Hope
miała obawy, co do wyjazdu do rodowej posiadłości Lucasa. Faith
zapowiedziała stanowczo, że nie ma nawet najmniejszego zamiaru brać
udziału w żadnych wspólnych wyprawach czy balach. Zaszyje
się z książką w pokoju i tam spędzi cały pobyt.
Starsza
panna Winward nie wiedziała, co będzie robić, ale liczyła na to,
że lepiej pozna księcia Wilcotta, a może nawet zdołają się
zaprzyjaźnić. To zdecydowanie ułatwi im dalsze kontakty. Może
przestanie źle o nim myśleć? Mimo że nazwał ją skamlącą
żebraczką, to jakoś nie potrafiła wyobrazić sobie, że naprawdę
myśli tak o niej i jej siostrze. Nie mogła uwierzyć w to, że
Lucas Westland jest tak złym człowiekiem, aby obrażać kobiety w
ten sposób. Był zły, więc powiedział coś, czego tak
naprawdę nie myślał. Wierzyła w to i była przekonana, że na
pewno teraz żałuje tego, co powiedział. Tak naiwnie próbowała
oczyścić z zarzutów mężczyznę, który do tej pory
nie robił na niej dobrego wrażenia. Najwidoczniej pocałunek
zmienił wszystko, a ona sama próbowała stawiać go w lepszym
świetle. To było niedorzeczne, ale nie mogła uwierzyć w to, że
mężczyzna, który całował ją tak delikatnie mógł
być jednocześnie odpowiedzialny za brutalne słowa, które
wypowiedział zaraz po ich przyjeździe. Nie zasłużyła na nie, tak
samo on nie zasłużył na to, aby go źle oceniać.
Na
dzień przed wyjazdem do Northampton, do pokoju Hope weszła Charity.
Na rękach niosła suknię.
-
Nie przeszkadzam ci? - zapytała. Hope pokręciła głową i gestem
zaprosiła ją do środka.
-
Wejdź – poprosiła cicho i wstała z łóżka. Odłożyła
książkę i spojrzała na Charity.
Księżna
popatrzyła na nią z uśmiechem i podeszła do łóżka.
Rozłożyła na nim suknię. Materiał wykonany został z lekkiego
muślinu, stanik obszyto delikatną koronką. Hope zapatrzyła się
na tę wspaniałość. Strój był skromny, ale zachwycający.
-
To dla ciebie, Hope – powiedziała księżna i odsunęła się od
łóżka, robiąc miejsce dla dziewczyny. - Ta skromna suknia
należała do mojej córki. Nigdy nie miała jej na sobie, ale
nie martw się, ani krój ani materiał nie wyszły z mody.
Będziesz wyglądała w niej ślicznie. Możesz ją założyć na
powitalną kolację.
-
Dziękuję, ale chyba nie powinnam...
-
Ależ oczywiście, że powinnaś – przerwała jej łagodnie Charity
i złapała ją za dłoń. Poklepała miejsce obok sukni. Gdy Hope
usiadła, kobieta uczyniła to samo. - Posłuchaj mnie uważnie.
Wiem, że cała ta sytuacja jest naprawdę przykra i ja wierzę, że
żadne z was nie chciało, by tak się stało, ale niestety, ty i
Lucas zaszyliście się w ogrodzie sami, a my was znaleźliśmy w
takim, a nie innym położeniu, dlatego jeśli macie już zawrzeć
związek małżeński, to dlaczego nie możesz przy okazji oczarować
mojego bratanka swą urodą i wdziękiem?
-
Ale ja nie chcę – zaoponowała z pretensją. Naprawdę nie chciała
go oczarowywać, bo i po co? Wątpiła w to, by w ogóle był
nią zainteresowany tak, jakby sobie tego życzyła. Charity w
odpowiedzi roześmiała się i poklepała ją po dłoni.
-
Kochanie, uwierz mi, że gdy oczarujesz Luasa, ten złoży u twych stóp cały świat i będzie pragnął twego szczęścia. Musicie dać
sobie tylko czas, każda miłość potrzebuje odrobiny cierpliwości.
Hope
była zbyt zaskoczona słowami księżnej, aby odpowiedzieć. Nim
jednak zdołała ubrać w słowa to, co chciała powiedzieć, jej
rozmówczyni wyszła z sypialni. Muślinowa sukienka leżała
zapomniana na łóżku i czekała, aż Hope ją spakuje. Ten
strój miał uczynić ją godną pożądania, choć skromny i
niezbyt efektowny. Nadawała się jednak na wspólną kolację.
Dlaczego Charity chciałaby, żeby między nią, a jej bratankiem
powstało uczucie? Czy Lucas w ogóle był zdolny kogoś
pokochać? Przecież wyglądał na takiego twardego. Jego życiem na
pewno nie rządziły żadne emocje, które zapewne uważał za
słabość. Taki mężczyzna jak on stąpał nie z głową w
chmurach, lecz blisko ziemi.
Zadzwoniła
po służącą. Pokojówka spakowała sukienkę. Dwa kufry
stały pod oknem i czekały, aż silni lokaje wyniosą je z pokoju.
***
-
Czy my w ogóle dotrzemy dzisiaj do celu? - poskarżyła się
Faith i westchnęła sfrustrowana. Podróż, z powodu
niespodziewanego deszczu, przedłużyła się o trzy godziny.
Powoli
zapadał zmierzch, znajdowali się już niedaleko Silverstone,
dzieliła ich godzina jazdy, ale musieli zatrzymać się w pobliskim
zajeździe. Zapadły już ciemności, a konie wyczerpane były
brodzeniem w błocie. Deszcz padał niestrudzenie, utrudniając im podróż.
-
Zbierajcie się, moje panie, czas w drogę. Musimy jak najszybciej
znaleźć się w posiadłości księcia Wilcotta - poprosił łagodnie
książę Reabourn, który wszedł do ich małej salki, którą
wynajęli na czas postoju.
Hope
ociągała się trochę. Wcale nie chciała tam jechać. Tak
naprawdę, to nie wyobrażała sobie, że spędzi z Lucasem niemal
trzy tygodnie pod jednym dachem.
Gdy
ruszyli, poczuła uścisk w żołądku. Denerwowała się przed
spotkaniem z Lucasem, choć sama nie wiedziała dlaczego. W końcu
powinna do tego podejść tak samo jak zawsze: z obojętnością.
Przecież książę był jej obojętny. Gdyby
rzeczywiście tak było, to nie byłoby mnie tu teraz, pomyślała z
przekąsem i spojrzała w okno sfrustrowana. Powóz zatrzymał
się nagle, aż zakołysało pojazdem. Z zewnątrz dało się słyszeć
rozmowy.
-
Zaczekajcie moje panie, sprawdzę, co się dzieje – powiedział
książę Reabourn, a w jego głosie dał się słyszeć niepokój.
-
Czego się obawiasz? - zapytała Charity. - Rabusie?
-
Nie wiem, mam nadzieję, że nie. - Po tych słowach zniknął za
drzwiami.
Panie
wyglądały przez okna, lecz niczego nie dostrzegły w zapadającym
zmierzchu. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich
Gabriel. Damy odskoczyły przestraszone jego nagłym pojawieniem się
w środku.
-
Nie bójcie się, nie ma czego.
-
Dlaczego stoimy? - zapytała Faith i próbowała wyjrzeć przez
ramię opiekuna. Ten odsunął się, a do środka wsunęła się
ciemna głowa. Hope niemal zamarła, doskonale rozpoznając czuprynę,
szerokie czoło i długi nos. Lucas. Woda skapywała mu z włosów,
nosa i rzęs. Był cały mokry.
-
Dobry wieczór – przywitał się cicho, skinął im głową,
na kilka sekund dużej zatrzymując wzrok na Hope. Ta uciekła
spojrzeniem w bok, czując, że blade do tej pory policzki pokrywają
się głębokim rumieńcem.
We
wnętrzu powozu zrobiło się w pewnej chwili okropnie gorąco, a
gorset stał się ciaśniejszy. Hope próbowała usiąść
wygodnie, ale miała wrażenie, że siedzi na kamiennej ławeczce, a
nie na miękkich poduszkach. Obecność Wilcotta sprawiła, że czuła
się zagubiona. Nie potrafiła też kontrolować reakcji swojego
ciała, które najwidoczniej wraz z sercem wyrywało się do
tego mężczyzny, a choć rozum szeptał, że Lucas nie jest
odpowiednim dla niej mężczyzną, to jednak fascynował ją i
chciała go bliżej poznać, jednocześnie pragnęła także uciec z
Anglii i zostawić go tutaj.
-
Martwiłem się, że coś się wam stało po drodze i stoicie w tym
deszczu i błocie, więc pomyślałem, że wyjadę po was, ale na
szczęście jesteście cali i zdrowi – mówiąc to, patrzył
wyłącznie na Hope, które nie wiedziała, co począć. Czy te
słowa, choć skierowane do wszystkich przeznaczone były wyłącznie
dla niej? Jak miała interpretować jego spojrzenie, gesty czy słowa?
- Możemy już ruszać. Kolacja już czeka.
Gabriel
wskoczył do środka i zaprosił także Lucasa, ale ten pokręcił
głową i zamknął drzwi. Gdy zniknął, Hope odetchnęła z ulgą.
Powinna go unikać, ponieważ tak będzie lepiej dla niej. Jeśli
mieli zostać małżeństwem, to przynajmniej w okresie ich
niechcianego narzeczeństwa musiała utrzymać dystans. Nadal miała
do niego pewne pretensje, choć serce mówiło jej coś innego.
Powinna mu wybaczyć, ale nie mogła, nie po tym, jak Faith
oświadczyła jej, że wyjeżdża.
Po
tamtej pamiętnej rozmowie w ogrodzie młodsza siostra kompletnie się
od niej odsunęła, a ich więź stała się bardzo cienka, prawie
niewidoczna. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek pokłóciły
się tak poważnie. Ostre słowa Faith bolały i jątrzyły ranę,
pogłębiając w niej niechęć do Lucasa, choć sama też nie była
bez winy. Pozwoliła księciu na to, by ją całował i dotykał i
żeby ich nakryła rodzina Lucasa, a także Faith. Znalazła się w
takiej sytuacji, w której nie mogła dostrzec żadnego
wyjścia. Nie wiedziała jak pogodzić małżeństwo z Lucasem i
naprawić stosunki z Faith.
Nim
doszła do konkretnych wniosków, powóz nagle zatrzymał
się, a drzwiczki otworzyły się i stanął w nich gospodarz. Po raz
kolejny jej serce załomotało w piersi, chcąc wyskoczyć do Lucasa.
Gabriel wyszedł z powozu, podał rękę małżonce, a gdy ta
znalazła się już bezpiecznie pod parasolką, podał dłoń Faith.
Hope z lekkim przerażeniem dostrzegła, że z pojazdu pomoże jej
wysiąść książę Wilcott. Wstrzymała oddech, gdy ujrzała
wyciągniętą w jej stronę dłoń odzianą w skórzaną
rękawiczkę. Złapała ją, czując, że jej ręką drży bardzo
mocno. Zacisnęła dłoń, bo obawiała się, że Lucas mógłby
poczuć, jak bardzo działa na nią jego bliskość.
Kiedy
tylko wychyliła się z powozu, książę przyciągnął ją lekko do
siebie, korzystając z nieuwagi reszty przybyłych i z igrającym na
wąskich ustach uśmieszkiem, szepnął jej wprost do ucha:
-
Nie obawiaj się, moja pani, nie pozwoliłbym ci upaść – mruknął,
a Hope poczuła, jak jego gorący oddech uderza w nią i zniewala jej
zmysły, biorąc w posiadania także serce. Źle zinterpretował jej
zachowanie, ale nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu, bo
pewnie już potem nie mogłaby mu spojrzeć w oczy, bo jedno
wyjaśnienie było gorsze od drugiego.
Zresztą,
czy w ogóle powinna ujawniać swoje uczucia wobec tego
mężczyzny? Był niebezpieczny, a poza tym na pewno nie miał ochoty
na zabawę w miłość. A ona tak.
Kiedy
udało jej się w końcu dotknąć stopą podłoża, przy okazji
przeżywając wszystkie emocje po kolei, deszcz rozpadał się na
dobre, choć wydało jej się, że po drodze jakby ustał. Szybko
pomknęli do posiadłości Lucasa wspinając się po schodach. Hope
marzyła o długiej, gorącej kąpieli.
Gdy
weszli do środka, Hope zatrzymała się z wrażenia. Przed sobą
miała ogromne foyer lśniące i pachnące kwiatami. Drewniane
podłogi i złocenia lśniły w blasku świec. Pod wysokim sufitem
wisiały dwa, ogromne żyrandole. Dziewczyna nie przyglądała się
im zbytnio, gdyż musiała zadzierać wysoko głowę, zdążyła
jednak zauważyć, że z poszczególnych ramion zwisało po
kilkanaście kryształów. Już to powiedziało jej, jak bogaty
musiał być Lucas, skoro pozwolił sobie na tak dwie duże ozdoby.
Całe foyer było dość obszerne, półkoliste, a dominację w tej
części domu przejął brązowy oraz złoty. Po obu ścianach pięły
się w górę schody z jasną poręczą, zakończoną pozłacanymi posągami koni, których grzywy wplatały się w poręcz. Między schodami postawiono okrągły stolik, na
którym stał duży wazon wypełniony najpiękniejszymi,
największymi różami jakie kiedykolwiek widziała. Oczarowana
ich głęboką barwą i rozmiarem, po oddaniu pelisy, czepka i rękawiczek, podeszła do
stolika i opuszkami palców dotknęła jednego z płatków.
Kto
by pomyślał, że jeszcze kilka tygodni temu wyląduje tu, w majątku księcia Wilcotta. Przecież wtedy nawet nie
odczuwała wobec niego żadnych pozytywnych uczuć, może poza tymi,
które dotyczyły raczej jego prezencji niż charakteru.
Pomyliła się. Tak samo, jak każdy może się pomylić wobec róży.
Wygląda pięknie, lecz pod płatkami ma kolce. Tak jak Lucas, choć
porównywanie tego mężczyzny do kwiatu było co najmniej
nieodpowiednie, bo książę raczej nie miał nic wspólnego z
różą. Uśmiechnęła się sama do siebie. To było naprawdę
absurdalne!
-
Zazdroszczę tej róży – usłyszała nagle głos tuż nad
sobą. Uniosła głowę i dostrzegła głębokie, ciemne oczy
wpatrujące się w nią z dziwnym wyrazem. Cóż to miało
znaczyć?Cofnęła dłoń, a kwiat zakołysał się pod własnym
ciężarem.
-
Dlaczego? - zapytała zmieszana jego baczną obserwacją. Patrzył na
nią, nie na kwiaty.
-
Bo chciałbym kiedyś zobaczyć, jak uśmiechasz się do mnie w ten
sposób. Nasze relacje nie należą do przyjacielskich, a
ponieważ nasze narzeczeństwo wkrótce zakończy się na
ślubnym kobiercu, chcę abyśmy się stali przyjaciółmi –
mówił powoli, cicho, a każde słowo wypowiedziane w jej
stronę trafiało prosto w serce. Starała się zapamiętać ten ton
i to spojrzenie, bo obawiała się, że nie będzie jej dane zbyt
często oglądać takiego Lucasa, choć bardzo chciała. Taka postawa
nie tylko jej się podobała, ale także mąciła jej w głowie,
ponieważ powoli zacierała raniące słowa o skamlących żebraczkach
i późniejsze jego zachowanie.
Potrząsnęła
głową i westchnęła smutno, czując się źle z tym, co miała mu
za chwilę powiedzieć. Chciał dobrze, ale nie mogła tak prostu
przejść nad jego zachowaniem do porządku dziennego.
-
Możemy zostać przyjaciółmi, ale najpierw musiałbyś cofnąć
się w czasie i ugryźć się w język, nim nazwałeś mnie i moją
siostrę skamlącymi żebraczkami.
Odeszła,
zostawiając go bez słowa, w dziwnym zawieszeniu, na granicy
zaskoczenia i zrozumienia. Chyba domyślił się, o co jej chodziło.
Kamerdyner
księcia nazywał się Swanston, był średniego wzrostu,
przysadzisty o bujnej płowej czuprynie. Zielone oczy mężczyzny
błyszczały wesoło, gdy witał gości i prowadził ich na górę.
Hope uznała, że różni się od tych służących, których
poznała do tej pory. Nie był tak dystyngowany, ani tak sztywny. Po
prostu wyglądał na normalnego, może nawet na zbyt ciekawskiego, bo
prowadząc ich okropnie długim korytarzem oświetlonym lampami naftowymi i
świecami, rzucał w jej stronę wymowne spojrzenie. Miała wrażenie,
że jego oczy mówiły; „wiem kim jesteś, jesteś narzeczoną
mojego pana”. Starała się być miła i uśmiechała się za
każdym razem, gdy ich spojrzenia krzyżowały się, ale jego ciągła
obserwacja zaczęła ją irytować. Wkrótce jednak pozbyła
się problemu, gdy całą grupką stanęli przed szerokimi, dębowymi
drzwiami.
-
Książęca Mość, prosił by panna Hope otrzymała tę sypialnię.
- Z tymi słowami, a także nikłym uśmieszkiem na ustach, otworzył
dwuskrzydłowe drzwi, po czym wycofał się do tyłu.
Hope
obejrzała się na kamerdynera, ale weszła powoli do środka.
Spodziewała się, że już od progu dostrzeże ogromne łóżko,
ale pomyliła się, bo jej oczom ukazał się salon w pięknych,
zielonych kolorach.
Po
lewej stronie znajdował się ogromny, zakratowany kominek. Na
gzymsie ustawiono kilka świec oraz wazon z białymi różami.
Na wprost kominka leżał rozłożony puchaty dywan, na którym
stał okrągły stoliczek oraz dwa fotele i szezlong. Na stoliczku
tak, jak na gzymsie również ustawiono wazon z białymi
różami. Cały salonik pachniał od tych kwiatów. Nie
była to jednak intensywna woń, jak można było się tego
spodziewać. Na wprost drzwi znajdowało się okno, które w
tej chwili było otwarte. Piękna, jasnozielona firana powiewała na
wietrze, wpuszczając do środka powietrze nasiąknięte deszczem, dzięki czemu
całe pomieszczenie wyglądało tak, jakby czekało na jej przybycie.
Weszła
głębiej do środka i ujrzała, że po lewej stronie obok kominka
znajdują się drzwi. Zajrzała tam i zamarła zaskoczona. Niemal
całą powierzchnię sypialni zajmowało ogromne łoże z wysokimi,
drewnianymi kolumienkami, które podpierały baldachim.
Materiał zwisający z konstrukcji był lekki, przeźroczysty
i opadał udrapowanymi falami, aż do ziemi. Całość prezentowała
się wprost fenomenalnie. Cała zasłona była w kolorze zieleni,
górna część sztywnego baldachimu składała się głównie z
brokatu w kolorze brudnego złota. Ciemnozielona narzuta komponowała
się z jasnozieloną pościelą, poprzetykaną złotymi nićmi
uformowanymi w liście i róże. Komplet tej pościeli wydał
jej się szalenie drogi i robił wrażenie, bo nie potrafiła oderwać
spojrzenia od łóżka. Tu spędzi najbliższe trzy tygodnie i ku jej zaskoczeniu, stwierdziła, że może nie będzie tak źle.
Reszta
pokoju wydała jej się całkiem normalna. Tapeta pokrywająca ściany
była biała w lekkie, tłoczone wzroki w kremowym odcieniu. Po prawej
stronie drzwi znajdowała się ciemnobrązowa toaletka, a na niej
cała masa przeróżnych perfum, kosmetyków, szczotek i
spinek. Dwa, wysokie pudełka wykonane z jasnego drewna stały
otwarte. Podeszła pod toaletkę i obrzuciła uważnym spojrzeniem
zawartość szkatułek, których wnętrze wyłożono czerwonym
atłasem. W środku, między przegródkami, leżała biżuteria
i to nie byle jaka, bo bardzo stara, ciężka, świadcząca o
hojności i majątku pana tego domu. Między plątaniną łańcuszków
i zapinek dostrzegła całą masę klejnotów o różnych
kolorach i kształtach, a także rozmiarach: od wielkości ziarenka
pisaku, po wielkością dorównującą kurzemu jaju. Zerknęła
w zwierciadło wkomponowane w drewniany stoliczek i zamarła.
Dostrzegła w odbiciu młodą kobietę z ogromnymi rumieńcami na
policzkach.
Odsunęła
się od ściany i zerknęła przez okno, znajdujące się tuż obok
toaletki. Odsunęła firankę. Nie dostrzegła zbyt wiele, ponieważ
powoli zapadał zmierzch potęgowany dodatkowo brzydką, deszczową
pogodą. Mgła zaczęła powoli wpływać na ogrodzony teren i swymi
lepkimi mackami zamykać całą posiadłość pod mleczną kopułą.
Odsunęła się od okna i zerknęła jeszcze na przeciwległą
ścianę, pod którą stała wysoka komoda oraz sporych
rozmiarów szafa, która mogłaby pomieścić w swym
głębokim wnętrzu dwa konie. Wszystkie meble wykonano z ciemnego
drewna i polakierowano, aby lśniły w blasku świec. Nad głową
zwisał jej kryształowy żyrandol z mnóstwem świec
powtykanym w specjalne otwory.
Po
chwili w sypialni weszła jej służąca, uśmiechając się do niej
beztrosko.
-
Panienko, to takie piękne miejsce. Sama sypialnia jest wspaniała!
Nie ma co, panienki narzeczony to majętny książę! A jaki
troskliwy. Przyszedł zapytać, czy czegoś panience nie brakuje –
zachwycała się kobieta, patrząc na nią z wyraźną sympatią.
Hope skrzywiła się. Lucas tu był? Dlaczego nie wszedł do pokoju?
Chciała mu powiedzieć, co myślała o jego „hojności”.
Oczekiwała, że dostanie sypialnie, a nie apartament godny samej
królowej. Naprawdę nie potrzebowała takich gestów.
Czy chciał jej coś udowodnić? Jeśli tak, to niech przestanie, bo
nie robiło to na niej żadnego wrażenia.
Nie,
pomyślała, oczywiście, że robiło! Nie chciała się jednak tego
przyznawać.
-
Co z Faith i bagażami? - zapytała, ignorując poemy wyśpiewywane
przez służącą na cześć narzeczonego.
-
Panienki siostra jest już w swoim pokoju, a bagaże są już
wnoszone do domu.
-
W porządku, zaraz odwiedzę Faith. Wiesz może, gdzie ma pokój?
- zapytała, choć poczuła się głupio, że w ogóle nie
zainteresowała się młodszą siostrą wcześniej.
-
Tak, zaraz obok panienki. Jaką suknie wybrać na kolację?
-
A jaką proponujesz? - Była kompletnie niezainteresowana tym, w co
się ubierze. W ogóle nie chciała wychodzić z tego pokoju.
-
Myślę, że brzoskwiniowa będzie najlepsza. Skromna, ale przyciąga
spojrzenie.
Hope
bezwiednie pokiwała głową. Sam jeszcze coś tam mówiła,
ale w ogóle jej nie słuchała. Odpłynęła myślami daleko.
Ocknęła się dopiero, gdy dwóch rosłych lokajów
wniosło do jej sypialni wielką, żelazną balię,a po nich weszli kolejni, z bagażami. Pokojówka
przygotowała wszystko, wyściełając podłogę w jednym kącie grubymi kocami
i starą pościelą skądś przyniesioną.
Wykąpała
się, szorując się dokładnie. Pragnęła zmyć z siebie długą
podróż. Zmęczenie jednak wzięło górę i gdy
wychodziła z metalowej balii, oczy same jej się zamykały.
Koniecznie chciała iść spać, ale było zbyt wcześnie, poza tym
czekała ją kolacja. W czasie kąpieli pokojówka wyciągnęła
już większość sukni i rozciągnęła je na olbrzymim łóżku.
Suknia w kolorze dojrzałej brzoskwini zawisła na wieszaku i
czekała, aż ją ubierze.
Strój
był prosty, lecz piękny i stylowy. Służąca twierdziła, że ten
kolor jedynie podkreśla kolor skóry i nadaje jej włosom
głębokiego, rdzawego blasku.
Dół
sukni, a także długie rękawy były ciemniejsze niż wszyty gorset. Dekolt w kształcie serca obszyto drobniutkimi
brylancikami i cekinami, tworzące misterne sploty. Była piękna i
bardzo w jej stylu, ponieważ nie znosiła tych balowych strojów obszytych tiulami, koronkami i innymi materiałami, sprawiając, iż
czuła się w nich jak w homoncie – ciężkim i nieporęcznym.
Pokojówka
pomogła jej się ubrać, a potem uczesała. Jak zwykle zaplotła jej
grubego warkocza, w który wplotła pomarańczowe wstążki.
Wyglądała uroczo. Samantha od razu zauważyła, że książę
Wilcott nie będzie w stanie oderwać spojrzenia od jej słodkiej
twarzy i równie słodkich kształtów.
Te
słowa wydały się młodej dziewczynie nieco nieprzyzwoite. Jakoś
nie miała zamiaru stać się obiektem książęcych żądz. Wolała,
aby traktował ją z należytym szacunkiem, choć ich pocałunek
mówił o niej coś zupełnie innego.
-
Dziękuję ci za pomoc, Sam – mruknęła cicho i wyszła z
sypialni. Przystanęła w salonie zaskoczona widokiem wysokiego wazonu
wypełnionego bukietem przeróżnych kwiatów. Gdy
podeszła bliżej do jej nosa dotarł wymieszany, acz słodkawy
zapach. Przysunęła twarz i powąchała. Wtedy jej wzrok padł na
mały arkusik papieru. Ułożony pośród zielonych łodyg był
niemal niewidoczny. Wzięła go, ale odłożyła na bok. Nie widziała
żadnej potrzeby, aby czytać tę wiadomość przesłaną przez
księcia. Zobaczą się przecież za chwilę na kolacji.
Wyszła
z pokoju i powoli podeszła do drzwi, za którymi znajdował
się pokój siostry, tak przynajmniej wytłumaczyła jej
służąca. Zapukała cicho. Usłyszała znajomy głos i weszła
powoli do środka. Sypialnia jej siostry różniła się
znacznie od jej, ponieważ nie poprzedzał ją żaden salonik, od
razu wchodziło się do pomieszczenia, w którym główną
część zajmowało łóżko. Po prawej miała otwarte drzwi do
garderoby, a zaraz obok nich duży kominek. Na wprost drzwi
znajdowało się okno, a długie zasłony skutecznie oddzielały
pokój siostry od ponurej pogody na zewnątrz. Faith stała już
ubrana w jasnoniebieską suknie. Długa, z falbankami na dole i
koronkowym gorsetem przydawała dziewczynie powabu i uroku.
Jasnowłosa Faith wyglądała jak anioł, jak ich matka.
-
Wyglądasz jak mama – powiedziała cicho, gdy siostra zwróciła
na nią swe niebieskie oczy. Biło od niej dystansem i pewnym
chłodem, który ranił wrażliwe serce Hope. Chciała
zakończyć tę wrogość jaką czuła w tej chwili młodsza siostra,
ale miała wrażenie, że nie była w stanie przeskoczyć tej
przepaści, która powoli rozrastała się między nimi.
-
Dziękuję – odpowiedziała po chwili łagodnie, uśmiechając się
do niej radośnie. - Idziemy już na kolację? Mimo wszystko jestem
trochę głodna.
Hope
zaśmiała się i pokiwała głową. Faith uwielbiała jeść.
Według
słów Swanstona miały zejść na dół tą samą drogą,
którą przybyły. Drzwi do jadalni będą otwarte, więc bez
problemu ją odnajdą. Gdy dotarły do jadalni, okazało się, że
wszyscy ją są. Czekają na nie, stojąc w niedbałych pozach obok
kominka, w którym paliło się kilka szczap drewna. Hope
natychmiast powędrowała wzrokiem w stronę mężczyzny, który
górował wśród skromnego towarzystwa. Szerokim
ramieniem oparł się o gzyms kominka, a w dłoni obracał szeroką
lampkę z czerwonym winem.
Zapatrzyła
się na niego, podziwiając go cicho z progu. Miał przystojną twarz
z ostrymi rysami i ciemnymi oczami, nad czołem falowała grzywka.
Patrzył w skupieniu na dno szkła, w którym chybotał się
lekko alkohol. Drgnęła nagle, gdy w pewnym momencie podniósł
oczy i ich spojrzenia skrzyżowały się. Długo patrzyli na siebie w
milczeniu. Hope czuła jak pokrywa się głębokim rumieńcem.
Przyłapana na wpatrywaniu się w niego, otrzeźwiała i skinęła
głową. Miała nadzieję, że nie było po niej widać, jak bardzo
się zawstydziła. Nie chciała, aby przyłapał ją na wpatrywaniu
się w niego. Jednak nie sposób było go zignorować, bo choć
był arogancki, a jego spojrzenie potrafiło wbić w podłogę, jego
powierzchowność i chwilowe przebłyski uprzejmości, sprawiały, że
starała się patrzeć na niego zupełnie inaczej. Nie powinna tego
robić, w końcu je obraził, ale czy mogła tak ciągle obarczać go
winą o to, że zdenerwował się na wieść, iż jest zaręczony z
zupełnie obcą mu osobą?
Nie,
potrząsnęła głową i odwróciła wzrok, nie mogła mu tego
wybaczyć. Sprawił jej przykrość i będzie musiała mu o tym
powiedzieć. Po prostu, żeby dowiedzieć się, dlaczego był wtedy
taki okropny. Gdzieś
w głębi duszy wiedziała, że mu wybaczy, choć umysł spierał się
z sercem.
mam wrażenie, że szalenie długo czekałam na ten rozdział! odnoszę wrażenie, że czytanie tego opowiadania to uzależnienie, bo tak je uwielbiam hah wyłapałam kilka literówek, ale niczego poważniejszego x
OdpowiedzUsuńliczyłam, że zdołam w tym rozdziale poczytać jeszcze o kolacji pełnej spojrzeń i obecności Lucasa. Mam więc cichą nadzieję, że nie będę musiała długo czekać na kolejny rozdział :D bo teraz jestem tylko bardziej pobudzona xd
OdpowiedzUsuńA Lucas już nie pzypomina swojej poprzedniej, wiecznie czymś zirytowanej, wersji. Czasami zazdroszczę Hope jego spojrzeń, bo co by nie mówić, jest w nim coś niesamowicie magnetycznego. No i jaka kobieta nie chciałaby dostać takiego apartamentu?
A sama Hope, jak widać, usilnie walczy ze swoimi pragnieniami. Z jednej strony docenia go za te wszystkie ciepłe gesty, ale z drugiej ciągle ma gdzieś na tyle swoich myśli to jak paskudny był. I właściwie nie dziwę się temu. Trudno zaufać nagle komuś kto na samym początku traktował cię jak zło koniecznie.
Czekam na ich wspólne chwile :D
Pozdrawiam! :)
Cóż, Hope jest bardzo wspaniałomyślna i pewna braku złych intencji mimo niesprawiedliwości jakiej usłyszała od Lucasa. A, więc Hope i jej młodsza siostra są opieką księżnej Charity. Ciekawe, jak to się stało? Aby się tego dowiedzieć, obiecuję nadrobić poprzednie odcinki.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o uczucie Hope już nie jest taka pewna. Może to oznaczać, że coś czuje do księcia. Coś czuję, że tą zniewagę Hope będzie jeszcze bardzo długo wypominać przyszłemu mężowi. I w sumie się nie dziwie, takie słowa są zawsze jak zadra w sercu.
Pozdrawiam i czekam na następny :)
Och, czyli ta intrygująca kolacja będzie w następnym rozdziale, rety, mam nadzieje, że coś się wydarzy między Hope i Lucasem. TAKA CHEMIA, aż mnie wgniata. Oni będą razem tacy boscy, ale z drugiej strony dobrze, że Hope mu powiedziała o tym, jak je określił. Może to coś ruszy Lucasem, chociaż z niego taki poważniak i przystojny arogant. Cóż, 3 tygodnie i może się BARDZO dużo wydarzyć, prawda?:>
OdpowiedzUsuńKrótko, bo robię dzisiaj maraton. :D
Czekam na dalej!:D
Pozdrowionka <3