17 maja 2015

Rozdział 25





Hope miała wrażenie, że bal trwał w nieskończoność, a książę Wilcott nigdy nie poprosi ją do tańca, lecz w końcu to zrobił i rozbrzmiały pierwsze takty walca. Była to spokojna, pełna romantycznych uniesień melodia, od których aż kręciło się w głowie.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawisz? - zagadnął po chwili książę, gdy zapadło między nimi milczenie, lecz Hope wcale nie czuła dyskomfortu, bo okazało się, że mogą milczeć i czuć się ze sobą dobrze. Cieszyła się obecnością księcia, choć przecież zawsze tak złorzeczyła, ale to sytuacja z hrabią uzmysłowiła jej, że tak naprawdę księciu nie powinna zarzucać tylu złych uczynków. Nie był wcieloną dobrocią, ale nie był także zły.
- Nie do końca. Nie mogę znieść tego hałasu, tego zgiełku. Jedzenie jest pyszne, ale... - Chciała, pragnęła powiedzieć Lucasowi jaki wpływ na nią miało Silverstone, ale nie była aż ta odważna.
- Ale co? - dopytywał się Wilcott, nie spuszczając z niej oka. Zarumieniła się i zawstydziła, ale nie oderwała wzroku od jego hipnotyzujących oczu. Po prostu nie mogła tego zrobić.
- Spokój w Silverstone sprawił, że nie mogę przestać myśleć o ogrodzie, w którym lubiłam przesiadywać, o lesie otaczającym majątek i trawiastych pagórkach... To piękne miejsce – rozmarzyła się, cicho wzdychając. Książę patrzył jej w oczy z głęboką, przyprawiającą o dreszcze, powagą. Próbowała się uśmiechnąć, ale zastygła w pół uśmiechu i nie potrafiła oderwać od narzeczonego wzroku.
- Dziękuję – odpowiedział w końcu, akurat w chwili, gdy robili obrót. Tańczyli walca, powolny, pełen miłości taniec, który mógł być taniecem zakochanych.
- Nie wiem za co mi pan dziękuję, ale proszę bardzo – odparła, uśmiechając się radośnie.
- Dziękuję za to, że jesteś, że mimo wszystko nie zmieniłaś się i pozostałaś dalej tą kobietą, która przypłynęła z Ameryki.

***

Przed godziną pierwszą w nocy, Charity zarządziła powrót do domu. Hope odczuła z tego powodu ulgę. Miała wrażenie, że bal, choć obfitował w kolorowe towarzystwo, stoły uginały się od smakołyków, a rozmowy ciągnęły się w nieskończoność, był dla niej istną torturą, zwłaszcza że hrabia kręcił się w jej pobliżu.
Gdy Lucas odprowadził ją do księżnej, stanął tuż za nią, dzięki temu mogła czuć się bezpieczna. Ciepło bijące z jego ciała okazało się niezwykle kojące. Nie mogła się nadziwić, że wystarczyła jedna przykra sytuacja, by jej uczucia tak całkowicie uległy deformacji. Już w ogóle nie myślała o księciu źle, może nadal zarzucała mu to, że chce zrobić z niej przedmiot do urodzenia dziecka. Może i myślał praktycznie, może i tak robiły wszystkie małżeństwa w Anglii i w wielu innych krajach, ale to nie oznaczało, że powinna się na to godzić. Potrzebowała jego uczucia.
Za każdym razem, gdy była proszona do tańca, książę mruczał coś pod nosem i sztyletował spojrzeniem jej partnerów. Był o nią zazdrosny? Ciągle chodziło jej to po głowie. Nawet gdy kładła się już do łóżka, wciąż zastanawiała się nad tym i naprawdę chciała, żeby tak było.

***

- Panienko Hope? - usłyszała głos nad sobą. Obudziła i dojrzała nad łóżkiem pochyloną Sam.
- Tak? - szepnęła jeszcze zaspanym głosem i zamrugała kilkakrotnie powiekami, starając się przegonić resztki snu.
- Ma panienka gościa.
- Proszę? O tej porze? - zapytała zaskoczona i uniosła się na łokciach.
- Dochodzi jedenasta, dawno minęła pora śniadania – przypomniała cicho. Hope westchnęła, ubolewając nad tym, że zaczyna zachowywać się jak rozpieszczona angielska paniusia. Spała do późna, choć wcześniej zdarzało się, że wracali zdecydowanie później z przyjęć, i nie miała problemu z obudzeniem się przed śniadaniem. Była rannym ptaszkiem i często witała się ze wschodem słońca. Teraz jednak spała... spokojnie. Nie śniły jej się żadne koszmary! W końcu była wypoczęta.
Zarumieniona pomyślała, że od ich małej, niezaplanowanej schadzki, spała zdecydowanie lepiej i tylko Lucasowi zawdzięczała zdrowy sen. Będzie musiała mu o tym powiedzieć i podziękować, choć nie wyobrażała sobie, aby mogła porozmawiać z nim wprost. O czymś takim?
Z pomocą Samanthy ubrała się w jasnoniebieską suknię z koronką udrapowaną na staniku i uczesała włosy, zaplatając je w piękny warkocz, który połyskiwał jak miedź w promieniach słońca.
- Nie wiesz, kto na mnie czeka? Mój... narzeczony, czy może ktoś inny? - zapytała, udając obojętność.
Na myśl o tym, że książę Wilcott czeka na nią na dole o tej porze wprawiło ją w lekkie drżenie. Z nerwów. Z radości. Sama nie wiedziała, co nią targało. Jedno było pewne. Obecność Lucasa o tej porze miała tylko jeden powód: chciał porozmawiać z nią o tym, co wydarzyło się u niego w bibliotece. Oblała się rumieńcem, ale szybko zbladła, gdy wkroczyła do saloniku i jej oczom ukazał się nie książę Wilcott, którego się spodziewała, lecz książkę Ashbrook. Młody mężczyzna szybko podszedł do niej i pochylił się, aby ucałować jej dłoń. Hope jednak nie wciągnęła jej, była zbyt zaskoczona, aby zrobić cokolwiek.
- Ci-cieszę się, że pa-pani już przy-przyjechała – wyjąkał, oblewając się rumieńcem. Nawet próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko krzywy grymas.
Hope wskazała mu dłonią szezlong, na którym mogliby usiąść, ale młody książę pokręcił tylko głową. Stanął oparty o gzyms kominka i przez chwilę patrzył na nią uważnie.
- Jak się pan miewa? - zapytała w końcu, gdy gość nie odzywał się do niej ani słowem. Kompletnie nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, ponieważ bardzo ją zaskoczył swoją obecnością tutaj.
Ashbrook był miły i łagodny, i lubiła jego obecność, ale traktowała go jak przyjaciela, jak brata, na którego mogła liczyć, jednak nic poza tym.
- Och, do-doskonale... - wydukał, patrząc na nią nieśmiało. Panna Winward nie wiedziała, czego mógł od niej chcieć Aleksander, ale odczuwała niepokój.
To musiało być coś niezwykle ważnego, skoro przyszedł do niej o tej porze i zachowywał się w ten sposób.
- O co chodzi? Dlaczego pan tu przyszedł? - zagadnęła pogodnie, chcąc mu w ten sposób dodać więcej odwagi, zachęcić go, by w końcu wyznał jej powód, dla którego tu przyszedł.
Książę jednak pokręcił głową, westchnął spazmatycznie, przygotowując się do odpowiedzi, dlatego więc zaskoczył oczekującą Hope, gdy padł przed nią na kolana, chwycił jej dłonie i ścisnął je lekko. Szarpnęła się odruchowo.
- Uczy-ni mi pa-pani zaszczy-yt i zo-o-ostanie moją żo-oną? - wyjąkał, gdy w końcu odważył się przemówić. Książę Ashbrook patrzył na nią w tak błagalny sposób, iż gdyby nie to, że była po słowie z innym mężczyzną, nie wahałaby się ani chwili. Jeszcze nigdy nie miała do czynienia z człowiekiem, który tak bardzo pragnąłby czegoś i powiedział to samym tylko spojrzeniem. Poczuła pod powiekami łzy, gdy zorientowała się, że mimo wszystko zrani księcia. Nie wiedziała jednak jak bardzo, ale miała nadzieję, że jakoś dojdzie do siebie po tej odmowie.
- Bardzo mi przykro, Wasza Książęca Mość, ale nie mogę przyjąć pańskich oświadczyn. Jak pan wie, moim narzeczonym jest książę Wilcott... - przemówiła doń spokojnym, opanowanym głosem, choć w środku aż cała się trzęsła.
Starała się przemówić sobie, że przecież nie chce go ranić, to nie jej wina, że ten mężczyzna chce pojąć ją za żonę. Przecież w żaden sposób go nie zachęcała. Nie karmiła go złudnymi nadziejami, nie mówiła nic, co mogłoby sugerować, iż jest zainteresowana nim jako mężczyzną.
- To-o co-o? Niech pa-ni go zo-ostawi! - zawołał gwałtownie, odsuwając się od niej, lecz wciąż pozostając na klęczkach. Hope czuła coraz większą bezsilność, złość i łzy, które lada chwila spłynął jej po policzkach. Tak bardzo nie lubiła ranić ludzi, którzy okazywali jej tyle ciepła i serdeczności. Miała nadzieję, że Aleksander nie obrazi się na nią.
- Ashbrook, odsuń się od mojej narzeczonej - padł rozkaz wydany ostrym jak brzytwa głosem. Hope podskoczyła przestraszona i zarumieniła się ze wstydu, choć nie zrobiła nic złego. Ashbrook wstał, wyprostował się i podszedł od Wilcotta. Lucas stał oparty o framugę i mierzył go pogardliwym wzrokiem.
- Nie ko-kocha jej pan! - rzucił mu prosto w twarz, wymierzając w niego palcem. Wilcott uniósł brew i tym razem jego brązowe oczy zalśniły od kpiny. Nie mogła uwierzyć w to, że Wilcott po prostu naśmiewa się z Ashbrooka. Co go w nim tak rozbawiło? To, że poprosił ją o rękę?
- Jesteś naiwny, Ashbrook, jeśli myślisz, że małżeństwa zawiera się tylko z miłości. Wyjdź stąd i nie chcę cię więcej widzieć w pobliżu mojej narzeczonej, a potem mojej żony, jasne?
Przez chwilę mierzyli się gniewnymi spojrzeniami, aż w końcu Aleksander ustąpił i wyszedł, żegnając się z Hope cichym „do widzenia”. Młoda kobieta stała jeszcze przez chwilę w oszołomieniu, ale szok szybko minął, gdy uzmysłowiła sobie, że nie stanęła w obronie Aleksandra. Zrobiło jej się potwornie głupio i przykro. Usiadła, czując piekące policzki
- Dlaczego zachowałeś się tak okropnie? - zaatakowała go, gdy Lucas po wyjściu księcia podszedł do fotela, stojącego najbliżej szezlongu, na którym siedziała i spoczął na nim, patrząc na nią w zamyśleniu. Mimo tego, nadal widać w nim było złość.
- Hope, on nie miał prawa ci się oświadczać. Jesteś moją narzeczoną i żaden inny mężczyzna już nie może starać się o twoją rękę.
- Jestem twoją narzeczoną, ale nie twoją własnością! - krzyknęła oburzona jego arogancją. Książę jednak wcale nie przejął się jej wybuchem i zaśmiał się cicho pod nosem, jakby ubawiła go myśl, skryta głęboko w umyśle. - Co cię tak bawi? - zapytała zjadliwie.
- Ty. Jesteś równie naiwna, co Ashbrook.
- Przykro mi to słyszeć – powiedziała tylko, walcząc z rosnącą gulą w gardle. Łzy już powoli wyłaniały się spod powiek. Nie była w stanie zapanować nad uczuciami, które nią w tej chwili targały, dlatego poprosiła cicho księcia, by opuścił dom, ponieważ nie czuła się najlepiej i chciała się trochę położyć przed obiadem. Patrzył na nią przez chwilę, jakby się wahając, a potem skinął lekko głową. Wyszedł. Nawet nie wiedziała z jakiego powodu się tu zjawił.
Kiedy Hope została sama, mogła w końcu pozwolić łzom płynąć. Było jej okropnie źle z powodu Ashbrooka, choć sama przecież nie zachowała się wobec niego tak gburowato jak jej narzeczony, to jednak nie uwalniało ją od poczucia winy. Żałowała za nich dwoje. Lubiła młodego księcia, bardzo współczuła mu wady wymowy, ale nie mogła nic poradzić na to, że książę Wilcott był jej narzeczonym. Gdyby było inaczej, to pewnie dziś przyjęłaby jego oświadczyny.
Mimo wszystko z takim człowiekiem, jak książę Ashbrook mogłaby wieść spokojne, bezproblemowe życie. I nudne, zaszeptał jakiś złośliwy głosik w głowie. Oburzyła się, starając się wyprzeć go z głowy, ale niestety, prawda właśnie była taka. Ashbrook, choć miły i łagodny, w żadnym calu nie przypominał pełnego werwy Lucasa i musiała przyznać sama przed sobą, że naprawdę potrzebowała tego zastrzyku emocji, jakie czasem jej fundował. Albo zwariowała albo była masochistką.

***

Po niespodziewanej i zakończonej fatalnie wizycie księcia Ashbrooka, Hope nie widziała go przez kolejne dni. Nie pojawił się na żadnym balu i stwierdziła w końcu, że nie ma sensu go wypatrywać. Chciała go przeprosić za to, co powiedział jej narzeczony. Za siebie również. Nie okazała mu tyle zrozumienia na ile zasługiwał. Chciała to naprawić i zaproponować przyjaźń. Naiwnie wierzyła, że Aleksandrowi to wystarczy.
Jednak podczas poszukiwań księcia, udało jej się poznać bardzo wyjątkową osóbkę.
Kiedy spacerowała tak między ludźmi na balu u lady Celeste, w pewnej chwili podeszła do niej Charity i przedstawiła jej księżne Tresham oraz jej córkę Cassandrę. Dziewczyna była jej wzrostu. Miała jasne włosy, które zwisały grubymi puklami wokół twarzy. Oczy były duże, w kształcie migdałów o pięknym, lazurowym odcieniu. Hope uśmiechnęła się do niej i po chwili w jej umysł wbiło się wspomnienie. Pamiętała ją! To było na jednym z bali. Usiadła na krześle obok niej, lecz ta nie zachowała się wobec niej uprzejmie, wyjaśniła jej także wtedy, z kim rozmawiał wówczas książę Wilcott.
Dziewczyna też musiała ją sobie przypomnieć, bo przez chwilę w jej pięknych oczach pojawił się błysk zrozumienia. Kiwnęła głową, a potem z jej łagodnego spojrzenia poczęła bić niechęć. Cóż jej takiego zrobiła, że tak sztyletuje ją spojrzeniem? Nie miała okazji jej zapytać, bo po chwili obie udały się w swoje strony. Jak zauważyła Hope, Cassandra stanęła przy matce, księżnej Tresham. Ona natomiast przystanęła przy Faith i księżnej Reabourn. Wkrótce także pojawili się Gabriel i Lucas. Na widok tego ostatniego przyjęła zacięty wyraz twarzy. Księżna popatrzyła na nią karcąco, ale Hope nie zmieniła swej postawy wobec księcia. Nie miała zamiaru tego robić, nie po tym jak zachował się kilka dni wcześniej.
Hope rzuciła jeszcze kilka spojrzeń w stronę księcia, a potem całkowicie go zignorowała. Lucas również zachowywał się podobnie. Milczał i stał blisko niej, jakby obawiając się, że zaraz ucieknie. Nie uciekała, miała na to ochotę, ale jednak została i cierpliwie czekała na kolejne tańce. Jednym z jej partnerów został lord Sutton. Mężczyzna średniego wzrostu, nieco starszy od Lucasa. Prezentował się doskonale w granatowym stroju wieczorowym: w dobrze skrojonym fraku, srebrnej kamizelce i spodniach wyprasowanych w kant. Czarne buty lśniły w świetle świec i lamp gazowych.
- Pani – kiwnął uprzejmie głową i podał jej rękę. Hope przyjęła ją z wdzięcznością i razem udali się na parkiet. Pary ustawiały się w szeregach, czekając aż muzycy zaczną grać.
Kiedy muzyka wypłynęła spod palców skrzypków, Hope rozluźniła się nieco i pozwoliła, aby spokojny i milczący partner prowadził ją pośród tłumów ludzi. Tańczyli przez chwilę, nic nie mówiąc, ale w końcu odezwał się Sutton.
- Czemu jest pani zła na Lucasa? - zapytał, patrząc na nią uważnie, wręcz surowo. Niemal westchnęła z irytacji. Jego słowa zabrzmiały dla niej tak, jakby to ona była wszystkiemu winna, choć przecież lord nie znał jej i przyczyn jej złości.
- Poskarżył się panu? - zapytała, starając się zabrzmieć wesoło, uśmiechając się do mężczyzny łagodnie.
- Oczywiście, że nie, ale znam trochę Lucasa, może nie do końca tak dobrze, ale jednak... Zdążyłem zauważyć, że książę Wilcott to bardzo honorowy człowiek i bardzo pracowity. Razem budujemy stocznię i wiążemy z nią śmiałe plany.
- To wspaniale, ale co ja mam z tym wspólnego?
- Chciałem tylko powiedzieć coś na jego obronę. Wiem, że nie zaręczyła się pani z własnej woli, lecz z powodu knowań Sussex'a.
- Nie nazwałabym tego w taki sposób, ale to właśnie ojciec księcia miał znaczący wpływ na te zaręczyny – odparła tylko, patrząc na lorda. Nie wiedziała, czego się spodziewać po swoim rozmówcy, ale nie wyglądał na człowieka złośliwego i nie sądziła, że cokolwiek powie mu o narzeczonym wypłynie z jego ust.
Sutton roześmiał się cicho, potrząsając głową.
- Bardzo dyplomatyczna odpowiedź. - Kiedy uspokoił się, spoważniał i dobrze przyjrzał się Hope. - Jest pani bardzo piękna, podobna do swej matki, ale tylko z wyglądu, ponieważ charakter musiała pani odziedziczyć po ojcu.
- Znał pan mojego ojca? - zapytała zaskoczona.
- Nie, ale znałem pani matkę i wiem jaka była, będąc młodą panną na wydaniu. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego stary Sussex chciał się z nią ożenić. Była rozpieszczona, złośliwa i w ogóle nie obchodzili ją inni ludzie. Zawsze szła do celu po trupach, dlatego twierdzę, że pani i pani siostra musicie mieć charakter po ojcu. To musiał być święty człowiek, skoro wytrzymał tyle lat z Mirabellą. Święty lub szalony.
Hope niemal zachłysnęła się z oburzenia po usłyszeniu tych słów. Natychmiast zmieniła zdanie, co do tego człowieka i przestała się odzywać, aż do zakończenia tańca. Krótkim skinieniem głowy podziękowała za tę uprzejmość, jaką jej okazał i odeszła dumna niczym królowa.

***

Pokój, w którym siedzieli mężczyźni pękał w szwach. W powietrzu, tuż nad głowami angielskich dżentelmenów, unosiły się ciemne kłęby dymu z cygar. Gwar rozmów zagłuszał dobiegające z sąsiedniej sali dźwięki muzyki. Panowie rozprawiali wesoło na ważne tematy, głównymi była polityka oraz pieniądze.
Przy jednym ze stolików rozmawiano jednak o czymś innym, o czymś, co zirytowało księcia Wilcotta, ponieważ głównym tematem był on i jego narzeczona. Najwidoczniej jego zaręczyny stanowiły nie lada gratkę, nawet dla panów.
- Twoja narzeczona, Wilcott, jest doprawdy śliczna i ciągle kręci się wokół niej Ashbrook. Nie boisz się, że ci ją ukradnie, zwłaszcza że obie z siostrą mają taką opinię?
- A jaką opinię ma moja narzeczona i jej siostra? - warknął wściekle, gdy uzmysłowił sobie, że baron Montford pije do tego, co myśli o niej ton: że jest rozpustną Amerykanką. Gdy to sobie uzmysłowił, zapłonęła w nim wściekła furia.
- Montford, zamknij swoją brzydką mordę, bo za dużo kłapiesz jak na takie wyliniałego wymoczka – padła ostra odpowiedź. Z tyłu stał lord Sutton i musiał od jakiegoś czasu przysłuchiwać się tej rozmowie, bo przyszedł z odsieczą swemu wspólnikowi.
- Sutton, ostrzegam cię – zaczął urażony baron, lecz zamilkł, gdy napotkał lodowaty wzrok Lucasa.
- To ja cię ostrzegam, lepiej będzie dla ciebie, jeśli zejdziesz mi z oczu.
- Właśnie, Montford – poparł go Sutton. Reszta panów milczała jak zaklęta, z przejęciem obserwując scenę. Oczywiście spodziewali się innej, znacznie ostrzejszej wymiany słów, ale ich płytkie upodobania zadowoliło także i to.
Lucas nic im nie wyjaśnił, ale część panów i tak już wyrobiła sobie zdanie na temat relacji Hope Winward – Lucas Westland. Prawda była dla nich oczywista. Książę z jakichś powodów nie chciał przyznać się, że tak naprawdę zaręczyny z Amerykanką były tylko formalnością. Gdyby naprawdę chciał się z nią ożenić, to już dawno na jej placu zalśniłby pierścionek zaręczynowy. Młody książę najwidoczniej nie spieszył się z oficjalnymi oświadczynami, a reszta rodziny miała wobec starszej z sióstr ukryte zamiary. Nikt nie wiedział, co chcieli tym osiągnąć, ale część z towarzystwa pomyślała, że Lucas nie jest jeszcze dość dobrą partią dla małej hrabianki i czekają na kogoś lepszego, lecz nikt nie spodziewał się, że Hope Winward wyjdzie za kogoś skoligaconym z dworem, dlatego tym bardziej narastało coraz więcej wątpliwości, a ludzie coraz częściej utwierdzali się w przekonaniu, że książę Wilcott po prostu kolejny raz wymigał się od małżeństwa, nawet jeśli jego domniemana wybranka była śliczna.
Sprawa z pierścionkiem szybko wróciła do Lucasa, gdy ten siedząc przy obiedzie, czytał raport z podróży do Indii. Jego przedstawiciel wykonał wszystkie zadanie i dzięki jego sprytowi podpisał jeszcze jedną umowę. Hidnusi dużo płacili za kubańskie cygara, owczą wełnę i angielskie konie.
Właśnie kończył posiłek, gdy kamerdyner zaanonsował księcia Sussex'a. Westchnął zirytowany, ale pozwolił gościowi wejść. I tak nie było sensu udawać, że go nie było.
- Sussex – warknął cicho, gdy postawny, starszy pan pojawił się w drzwiach jego jadalni.
- Mnie również miło cię widzieć, synu – odparł z przekąsem i nie proszony zasiadł na jednym z krzeseł. Na jego twarzy odmalował się lekki grymas, ale Lucas zignorował to i zajął się powodem, dla którego zjawił się w jego pałacyku.
- Do rzeczy. Czego chcesz?
- Ludzie plotkują. Coraz więcej osób zaczyna mieć wątpliwości, co do waszych zaręczyn.
- Z jakiego powodu? - głos księcia był cichy, lecz stanowczy.
- Hope nie ma pierścionka zaręczynowego. Nie dałeś jej tego cholernego pierścionka! - zakrzyknął stary książę, jednak wnet się opanował. Nie powinien podnosić głosu, przecież to nie Lucas aranżował te zaręczyny, więc nie miał prawa złościć się na niego. Mógł zapomnieć o pierścionku.
- I to ma być problem? - wytknął mu młody książę, lecz ojciec dostrzegł w oczach syna coś na kształt niepokoju. Uśmiechnął się nieznacznie i postanowił kuć żelazo póki gorące, a nuż Lucas opamięta się i przestanie robić z tych zaręczyn farsę.
- Tak. Jeśli chcemy oszczędzić tej dziewczynie kolejnych plotek, to pierścionek zamknie usta wielu plotkarzom w Londynie.
- Co zrobisz, jeśli ci powiem, że nic mnie to nie obchodzi? Że nie dbam o to? - zapytał wojowniczo mężczyzna i przyjrzał się swemu ojcu.
Nie ulegało wątpliwości, że był synem tego człowieka, którego od wielu lat skrupulatnie unikał i nienawidził. Wiele osób, w tym Charity, prosiło go, by w końcu pogodził się z nim, lecz on nie potrafił tego zrobić. Miał swoją dumę, pamiętał przez co przechodził jako mały chłopiec.
Dlaczego więc powinien mu to wybaczyć? Ignorował go przez lata, a teraz próbował odkupić swoje winy, o trzydzieści dwa lata za późno.
- Lucasie, nie wierzę w to, że możesz być tak obojętny na Hope. Rozumiem, że daleko ci do romantyka, nikt nie oczekuje od ciebie, byś zakochał się w niej, ale jednak odrobina uczucia należy się tej dziewczynie.
- Przecież wy wszyscy ją kochacie. Po co jej jeszcze moje uwielbienie? - zapytał sarkastycznie. Stary książę nic nie odpowiedział. Wzruszył ramionami, czując, że nie wygra z nim, nawet jeśli jego argumenty byłby logiczne i potwierdzone przez wiele osób. Postanowił więc uderzyć z innej strony.
- Słyszałem, że Ashbrook jej się oświadczył, a tu go przegoniłeś jak kundla.
- Tak – potwierdził tylko i odkroił kawałek wołowiny.
- Po co? Skoro ci nie zależy, to powinieneś jej dać sposobność do poznania innych dżentelmenów...
- Nie będzie żadnych innych dżentelmenów! - przerwał gwałtownie Wilcott, nieco tylko unosząc się na krześle, by móc spojrzeć na ojca z góry.
- Nie rozumiem, dlaczego...
- Wyjdź – zażądał stanowczo i ponownie opadł na krzesło.
Mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Sussex kiwnął synowi głową i wyszedł.
Mimo końcowej wymiany zdań był zadowolony. Lucas, choć zachowywał się gburowato, nieświadomie odpowiedział na ważne pytanie, które dręczyło starego księcia od jakiegoś czasu. Najwidoczniej zależało mu na Hope, skoro zachowywał się w ten sposób. Może i to było dość pokręcone, to jednak wierzył, że istniała szansa na to, by panna Winward miała bardzo udane małżeństwo. Jeśli jego syn był zazdrosny, to zrobi wszystko, aby jego młoda żona była szczęśliwa i nawet nie próbowała myśleć o innym mężczyźnie.
Cóż, mimo wszystko Lucas uwielbiał Hope, nawet jeśli wypierał się tego i próbował wmawiać wszystkim wokoło, że jest inaczej.

***

Kilka dni po balu, Hope wraz z siostrą i Charity wybrały się do Hyde Parku. Spacer pośród soczystej zieleni skąpanej w promieniach porannego słońca okazał się bardzo zbawiennym. Mogła oderwać się od myśli i skupić na błahych sprawach. Głównie mówiła księżna, wciąż wprowadzając dziewczęta w różne tajniki ton, opowiadała o skandalach i tłumaczyła, że angielskie małżeństwa, w ogóle chyba wszystkie małżeństwa nie zawsze są szczęśliwe, a małżonkowie nie potrafią się porozumieć. Nie potrafiła nie odnieś się do jej sytuacji.
- I wy chcecie, żeby spędziła resztę życia z księciem Wilcottem? To jest właśnie ta sama sytuacja, którą opisujesz! - powiedziała oburzona, wciąż jednak pamiętając o tym, by nie podnosić zbytnio głosu. Po parku, alejkami spacerowali ludzie i do ich uszu nie powinny dotrzeć żadne słowa.
- Moja droga – zaczęła stanowczo księżna, patrząc na nią surowo. - Czy tamtego wieczoru zostałaś do czegokolwiek zmuszona przez księcia? Czy siłą próbował skraść ci pocałunek? - padły pytania, zadane ostrym głosem. Hope poczerwieniała i zawstydzona opuściła głowę. - Odpowiedz mi – poprosiła już łagodniej.
- Nie, nikt mnie do niczego nie zmuszał – bąknęła cicho i odwróciła głowę. Przed oczami zamajaczyła jej srebrzysta woda Sepertine. Jezioro błyszczało w słońcu, mrugało wesoło do spacerujących ludzi i zapraszało ich do wycieczki po nim w kolorowych łódkach. Kilka par odważyło się wypłynąć na środek jeziora i zachwycać się okolicą ze swego miejsca.
- Rozumiem, że małżeństwo z moim bratankiem wcale nie zachęca, stąpa twardo po ziemi i nie myśli o głupotach, jak to ma w zwyczaju większość angielskich dżentelmenów. Powinnaś mu jednak dać szansę, może uda się wam porozumieć. Nie skreślaj go tak od razu.
Może Charity miała rację, ale nie wiedziała jak będzie żyła z człowiekiem, który patrzy na nią jak na rzecz, a nie jak osobę z uczuciami i marzeniami. Czy miała być taka sama jak on? Pozbyć się uczuć i wszystko poddawać chłodnej kalkulacji?
- Tata zawsze twierdził, że obie z Faith znajdziemy kogoś, kto nas pokocha i uczyni nas szczęśliwymi... Wierzyłam w to, bo widziałam wokół siebie ludzi szczęśliwych.
- Hope ma racje – odezwała się w końcu do tej pory milcząca Faith. Ostatnio zbyt często zdarzało jej się milczeć i jakby złagodniała. Hope nie mogła się temu nadziwić i zastanawiała, co spowodowało w niej taką zmianę. Dopytywała ją, ale Faith kręciła tylko głową i mówiła, że nic, żeby się nie martwiła.
- Ludzie potrafią stwarzać pozory, moje drogie. Nie zawsze jest tak, jak coś widzimy. Czasami trzeba wejrzeć głębiej, aby zobaczyć, co tak naprawdę się dzieje. Pamiętajcie, że nigdy nie zdołacie poznać człowieka do końca. Całe życie spędzicie na odkrywaniu nowych rzeczy, które na pewno was zaskoczą w ukochanej osobie.
Charity miała rację. Czyli wygląda na to, że poznanie Lucasa zajmie jej całe życie, w końcu miał bardzo złożoną osobowość, a ona nie potrafiła go zrozumieć.

3 komentarze:

  1. Zastanawiam się, co się dzieje z Faith. Martwi mnie jej zachowanie i wiem też, jak ta skrywana tajemnica może potem wpłynąć na relacje siostr. Boję się, że Faith chce wyjechać i ukrywa to przed Hope. A to byłoby po prostu straszne.
    Co do zachowania Lucasa to jestem po prostu zauroczona! (być może nie każdym tego aspektem ale niemniej jednak jest uroczy w swojej zazdrości). Wiem, że jest mu ciężko, że wszystkie te emocje są po prostu trudne, ale widać światło w tunelu i to na tą chwilę jest ważne. Ja i ten mój optymizm XD Jego przeszłośc należała do trudnych i nie spodziewam się, że nagle relacje jego z ojcem się poprawią. Sussex nie naprawi wszystkiego w jeden dzień i wątpię, by zdołał też nadrobić to trzydzieści (plus minus) lat. Taka sytuacja.
    Jednakże jaram się kompletnie i całkowicie tą chemią między Hope i Lucasem. Nawet jeżeli się kłócą to jest tam po prostu chemia. Sceny z nimi zapierają dech w piersiach :D Nie mogę doczekać się już kolejnego rozdziału! :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Muehehehe, Lucas jako zazdrośnik. Uwielbiam go, no prostu - uwielbiam! :D Jego zachowanie na kilomter mówi, że Hope jest jego i reszta ma spadać, ale nadal mówi, że ho ho ho, nie zależy mi. Jest przy tym cholernie uroczy. <3
    Nie mogę przeżyć tych oświadczyn, no jak słodko go pogonił, a do tego jak broni Hope, nie no Lucas powoli kradnie moje serducho! :D Hope i Lucas...<3<3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaglądam tutaj uporczywie codziennie od jakiegoś czasu w nadziei, że zobaczę upragnione słowa "rozdział 26", a tutaj... za każdym razem wciąż cyfra 25. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału!

    Odcinek bardzo ciekawy. Zastanawia mnie zachowanie Faith. Czuję, że skończy się to jakąś wielką niespodzianką i nie jestem pewna, czy będzie ona miła... przynajmniej dla bohaterów opowiadania. ;)
    Dobrze, bardzo dobrze, że książę odczuwa przypływy zazdrości. Zadufany bufon, który myśli, że wszystko ma już w garści! Niech wie, że Hope ma wolną wolę i równie dobrze może zabrać kufry. Zapowiada się bardzo interesujący rozwój akcji. :)
    Pozdrawiam!
    tooloudsilence

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.