Hope
jeszcze przez kilka dni leżała w łóżku, kaszląc,
pociągając nosem i milcząc z powodu obolałego gardła. W czasie
choroby dopadła ją również miesięczna przypadłość, tak
więc młoda dama cierpiała podwójnie, jakby jej organizm
zmówił się z jej wyrzutami sumienia.
Miała
dobre serce i nie lubiła być złośliwa czy przykra, dlatego nie
mogła pogodzić się z tym, że zachowała się wobec Lucasa źle.
Mimo że on wcale nie był lepszy, proponując jej, by z małżeństwa
zrobić kontrakt handlowy. Nie potrafiła być tak, jak jej
narzeczony, który nie dbał o uczucia. Przejmowała się tym,
co ludzie o niej myślą, a także ich uczuciami, gdy mówi coś
złego. Nie chciała nikogo ranić i choć podświadomie wiedziała,
że młody książę jakoś nie specjalnie przejął się jej ostrymi
słowami, to jednak ona sama czuła się z tym okropnie.
Kiedy
udało jej się wydostać z sypialni, poczuła ulgę. Leżenie w
łóżku sprawiło, że do głowy wkradały jej się dziwne, a
czasami przerażające myśli.
-
Pogoda dopisuje, więc wybierzmy się na mały spacerek, co? -
zaproponowała Faith, która zdążyła już przemierzyć
główną część ogrodu wzdłuż i wszerz. Było już dawno po śniadaniu, więc mogły dzięki temu spacerować po posiadłości, aż
do obiadu.
Hope
na własne oczy przekonała się, że to miejsce mogło konkurować z niebem. Ogród był zadbany i przepełniony przeróżnymi
zapachami, a różnorodność roślin sprawiła, że
spacerujący po tym zacisznym zakątku miał wrażenie, że znalazł
się w egzotycznym kraju. Ogród poprzecinany był wąskimi,
wysypanym białym kamieniem alejkami, które rozchodziły się
w różne strony. Każda ze ścieżek obsadzona była gęstymi
krzewami róż, jaśminu lub wierzbą płaczącą, a na skraju
stały wysokie lampy gazowe. Ruszyły jedną z alejek prowadzącą do
fontanny, którą można było dostrzec spod furtki. Podeszły
tam i zaskoczone zauważyły, że rzeźba wykonana była z kamienia.
Postaci były rozebrane i znajdowały się na wysokim podeście.
Kobieta leżała na plecach i wyciągała dłonie w stronę stojącego
z tyłu mężczyzny, anioła z uniesionymi skrzydłami. Anioł
trzymał kobietę w pasie jedną ręką, druga natomiast spoczywała
na obnażonej piersi. Na niższym stopniu znajdowały się dwa
łabędzie, które wypuszczały z dziobów strużki wody.
Wyglądało to pięknie, ale kobieta i mężczyzna byli rozebrani, co
było przede wszystkim nieprzyzwoite, ale zbyt fascynujące, by
przejść obok tego z oburzeniem.
-
Podoba się? - usłyszały ciche pytanie, wypowiedziane z lekką
ironią.
-
Jest... niemoralne – bąknęła zmieszana Hope i zerknęła w
stronę rozebranej pary. - To Eros i Psyche?
-
Tak, doskonale. Zna pani ten mit? - Lucas popatrzył na nią
wyczekująco. Zarumieniona dziewczyna kiwnęła głową i odwróciła
się od fontanny. Faith nadal patrzyła na parę.
-
Lubię mitologię grecką.
Lucas
uśmiechnął się do niej, lecz Hope nie odpowiedziała i odwróciła
się do niego bokiem. Chciała go zignorować, ale jej ciało
zdecydowanie nie mogło. Czuła go całą sobą, mimo że stał kilka
metrów dalej, poza zasięgiem jej ramion, ale wiedziała, że
tam był i miała wrażenie, że cała drżała od ciepła bijącego
z tego silnego ciała. Chciała odwrócić się do niego i
wykrzyczeć mu w twarz cały żal, ale nie potrafiła. Bała się i
wstydziła. Wolała zachować te uczucia dla siebie.
-
Dlaczego postawił pan tę fontannę właśnie w tym miejscu? -
zapytała Faith, odwracając się do księcia.
-
Gdy przejmowałem ten majątek fontanna już tu stała. Nie chciałem
jej rozbierać i zmieniać na inną, bo jest bardzo stara i żal mi
było ją burzyć. Zresztą, podoba mi się, a cały ogród
należy do mnie, więc mogę ustawiać w nim, co mi się żywnie
podoba – odparł łagodnie, ale mimo to jego słowa zabrzmiały
nieco arogancko, co Hope skwitowała uniesioną wysoko brwią i
kpiącym uśmieszkiem. Odwdzięczył
jej się tym samym, co kompletnie zbiło ją z tropu, ponieważ nie
wiedziała, co uczynić dalej. Najwidoczniej nigdy nie będzie jej
dane wyprowadzić go z równowagi. Będzie próbowała,
aż w końcu jej się to uda.
-
To wszystko tłumaczy – odparła z przekąsem i złapała siostrę
za rękę. - Pan wybaczy, ja i Faith spacerujemy po ogrodzie.
Lucas
kiwnął głową, lecz w jego oczach błysnęło rozbawienie i
odszedł stawiając długie, energiczne kroki. Patrzyła w ślad za
nim, aż mężczyzna zniknął za rogiem budynku. Westchnęła i
powróciła do siostry. Faith patrzyła na nią z ciekawością.
Zignorowała ją i poszła dalej.
-
Hope, czy ja o czymś nie wiem? - usłyszała pytanie. Odwróciła
się do siostry i spojrzała na nią niepewnie.
-
Niby o czym? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-
Coś się kroi między tobą i księciem, ale nie wiem co. Zaleca się
do ciebie jak rasowy bawidamek – odpowiedziała i usiadła na
ławeczce w cieniu jarzębiny.
Hope
przystanęła przed młodszą siostrą i zamyśliła się na chwilę.
Co miała jej powiedzieć? Faith nie znosiła księcia, a chciała
jej powiedzieć o tym, co jej zaproponował, że chciał zrobić z
ich małżeństwa kontrakt handlowy. To tylko pogłębiło jej
nienawiść i skłoniło do szybszego wyjazdu, a nie mogła na to
pozwolić, więc musiała przemilczeć ich ostatnią rozmowę, ale
uznała, że opowie jej o jego wizycie w sypialni tej nocy, gdy znów
miała koszmary.
-
Książę był u mniej pierwszej nocy. Śniły mi się koszmary....
Krzyczałam...
-
Wiem – wpadła jej w słowo Faith i popatrzyła na nią ze skruchą.
- Słyszałam, że krzyczałaś, chciałam do ciebie wejść, ale
wtedy pojawił się książę i kazał mi wrócić do pokoju.
Tak po prostu! Byłam na niego wściekła, ale powiedział, że ma
dla ciebie coś, co ci na pewno pomoże się uspokoić. Nie dopuścił
mnie do ciebie i kazał wrócić do pokoju. Niemal wyrzucił
mnie z salonu i zamknął drzwi przed nosem. Co mogłam zrobić? Nic
- burknęła niechętnie i wygładziła fałdy sukni na kolanach. -
Bałam się, że robię błąd wpuszczając go do pokoju, ale z
drugiej strony byłam bezradna wobec twych koszmarów.
Hope
była bardziej zaskoczona, niż zawiedziona postawą Fatih. Tak po
prostu ustąpiła Lucasowi i wpuściła go do sypialni? Najwidoczniej
Wilcott miał większą siłę perswazji niż się spodziewała. Nie
mogła winić młodszej siostry za to, że poległa w walce na
charaktery z Westlandem. Nikt nie miał z nim szans w takim starciu,
bo był to mężczyzna silny, agresywny i nieustępliwy, a także
dumny, co w połączeniu z jego posturą i urodą było po prostu
niemożliwością, aby go przekonać do czegoś, co jemu nie
odpowiadało. Nie sądziła, by zmienił zdanie w jakiejkolwiek
sprawie. Dobrze wiedział, czego chciał i oczekiwał od ludzi
również takiego podejścia. Wyczuwała to w nim i bała się,
że w przyszłości jego trudny charakter będzie przyczyną wielu
sprzeczek. Zresztą, już nią był, więc to, co działo się teraz
było jedynie wstępem.
-
Jesteś na mnie zła? - usłyszała cichy, niepewny głos Faith,
która patrzyła na nią wyczekująco, jakby z obawą. Hope
uśmiechnęła się pocieszająco do siostry i pokręciła głową.
Usiadła obok niej i wzięła jej dłoń w swoje, uścisnęła ją
lekko.
-
Głuptasie, nie jestem zła. Oczywiście, że nie. Książę Wilcott
to naprawdę trudny człowiek i wcale się nie dziwię, że wróciłaś
do pokoju. Nie jestem na ciebie zła. Cóż, najwidoczniej
Lucas poradził sobie z twoim krnąbrnym charakterem.
Faith
prychnęła lekceważąco. Hope wiedziała, że jej siostra należała
do tych kobiet, które potrzebują równie silnego
mężczyzny, więc będzie miała z tym poważny problem, ponieważ w
Anglii nie spotkała jeszcze nikogo, kto utemperowałby charakter
dziewczyny. Oczywiście Hope zdecydowanie wolała, aby jej młodsza
siostra nie zmieniała się nigdy, ale na pewno życzyła jej miłości
i kochającego męża. Ona sama raczej mogła już porzucić marzenia o
kimś, kto ją pokocha bezwarunkowo. Z Lucasem to na pewno nie
wyjdzie i nie mogła liczyć na to, że kiedykolwiek ten mężczyzna
spojrzał na nią inaczej, niż jako kobietę zdolną urodzić mu dziedzica.
Żachnęła
się w duchu. Nie mogła przecież zapomnieć o tym jaki bywał dla
niej miły. Książę Lucas przecież ostatnio zachowywał się dość
uprzejmie: prawił jej komplementy i podarował piękną klacz, chcąc
w ten sposób pokonać jej fobie. Dał jej najlepszy pokój,
podarował wspaniałe klejnoty, a także sprawił, że jedną noc
spała spokojnie. Przywołała w pamięci także jego czułe
spojrzenia, lekki uśmiech i łagodny głos... To wszystko sprawiło,
że jej serce zabiło dwa razy mocniej.
Lucas
miał dwie twarze, a ona dostrzegła część tej, którą tak
skrupulatnie ukrywał. Nie mógł być zły, przekonywała się
wciąż i wynajdywała powody, za które mogłaby go pokochać,
gdyby nie ta trudna sytuacja w jakiej się znaleźli. Skazani byli
na siebie, jako dwójka obcych sobie ludzi. Nic o nim nie
wiedziała, oprócz tego, że hodował konie, był księciem, a
jego majątek był bardzo pokaźny. Musiał być tak zaradny, gdyż
tego wieczoru, gdy ją odprowadził, powiedział iż pod jego
skrzydłami Silverstone rozkwitło. Czy miała prawo kłócić
się o wygląd ich małżeństwa? Przecież tak właśnie wyglądały małżeństwa w Anglii. Wyższe sfery nie dbały o uczucia drugiej
osoby. Każdy doszukiwał się w takim związku korzyści.
A
gdzie miłość? Zrozumienie? Gdzie podziały się uczucia? Czy ona
też będzie musiała o tym zapomnieć i po prostu stać się żoną
idealną? To znaczy kobietą gotową urodzić swemu panu dziecko i
bez słów protestu wypełniać jego polecenia? Z przerażeniem
stwierdziła, że tego właśnie będzie od niej wymagał książę
Wilcott. Przecież to nie może tak wyglądać!, pomyślała
oburzona. Nie miała jednak wielkiego wpływu na to, co i jak będzie
wyglądało.
Posiedziały
z Faith w ogrodzie aż do późnego popołudnia. Słońce po
kilku dniach deszczu i chmur, było wspaniałą odmianą. Dziewczęta
cieszyły się piękna pogodą póki były w stanie. Wiedziały,
że to tylko chwilowa odmiana.
Obiad podano w grodzie, do którego wchodziło się przez szerokie
drzwi balkonowe. W tej części posiadłości nie posadzono zbyt
wielu krzewów i kwiatów. Jedynie kilka skalniaków
i parę drzewek przyozdabiało połacie trawnika. Reszta była
niekończącą się łąką z równo skoszoną trawą. W górze
gdzieś śpiewały wesoło ptaki, a lekki wietrzyk sprawiał, że
grzejące słońce nie było tak dokuczliwe.
Hope
jadła powoli, przeżuwając każdy kęs i walczyła z własną
ciekawością, a także ciałem, w którym obudziła się ta
dziwna, cielesna tęsknota, której nie mogła zrozumieć. Chciała spojrzeć na Lucasa, ale
obawiała się jego wzroku. Bała się, że zobaczy w nich złość i
pogardę.
Dlaczego
w ogóle zależało jej na jego zdaniu? Przecież nic ją nie
obchodził. Nic a nic.
Za
każdym razem, gdy patrzyła w jego stronę, starała przekonać samą
siebie, że ten mężczyzna wcale nie jest dobry. Jest zły,
bezduszny, zgorzkniały... Mogła tak wymieniać w nieskończoność,
ale kolejny raz tłumaczyła sobie, że wcale taki nie jest. Miała
bardzo ciężki orzech do zgryzienia i kompletnie nie wiedziała, jak
do tego podejść, bo z jednej strony nienawidziła go, ale z
drugiej... Cóż, musiała być szczera przed samą sobą i po
prostu przyznać się, że polubiła Lucasa, wbrew zdrowemu
rozsądkowi.
Pod
powłoką aroganckiego księcia dostrzegła mężczyznę szczerego.
Nie bawił się w żadne gierki, po prostu mówił to, co
myślał i nie mogła go winić za to, że postawił sprawę jasno.
Gdyby tak dłużej nad tym pomyśleć, to powinna być wdzięczna za
jego szczerość. Przynajmniej wiedziała na czym stoi i nie musiała
udawać, że może ich małżeństwo będzie inne, niż ta cała
reszta angielskich, w których kobiety traktowane są jak
rzecz, a nie jak istota posiadająca uczucia. Czy będzie jej źle?
Spojrzała
na księcia. Przyjrzała mu się uważnie i uznała, że nie może
być okrutny, skoro wobec koni jest tak łagodny. Przecież widziała
jak trzymał Bezę, gdy próbował ją przekonać do klaczy:
był delikatny i niezwykle troskliwy, więc czy byłby zdolny do
jakiegokolwiek okrucieństwa? Nie mogła przecież go w ten sposób
osądzać. I chociaż powiedział jej kilka dni wcześniej, że w
młodości był skłonny do agresji, to teraz, siedząc obok niego nie
czuła się zagrożona. Wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że
nigdy nie będzie jej bezpieczniej, niż przy boku Lucasa Westlanda,
księcia Wilcott.
W
pewnym momencie drgnęła, gdy napotkała spojrzenie narzeczonego.
Patrzył na nią badawczo, poważnie. Nie uśmiechał się, a w jego
spojrzeniu nie błyszczały żadne emocje. Twarz miał jakby wykutą
z kamienia. Nim odwróciła wzrok, rzuciła w jego stronę
spojrzenie pełne żalu i wróciła do posiłku.
Do
końca obiadu czuła mrowienie w całym ciele, ponieważ mężczyzna
obserwował ją bacznie: widziała to za każdym razem, gdy uniosła
oczu ku niemu.
Po
skończonym posiłku, Hope wraz z Faith i Charity udały się na
taras, gdzie na drewnianym stoliku o grubych, plecionych nogach,
stały filiżanki i herbata, a na talerzyku pyszniły się wspaniałe
biszkopty i tarta. Hope odmówiła ciasta, ale Faith chętnie
poczęstowała się słodkościami.
-
Skoro data ślubu już ustalona, to może pomyślimy nad suknią.
Poślę zaraz po papier i coś ci zaprojektujemy – przemówiła
w końcu ich opiekunka. Charity miała zdolności malarskie, więc Hope nie była zaskoczona, że to księżna zechce naszkicować projekt sukni.
Starsza
panna Winward kompletnie nie miała ochoty na żadne projektowanie,
ale wiedziała, że to i tak ją nie ominie. Lepiej mieć to za sobą
i udawać, że w ogóle ją to cieszy.
Charity
poprosiła o papier i pióro. Kiedy służący przyniósł
przybory, księżna wzięła się za szkicowanie, pytając obie
dziewczyny o zdanie. Suknia nabierała kształtów i zaczęła
przypominać stój weselny: biały, koronkowy z dekoltem w
kształcie serca i bardzo długim, kilkumetrowym trenem. Na głowie
będzie mieć wianek oraz cieniutką, ręcznie zrobioną woalkę.
Całość prezentowała się bardzo ładnie. Kreacja wydawała się lekka i zwiewna, ale Hope doskonale zdawała sobie sprawę, że
materiał będzie ważył bardzo dużo.
-
Co robicie, drogie panie? - padło pytanie. Trzy damy odwróciły
głowę w stronę schodów prowadzących do ogrodu i ujrzały
na nich księcia Rebaourna, a także Wilcotta. Obaj stali w cieniu i
przyglądali im się badawczo. Charity
pokazała strój, w którym Hope miałaby wystąpić na
ślubie. Mężczyźni podeszli bliżej i spojrzeli na kartkę.
Starsza
panna Winward przyjrzała się narzeczonemu z ciekawością. Nie
widziała w jego twarzy ani niechęci czy pogardy. Patrzył na
rysunek z uprzejmym zainteresowaniem, aż w końcu spojrzał na nią,
uniósł wysoko brew, a potem jeszcze raz przyjrzał się
rysunkowi i w końcu uśmiechnął się lekko, kiwając głową.
-
Wspaniała kreacja. Hope będzie wyglądała w niej jak królowa...
Ale mam jedno żądanie – przemówił w końcu i przyjrzał
się Hope z namysłem. Ta opuściła głowę zawstydzona jego
taksującym spojrzeniem.
-
Jakie? - zapytała niespokojna Charity.
-
Chcę, by suknia Hope była w kolorze głębokiego błękitu lub
szmaragdowa.
-
Chyba pan kpi! - zaprotestowała gwałtownie starsza z sióstr i wstała,
mierząc księcia wrogim spojrzeniem. Oparła dłonie o blat stołu i
zajrzała mu w oczy, chcąc w ten sposób wyperswadować jego
pomysł z kolorową suknią. No bo jak to tak? Ślub ma wziąć w
sukni innej niż biała? - Nie wezmę ślubu w zielonej sukience!
To
było niedorzeczne. Całkowicie poddała się jego woli. Nie chciała
się wtrącać do przygotowań do ślubu, bo to księstwo Reabourn
oraz książę Wilcott płacili za wszystko, ona miała jedynie ubrać
się w suknię i powiedzieć „tak” przed kapłanem. Nie
spodziewała się jednak, że Lucas zapragnie decydować również
o kolorze sukni ślubnej. Oczywiście od początku przyjęła, że
wystąpi w śnieżnobiałej kreacji. Nawet jeśli wielu ludzi z
towarzystwa myślało o niej jak o kobiecie upadłej, to naiwnie
wierzyła, że gdy zobaczą ją w bieli, przynajmniej część z tych
napuszonych hipokrytów zmieni o niej zdanie lub chociaż się
zastanowi, czy rzeczywiście jest tą osobą, za jaką ją uważają.
A książę Wilcott, jej narzeczony, chce aby poszła w kolorowym
stroju. Nie mogła na to pozwolić.
-
Moim zdaniem kolor nie ma znaczenia. Ważne, by panna młoda robiła
wrażenie, a biel jest taka powszechna i nudna, a to do ciebie nie
pasuje – zawyrokował młody książę, na co Hope zatrzęsła się
z powstrzymywanego gniewu. Miała ochotę go uderzyć i on o tym
doskonale wiedział, dlatego odsunął się z lekkim uśmiechem
na ustach i spojrzał na nią wyzywająco.
-
Nie obchodzi mnie twoje zdanie na ten temat. Nie pójdę do
ołtarza w zielonej sukience i już! Nie pozwolę, by ktoś pomyślał,
że biorę ślub w takiej sukni, bo jestem kobieta upadłą! -
krzyknęła w końcu wyprowadzona z równowagi.
Hope
nie dostrzegła uczuć grających w oczach Lucasa, gdyż odwróciła
się gwałtownie i weszła do pałacu. Pobiegła do siebie, aby tam
pozbyć się targających nią uczuć.
Po
odejściu Hope w towarzystwie zapanowała cisza. Po chwili odezwała
się jednak Faith.
-
Osobiście stoję po stronie mojej siostry, choć pomysł z niebieską
lub zieloną suknią przypadł mi do gustu, to ze względu na Hope...
-
Powinnaś ją przekonać do tego pomysłu – wszedł jej w słowo
Wilcott i usiadł na miejscu, gdzie jeszcze kilka chwil wcześniej
siedziała jego narzeczona i sięgnął po kawałek ciasta.
-
Dlaczego? Przecież, jeśli ona tego nie chce, to po co ją do tego
zmuszać? W ogóle nie obchodzi pana, co ona czuje?
-
Oczywiście, że obchodzi, ale chcę, by tego dnia przyćmiła te
wszystkie głupie panny, które szkoli się po to, by usidlić
bogatego księcia. Chcę, by o niej mówiono, by ją
podziwiano...
-
I dlatego zależy panu na sukni w innym kolorze, niż biały? Moim
zdaniem, to tylko jedynie sprowokuje plotki – zauważyła logicznie
Faith. - Nie chcę, by moja siostra cierpiała.
-
Doprawdy? - zapytał znacząco, samym tylko spojrzeniem przypominając
jej, że przecież chce wyjechać. Faith naburmuszyła się i już
więcej się nie odezwała. Księstwo Reabourn natomiast
przysłuchiwali się tej wymianie zdań i kiwali głową, popierając
pomysł Lucasa.
Panny
młode ubierały się w białe suknie, chcąc w ten sposób
podkreślić swą niewinność, ale wiele z nich jeszcze przed ślubem
pozbywało się cnoty, więc Wilcott uważał takie zachowanie za
czystą hipokryzję. W przypadku Hope gołym okiem widać było, że
jest niewinna i jeszcze żaden mężczyzna nie zdołał ją
pocałować, a nie mówiąc o tym, by wprosić się do jej
łoża. Chciał, by narzeczona wystąpiła w takiej kreacji, a nie
innej, bo zależało mu na tym, by każdy z przebywających na ślubie
panów, pozazdrościł mu i przede wszystkim pożałował
swoich słów na jej temat. Chciał zerwać z tradycją i
pokazać, że kobieta nie musi wystąpić w bieli, by udowodnić swą
niewinność.
***
Hope
stała przy oknie, ale po chwili odeszła od niego. Usiadła na łóżku
i zapatrzyła się na zwinięte w pięści dłonie. Siedziała w
ciszy, nie myślała. Po prostu patrzyła na swe dłonie i odcięła
się od świata zewnętrznego.
Faith
odwiedziła ją po około godzinie od jej wyjścia z tarasu. Przyszła
do niej i zapytała jak się czuje. Hope odpowiadała, starając się
robić to jak najbardziej radośnie.
-
A co do tej sukni... - zaczęła Faith, gdy temat pogody został
wyczerpany. Starsza panna Winward spojrzała na jasnowłosą
rozmówczynię i czekała na dalszy ciąg wypowiedzi. - Sądzę,
że twój narzeczony może mieć rację. No wiesz, chodzi mi o
kolor. Uważam, że musisz zrobić wrażenie na tych nadętych
bubkach i pokazać im, że jest najpiękniejszą, najmądrzejszą...
-
Faith! Nie pójdę do ołtarza w takiej sukni! Nie rozumiesz,
że tu nie chodzi o wrażenie? Chcę, by ten ślub choć w połowie
przypominał coś o czym marzę, a biała suknia jest właśnie
jednym z szczegółów mojego pragnienia. Czemu książę
chce to wszystko zniszczyć?
-
Powiedziałaś mu o tym? Nie lubię go i nigdy nie polubię, ale
jeśli masz już za niego wyjść, to chcę, żebyś była
szczęśliwa. Nie wiem na czym polega miłość, małżeństwo i cała
ta reszta, ale wydaję mi się, że rozmowa pomaga. Nam, siostrom,
pomogła, prawda?
Hope
słuchała siostry z niedowierzaniem. Nie sądziła, że Faith mimo
wszystko weźmie stronę księcia, za którym, delikatnie
mówiąc, niezbyt przepadała. Co się w takim razie stało?
Dlaczego tak nagle przypadł jej do gustu pomysł, który
wyszedł od Lucasa?
-
To nie to samo. My się kochamy, od samego początku darzyłyśmy się
siostrzanym uczuciem i potrafimy sobie wybaczyć wiele, ale sprawa z
księciem jest bardziej skomplikowana.
Już
nie chodziło o różnicę charakterów i podejście do
życia, ale o to, że ją i Lucasa nie łączyło praktycznie nic,
prócz tego jednego, krótkiego pocałunku. To było
naprawdę niewiele.
Faith
nic nie odpowiedziała. Wyszła bez słowa z sypialni. Odwróciła
się jeszcze w drzwiach i posłała starszej siostrze niespokojne
spojrzenie.
Hope
wiedziała, że to źle wyglądało, ale ta sytuacja była tak
skomplikowana, że nie wiedziała, co z tym zrobić. I jeszcze ta
sprawa z suknią! Dobre sobie, naprawdę sądził, że zechce
wystąpić na własnym ślubie w kreacji innego koloru, niż biała?
Kpił z niej w żywe oczy, a jeszcze Faith przyklasnęła jego
pomysłowi. Co się w ogóle dzieje?!, pomyślała zmartwiona.
Samatha
przyszła do niej na godzinę przed kolacją i pomogła w
przygotowaniach. Panna Winward przyzwyczaiła się do tego, że wokół
niej pracowali ludzie i byli na każde jej skinienie, a przecież do
niedawna sprzątała w hotelu Skaczącej Niedźwiedzicy. Człowiek
szybko przyzwyczaja się do luksusów, a ona stała się
naprawdę wygodna. Życie w Anglii zmieniło ją, ale dostrzegła, że
przez tylu leniwych arystokratów cała masa ludzi miała
pracę, mogli się z czegoś utrzymać. Oczywiście nie miała
pojęcia, że większość utytułowanych osób nie dbała o
służbę: mało płacili, wymagali za dużo, a czasami hrabia lub
książę gwałcił swe służące. Kazali spełniać swe ordynarne
zachcianki młodym służkom, które potem wyrzucane były z
majątku z powodu ciąży. Rzadko kiedy dziecko takiej dziewczyny
było uznawane, a same panny po prostu skazane były na samotność i
biedę, bo nikt nie chciał kobiety, którą już ktoś
wcześniej miał.
Hope
żyła złudzeniami, nie miała pojęcia o takim życiu, bo nikt
wcześniej jej o tym nie powiedział. Dopóki nie postawiła
stopy na brzegu Tamizy żyła w zupełnie innym świecie. Świecie,
gdzie takie problemy w ogóle jej nie dotyczyły. Nie miała
też pojęcia o aranżowanych małżeństwa, niechcianych
narzeczonych, a także o mężczyznach podobnych do Lucasa Westlanda.
Była głupia i niedoświadczona, a to tylko mogło sprawić, że
zrobi coś naprawdę nieodpowiedzialnego. Bała się nawet myśleć
co, chociaż i tak wplątała się przez to w małżeństwo z
księciem.
***
Weszła
do jadalni spokojna i opanowała. Czuła się znacznie pewniejsza po
gorącej kąpieli, uczesana i ubrana w białą suknię podarowaną
przez Charity. Sam uczesała jej włosy i zaplotła w gruby warkocz.
Oczywiście pokojówka nie mogła wyjść z zachwytu, ponieważ
kilka pasemek tycjanowskich włosów wysunęło się z
koafiury i stworzyło dla jej okrągłej twarzy złotorudą otoczkę.
W
pomieszczeniu znajdowała się tylko Charity. Hope zajrzała do
Faith, ale ta była jeszcze nie gotowa do posiłku, więc poprosiła,
by na nią nie czekać. Księżna
siedziała na jednym z foteli przy kominku i marszczyła czoło. Hope
podeszła do niej cicho i niepewnie. Kobieta w końcu zwróciła
na nią uwagę i sądząc po jej minie, dziewczyna wywnioskowała, że
jej wygląd ją ucieszył.
-
Och, ślicznie wyglądasz w tej sukni! Tak się cieszę, że ją
ubrałaś. - Księżna wzięła ją za ręce i podprowadziła do
okna, by lepiej się jej przyjrzeć.
Panna
Winward w milczeniu znosiła dokładne oględziny damy. Kątem oka
jednak dostrzegła ruch przy drzwiach, więc odwróciła głowę
w tamtą stronę i zesztywniała. Zrobiło jej się sucho w ustach, a
w gardle wyrosła duża kula, nie mogła jej przełknąć. W progu
stał ubrany w czarny, wieczorowy strój książę Wilcott. Gdy
przyjrzała mu się dokładnie, poczuła jak miękną jej kolana na
widok tego wspaniałego mężczyzny.
Zakochanie
się w nim będzie największym błędem jaki popełni, ale było to
tak pociągające, że nawet nie wyobrażała sobie, iż nie spróbuje
otworzyć serca na niego.
a ja - tak nadal niewyżyta - czekam na ich spotkanie w osobności. za każdym razem wchodzę tu z nadzieją, że Lucas i Hope zatrzasną się gdzieś razem i spędzą ze sobą 24 h :D A Ty po prostu zawsze budujesz takie napięcie, że po każdym kolejnym rozdziale jestem jeszcze bardziej nabuzowana. I jeszcze teraz, na koniec, Wilcott w takim wydaniu! I jak tu spać? Sądzę, że nawet moje leki uspokajające na nic się zdadzą. I naprawdę nie dziwię się Hope, że zakocha się w Lucasa. myślę, że żadna kobieta nie byłaby w stanie mu się oprzeć. Pomijając oczywiście sam jego wygląd bo czasami to jednak naprawdę nie wystarcza. Sam jego charakter jest pociągający. Z jednej strony jest gburem, egoistą i chamem, ale z każdym kolejnym krokiem poznajemy kogoś, kogo każda kobieta (a przynajmniej wiekszosc) chciałaby mieć u swojego boku. Bo Lucas niewątpliwie jest opiekuńczy, troskliwy i szarmancki. Dostrzega czyste piękno i nie chce tego wykorzystać. Zna granice, co sądzę jest szalenie pociągającą cechą.
OdpowiedzUsuńCo do wyboru sukni jestem w stanie zrozumieć punkt widzenia Hope i sądzę, że Lucas też powinien wziąć od uwagę jej marzenia. Być może Hope wygladałaby cudnie w szmaragodwym czy błękitnym, ale na moje oko to tylko pobudziłoby plotki. A prawda jest taka, że po ich śubie H. będzie miała tysiąc szans by olśnić towarzystwo. Nad tą kwestią powinni podyskutować, najlepiej zamknięci sami w jednym pomieszczeniu :D
Życzę naprawienia Intrnetu i napływu weny, dużej ilości weny :D
Pozdrawiam! :)
No weź, dajesz na koniec takiego Lucasa, że pozostaje tylko niedosyt!
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy to tylko taka postawa Lucasa, czy on... jest naprawdę w Hope zakochany. Może tak dobrze gra i stwarza pozory, jest na tyle inteligentny, żeby wszystkim mydlić oczy. Kiedy mówi o Hope to tak, jakby naprawdę wierzył w swoje słowa i chciał dla mniej jak najlepiej. A ja zachodzę w głowę, bo nie potrafię go rozgryźć. Nawet nie wiesz, jakie to frustrujące! XD O ile byłoby mi łatwiej, gdybym wiedziała, co siedzi Lucasowi w głowie. I w zasadzie rozumiem pomysł Lucasa, żeby Hope wybrała zieloną/błękitną suknię, bo ona naprawdę nie ma czego udowadniać, Hope jest dokładnie taka, jak Lucas o niej powiedział. Z drugiej strony ją też rozumiem, bo jednak ktoś chce zabrać jej marzenie. Być może Lucas nie zdaje sobie sprawy, jak wiele może jej tym zabrać i że marzenia są dla niej tak ważne - w końcu ona jest jeszcze na tyle niedoświadczona życiowo, żeby odpuścić sobie takie mrzonki.
No i w sumie skąd Hope wie, że już nie zakochała się w Lucasie? :D Chce nad tym panować? ;> Biedna, ona naprawdę jeszcze niewiele wie ;D
Pozdrawiam! <3