącym głosem. Siostra najwidoczniej zrozumiała, co zrobiła i skonfundowana próbowała przeprosić ją. Hope jednak pokręciła głową i odsunęła się od niej. Naprawdę czuła się okropnie rozczarowana jej zachowaniem. - Może lepiej będzie, jeśli pójdę już do siebie. Chcę odpocząć po wizycie Lucasa.
- Hope, przepraszam, bardzo cię przepraszam. - Ręce złożyła jak do modlitwy, błagając siostrę o przebaczenie. I choć siostra zapewniła ją, że to nic takiego, młodsza panna Winward widziała w jej oczach urazę, dlatego przeprosiła ją raz jeszcze, obiecała poprawę i po prostu uciekła z własnego pokoju.
Hope wróciła do siebie i położyła się na łóżku. Oczy zamknęła tylko na chwilę, która przemieniła się w dwugodzinną drzemkę. Kiedy się obudziła, głowa pulsowała jej okropnym bólem – migrena. Miała wrażenie, że świat wokół pociemniał, a każdy ruch sprawiał, że w czaszce tuzin wielkich młotów wybijało jakiś okropny rytm. Jęknęła i opadła na łóżko, poddając się bólowi. Leżała bez życia w pościeli i czekała, aż wszystko ustanie, ale nic takiego się nie działo, więc po około godzinie leżenia i cichego pojękiwania zeszła na dół w poszukiwaniu Charity, która posiadała niezwykle skuteczne środki do zwalczania podobnych dolegliwości.
Migrena była skutkiem zaistniałej sytuacji, która wytrąciła ją z równowagi. Najpierw przyszedł Lucas, który wręczył jej pierścionek serwując przy okazji cyniczne uwagi na temat ich małżeństwa, a potem kłótnia z siostrą. O ile w pierwszym wypadku nic nie było jej winą, to w drugim rzeczywiście zasłużyła na złość siostry. Nie powinna była mieszać się do jej spraw uczuciowych, naraziła ją na złość ukochanego. Lepiej będzie, jeśli zajmie się własnym narzeczonym, który był trudny w obyciu. Musiała sobie z nim poradzić, a Faith zostawić w spokoju. Przecież mogła jej służyć dobrą radą. Jej młodsza siostra była rozsądna i sama będzie wiedzieć, co robić dalej, dlatego nie będzie ją wypytywała o jej sprawy sercowe, choć bolało ją to i poniekąd czuła się odrzucona, to wolała już nie prowokować kłótni między nimi. W końcu, tu w Anglii miały tylko siebie i powinny żyć w zgodzie.
Opiekunkę znalazła w gabinecie z mężem. Gabriel siedział za biurkiem i pracował, a Charity czytała książkę na fotelu przed kominkiem.
- Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała, całkowicie zapominając o pukaniu. Zresztą nie była w stanie nawet unieść ręki i zastukać w drzwi. Miała wrażenie, że głowa pulsuje jej coraz bardziej i bardziej. Przed oczami zaczęły pojawiać się ciemne plamki.
- Hope, dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada – zauważyła zaniepokojona Charity i podeszła do niej. Hope skorzystała z jej wyciągniętego ramienia i oparła się na nim ciężko.
- Bardzo boli mnie głowa. Czy byłabyś tak dobra i podała mi proszek? Nie mogę wytrzymać.
- Oczywiście, zaraz zawołam służącą – odparła posłusznie księżna i zabrała ją z gabinetu. Po drodze poprosiła kamerdynera, by posłał kogoś po jej proszki na bóle.
Powoli wspięły się na schody. Charity ulokowała cierpiącą Hope w łóżku. Szybko zasunęła zasłony i zamknęła okno. Dziewczyna jęknęła cicho, ale leżała bez ruchu i czekała na zbawienne medykamenty. Księżna usiadła na łóżku i spojrzała z troską na dziewczynę, która była niezwykle blada z powodu migreny.
Po chwili do pokoju weszła służąca z tacą, na której przyniosła niewielką paczuszkę oraz szklankę i dzbanek z wodą. Charity wzięła od pokojówki tacę i postawiła ją na szafce nocnej.
- To na pewno ci pomoże – zapewniła ją cicho Charity i wyjęła z paczuszki jeden papierowy woreczek, zawartość wsypała do szklanki i zalała wodą.
Hope w ogóle nie była świadoma tego, co działo się wokół niej. Nie pamiętała, kiedy Charity zmusiła ją do wypicia całej szklanki obrzydliwego lekarstwa. Nie pamiętała także tego, jak księżna wraz z pokojówką rozebrały ją z sukni i ułożyły w łóżku. Budziła się tylko na chwilę, kilka razy rozejrzała się wokół, a potem znów zapadała w sen. Ostatnim raz, gdy otworzyła oczy było już ciemno, przekręciła się więc na bok i zasnęła owinięta w pościel.
Poprzez spokojny sen przebijała się seria cichych popiskiwań. Nie miała pojęcia, co je wydaje, ani skąd się wzięły w jej sypialni. Poruszyła się i otwarła oczy. Uniosła się na łokciach i jej oczom ukazał się zaskakujący widok. Oto na samym środku łóżka stał koszyk. Poruszał się gwałtownie i piszczał, skamlał jak szczeniak. Powoli, wciąż słaba, podniosła się do pozycji siedzącej. Była osłabiona i nadal bolała ją głową, ale w porównaniu do tego, jak czuła się wcześniej, uznała, że jednak nie było z nią już tak źle.
Podniosła klapę koszyka piknikowego, nie zdążyła się jednak przyjrzeć temu, co tak błagało o wypuszczenie, ponieważ mała, biała kulka wyskoczyła na nią, śliniąc ją i pogryzając. To był rzeczywiście szczeniak. Mały, puchaty, o grubych łapkach i lekko zawiniętym w sprężynkę ogonkiem. Hope niemal roześmiała się, gdy wielka, czerwona kokarda zsunęła się szczeniakowi pod pyszczek. Zaplątał się we wstążki i upadł na mordkę.
Wzięła go na ręce i tuląc go do siebie, powoli odplątała go z tej pułapki. Zdjęła ozdobę i położyła ją obok. Mały psiak zaczął głośno i radośnie szczekać, podskakiwać i merdać skręconym ogonkiem. Był uroczy i miękki jak puchowa kulka.
Nie wiedziała tylko kto dał jej tego psa, bo nie miała wątpliwości, że to był prezent dla niej.
- Podoba ci się? - padło pytanie. Odwróciła głowę w stronę skąd dochodził głos. Uśmiechnęła się niepewnie, widząc młodszą siostrę.
- Tak, jest słodki, ale nie musiałaś, naprawdę – zapewniła Faith i wzięła psiaka na ręce.
- Och, bardzo bym chciała, ale to nie ja ci go dałam.
- Naprawdę? A kto? - zapytała zaciekawiona i powoli zsunęła się z łóżka, by wstać.
- Twój narzeczony. Charity poinformowała go, że leżysz rozłożona w łóżku przez migrenę, a on w odpowiedzi przysłał szczeniaka. Powinien być też list. Nie czytałam – dodała szybko, gdy Hope spojrzała na nią zaintrygowana, aczkolwiek na policzki wypłynęły jej czerwone plamy wstydu.
- W porządku. – Kiwnęła głową.
- Przynieść ci coś do jedzenia? - zapytała usłużnie. Wciąż jeszcze stała między nimi ostatnia kłótnia, dlatego Faith wyglądała na niepewną i skonfundowaną.
- Tak, jeśli możesz.
Faith wyszła, uśmiechając się do siostry.
Kiedy Hope została sama, rzuciła się w stronę koszyka, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co robi. Odchrząknęła i udając sama przed sobą, że wcale nie obchodzi ją, co napisał Lucas, wyjęła list. Włożony do białej koperty, z pieczątką z rodowym herbem. Westchnęła tylko i nerwowymi ruchami otworzyła list.
Poszarpaną kopertą zainteresował się pies, a ona zagłębiła się w krótką wiadomość.

Moja zbuntowana księżno, mam nadzieję, że szczeniak Ci się podoba i podbił Twoje serce. Mam też nadzieję, że poprawi Ci humor i ukoi Twój ból, choć nie wyobrażam sobie, by ten szczekający malec mógłby w jaki sposób ulżyć Ci w chorobie.

Moja zbuntowana księżno?! Na litość boską, co to ma znaczyć?, pomyślała zaskoczona, nie bardzo wiedząc, czy być złą czy raczej śmiać się z tego zwrotu. Książę Wilcott naprawdę był nieprzewidywalny i potrafił mówić takie rzeczy, od których robiło jej się gorąco nie ważne, czy z powodu gniewu czy z zawstydzenia. W tym jednak przypadku odczuwała jedynie irracjonalne poczucie, że jednak książę nie jest taki bezduszny. Przysłał jej szczeniaka, aby ten poprawił jej humor. Mogłaby go uznać za romantyka, gdyby nie wiedziała jaki bezlitosny potrafił być.
Schowała list pod poduszką, koszyk postawiła na ziemi, a szczeniaka wzięła na łóżko, aby zaprzyjaźnić się z nim i przy okazji poczekać na siostrę. Na ramiona zarzuciła szlafrok.
Faith zjawiła się dopiero po piętnastu minutach, niosąc tacę wypełnioną po brzegi przeróżnymi smakołykami. Za nią szła pokojówka, która niosła herbatę. Kiedy usadowiły się wygodnie w fotelach przed kominkiem. Faith postawiła tacę na stoliku i obie przysunęły się do niej, aby w spokoju spałaszować to, co się na niej znajdowało. Faith pamiętała o zimnej wołowinie, chrupiącym chlebie, owocach, serach, a także słodyczach: ciastkach, cukierkach i ciastach. Hope miała ochotę na coś słodkiego, ale wmusiła w siebie dwa kawałki zimnego mięsa oraz chleb, który pachniał wprost cudownie.
- Jak go nazwiesz? - zapytała Faith, gdy szczeniak zaczął interesować się jej sukienką. Hope uśmiechnęła się, widząc jak piesek próbuję walczyć z poruszającą się fałdą.
- Nie wiem. Masz jakiś pomysł?
- Może Puszek?
- Odpada, to zbyt oczywiste... Wymyślmy coś oryginalnego. Powiedz pierwszą myśl, która przyjdzie ci do głowy.
- Biszkopt – wypaliła i spojrzała na ręce, w której trzymała biszkopta. Hope zaśmiała się i pokiwała głową.
- Podoba mi się. Biszkopt! - zawołała szczeniaka, lecz ten był zbyt zajęty sukienką Faith. Niewiele rozumiał, ale Hope uznała, że jeszcze zdąży się przyzwyczaić do nowego imienia.
Powinna mieć wątpliwości, powinna też z czystej przekory oddać prezent, ale nie mogła tego zrobić. To nie był pierścionek, lecz żywe stworzenie, mały piesek, który natychmiast podbił jej serce. I nie tylko jej, ale także jej młodszej siostry oraz Charity.
Książkę Reaburn, który lubił spokój, ład i porządek, nie potrafił obdarzyć ruchliwego szczeniaka głębszym uczuciem. Nie rozczulał się za każdym razem, gdy mały psotnik próbował pożreć dywan lub nogę biurka. Wynosił go wtedy za drzwi i przykazał lokajowi pilnować tego hultaja i nicponia.
Wystarczyło trzy dni, by Biszkopt przewrócił spokojny dom księcia Reabourna do góry nogami. W dzień szalał, trochę spał, a w nocy wył rozpaczliwie swym cienkim, piskliwym głosikiem. Hope nie wiedziała, co zrobić. Czuła się głupio i miała wyrzuty sumienia, że przyjęła szczeniaka, ale jakże mogłaby postąpić inaczej?
Oczywiście chciała podziękować narzeczonemu za ten prezent, ale na razie nic nie wskazywało na to, by miał się zjawić u księstwa. Postanowiła więc napisać do niego krótką wiadomość, odpowiedzieć również na zaczepną formułą jaką wystosował w jej kierunku.

Nie jestem zbuntowana, a już na pewno nie jestem księżną. Nigdy nią nie będę.
Dziękuję Panu za szczeniaka. Razem z Faith nazwałyśmy go Biszkopt. Jest słodki.

Arkusik papieru włożyła do śnieżnobiałej koperty, którą, jak się kiedyś dowiedziała od Charity, powinna spryskać swoimi perfumami - tak robiło wiele dam, ale nie zależało jej na tym, by Lucas padał z uwielbienia dla jej perfum, więc po prostu zapieczętowała liścik i postanowiła go wysłać.
Właśnie nadchodził służący ten sam, którego tak uwielbiała Faith. Przystanęła z niepewną miną, na co zareagował skinieniem głowy, w jego twarzy nie było jednak śladu uległości. Zawsze, gdy rozmawiała ze służbą, wszyscy odnosili się do niej z pokorą i chorobliwą służalczością przez co wzbudzali w niej wyrzuty sumienia. Ale on, Cain, służący z okropną, szarpaną blizną na pół twarzy, był inny i nigdy nie wyglądał tak pokornie.
- Czy mógłbyś... Chciałabym wysłać list... - jąkała się, czerwieniąc przy tym. Onieśmielał ją, gdy tak patrzył tymi błękitnymi, lodowatymi oczami. Kompletnie nie wiedziała, jak miała się do niego zwracać.
- Oczywiście, panienko. Coś jeszcze? - zapytał uprzejmym, łagodnym głosem.
- Nie, to wszystko, dziękuję – odpowiedziała i odwróciła się na pięcie, aby odejść.

***

Właśnie potwierdziłaś to, co napisałem wcześniej. Buntujesz się przeciwko tytułowi. Dlaczego? Jesteś kobietą, a kobiety pragną wyjść za mąż za księcia.
Cieszę się, że Ci się podoba. Biszkopt to bardzo trafne imię.

Liścik przyszedł jeszcze tego samego dnia, wysłany poprzez umyślnego. Jedenastoletni chłopiec czekał na odpowiedź, bo tak kazał książę.

Wysługujesz się dziećmi? Rozkazujesz im? Wstydziłbyś się. Jesteś silnym, zdrowym mężczyzną, który może na własnych nogach przyjść do mnie i porozmawiać.

Wysłała chłopca z tym listem i nie kazała mu czekać, w rękę wcisnęła mu także kilka monet. Chłopiec najwidoczniej bardzo się ucieszył z takiej zapłaty. Podziękował jej najszerszym i najszczerszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziała, dlatego uznała, że książę po prostu nie zapłacił posłańcowi. Ale miała nadzieję, że zrobi to, gdy list do niego dotrze.
Sama nie wiedziała, dlaczego to napisała. Miała nadzieję, że sprowokuje go do przyjścia tutaj, choć nie liczyła na zbyt wiele, w końcu miał masę obowiązków, a ona nie chciała mu zabierać niepotrzebnego czasu. I czuła irracjonalny strach przed tym, że znów tu przyjdzie i zacznie zasypywać ją cynicznymi uwagami. Bała się tego, a jej serce instynktownie zamierało, gdy tylko przypomniała sobie, co wygadywał. Zacisnęła wargi i zaczęła zastanawiać się nad tym, czy zawsze tak będzie. Będzie się bała własnego męża i jego ostrych słów na temat jej podejścia do życia i miłości? Czy może lepiej będzie unikać tych tematów? Ale o czym miałaby z nim rozmawiać? Nie znała się na polityce, kochała konie, ale nie znała się na ich hodowli. Czytywała książki, ale nie takie, które zainteresowałyby Lucasa. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że tak naprawdę nic ich nie łączy, nic, co mogłoby sprawić, by zapełnili ożywioną dyskusją długie godziny.
Ale tkwiła w niej pewna cząstka, która czerpała perwersyjną przyjemność z tego, co napisała, że możliwe, iż zawita u progu i przywita ją tym nonszalanckim, niewymuszonym półuśmieszkiem oraz spojrzeniem przenikliwych oczu. Musiała zwariować, skoro naprawdę chciała go zobaczyć.
Jej podświadomemu życzeniu stało się za dość, gdy na drugi dzień około południa w idealnym momencie na herbatę, zjawił się w zielonym salonie książę Wilcott. Hope poczuła nagłe bicie serca oraz gorąco. Poruszyła się niespokojnie, chcąc ukryć swoje zawstydzenie, a także ekscytację. Nie była ona jednak zbyt duża, ale jednak, coś w niej tkwiło, skoro serce zabiło radośnie na widok postawnego księcia.
- Witaj, Lucasie – przywitała go Charity. Uprzednio zaanonsowany książę nie wzbudził popłochu wśród zebranych pań, ale Hope właśnie tak się poczuła. Jakby wparował nagle do pokoju bez uprzedzenia.
- Witam, madame. Dzień dobry, Hope – przywitał się z nią, ich spojrzenia spotkały się na jedną krótką chwilę, ale to wystarczyło, by zapomniała jak się oddycha. Szybko wróciła jej pamięć, gdy książę przeniósł spojrzenie na jej siostrę.
Głupia gęś, prychnęła w duchu.
- Jak miło cię widzieć. Długo cię u nas nie było. To niewybaczalne – zganiła go łagodnie księżna i zerknęła na wyjątkowo spokojną Hope. Uśmiechnęła się do siebie i wróciła spojrzeniem do księcia. - Zaniedbujesz swoją narzeczoną, Lucasie. Ładnie to tak?
- Wybacz mi, moja droga, księżna ma rację – powiedział, zwracając się ku zaskoczonej narzeczonej.
- Och, nic się nie stało, ja... To znaczy, oczywiście, wybaczam panu – zająknęła się cicho, bo kompletnie nie wiedziała, co mogłaby jeszcze powiedzieć. Nie potrafiła zebrać myśli.
Głupia gęś, znów zganiła się w myślach.
- Faith, moja droga – przemówiła nagle księżna. - Mam do ciebie prośbę, czy mogłabyś iść na górę? W mojej sypialni jest książka, którą chciałabym przeczytać.
Faith posłała zdumione spojrzenie księżnej, ale nic nie odpowiedziała. Posłusznie wstała, dygnęła przed księciem i wyszła.
- Mój Boże, ależ jestem zapominalska! - zawołała nagle, gdy młodsza panna Winward wyszła już z salonu.
- Co się stało? - zapytała zainteresowana Hope, która kompletnie nie zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie padła ofiarą niewinnej intrygi. Wilcott natomiast domyślił się wszystkiego i posłała ciotce złośliwy uśmieszek.
- Zapomniałam powiedzieć Faith, że ta książka schowana jest w szafce. Nie znajdzie jej. Muszę jej o tym powiedzieć. Przepraszam was na chwilę.
Kiedy wyszła, w salonie zapanowało kłopotliwe milczenie. Hope wpatrywała się w swoje dłonie, a książę stukał butem o wypolerowane panele. Nie mogła jednak znieś takiego napięcia, które rosło z każdą chwilą coraz bardziej. Miała pustkę w głowie, ale musiała coś powiedzieć, cokolwiek.
- Dziękuję za szczeniaka – wykrztusiła w końcu, oblewając się przy tym głębokim rumieńcem. Kompletnie nie miała pojęcia, co się z nią działo. To było straszne, irytujące i głupie.
- Proszę bardzo, mademoiselle. - Kiwnął głową z uśmiechem i skrzyżował ramiona na piersi, uważnie ją obserwując.
- Lucasie, dlaczego wysługujesz się małymi dziećmi? - zapytała w końcu, choć miała wrażenie, że nie to chciała powiedzieć.
- Nie wysługuję się dziećmi...
- A ten chłopiec wczoraj? On miał zaledwie dziesięć lat!
- Pozwól mi się skończyć, księżno. Ten chłopiec jest synem jednej z pokojówek, za jego usługi dorzucam jego matce kilka funtów więcej. Czasami też dostaje ode mnie parę centów. To nie jest tak, że biorę obcego chłopaka z ulicy i siłą zmuszam go wypełnienia moich poleceń. Każdy, kto zasłużył na zapłatę dostaje ją.
Hope umilkła, kolejny raz tego dnia zawstydzona. Źle go oceniła, nie powinna była zarzucać mu niewypłacalność.
- Przepraszam. Myślałam, że... Cóż, źle myślałam. Przepraszam jeszcze raz.
- Przyjmuję twoje przeprosiny, ale chciałbym, żebyś mi coś obiecała, dobrze?
Kiwnęła głową, wsłuchując się w jego łagodny, cichy głos, To do niego niepodobne. by przemawiać w ten sposób. W ogóle nie pasował do niego ten ton.
- Chciałbym, żebyś w przyszłości, już jako moja żona, nie osądzała mnie zbyt pochopnie, a jeśli będziesz mieć jakiekolwiek wątpliwości, co do mnie i mojego zachowania, nie będziesz w stanie czegoś zrozumieć, to, proszę cię bardzo, zwracaj się do mnie bezpośrednio, dobrze? Hope, obiecaj mi to, bo jest to bardzo ważne.
- Dobrze, Lucasie, obiecam ci, jeśli ty obiecasz mi, że nie będziesz wobec mnie taki arogancki, że powstrzymasz się od każdej cynicznej uwagi na tematy, o których ja myślę inaczej niż ty. Obiecaj mi to.
- Obiecuję – odpowiedział spokojnie, nieco tylko chrapliwym głosem.
- Dobrze, więc i ja obiecuję.
W salonie zapadła cisza, której jakoś nie miała ochoty przerwać. Skoro obiecał, że będzie dla niej dobry, wiedziała już, że teraz wszystko będzie mogło odbywać się inaczej i nie będzie bała się jego wizyt.
- Przespacerujemy się? - zapytał nagle i wstał, podając jej dłoń.
- Tak, bardzo chętnie.

***

Lucas był zły na samego siebie, ponieważ za nic w świecie nie mógł opanować tego cholernego pożądania. W zasadzie zadziwiało go to, że potrafił czuć coś takiego. To zupełnie nowe doznanie, sięgające bardzo głęboko, choć wciąż fizyczne. I jakim szaleńcem musiał być, by prowadzić ją do stajni? Stajenni na pewno nie będą się kręcić po całym budynku, będą sam na sam. I wcale nie wierzył w swoje opanowanie. Po chwili w głowie pojawił mu się dość wyraźny obraz Hope w pustym boksie na miękkim sianie, a on nad nią... Potrząsnął głową i odrzucił od siebie te erotyczne wyobrażenia. Nie tknie jej przed ślubem. Już raz to zrobił i na własne życzenie pozbawił się spokojnych nocy. Więcej nie popełni tego błędu.
- Dlaczego idziemy do stajni? - zapytała, niepewnie, ale wyczuł w jej głosie coś więcej; strach, panikę. Bała się, ale nie mógł pozwolić na to, by całe życie podporządkowała strachowi wobec koni. Kochała te zwierzęta, a on chciał, by jak najszybciej pozbyła się traumy.
- Pamiętasz, że mamy zwalczać twój strach? Im szybciej zaczniemy działaś tym lepiej.
- Ale ja nie chcę – jęknęła przestraszona. Złapał ją delikatnie za dłoń. Kciukiem zaczął gładzić nadgarstek. Zaczęła lekko wyrywać dłoń z jego uścisku, ale nie pozwolił, by wywinęła się i uciekła.
- Wiem, że nie, boisz się, ale musisz w końcu się przełamać. Małymi krokami zdobędziesz się w końcu na odwagę i mam nadzieję, że wkrótce wsiądziesz na konia.
Hope patrzyła na niego błagalnie, stała już spokojnie, a on czuł jak jej oczy świdrują go na wylot. Zdecydowanie źle się czuł, gdy był pod tak baczną obserwacją. Cóż mogła wyczytać z jego spojrzenia? Szaleńcze pożądanie? Obłęd z jej powodu?
- Lucasie... - powiedziała cicho, na co on zareagował dość instynktownie, choć nie powinien, byli zbyt widoczni. Miał jednak gdzieś, co sobie pomyśli służba. Pochylił się nad nią i delikatnie ją pocałował. Miał zamiar jedynie przyłożył wargi do jej ust, ale efekt był taki, że po prostu przyciągnął ją do siebie, całując namiętnie. Kiedy przywarła do niego, niezupełnie świadoma tego, co robi, odsunął się od niej, doskonale zdając sobie sprawę z następstw tego pocałunku.
Cholera!, pomyślał wściekły na siebie. Czy po prostu mógłby ją zostawić w spokoju i nie całować jej na widoku? To chyba nie było możliwe, zważywszy na jego obecny stan.
- Dlaczego... Nie powinien pan!
- Cóż, uznałem, że jest pani zbyt zdenerwowana, a taki pocałunek na pewno wprawi panią w doskonały nastrój.
Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Tuż za plecami usłyszał coś, co przypominało jęk i śmiech jednocześnie. Uśmiechnął się do siebie i zerknął przez ramię, a potem przystanął, czekając aż Hope do niego podejdzie. Miała oszołomiony wyraz twarzy, którą dodatkowo pokrył głęboki rumieniec wstydu. Uśmiechnął się zadowolony i wsunął dłonie do kieszeni jasnych bryczesów. Naprawdę był dobry w uwodzeniu własnej narzeczonej.
Szła blisko niego, doskonale wyczuwał jej ciepło poprzez warstwy ubrań, co zdecydowanie mu się nie podobało. Zacisnął zęby, gdy Hope przysunęła się do niego jeszcze bliżej, jakby obawiała się, że któryś z koni ucieknie z boksu i ją zaatakuje.
- Co się stało z Aresem? Gdzie on jest? - zapytała i przystanęła przed pustym boksem ogiera.
Nie wiedział, czy powinien mówić jej prawdę. Szalony ogier został zastrzelony tego dnia, gdy ją zaatakował. Była zbyt wrażliwa na takie sensację. Zmagał się przez chwilę z sobą, ale gdy spojrzała na niego wyczekująco, samym tylko spojrzeniem wypraszając u niego prawdę, westchnął poddając się jej urokowi.
- Ares został zastrzelony.
- O Boże... - wyszeptała zszokowana Hope i odwróciła się do niego plecami. Po chwili dostrzegł jak drobne ramiona dziewczyny zaczynają drżeć. Zrobiło mu się jej żal. Nie powinien był jej mówić. - To moja wina, na pewno. Gdybym wtedy...
- Przestań! - przerwał jej stanowczo. Złapał ją delikatnie za ramiona i odwrócił do siebie. Podniosła na niego załzawione oczy, w których oprócz łez błyszczało także poczucie winy. Zagarnął ją w ramiona, czując się jak ostatni głupiec. Nie doszłoby do tej sytuacji, gdyby ją okłamał. Mógł powiedzieć cokolwiek. Akurat w tym przypadku to nie miało tak dużego znaczenia.
- On się wtedy przestraszył, rozproszył się, a ja zaczęłam uciekać – zacisnęła mocno usta, walcząc ze szlochem.
Lucas nigdy nie spotkał się z czymś takim. Hope winiła siebie za to, że ogier uciekł z zagrody, miała z tego powodu koszmary, ale mimo to, czuła wyrzuty sumienia, że został zastrzelony. 
- Hope, Ares... Ares miał być koniem wyścigowym, ale miał w sobie za dużo agresji. Konie na torze cierpiały z jego powodu, bo je gryzł. Nie mogliśmy go wystawiać na żadne wyścigi, ponieważ wielu ludzi sprzeciwiało się jego występom. Nie wiń się za to, że źle go poprowadziliśmy. Był młody i narowisty, nikt nie był w stanie przewidzieć tego, co zrobi. Kiedy uciekł, stajenni znaleźli go ze złamanymi nogami. W lesie lisy wykopały nory, w które wpadł. Nie byłby w stanie już normalnie funkcjonować. Lepiej dla niego, że pozbawiliśmy go życia.
- Każdy zasłużył na to, by żyć. On nie mógł wam powiedzieć, że nie powinniście tego robić – zaszlochała cicho wprost w jego pierś.
To, co robili według socjety było niewybaczalne, zakrawało na skandal, ale Lucas miał to gdzieś. Hope była jego narzeczoną, która w tej chwili potrzebowała pocieszenia. Jeśli ktoś spróbowałby podważyć jej reputację, na pewno miałby z nim do czynienia. Książę był przekonany, że jego wpływy, władza i pieniądze ochronią Hope tak, jak na to zasłużyła.
- Niestety, człowiek w podobnych sytuacjach musi decydować za kogoś, pozbawić lub ocalić życie. Nie wiń się za to, co się stało. Znalazłaś w złym miejscu i o złym czasie.
Hope przez chwilę milczała, wpatrując się w gors jego koszuli, a potem, najwidoczniej zdając sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znalazła, odsunęła się od niego gwałtownie. Poczerwieniała zawstydzona i już na niego nie patrząc kiwnęła głową.
- Tak, masz chyba rację, choć żal mi go, bo był piękny – odpowiedziała cicho lekko ochrypłym od szlochu głosem.
- Piękny i niebezpieczny. Chodźmy, może w stajni Gabriela znajdzie się łagodny koń, który pomoże zwalczyć ci twój strach.
Hope poszła więc za księciem, nie bardzo wiedząc, czy w ogóle istnieje taki koń, do którego mogłaby się przekonać.

10 komentarzy:

  1. Genialne chce więcej :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowna historia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Robi się mdłe. Akcja wlecze się ślimaczym tempem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie sie doczekałam <33 uwielbiam czekam na kolejne ~ciekawa kolejnych rozdziałów *.*

    OdpowiedzUsuń
  5. uwielbiam ich chwile sam na sam. Lucas jest wtedy taki... taki och i ach, że można się spokojnie rozpływać. momentami zazdroszczę nawet Hope :D A w tym rozdziale jeszcze ją pocałował . cóż, Hope jest dosyć wyjątkowa, czy to w swoim sposobie bycia czy też w samym toku rozumowania i tylko to jest w stani sprawić, że jej związek z L. będzie trwały. Ja tam wierzę w uczucie, które ich łączy (bo jakieś napewno istnieje). A Lucas jest po prostu zachwycający i aż szkoda, że nie może być taki zawsze. ale coz, nie mozna miec wszystkiego XD
    i jeszcze ten szczeniaczek, czy taki Lucas moze mi tez podarowac malego pieska? :D a swoja drogą to imię 'biszkopt' dla zwierzaka chyba mnie prześladuje :D
    Czekam na kolejny i pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Są takie momenty, kiedy bardziej lubię Lucasa niż Hope, ale to nie dlaczego, że jest facetem, w dodatku "tym złym facetem", który w kobiecie wzbudza dużo emocji, ale przez fakt, że jest bardziej "ogarnięty" od Hope. Mimo że widać rozwijające się uczucie między nimi (chociaż oczywiście żadne z nim się do tego nie przyzna), to wydaje mi się, że Lucas bardziej wie, czego chce. Może i postępuje trochę egoistycznie, kiedy mówi o potomku - ktoś musi odziedziczyć spadek, jakie to pragmatyczne, prawda? Jednak stara się tak "urobić" Hope (to niestety dobre słowo :P), aby rzeczywiście stała się jego Hope. Ona natomiast, och, chciałaby zobaczyć księcia, ale on jest przecież taki straszny... Po pewnym czasie fakt, że stara się być dla niego taka chłodna, mimo że w środku wszystko się w niej gotuje, jest nieco frustrujący dla czytelnika, szczególnie takiego z XXI wieku :D Jestem ciekawa, na ile Hope zmięknie przez te wszystkie działania Lucasa, w końcu stara się chłopak i jest uroczy, haha! :D
    Akcja Charity z książką strasznie mnie rozbawiła, taki spisek przeciwko Hope ;) Szkoda, że zrobiła to tak nieporadnie, że i tak wiadomo o co chodzi. Może dlatego tak bardzo mi się ten moment w rozdziale spodobał ;D
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Rety, teraz z perspektywy tylu rozdziałów albo po prostu mam dzisiaj dzień zgorzkniałej baby, MATKO JAKA TA HOPE JEST IRYTUJĄCA. Taka...naprawdę, taka...nie potrafię nawet tego określić. Zaraz ryczy, za wszystko przeprasza. Taka wkurzająca. A Lucas taki..aghr! Brałabym, szarpałabym jak komornik szafę. Do niego pasuje taka zbuntowana, stanowcza i zdecydowana kobieta, a Hope jest taka zdechła. XDDDDDD
    Biedaczek z Lucasa. :D
    Zostawiam znak. :D
    Jestem i czytam, czekam na dalej. :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękny i niebezpieczny.. to tak jakby Lucas mówił o sobie ;) Bardzo ciekawa jest ta ich relacja, w sumie równie dobrze mógłby to być jeden z tych romansów historycznych, które doczekały się publikacji :) zastanawia mnie czy ona nie czuje pożądania przy Lucasie.
    Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej;) Jestem tu pierwszy raz z komentarzem, więc możesz mnie nie kojarzyć, ale przeczytałam opowiadanie i bardzo mi się spodobało. Jestem fanką wszelakich romantycznych wątków, a tutaj mam ich dość sporo i dość dużo, więc jak mogłabym się nie cieszyć?:D Ogromną zagadką jest dla mnie postać Lucasa. Niby go lubię, ale jest w nim coś co mnie odstrasza. I w sumie sama nie wiem czy jest dobrą partią dla Hope czy nie. Ciężko wytłumaczyć czemu tak myślę, ale w takich niegrzecznych typach zawsze mnie coś niepokoi. Aczkolwiek nie ukrywam, że chciałabym, żeby coś się między nimi rozwinęło, bo widać, że oboje zaczynają coś do siebie czuć. I weź tu kobietę zrozum:D W moich rozważaniach jest tyle sprzeczności, że aż sama siebie nie rozumiem. Niby chcę, ale nie wiem. Podobnie jak Hope, bo ona też stwarza wrażenie nie do końca pewnej swego i swoich uczuć. Widzę, że czytelniczki są na nią trochę złe i uważają, że robi się irytująca. Ja tak nie uważam, rozumiem ją. Aczkolwiek ciekawa jestem kiedy się wreszcie na coś zdecyduje;)
    Reasumując, opowiadanie bardzo mi się spodobało. Jest ciekawe, lekkie i naprawdę potrafi wciągnąć. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci dużo weny! Albo nawet bardzo dużo, bo widzę, że rozdział nie pojawił się od ponad miesiąca;)

    Pozdrawiam! ;*
    A jeśli miałabyś ochotę to zapraszam do siebie;)
    sila-jest-we-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.