Charlotta
Warren, hrabina Kilbourne odznaczała się nie tylko wysoką
sylwetką, lecz także rażącym brakiem taktu. Mówiła to, co
myślała i nigdy nie prawiła czczych komplementów, jeśli
nie uważała, że panna jest ładna lub bystra. Patrzyła z góry
na wszystkie panienki, które po prostu chichotały i nie
potrafiły wypowiedzieć choćby dwóch mądrych zdań. Nie
znosiła głupoty i sama wystrzegała się podobnych zachowań.
Małżeństwo z rozsądnym, podstarzałym hrabią tego ją nauczyło.
Gdy Albert Warren zmarł, została sama, dostając w spadku cały
majątek, gdyż nie posiadali dzieci, ani bliższych krewnych.
Wszystkich zszokowała wieść o tym, iż Charlotta będzie
dziedziczyła całość, lecz sam hrabia zawsze powtarzał, że
najbardziej ufa swojej młodej żonie, choć wielu nie było w stanie
pojąć dlaczego. Ale dama była oszczędna i nie kupowała wielu niepotrzebnych strojów. Rzadko widywano ją na balach, ale
jeśli już się pojawiła to tylko u kogoś z jej nielicznego grona
przyjaciół. Niewiele osób mogło cieszyć się jej
zaufaniem, toteż księżna Reabourn szczyciła się jej przyjaźnią.
Dlatego
też ona, a także jej młode podopieczne dostały zaproszenie na bal
w czwartek. Księżna ucieszyła się, ponieważ dzięki temu
dziewczęta znów będą mogły się pokazać ludziom i
udowodnić reszcie, że jednak nie ma krzty prawdy w tym, co się o
nich mówi.
Nadchodził bal, więc dziewczęta miały dostać nowe suknie z tej
okazji. Już nie białe, lecz w jaskrawych, pasujących do nich
kolorach. Hope protestowała przeciwko nowym strojom, ale księżna
pozostawała nieugięta. Nie chciała słyszeć, że Hope miałby iść
w jakieś skromnej sukieneczce, która nie zrobi na nikim
wrażenia. To miał być strój godny jej urodzie i tytułu
hrabianki.
Szybko
ponownie rzucono je w wir przygotowań. Krawcowe przychodziły na
przymiarki, znów Charity musiała idealnie ocenić, w którym
kolorze będzie jej najlepiej. Stanęło na głębokiej, soczystej
zieleni. Faith miała zostać ubrana w błękity.
Suknie
się szyły, a Hope miała do końca tygodnia spokój. Co
prawda nie miała do zrobienia nic pożytecznego, ale przynajmniej
krawcowe przestały ją nakłuwać długimi igłami.
Pogoda
zaczęła się psuć, słońce coraz częściej znikało za szarymi
chmurami. Taka chmurna i mglista pogoda działa na nią
przygnębiająco. Chciała pospacerować, ale nie sama. Odszukała
więc siostrę i poprosiła ją o to, aby odwiedzić niewielkie
jeziorko na granicy posiadłości. Ubrane w lekkie, spacerowe suknie
z długimi rękawami, w milczeniu szły wysypaną białym kamieniem
ścieżką.
-
Chciałabym już wrócić do domu – powiedziała w końcu
Faith. Hope zwróciła na nią zatroskane spojrzenie.
Tęskniły
za domem. Hope wyglądała wyjazdu, lecz nic nie wskazywało na to,
że jednak uda im się wypłynąć z Anglii tuż przed zakończeniem
sezonu letniego. Wydawałoby się, że ich pobyt trwa tu już wiele
miesięcy, a tak naprawdę w Londynie przebywały tu miesiąc,
podczas którego tak wiele się zmieniło. W ciągu tych kilku
tygodni poznały kilkanaście osób, zdołano zszargać ich
dobre imię i stracić zaufanie do gospodarzy. Nie mogła jednak
powiedzieć, że jakoś źle się tu czuła. Szczególnie
przyroda, a także siostra miały wpływa na to, iż nie wypłakiwała
oczu za domem.
-
Ja też – westchnęła w końcu smutna. Im dłużej tu będą
przebywać, tym ciężej będzie jej wrócić potem do domu i
żyć tak, jak zawsze. - Nie możemy jednak tego zrobić, dobrze
wiesz, że musimy zakończyć tę sprawę zaręczyn i odzyskać nasze
dobre imię. Nie wiem tylko, jak długo to wszystko będzie trwać.
-
Mam nadzieję, że jak najkrócej. - Na chwilę zapadła cisza,
lecz Faith po chwili przystanęła i spojrzała na starszą siostrę.
- Nie pytałam cię o to wcześniej, ale o czym rozmawiałaś wtedy z
Lucasem, gdy wybiegłaś z biblioteki?
Hope
przygryzła wargę. Cóż miała jej powiedzieć? Nie bardzo
wiedziała, jak ubrać w słowa to, co zaproponował jej Lucas. A
raczej chciał to zrobić, bo ostatecznie nie powiedział
wszystkiego, było coś jeszcze, lecz zbyt mocno wytrącił ją z
równowagi, aby go jeszcze chciała słuchać. Odetchnęła głęboko i
pokrótce zrelacjonowała jej całą rozmowę. Gdy skończyła,
zrozumiała, że popełniła błąd. Faith skrzywiła się paskudnie.
-
Nigdy się nie na coś takiego nie zgadzaj! Lucas jest podły –
powiedziała gwałtownie i popatrzyła na Hope z gorącą prośbą
wymalowaną na jej ślicznej twarzy.
-
Nawet nie mam takiego zamiaru – odpowiedziała, lecz w pewnym
momencie zdała sobie sprawę, że wcale nie zrobiła tego tak szczerze jakby chciała.
***
Wynajęty
dom pysznił się swą elegancją i przepychem pośród reszty
budynków. Sophie była z niego zadowolona, choć mierził ją
fakt, że nie wynajmował go książę Wilcott, lecz hrabia Westbury.
Brzydziła się nim, ale na razie musiała znosić jego ohydne
towarzystwo, póki nie zainteresuje się nią młodszy i
bogatszy mężczyzna. Po odejściu Lucasa nie mogła znaleźć nikogo
odpowiedniego. Wszyscy byli miernotami ze zwierzęcym popędem i
traktowali jej ciało, jak ciało zwykłej dziwki portowej, a
przecież była kurtyzaną, nie ladacznicą. Jeśli mężczyźni nie
dostrzegali różnicy, to nie powinni nawet pukać do jej
drzwi. W końcu zapukał do niej Westbury. Twierdził, że mogą ubić
pewien interes. Nie rozumiała na czym on miał polegać, co za to
dostanie, ale ostatecznie zgodziła się. Koniecznie chciała się
pozbyć swego ostatniego kochanka, który nijak nie radził
sobie z jej ciałem i traktował je jak kawał mięsa.
-
Westbury, powiesz mi w końcu o co ci chodzi? - zapytała zirytowana,
ponieważ hrabia wciąż odwlekał w czasie rozmowę o jego planie.
-
Dlaczego jesteś taka niecierpliwa, kochanie? - mruknął,
uśmiechając się do niej tak znacząco, iż nie miała wątpliwości,
że hrabia nadal chcę wyładowywać swą okropną chuć na niej
jeszcze raz.
-
Bo chcę wiedzieć. Nie rozumiesz, że lubię bawić się w żadne
podchody? Jeśli mnie zwodzisz, to mnie popamiętasz, jasne? -
warknęła wściekle.
Westbury
roześmiał się skrzekliwie i wstał. Był nagi, brzuch mu zwisał
niemal do samych kolan, a nieduża męskość niknęła pod fałdami
spoconego i opasłego ciała. Sophie skrzywiła się nieznacznie.
Budził w niej odrazę i obrzydzenie. Był obleśny i odpychający.
Zaczął powoli wciągać na siebie spodnie, buty i koszulę. Robił
to z denerwującym uśmieszkiem na ustach. Jeszcze chwilę i
pozbędzie się go, wypychając go przez okno. Bawił się jej
ciekawością, jak stary kot małą myszką. Zdecydowanie nie znosiła
uczucia, gdy ktoś dyrygował nią, jak lalką. Była wyzwoloną
kobietą, a w jej życiu nie było miejsca na mężczyzn takich jak
stary hrabia.
-
Spokojnie, kwiatuszku. Wyjawię ci o co mi chodzi... Jutro. Przyjdę
do ciebie o ósmej.
Wyszedł
z pokoju, donośnie trzaskając drzwiami. Sophie mruknęła wściekle
i położyła się na pościeli. Zaraz jednak wyskoczyła z niej.
-
Anne! Anne, przyjdź tu prędko! - zawołała na starą służącą,
która na pewno była gdzieś blisko. Stara Anne zawsze
podglądała, jak przyjmowała gości, choć dobrze wiedziała, że
nie powinna tego robić. Nie miała jednak serca jej wyrzucać, była
z nią od wielu lat, a w tej chwili nie znalazłaby nigdzie posady.
Do
pokoju weszła chuda, nieco pochylona staruszka. Na ustach miała
dziwny uśmieszek, który mocno ją zdenerwował. Zacisnęła
jednak usta i rozkazała pokojówce zmienić pościel. Nie
mogła znieść myśli, że leżała w niej z tym wieprzem.
Obiecała
sobie, że jeśli nie dowie się jutro, czego od niej oczekiwał
Westbury zakończy tę znajomość, choćby potem miała głodować.
***
Hope
snuła się po posiadłości. Dni mijały jej przepełnione troskami
i smutkiem. Księżna Reabourn próbowała ją pocieszać,
starać się zdobyć ponownie jej zaufanie, ale póki co
dziewczyna trzymała ją i resztę na dystans. Z kolei Sussex przestał je tak często odwiedzać.
Najwidoczniej uznał, że wystarczająco nabroił i wstyd mu było,
że je zawiódł.
Właśnie
zmierzała ku drzwiom, gdy w oddali dostrzegła jeźdźca na karym
koniu. Gdy przybysz zbliżył się, rozpoznała w nim księcia
Wilcotta. Jej serce natychmiast zareagowało. Zaczęło bić szybciej
i nierówno. Zabrakło jej oddechu, a w gardle urosła gula.
Miała także sucho w ustach. Naprawdę przesadzała, ale żadna z
tych reakcji nie poddawała się kontroli. To działo się samo, bez
jej woli. Gdyby miała nad tym kontrolę łatwiej byłoby jej znieść
obecność młodego księcia,
Lucas
w końcu zatrzymał ogromnego wierzchowca i zsiadł z niego. Kary
ogier parskał niecierpliwie, rozgrzebywał kamień podkutym kopytem
i wywracał oczami. Był niespokojny i groźny. Przywarła do
okrągłej kolumny podtrzymującej portyk. Ze strachem patrzyła jak
Lucas jednym tylko ruchem kiełzna ogiera. Czarna sierść zwierzęcia
zadrżała, gdy koń się uspokoił i jedynie bok przeszywał mu
dreszcz zniecierpliwienia. Książę poklepał wierzchowca po szyi i
puścił go luzem. Ogier natychmiast ruszył w stronę trawnika,
znajdującego się po jej lewej stronie. Przystanął na jego skraju
i pochylił się, aby nieco poskubać trawy. Miał odpięte wędziło
i nieco popuszczony popręg przy siodle. Nawet nie zauważyła, kiedy
to wszystko się stało, tak była przejęta obecnością konia i
Lucasa. Zwłaszcza tego ostatniego.
Niemal
wniknęła w filar, gdy książę spojrzał w jej stronę ze zmarszczonym
czołem, a potem wrócił spojrzeniem do konia. Zorientował
się, że przestraszyła się ogiera, więc ruszył powoli w jej
stronę, stukając wysokimi oficerkami po marmurze. Gdy znalazł się
blisko, skłonił nisko głowę.
-
Dzień dobry, Hope. - W uszach dziewczyny rozbrzmiał niski,
wibrujący głos Lucasa, który napełnił ją nie tylko
gorącem, ale także strachem, bo kompletnie nie radziła sobie z
tym, co się z nią działo.
-
Dzień dobry – odpowiedziała nadzwyczaj składnie, choć czuła
się całkiem roztargniona.
-
Chodź, chcę ci przedstawić mojego konia – poprosił nagle i z
łagodnym, uspokajającym uśmiechem wyciągnął w jej stronę dłoń odzianą w piękną, skórzaną rękawiczkę.
Hope
zamarła. Chyba zwariował! Naprawdę sądził, że podejdzie do
konia i po prostu się z nim przywita? Przecież kary wyglądał
naprawdę przerażająco. Zabiłby ją jednym kłapnięciem pyska, a
przecież to nie krwiożercza bestia, lecz koń. Mimo to wzbudzał w
niej potworny strach.
-
Ale po co? Czy nie lepiej wejść do środka i napić się herbaty? -
zagadnęła, udając, że wcale nie przeraziła ją myśl o bliskim
kontakcie z koniem.
-
Nie pijam herbaty, Hope.
-
To może kawy? - zapytała nieśmiało, a Lucas obdarzył ją takim
spojrzeniem, że natychmiast zrozumiała, iż nie chce kawy.
-
Hope, wiem o twoim strachu do koni. Po wypadku z Aresem boisz się
ich, choć odwiedzasz stajnie, to też wiem, ale nie jesteś w stanie
odzyskać zaufania do nich. Czy zgodzisz się, żebym ci pomógł?
Co prawda nie wiem, jak to zrobić, bo nigdy nie musiałem
przekonywać ludzi do koni, bo robię coś zupełnie odwrotnego.
Układam konie, kiełznam je i dlatego wiem o nich bardzo dużo. Mogę
ci pomóc najlepiej jak potrafię. - Hope najpierw spojrzała
na konia, a potem ostrożnie zerknęła na mężczyznę.
Stał
tak blisko niej, że była w stanie policzyć jego rzęsy lub zajrzeć
mu w oczy i zobaczyć ciemniejsze plamki na tle orzechowych źrenic.
Jego spojrzenie, choć spokojne, wydało jej się przykrywką dla
prawdziwych uczuć czających się gdzieś na dnie. Jak to możliwe,
że taki wspaniały mężczyzna jest jednocześnie tak zgorzkniały?,
pomyślała smutno i oderwała się od filara. Nagle zapragnęła go
dotknąć, lecz w porę powstrzymała się i wyciągniętą dłoń
schowała w fałdach sukni. Jeśli jej rozmówca zauważył jej
gest, to nie dostrzegła na jego przystojnej twarzy żadnych
oznak. Cofnęła się. Tym razem pod drzwi.
-
Hope, jeśli teraz nie spróbujesz, nigdy nie pokonasz strachu.
Nie pozwól, żeby tak prymitywne uczucie rządziło twoim
życiem.
Lucas
miał rację. Czy całe życie chce się bać koni? Jednak wmawiała
sobie, że to przez chwilę, że tylko przez kilka tygodni będzie się bać. Książę jednak sądził coś innego i
myślał, że naprawdę będzie uciekać przed tym do końca
swych dni. Co prawda nigdy nie należała do najodważniejszych osób,
ale też nie nazwałaby się tchórzem. Jednak konie od wypadku
wpędzały ją w okropne kompleksy.
Młody
książę wyciągnął w jej stronę dłoń i czekał wbitym w nią
nieustępliwym wzrokiem.
-
Czy naprawdę nie może to poczekać? - wydukała w końcu. Poczuła
jak policzki zapłonęły jej żywym ogniem, gdy Lucas zmroził ją
spojrzeniem.
-
Nie, nie może – odpowiedział i złapał ją za dłoń.
Pociągnął
ją do przodu, lecz młoda kobieta wciąż się opierała. Nie mogła
znieść myśli, iż mogłaby podejść do konia, zwłaszcza takiego,
który z łatwością mógłby ją zabić. Może ogier
Lucasa wcale nie przypominał Aresa, ale jednak... Był koniem
narowistym i dość sporym, więc nie miałaby z nim szans.
Irracjonalny
strach zagnieździł się w jej umyśle i sparaliżował członki,
uniemożliwiając poruszanie się. Gdyby nie siła Wilcotta, zapewne
stałaby w miejscu patrząc jak urzeczona na karego ogiera,
skubiącego spokojnie trawę.
-
Lucasie, naprawdę tego nie chcę – szepnęła przejęta. Spojrzała
na mężczyznę i drgnęła zaskoczona, ponieważ ich twarze znalazły
się bardzo blisko, niemal cal od siebie. Szybko skupiła wzrok na
jego spojrzeniu, pięknym i nieodgadnionym, spojrzeniu, które
przewiercało ją na wskroś, wzbudzało w niej gorące dreszcze.
-
Wiem, ale chcę ci pomóc – powiedział tak chicho, iż Hope
miała wrażenie, że jego głos był jedynie lekkim szumem pośród
koron drzew. Pochyliła się w jego stronę jeszcze bardziej, jakby
przyciągała ją wielka, nadprzyrodzona siła. Jego gorący oddech
owionął jej twarz.
Jakby
za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Hope rozluźniła
się i pozwoliła się poprowadzić w stronę wierzchowca. Stajenny,
który nagle się pojawił na podjeździe, wycofał się równie
szybko. Książę Wilcott odprawił go jedynie skinieniem głowy.
Wrażenia,
jakie towarzyszyły jej tuż pod drzwiami głównymi zniknęły
w mgnieniu oka, bo oto stanęła oko w oko z wysokim, karym ogierem,
który uniósł swój wielki łeb i brązowymi
ślepiami łypnął na nią groźnie. Gdy ich spojrzenia spotkały
się, parsknął i opuścił swą garbonosą głowę. Falująca
grzywa opadła w dół przysłaniając mu łeb, ale mimo to
Hope wiedziała, że ją obserwował i ta myśl ją przerażała. Co
zrobi Lucas, jeśli jego koń się spłoszy? Czy wciąż będzie taki
pewny? Czy zdąży ją uchronić przed wypadkiem? Nie ufała mu, choć
kotłowało się w niej tyle przedziwnych uczuć względem niego, że
sama nie wiedziała, czy w tej chwili bardziej go nienawidzi, czy
może jest nim zafascynowana.
Nieświadoma
niczego, przylgnęła plecami do torsu księcia, oddychając ciężko
i nierówno.
-
To Nocny Tancerz – powiedział w pewnej chwili, a jego głos, który
rozbrzmiał jej tuż przy uchu przyprawił ją o dreszcze. Nie
odwróciła się do niego jednak, lecz nadal patrzyła jak
urzeczona w Nocnego Tancerza. Obserwowała każdy jego ruch. -
Spokojnie, mój koń nic ci nie zrobi... - szepnął, bardzo
blisko ucha. Poczuła impuls biegnący wzdłuż szyi, niemal ją
sparaliżował.
Odsunęła
się od niego, czując, że lada chwila popełnią jakiś błąd.
Złapała oddech i odstąpiła od Lucasa i wierzchowca kilka kroków.
Potrząsnęła głową i ze łzami w oczach odwróciła się na
pięcie, niemal biegnąc w kierunku pałacu. Za plecami usłyszała
jeszcze szkaradne przekleństwo i po chwili wbiegła na schody, by
zatrzasnąć za sobą drzwi. James spojrzał na nią zaskoczony, gdy z tupotem wkroczyła na foyer. Przebiegła obok nich i wbiegła
szybko po schodach. Koniecznie chciała ukryć się w pokoju.
Gdy
znalazła się w sypialni, odetchnęła. Kompletnie nie miała
pojęcia skąd u niej takie emocje. Dlaczego nagle zachciało jej się
płakać, przecież Lucas nie zrobił i nie powiedział nic, co mogło
ją do takiego stanu doprowadzić. I to chyba był problem. Bo
łatwiej było go nienawidzić, gdy zachowywał się gburowato i był
nieprzystępny, niż wtedy, gdy chciał jej pomóc ze strachem,
o którym dowiedział się na pewno od Charity. Nie chciała
jego pomocy, nie chciała myśleć o nim inaczej.
Lucas
w czasie, gdy Hope próbowała się uspokoić, wszedł do
pałacu i natychmiast został przywitany przez Reabourna.
-
Witaj, Lucasie. Cóż cię do nas sprowadza? - zapytał książę
i gestem zaprosił go do gabinetu.
-
A cóż innego mogłoby mnie tu przygonić? Oczywiście moja
słodka narzeczona – mruknął ironicznie i zasiadł na fotelu,
obok kominka. Młody książę usłyszał ciche westchnienie Gabriela, który stał obok karafek z winem i koniakiem.
-
Doprawdy, mój przyjacielu, nie musisz być taki okropny –
zawyrokował w końcu jego rozmówca i podszedł do niego. Lucas zerknął
na wyciągniętą dłoń mężczyzny, w której połyskiwała
szklanka z bursztynowym alkoholem.
-
Tak od rana? Już alkohol? - zakpił, ale wziął i wychylił łyka.
Poczuł piekący trunek w gardle i ciepło oplatające jego żołądek.
Cudownie.
-
Lucasie... - zaczął ostrzegawczo Reabourn i w końcu usiadł na
fotelu.
Obaj
siedzieli w ciszy i po prostu co jakiś czas podnosili szklanki z
koniakiem do ust.
Gdy
rano miotał się po pokoju, uznał, że musi dziś zobaczyć Hope
tylko po to, aby przekonać się, że nadal jest irytującą
Amerykanką, nie wartą zachodu. Ostatnio będąc w klubie White'a
uznano, że Hope jest w istocie słodka i raczej nie wygląda na
kogoś, kto mógłby lubić rozpustę. Podejrzewał jednak, iż
wygłoszono tę opinię, aby go udobruchać. Bali się jego gniewu.
Zobaczywszy
ją na schodach, uznał, że nie może być w niej nic irytującego
i powielał opinię jedynie wielu zauroczonych mężczyzn, iż Hope w
istocie wygląda jak ognistowłosy anioł, choć z rogami. Zdążył
ją na tyle poznać, aby przekonać się, iż pod łagodnym
usposobieniem czaił się ognisty charakterek. I zapragnął go
poznać, na własnej skórze. Czekał, aż wyjdzie z niej
prawdziwa złośnica. Wtedy on postara się ją uspokoić. Uśmiechnął
się na myśl o całowaniu jej ust albo skóry szyi. Te myśli
jednak sprawiły, że w głowie rozdzwoniły mu się dzwony. Nie, to
czyste szaleństwo. Amerykanka, jego domniemana narzeczona, wyjedzie
wkrótce, nietknięta przez nikogo, zwłaszcza przez niego.
Otrząsnął się bardzo szybko z galopujących myśli i skupił się
na rozmowie.
Reabourn
poinformował go tylko pobieżnie o wciąż dręczących Hope
koszmarach.
-
I lekarz nic z tym nie zrobił? - zapytał, choć wiedział, że nie.
-
Jak wiesz, medyk raczej tu nie pomoże. Hope musi zwalczyć demony
drzemiące w jej duszy, a tu problem jest o wiele gorszy, bo wszyscy
wiedzą, że ciało bardzo łatwo uleczyć, gorzej z duszą. -
Reabourn spojrzał na Lucasa wymownie.
Wilcott
zrozumiał aluzję. On również miał swoje demony, o których
nikomu nie mówił. Jego tajemnice znało zaledwie kilku
przyjaciół. Dwóch z nich wyjechało, a trzeci milczał
jak zaklęty. To, co przeżył wiele lat temu, jako mały chłopiec,
na zawsze w nim pozostało i dręczyło go nocami, chociaż od
pewnego czasu jego sny przybrały zupełnie inny kształt i nie były
koszmarami, lecz erotycznymi marzeniami.
Ile
jeszcze bezsennych nocy będzie musiał przeżyć, żeby w końcu
dudniąca w nim krew uspokoiła się?
-
Lucasie...? - usłyszał nagle pytający głos Reabourna. Młody
książę spojrzał na niego nieco nieprzytomnie, błądząc jeszcze
pośród własnych myśli.
-
Nikt nie uwierzy, że jesteśmy zaręczeni, jeśli panna Winward nie
będzie nosiła na palcu pierścionka zaręczynowego... - rzekł
nagle Wilcott. Jego rozmówca uniósł wysoko brew,
zaskoczony jego słowami, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się
szeroki, pełen ulgi uśmiech, cokolwiek miał on znaczyć.
-
Naprawdę sądzisz, że nasza Hope zechce go przyjąć i kontynuować
zaręczyny? Wiesz dobrze, co ona o tym myśli i nie sądzę, aby
chciała przyjąć od ciebie jakikolwiek prezent.
-
Doskonale o tym wiem i wcale nie chcę tego robić, ale siedzę w tym
po same uszy. Sussex tak wykombinował wszystko, iż teraz mam niemal
związane ręce, a to uczucie, którego nienawidzę. Nie
potrafię zaakceptować tego, że ktoś rządzi moim losem –
warknął wściekle, przypominając sobie o ojcu i jego udziale w tej
sprawie.
-
Sussex rzeczywiście trochę przeszarżował, ale klamka zapadła.
Jeśli rzeczywiście chcemy uratować obie panny, musimy na nowo
zdobyć ich zaufanie. Jeśli chcesz, żeby Hope była ci przychylna
musisz odwołać się do jej empatii i dobrego serca. Na pewno nie
przejdzie obojętnie obok szczeniaka czy dobrego gestu. To wrażliwa
młoda kobieta, szybko podbijesz jej serce drobnymi uczynkami.
Lucas
siedział cicho i słuchał Reabourna z uwagą. Książę miał
rację. Co prawda nie uśmiechało mu się odgrywanie gamonia przed
Amerykanką, która była mu całkowicie obojętna, ale jeśli
to przyspieszy jej wyjazd, to czemu nie? Potem w końcu zajmie się
swoimi sprawami.
***
Hope
po wizycie księcia Wilcotta przez dwa dni próbowała się
uspokoić. Nadal nie wiedziała, co za uczucia w niej drzemią, lecz
wydawały jej się z każdą chwilą coraz odleglejsze. Na szczęście
dla niej, ponieważ kompletnie nie wiedziała, jak poradzić sobie z
tym, co czuła względem tego zagadkowego mężczyzny. Zresztą, nie
tylko on ją przerażał, ale jego koń również. Wiele emocji
zgromadziło się w niej i wszystkie odczuwała jakby osobno, każdą
przypisała do ogiera lub Wilcotta. Obaj jednak przerażali ją w ten
sam sposób i wolała trzymać się jak najdalej od nich, choć
jakoś nie wierzyła w to, że będzie to takie proste, jeśli Lucas
zacznie pojawiać się w pałacu częściej, niż to konieczne.
Nie
mogła jednak zbyt długo roztkliwiać się nad własnymi odczuciami,
ponieważ właśnie zbliżał się bal u przyjaciółki
Charity, więc nie miała czasu na rozmyślania. Suknie już
przyjechały od krawcowej. Razem z Faith musiały przymierzyć
wieczorne kreacje i ewentualnie szwaczka księżnej wprowadzi drobne
poprawki. Okazało się jednak, że krawcowa była niepotrzebna.
Stroje doskonale leżały na dziewczętach i każda z nich nadawała młodej kobiecie wspaniałego blasku, zwłaszcza przygaszonej i smutnej Hope.
Charity
zauważyła, że dziewczyna od jakiegoś czasu straciła trochę tej
życiowej radości, jaką zawsze mogła dostrzec w jej zielonym
spojrzeniu lub każdym geście skierowanym do człowieka. Przykra
sprawa z atakiem Aresa, a także wymuszone zaręczyny sprawiły, iż
panna Winward przestała się radować. Teraz oddawała się długim,
samotnym spacerom i jakby odizolowała się od wszystkich, nawet od
Faith, która nie omieszkała im tego powiedzieć, przy okazji
obarczając ich za to winą. Nie dziwiła się młodszej siostrze, w
końcu miała rację. Miała nadzieję, że przynajmniej częściowo
znów Hope i Faith im zaufają.
Tymczasem
jednak musiały skupić się na dokładnych przygotowaniach do balu.
Już
od samego rana panował w pałacu istny rozgardiasz, choć samo
domostwo miało mnóstwo pomieszczeń i bardzo dużą
powierzchnię, mimo to książę Reabourn odczuwał okropne
pulsowanie w głowie słuchając pokrzykiwań pokojówek i jego
żony. To było okropne, nie przypominał sobie, aby przed ich
debiutem musiał ukrywać się w stajni i czekać, aż wszystko
ucichnie. Panie biegały po korytarzach, nosząc pończochy, wstążki
i wiele innych rzeczy, które mogłyby się przydać. Charity
była w swoim żywiole i z wielkim zapałem przygotowywała
dziewczęta do przyjęcia. Chciała zrobić na wszystkich wrażenie,
zwłaszcza na Lucasie, który potwierdził przybycie na bal.
Nie
omieszkała poinformować Hope o tym fakcie. Dziewczyna skrzywiła
się lekko, ale nic nie powiedziała. James doniósł jej, iż
panienka rozmawiała z Jego Książęcą Mością na zewnątrz, w
dniu jego ostatniej wizyty i właśnie ta rozmowa sprawiła, że Hope
schroniła się w pokoju na resztę dnia. Doniesiono jej o tym
dopiero dziś, gdy wspomniała przy kamerdynerze o Lucasie i jego
wizycie.
Nie
rozumiała niechęci obojga, ale podejrzewała, że wszystko się
zmieni, gdy lepiej się poznają. Nie oczekiwała po nich wielkiej
miłości, w końcu przeważająca ilość małżeństw zawierana
była ze względów praktycznych, nie było w nich w ogóle
uczucia, a ponieważ Hope i Lucas pasowali do siebie idealnie,
sądziła, że może jednak uda jej się wyswatać tę dwójkę.
Lucas potrzebował kogoś takiego jak Hope Winward, która
gotowa była nieść pomoc każdej skrzywdzonej istocie, a jej
bratanek taki właśnie był. Wystarczyło jedno spojrzenie na niego,
aby wiedzieć, że w głębi duszy nosi okropne rany, które
sam rozdrapuje. Hope pomoże mu w zabliźnieniu ich.
***
Hope
patrzyła na suknię, szeleszczącą przy każdym najdrobniejszym
ruchu. Kreacja składała się z gorsetu i dwóch warstw stroju.
Najpierw zakładała cieniutką koszulkę z okrągłym dekoltem i
falbanką wokół niego, potem szedł na to biały gorset
z tłoczonym wzorem, następnie przychodziła kolej na pończochy z
podwiązką i tasiemkami, które spinała razem z gorsetem. Po
delikatnej bieliźnie przyszła kolej na sukienkę. Gdy wszystko
było już na swoim miejscu, Hope mogła się przejrzeć w
zwierciadle wiszącym tuż obok toaletki. Wyglądała w stroju
cudownie! Musiała sama przed sobą przyznać, że jeszcze nigdy nie
wyglądała tak... ładnie. Kreacja opinała jej zgrabną
kibić, podkreślała wąską talię i nieco uwydatniała skromny
biust, okryty delikatną koronką.
-
Proszę usiąść, panienko. Czas na fryzurę – powiedziała
służąca, a Hope usiadła posłusznie.
Nim
pokojówka zabrała się do czesania, do pokoju wpadła
Charity. Miała ogniki w oczach i rumieńce na policzkach.
-
Hope, nie uwierzysz kto przyjechał! - zawołała radośnie.
Dziewczyna domyśliła się, że gość musiał być bardzo ważny,
skoro była tak podekscytowana.
-
Kto? – zapytała i zapatrzyła się na poczynania Samanthy, która
zaczęła odkręcać wałki z kości słoniowej. Zazwyczaj długie
włosy teraz zwijały jej się w grubych spiralach i podskakiwały
tuż nad ramieniem.
-
Książę Wilcott – oznajmiła z triumfalnym uśmiechem na ustach.
Hope zapatrzyła się na kobietę, a potem z całych sił opanowując
drżenie serca, a także nagłe uczucie jakie zrodziło się w dole
brzucha, odwróciła się w stronę lustra ze wzruszeniem
ramion.
-
Po co? - zapytała, siląc się na obojętny ton, w którym i
tak dało się wyczuć nutę niechęci.
-
Pomimo że nie akceptujesz sytuacji w jakiej się znalazłaś, nadal
nie zerwaliśmy zaręczyn, więc Lucas będzie towarzyszył ci na balu jako twój narzeczony. Ja wiem, wiem, Hope – powiedziała
szybko Charity, próbując ugasić protest dziewczyny – że
ci się to nie podoba, ale na razie musimy trwać w takim stanie
zawieszenia. Nie możemy działać pochopnie, to delikatna sprawa i
trzeba ją równie delikatnie rozwiązać. Inaczej osądzą was
od czci i wiary.
A
czy już tego nie zrobili?, zapytała w myślach Hope, lecz nie
odważyła się powiedzieć tego na głos. Mimo wszystko wolała nie
wiedzieć, co myśli reszta społeczeństwa. Rozumiała, że
porównywali ją i Faith do matki, ale szczegóły niech
pozostaną nieujawnione.
Pokojówka
zgrabnie zaczęła zaplatać nieskręcona pasma w długi, połyskujący
złotem warkocz, a skaczące loki podjęła wsuwkami, całość
dopełniały zielone wstążki miękko wplecione w pasma włosów.
Całość
stroju została dopełniona przez biżuterię z prawdziwymi
diamentami. Na szczupłym nadgarstku wisiała bransoletka z małymi,
szmaragdowymi oczkami, a na szyi wisiał na złotym łańcuszku
podobny kamień w kształcie łzy, natomiast w uszach połyskiwały
długie i ciężkie kolczyki do kompletu. Hope nie chciała przyjąć
daru, ale Charity uparła się, że musi przyjąć biżuterię,
specjalnie zresztą kupioną na tę okazję.
Gdy
była już gotowa, do jej pokoju wkroczyła dumna jak królowa
Faith. Wyglądała prześlicznie w chabrowej sukni i diamentach.
Strój Faith różnił się krojem. Miał bufiaste
rękawki i wielką wstążkę związaną z tyłu, która
jednocześnie spinała falbany i kolejne części sukni.
-
Chodźcie moje drogie, czas już na nas. Panowie czekają –
powiedziała księżna i gestem zaprosiła dziewczęta do wyjścia.
Faith
wychodząc z pokoju rzuciła jeszcze pytające spojrzenie Hope,
ponieważ nie miała pojęcia kogo miała na myśli ich gospodyni.
Spodziewała się tylko księcia Reabourna, tymczasem powiedziała
„panowie”. Któż mógłby ich odwiedzić? Jednak
niepokój zasiał się w niej i modliła się o to, aby nie był
to książę Wilcott, które szczerze nienawidziła.
Inaczej
myślała jej starsza siostra, która czuła rosnącą tremę.
Mimo wszystko chciała wypaść przed księciem jak najlepiej. Nie
wiedziała dlaczego, w końcu nie zależało jej na opinii tego
mężczyzny. Jednak jej serce drżało na samą myśl o spotkaniu
ciemnookiego księcia.
Już nie mogę doczekac się na kolejny rozdział! Może w końcu doczekam się jakiś dłuższych chwil Lucasa i Hope. Chociaż jestem na niego zła za to, że ciągle próbuje sobie wmowić jak bardzo obojętna jest mu Hope, to być może będę w końcu zdolna przymknąć na to oko. Naprawdę bardzo brakuje mi scen L i H. Uwielbiam ich razem, ich rozmowy, drobne gesty i kłótnie, więc rozumiesz skąd we mnie tyle żalu :D
OdpowiedzUsuńDzisiaj Lucas zachował się - przynajmniej w pewnej części - jak prawdziwy mężczyzna. Pomogł Hope a domyślać się mogę jedynie, jak bardzo trudny musiał to dla niej byc moment. Sam zresztą fakt, że podjął się czegoś takiego jest jak dla mnie bardzo wymowny.
Co do Sophie i Westburyego - sprawa smierdzi na kilometr i obawiam się, że może chodzić o Lucasa, co naprawdę mnie przeraża. W końcu kiedy wszysto wydaje sie zmierzać w miarę dobrym kierunku, zawsze pojawia sie ktoś, kto to pieprzy. Proza zycia niestety.
Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak niecierpliwie czekac na bal :D
Pozdrawiam! :)
O, jeny. Teraz to jestem ciekawa, co będzie dalej. W ogóle..wkurzyła mnie Hope, matko, facet chciał dobrze, co nie? Przestałaby się bać koni i w ogóle, a ta jak już myślałam, że się pocałują czy coś, to ta w płacz i uciekła, ale mnie tym wkurzyła. Zachowała się jak rasowa idiotka. No nie mogłam!
OdpowiedzUsuńA Lucas, biedny Lucas. Co on tam przeżył w tym dzieciństwie, że teraz nie chce nikogo do siebie dopuścić. Biedaczek jeden. I w ogóle, jak będzie chciał teraz zgrywać panicza do polubienia przez Hope, to mam nadzieje, że po uszy się w niej zakocha. O tak!:D Pasują do siebie idealnie!:D Czekam niecierpliwie na bal!:D
Witam! Pobrałam szablon z Falling Drops, dokładnie ten, który masz teraz na blogu. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. W razie jakichkolwiek problemów, napisz mi pod najnowszym postem, a usunę natychmiastowo.
OdpowiedzUsuńBlog: http://the-princess-half-blood.blogspot.com/
Pozdrawiam!
+ Szablon jest tam tylko chwilowy (zamówiłam już na innej szabloniarni).
Oczywiście, już zmieniam szablon. ;)
OdpowiedzUsuń