Hope
miała wrażenie, że bal trwał w nieskończoność, a książę
Wilcott nigdy nie poprosi ją do tańca, lecz w końcu to zrobił i
rozbrzmiały pierwsze takty walca. Była to spokojna, pełna
romantycznych uniesień melodia, od których aż kręciło się
w głowie.
-
Mam nadzieję, że dobrze się bawisz? - zagadnął po chwili książę,
gdy zapadło między nimi milczenie, lecz Hope wcale nie czuła
dyskomfortu, bo okazało się, że mogą milczeć i czuć się ze
sobą dobrze. Cieszyła się obecnością księcia, choć przecież
zawsze tak złorzeczyła, ale to sytuacja z hrabią uzmysłowiła
jej, że tak naprawdę księciu nie powinna zarzucać tylu złych
uczynków. Nie był wcieloną dobrocią, ale nie był także
zły.
-
Nie do końca. Nie mogę znieść tego hałasu, tego zgiełku.
Jedzenie jest pyszne, ale... - Chciała, pragnęła powiedzieć
Lucasowi jaki wpływ na nią miało Silverstone, ale nie była aż ta
odważna.
-
Ale co? - dopytywał się Wilcott, nie spuszczając z niej oka.
Zarumieniła się i zawstydziła, ale nie oderwała wzroku od jego
hipnotyzujących oczu. Po prostu nie mogła tego zrobić.
-
Spokój w Silverstone sprawił, że nie mogę przestać myśleć
o ogrodzie, w którym lubiłam przesiadywać, o lesie
otaczającym majątek i trawiastych pagórkach... To piękne
miejsce – rozmarzyła się, cicho wzdychając. Książę patrzył
jej w oczy z głęboką, przyprawiającą o dreszcze, powagą.
Próbowała się uśmiechnąć, ale zastygła w pół
uśmiechu i nie potrafiła oderwać od narzeczonego wzroku.
-
Dziękuję – odpowiedział w końcu, akurat w chwili, gdy robili
obrót. Tańczyli walca, powolny, pełen miłości taniec,
który mógł być taniecem zakochanych.
-
Nie wiem za co mi pan dziękuję, ale proszę bardzo – odparła,
uśmiechając się radośnie.
-
Dziękuję za to, że jesteś, że mimo wszystko nie zmieniłaś się
i pozostałaś dalej tą kobietą, która przypłynęła z
Ameryki.
***
Przed
godziną pierwszą w nocy, Charity zarządziła powrót do
domu. Hope odczuła z tego powodu ulgę. Miała wrażenie, że bal,
choć obfitował w kolorowe towarzystwo, stoły uginały się od
smakołyków, a rozmowy ciągnęły się w nieskończoność,
był dla niej istną torturą, zwłaszcza że hrabia kręcił się w
jej pobliżu.
Gdy
Lucas odprowadził ją do księżnej, stanął tuż za nią, dzięki
temu mogła czuć się bezpieczna. Ciepło bijące z jego ciała
okazało się niezwykle kojące. Nie mogła się nadziwić, że
wystarczyła jedna przykra sytuacja, by jej uczucia tak całkowicie
uległy deformacji. Już w ogóle nie myślała o księciu źle,
może nadal zarzucała mu to, że chce zrobić z niej przedmiot do
urodzenia dziecka. Może i myślał praktycznie, może i tak robiły
wszystkie małżeństwa w Anglii i w wielu innych krajach, ale to nie
oznaczało, że powinna się na to godzić. Potrzebowała jego
uczucia.
Za
każdym razem, gdy była proszona do tańca, książę mruczał coś
pod nosem i sztyletował spojrzeniem jej partnerów. Był o nią
zazdrosny? Ciągle chodziło jej to po głowie. Nawet gdy kładła
się już do łóżka, wciąż zastanawiała się nad tym i
naprawdę chciała, żeby tak było.
***
-
Panienko Hope? - usłyszała głos nad sobą. Obudziła i dojrzała
nad łóżkiem pochyloną Sam.
-
Tak? - szepnęła jeszcze zaspanym głosem i zamrugała kilkakrotnie
powiekami, starając się przegonić resztki snu.
-
Ma panienka gościa.
-
Proszę? O tej porze? - zapytała zaskoczona i uniosła się na
łokciach.
-
Dochodzi jedenasta, dawno minęła pora śniadania – przypomniała
cicho. Hope westchnęła, ubolewając nad tym, że zaczyna zachowywać
się jak rozpieszczona angielska paniusia. Spała do późna,
choć wcześniej zdarzało się, że wracali zdecydowanie później
z przyjęć, i nie miała problemu z obudzeniem się przed
śniadaniem. Była rannym ptaszkiem i często witała się ze
wschodem słońca. Teraz jednak spała... spokojnie. Nie śniły jej
się żadne koszmary! W końcu była wypoczęta.
Zarumieniona
pomyślała, że od ich małej, niezaplanowanej schadzki, spała
zdecydowanie lepiej i tylko Lucasowi zawdzięczała zdrowy sen.
Będzie musiała mu o tym powiedzieć i podziękować, choć nie
wyobrażała sobie, aby mogła porozmawiać z nim wprost. O czymś
takim?
Z
pomocą Samanthy ubrała się w jasnoniebieską suknię z koronką
udrapowaną na staniku i uczesała włosy, zaplatając je w piękny
warkocz, który połyskiwał jak miedź w promieniach słońca.
-
Nie wiesz, kto na mnie czeka? Mój... narzeczony, czy może
ktoś inny? - zapytała, udając obojętność.
Na
myśl o tym, że książę Wilcott czeka na nią na dole o tej porze
wprawiło ją w lekkie drżenie. Z nerwów. Z radości. Sama
nie wiedziała, co nią targało. Jedno było pewne. Obecność
Lucasa o tej porze miała tylko jeden powód: chciał
porozmawiać z nią o tym, co wydarzyło się u niego w bibliotece.
Oblała się rumieńcem, ale szybko zbladła, gdy wkroczyła do
saloniku i jej oczom ukazał się nie książę Wilcott, którego
się spodziewała, lecz książkę Ashbrook. Młody mężczyzna
szybko podszedł do niej i pochylił się, aby ucałować jej dłoń.
Hope jednak nie wciągnęła jej, była zbyt zaskoczona, aby zrobić
cokolwiek.
-
Ci-cieszę się, że pa-pani już przy-przyjechała – wyjąkał,
oblewając się rumieńcem. Nawet próbował się uśmiechnąć,
ale wyszedł mu tylko krzywy grymas.
Hope
wskazała mu dłonią szezlong, na którym mogliby usiąść,
ale młody książę pokręcił tylko głową. Stanął oparty o
gzyms kominka i przez chwilę patrzył na nią uważnie.
-
Jak się pan miewa? - zapytała w końcu, gdy gość nie odzywał się
do niej ani słowem. Kompletnie nie wiedziała, co mogłaby
powiedzieć, ponieważ bardzo ją zaskoczył swoją obecnością
tutaj.
Ashbrook
był miły i łagodny, i lubiła jego obecność, ale traktowała go
jak przyjaciela, jak brata, na którego mogła liczyć, jednak
nic poza tym.
-
Och, do-doskonale... - wydukał, patrząc na nią nieśmiało. Panna
Winward nie wiedziała, czego mógł od niej chcieć
Aleksander, ale odczuwała niepokój.
To
musiało być coś niezwykle ważnego, skoro przyszedł do niej o tej
porze i zachowywał się w ten sposób.
-
O co chodzi? Dlaczego pan tu przyszedł? - zagadnęła pogodnie,
chcąc mu w ten sposób dodać więcej odwagi, zachęcić go,
by w końcu wyznał jej powód, dla którego tu
przyszedł.
Książę
jednak pokręcił głową, westchnął spazmatycznie, przygotowując
się do odpowiedzi, dlatego więc zaskoczył oczekującą Hope, gdy
padł przed nią na kolana, chwycił jej dłonie i ścisnął je
lekko. Szarpnęła się odruchowo.
-
Uczy-ni mi pa-pani zaszczy-yt i zo-o-ostanie moją żo-oną? - wyjąkał,
gdy w końcu odważył się przemówić. Książę Ashbrook
patrzył na nią w tak błagalny sposób, iż gdyby nie to, że
była po słowie z innym mężczyzną, nie wahałaby się ani chwili.
Jeszcze nigdy nie miała do czynienia z człowiekiem, który
tak bardzo pragnąłby czegoś i powiedział to samym tylko
spojrzeniem. Poczuła pod powiekami łzy, gdy zorientowała się, że
mimo wszystko zrani księcia. Nie wiedziała jednak jak bardzo, ale
miała nadzieję, że jakoś dojdzie do siebie po tej odmowie.
-
Bardzo mi przykro, Wasza Książęca Mość, ale nie mogę przyjąć
pańskich oświadczyn. Jak pan wie, moim narzeczonym jest książę
Wilcott... - przemówiła doń spokojnym, opanowanym głosem,
choć w środku aż cała się trzęsła.
Starała
się przemówić sobie, że przecież nie chce go ranić, to
nie jej wina, że ten mężczyzna chce pojąć ją za żonę.
Przecież w żaden sposób go nie zachęcała. Nie karmiła go
złudnymi nadziejami, nie mówiła nic, co mogłoby sugerować,
iż jest zainteresowana nim jako mężczyzną.
-
To-o co-o? Niech pa-ni go zo-ostawi! - zawołał gwałtownie,
odsuwając się od niej, lecz wciąż pozostając na klęczkach. Hope
czuła coraz większą bezsilność, złość i łzy, które
lada chwila spłynął jej po policzkach. Tak bardzo nie lubiła
ranić ludzi, którzy okazywali jej tyle ciepła i
serdeczności. Miała nadzieję, że Aleksander nie obrazi się na
nią.
-
Ashbrook, odsuń się od mojej narzeczonej - padł
rozkaz wydany ostrym jak brzytwa głosem. Hope podskoczyła
przestraszona i zarumieniła się ze wstydu, choć nie zrobiła nic
złego. Ashbrook wstał, wyprostował się i podszedł od Wilcotta.
Lucas stał oparty o framugę i mierzył go pogardliwym wzrokiem.
-
Nie ko-kocha jej pan! - rzucił mu prosto w twarz, wymierzając w
niego palcem. Wilcott uniósł brew i tym razem jego brązowe
oczy zalśniły od kpiny. Nie
mogła uwierzyć w to, że Wilcott po prostu naśmiewa się z
Ashbrooka. Co go w nim tak rozbawiło? To, że poprosił ją o rękę?
-
Jesteś naiwny, Ashbrook, jeśli myślisz, że małżeństwa zawiera
się tylko z miłości. Wyjdź stąd i nie chcę cię więcej widzieć
w pobliżu mojej narzeczonej, a potem mojej żony, jasne?
Przez
chwilę mierzyli się gniewnymi spojrzeniami, aż w końcu Aleksander
ustąpił i wyszedł, żegnając się z Hope cichym „do widzenia”.
Młoda kobieta stała jeszcze przez chwilę w oszołomieniu, ale szok
szybko minął, gdy uzmysłowiła sobie, że nie stanęła w obronie
Aleksandra. Zrobiło jej się potwornie głupio i przykro. Usiadła,
czując piekące policzki
-
Dlaczego zachowałeś się tak okropnie? - zaatakowała go, gdy Lucas
po wyjściu księcia podszedł do fotela, stojącego najbliżej
szezlongu, na którym siedziała i spoczął na nim, patrząc
na nią w zamyśleniu. Mimo tego, nadal widać w nim było złość.
-
Hope, on nie miał prawa ci się oświadczać. Jesteś moją
narzeczoną i żaden inny mężczyzna już nie może starać się o
twoją rękę.
-
Jestem twoją narzeczoną, ale nie twoją własnością! - krzyknęła
oburzona jego arogancją. Książę jednak wcale nie przejął się
jej wybuchem i zaśmiał się cicho pod nosem, jakby ubawiła go
myśl, skryta głęboko w umyśle. - Co cię tak bawi? - zapytała
zjadliwie.
-
Ty. Jesteś równie naiwna, co Ashbrook.
-
Przykro mi to słyszeć – powiedziała tylko, walcząc z rosnącą
gulą w gardle. Łzy już powoli wyłaniały się spod powiek. Nie
była w stanie zapanować nad uczuciami, które nią w tej
chwili targały, dlatego poprosiła cicho księcia, by opuścił dom,
ponieważ nie czuła się najlepiej i chciała się trochę położyć
przed obiadem. Patrzył na nią przez chwilę, jakby się wahając, a
potem skinął lekko głową. Wyszedł. Nawet nie wiedziała z jakiego powodu się tu zjawił.
Kiedy
Hope została sama, mogła w końcu pozwolić łzom płynąć. Było
jej okropnie źle z powodu Ashbrooka, choć sama przecież nie
zachowała się wobec niego tak gburowato jak jej narzeczony, to
jednak nie uwalniało ją od poczucia winy. Żałowała za nich
dwoje. Lubiła młodego księcia, bardzo współczuła mu wady
wymowy, ale nie mogła nic poradzić na to, że książę Wilcott był
jej narzeczonym. Gdyby było inaczej, to pewnie dziś przyjęłaby
jego oświadczyny.
Mimo
wszystko z takim człowiekiem, jak książę Ashbrook mogłaby wieść
spokojne, bezproblemowe życie. I nudne, zaszeptał jakiś złośliwy
głosik w głowie. Oburzyła się, starając się wyprzeć go z
głowy, ale niestety, prawda właśnie była taka. Ashbrook, choć
miły i łagodny, w żadnym calu nie przypominał pełnego werwy
Lucasa i musiała przyznać sama przed sobą, że naprawdę
potrzebowała tego zastrzyku emocji, jakie czasem jej fundował. Albo
zwariowała albo była masochistką.
***
Po
niespodziewanej i zakończonej fatalnie wizycie księcia Ashbrooka,
Hope nie widziała go przez kolejne dni. Nie pojawił się na żadnym
balu i stwierdziła w końcu, że nie ma sensu go wypatrywać.
Chciała go przeprosić za to, co powiedział jej narzeczony. Za
siebie również. Nie okazała mu tyle zrozumienia na ile
zasługiwał. Chciała to naprawić i zaproponować przyjaźń.
Naiwnie wierzyła, że Aleksandrowi to wystarczy.
Jednak
podczas poszukiwań księcia, udało jej się poznać bardzo
wyjątkową osóbkę.
Kiedy
spacerowała tak między ludźmi na balu u lady Celeste, w pewnej
chwili podeszła do niej Charity i przedstawiła jej księżne
Tresham oraz jej córkę Cassandrę. Dziewczyna była jej
wzrostu. Miała jasne włosy, które zwisały grubymi puklami
wokół twarzy. Oczy były duże, w kształcie migdałów
o pięknym, lazurowym odcieniu. Hope uśmiechnęła się do niej i po
chwili w jej umysł wbiło się wspomnienie. Pamiętała ją! To było
na jednym z bali. Usiadła na krześle obok niej, lecz ta nie
zachowała się wobec niej uprzejmie, wyjaśniła jej także wtedy, z
kim rozmawiał wówczas książę Wilcott.
Dziewczyna
też musiała ją sobie przypomnieć, bo przez chwilę w jej pięknych
oczach pojawił się błysk zrozumienia. Kiwnęła głową, a potem z
jej łagodnego spojrzenia poczęła bić niechęć. Cóż jej
takiego zrobiła, że tak sztyletuje ją spojrzeniem? Nie miała
okazji jej zapytać, bo po chwili obie udały się w swoje strony.
Jak zauważyła Hope, Cassandra stanęła przy matce, księżnej
Tresham. Ona natomiast przystanęła przy Faith i księżnej
Reabourn. Wkrótce także pojawili się Gabriel i Lucas. Na
widok tego ostatniego przyjęła zacięty wyraz twarzy. Księżna
popatrzyła na nią karcąco, ale Hope nie zmieniła swej postawy
wobec księcia. Nie miała zamiaru tego robić, nie po tym jak
zachował się kilka dni wcześniej.
Hope
rzuciła jeszcze kilka spojrzeń w stronę księcia, a potem
całkowicie go zignorowała. Lucas również zachowywał się
podobnie. Milczał i stał blisko niej, jakby obawiając się, że
zaraz ucieknie. Nie uciekała, miała na to ochotę, ale jednak
została i cierpliwie czekała na kolejne tańce. Jednym z jej
partnerów został lord Sutton. Mężczyzna średniego wzrostu,
nieco starszy od Lucasa. Prezentował się doskonale w granatowym
stroju wieczorowym: w dobrze skrojonym fraku, srebrnej kamizelce i
spodniach wyprasowanych w kant. Czarne buty lśniły w świetle świec
i lamp gazowych.
-
Pani – kiwnął uprzejmie głową i podał jej rękę. Hope
przyjęła ją z wdzięcznością i razem udali się na parkiet. Pary
ustawiały się w szeregach, czekając aż muzycy zaczną grać.
Kiedy
muzyka wypłynęła spod palców skrzypków, Hope
rozluźniła się nieco i pozwoliła, aby spokojny i milczący
partner prowadził ją pośród tłumów ludzi. Tańczyli
przez chwilę, nic nie mówiąc, ale w końcu odezwał się
Sutton.
-
Czemu jest pani zła na Lucasa? - zapytał, patrząc na nią uważnie,
wręcz surowo. Niemal westchnęła z irytacji. Jego słowa zabrzmiały
dla niej tak, jakby to ona była wszystkiemu winna, choć przecież
lord nie znał jej i przyczyn jej złości.
-
Poskarżył się panu? - zapytała, starając się zabrzmieć wesoło,
uśmiechając się do mężczyzny łagodnie.
-
Oczywiście, że nie, ale znam trochę Lucasa, może nie do końca
tak dobrze, ale jednak... Zdążyłem zauważyć, że książę
Wilcott to bardzo honorowy człowiek i bardzo pracowity. Razem
budujemy stocznię i wiążemy z nią śmiałe plany.
-
To wspaniale, ale co ja mam z tym wspólnego?
-
Chciałem tylko powiedzieć coś na jego obronę. Wiem, że nie
zaręczyła się pani z własnej woli, lecz z powodu knowań
Sussex'a.
-
Nie nazwałabym tego w taki sposób, ale to właśnie ojciec
księcia miał znaczący wpływ na te zaręczyny – odparła tylko,
patrząc na lorda. Nie wiedziała, czego się spodziewać po swoim
rozmówcy, ale nie wyglądał na człowieka złośliwego i nie
sądziła, że cokolwiek powie mu o narzeczonym wypłynie z jego ust.
Sutton
roześmiał się cicho, potrząsając głową.
-
Bardzo dyplomatyczna odpowiedź. - Kiedy uspokoił się, spoważniał
i dobrze przyjrzał się Hope. - Jest pani bardzo piękna, podobna do
swej matki, ale tylko z wyglądu, ponieważ charakter musiała pani
odziedziczyć po ojcu.
-
Znał pan mojego ojca? - zapytała zaskoczona.
-
Nie, ale znałem pani matkę i wiem jaka była, będąc młodą panną
na wydaniu. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego stary Sussex chciał się
z nią ożenić. Była rozpieszczona, złośliwa i w ogóle nie
obchodzili ją inni ludzie. Zawsze szła do celu po trupach, dlatego
twierdzę, że pani i pani siostra musicie mieć charakter po ojcu.
To musiał być święty człowiek, skoro wytrzymał tyle lat z
Mirabellą. Święty lub szalony.
Hope
niemal zachłysnęła się z oburzenia po usłyszeniu tych słów.
Natychmiast zmieniła zdanie, co do tego człowieka i przestała się
odzywać, aż do zakończenia tańca. Krótkim skinieniem głowy
podziękowała za tę uprzejmość, jaką jej okazał i odeszła
dumna niczym królowa.
***
Pokój,
w którym siedzieli mężczyźni pękał w szwach. W powietrzu,
tuż nad głowami angielskich dżentelmenów, unosiły się
ciemne kłęby dymu z cygar. Gwar rozmów zagłuszał
dobiegające z sąsiedniej sali dźwięki muzyki. Panowie rozprawiali
wesoło na ważne tematy, głównymi była polityka oraz
pieniądze.
Przy
jednym ze stolików rozmawiano jednak o czymś innym, o czymś,
co zirytowało księcia Wilcotta, ponieważ głównym tematem
był on i jego narzeczona. Najwidoczniej jego zaręczyny stanowiły
nie lada gratkę, nawet dla panów.
-
Twoja narzeczona, Wilcott, jest doprawdy śliczna i ciągle kręci
się wokół niej Ashbrook. Nie boisz się, że ci ją
ukradnie, zwłaszcza że obie z siostrą mają taką opinię?
-
A jaką opinię ma moja narzeczona i jej siostra? - warknął wściekle, gdy
uzmysłowił sobie, że baron Montford pije do tego, co myśli o niej
ton: że jest rozpustną
Amerykanką. Gdy to sobie uzmysłowił, zapłonęła w nim wściekła
furia.
-
Montford, zamknij swoją brzydką mordę, bo za dużo kłapiesz jak
na takie wyliniałego wymoczka – padła ostra odpowiedź. Z tyłu
stał lord Sutton i musiał od jakiegoś czasu przysłuchiwać się
tej rozmowie, bo przyszedł z odsieczą swemu wspólnikowi.
-
Sutton, ostrzegam cię – zaczął urażony baron, lecz zamilkł,
gdy napotkał lodowaty wzrok Lucasa.
-
To ja cię ostrzegam, lepiej będzie dla ciebie, jeśli zejdziesz mi
z oczu.
-
Właśnie, Montford – poparł go Sutton. Reszta panów
milczała jak zaklęta, z przejęciem obserwując scenę. Oczywiście
spodziewali się innej, znacznie ostrzejszej wymiany słów,
ale ich płytkie upodobania zadowoliło także i to.
Lucas
nic im nie wyjaśnił, ale część panów i tak już wyrobiła
sobie zdanie na temat relacji Hope Winward – Lucas Westland. Prawda
była dla nich oczywista. Książę z jakichś powodów nie
chciał przyznać się, że tak naprawdę zaręczyny z Amerykanką
były tylko formalnością. Gdyby naprawdę chciał się z nią
ożenić, to już dawno na jej placu zalśniłby pierścionek
zaręczynowy. Młody książę najwidoczniej nie spieszył się z
oficjalnymi oświadczynami, a reszta rodziny miała wobec starszej z
sióstr ukryte zamiary. Nikt nie wiedział, co chcieli tym
osiągnąć, ale część z towarzystwa pomyślała, że Lucas nie
jest jeszcze dość dobrą partią dla małej hrabianki i czekają na
kogoś lepszego, lecz nikt nie spodziewał się, że Hope Winward
wyjdzie za kogoś skoligaconym z dworem, dlatego tym bardziej
narastało coraz więcej wątpliwości, a ludzie coraz częściej
utwierdzali się w przekonaniu, że książę Wilcott po prostu
kolejny raz wymigał się od małżeństwa, nawet jeśli jego
domniemana wybranka była śliczna.
Sprawa
z pierścionkiem szybko wróciła do Lucasa, gdy ten siedząc
przy obiedzie, czytał raport z podróży do Indii. Jego
przedstawiciel wykonał wszystkie zadanie i dzięki jego sprytowi
podpisał jeszcze jedną umowę. Hidnusi dużo płacili za kubańskie
cygara, owczą wełnę i angielskie konie.
Właśnie
kończył posiłek, gdy kamerdyner zaanonsował księcia Sussex'a.
Westchnął zirytowany, ale pozwolił gościowi wejść. I tak nie
było sensu udawać, że go nie było.
-
Sussex – warknął cicho, gdy postawny, starszy pan pojawił się w
drzwiach jego jadalni.
-
Mnie również miło cię widzieć, synu – odparł z
przekąsem i nie proszony zasiadł na jednym z krzeseł. Na jego
twarzy odmalował się lekki grymas, ale Lucas zignorował to i zajął
się powodem, dla którego zjawił się w jego pałacyku.
-
Do rzeczy. Czego chcesz?
-
Ludzie plotkują. Coraz więcej osób zaczyna mieć
wątpliwości, co do waszych zaręczyn.
-
Z jakiego powodu? - głos księcia był cichy, lecz stanowczy.
-
Hope nie ma pierścionka zaręczynowego. Nie dałeś jej tego
cholernego pierścionka! - zakrzyknął stary książę, jednak wnet
się opanował. Nie powinien podnosić głosu, przecież to nie Lucas
aranżował te zaręczyny, więc nie miał prawa złościć się na
niego. Mógł zapomnieć o pierścionku.
-
I to ma być problem? - wytknął mu młody książę, lecz ojciec
dostrzegł w oczach syna coś na kształt niepokoju. Uśmiechnął
się nieznacznie i postanowił kuć żelazo póki gorące, a
nuż Lucas opamięta się i przestanie robić z tych zaręczyn farsę.
-
Tak. Jeśli chcemy oszczędzić tej dziewczynie kolejnych plotek, to
pierścionek zamknie usta wielu plotkarzom w Londynie.
-
Co zrobisz, jeśli ci powiem, że nic mnie to nie obchodzi? Że nie
dbam o to? - zapytał wojowniczo mężczyzna i przyjrzał się swemu
ojcu.
Nie
ulegało wątpliwości, że był synem tego człowieka, którego
od wielu lat skrupulatnie unikał i nienawidził. Wiele osób,
w tym Charity, prosiło go, by w końcu pogodził się z nim, lecz on
nie potrafił tego zrobić. Miał swoją dumę, pamiętał przez co
przechodził jako mały chłopiec.
Dlaczego
więc powinien mu to wybaczyć? Ignorował go przez lata, a teraz
próbował odkupić swoje winy, o trzydzieści dwa lata za
późno.
-
Lucasie, nie wierzę w to, że możesz być tak obojętny na Hope.
Rozumiem, że daleko ci do romantyka, nikt nie oczekuje od ciebie,
byś zakochał się w niej, ale jednak odrobina uczucia należy się
tej dziewczynie.
-
Przecież wy wszyscy ją kochacie. Po co jej jeszcze moje
uwielbienie? - zapytał sarkastycznie. Stary książę nic nie
odpowiedział. Wzruszył ramionami, czując, że nie wygra z nim,
nawet jeśli jego argumenty byłby logiczne i potwierdzone przez
wiele osób. Postanowił więc uderzyć z innej strony.
-
Słyszałem, że Ashbrook jej się oświadczył, a tu go przegoniłeś
jak kundla.
-
Tak – potwierdził tylko i odkroił kawałek wołowiny.
-
Po co? Skoro ci nie zależy, to powinieneś jej dać sposobność do
poznania innych dżentelmenów...
-
Nie będzie żadnych innych dżentelmenów! - przerwał
gwałtownie Wilcott, nieco tylko unosząc się na krześle, by móc
spojrzeć na ojca z góry.
-
Nie rozumiem, dlaczego...
-
Wyjdź – zażądał stanowczo i ponownie opadł na krzesło.
Mężczyźni
przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Sussex kiwnął
synowi głową i wyszedł.
Mimo
końcowej wymiany zdań był zadowolony. Lucas, choć zachowywał się
gburowato, nieświadomie odpowiedział na ważne pytanie, które
dręczyło starego księcia od jakiegoś czasu. Najwidoczniej
zależało mu na Hope, skoro zachowywał się w ten sposób.
Może i to było dość pokręcone, to jednak wierzył, że istniała
szansa na to, by panna Winward miała bardzo udane małżeństwo.
Jeśli jego syn był zazdrosny, to zrobi wszystko, aby jego młoda
żona była szczęśliwa i nawet nie próbowała myśleć o
innym mężczyźnie.
Cóż,
mimo wszystko Lucas uwielbiał Hope, nawet jeśli wypierał się tego
i próbował wmawiać wszystkim wokoło, że jest inaczej.
***
Kilka
dni po balu, Hope wraz z siostrą i Charity wybrały się do Hyde
Parku. Spacer pośród soczystej zieleni skąpanej w
promieniach porannego słońca okazał się bardzo zbawiennym. Mogła
oderwać się od myśli i skupić na błahych sprawach. Głównie
mówiła księżna, wciąż wprowadzając dziewczęta w różne
tajniki ton, opowiadała o
skandalach i tłumaczyła, że angielskie małżeństwa, w ogóle
chyba wszystkie małżeństwa nie zawsze są szczęśliwe, a
małżonkowie nie potrafią się porozumieć. Nie potrafiła nie
odnieś się do jej sytuacji.
-
I wy chcecie, żeby spędziła resztę życia z księciem Wilcottem?
To jest właśnie ta sama sytuacja, którą opisujesz! -
powiedziała oburzona, wciąż jednak pamiętając o tym, by nie
podnosić zbytnio głosu. Po parku, alejkami spacerowali ludzie i do
ich uszu nie powinny dotrzeć żadne słowa.
-
Moja droga – zaczęła stanowczo księżna, patrząc na nią
surowo. - Czy tamtego wieczoru zostałaś do czegokolwiek zmuszona
przez księcia? Czy siłą próbował skraść ci pocałunek? -
padły pytania, zadane ostrym głosem. Hope poczerwieniała i
zawstydzona opuściła głowę. - Odpowiedz mi – poprosiła już
łagodniej.
-
Nie, nikt mnie do niczego nie zmuszał – bąknęła cicho i
odwróciła głowę. Przed oczami zamajaczyła jej srebrzysta
woda Sepertine. Jezioro błyszczało w słońcu, mrugało wesoło do
spacerujących ludzi i zapraszało ich do wycieczki po nim w
kolorowych łódkach. Kilka par odważyło się wypłynąć na
środek jeziora i zachwycać się okolicą ze swego miejsca.
-
Rozumiem, że małżeństwo z moim bratankiem wcale nie zachęca,
stąpa twardo po ziemi i nie myśli o głupotach, jak to ma w
zwyczaju większość angielskich dżentelmenów. Powinnaś mu
jednak dać szansę, może uda się wam porozumieć. Nie skreślaj go
tak od razu.
Może
Charity miała rację, ale nie wiedziała jak będzie żyła z
człowiekiem, który patrzy na nią jak na rzecz, a nie jak
osobę z uczuciami i marzeniami. Czy miała być taka sama jak on?
Pozbyć się uczuć i wszystko poddawać chłodnej kalkulacji?
-
Tata zawsze twierdził, że obie z Faith znajdziemy kogoś, kto nas
pokocha i uczyni nas szczęśliwymi... Wierzyłam w to, bo widziałam
wokół siebie ludzi szczęśliwych.
-
Hope ma racje – odezwała się w końcu do tej pory milcząca
Faith. Ostatnio zbyt często zdarzało jej się milczeć i jakby
złagodniała. Hope nie mogła się temu nadziwić i zastanawiała,
co spowodowało w niej taką zmianę. Dopytywała ją, ale Faith
kręciła tylko głową i mówiła, że nic, żeby się nie
martwiła.
-
Ludzie potrafią stwarzać pozory, moje drogie. Nie zawsze jest tak,
jak coś widzimy. Czasami trzeba wejrzeć głębiej, aby zobaczyć,
co tak naprawdę się dzieje. Pamiętajcie, że nigdy nie zdołacie
poznać człowieka do końca. Całe życie spędzicie na odkrywaniu
nowych rzeczy, które na pewno was zaskoczą w ukochanej
osobie.
Charity
miała rację. Czyli wygląda na to, że poznanie Lucasa zajmie jej
całe życie, w końcu miał bardzo złożoną osobowość, a ona nie
potrafiła go zrozumieć.
Zastanawiam się, co się dzieje z Faith. Martwi mnie jej zachowanie i wiem też, jak ta skrywana tajemnica może potem wpłynąć na relacje siostr. Boję się, że Faith chce wyjechać i ukrywa to przed Hope. A to byłoby po prostu straszne.
OdpowiedzUsuńCo do zachowania Lucasa to jestem po prostu zauroczona! (być może nie każdym tego aspektem ale niemniej jednak jest uroczy w swojej zazdrości). Wiem, że jest mu ciężko, że wszystkie te emocje są po prostu trudne, ale widać światło w tunelu i to na tą chwilę jest ważne. Ja i ten mój optymizm XD Jego przeszłośc należała do trudnych i nie spodziewam się, że nagle relacje jego z ojcem się poprawią. Sussex nie naprawi wszystkiego w jeden dzień i wątpię, by zdołał też nadrobić to trzydzieści (plus minus) lat. Taka sytuacja.
Jednakże jaram się kompletnie i całkowicie tą chemią między Hope i Lucasem. Nawet jeżeli się kłócą to jest tam po prostu chemia. Sceny z nimi zapierają dech w piersiach :D Nie mogę doczekać się już kolejnego rozdziału! :)
Pozdrawiam!
Muehehehe, Lucas jako zazdrośnik. Uwielbiam go, no prostu - uwielbiam! :D Jego zachowanie na kilomter mówi, że Hope jest jego i reszta ma spadać, ale nadal mówi, że ho ho ho, nie zależy mi. Jest przy tym cholernie uroczy. <3
OdpowiedzUsuńNie mogę przeżyć tych oświadczyn, no jak słodko go pogonił, a do tego jak broni Hope, nie no Lucas powoli kradnie moje serducho! :D Hope i Lucas...<3<3<3<3
Zaglądam tutaj uporczywie codziennie od jakiegoś czasu w nadziei, że zobaczę upragnione słowa "rozdział 26", a tutaj... za każdym razem wciąż cyfra 25. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału!
OdpowiedzUsuńOdcinek bardzo ciekawy. Zastanawia mnie zachowanie Faith. Czuję, że skończy się to jakąś wielką niespodzianką i nie jestem pewna, czy będzie ona miła... przynajmniej dla bohaterów opowiadania. ;)
Dobrze, bardzo dobrze, że książę odczuwa przypływy zazdrości. Zadufany bufon, który myśli, że wszystko ma już w garści! Niech wie, że Hope ma wolną wolę i równie dobrze może zabrać kufry. Zapowiada się bardzo interesujący rozwój akcji. :)
Pozdrawiam!
tooloudsilence