Po
powrocie z Hyde Parku każda udała się do własnego pokoju. Hope
zaszyła się w sypialni i wzięła książkę do ręki. Zaczęła
czytać, lecz nie mogła skupić się na lekturze. Nie mogła jej
wyjść z głowy rozmowa z Charity. Całe życie potrzebuje na
poznanie drugiego człowieka... A jaką miała pewność, że w ogóle
jej się to uda? Lucas nie dzielił się z nią obawami i marzeniami,
w ogóle nie wyglądał na takiego, co chciałaby z nią
porozmawiać o tym, co czuje i czego pragnie. Tak naprawdę znała
tylko jedno jego życzenie: dziedzic. Chciał mieć dziedzica, ale i
tak wiedziała, że ze względów praktycznych, by nie utracić
majątku na rzecz kogoś innego. To on go rozbudował i sprawił, że
obecnie wszystko wyglądało tak wspaniale. Był człowiekiem
majętnym, ale jakby w ogóle nie zależało mu na tym. Nie
popisywał się pieniędzmi, chociaż odniosła wrażenie, że
podczas ich odwiedzin w jego rodowej posiadłości, Lucas był wobec
niej aż nadto opiekuńczy: dał jej najlepszą sypialnię, podarował
piękną klacz, próbując w ten sposób przełamać jej
traumę i jedli wspaniałe posiłki. Ale wcale jej na tym nie
zależało! Nie chciała, by ktoś składał jej hołdy i zachwycał
się jej urodą! Nie wychowywała się na damę, która
oczekuje pochwał, zainteresowania i poklasku. Pragnęła miłości,
a nie pieniędzy i zbytku, który wcale jej nie uszczęśliwiał.
Leżała
tak i rozmyślała. W końcu bieg myśli przerwała jej Faith.
Siostra weszła do sypialni, wyglądała na niepewną i cichą. Hope
zaprosiła ją gestem ręki i poklepała łóżko.
-
Chodź, Faith. Chcę w końcu z tobą porozmawiać! - zapowiedziała
siostrze i podniosła się do pozycji siedzącej.
Faith
kiwnęła głową, zdjęła buty i usiadła obok Hope, opierając się
plecami o wezgłowie. Milczały przez chwilę, aż w końcu Faith,
uznając, że starsza siostra nie da jej spokoju, wypaliła prosto z
mostu:
-
Zakochałam się – mruknęła cicho. Hope spojrzała zaskoczona na
siostrę i w milczeniu przypatrywała się jasnowłosej dziewczynie.
-
W kim? - szepnęła w końcu z przejęciem. W końcu jej młodsza
siostra ujawniła się. Teraz rozumiała jej dziwne zachowanie!
-
W służącym, chociaż wcale tak nie wygląda – westchnęła Faith
i popatrzyła żałośnie na starszą siostrę, szukając u niej rady
i wsparcia. Hope poczuła w końcu, że ich więź znów wraca
na właściwe tory.
-
Mówisz o tym z blizną? - Kiedy Faith pokiwała głową, już
wiedziała, dlaczego zakochała się w tym mężczyźnie. Po prostu
urzekły ją jego piękne, błękitne oczy i tajemnicza
powierzchowność.
Nie
wyglądał jak lokaj i Hope miała wrażenie, że ten człowiek,
ubrany w rodową liberię dusił się i wyglądał trochę nie na
miejscu. Fatih musiała w nim dostrzec coś, co obudziło w niej
miłość.
-
Mam wrażenie, że masz jakieś „ale”. Dlaczego? - przemówiła
w końcu Hope, gdy na chwilę zapadło milczenie. Faith wyglądała
na zmieszaną. Nigdy przecież nie obdarzyła żadnego mężczyzny
choćby chwilowym zainteresowaniem.
-
On jest zwykłym służącym – westchnęła i popatrzyła na
wyraźnie zszokowaną Hope.
-
Mój Boże, Faith, od kiedy to jesteś snobką?! To taki sam,
normalny człowiek jak ty i nie wierzę, że...
-
Nie o to chodzi! - zaprotestowała gwałtownie młodsza z sióstr,
nieco tylko podnosząc głos. Hope umilkła natychmiast. - Chodzi o
to, że ty wychodzisz za mąż, za księcia i teraz, jakby na to nie
patrzył, to wejdziesz w środowisko arystokracji, będziesz księżną,
a co za tym idzie, ja również stanę się kimś
ważniejszym... Będę siostrą księżnej Wilcott. Charity
powiedziała, że nieważne jak bardzo odcinałabym się od ciebie i
twojego przyszłego męża, to zawsze ludzie będą mnie postrzegać
przez pryzmat twojego tytułu. Właśnie o to chodzi, o to, że nie
będę mogła po prostu zakochać się w byle kim. Ton będzie
oczekiwał, że tak samo jak moja starsza siostra, wyjdę za mąż za
księcia.
Kiedy
Faith umilkła, Hope zastanowiła się nad słowami siostry. Miała
rację, arystokracja niestety będzie patrzeć na nią i jej młodszą
siostrę jako osobo wysoko postawione, tak czy siak, były córkami
hrabiny, która zbiegła, okryła hańbą nazwisko, ale jednak
była hrabiną, a teraz ona, Hope, miała wyjść za księcia.
Rozumiała jej dylemat, ale w każdej sytuacji znajdowało się
wyjście i choć nie widać go było na pierwszy rzut oka, to jednak
ono gdzieś tam było. Teraz jednak istniał inny problem, nie
chodziło o tytułu, tym mogły zająć się później.
Interesowało ją to, co myślał ten człowiek o jej siostrze i czy
Faith z nim rozmawia. Na pewno nie zakochała się w nim tak od razu,
bez żadnego werbalnego kontaktu.
-
Rozmawiałaś z nim kiedyś? - zapytała więc, ciekawa tego, co
powie jej Faith, ale ta jakoś nie garnęła się do tego, by
udzielić jej odpowiedzi, więc dopiero po chwili opowiedziała jej
wszystko.
-
Pewnie, na samym początku wciągałam go w rozmowę, ale on zawsze
jest taki mrukliwy i opryskliwy, nie zachowuje się jak lokaj, to
znaczny, nie zachowuje jak ci, którzy pracują dla księstwa.
Jest trochę arogancki i kiedyś nazwał mnie rozpieszczoną pannicą,
która raczej unieszczęśliwiłaby mężczyznę niż dałaby
choćby jeden dzień szczęścia.
-
To dlatego zaczęłaś nas wypytywać o to, czy jesteś
rozpieszczona! Teraz już wszystko rozumiem i mogę z całą
pewnością powiedzieć, że nie jesteś rozpieszczona i na pewno,
każdy mężczyzna, którego poślubisz będziesz
najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi, zobaczysz.
Faith
kolejny raz pokiwała głową w milczeniu, ale Hope dostrzegła na
jej twarzy wahanie, jakby sama nie była pewna tego, czy to
rzeczywiście może być prawda. Ten człowiek sprawił, że Faith
zaczęła zastanawiać się nad sobą i swoim postępowaniem, a
przecież to ona z ich dwójki, była tą rozsądniejszą i
lepiej radziła sobie z ludźmi, nie owijając w bawełnę.
-
Nie powinnaś mieć wątpliwości, wiesz, że tak nie jest. Nie
myślałaś o tym, gdy mieszkałyśmy w Ameryce i nie myśl teraz,
gdy jesteśmy tu, w Anglii. Jesteś dokładnie taka sama, jaka byłaś
w Bostonie. Kocham cię, jesteś cudowną dziewczyną i nie pozwól
sobie wmówić, że jesteś jak te młode dziewczyny,
wychowywane w luksusie, rozpieszczone do granic... Wiesz, że taka
nie jesteś. Ten mężczyzna, którego pokochałaś, na pewno
tak nie myśli. Zdenerwowałaś go czymś i po prostu nie zapanował
nad językiem, ale wydaję mi się, że widząc cię na co dzień,
doskonale wie jaka jesteś naprawdę.
Po
tej wyczerpującej przemowie, przepełnioną wiarą i miłością do
siostry, Hope przytuliła ją do siebie, starając się jeszcze w
uścisku przekazać to, co powiedziała: że ją kocha. Że zawsze
będzie obok niej, bez względu na to, co ich poróżni lub
gdzie będą w danej chwili.
-
Co mam teraz zrobić? - padło w końcu pytanie zadane niepewnym,
cichym głosem. Hope zastanowiła się przez chwilę.
Co
musiały teraz zrobić? Nie wiedziała kim jest ten mężczyzna, ale
Faith nie zakochałaby się w kimś niepokojącym albo w kimś, kogo
nie obdarzyłaby zaufaniem, dlatego wiedziała, że człowiek,
którego obdarzyła uczuciem zasługiwał na nie i śmiało
mogła mieć nadzieję, że i on odwzajemni jej uczucia.
-
A co chcesz robić? Po prostu bądź sobą, niech zakocha się w
tobie taką, jaką jesteś naprawdę – poradziła, starając się
włożyć w ten słowa jak najwięcej przekonania, choć sama miała
trochę wątpliwości, ale tylko trochę.
Kiedy
Faith wyszła, Hope uznała, że musiała przyjrzeć się temu
mężczyźnie, dlatego wyszła z pokoju. Udała się na spacer po
domu. Może spotka go tu i po prostu sprawdzi, czy rzeczywiście jest
taki arogancki.
Zeszła
na dół, potem skierowała się do kuchni, leżącej całkiem
z tyłu, za schodami. Drzwi były skromne, białe, z pozłacaną
klamką.
Kiedy
weszła do środka, zobaczyła duże, kwadratowe pomieszczenie z
dużym oknami i licznymi drzwiami między kredensami i szafkami.
Meble były jasne i czyste, pomimo panującego rozgardiaszu i
przygotowań do kolejnego posiłku, było czysto, a kucharki i
pomocnice kroiły, siekały, mieszały coś w dużych metalowy
rondlach. Pomieszczenie kuchenne miało dwa piece i oba się paliły,
dlatego było tu bardzo gorąco. Hope poczuła jak pot spływa jej po
plecach, między łopatkami.
Kiedy
została zauważona, prace zostały bezwiednie wstrzymane.
-
Dzień dobry – przywitała się cicho i lekko skinęła głową.
Wszyscy
odpowiedzieli skłonami i skinieniami. Potraktowali ją nie jak równą
sobie, lecz jak kogoś wyżej postawionego, a przecież nie urodziła
się taka! Była córką kowala i kobiety z wyższych sfer,
która postanowiła porzucić wygodne życie i uciec z
mężczyzną bez jakichkolwiek koneksji. Czuła się jak ci ludzi,
normalna i prosta. Potrafiła ciężko pracować, na równi z
nimi.
Rozejrzała
się pospiesznie, ale nigdzie nie dostrzegła mężczyzny, którego
poszukiwała, dlatego postanowiła tu zostać i trochę wkupić się
w łaski ludzi pracujących dla księstwa.
-
Czy mogłabym z wami tu posiedzieć? Mogę pomóc, w domu
zawsze pomagałam mamie przy gotowaniu, więc chętnie coś pokroję
– powiedziała z łagodnym uśmiechem i spojrzała na kobietę,
która musiała tu rządzić, ponieważ ubrana była nieco
inaczej od pozostałych. Nosiła długą, granatową suknię,
przepasaną obszernym, białym fartuchem, a siwe włosy wystawały
spod okrągłego, białego czepka. Reszta podkuchennych miała czarne
suknie i białe fartuszki, a włosy chowały pod zwykłymi chustkami.
-
Nie wiem, co na to księstwo, panienko – zaczęła kobieta w
granatowej sukni.
-
Och, dajmy już temu spokój. Nie jestem żadną panienką,
urodziłam się w chatce nad oceanem i mój ojciec był
kowalem, a księstwo na pewno nie będzie miało mi za złe, że
byłam w kuchni. Może nie potrafię tak świetnie gotować jak pani,
ale wydaję mi się, że nie odkroję sobie palca.
Po
kuchni rozległ się cichy, rozbawiony szmer. Najwidoczniej coś w
jej spojrzeniu lub zachowaniu skłoniło kobietę w granatowej sukni
do podjęcia decyzji. Po chwili dostała fartuch, deskę, nóż
i talerz warzyw do pokrojenia. Robiła to powoli i starannie, aby
wypaść w oczach kucharek jak najlepiej. Oczywiście przy okazji
starała się porozmawiać z dziewczętami, które usiadły
obok niej i chętnie z nią rozmawiały. Okazało się w końcu, że
wcale nie jest taka zła i że naprawdę jest taka jak one.
W
końcu musiała się dowiedzieć coś o tym służącym, który
tak namącił w głowie Faith. Młodsza siostra nie mogła sobie
poradzić z tym uczuciem z racji tego, że nie była tak podatna na
miłość jak ona – Hope.
Zawsze
zastanawiała się, dlaczego ona, jako starsza, miała zupełnie inne
podejście do życia i do miłości. Faith wykazywała się większym
rozsądkiem i patrzyła na świat trzeźwo. Ona natomiast wszystko
odbierała poprzez pryzmat uczuć, dlatego trochę zazdrościła jej
tego, że nie kierowała się uczuciami i mogła jasno ocenić
sytuację.
-
Czy mogę was o coś zapytać? - przemogła się w końcu, a kiedy
wszystkie osoby w pomieszczeniu umilkły, nabrała powietrza w płuca,
a potem je wypuściła. Musiała ich zapytać.
-
Oczywiście – kiwnęła kucharka i podeszła do niej bliżej. W jej
ciemnych oczach zabłysła ciekawość. Hope zawahała się przez
chwilę, a potem zebrała się na odwagę.
-
Co wiecie o tym służącym z blizną? Kto to jest?
W
kuchni zapadła chwila ciszy, wszyscy przez chwilę wpatrywali się w
nią, jakby zastanawiali się nad odpowiedzią.
-
Nic o nim nie wiemy – odpowiedziała po chwili dziewczyna siedząca
naprzeciwko niej. Hope spojrzała na nią i już wiedziała, że
kłamała.
Może
rzeczywiście coś wiedziała, ale nie chciała dzielić się tymi
informacjami, które miała.
Hope
nie wiedziała, że mimo wszystko służba zawsze trzymała ze sobą
i nawet, jeśli pan ich był dobry i rozsądny, nigdy nie zdradzali
sekretów, o których wiedzieli. Byli ludźmi, którzy
pracowali na swoje utrzymanie jako służba, dlatego nie mogli bratać
się z kimś, kto tak naprawdę w ich mniemaniu obija się i nic nie
robi cały dzień.
Poczuła
się trochę zawiedziona, ale nie mogła mieć do nich pretensji, w
końcu nie znali jej, a ona tak po prostu nie powinna wypytywać ich
o lokaja.
Skroiła
warzywa, wrzuciła je do drewnianej miseczki i pożegnała się z
nimi, czując że musi się dowiedzieć coś o tym mężczyźnie.
***
Dwa
dni po rozmowie z Faith, odwiedził ją Lucas. Minę miał poważną,
niemal zaciętą. Przyjęła go w salonie, choć wcale nie miała na
to ochoty. Nadal gniewała się na niego za to jak potraktował
Aleksandra.
-
Długo będziesz się na mnie gniewała? - zapytał na wstępie, gdy
lokaj opuścił zielony salon. Hope popatrzyła na niego udając
zaskoczenie.
-
Nie gniewam się – odparła nieco zbyt oschle. Wilcott obrzucił ją
rozbawionym spojrzeniem i wyciągnął się na fotelu, który
zajął na wprost niej.
-
Nie ważne. Przyszedłem tu w innej sprawie, ważniejszej niż twoje
humory.
-
Nie mam żadnych... - zaperzyła się, ale uciszył ją jednym tylko
spojrzeniem. Zamilkła, dumnie unosząc głowę. - Słucham, co to za
ważna sprawa?
-
Twój pierścionek zaręczynowy, a raczej jego brak. Mogłem
pomyśleć o tym na początku tej farsy, ale mam masę innych rzeczy
na głowie.
Hope
zrozumiała, że cała ta wypowiedź miała być pstryczkiem w nos.
Zacisnęła mocno wargi. W tym samym momencie wszedł lokaj z
herbatą. Podziękowała mu i sama zajęła się obsługiwaniem
gościa.
-
Nie pijam herbaty, Hope – odparł, gdy nachyliła porcelanowy
czajniczek nad filiżanką przeznaczoną dla niego.
Kiwnęła
głową i zapełniła swoją filiżankę ciemnobrązowym płynem.
Nasypała dwie łyżeczki cukru i zamieszała lekko. Kiedy odstawiła
filiżankę na stolik, drgnęła, widząc jak narzeczony świdruje ją
spojrzeniem.
-
Hope, możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi? Dlaczego zachowujesz
się w ten sposób? - zapytał, cedząc słowa przez zęby.
Hope
starała się opanować gniew. O co jej chodzi? O to, że zachowuje
się tak jakby w ogóle jej nie potrzebował. Od początku ich
zaręczy, a raczej od momentu, w którym dowiedziała się o
ich istnieniu, nie traktował jej poważnie, jakby w ogóle nie
mogła nic powiedzieć, bo była młoda i niedoświadczona.
-
Przeszkadza ci to, że na twój widok nie kładę się przed
tobą i nie całuję twoich stóp? Nie mogę być na ciebie
zła? - odpowiedziała w końcu, gdy udało jej się opanować złość
na tyle, by mogła przemówić bez obawy, że głos zadrży jej
niebezpiecznie i zdradzi jak bardzo przejęła się jego przyjściem
i słowami.
-
Nie potrzebuje twojego uwielbienia, Hope. Może twoi adoratorzy
właśnie tego od ciebie oczekują, ale ja nie jestem jednym z nich,
więc nie jest mi to potrzebne do szczęścia. Ważniejsze jest to,
że nie masz pierścionka, a ja chciałem naprawić ten błąd. - Po
tych słowach wyjął czerwone puzderko z kieszeni surduta i postawił
je na stole.
Hope
w milczeniu patrzyła na pudełeczko, a potem poczuła łzy pod
powiekami, co wytrąciło ją z równowagi. Nie tak wyobrażała
sobie zaręczyny, nie tak to miało wyglądać, ale odkąd tu
przypłynęła, całe jej życie zaczęło odbiegać od tego, co
założyła będąc w Ameryce.
Zacisnęła
wargi w obawie, że za chwilę wybuchnie głośnym płaczem. Już nie
chodziło o ten cholerny pierścionek! Chodziło o to, że on
podchodził do tego tak bezemocjonalnie, że w głębokim poważaniu
miał to, co ona czuła. Czy on naprawdę nie posiadał serca?!
-
Otwórz – poprosił niespodziewanie łagodnym głosem.
Hope
zamrugała kilkakrotnie, by odgonić niechciane łzy i spojrzała w
końcu na księcia. Miała zaczerwienione oczy, takie nieszczęśliwe
i smutne.
W
końcu sięgnęła po puzderko obite czerwonym zamszem i zajrzała do
środka. Na białej poduszeczce leżał najwspanialszy pierścionek
zaręczynowy jaki kiedykolwiek widziała. Piękny szmaragd w
kształcie łzy otoczony był małymi diamentami, tworząc w ten
sposób lśniącą kombinację drogich kamieni. Pierścionek
zachwycał swą urodą. Urzekał swą elegancją i prostotą.
-
To stary pierścionek, należy do tytułu Wilcott. Przekazywany z
pokolenia na pokolenie – odparł jakby próbował przekonać
ją do biżuterii. Sama się broniła, a teraz wiedząc jak cenną
była pamiątką, Hope wyciągnęła starą biżuterię z pudełeczka.
-
Jest bardzo piękny – odparła cicho, bojąc się, że głośniejsze
rozmowy mogłyby uszkodzić tak kruchy przedmiot.
Lucas
się poruszył, wstał z fotela i usiadł obok niej. Poczuła
znajome gorąco, policzki zapłonęły i w jednej chwili przypomniała
sobie noc poprzedzającą jej wyjazd. Próbowała się odsunąć,
ale nie miała wielkiej możliwości. Siedziała w kącie szezlongu,
a on był tak blisko niej.
Złapał
ją za dłoń, w której trzymała pierścionek, a potem wyjął
go delikatnie. Miał ciepłe dłonie. Zakręciło jej się w głowie,
gdy musnął jej nadgarstek. Nie powinna tak na niego reagować! To
źle wróżyło na przyszłość, bo jeśli teraz tak miękła
w jego bliskiej obecność, to bardzo szybko może się w nim
zakochać, bez względu na to jaki on jest. Czy taka miłość była
w ogóle możliwa?
Nasunął
pierścionek na serdeczny palec. Gdy podniosła oczy, by przyjrzeć
się twarzy narzeczonego, dostrzegła z zaskoczeniem, że książę
nie spuszcza z niej oczu. Wpatrywał się w nią intensywnie, niemal
władczo. Zadrżała i oswobodziła dłoń z jego uścisku.
-
Teraz żaden mężczyzna nie będzie miał wątpliwości, że
należysz do mnie – powiedział, psując tę cudowną chwilę
arogancją.
Hope
wstała gwałtownie i spiorunowała go wzrokiem.
-
Chyba pan żartuje! - odpowiedziała oburzona i odsunęła się na
parę kroków, gdy Lucas wstał, patrząc na nią z góry.
-
Nie. Hope, nie pozwolę sobie przyprawiać rogów.
-
Nie o to mi chodziło! Nie jestem twoją własnością! Ile razy mam
ci powtarzać, że nie będę do ciebie należeć?! - Była na skraju
wybuchu. Lada moment krzyknie wściekła tak, że usłyszy ją pół
Londynu.
Ten
człowiek robił tak niewiele, by wyprowadzić z równowagi,
natomiast jej jeszcze nie udało się wzbudzić w nim żadnych
gwałtownych uczuć.
-
Hope, ja nie będę traktował cię jak rzecz, lecz jak kobietę
godną szacunku. Będziesz księżną, moją księżną, i nie chcę,
by inni dżentelmeni, nazwijmy ich tak, kręcili się wokół
ciebie, rozumiesz? Nie toleruję żadnych zdrad.
Hope
była zbyt oszołomiona jego słowami, aby powiedzieć cokolwiek. To
zabrzmiało jak poważna, uczuciowa deklaracja, gdyby rzeczywiście
książę coś do niej czuł. Lucas jednak miał tak beznamiętny
wyraz twarzy, jakby przed chwilą opowiadał o pogodzie, a nie o tym,
że będzie „jego księżną”. Co prawda nie brzmiało to jak
„kocham cię”, ale takie słowa z ust zatwardziałego mężczyzny
brzmiały jak wyznanie. Deklarował się, mówił, że jest
jego.
-
Dlaczego myślisz, że mogłabym cię zdradzić? Wierzysz w te
plotki? Że jestem niemoralnie prowadzącą się Amerykanką? -
zapytała, dziwnie łamiącym się głosem, choć ochota na płacz
już dawno jej minęła.
-
Jeśli myślisz, że obchodzi mnie to, co mówią inni, to
jesteś w błędzie. Każdy głupiec, których choć raz miał
przyjemność rozmawiać z tobą, nie uwierzy w te brednie. Jak złe
o mnie musisz mieć zdanie, skoro tak mówisz? - zapytał
gniewnym tonem, ale tylko ton miał taki. Cała reszta nadal
przypominała białą maskę, na której nie było żadnych
uczuć.
-
A jakie ty masz o mnie zdanie, skoro zarzucasz, że mam ochotę cię
zdradzać?! Od razu stwierdziłeś, że będę miała ochotę na
przygodę z jakimś innym mężczyzną. Możesz sobie wyobrazić, że
nie! Nigdy nie miała i mieć nie będę. Zostałam wychowana w
poszanowaniu sakramentu małżeńskiego. Mimo wszystko Boston nie
jest takim złym miastem, bo u nas szanuje się współmałżonka
– warknęła, kończąc swą tyradę. Naprawdę była wciekła na
Lucasa za to, co powiedział i za to ciągle robił.
-
W jakim ty świecie żyjesz? Hope, wszędzie jest tak samo. Każde
małżeństwo zawarte lekkomyślnie lub z rozsądku jest takie samo!
Hope
odwróciła twarz i zacisnęła mocno wargi. Czuła gniew,
który pulsował w całym ciele. Dłonie zaczęły drżeć,
podobnie jak wargi. Naprawdę nie chciała tego słuchać. Nie
rozumiała, po co jest ta rozmowa, skoro i tak do niczego nie
doprowadzi. Ona wierzyła, że można stworzyć normalne, szczęśliwe
małżeństwo, a Lucas twierdził coś innego. Oczywiście, nie mogła
go o to obwiniać, w końcu mógł myśleć tak z jakichś
powodów, ale nie pojmowała, po co próbuje ją
przekonać do własnego zdania. Naprawdę sądził, że nagnie się
do jego woli i będzie myśleć tak, jak on? Był w poważnym
błędzie.
-
Ty tak twierdzisz. Ja mam na ten temat inne zdanie i nie próbuj
mnie przekonywać, że jest inaczej. - Spiorunowała go wzrokiem i
zacisnęła dłonie na fałdach sukni. Nie powiedziała nic więcej.
-
W porządku – westchnął w końcu Lucas. - Nie będę się z tobą
kłócił na ten temat. Po prostu weź ten pierścionek,
przyszedłem tylko z tym. - Jego głos był oschły i nieprzyjemny, a
oczy wręcz porażały swym chłodem. Zadrżała nieświadomie,
patrząc na niego i widząc go takim odpychającym.
-
Dobrze – odpowiedziała, nie patrząc na niego. Skupiła wzrok na
pięknej ozdobie lśniącej na palcu. Dotknęła jej opuszkami
palców.
Nie
tak wyobrażała sobie zaręczyny, ale nie mogła oczekiwać niczego
innego. W końcu ich relacja była bardzo nietypowa, wręcz
nienormalna, dlatego nie mogła marzyć o pięknych, romantycznych
oświadczynach. Musiała zadowolić się starym, bardzo pięknym
pierścionkiem. To i tak wiele.
Hope
poczuła na sobie spojrzenie narzeczonego i uniosła oczy, starając
się przebić przez tę obojętność, która malowała się na
jego twarzy. Tamtego wieczoru w bibliotece widziała przez parę
sekund te wszystkie uczucia, które ciągle ukrywał głęboko
w sobie. Nałożył na swoje serce bardzo gruby pancerz i nie
dopuszczał do siebie nikogo. Odsłonił się na moment, na jeden
moment dostrzegła jego prawdziwe oblicze, ale teraz miała
wątpliwości, czy rzeczywiście wydarzyło się to naprawdę.
-
Dlaczego w tamtej chwili mogłam zobaczyć ciebie takim, jakim
powinieneś być? - zapytała w przypływie chwilowej odwagi. Musiała
mu zadać to pytanie, ale nie wiedziała czy dostanie odpowiedź.
Lucas najwidoczniej zrozumiał, o co pytała i o jaki wieczór
jej chodziło, bo wstał gwałtownie i zmierzył ją z góry
rozbawionym spojrzeniem.
-
Hope, podczas erotycznych uniesień ludzie widzą zazwyczaj to, co
chcą widzieć – odpowiedział i wyszedł, nawet się z nią nie
żegnając. Siedziała oszołomiona przez chwilę, aż w końcu
wstała i wybiegła za nim na zewnątrz.
Służący
właśnie podprowadzał Nocnego Tancerza. Kary ogier zatańczył
niespokojnie wokół służącego. Książę szybko wskoczył
na niego i jednym ruchem okiełznał ogiera. Zeszła powoli na dół
i czekała, aż stajenny odejdzie.
-
Nie wierzę w to – pokręciła głową. - Nie wmówisz mi
tego, chociaż wiem, że nie jestem doświadczona i mało wiem o tych
sprawach, to jednak nie zamącisz mi w głowie wmawiając, że to, co
widziałam w twoich oczach to tylko wytwór mojej wyobraźni.
-
Wierz w co chcesz, ale lojalnie cię ostrzegam. Kilka kobiet
próbowało zabawić się w poznanie mnie, ale im się nie
udało, dlatego uważaj, bo możesz się rozczarować.
Hope
chciała coś odpowiedzieć, uraczyć go swoimi przemyśleniami na
ten temat, ale Wilcott spiął konia i kary ogier ruszył galopem.
Patrzyła jeszcze przez chwilę na dwie tak dzikie i niezrozumiałe
istoty. Pasowali do siebie idealnie. Obaj zachowywali się tak, jak
chcieli i nikt nie był w stanie ich opanować.
Ich rozmowa * ___ * jestem...jestem...wow, nie mogę z tej chemii między nimi. Matko, Hope naprawdę chciałaby go zobaczyć takiego...jak wtedy, no właśnie, takiego jak wtedy, a on twardo nie daje się wciągnąć w tę "zabawę". To jest...cudowne. :D Oni we dwoje są cudowni. Chociaż Hope czuje, że będzie z nim trudno żyć i nawet Lucas momentami pokazuje w sobie człowieka to tak konsekwentnie walczy, żeby jednak Hope nie miała do tego dostępu. To takie uroczę! :D Ach, no jeszcze nasza Faith, zaskoczyło mnie to tak samo jak Hope, serio. :D
OdpowiedzUsuńCzekam na dalej. <3
Niestety, Lucas raczej chce uchodzić w oczach za bezemocjonalnego księcia, bo taki jest jest i na nieszczęście Hope nie jest ani trochę romantyczny. No cóż, Hope raczej nie podzielałaby Twojego zdania, hahahaha ;D
UsuńPozdrawiam <3
Biedna ta Hope. Być nadto romantyczną jeszcze nigdy nie skończyło się dobrze i w pewnych kwestiach po prostu zgadzam się z Lucasem. Jego pancerz nie narodził się z dnia na dzień i wiem, że to uprzedzenia gromadzone przez lata, obserwacje i całe to zło, którego zaznał. Jemu ciężko uwierzyć w prawdziwą miłość i biedna Hope może tylko próbować. Szkoda mi jej też dlatego, że chyba nigdy nie będzie w stanie do końca zrozumieć Lucasa. Pomimo wszystko nie wczuje się w jego sytuację i naprawdę nie powinna być (a przynajmniej teraz) taka niemiła.
OdpowiedzUsuńKurcze, a co ja się nagle taka dobra zrobiłam :D Tak czy inaczej, chemia między nimi zapiera dech i tak bardzo liczyłam, że chociaż się pocałują, no ale cóż... mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale zafundujesz nam taką niespodziankę :D
A co do Faith to... kelner jest bardzo intrygującą postacią i już na samym początku zwróciłam na niego uwagę. Chciałabym, że chociaż Faith nie przechodziła tych miłosnych nieszcześć ale jak widać mężczyźni w tej Anglii już tacy są :D
Pozdrawiam! :)
Niestety, romantyczki, a zwłaszcza Hope w tej chwili, zawsze miały trochę gorzej. Inaczej postrzegają świat. Książę patrzy realnie na świat i niestety, przez to właśnie jego zachowanie rani lub złości Hope.
UsuńMogę Ci powiedzieć tylko tyle, że Lucas swoje przeżył, może nie dużo, ale jednak i to sprawiło, że teraz po prostu uważa, że miłość nie jest dla niego. Jej zachowanie, zwłaszcza w tym rozdziale, wynika z tego, że ani ona ani książę, nawet nie starają się wczuć w rolę tego drugiego, przez tą są takie kłótnie, ale wiadomo, przecież nie zawsze tak będzie :)
Na pocałunek trzeba będzie jeszcze poczekać, już niedługo, ale bądź cierpliwa :)
Najwidoczniej i Faith ma podobny problem jak siostra. Nie może odnaleźć się w sytuacji i uczuciach, które żywi do zagadkowego lokaja. Cóż, wkrótce wszystko się wyjaśni :D
Pozdrawiam <3
Ommmm... Czytałam "Na zawsze" J. McNaught. Opowiadanie jest podobne, nawet bardzo. :) Miło się czyta :D Muszę przyznać, że z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział. Masz ciekawe pomysły. Ciekawa jestem kiedy i jak Lucas uświadomi sobie, że kocha Hope. Czekam na rozwój historii :D
OdpowiedzUsuńNo cóż, staram się jak tylko mogę odbiegać od książki, nie chcę właśnie, żeby były zanadto podobne, bo osobiście nie lubię, gdy ktoś pisząc opowiadania, wzoruje się na książce lub filmie, a tak naprawdę streszcza historię i w sumie wszystko jest takie samo, ale są użyte inne słowa:) Nie będę jednak ukrywała, że kocham książki p. McNaught i po prostu są one dla mnie mega inspirujące. Czytałaś może jej Whitney, moja miłość? Jeśli nie, to bardzo polecam.
UsuńPostaram się w miarę szybko dodać kolejny rozdział, choć teraz ciężko u mnie z weną, czasem i przede wszystkim z Internetem, ale postaram się dodać rozdział jak najszybciej.
Dziękuję za komentarz, pozdrawiam! <3
Dopiero zabieram się za książki McNaught. Wiem jak to jest z weną. Czasem jest i kompletnie nie wiesz skąd się pojawia, piszesz kilka rozdziałów po kolei. A raz jej nie ma i nie wiem jak byś chciała, prosiła o nią to jej nie ma. Wiem bo sama piszę książki. ;)
UsuńPozdrawiam.
Czytam i czytam. Koncze rozdzial, a tu co? Brak kolejnego. Pffffffff
OdpowiedzUsuńTo juz kolejny (z niewielu) blogow ,w ktorym nie moge zniesc mysli o czekaniu na kolejny *.* Czekam na romans miedzy Lucasem I Hope, na moment w ktorym beda wiedzieli ze sa w sobie zakochani... A tu nadal go nie ma. No nie wytrzymam xD Fffffffffff Pozdrawiam I zycze weny
PS Super rozdzial, a zwlaszcza koncowka
Nie obiecuję niczego, ale może już niedługo uda mi się w końcu opublikować rozdział, piszę cały czas. Co prawda idzie mi to dość kiepsko, bo weny brak, ale staram się jak najczęściej otwierać BU i coś tam skrobać;)
UsuńDziękuję <3
Pozdrawiam!
Czytałas może książki Julia Quinn? Bo Twoje opowiadanie troche zakrawa mi o te klimaty ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam jej książki, to na pewno, ale już nie pamiętam jakie;) W każdym razie ma bardzo lekki pióro i dobrze mi się ją czytało. Cóż, bardziej inspirowałam się McNaught:)
UsuńPozdrawiam <3
Przypomniałam sobie! Przecież ja mam na półce książkę pani Quinn: Sekretny pamiętnik Mirandy Chevier. Podobała mi się ta książka <3
Usuńhah, czytałam wiekszość jej książek :D tą też, chociaż najbardziej lubie serie z Bridgertonami ;D o McNaught nie słyszałam, ale popatrzę, co ma ciekawego ;) tutaj też będe zaglądać ;)
UsuńTo ja :D Zawitałam wreszcie i tutaj :D I oczywiście zjawiam się z marnym komentarzem, hmm... W ogóle miałam do przeczytania jeden rozdział, a nie dwa, jak wcześniej sądziłam, nawet nie wiem, kiedy tamten przeczytałam i nawet go nie skomentowałam, paskuda ze mnie...
OdpowiedzUsuńPrzechodząc jednak do treści. Cieszę się, że nie zapomniałaś o wątku miłosnym Faith. Pamiętam, że gdzieś w początkowych rozdziałach, Faith zwracała uwagę na tajemniczego lokaja, a później Hopa skradła całą uwagę, na jej wątku się skupiłaś i nawet momentami myślałam, że o tym zapomniałaś. Na szczęście nie :D Myślę, że teraz ten wątek pojawił się w całkiem dobrym momencie, w końcu Faith też chciałaby być szczęśliwa, a przez siostrę ma jednak, hmm, ograniczone pole manewru... Nie sądzę, żeby Faith jakoś przejmowałaby się gadaniem ludzi (o ile do jakiegoś spiknięcia by doszło :P), ale myślę, że w jakiś sposób by ją to dotknęło. No cóż, serce nie sługa, jak to się mówi ;) A Hope powinna coś o tym wiedzieć, w końcu Lucas też świętoszkiem nie jest, w dodatku pierdoli trzy po trzy o tych wyobrażeniach. Pff... Co ty, Lucasie, możesz wiedzieć? XD To, że miał wiele kobiet, wcale nie oznacza, że mało doświadczona Hope nie ma w tej kwestii racji. I bardzo się ciesze, że Hope powiedziała Lucasowi, co chciałaby w nim zobaczyć, brawo mała! :D
Czekam na kolejny, przy okazji trochę zazdroszcząc drugiego pierścionka. Chyba jednak jestem sroką XD
Pozdrawiam! <3
Bardzo fajne opowiadanie!smutno mi sie zrobiło ze nie ma kolejnego rozdziału, a jesteś strasznie ciekawa co dalej *.* życzę abyś miała wielka wene i dodała kolejne rozdziały <3 bardzo ładnie piszesz pozdrawiam
OdpowiedzUsuń