18 kwietnia 2015

Rozdział 24






Dla depraved z okzji urodzin. Przepraszam za opóźnienie.  Wszystkiego najlepszego! <3



Nim otworzyła powieki, poczuła palący w środku wstyd. Nie dowierzała temu, co działo się parę godzin wcześniej w bibliotece. Nie spodziewała się, że jest zdolna do czegoś takiego! Że w ogóle pozwoli Lucasowi na coś takiego jeszcze przed ślubem! Była rozpustna do granic możliwości.
Z jękiem przewróciła się na bok, marząc o tym, by pozwolono jej zostać w tej sypialni do końca życia, by nikt jej tu nie odwiedzał. Nie mogła tak po prostu wyjść z pokoju i udawać, że nic się nie stało. Bo przecież stało się! Na samo wspomnienie tych bezeceństw, w których brała udział kilka godzin wcześniej, poczuła mrowienie w całym ciele i to uczucie nie miało nic wspólnego ze wstydem. Wręcz przeciwnie. Miała ochotę powtórzyć to jeszcze raz, i jeszcze raz. I tak bez końca. Doskonale pamiętała to wrażenie, gdy Lucas dotknął ją ustami w tym jakże intymnym miejscu. Jak miała teraz po tym wszystkim tak po prostu spojrzeć mu w oczy i udawać, że nic się nie wydarzyło? Przecież to było absolutnie niemożliwe!
Usłyszała cichy stukot butów. Przez chwilę sądziła, że to Lucas postanowił ją odwiedzić z samego rana i poczuła mdlący strach. Co mogłaby mu powiedzieć? Na pewno musiałaby go wyprosić z sypialni, nie była jeszcze gotowa na taką konfrontację. W ogóle nie była gotowa na rozmowę, na przebywanie w pobliżu księcia.
Do pokoju weszła Samantha, podeszła do okna i odsunęła długie zasłony. Ku rozczarowaniu Hope, słońce nie próbowało przebić się przez firankę i szyby w oknie. Na zewnątrz panowała ponura pogoda.
- Panienko Hope? - usłyszała cichy, niepewny głos służącej. Hope zwróciła oczy ku kobiecie i westchnęła ciężko. Czas wstawać, pomyślała niechętnie i z jękiem dźwignęła się z łóżka, opierając się na łokciach, ale gdy tylko spojrzała na Sam, upadła na poduszki, czując wstyd. - Źle się panienka czuje? - padło pytanie.
- Tak – jęknęła głucho. Czuła się fatalnie, chciała zapaść się pod ziemię i już nigdy stamtąd nie wychodzić.
- Och, to w takim razie zawołam księżnę! - Samantha odwróciła się na pięcie z zamiarem wyjścia.
- Nie! - zawołała gwałtownie dziewczyna, unosząc się na łokciach. - Nie trzeba – dodała łagodniej, gdy pokojówka spojrzała na nią zdezorientowana. Westchnęła ciężko i w końcu usiadła prosto. Zsunęła się na skraj posłania i zerknęła na lśniącą podłogę. Wysunęła stopę spod ciepłej kołdry i w końcu postawiła stopę na dywanie.
Ubrała się w wygodny strój podróżny składający się z ciemnoniebieskiej spódnicy, białej koszuli z obfitymi żabotami oraz żakiet w kolorze spódnicy. Włosy zaplotła w elegancki, niezbyt ciasny kok, z którego przy lekkich ruchach głowy wysunęło się kilka pasm. Kręciły się wokół twarzy i podskakiwały radośnie.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Zmieniła się. Nie, to raczej Anglia zmieniła ją tak, że już nie poznawała dawnej Hope, która do niedawna jeszcze beztrosko śmiała się z Faith w niedużym saloniku w ich domku. Co się z nią stało? Pragnęła wrócić do siebie sprzed roku, ale już nie potrafiła. Nie mogła cofnąć się w czasie. Była teraz inna, wiedziała i widziała więcej, i nie mogła tego zmienić. Była panną Hope, a nie tylko Hope. Ubierała się w lepsze suknie, choć przyjechała tu z własnymi, tańczyła i opanowała maniery, co oznaczało, że stała się damą taką, jaką kiedyś była jej matka, taką jaką jest księżna Reabourn czy księżna-wdowa, jej babka. Czy rzeczywiście nią była?
A może rzeczywiście była kobietą upadłą tak, jak mówił to ton? Może tkwiła w niej zdeprawowana część, która teraz wydostała się na wierzch? Bo inaczej nie potrafiła tego określić. Zachowała się bezwstydnie i nawet jeśli ktoś próbowałby jej wmówić, że jest inaczej, nie uwierzyłaby mu. To, co działo się w bibliotece nie można była inaczej określić jak niemoralnością.
- Czas na śniadanie – ponagliła ją służąca, gdy Hope wciąż tkwiła przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Panna Winward skrzywiła się, ale wyszła z sypialni. Czuła się tak, jak skazaniec idący na ścięcie. Przerażenie odbierało jej oddech, racjonalne myślenie, a członki miała jak sparaliżowane, choć poruszała nimi na tyle sprawnie, by nie paść na twarz na środku korytarza.
Powoli schodziła na dół, a rosnąca w gardle gula byłą coraz większa, zabierała coraz więcej powietrza. Poczuła nawet łzy i zapragnęła w jednej chwili odwrócić się i uciec do sypialni. Poczekać, aż wszyscy zbiorą się na zewnątrz i wyjść w chwili, gdy wsiądą już do powozu.
Im bliżej była jadalni, tym lepiej słyszała gwar rozmów. Miała nawet wrażenie, że padło jej imię, ale była zbyt zdenerwowana, aby być pewną swego słuchu. Weszła do środka, nawet się nie rozglądając na boki. Przywitała się z wszystkimi i wślizgnęła się na swoje miejsce, starając się jak najmniej patrzeć na księcia Wilcotta, który siedział już na swoim miejscu i jadł.
- Dobrze, że już jesteś – powiedziała Charity. - Przed wyjazdem chcę jeszcze ustalić w końcu jaką suknię ubierzesz na ślub. Zaraz po powrocie do Londynu musimy odszukać dobrą krawcową.
- Nie musimy nic ustalać. Suknia będzie biała – powiedziała twardo Hope, spodziewając się, że za chwilę jej narzeczony zaprotestuje, ale okazało się, że jej odpowiedź pozostała bez echa. Lucas nie odezwał się ani słowem, co mocno ją zaskoczyło, ale nie odważyła się spojrzeć w jego stronę. Zacisnęła mocno usta, a dłonie na krawędzi stołu. Czuła pulsowanie w dole brzucha, ale stanowczo powiedziała sobie, że nie podda się temu uczuciu i po prostu je zignoruje.
Śniadanie trwało i trwało, a Hope nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wszyscy wpatrują się w nią z zaciekawieniem, co tylko sprawiało, że każdy kolejny gest kończyła niewielką gafą. Widelec wypadł jej z dłoni, gdy Lucas odezwał się do Gabriela głębokim głosem, rękawem sukni zawadziła o łyżkę, a ta spadła na ziemie z łoskotem, wychlapując po drodze owsiankę, kiedy odstawiła talerz z wędlinami, zrobiła to krzywo w wyniku czego część mięs zsunęła się na obrus zostawiając po sobie plamy. Na koniec posiłku wylała niemal całą szklankę z sokiem. Na szczęście nikt nie ucierpiał z jej powodu.
Była cała czerwona na twarzy, wiedząc, że książę bacznie ją obserwuje, ale nie potrafiła ukryć rumieńców, musiała także znieść zaskoczone pytania Charity i dziwne, ciekawskie spojrzenia Faith. Siostra nie miała pojęcia, co się z nią działo.
Była po prostu zdenerwowana i zawstydzona, czuła się okropnie z tym, co zrobili w bibliotece. A przecież byli narzeczeństwem i wkrótce mieli stać się małżeństwem, to w żaden sposób nie była przygotowana na to, co wyczyniał książę. Gdyby choć była świadoma tego, co dzieje się pomiędzy kobietą i mężczyzną, teraz reagowałaby inaczej. Nie mogła spojrzeć w oczy księciu, który stał nieopodal.
- Hope, na litość boską, co się dzisiaj z tobą dzieje? - fuknęła w końcu Charity, gdy wychodząc z jadalni dziewczyna potknęła się o dywan. Instynktownie złapała się najbliższego oparcia, a było to ramię Lucasa.
Mocno zacisnęła dłonie na jego przedramieniu, starając się odzyskać równowagę nie tylko ciała, ale także ducha. Dłoń, która nakryła jej zdrętwiałe palce była ciepła i szorstka, ale dawała jej poczucie bezpieczeństwa. I była to ta sama dłoń, która w nocy zanurkowała między jej uda. Wstrzymała oddech, a potem szarpnęła się lekko. Książę nie puścił jej tak gwałtownie, więc wyprostowała się dumnie i w końcu odważyła spojrzeć na narzeczonego. Ten jednak stał wyprostowany, usta miał mocno zaciśnięte. Rysy twarzy wyostrzyły się, nadając mu jeszcze bardziej surowego wyglądu. Nie widziała jego oczu, lecz podejrzewała, że zagościł w nich lód. Co sprawiło, że był taki? Czyżby to ona zrobiła coś nieodpowiedniego? Nie mogła sobie przypomnieć, czy zrobiła coś nie tak, prócz tego, że całkowicie oddała się księciu i zapomniała o dobrych zasadach na kilka chwil. To miał jej za złe? Że mimo wszystko poddała się i nie walczyła?
Pomimo braku doświadczenia wydało jej się to całkiem bezsensu, dlatego wychodząc z pałacu miała mętlik w głowie.
Powóz ze służbą i bagażami już pojechał, więc na podjeździe czekał tylko jeden pojazd zaprzężony w czwórkę wypoczętych gniadoszy. Konie niespokojnie wierciły się, rozgrzebywały kamyki podkutymi kopytami i unosząc wysoko kształtne łby, rżały donośnie, pragnąc już ruszyć w podróż. Goście już wytoczyli się z pałacu i usytuowali się przy schodach.
- Dziękujemy ci, Lucasie, za wspaniałą gościnę – powiedziała księżna, przy okazji lekko szturchając milczącą Hope. Dziewczyna podniosła w końcu głowę i zajrzała wprost w pociemniałe oczy księcia. Wstrzymała oddech. Patrzył na nią wyczekująco, jakby oczekiwał od niej czegoś, ale sama nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć, kiedy jego wyraz twarzy nie zachęcał do rozmowy. - Hope?
- T-tak, dziękuję bardzo za zaproszenie. Pański pałac jest naprawdę wspaniały, a całe otoczenie wprost niewiarygodnie pięknie. Dziękuję za wszystko – mruknęła i niemal cofnęła się o krok, gdy Lucas popatrzył na nią w tak bardzo znaczący sposób, iż doskonale wiedziała, co w tej chwili pomyślał. Myślał, że dziękowała mu za to, co działo się w nocy. Czy rzeczywiście powinna to zrobić? Podziękować mu? Chyba nie bardzo miała za co, nie zrobili nic dobrego, to było deprawujące, więc nie zasługiwało nawet na cień przychylności. Oboje powinni zostać potępieni. Nie tylko Lucas, ale i ona, bo pozwoliła mu na to wszystko.
- Czy mógłbym cię prosić, moja droga, na słówko? - zapytał w końcu młody książę, który musiał coś wyczytać z jej twarzy. - Na kilka minut, zaraz możecie ruszać w drogę – dodał jeszcze głębokim, poważnym głosem, od którego zadrżała z niespodziewaną rozkoszą, tak na nią działał.
- Oczy... Oczywiście – bąknęła i rzuciła przepraszające spojrzenie reszcie towarzystwa, które zgodziło się dość niechętnie, zwłaszcza Faith, która zmrużyła oczy i przeszyła Wilcotta zimnym spojrzeniem. Książę jednak nie przejął się tym i podał ramię zaskoczonej i nieco przestraszonej dziewczynie.
Nie chciała z nim nigdzie iść, bo wiedziała, o co chodziło księciu. Chciał rozmawiać o tym, co się działo w bibliotece, a ona zdecydowanie wolała przemilczeć ten temat. Lepiej, żeby już nie miała z tym nic wspólnego. Niestety, to jednak utkwiło w niej i obawiała się, że będzie w niej aż do końca życia...
Lucas powiódł ją tą samą ścieżką, którą kiedyś wybrała się do lasu i zmokła. Nie uszli jednak daleko, ponieważ musiała szybko wracać do siostry i księstwa. Przystanęli w takiej odległości, aby nikt ich nie usłyszał, ale żeby byli widoczni. Chociaż tyle, pomyślała i odsunęła się od mężczyzny na kilka kroków, aby nie odczuwać tego nieznośnego gorąca, które w niej płonęło. Obawiała się, że dalsza bliska obecność Lucasa może wpłynąć na nią destrukcyjnie.
- Słucham? - zapytała najspokojniejszym tonem na jaki ją było stać w tej chwili. Książę milczał przez chwilę, popatrując na las, który szumiał łagodnie pod wpływem wiatru. Znów zbierało się na deszcz.
- Jak się czujesz? - padło zaskakujące pytanie. Hope spojrzała na niego nie bardzo rozumiejąc, o co pytał. Jak się czuła? Fizycznie – doskonale, wypoczęła i jechała do Londynu z nową siłą witalną. Jeśli jednak pytał o psychikę, to nie wiedziała, co odpowiedzieć, ponieważ sama nie miała pojęcia, jak się czuła.
- Chyba dobrze – odparła tylko i wzruszyła ramionami.
- Chyba dobrze? Hope... - Przez chwilę miała wrażenie, że powie coś zaskakująco miłego, na przykład, że coś do niej czuje, ale książę nic nie odpowiedział, potrząsnął tylko głową i wyciągnął dłoń w stronę jej policzka. Palcem dotknął rumianej skóry, która powoli zaczęła nabierać głębokiej barwy.
- Tak?
- Mam nadzieję, że nie żałujesz tego, co stało się w nocy? - zapytał cicho, jakby obawiał się, że ktoś mógłby ich usłyszeć. Nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Podobało jej się to, co robił, ale jednocześnie nie chciała się przyznawać do tego, bo nie chciała zabrzmieć jak kobieta upadła. - Hope, mam nadzieję, że nie żałujesz, bo ja sam cały pulsuje pożądaniem. Jeśli moje starania, nazwijmy to tak, nie sprawiły ci żadnej radości, to chętnie je powtórzę, ale finał będzie wyglądał inaczej.
Hope spojrzała na niego zaskoczona jego tonem i słowami. Czy on zawsze musiał być tak niewiarygodnie szczery? Przynajmniej w tej chwili mógłby sobie darować!
- Nie musisz być taki szczery! - oburzyła się i skrzyżowała ramiona pod biustem. - Rozumiem, że pojmujesz tę sytuację inaczej niż ja, ale to nie oznacza, że możesz mówić do mnie w ten sposób!
- Nie oburzaj się tak. Dałem ci powód, dla którego warto czekać na nasze małżeństwo...
- Powód?! To miał być powód? Czy to jakiś żart? - Niemal zakrztusiła się własną śliną, tak była zdenerwowana.
- Hope, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co w ogóle wydarzyło się wczoraj? Chyba nie bardzo, a więc pozwól, że ci wytłumaczę. Wczorajszej nocy sprawiłaś, że niemal straciłem nad sobą kontrolę. Czy pojmujesz, co mogłoby się stać, gdybym w porę się nie powstrzymał?! - powiedział zirytowany. Odwrócił się do niej plecami i przeczesał włosy dłońmi. - Straciłabyś dziewictwo przed ślubem i całą odpowiedzialność za to poniósłbym ja, bo to ja nie okazałem się wystarczająco wytrzymałym dżentelmenem, więc proszę cię, aniele, nie mów mi o żarcie, bo wszystko traktuję śmiertelnie poważnie.
Hope stała zszokowana i brakło jej słów. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie mogła wydobyć z ust żadne słowa, język stanął kołkiem i tylko patrzyła na wyprostowane, sztywne plecy księcia, który najwidoczniej zmagał się ze sobą.
Nie znała się na mężczyznach tak, jakby chciała, ale uznała, że to, co powiedział musiało być dla niego bardzo ważne. Podeszła więc doń i oparła opuszki palców o jego ramię. Drgnął nieznacznie, gdy poczuł jej dotyk.
- Przepraszam – odpowiedziała chropowatym głosem i odsunęła się od narzeczonego, gdy ten spojrzał na nią z płonącymi oczyma. Nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Książę potrząsnął głowę, śmiejąc się bezgłośnie.
- Nie przepraszaj za to, że jesteś niewinna, nie przepraszaj za to, że wczoraj pozwoliłaś mi się dotykać, po prostu nie mów tak, jakbym nie poważał ciebie, twoje uczucia i honor, dobrze? - zapytał, uśmiechając się wyrozumiale. Pogłaskał ją po ramieniu delikatnie, a potem odsunął się od niej i podał jej ramię. Hope oparła na nim swoją trzęsącą się dłoń i pozwoliła się poprowadzić ku czekającym w powozie.
- Dobrze – zgodziła się w końcu, gdy udało jej się wykrztusić coś z zaciśniętego mocno gardła.
Ta rozmowa wywołała w niej niezwykłą burzę myśli, ale chciała ją uspokoić póki nie znajdzie się w powozie. Lucas pomógł jej wsiąść, ucałował na odchodnym jej dłoń odzianą w atłasową rękawiczkę i pożegnał słowami, które wprawiły w zdumienie jej siostrę, księżnę i nawet ją samą, choć mogła spodziewać się, że odważy się powiedzieć coś w tym stylu.
- Do zobaczenie, mój aniele.
Zatrzasnął drzwiczki, zostawiając ją ze ściśniętym gardłem. Pomachał im jeszcze, gdy wyjrzała przez niewielkie okienko, a kiedy zniknął jej z pola widzenia, nie wiedzieć czemu poczuła pod powiekami łzy. Już tęskniła za tym miejscem. I za księciem też.

***
Podróż przebiegła w miarę szybko i sprawnie, prócz kilku incydentów z deszczem, nie przytrafiło im się nic niepokojącego. Wymienili konie tam, gdzie je zostawili z listem polecającym dla służących, którzy potem po nie wrócą.
Hope przez kilka dni podróży odzywała się niewiele, wciąż myślała o tym, co powiedział jej tuż przed wyjazdem Lucas.
Udawał twardego, niedostępnego i wcale nie zależało mu na zdaniu innych, ale jednak zdradził się kilkoma słowami. Nie chciał, by myślała, że nie szanuje jej uczuć, co kłóciło się z wizerunkiem jaki tkwił jej w głowie niemal od początku ich znajomości. Wypracowała go sobie już wtedy, gdy pierwszy raz go zobaczyła, a potem zweryfikowała, gdy usłyszała, co mówił do księcia Sussex'a. A teraz znów miała inny obraz księcia Wilcott i nie wiedziała, który jest prawdziwy. Dlaczego tak grał, bawił się w jakieś gierki, których ona nie pojmowała? Czy mogła mu zaufać, kiedy nie pokazywał swe prawdziwej twarzy? Skąd mogła wiedzieć, że postawa narzeczonego, którą prezentował w ostatnie dni ich pobytu w Silverstone nie była po to, by uśpić jej czujność?
Miała mnóstwo pytań, na które nie znała odpowiedzi, a gdy próbowała sobie odpowiedzieć, okazywało się, że całość wcale nie była od tego jaśniejsza, wręcz przeciwnie. Wszystko stawało się jeszcze bardziej pogmatwane, niejasne, splątane. Musiała go szybko rozgryźć, bo po ślubie będzie za późno na to, by bawić się w podchody. Po ślubie Lucas może zmienić się i zachowywać się jeszcze inaczej, a ona kompletnie pogubi się w domysłach i zatraci jasność widzenia. Jeśli tak dalej pójdzie, to niedługo popadnie w obłęd przez swoje domysły. Po namyśle doszła do wniosku, iż plan w tej sytuacji będzie dobrym posunięciem. Musi to być coś, co zaskoczy Lucasa, co każe mu działać impulsywnie.
Na pewno był człowiekiem hojnym, więc jeśli poprosi go jakiś prezent, jakiś drogi, a on go jej podaruje, to w sumie i tak niczego nie rozwiążę... Westchnęła zrezygnowana, bo tak czy siak jej plan potrzebował ciekawego pomysłu. Co miała zrobić, żeby książę Wilcott w końcu ujawnił swoją prawdziwą twarz?
Do jakich skrajnych emocji jest zmuszona doprowadzić tego wspaniałego mężczyznę, by w końcu odsłonił część siebie? Zamarła, przypomniawszy sobie nagle sytuacje sprzed kilku dni, gdy byli w bibliotece i oddawali się dekadenckim pieszczotom. Przez chwilę ujrzała jego wspaniałą twarz i oczy naznaczone emocjami, których nigdy wcześniej nie widywała na jego twarzy. Czy podczas tych krótkich chwil spędzonych w jego ramionach, mogła dostrzec to, co chował głęboko w sobie? Smutek, żal, rozgoryczenie, a także tęsknotę i rezygnację. Skąd rezygnacja błyszcząca w jego pięknych oczach? Przecież to taki silny mężczyzna, który na pierwszy rzut oka nie ugina się pod byle wiatrem...
Czy to był ten moment, w którym książę pokazał jej część siebie? Jeśli tak, to dobrze rokowało na przyszłość, bo spodziewała się, że będzie więcej takich chwil, w których odsłoni swe prawdziwe oblicze. Ale czy mogłaby mu pozwolić raz jeszcze dotykać się i całować w ten sposób, by móc przez chwilę spojrzeć w jego oczy? Wcale nie zaniepokoiły ją te myśli. Bardziej przestraszyła się odpowiedzi, która brzmiała jednoznacznie – tak, mogłaby.

***

Powrót do Londynu, do tłumów gości i sal balowych okazał się znacznie trudniejszy niż się tego spodziewała. Po takiej ciszy, jaka panowała w Silverstone głośne rozmowy na balu u markizy Argyll były kakofonią dźwięków, która raniła jej uszy i wprawiała ją w irytację.
- Gdzie jest twój narzeczony? - zapytała w pewnym momencie Faith, która również nie wyglądała na zachwyconą tymi tłumami.
- Nie wiem, przecież za nim nie chodzę! - warknęła wściekła Hope i odeszła od młodszej siostry. Ona również ją irytowała.
Faith zaczęła się dziwnie zachowywać. Zaraz po przyjeździe zaczęła zasypywać ją pytaniami o rozmowę, którą przeprowadziła z księciem tuż przed odjazdem, ale zdecydowała, że nie powie jej nic. Po prostu nie chciała wtajemniczać młodszej siostry w sprawę, która była cokolwiek deprymująca. Potem jej siostra zupełnie przestała się odzywać, błądziła myślami daleko i nikt nie potrafił ściągnąć ją na ziemię, a na samym końcu zaczęła zadawać pytania, czy jest rozpieszczona, czy nadaje się na żonę i tym podobne. Hope nie umiała odpowiedzieć, dlaczego jej młodsza siostra postępowała w ten sposób, ale jedno było pewne: nie można było z nią wytrzymać.
Przecisnęła się przez tłum, pozostawiając siostrę z tyłu i podeszła do szeroko otwartych drzwi balkonowych. Zaciągnęła się powietrzem lepkim i słodkim od bujnego kwiecia rosnącego tuż pod drzwiami. Obejrzała się przez ramię, a potem zeszła go ogrodu, powoli spacerując po oświetlonej alei. Niewiele dostrzegła poza obrębem lampionów i lamp, ale stwierdziła, że lady Alice lubowała się w prostocie i kształtach geometrycznych, gdyż większość tui przycięta była na kształt kul lub kwadratu. Hope szła powoli, ciesząc się z chwili spokoju, jaką mogła tu otrzymać. Mimo dobiegających z oddali dźwięków, mogła odetchnąć z ulgą. Uwolniła się od tego zgiełku, od tłoku i nagrzanej sali. Było w niej naprawdę gorąco i nie mogła już wytrzymać.
Nie tylko gorąco działało jej na nerwy, ale także te wszystkie znaczące, taksujące spojrzenia, których nie mogła już wytrzymać. Nie była aż tak naiwna i nie wierzyła w to, że ton zainteresował się jej obecnością tylko dlatego, że była nowa. Była już na tylu balach, iż rozpoznawała kilka osób, zwłaszcza jedną osobę, a dokładnie mężczyznę, który wzbudzał w niej niebotyczne obrzydzenie. Nie wiedziała, dlaczego został zaproszony na bal, ale hrabia Westburn zdecydowanie nie powinien pojawiać się tutaj, w chwili, gdy już o nim zapomniała.
Gdy tylko przypomniała sobie jego małe, świdrujące oczka, poczuła wstręt. Jego wygląd wskazywał na to, że lata rozpusty, pijaństwa i obżarstwa uczyniły z niego paskudną, sapiącą kreaturę człowieka. Doskonale pamiętała jak potraktował ją przy pierwszym spotkaniu. Spodziewał się, że jest rozpustną Amerykanką i odda mu swe wdzięki w ogrodzie. Nigdy w życiu! Prędzej odebrałaby sobie życie, niż pozwoliła dotknąć się hrabiemu.
Aby odwołać przykre myśli, przypomniała sobie innego mężczyznę. Księcia. Wspaniałego, tajemniczego i przystojnego. Jego dotyk sprawiał, że cały świat tracił na znaczeniu, a ona sama budziła się do życia jako kobieta świadoma swego ciała. Jak to się stało, że księciu oddałaby swe ciało już teraz, skoro do tej pory tak bardzo go nie lubiła? Teraz chyba coś się zmieniło. Chyba? Na pewno! Zmieniło się. Hope pragnęła, aby jej uczucia wyklarowały się tak, by mogła jednoznacznie powiedzieć, co czuje. W tej chwili kłębiło się w niej wiele sprzecznych myśli i emocji, aby mogła odciąć się od nich grubą kreską.
Ciężko było określić, czy w tej chwili bardziej go lubiła, czy może raczej darzyła antypatią, uzasadniając ją, słowami, które wypowiedział oraz późniejszym zachowaniem. Nie mogła tak po prostu odrzucić to i zakochać się w nim, nie pamiętając o tym, co między nimi się wydarzyło. Nie wątpiła też, że już więcej nic się nie stanie. Byli zbyt różni, aby tak łatwo mogli się poddać, nie walcząc już.
Przystanęła nagle. Rozejrzała się wokół i zrozumiała, że zbyt pogrążona w myślach nie zauważyła jak zawędrowała główną aleją do najdalszego zakątka. Tutaj nie dochodziły żadne dźwięki, nie dostrzegała także świateł sali, dlatego szybko zawróciła. Nie mogła tu zostać zbyt długo. Nie chciała dostarczać kolejnych plotek, które mogłyby wpłynąć jakoś na zachowanie Lucasa. Zmarszczyła brwi, przystając na chwilę. A co to miało znaczyć? Dlaczego znów myślała o tym, by zadowolić księcia? Czy rzeczywiście powinno jej zależeć na jego zdaniu? Sam jednak mówił, że jest niewinna w porównaniu do niego, więc chyba jednak nie miała się czego obawiać? Potrząsnęła głową. Nie, musiała przestać pytać, czas zacząć działać, poznawać.
Szła zbyt szybko, aby dostrzec cień, który nagle oderwał się od grupki kolistych krzewów. Stanął jej na drodze i czekał, aż podejdzie. Odciął jej drogę na salę, którą widziała już w oddali. Znała otyłą postać, która tarasowała przejście. Przełknęła ślinkę i rzuciła spłoszone spojrzenie w kierunku mężczyzny. Ten najwidoczniej czekał, aż podejdzie, lecz ona stała w miejscu, oddalona od niego o jakieś piętnaście kroków. Była gotowa do ucieczki na przełaj.
- Nareszcie – zaczął znaczącym tonem, wzbudzającym w Hope odrazę. Zrobiła kilka kroków do tyłu, lecz zatrzymała się gwałtownie, gdy Westburn znów do niej przemówił. - Jeśli teraz uciekniesz, ja wrócę na salę i zacznę roznosić bardzo ciekawe plotki. Zastanawiam się, jakby zareagowało towarzystwo na wieść, że panna Hope Winward oddawała się skandalicznym uciechom w ogrodzie z obcym mężczyzną. Jak zareagowałby twój narzeczony?
- Nie ośmieli się pan! - zawołała oburzona, czując zimną falę paniki zalewające jej serce i rozum. Co miała teraz zrobić? Uciec, czy pozwolić temu gadowi wygadać się i odejść jak najszybciej?
- Chcesz się przekonać? - zapytał i dziewczyna bardziej wyczuła niż zobaczyła, że hrabia uśmiecha się szyderczo.
- Czego pan ode mnie chce? - zapytała więc drżącym, wystraszonym głosem, nad którym nie miała władzy. Panika przejęła jej ciało. Nie mogła się nawet ruszyć, dlatego cieszyła się, że stary hrabia nie miał pojęcia o tym, że w tej chwili była po prostu bezbronna i mógłby ją zabrać gdziekolwiek chciał...
- Nic wielkiego – powiedział lekko, a swą obojętność podkreślił wzruszeniem ramion. Hope poczuła jak robi jej się niedobrze, gdy Westburn podchodzi do niej, łapie ją mocno za ramię i ściąga z alejki, wprost w chłodną noc ogrodu. Posłusznie szła za nim, choć wszystko w niej protestowało.
Szli kilka chwil, aż hrabia zatrzymał się w pobliżu rozłożystych świerków i zaatakował ją niespodziewanie, przyciągając do siebie. Jego miękkie, szerokie wargi poczęły miażdżyć drobne usta Hope. Wyrywała się jak tylko mogła, ale stary zbereźnik trzymał ją za ramiona i uniemożliwił jej ruchy. Poczuła jak w żołądku wszystko jej się przewraca, gdy nagle wargi hrabiego przylgnęły do jej szyi. Po chwili odsunął się od niej i niemal pchnął ją do tyłu.
Odszedł, zostawiając Hope samą, przerażoną i wściekłą. Pochyliła się i zwymiotowała całą zawartość żołądka, gdy w końcu uspokoiła nerwy. Niemal zapłakała, gdy uświadomiła sobie, co się stało. Ależ była głupia! Przecież mogła odejść. Hrabia nie ośmieliłby się rzucać na nią kalumnie, gdy była na balu z księstwem. Wolała zmierzyć się z plotkami, niż teraz walczyć z torsjami.
Musiała wrócić na bal, gdyż dłuższa jej nieobecność w końcu zostanie dostrzeżona, a plotki towarzystwa powstaną, niezależnie czy hrabia coś szepnie kilku osobom na jej temat, czy nie.
Chyłkiem wpadła na salę wejściem przeznaczonym dla służby, a potem skierowała się do pokoi przeznaczonych dla pań, gdzie stały lustra. Musiała szybko doprowadzić się do porządku. Poprawiła fryzurę na tyle ile potrafiła, suknia wyglądała dobrze, nie widziała żadnych zagnieceń. Jedynie twarz była blada, oczy wystraszone i rozbiegane, ale zawsze będzie mogła powiedzieć, że czuje się źle i boli ją głowa.
W końcu pojawiła się w sali, a choć kilka osób zwróciła na nią uwagę, uznała, że nikt nie przypatrywał jej się dłużej niż kilka sekund. Odszukała Faith oraz Charity i stanęła za nimi, w kącie, aby po prostu zniknąć towarzystwu z oczu. Nie mogła liczyć na powrót do domu, ponieważ było zbyt wcześnie.
Z niewielkiej, płóciennej torebki wyjęła karnet, zapełniony był po brzegi. Pierwszy taniec miała już za sobą, drug i trzeci także, czekał ją teraz czwarty. Spojrzała na pozycję, przy której podpisał się książę Wilcott. Poczuła przyjemne dreszcze, gdy wyobraziła sobie jak trzyma ją lekko w ramionach i oboje po prostu suną po parkiecie. Uśmiechnęła się do siebie.
- Grosik za twoje myśli – usłyszała nad sobą czyjś łagodny głos. Uniosła głowę i wstrzymała oddech z wrażenia, gdy napotkała spojrzenie brązowych oczu.
Lucas wyglądał oszałamiająco w wieczorowym stroju. Czarny kolor jedynie podkreślał jego postawę, i zdaniem Hope, także charakter. Przygryzła lekko wargę, by nie uśmiechnąć się do niego szeroko. Opuściła skromnie powieki i pokręciła głową.
- Wybacz mi, moja słodka, że nie towarzyszę ci tego wieczoru. Interesy mnie zatrzymują – powiedział, przybliżając się do niej lekko.
Hope poczuła się irracjonalnie szczęśliwa, iż mogła znaleźć się w pobliżu księcia, ponieważ wiedziała, że jego obecność odciągnie od niej wielu nieproszonych adoratorów. Przy nim czuła się wyjątkowo bezpieczna i wiedziała, że nic jej nie grozi ze strony Westburna. 

5 komentarzy:

  1. nadal nie jestem w stanie wyjść z szoku po tym co zrobiła ta świnia Westburn. samej mnie zbiera się na wymioty gdy tylko wyobrażam sobie ten jawny napad. nie znoszę starych niewyżytych capów, którzy na każdą kobietę patrzą jak na obiekt seksualnych spełnień. stary oblech :|
    przechodząc do dużo przyjemniejszych osób to och Lucas, masz moje serce. Wprawdzie nie tak jak Darcy ale gdyby z nim mi nie wyszło, to wezme cię pod uwagę :D Takiego zachowania Hope raczej się spodziewałam, no bo czegóż tu innego oczekiwać bo osobie tak niewinnej, ale Lucas mnie zaskoczył. Właściwie niezmiennie zaskakuje mnie od kilku rozdziałów, ale dzisiaj przeszedł samego siebie. Był taki ochany i szarmancki w tym, co powiedział. Choć przyznam, że jego chłód, gdy wychodzili z salonu nieco mnie przestraszył. Ale potem moje obawy zostały rozwiane, bo zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Więcej takich proszę! Gdzie oni, kurka, są? Powinnam żyć conajmiej 2 wieki wcześniej (choć zawsze na pierwszym miejscu jest średniowiecze). nie umiem odnaleźć się w naszej rzeczywistości niestety, dlatego umrę w samotności z romansem historycznym w ręku i pustą butelką z winem. silna niezależna kobieta XD
    no cóż, zboczyłam z tematu, ale nad Lucasem dziś można się rozpływać.
    A co do Faith jeszcze to przeczuwam, że się biedaczka zakochała, pytanie tylko w kim? Stawiam na tego przystojnego chłopaka z służby, o tak, zdecydowanie na niego :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Awww ;3 Dziękuje. <3 Jutro będę dalej czytać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam przeczytać i skomentować w te "jutro", a jestem dopiero teraz. Co za wstyd! :D Jednak tak dzisiaj ogarniam czas. :D
      Okej, jedno co pcha mi się na usta to: awww ;3 Myślałam, że Lucas będzie udawał, że nic się nie stało i w ogóle A tu, proszę. Zaskoczył mnie skubaniec!:D Jestem na tak, a on bardzo u mnie zaplusował. I ta niezręczna Hope, słodkie.
      A ten buc to, co od niej chce!? Niech spada. Niech powie Lucasowi, już on się z nim rozprawi!:D:D:D:D

      Usuń
  3. ooch, nie mogę doczekać się kolejnych części opowiadania :) Lucas to taki Darcy-Rochester-Heathcliff, zdobył moje serce!

    Pozdrawiam,
    E.

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę myślałam, że sprawy między Hope i Lucasem jeszcze bardziej się pogmatwają, ale wychodzi na to, że Lucas się ogarnął i wyciąga rękę do Hope. Jest szczery, bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że będzie jak najdłużej, bo to dobrze wpływa ich relacje, a i może mała Hope się przez to otworzy i spojrzy na Lucasa przychylniej. Jaki by Lucas nie był, to myślę, że warto go mieć po swojej stronie. Mam nadzieję, że sprawy potoczą się w odpowiednim kierunku i Lucas zdzieli Westburnowi i ten dostanie za swoje, o!
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.