24 stycznia 2015

Rozdział 18




Hope miała obawy, co do wyjazdu do rodowej posiadłości Lucasa. Faith zapowiedziała stanowczo, że nie ma nawet najmniejszego zamiaru brać udziału w żadnych wspólnych wyprawach czy balach. Zaszyje się z książką w pokoju i tam spędzi cały pobyt. 
Starsza panna Winward nie wiedziała, co będzie robić, ale liczyła na to, że lepiej pozna księcia Wilcotta, a może nawet zdołają się zaprzyjaźnić. To zdecydowanie ułatwi im dalsze kontakty. Może przestanie źle o nim myśleć? Mimo że nazwał ją skamlącą żebraczką, to jakoś nie potrafiła wyobrazić sobie, że naprawdę myśli tak o niej i jej siostrze. Nie mogła uwierzyć w to, że Lucas Westland jest tak złym człowiekiem, aby obrażać kobiety w ten sposób. Był zły, więc powiedział coś, czego tak naprawdę nie myślał. Wierzyła w to i była przekonana, że na pewno teraz żałuje tego, co powiedział. Tak naiwnie próbowała oczyścić z zarzutów mężczyznę, który do tej pory nie robił na niej dobrego wrażenia. Najwidoczniej pocałunek zmienił wszystko, a ona sama próbowała stawiać go w lepszym świetle. To było niedorzeczne, ale nie mogła uwierzyć w to, że mężczyzna, który całował ją tak delikatnie mógł być jednocześnie odpowiedzialny za brutalne słowa, które wypowiedział zaraz po ich przyjeździe. Nie zasłużyła na nie, tak samo on nie zasłużył na to, aby go źle oceniać.
Na dzień przed wyjazdem do Northampton, do pokoju Hope weszła Charity. Na rękach niosła suknię.
- Nie przeszkadzam ci? - zapytała. Hope pokręciła głową i gestem zaprosiła ją do środka.
- Wejdź – poprosiła cicho i wstała z łóżka. Odłożyła książkę i spojrzała na Charity.
Księżna popatrzyła na nią z uśmiechem i podeszła do łóżka. Rozłożyła na nim suknię. Materiał wykonany został z lekkiego muślinu, stanik obszyto delikatną koronką. Hope zapatrzyła się na tę wspaniałość. Strój był skromny, ale zachwycający.
- To dla ciebie, Hope – powiedziała księżna i odsunęła się od łóżka, robiąc miejsce dla dziewczyny. - Ta skromna suknia należała do mojej córki. Nigdy nie miała jej na sobie, ale nie martw się, ani krój ani materiał nie wyszły z mody. Będziesz wyglądała w niej ślicznie. Możesz ją założyć na powitalną kolację.
- Dziękuję, ale chyba nie powinnam...
- Ależ oczywiście, że powinnaś – przerwała jej łagodnie Charity i złapała ją za dłoń. Poklepała miejsce obok sukni. Gdy Hope usiadła, kobieta uczyniła to samo. - Posłuchaj mnie uważnie. Wiem, że cała ta sytuacja jest naprawdę przykra i ja wierzę, że żadne z was nie chciało, by tak się stało, ale niestety, ty i Lucas zaszyliście się w ogrodzie sami, a my was znaleźliśmy w takim, a nie innym położeniu, dlatego jeśli macie już zawrzeć związek małżeński, to dlaczego nie możesz przy okazji oczarować mojego bratanka swą urodą i wdziękiem?
- Ale ja nie chcę – zaoponowała z pretensją. Naprawdę nie chciała go oczarowywać, bo i po co? Wątpiła w to, by w ogóle był nią zainteresowany tak, jakby sobie tego życzyła. Charity w odpowiedzi roześmiała się i poklepała ją po dłoni.
- Kochanie, uwierz mi, że gdy oczarujesz Luasa, ten złoży u twych stóp cały świat i będzie pragnął twego szczęścia. Musicie dać sobie tylko czas, każda miłość potrzebuje odrobiny cierpliwości.
Hope była zbyt zaskoczona słowami księżnej, aby odpowiedzieć. Nim jednak zdołała ubrać w słowa to, co chciała powiedzieć, jej rozmówczyni wyszła z sypialni. Muślinowa sukienka leżała zapomniana na łóżku i czekała, aż Hope ją spakuje. Ten strój miał uczynić ją godną pożądania, choć skromny i niezbyt efektowny. Nadawała się jednak na wspólną kolację. Dlaczego Charity chciałaby, żeby między nią, a jej bratankiem powstało uczucie? Czy Lucas w ogóle był zdolny kogoś pokochać? Przecież wyglądał na takiego twardego. Jego życiem na pewno nie rządziły żadne emocje, które zapewne uważał za słabość. Taki mężczyzna jak on stąpał nie z głową w chmurach, lecz blisko ziemi.
Zadzwoniła po służącą. Pokojówka spakowała sukienkę. Dwa kufry stały pod oknem i czekały, aż silni lokaje wyniosą je z pokoju.

***

- Czy my w ogóle dotrzemy dzisiaj do celu? - poskarżyła się Faith i westchnęła sfrustrowana. Podróż, z powodu niespodziewanego deszczu, przedłużyła się o trzy godziny.
Powoli zapadał zmierzch, znajdowali się już niedaleko Silverstone, dzieliła ich godzina jazdy, ale musieli zatrzymać się w pobliskim zajeździe. Zapadły już ciemności, a konie wyczerpane były brodzeniem w błocie. Deszcz padał niestrudzenie, utrudniając im podróż.
- Zbierajcie się, moje panie, czas w drogę. Musimy jak najszybciej znaleźć się w posiadłości księcia Wilcotta - poprosił łagodnie książę Reabourn, który wszedł do ich małej salki, którą wynajęli na czas postoju.
Hope ociągała się trochę. Wcale nie chciała tam jechać. Tak naprawdę, to nie wyobrażała sobie, że spędzi z Lucasem niemal trzy tygodnie pod jednym dachem.
Gdy ruszyli, poczuła uścisk w żołądku. Denerwowała się przed spotkaniem z Lucasem, choć sama nie wiedziała dlaczego. W końcu powinna do tego podejść tak samo jak zawsze: z obojętnością. Przecież książę był jej obojętny. Gdyby rzeczywiście tak było, to nie byłoby mnie tu teraz, pomyślała z przekąsem i spojrzała w okno sfrustrowana. Powóz zatrzymał się nagle, aż zakołysało pojazdem. Z zewnątrz dało się słyszeć rozmowy.
- Zaczekajcie moje panie, sprawdzę, co się dzieje – powiedział książę Reabourn, a w jego głosie dał się słyszeć niepokój.
- Czego się obawiasz? - zapytała Charity. - Rabusie?
- Nie wiem, mam nadzieję, że nie. - Po tych słowach zniknął za drzwiami.
Panie wyglądały przez okna, lecz niczego nie dostrzegły w zapadającym zmierzchu. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich Gabriel. Damy odskoczyły przestraszone jego nagłym pojawieniem się w środku.
- Nie bójcie się, nie ma czego.
- Dlaczego stoimy? - zapytała Faith i próbowała wyjrzeć przez ramię opiekuna. Ten odsunął się, a do środka wsunęła się ciemna głowa. Hope niemal zamarła, doskonale rozpoznając czuprynę, szerokie czoło i długi nos. Lucas. Woda skapywała mu z włosów, nosa i rzęs. Był cały mokry.
- Dobry wieczór – przywitał się cicho, skinął im głową, na kilka sekund dużej zatrzymując wzrok na Hope. Ta uciekła spojrzeniem w bok, czując, że blade do tej pory policzki pokrywają się głębokim rumieńcem.
We wnętrzu powozu zrobiło się w pewnej chwili okropnie gorąco, a gorset stał się ciaśniejszy. Hope próbowała usiąść wygodnie, ale miała wrażenie, że siedzi na kamiennej ławeczce, a nie na miękkich poduszkach. Obecność Wilcotta sprawiła, że czuła się zagubiona. Nie potrafiła też kontrolować reakcji swojego ciała, które najwidoczniej wraz z sercem wyrywało się do tego mężczyzny, a choć rozum szeptał, że Lucas nie jest odpowiednim dla niej mężczyzną, to jednak fascynował ją i chciała go bliżej poznać, jednocześnie pragnęła także uciec z Anglii i zostawić go tutaj.
- Martwiłem się, że coś się wam stało po drodze i stoicie w tym deszczu i błocie, więc pomyślałem, że wyjadę po was, ale na szczęście jesteście cali i zdrowi – mówiąc to, patrzył wyłącznie na Hope, które nie wiedziała, co począć. Czy te słowa, choć skierowane do wszystkich przeznaczone były wyłącznie dla niej? Jak miała interpretować jego spojrzenie, gesty czy słowa? - Możemy już ruszać. Kolacja już czeka.
Gabriel wskoczył do środka i zaprosił także Lucasa, ale ten pokręcił głową i zamknął drzwi. Gdy zniknął, Hope odetchnęła z ulgą. Powinna go unikać, ponieważ tak będzie lepiej dla niej. Jeśli mieli zostać małżeństwem, to przynajmniej w okresie ich niechcianego narzeczeństwa musiała utrzymać dystans. Nadal miała do niego pewne pretensje, choć serce mówiło jej coś innego. Powinna mu wybaczyć, ale nie mogła, nie po tym, jak Faith oświadczyła jej, że wyjeżdża.
Po tamtej pamiętnej rozmowie w ogrodzie młodsza siostra kompletnie się od niej odsunęła, a ich więź stała się bardzo cienka, prawie niewidoczna. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek pokłóciły się tak poważnie. Ostre słowa Faith bolały i jątrzyły ranę, pogłębiając w niej niechęć do Lucasa, choć sama też nie była bez winy. Pozwoliła księciu na to, by ją całował i dotykał i żeby ich nakryła rodzina Lucasa, a także Faith. Znalazła się w takiej sytuacji, w której nie mogła dostrzec żadnego wyjścia. Nie wiedziała jak pogodzić małżeństwo z Lucasem i naprawić stosunki z Faith.
Nim doszła do konkretnych wniosków, powóz nagle zatrzymał się, a drzwiczki otworzyły się i stanął w nich gospodarz. Po raz kolejny jej serce załomotało w piersi, chcąc wyskoczyć do Lucasa. Gabriel wyszedł z powozu, podał rękę małżonce, a gdy ta znalazła się już bezpiecznie pod parasolką, podał dłoń Faith. Hope z lekkim przerażeniem dostrzegła, że z pojazdu pomoże jej wysiąść książę Wilcott. Wstrzymała oddech, gdy ujrzała wyciągniętą w jej stronę dłoń odzianą w skórzaną rękawiczkę. Złapała ją, czując, że jej ręką drży bardzo mocno. Zacisnęła dłoń, bo obawiała się, że Lucas mógłby poczuć, jak bardzo działa na nią jego bliskość.
Kiedy tylko wychyliła się z powozu, książę przyciągnął ją lekko do siebie, korzystając z nieuwagi reszty przybyłych i z igrającym na wąskich ustach uśmieszkiem, szepnął jej wprost do ucha:
- Nie obawiaj się, moja pani, nie pozwoliłbym ci upaść – mruknął, a Hope poczuła, jak jego gorący oddech uderza w nią i zniewala jej zmysły, biorąc w posiadania także serce. Źle zinterpretował jej zachowanie, ale nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu, bo pewnie już potem nie mogłaby mu spojrzeć w oczy, bo jedno wyjaśnienie było gorsze od drugiego.
Zresztą, czy w ogóle powinna ujawniać swoje uczucia wobec tego mężczyzny? Był niebezpieczny, a poza tym na pewno nie miał ochoty na zabawę w miłość. A ona tak.
Kiedy udało jej się w końcu dotknąć stopą podłoża, przy okazji przeżywając wszystkie emocje po kolei, deszcz rozpadał się na dobre, choć wydało jej się, że po drodze jakby ustał. Szybko pomknęli do posiadłości Lucasa wspinając się po schodach. Hope marzyła o długiej, gorącej kąpieli.
Gdy weszli do środka, Hope zatrzymała się z wrażenia. Przed sobą miała ogromne foyer lśniące i pachnące kwiatami. Drewniane podłogi i złocenia lśniły w blasku świec. Pod wysokim sufitem wisiały dwa, ogromne żyrandole. Dziewczyna nie przyglądała się im zbytnio, gdyż musiała zadzierać wysoko głowę, zdążyła jednak zauważyć, że z poszczególnych ramion zwisało po kilkanaście kryształów. Już to powiedziało jej, jak bogaty musiał być Lucas, skoro pozwolił sobie na tak dwie duże ozdoby.
Całe foyer było dość obszerne, półkoliste, a dominację w tej części domu przejął brązowy oraz złoty. Po obu ścianach pięły się w górę schody z jasną poręczą, zakończoną pozłacanymi posągami koni, których grzywy wplatały się w poręcz. Między schodami postawiono okrągły stolik, na którym stał duży wazon wypełniony najpiękniejszymi, największymi różami jakie kiedykolwiek widziała. Oczarowana ich głęboką barwą i rozmiarem, po oddaniu pelisy, czepka i rękawiczek, podeszła do stolika i opuszkami palców dotknęła jednego z płatków.
Kto by pomyślał, że jeszcze kilka tygodni temu wyląduje tu, w majątku księcia Wilcotta. Przecież wtedy nawet nie odczuwała wobec niego żadnych pozytywnych uczuć, może poza tymi, które dotyczyły raczej jego prezencji niż charakteru. Pomyliła się. Tak samo, jak każdy może się pomylić wobec róży. Wygląda pięknie, lecz pod płatkami ma kolce. Tak jak Lucas, choć porównywanie tego mężczyzny do kwiatu było co najmniej nieodpowiednie, bo książę raczej nie miał nic wspólnego z różą. Uśmiechnęła się sama do siebie. To było naprawdę absurdalne!
- Zazdroszczę tej róży – usłyszała nagle głos tuż nad sobą. Uniosła głowę i dostrzegła głębokie, ciemne oczy wpatrujące się w nią z dziwnym wyrazem. Cóż to miało znaczyć?Cofnęła dłoń, a kwiat zakołysał się pod własnym ciężarem.
- Dlaczego? - zapytała zmieszana jego baczną obserwacją. Patrzył na nią, nie na kwiaty.
- Bo chciałbym kiedyś zobaczyć, jak uśmiechasz się do mnie w ten sposób. Nasze relacje nie należą do przyjacielskich, a ponieważ nasze narzeczeństwo wkrótce zakończy się na ślubnym kobiercu, chcę abyśmy się stali przyjaciółmi – mówił powoli, cicho, a każde słowo wypowiedziane w jej stronę trafiało prosto w serce. Starała się zapamiętać ten ton i to spojrzenie, bo obawiała się, że nie będzie jej dane zbyt często oglądać takiego Lucasa, choć bardzo chciała. Taka postawa nie tylko jej się podobała, ale także mąciła jej w głowie, ponieważ powoli zacierała raniące słowa o skamlących żebraczkach i późniejsze jego zachowanie.
Potrząsnęła głową i westchnęła smutno, czując się źle z tym, co miała mu za chwilę powiedzieć. Chciał dobrze, ale nie mogła tak prostu przejść nad jego zachowaniem do porządku dziennego.
- Możemy zostać przyjaciółmi, ale najpierw musiałbyś cofnąć się w czasie i ugryźć się w język, nim nazwałeś mnie i moją siostrę skamlącymi żebraczkami.
Odeszła, zostawiając go bez słowa, w dziwnym zawieszeniu, na granicy zaskoczenia i zrozumienia. Chyba domyślił się, o co jej chodziło.
Kamerdyner księcia nazywał się Swanston, był średniego wzrostu, przysadzisty o bujnej płowej czuprynie. Zielone oczy mężczyzny błyszczały wesoło, gdy witał gości i prowadził ich na górę. Hope uznała, że różni się od tych służących, których poznała do tej pory. Nie był tak dystyngowany, ani tak sztywny. Po prostu wyglądał na normalnego, może nawet na zbyt ciekawskiego, bo prowadząc ich okropnie długim korytarzem oświetlonym lampami naftowymi i świecami, rzucał w jej stronę wymowne spojrzenie. Miała wrażenie, że jego oczy mówiły; „wiem kim jesteś, jesteś narzeczoną mojego pana”. Starała się być miła i uśmiechała się za każdym razem, gdy ich spojrzenia krzyżowały się, ale jego ciągła obserwacja zaczęła ją irytować. Wkrótce jednak pozbyła się problemu, gdy całą grupką stanęli przed szerokimi, dębowymi drzwiami.
- Książęca Mość, prosił by panna Hope otrzymała tę sypialnię. - Z tymi słowami, a także nikłym uśmieszkiem na ustach, otworzył dwuskrzydłowe drzwi, po czym wycofał się do tyłu.
Hope obejrzała się na kamerdynera, ale weszła powoli do środka. Spodziewała się, że już od progu dostrzeże ogromne łóżko, ale pomyliła się, bo jej oczom ukazał się salon w pięknych, zielonych kolorach.
Po lewej stronie znajdował się ogromny, zakratowany kominek. Na gzymsie ustawiono kilka świec oraz wazon z białymi różami. Na wprost kominka leżał rozłożony puchaty dywan, na którym stał okrągły stoliczek oraz dwa fotele i szezlong. Na stoliczku tak, jak na gzymsie również ustawiono wazon z białymi różami. Cały salonik pachniał od tych kwiatów. Nie była to jednak intensywna woń, jak można było się tego spodziewać. Na wprost drzwi znajdowało się okno, które w tej chwili było otwarte. Piękna, jasnozielona firana powiewała na wietrze, wpuszczając do środka powietrze nasiąknięte deszczem, dzięki czemu całe pomieszczenie wyglądało tak, jakby czekało na jej przybycie.
Weszła głębiej do środka i ujrzała, że po lewej stronie obok kominka znajdują się drzwi. Zajrzała tam i zamarła zaskoczona. Niemal całą powierzchnię sypialni zajmowało ogromne łoże z wysokimi, drewnianymi kolumienkami, które podpierały baldachim. Materiał zwisający z konstrukcji był lekki, przeźroczysty i opadał udrapowanymi falami, aż do ziemi. Całość prezentowała się wprost fenomenalnie. Cała zasłona była w kolorze zieleni, górna część sztywnego baldachimu składała się głównie z brokatu w kolorze brudnego złota. Ciemnozielona narzuta komponowała się z jasnozieloną pościelą, poprzetykaną złotymi nićmi uformowanymi w liście i róże. Komplet tej pościeli wydał jej się szalenie drogi i robił wrażenie, bo nie potrafiła oderwać spojrzenia od łóżka. Tu spędzi najbliższe trzy tygodnie i ku jej zaskoczeniu, stwierdziła, że może nie będzie tak źle.
Reszta pokoju wydała jej się całkiem normalna. Tapeta pokrywająca ściany była biała w lekkie, tłoczone wzroki w kremowym odcieniu. Po prawej stronie drzwi znajdowała się ciemnobrązowa toaletka, a na niej cała masa przeróżnych perfum, kosmetyków, szczotek i spinek. Dwa, wysokie pudełka wykonane z jasnego drewna stały otwarte. Podeszła pod toaletkę i obrzuciła uważnym spojrzeniem zawartość szkatułek, których wnętrze wyłożono czerwonym atłasem. W środku, między przegródkami, leżała biżuteria i to nie byle jaka, bo bardzo stara, ciężka, świadcząca o hojności i majątku pana tego domu. Między plątaniną łańcuszków i zapinek dostrzegła całą masę klejnotów o różnych kolorach i kształtach, a także rozmiarach: od wielkości ziarenka pisaku, po wielkością dorównującą kurzemu jaju. Zerknęła w zwierciadło wkomponowane w drewniany stoliczek i zamarła. Dostrzegła w odbiciu młodą kobietę z ogromnymi rumieńcami na policzkach.
Odsunęła się od ściany i zerknęła przez okno, znajdujące się tuż obok toaletki. Odsunęła firankę. Nie dostrzegła zbyt wiele, ponieważ powoli zapadał zmierzch potęgowany dodatkowo brzydką, deszczową pogodą. Mgła zaczęła powoli wpływać na ogrodzony teren i swymi lepkimi mackami zamykać całą posiadłość pod mleczną kopułą. Odsunęła się od okna i zerknęła jeszcze na przeciwległą ścianę, pod którą stała wysoka komoda oraz sporych rozmiarów szafa, która mogłaby pomieścić w swym głębokim wnętrzu dwa konie. Wszystkie meble wykonano z ciemnego drewna i polakierowano, aby lśniły w blasku świec. Nad głową zwisał jej kryształowy żyrandol z mnóstwem świec powtykanym w specjalne otwory.
Po chwili w sypialni weszła jej służąca, uśmiechając się do niej beztrosko.
- Panienko, to takie piękne miejsce. Sama sypialnia jest wspaniała! Nie ma co, panienki narzeczony to majętny książę! A jaki troskliwy. Przyszedł zapytać, czy czegoś panience nie brakuje – zachwycała się kobieta, patrząc na nią z wyraźną sympatią. Hope skrzywiła się. Lucas tu był? Dlaczego nie wszedł do pokoju? Chciała mu powiedzieć, co myślała o jego „hojności”. Oczekiwała, że dostanie sypialnie, a nie apartament godny samej królowej. Naprawdę nie potrzebowała takich gestów. Czy chciał jej coś udowodnić? Jeśli tak, to niech przestanie, bo nie robiło to na niej żadnego wrażenia.
Nie, pomyślała, oczywiście, że robiło! Nie chciała się jednak tego przyznawać.
- Co z Faith i bagażami? - zapytała, ignorując poemy wyśpiewywane przez służącą na cześć narzeczonego.
- Panienki siostra jest już w swoim pokoju, a bagaże są już wnoszone do domu.
- W porządku, zaraz odwiedzę Faith. Wiesz może, gdzie ma pokój? - zapytała, choć poczuła się głupio, że w ogóle nie zainteresowała się młodszą siostrą wcześniej.
- Tak, zaraz obok panienki. Jaką suknie wybrać na kolację?
- A jaką proponujesz? - Była kompletnie niezainteresowana tym, w co się ubierze. W ogóle nie chciała wychodzić z tego pokoju.
- Myślę, że brzoskwiniowa będzie najlepsza. Skromna, ale przyciąga spojrzenie.
Hope bezwiednie pokiwała głową. Sam jeszcze coś tam mówiła, ale w ogóle jej nie słuchała. Odpłynęła myślami daleko. Ocknęła się dopiero, gdy dwóch rosłych lokajów wniosło do jej sypialni wielką, żelazną balię,a  po nich weszli kolejni, z bagażami. Pokojówka przygotowała wszystko, wyściełając podłogę w jednym kącie grubymi kocami i starą pościelą skądś przyniesioną.
Wykąpała się, szorując się dokładnie. Pragnęła zmyć z siebie długą podróż. Zmęczenie jednak wzięło górę i gdy wychodziła z metalowej balii, oczy same jej się zamykały. Koniecznie chciała iść spać, ale było zbyt wcześnie, poza tym czekała ją kolacja. W czasie kąpieli pokojówka wyciągnęła już większość sukni i rozciągnęła je na olbrzymim łóżku. Suknia w kolorze dojrzałej brzoskwini zawisła na wieszaku i czekała, aż ją ubierze.
Strój był prosty, lecz piękny i stylowy. Służąca twierdziła, że ten kolor jedynie podkreśla kolor skóry i nadaje jej włosom głębokiego, rdzawego blasku.
Dół sukni, a także długie rękawy były ciemniejsze niż wszyty gorset. Dekolt w kształcie serca obszyto drobniutkimi brylancikami i cekinami, tworzące misterne sploty. Była piękna i bardzo w jej stylu, ponieważ nie znosiła tych balowych strojów obszytych tiulami, koronkami i innymi materiałami, sprawiając, iż czuła się w nich jak w homoncie – ciężkim i nieporęcznym.
Pokojówka pomogła jej się ubrać, a potem uczesała. Jak zwykle zaplotła jej grubego warkocza, w który wplotła pomarańczowe wstążki. Wyglądała uroczo. Samantha od razu zauważyła, że książę Wilcott nie będzie w stanie oderwać spojrzenia od jej słodkiej twarzy i równie słodkich kształtów.
Te słowa wydały się młodej dziewczynie nieco nieprzyzwoite. Jakoś nie miała zamiaru stać się obiektem książęcych żądz. Wolała, aby traktował ją z należytym szacunkiem, choć ich pocałunek mówił o niej coś zupełnie innego.
- Dziękuję ci za pomoc, Sam – mruknęła cicho i wyszła z sypialni. Przystanęła w salonie zaskoczona widokiem wysokiego wazonu wypełnionego bukietem przeróżnych kwiatów. Gdy podeszła bliżej do jej nosa dotarł wymieszany, acz słodkawy zapach. Przysunęła twarz i powąchała. Wtedy jej wzrok padł na mały arkusik papieru. Ułożony pośród zielonych łodyg był niemal niewidoczny. Wzięła go, ale odłożyła na bok. Nie widziała żadnej potrzeby, aby czytać tę wiadomość przesłaną przez księcia. Zobaczą się przecież za chwilę na kolacji.
Wyszła z pokoju i powoli podeszła do drzwi, za którymi znajdował się pokój siostry, tak przynajmniej wytłumaczyła jej służąca. Zapukała cicho. Usłyszała znajomy głos i weszła powoli do środka. Sypialnia jej siostry różniła się znacznie od jej, ponieważ nie poprzedzał ją żaden salonik, od razu wchodziło się do pomieszczenia, w którym główną część zajmowało łóżko. Po prawej miała otwarte drzwi do garderoby, a zaraz obok nich duży kominek. Na wprost drzwi znajdowało się okno, a długie zasłony skutecznie oddzielały pokój siostry od ponurej pogody na zewnątrz. Faith stała już ubrana w jasnoniebieską suknie. Długa, z falbankami na dole i koronkowym gorsetem przydawała dziewczynie powabu i uroku. Jasnowłosa Faith wyglądała jak anioł, jak ich matka.
- Wyglądasz jak mama – powiedziała cicho, gdy siostra zwróciła na nią swe niebieskie oczy. Biło od niej dystansem i pewnym chłodem, który ranił wrażliwe serce Hope. Chciała zakończyć tę wrogość jaką czuła w tej chwili młodsza siostra, ale miała wrażenie, że nie była w stanie przeskoczyć tej przepaści, która powoli rozrastała się między nimi.
- Dziękuję – odpowiedziała po chwili łagodnie, uśmiechając się do niej radośnie. - Idziemy już na kolację? Mimo wszystko jestem trochę głodna.
Hope zaśmiała się i pokiwała głową. Faith uwielbiała jeść.
Według słów Swanstona miały zejść na dół tą samą drogą, którą przybyły. Drzwi do jadalni będą otwarte, więc bez problemu ją odnajdą. Gdy dotarły do jadalni, okazało się, że wszyscy ją są. Czekają na nie, stojąc w niedbałych pozach obok kominka, w którym paliło się kilka szczap drewna. Hope natychmiast powędrowała wzrokiem w stronę mężczyzny, który górował wśród skromnego towarzystwa. Szerokim ramieniem oparł się o gzyms kominka, a w dłoni obracał szeroką lampkę z czerwonym winem.
Zapatrzyła się na niego, podziwiając go cicho z progu. Miał przystojną twarz z ostrymi rysami i ciemnymi oczami, nad czołem falowała grzywka. Patrzył w skupieniu na dno szkła, w którym chybotał się lekko alkohol. Drgnęła nagle, gdy w pewnym momencie podniósł oczy i ich spojrzenia skrzyżowały się. Długo patrzyli na siebie w milczeniu. Hope czuła jak pokrywa się głębokim rumieńcem. Przyłapana na wpatrywaniu się w niego, otrzeźwiała i skinęła głową. Miała nadzieję, że nie było po niej widać, jak bardzo się zawstydziła. Nie chciała, aby przyłapał ją na wpatrywaniu się w niego. Jednak nie sposób było go zignorować, bo choć był arogancki, a jego spojrzenie potrafiło wbić w podłogę, jego powierzchowność i chwilowe przebłyski uprzejmości, sprawiały, że starała się patrzeć na niego zupełnie inaczej. Nie powinna tego robić, w końcu je obraził, ale czy mogła tak ciągle obarczać go winą o to, że zdenerwował się na wieść, iż jest zaręczony z zupełnie obcą mu osobą?
Nie, potrząsnęła głową i odwróciła wzrok, nie mogła mu tego wybaczyć. Sprawił jej przykrość i będzie musiała mu o tym powiedzieć. Po prostu, żeby dowiedzieć się, dlaczego był wtedy taki okropny. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że mu wybaczy, choć umysł spierał się z sercem.

4 komentarze:

  1. mam wrażenie, że szalenie długo czekałam na ten rozdział! odnoszę wrażenie, że czytanie tego opowiadania to uzależnienie, bo tak je uwielbiam hah wyłapałam kilka literówek, ale niczego poważniejszego x

    OdpowiedzUsuń
  2. liczyłam, że zdołam w tym rozdziale poczytać jeszcze o kolacji pełnej spojrzeń i obecności Lucasa. Mam więc cichą nadzieję, że nie będę musiała długo czekać na kolejny rozdział :D bo teraz jestem tylko bardziej pobudzona xd
    A Lucas już nie pzypomina swojej poprzedniej, wiecznie czymś zirytowanej, wersji. Czasami zazdroszczę Hope jego spojrzeń, bo co by nie mówić, jest w nim coś niesamowicie magnetycznego. No i jaka kobieta nie chciałaby dostać takiego apartamentu?
    A sama Hope, jak widać, usilnie walczy ze swoimi pragnieniami. Z jednej strony docenia go za te wszystkie ciepłe gesty, ale z drugiej ciągle ma gdzieś na tyle swoich myśli to jak paskudny był. I właściwie nie dziwę się temu. Trudno zaufać nagle komuś kto na samym początku traktował cię jak zło koniecznie.
    Czekam na ich wspólne chwile :D
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, Hope jest bardzo wspaniałomyślna i pewna braku złych intencji mimo niesprawiedliwości jakiej usłyszała od Lucasa. A, więc Hope i jej młodsza siostra są opieką księżnej Charity. Ciekawe, jak to się stało? Aby się tego dowiedzieć, obiecuję nadrobić poprzednie odcinki.
    Jeśli chodzi o uczucie Hope już nie jest taka pewna. Może to oznaczać, że coś czuje do księcia. Coś czuję, że tą zniewagę Hope będzie jeszcze bardzo długo wypominać przyszłemu mężowi. I w sumie się nie dziwie, takie słowa są zawsze jak zadra w sercu.
    Pozdrawiam i czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, czyli ta intrygująca kolacja będzie w następnym rozdziale, rety, mam nadzieje, że coś się wydarzy między Hope i Lucasem. TAKA CHEMIA, aż mnie wgniata. Oni będą razem tacy boscy, ale z drugiej strony dobrze, że Hope mu powiedziała o tym, jak je określił. Może to coś ruszy Lucasem, chociaż z niego taki poważniak i przystojny arogant. Cóż, 3 tygodnie i może się BARDZO dużo wydarzyć, prawda?:>
    Krótko, bo robię dzisiaj maraton. :D
    Czekam na dalej!:D
    Pozdrowionka <3

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.