Dla depraved z okzji urodzin. Przepraszam za opóźnienie. Wszystkiego najlepszego! <3
Nim
otworzyła powieki, poczuła palący w środku wstyd. Nie dowierzała
temu, co działo się parę godzin wcześniej w bibliotece. Nie
spodziewała się, że jest zdolna do czegoś takiego! Że w ogóle
pozwoli Lucasowi na coś takiego jeszcze przed ślubem! Była
rozpustna do granic możliwości.
Z
jękiem przewróciła się na bok, marząc o tym, by pozwolono
jej zostać w tej sypialni do końca życia, by nikt jej tu nie
odwiedzał. Nie mogła tak po prostu wyjść z pokoju i udawać, że
nic się nie stało. Bo przecież stało się! Na samo wspomnienie
tych bezeceństw, w których brała udział kilka godzin
wcześniej, poczuła mrowienie w całym ciele i to uczucie nie miało
nic wspólnego ze wstydem. Wręcz przeciwnie. Miała ochotę
powtórzyć to jeszcze raz, i jeszcze raz. I tak bez końca.
Doskonale pamiętała to wrażenie, gdy Lucas dotknął ją ustami w
tym jakże intymnym miejscu. Jak miała teraz po tym wszystkim tak po
prostu spojrzeć mu w oczy i udawać, że nic się nie wydarzyło?
Przecież to było absolutnie niemożliwe!
Usłyszała
cichy stukot butów. Przez chwilę sądziła, że to Lucas
postanowił ją odwiedzić z samego rana i poczuła mdlący strach.
Co mogłaby mu powiedzieć? Na pewno musiałaby go wyprosić z
sypialni, nie była jeszcze gotowa na taką konfrontację. W ogóle
nie była gotowa na rozmowę, na przebywanie w pobliżu księcia.
Do
pokoju weszła Samantha, podeszła do okna i odsunęła długie
zasłony. Ku rozczarowaniu Hope, słońce nie próbowało
przebić się przez firankę i szyby w oknie. Na zewnątrz panowała
ponura pogoda.
-
Panienko Hope? - usłyszała cichy, niepewny głos służącej. Hope
zwróciła oczy ku kobiecie i westchnęła ciężko. Czas
wstawać, pomyślała niechętnie i z jękiem dźwignęła się z
łóżka, opierając się na łokciach, ale gdy tylko spojrzała
na Sam, upadła na poduszki, czując wstyd. - Źle się panienka
czuje? - padło pytanie.
-
Tak – jęknęła głucho. Czuła się fatalnie, chciała zapaść
się pod ziemię i już nigdy stamtąd nie wychodzić.
-
Och, to w takim razie zawołam księżnę! - Samantha odwróciła
się na pięcie z zamiarem wyjścia.
-
Nie! - zawołała gwałtownie dziewczyna, unosząc się na łokciach.
- Nie trzeba – dodała łagodniej, gdy pokojówka spojrzała
na nią zdezorientowana. Westchnęła ciężko i w końcu usiadła
prosto. Zsunęła się na skraj posłania i zerknęła na lśniącą
podłogę. Wysunęła stopę spod ciepłej kołdry i w końcu
postawiła stopę na dywanie.
Ubrała
się w wygodny strój podróżny składający się z
ciemnoniebieskiej spódnicy, białej koszuli z obfitymi
żabotami oraz żakiet w kolorze spódnicy. Włosy zaplotła w
elegancki, niezbyt ciasny kok, z którego przy lekkich ruchach
głowy wysunęło się kilka pasm. Kręciły się wokół
twarzy i podskakiwały radośnie.
Spojrzała
na swoje odbicie w lustrze. Zmieniła się. Nie, to raczej Anglia
zmieniła ją tak, że już nie poznawała dawnej Hope, która
do niedawna jeszcze beztrosko śmiała się z Faith w niedużym
saloniku w ich domku. Co się z nią stało? Pragnęła wrócić
do siebie sprzed roku, ale już nie potrafiła. Nie mogła cofnąć
się w czasie. Była teraz inna, wiedziała i widziała więcej, i
nie mogła tego zmienić. Była panną Hope, a nie tylko Hope.
Ubierała się w lepsze suknie, choć przyjechała tu z własnymi,
tańczyła i opanowała maniery, co oznaczało, że stała się damą
taką, jaką kiedyś była jej matka, taką jaką jest księżna
Reabourn czy księżna-wdowa, jej babka. Czy rzeczywiście nią była?
A
może rzeczywiście była kobietą upadłą tak, jak mówił to
ton? Może tkwiła w niej
zdeprawowana część, która teraz wydostała się na wierzch?
Bo inaczej nie potrafiła tego określić. Zachowała się
bezwstydnie i nawet jeśli ktoś próbowałby jej wmówić,
że jest inaczej, nie uwierzyłaby mu. To, co działo się w
bibliotece nie można była inaczej określić jak niemoralnością.
-
Czas na śniadanie – ponagliła ją służąca, gdy Hope wciąż
tkwiła przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Panna
Winward skrzywiła się, ale wyszła z sypialni. Czuła się tak, jak
skazaniec idący na ścięcie. Przerażenie odbierało jej oddech,
racjonalne myślenie, a członki miała jak sparaliżowane, choć
poruszała nimi na tyle sprawnie, by nie paść na twarz na środku
korytarza.
Powoli
schodziła na dół, a rosnąca w gardle gula byłą coraz
większa, zabierała coraz więcej powietrza. Poczuła nawet łzy i
zapragnęła w jednej chwili odwrócić się i uciec do
sypialni. Poczekać, aż wszyscy zbiorą się na zewnątrz i wyjść
w chwili, gdy wsiądą już do powozu.
Im
bliżej była jadalni, tym lepiej słyszała gwar rozmów.
Miała nawet wrażenie, że padło jej imię, ale była zbyt
zdenerwowana, aby być pewną swego słuchu. Weszła do środka,
nawet się nie rozglądając na boki. Przywitała się z wszystkimi i
wślizgnęła się na swoje miejsce, starając się jak najmniej
patrzeć na księcia Wilcotta, który siedział już na swoim
miejscu i jadł.
-
Dobrze, że już jesteś – powiedziała Charity. - Przed wyjazdem
chcę jeszcze ustalić w końcu jaką suknię ubierzesz na ślub.
Zaraz po powrocie do Londynu musimy odszukać dobrą krawcową.
-
Nie musimy nic ustalać. Suknia będzie biała – powiedziała
twardo Hope, spodziewając się, że za chwilę jej narzeczony
zaprotestuje, ale okazało się, że jej odpowiedź pozostała bez
echa. Lucas nie odezwał się ani słowem, co mocno ją zaskoczyło,
ale nie odważyła się spojrzeć w jego stronę. Zacisnęła mocno
usta, a dłonie na krawędzi stołu. Czuła pulsowanie w dole
brzucha, ale stanowczo powiedziała sobie, że nie podda się temu
uczuciu i po prostu je zignoruje.
Śniadanie
trwało i trwało, a Hope nie mogła oprzeć się wrażeniu, że
wszyscy wpatrują się w nią z zaciekawieniem, co tylko sprawiało,
że każdy kolejny gest kończyła niewielką gafą. Widelec wypadł
jej z dłoni, gdy Lucas odezwał się do Gabriela głębokim głosem,
rękawem sukni zawadziła o łyżkę, a ta spadła na ziemie z
łoskotem, wychlapując po drodze owsiankę, kiedy odstawiła talerz
z wędlinami, zrobiła to krzywo w wyniku czego część mięs
zsunęła się na obrus zostawiając po sobie plamy. Na koniec
posiłku wylała niemal całą szklankę z sokiem. Na szczęście
nikt nie ucierpiał z jej powodu.
Była
cała czerwona na twarzy, wiedząc, że książę bacznie ją
obserwuje, ale nie potrafiła ukryć rumieńców, musiała
także znieść zaskoczone pytania Charity i dziwne, ciekawskie
spojrzenia Faith. Siostra nie miała pojęcia, co się z nią działo.
Była
po prostu zdenerwowana i zawstydzona, czuła się okropnie z tym, co
zrobili w bibliotece. A przecież byli narzeczeństwem i wkrótce
mieli stać się małżeństwem, to w żaden sposób nie była
przygotowana na to, co wyczyniał książę. Gdyby choć była
świadoma tego, co dzieje się pomiędzy kobietą i mężczyzną,
teraz reagowałaby inaczej. Nie mogła spojrzeć w oczy księciu,
który stał nieopodal.
-
Hope, na litość boską, co się dzisiaj z tobą dzieje? - fuknęła
w końcu Charity, gdy wychodząc z jadalni dziewczyna potknęła się
o dywan. Instynktownie złapała się najbliższego oparcia, a było
to ramię Lucasa.
Mocno
zacisnęła dłonie na jego przedramieniu, starając się odzyskać
równowagę nie tylko ciała, ale także ducha. Dłoń, która
nakryła jej zdrętwiałe palce była ciepła i szorstka, ale dawała
jej poczucie bezpieczeństwa. I była to ta sama dłoń, która
w nocy zanurkowała między jej uda. Wstrzymała oddech, a potem
szarpnęła się lekko. Książę nie puścił jej tak gwałtownie,
więc wyprostowała się dumnie i w końcu odważyła spojrzeć na
narzeczonego. Ten jednak stał wyprostowany, usta miał mocno
zaciśnięte. Rysy twarzy wyostrzyły się, nadając mu jeszcze
bardziej surowego wyglądu. Nie widziała jego oczu, lecz
podejrzewała, że zagościł w nich lód. Co sprawiło, że
był taki? Czyżby to ona zrobiła coś nieodpowiedniego? Nie mogła
sobie przypomnieć, czy zrobiła coś nie tak, prócz tego, że
całkowicie oddała się księciu i zapomniała o dobrych zasadach na
kilka chwil. To miał jej za złe? Że mimo wszystko poddała się i
nie walczyła?
Pomimo
braku doświadczenia wydało jej się to całkiem bezsensu, dlatego
wychodząc z pałacu miała mętlik w głowie.
Powóz
ze służbą i bagażami już pojechał, więc na podjeździe czekał
tylko jeden pojazd zaprzężony w czwórkę wypoczętych
gniadoszy. Konie niespokojnie wierciły się, rozgrzebywały kamyki
podkutymi kopytami i unosząc wysoko kształtne łby, rżały
donośnie, pragnąc już ruszyć w podróż. Goście już
wytoczyli się z pałacu i usytuowali się przy schodach.
-
Dziękujemy ci, Lucasie, za wspaniałą gościnę – powiedziała
księżna, przy okazji lekko szturchając milczącą Hope. Dziewczyna
podniosła w końcu głowę i zajrzała wprost w pociemniałe oczy
księcia. Wstrzymała oddech. Patrzył na nią wyczekująco, jakby
oczekiwał od niej czegoś, ale sama nie wiedziała, co mogłaby mu
powiedzieć, kiedy jego wyraz twarzy nie zachęcał do rozmowy. -
Hope?
-
T-tak, dziękuję bardzo za zaproszenie. Pański pałac jest naprawdę
wspaniały, a całe otoczenie wprost niewiarygodnie pięknie.
Dziękuję za wszystko – mruknęła i niemal cofnęła się o krok,
gdy Lucas popatrzył na nią w tak bardzo znaczący sposób, iż
doskonale wiedziała, co w tej chwili pomyślał. Myślał, że
dziękowała mu za to, co działo się w nocy. Czy rzeczywiście
powinna to zrobić? Podziękować mu? Chyba nie bardzo miała za co,
nie zrobili nic dobrego, to było deprawujące, więc nie zasługiwało
nawet na cień przychylności. Oboje powinni zostać potępieni. Nie
tylko Lucas, ale i ona, bo pozwoliła mu na to wszystko.
-
Czy mógłbym cię prosić, moja droga, na słówko? -
zapytał w końcu młody książę, który musiał coś
wyczytać z jej twarzy. - Na kilka minut, zaraz możecie ruszać w
drogę – dodał jeszcze głębokim, poważnym głosem, od którego
zadrżała z niespodziewaną rozkoszą, tak na nią działał.
-
Oczy... Oczywiście – bąknęła i rzuciła przepraszające
spojrzenie reszcie towarzystwa, które zgodziło się dość
niechętnie, zwłaszcza Faith, która zmrużyła oczy i
przeszyła Wilcotta zimnym spojrzeniem. Książę jednak nie przejął
się tym i podał ramię zaskoczonej i nieco przestraszonej
dziewczynie.
Nie
chciała z nim nigdzie iść, bo wiedziała, o co chodziło księciu.
Chciał rozmawiać o tym, co się działo w bibliotece, a ona
zdecydowanie wolała przemilczeć ten temat. Lepiej, żeby już nie
miała z tym nic wspólnego. Niestety, to jednak utkwiło w
niej i obawiała się, że będzie w niej aż do końca życia...
Lucas
powiódł ją tą samą ścieżką, którą kiedyś
wybrała się do lasu i zmokła. Nie uszli jednak daleko, ponieważ
musiała szybko wracać do siostry i księstwa. Przystanęli w takiej
odległości, aby nikt ich nie usłyszał, ale żeby byli widoczni.
Chociaż tyle, pomyślała i odsunęła się od mężczyzny na kilka
kroków, aby nie odczuwać tego nieznośnego gorąca, które
w niej płonęło. Obawiała się, że dalsza bliska obecność
Lucasa może wpłynąć na nią destrukcyjnie.
-
Słucham? - zapytała najspokojniejszym tonem na jaki ją było stać
w tej chwili. Książę milczał przez chwilę, popatrując na las,
który szumiał łagodnie pod wpływem wiatru. Znów
zbierało się na deszcz.
-
Jak się czujesz? - padło zaskakujące pytanie. Hope spojrzała na
niego nie bardzo rozumiejąc, o co pytał. Jak się czuła? Fizycznie
– doskonale, wypoczęła i jechała do Londynu z nową siłą
witalną. Jeśli jednak pytał o psychikę, to nie wiedziała, co
odpowiedzieć, ponieważ sama nie miała pojęcia, jak się czuła.
-
Chyba dobrze – odparła tylko i wzruszyła ramionami.
-
Chyba dobrze? Hope... - Przez chwilę miała wrażenie, że powie coś
zaskakująco miłego, na przykład, że coś do niej czuje, ale
książę nic nie odpowiedział, potrząsnął tylko głową i
wyciągnął dłoń w stronę jej policzka. Palcem dotknął rumianej
skóry, która powoli zaczęła nabierać głębokiej
barwy.
-
Tak?
-
Mam nadzieję, że nie żałujesz tego, co stało się w nocy? -
zapytał cicho, jakby obawiał się, że ktoś mógłby ich
usłyszeć. Nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Podobało jej
się to, co robił, ale jednocześnie nie chciała się przyznawać
do tego, bo nie chciała zabrzmieć jak kobieta upadła. - Hope, mam
nadzieję, że nie żałujesz, bo ja sam cały pulsuje pożądaniem.
Jeśli moje starania, nazwijmy to tak, nie sprawiły ci żadnej
radości, to chętnie je powtórzę, ale finał będzie
wyglądał inaczej.
Hope
spojrzała na niego zaskoczona jego tonem i słowami. Czy on zawsze
musiał być tak niewiarygodnie szczery? Przynajmniej w tej chwili
mógłby sobie darować!
-
Nie musisz być taki szczery! - oburzyła się i skrzyżowała
ramiona pod biustem. - Rozumiem, że pojmujesz tę sytuację inaczej
niż ja, ale to nie oznacza, że możesz mówić do mnie w ten
sposób!
-
Nie oburzaj się tak. Dałem ci powód, dla którego
warto czekać na nasze małżeństwo...
-
Powód?! To miał być powód? Czy to jakiś żart? -
Niemal zakrztusiła się własną śliną, tak była zdenerwowana.
-
Hope, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co w ogóle
wydarzyło się wczoraj? Chyba nie bardzo, a więc pozwól, że
ci wytłumaczę. Wczorajszej nocy sprawiłaś, że niemal straciłem
nad sobą kontrolę. Czy pojmujesz, co mogłoby się stać, gdybym w
porę się nie powstrzymał?! - powiedział zirytowany. Odwrócił
się do niej plecami i przeczesał włosy dłońmi. - Straciłabyś
dziewictwo przed ślubem i całą odpowiedzialność za to poniósłbym
ja, bo to ja nie okazałem się wystarczająco wytrzymałym
dżentelmenem, więc proszę cię, aniele, nie mów mi o
żarcie, bo wszystko traktuję śmiertelnie poważnie.
Hope
stała zszokowana i brakło jej słów. Nie wiedziała, co
powiedzieć. Nie mogła wydobyć z ust żadne słowa, język stanął
kołkiem i tylko patrzyła na wyprostowane, sztywne plecy księcia,
który najwidoczniej zmagał się ze sobą.
Nie
znała się na mężczyznach tak, jakby chciała, ale uznała, że
to, co powiedział musiało być dla niego bardzo ważne. Podeszła
więc doń i oparła opuszki palców o jego ramię. Drgnął
nieznacznie, gdy poczuł jej dotyk.
-
Przepraszam – odpowiedziała chropowatym głosem i odsunęła się
od narzeczonego, gdy ten spojrzał na nią z płonącymi oczyma. Nic
innego nie przychodziło jej do głowy.
Książę
potrząsnął głowę, śmiejąc się bezgłośnie.
-
Nie przepraszaj za to, że jesteś niewinna, nie przepraszaj za to,
że wczoraj pozwoliłaś mi się dotykać, po prostu nie mów
tak, jakbym nie poważał ciebie, twoje uczucia i honor, dobrze? -
zapytał, uśmiechając się wyrozumiale. Pogłaskał ją po ramieniu
delikatnie, a potem odsunął się od niej i podał jej ramię. Hope
oparła na nim swoją trzęsącą się dłoń i pozwoliła się
poprowadzić ku czekającym w powozie.
-
Dobrze – zgodziła się w końcu, gdy udało jej się wykrztusić
coś z zaciśniętego mocno gardła.
Ta
rozmowa wywołała w niej niezwykłą burzę myśli, ale chciała ją
uspokoić póki nie znajdzie się w powozie. Lucas pomógł
jej wsiąść, ucałował na odchodnym jej dłoń odzianą w atłasową
rękawiczkę i pożegnał słowami, które wprawiły w
zdumienie jej siostrę, księżnę i nawet ją samą, choć mogła
spodziewać się, że odważy się powiedzieć coś w tym stylu.
-
Do zobaczenie, mój aniele.
Zatrzasnął
drzwiczki, zostawiając ją ze ściśniętym gardłem. Pomachał im
jeszcze, gdy wyjrzała przez niewielkie okienko, a kiedy zniknął
jej z pola widzenia, nie wiedzieć czemu poczuła pod powiekami łzy.
Już tęskniła za tym miejscem. I za księciem też.
***
Podróż
przebiegła w miarę szybko i sprawnie, prócz kilku incydentów
z deszczem, nie przytrafiło im się nic niepokojącego. Wymienili
konie tam, gdzie je zostawili z listem polecającym dla służących,
którzy potem po nie wrócą.
Hope
przez kilka dni podróży odzywała się niewiele, wciąż
myślała o tym, co powiedział jej tuż przed wyjazdem Lucas.
Udawał
twardego, niedostępnego i wcale nie zależało mu na zdaniu innych,
ale jednak zdradził się kilkoma słowami. Nie chciał, by myślała,
że nie szanuje jej uczuć, co kłóciło się z wizerunkiem
jaki tkwił jej w głowie niemal od początku ich znajomości.
Wypracowała go sobie już wtedy, gdy pierwszy raz go zobaczyła, a
potem zweryfikowała, gdy usłyszała, co mówił do księcia
Sussex'a. A teraz znów miała inny obraz księcia Wilcott i
nie wiedziała, który jest prawdziwy. Dlaczego tak grał,
bawił się w jakieś gierki, których ona nie pojmowała? Czy
mogła mu zaufać, kiedy nie pokazywał swe prawdziwej twarzy? Skąd
mogła wiedzieć, że postawa narzeczonego, którą prezentował
w ostatnie dni ich pobytu w Silverstone nie była po to, by uśpić
jej czujność?
Miała
mnóstwo pytań, na które nie znała odpowiedzi, a gdy
próbowała sobie odpowiedzieć, okazywało się, że całość
wcale nie była od tego jaśniejsza, wręcz przeciwnie. Wszystko
stawało się jeszcze bardziej pogmatwane, niejasne, splątane.
Musiała go szybko rozgryźć, bo po ślubie będzie za późno
na to, by bawić się w podchody. Po ślubie Lucas może zmienić się
i zachowywać się jeszcze inaczej, a ona kompletnie pogubi się w
domysłach i zatraci jasność widzenia. Jeśli tak dalej pójdzie,
to niedługo popadnie w obłęd przez swoje domysły. Po namyśle
doszła do wniosku, iż plan w tej sytuacji będzie dobrym
posunięciem. Musi to być coś, co zaskoczy Lucasa, co każe mu
działać impulsywnie.
Na
pewno był człowiekiem hojnym, więc jeśli poprosi go jakiś
prezent, jakiś drogi, a on go jej podaruje, to w sumie i tak niczego
nie rozwiążę... Westchnęła zrezygnowana, bo tak czy siak jej
plan potrzebował ciekawego pomysłu. Co miała zrobić, żeby książę
Wilcott w końcu ujawnił swoją prawdziwą twarz?
Do
jakich skrajnych emocji jest zmuszona doprowadzić tego wspaniałego
mężczyznę, by w końcu odsłonił część siebie? Zamarła,
przypomniawszy sobie nagle sytuacje sprzed kilku dni, gdy byli w
bibliotece i oddawali się dekadenckim pieszczotom. Przez chwilę
ujrzała jego wspaniałą twarz i oczy naznaczone emocjami, których
nigdy wcześniej nie widywała na jego twarzy. Czy podczas tych
krótkich chwil spędzonych w jego ramionach, mogła dostrzec
to, co chował głęboko w sobie? Smutek, żal, rozgoryczenie, a
także tęsknotę i rezygnację. Skąd rezygnacja błyszcząca w jego
pięknych oczach? Przecież to taki silny mężczyzna, który
na pierwszy rzut oka nie ugina się pod byle wiatrem...
Czy
to był ten moment, w którym książę pokazał jej część
siebie? Jeśli tak, to dobrze rokowało na przyszłość, bo
spodziewała się, że będzie więcej takich chwil, w których
odsłoni swe prawdziwe oblicze. Ale czy mogłaby mu pozwolić raz
jeszcze dotykać się i całować w ten sposób, by móc
przez chwilę spojrzeć w jego oczy? Wcale nie zaniepokoiły ją te
myśli. Bardziej przestraszyła się odpowiedzi, która
brzmiała jednoznacznie – tak, mogłaby.
***
Powrót
do Londynu, do tłumów gości i sal balowych okazał się
znacznie trudniejszy niż się tego spodziewała. Po takiej ciszy,
jaka panowała w Silverstone głośne rozmowy na balu u markizy
Argyll były kakofonią dźwięków, która raniła jej
uszy i wprawiała ją w irytację.
-
Gdzie jest twój narzeczony? - zapytała w pewnym momencie
Faith, która również nie wyglądała na zachwyconą
tymi tłumami.
-
Nie wiem, przecież za nim nie chodzę! - warknęła wściekła Hope
i odeszła od młodszej siostry. Ona również ją irytowała.
Faith
zaczęła się dziwnie zachowywać. Zaraz po przyjeździe zaczęła
zasypywać ją pytaniami o rozmowę, którą przeprowadziła z
księciem tuż przed odjazdem, ale zdecydowała, że nie powie jej
nic. Po prostu nie chciała wtajemniczać młodszej siostry w sprawę,
która była cokolwiek deprymująca. Potem jej siostra zupełnie
przestała się odzywać, błądziła myślami daleko i nikt nie
potrafił ściągnąć ją na ziemię, a na samym końcu zaczęła
zadawać pytania, czy jest rozpieszczona, czy nadaje się na żonę i
tym podobne. Hope nie umiała odpowiedzieć, dlaczego jej młodsza
siostra postępowała w ten sposób, ale jedno było pewne: nie
można było z nią wytrzymać.
Przecisnęła
się przez tłum, pozostawiając siostrę z tyłu i podeszła do
szeroko otwartych drzwi balkonowych. Zaciągnęła się powietrzem
lepkim i słodkim od bujnego kwiecia rosnącego tuż pod drzwiami.
Obejrzała się przez ramię, a potem zeszła go ogrodu, powoli
spacerując po oświetlonej alei. Niewiele dostrzegła poza obrębem
lampionów i lamp, ale stwierdziła, że lady Alice lubowała
się w prostocie i kształtach geometrycznych, gdyż większość tui
przycięta była na kształt kul lub kwadratu. Hope szła powoli,
ciesząc się z chwili spokoju, jaką mogła tu otrzymać. Mimo
dobiegających z oddali dźwięków, mogła odetchnąć z ulgą.
Uwolniła się od tego zgiełku, od tłoku i nagrzanej sali. Było w
niej naprawdę gorąco i nie mogła już wytrzymać.
Nie
tylko gorąco działało jej na nerwy, ale także te wszystkie
znaczące, taksujące spojrzenia, których nie mogła już
wytrzymać. Nie była aż tak naiwna i nie wierzyła w to, że ton
zainteresował się jej
obecnością tylko dlatego, że była nowa. Była już na tylu
balach, iż rozpoznawała kilka osób, zwłaszcza jedną osobę,
a dokładnie mężczyznę, który wzbudzał w niej niebotyczne
obrzydzenie. Nie wiedziała, dlaczego został zaproszony na bal, ale
hrabia Westburn zdecydowanie nie powinien pojawiać się tutaj, w
chwili, gdy już o nim zapomniała.
Gdy
tylko przypomniała sobie jego małe, świdrujące oczka, poczuła
wstręt. Jego wygląd wskazywał na to, że lata rozpusty, pijaństwa
i obżarstwa uczyniły z niego paskudną, sapiącą kreaturę
człowieka. Doskonale pamiętała jak potraktował ją przy pierwszym
spotkaniu. Spodziewał się, że jest rozpustną Amerykanką i odda
mu swe wdzięki w ogrodzie. Nigdy w życiu! Prędzej odebrałaby
sobie życie, niż pozwoliła dotknąć się hrabiemu.
Aby
odwołać przykre myśli, przypomniała sobie innego mężczyznę.
Księcia. Wspaniałego, tajemniczego i przystojnego. Jego dotyk
sprawiał, że cały świat tracił na znaczeniu, a ona sama budziła
się do życia jako kobieta świadoma swego ciała. Jak to się
stało, że księciu oddałaby swe ciało już teraz, skoro do tej
pory tak bardzo go nie lubiła? Teraz chyba coś się zmieniło.
Chyba? Na pewno! Zmieniło się. Hope pragnęła, aby jej uczucia
wyklarowały się tak, by mogła jednoznacznie powiedzieć, co czuje.
W tej chwili kłębiło się w niej wiele sprzecznych myśli i
emocji, aby mogła odciąć się od nich grubą kreską.
Ciężko
było określić, czy w tej chwili bardziej go lubiła, czy może
raczej darzyła antypatią, uzasadniając ją, słowami, które
wypowiedział oraz późniejszym zachowaniem. Nie mogła tak po
prostu odrzucić to i zakochać się w nim, nie pamiętając o tym,
co między nimi się wydarzyło. Nie wątpiła też, że już więcej
nic się nie stanie. Byli zbyt różni, aby tak łatwo mogli
się poddać, nie walcząc już.
Przystanęła
nagle. Rozejrzała się wokół i zrozumiała, że zbyt
pogrążona w myślach nie zauważyła jak zawędrowała główną
aleją do najdalszego zakątka. Tutaj nie dochodziły żadne dźwięki,
nie dostrzegała także świateł sali, dlatego szybko zawróciła.
Nie mogła tu zostać zbyt długo. Nie chciała dostarczać kolejnych
plotek, które mogłyby wpłynąć jakoś na zachowanie Lucasa.
Zmarszczyła brwi, przystając na chwilę. A co to miało znaczyć?
Dlaczego znów myślała o tym, by zadowolić księcia? Czy
rzeczywiście powinno jej zależeć na jego zdaniu? Sam jednak mówił,
że jest niewinna w porównaniu do niego, więc chyba jednak
nie miała się czego obawiać? Potrząsnęła głową. Nie, musiała
przestać pytać, czas zacząć działać, poznawać.
Szła
zbyt szybko, aby dostrzec cień, który nagle oderwał się od
grupki kolistych krzewów. Stanął jej na drodze i czekał, aż
podejdzie. Odciął jej drogę na salę, którą widziała już
w oddali. Znała otyłą postać, która tarasowała przejście.
Przełknęła ślinkę i rzuciła spłoszone spojrzenie w kierunku
mężczyzny. Ten najwidoczniej czekał, aż podejdzie, lecz ona stała
w miejscu, oddalona od niego o jakieś piętnaście kroków.
Była gotowa do ucieczki na przełaj.
-
Nareszcie – zaczął znaczącym tonem, wzbudzającym w Hope
odrazę. Zrobiła kilka kroków do tyłu, lecz zatrzymała się
gwałtownie, gdy Westburn znów do niej przemówił. -
Jeśli teraz uciekniesz, ja wrócę na salę i zacznę roznosić
bardzo ciekawe plotki. Zastanawiam się, jakby zareagowało
towarzystwo na wieść, że panna Hope Winward oddawała się
skandalicznym uciechom w ogrodzie z obcym mężczyzną. Jak
zareagowałby twój narzeczony?
-
Nie ośmieli się pan! - zawołała oburzona, czując zimną falę
paniki zalewające jej serce i rozum. Co miała teraz zrobić? Uciec,
czy pozwolić temu gadowi wygadać się i odejść jak najszybciej?
-
Chcesz się przekonać? - zapytał i dziewczyna bardziej wyczuła niż
zobaczyła, że hrabia uśmiecha się szyderczo.
-
Czego pan ode mnie chce? - zapytała więc drżącym, wystraszonym
głosem, nad którym nie miała władzy. Panika przejęła jej
ciało. Nie mogła się nawet ruszyć, dlatego cieszyła się, że
stary hrabia nie miał pojęcia o tym, że w tej chwili była po
prostu bezbronna i mógłby ją zabrać gdziekolwiek chciał...
-
Nic wielkiego – powiedział lekko, a swą obojętność podkreślił
wzruszeniem ramion. Hope poczuła jak robi jej się niedobrze, gdy
Westburn podchodzi do niej, łapie ją mocno za ramię i ściąga z
alejki, wprost w chłodną noc ogrodu. Posłusznie szła za nim, choć
wszystko w niej protestowało.
Szli
kilka chwil, aż hrabia zatrzymał się w pobliżu rozłożystych
świerków i zaatakował ją niespodziewanie, przyciągając do
siebie. Jego miękkie, szerokie wargi poczęły miażdżyć drobne
usta Hope. Wyrywała się jak tylko mogła, ale stary zbereźnik
trzymał ją za ramiona i uniemożliwił jej ruchy. Poczuła jak w
żołądku wszystko jej się przewraca, gdy nagle wargi hrabiego
przylgnęły do jej szyi. Po chwili odsunął się od niej i niemal
pchnął ją do tyłu.
Odszedł,
zostawiając Hope samą, przerażoną i wściekłą. Pochyliła się
i zwymiotowała całą zawartość żołądka, gdy w końcu uspokoiła
nerwy. Niemal zapłakała, gdy uświadomiła sobie, co się stało.
Ależ była głupia! Przecież mogła odejść. Hrabia nie ośmieliłby
się rzucać na nią kalumnie, gdy była na balu z księstwem. Wolała
zmierzyć się z plotkami, niż teraz walczyć z torsjami.
Musiała
wrócić na bal, gdyż dłuższa jej nieobecność w końcu
zostanie dostrzeżona, a plotki towarzystwa powstaną, niezależnie
czy hrabia coś szepnie kilku osobom na jej temat, czy nie.
Chyłkiem
wpadła na salę wejściem przeznaczonym dla służby, a potem
skierowała się do pokoi przeznaczonych dla pań, gdzie stały
lustra. Musiała szybko doprowadzić się do porządku. Poprawiła
fryzurę na tyle ile potrafiła, suknia wyglądała dobrze, nie
widziała żadnych zagnieceń. Jedynie twarz była blada, oczy
wystraszone i rozbiegane, ale zawsze będzie mogła powiedzieć, że
czuje się źle i boli ją głowa.
W
końcu pojawiła się w sali, a choć kilka osób zwróciła
na nią uwagę, uznała, że nikt nie przypatrywał jej się dłużej
niż kilka sekund. Odszukała Faith oraz Charity i stanęła za nimi,
w kącie, aby po prostu zniknąć towarzystwu z oczu. Nie mogła
liczyć na powrót do domu, ponieważ było zbyt wcześnie.
Z
niewielkiej, płóciennej torebki wyjęła karnet, zapełniony
był po brzegi. Pierwszy taniec miała już za sobą, drug i trzeci
także, czekał ją teraz czwarty. Spojrzała na pozycję, przy
której podpisał się książę Wilcott. Poczuła przyjemne
dreszcze, gdy wyobraziła sobie jak trzyma ją lekko w ramionach i
oboje po prostu suną po parkiecie. Uśmiechnęła się do siebie.
-
Grosik za twoje myśli – usłyszała nad sobą czyjś łagodny
głos. Uniosła głowę i wstrzymała oddech z wrażenia, gdy
napotkała spojrzenie brązowych oczu.
Lucas
wyglądał oszałamiająco w wieczorowym stroju. Czarny kolor jedynie
podkreślał jego postawę, i zdaniem Hope, także charakter.
Przygryzła lekko wargę, by nie uśmiechnąć się do niego szeroko.
Opuściła skromnie powieki i pokręciła głową.
-
Wybacz mi, moja słodka, że nie towarzyszę ci tego wieczoru.
Interesy mnie zatrzymują – powiedział, przybliżając się do
niej lekko.
Hope
poczuła się irracjonalnie szczęśliwa, iż mogła znaleźć się w
pobliżu księcia, ponieważ wiedziała, że jego obecność
odciągnie od niej wielu nieproszonych adoratorów. Przy nim
czuła się wyjątkowo bezpieczna i wiedziała, że nic jej nie grozi
ze strony Westburna.
nadal nie jestem w stanie wyjść z szoku po tym co zrobiła ta świnia Westburn. samej mnie zbiera się na wymioty gdy tylko wyobrażam sobie ten jawny napad. nie znoszę starych niewyżytych capów, którzy na każdą kobietę patrzą jak na obiekt seksualnych spełnień. stary oblech :|
OdpowiedzUsuńprzechodząc do dużo przyjemniejszych osób to och Lucas, masz moje serce. Wprawdzie nie tak jak Darcy ale gdyby z nim mi nie wyszło, to wezme cię pod uwagę :D Takiego zachowania Hope raczej się spodziewałam, no bo czegóż tu innego oczekiwać bo osobie tak niewinnej, ale Lucas mnie zaskoczył. Właściwie niezmiennie zaskakuje mnie od kilku rozdziałów, ale dzisiaj przeszedł samego siebie. Był taki ochany i szarmancki w tym, co powiedział. Choć przyznam, że jego chłód, gdy wychodzili z salonu nieco mnie przestraszył. Ale potem moje obawy zostały rozwiane, bo zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Więcej takich proszę! Gdzie oni, kurka, są? Powinnam żyć conajmiej 2 wieki wcześniej (choć zawsze na pierwszym miejscu jest średniowiecze). nie umiem odnaleźć się w naszej rzeczywistości niestety, dlatego umrę w samotności z romansem historycznym w ręku i pustą butelką z winem. silna niezależna kobieta XD
no cóż, zboczyłam z tematu, ale nad Lucasem dziś można się rozpływać.
A co do Faith jeszcze to przeczuwam, że się biedaczka zakochała, pytanie tylko w kim? Stawiam na tego przystojnego chłopaka z służby, o tak, zdecydowanie na niego :)
Pozdrawiam!
Awww ;3 Dziękuje. <3 Jutro będę dalej czytać :D
OdpowiedzUsuńMiałam przeczytać i skomentować w te "jutro", a jestem dopiero teraz. Co za wstyd! :D Jednak tak dzisiaj ogarniam czas. :D
UsuńOkej, jedno co pcha mi się na usta to: awww ;3 Myślałam, że Lucas będzie udawał, że nic się nie stało i w ogóle A tu, proszę. Zaskoczył mnie skubaniec!:D Jestem na tak, a on bardzo u mnie zaplusował. I ta niezręczna Hope, słodkie.
A ten buc to, co od niej chce!? Niech spada. Niech powie Lucasowi, już on się z nim rozprawi!:D:D:D:D
ooch, nie mogę doczekać się kolejnych części opowiadania :) Lucas to taki Darcy-Rochester-Heathcliff, zdobył moje serce!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
E.
Naprawdę myślałam, że sprawy między Hope i Lucasem jeszcze bardziej się pogmatwają, ale wychodzi na to, że Lucas się ogarnął i wyciąga rękę do Hope. Jest szczery, bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że będzie jak najdłużej, bo to dobrze wpływa ich relacje, a i może mała Hope się przez to otworzy i spojrzy na Lucasa przychylniej. Jaki by Lucas nie był, to myślę, że warto go mieć po swojej stronie. Mam nadzieję, że sprawy potoczą się w odpowiednim kierunku i Lucas zdzieli Westburnowi i ten dostanie za swoje, o!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! <3