21 września 2014

Rozdział 15





Charlotta Warren, hrabina Kilbourne odznaczała się nie tylko wysoką sylwetką, lecz także rażącym brakiem taktu. Mówiła to, co myślała i nigdy nie prawiła czczych komplementów, jeśli nie uważała, że panna jest ładna lub bystra. Patrzyła z góry na wszystkie panienki, które po prostu chichotały i nie potrafiły wypowiedzieć choćby dwóch mądrych zdań. Nie znosiła głupoty i sama wystrzegała się podobnych zachowań. Małżeństwo z rozsądnym, podstarzałym hrabią tego ją nauczyło. Gdy Albert Warren zmarł, została sama, dostając w spadku cały majątek, gdyż nie posiadali dzieci, ani bliższych krewnych. Wszystkich zszokowała wieść o tym, iż Charlotta będzie dziedziczyła całość, lecz sam hrabia zawsze powtarzał, że najbardziej ufa swojej młodej żonie, choć wielu nie było w stanie pojąć dlaczego. Ale dama była oszczędna i nie kupowała wielu niepotrzebnych strojów. Rzadko widywano ją na balach, ale jeśli już się pojawiła to tylko u kogoś z jej nielicznego grona przyjaciół. Niewiele osób mogło cieszyć się jej zaufaniem, toteż księżna Reabourn szczyciła się jej przyjaźnią.
Dlatego też ona, a także jej młode podopieczne dostały zaproszenie na bal w czwartek. Księżna ucieszyła się, ponieważ dzięki temu dziewczęta znów będą mogły się pokazać ludziom i udowodnić reszcie, że jednak nie ma krzty prawdy w tym, co się o nich mówi.
Nadchodził bal, więc dziewczęta miały dostać nowe suknie z tej okazji. Już nie białe, lecz w jaskrawych, pasujących do nich kolorach. Hope protestowała przeciwko nowym strojom, ale księżna pozostawała nieugięta. Nie chciała słyszeć, że Hope miałby iść w jakieś skromnej sukieneczce, która nie zrobi na nikim wrażenia. To miał być strój godny jej urodzie i tytułu hrabianki.
Szybko ponownie rzucono je w wir przygotowań. Krawcowe przychodziły na przymiarki, znów Charity musiała idealnie ocenić, w którym kolorze będzie jej najlepiej. Stanęło na głębokiej, soczystej zieleni. Faith miała zostać ubrana w błękity.
Suknie się szyły, a Hope miała do końca tygodnia spokój. Co prawda nie miała do zrobienia nic pożytecznego, ale przynajmniej krawcowe przestały ją nakłuwać długimi igłami.
Pogoda zaczęła się psuć, słońce coraz częściej znikało za szarymi chmurami. Taka chmurna i mglista pogoda działa na nią przygnębiająco. Chciała pospacerować, ale nie sama. Odszukała więc siostrę i poprosiła ją o to, aby odwiedzić niewielkie jeziorko na granicy posiadłości. Ubrane w lekkie, spacerowe suknie z długimi rękawami, w milczeniu szły wysypaną białym kamieniem ścieżką.
- Chciałabym już wrócić do domu – powiedziała w końcu Faith. Hope zwróciła na nią zatroskane spojrzenie.
Tęskniły za domem. Hope wyglądała wyjazdu, lecz nic nie wskazywało na to, że jednak uda im się wypłynąć z Anglii tuż przed zakończeniem sezonu letniego. Wydawałoby się, że ich pobyt trwa tu już wiele miesięcy, a tak naprawdę w Londynie przebywały tu miesiąc, podczas którego tak wiele się zmieniło. W ciągu tych kilku tygodni poznały kilkanaście osób, zdołano zszargać ich dobre imię i stracić zaufanie do gospodarzy. Nie mogła jednak powiedzieć, że jakoś źle się tu czuła. Szczególnie przyroda, a także siostra miały wpływa na to, iż nie wypłakiwała oczu za domem.
- Ja też – westchnęła w końcu smutna. Im dłużej tu będą przebywać, tym ciężej będzie jej wrócić potem do domu i żyć tak, jak zawsze. - Nie możemy jednak tego zrobić, dobrze wiesz, że musimy zakończyć tę sprawę zaręczyn i odzyskać nasze dobre imię. Nie wiem tylko, jak długo to wszystko będzie trwać.
- Mam nadzieję, że jak najkrócej. - Na chwilę zapadła cisza, lecz Faith po chwili przystanęła i spojrzała na starszą siostrę. - Nie pytałam cię o to wcześniej, ale o czym rozmawiałaś wtedy z Lucasem, gdy wybiegłaś z biblioteki?
Hope przygryzła wargę. Cóż miała jej powiedzieć? Nie bardzo wiedziała, jak ubrać w słowa to, co zaproponował jej Lucas. A raczej chciał to zrobić, bo ostatecznie nie powiedział wszystkiego, było coś jeszcze, lecz zbyt mocno wytrącił ją z równowagi, aby go jeszcze chciała słuchać. Odetchnęła głęboko i pokrótce zrelacjonowała jej całą rozmowę. Gdy skończyła, zrozumiała, że popełniła błąd. Faith skrzywiła się paskudnie.
- Nigdy się nie na coś takiego nie zgadzaj! Lucas jest podły – powiedziała gwałtownie i popatrzyła na Hope z gorącą prośbą wymalowaną na jej ślicznej twarzy.
- Nawet nie mam takiego zamiaru – odpowiedziała, lecz w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że wcale nie zrobiła tego tak szczerze jakby chciała.

***

Wynajęty dom pysznił się swą elegancją i przepychem pośród reszty budynków. Sophie była z niego zadowolona, choć mierził ją fakt, że nie wynajmował go książę Wilcott, lecz hrabia Westbury. Brzydziła się nim, ale na razie musiała znosić jego ohydne towarzystwo, póki nie zainteresuje się nią młodszy i bogatszy mężczyzna. Po odejściu Lucasa nie mogła znaleźć nikogo odpowiedniego. Wszyscy byli miernotami ze zwierzęcym popędem i traktowali jej ciało, jak ciało zwykłej dziwki portowej, a przecież była kurtyzaną, nie ladacznicą. Jeśli mężczyźni nie dostrzegali różnicy, to nie powinni nawet pukać do jej drzwi. W końcu zapukał do niej Westbury. Twierdził, że mogą ubić pewien interes. Nie rozumiała na czym on miał polegać, co za to dostanie, ale ostatecznie zgodziła się. Koniecznie chciała się pozbyć swego ostatniego kochanka, który nijak nie radził sobie z jej ciałem i traktował je jak kawał mięsa.
- Westbury, powiesz mi w końcu o co ci chodzi? - zapytała zirytowana, ponieważ hrabia wciąż odwlekał w czasie rozmowę o jego planie.
- Dlaczego jesteś taka niecierpliwa, kochanie? - mruknął, uśmiechając się do niej tak znacząco, iż nie miała wątpliwości, że hrabia nadal chcę wyładowywać swą okropną chuć na niej jeszcze raz.
- Bo chcę wiedzieć. Nie rozumiesz, że lubię bawić się w żadne podchody? Jeśli mnie zwodzisz, to mnie popamiętasz, jasne? - warknęła wściekle.
Westbury roześmiał się skrzekliwie i wstał. Był nagi, brzuch mu zwisał niemal do samych kolan, a nieduża męskość niknęła pod fałdami spoconego i opasłego ciała. Sophie skrzywiła się nieznacznie. Budził w niej odrazę i obrzydzenie. Był obleśny i odpychający. Zaczął powoli wciągać na siebie spodnie, buty i koszulę. Robił to z denerwującym uśmieszkiem na ustach. Jeszcze chwilę i pozbędzie się go, wypychając go przez okno. Bawił się jej ciekawością, jak stary kot małą myszką. Zdecydowanie nie znosiła uczucia, gdy ktoś dyrygował nią, jak lalką. Była wyzwoloną kobietą, a w jej życiu nie było miejsca na mężczyzn takich jak stary hrabia.
- Spokojnie, kwiatuszku. Wyjawię ci o co mi chodzi... Jutro. Przyjdę do ciebie o ósmej.
Wyszedł z pokoju, donośnie trzaskając drzwiami. Sophie mruknęła wściekle i położyła się na pościeli. Zaraz jednak wyskoczyła z niej.
- Anne! Anne, przyjdź tu prędko! - zawołała na starą służącą, która na pewno była gdzieś blisko. Stara Anne zawsze podglądała, jak przyjmowała gości, choć dobrze wiedziała, że nie powinna tego robić. Nie miała jednak serca jej wyrzucać, była z nią od wielu lat, a w tej chwili nie znalazłaby nigdzie posady.
Do pokoju weszła chuda, nieco pochylona staruszka. Na ustach miała dziwny uśmieszek, który mocno ją zdenerwował. Zacisnęła jednak usta i rozkazała pokojówce zmienić pościel. Nie mogła znieść myśli, że leżała w niej z tym wieprzem.
Obiecała sobie, że jeśli nie dowie się jutro, czego od niej oczekiwał Westbury zakończy tę znajomość, choćby potem miała głodować.

***

Hope snuła się po posiadłości. Dni mijały jej przepełnione troskami i smutkiem. Księżna Reabourn próbowała ją pocieszać, starać się zdobyć ponownie jej zaufanie, ale póki co dziewczyna trzymała ją i resztę na dystans. Z kolei Sussex przestał je tak często odwiedzać. Najwidoczniej uznał, że wystarczająco nabroił i wstyd mu było, że je zawiódł.
Właśnie zmierzała ku drzwiom, gdy w oddali dostrzegła jeźdźca na karym koniu. Gdy przybysz zbliżył się, rozpoznała w nim księcia Wilcotta. Jej serce natychmiast zareagowało. Zaczęło bić szybciej i nierówno. Zabrakło jej oddechu, a w gardle urosła gula. Miała także sucho w ustach. Naprawdę przesadzała, ale żadna z tych reakcji nie poddawała się kontroli. To działo się samo, bez jej woli. Gdyby miała nad tym kontrolę łatwiej byłoby jej znieść obecność młodego księcia,
Lucas w końcu zatrzymał ogromnego wierzchowca i zsiadł z niego. Kary ogier parskał niecierpliwie, rozgrzebywał kamień podkutym kopytem i wywracał oczami. Był niespokojny i groźny. Przywarła do okrągłej kolumny podtrzymującej portyk. Ze strachem patrzyła jak Lucas jednym tylko ruchem kiełzna ogiera. Czarna sierść zwierzęcia zadrżała, gdy koń się uspokoił i jedynie bok przeszywał mu dreszcz zniecierpliwienia. Książę poklepał wierzchowca po szyi i puścił go luzem. Ogier natychmiast ruszył w stronę trawnika, znajdującego się po jej lewej stronie. Przystanął na jego skraju i pochylił się, aby nieco poskubać trawy. Miał odpięte wędziło i nieco popuszczony popręg przy siodle. Nawet nie zauważyła, kiedy to wszystko się stało, tak była przejęta obecnością konia i Lucasa. Zwłaszcza tego ostatniego.
Niemal wniknęła w filar, gdy książę spojrzał w jej stronę ze zmarszczonym czołem, a potem wrócił spojrzeniem do konia. Zorientował się, że przestraszyła się ogiera, więc ruszył powoli w jej stronę, stukając wysokimi oficerkami po marmurze. Gdy znalazł się blisko, skłonił nisko głowę.
- Dzień dobry, Hope. - W uszach dziewczyny rozbrzmiał niski, wibrujący głos Lucasa, który napełnił ją nie tylko gorącem, ale także strachem, bo kompletnie nie radziła sobie z tym, co się z nią działo.
- Dzień dobry – odpowiedziała nadzwyczaj składnie, choć czuła się całkiem roztargniona.
- Chodź, chcę ci przedstawić mojego konia – poprosił nagle i z łagodnym, uspokajającym uśmiechem wyciągnął w jej stronę dłoń odzianą w piękną, skórzaną rękawiczkę.
Hope zamarła. Chyba zwariował! Naprawdę sądził, że podejdzie do konia i po prostu się z nim przywita? Przecież kary wyglądał naprawdę przerażająco. Zabiłby ją jednym kłapnięciem pyska, a przecież to nie krwiożercza bestia, lecz koń. Mimo to wzbudzał w niej potworny strach.
- Ale po co? Czy nie lepiej wejść do środka i napić się herbaty? - zagadnęła, udając, że wcale nie przeraziła ją myśl o bliskim kontakcie z koniem.
- Nie pijam herbaty, Hope.
- To może kawy? - zapytała nieśmiało, a Lucas obdarzył ją takim spojrzeniem, że natychmiast zrozumiała, iż nie chce kawy.
- Hope, wiem o twoim strachu do koni. Po wypadku z Aresem boisz się ich, choć odwiedzasz stajnie, to też wiem, ale nie jesteś w stanie odzyskać zaufania do nich. Czy zgodzisz się, żebym ci pomógł? Co prawda nie wiem, jak to zrobić, bo nigdy nie musiałem przekonywać ludzi do koni, bo robię coś zupełnie odwrotnego. Układam konie, kiełznam je i dlatego wiem o nich bardzo dużo. Mogę ci pomóc najlepiej jak potrafię. - Hope najpierw spojrzała na konia, a potem ostrożnie zerknęła na mężczyznę.
Stał tak blisko niej, że była w stanie policzyć jego rzęsy lub zajrzeć mu w oczy i zobaczyć ciemniejsze plamki na tle orzechowych źrenic. Jego spojrzenie, choć spokojne, wydało jej się przykrywką dla prawdziwych uczuć czających się gdzieś na dnie. Jak to możliwe, że taki wspaniały mężczyzna jest jednocześnie tak zgorzkniały?, pomyślała smutno i oderwała się od filara. Nagle zapragnęła go dotknąć, lecz w porę powstrzymała się i wyciągniętą dłoń schowała w fałdach sukni. Jeśli jej rozmówca zauważył jej gest, to nie dostrzegła na jego przystojnej twarzy żadnych oznak. Cofnęła się. Tym razem pod drzwi.
- Hope, jeśli teraz nie spróbujesz, nigdy nie pokonasz strachu. Nie pozwól, żeby tak prymitywne uczucie rządziło twoim życiem.
Lucas miał rację. Czy całe życie chce się bać koni? Jednak wmawiała sobie, że to przez chwilę, że tylko przez kilka tygodni będzie się bać. Książę jednak sądził coś innego i myślał, że naprawdę będzie uciekać przed tym do końca swych dni. Co prawda nigdy nie należała do najodważniejszych osób, ale też nie nazwałaby się tchórzem. Jednak konie od wypadku wpędzały ją w okropne kompleksy.
Młody książę wyciągnął w jej stronę dłoń i czekał wbitym w nią nieustępliwym wzrokiem.
- Czy naprawdę nie może to poczekać? - wydukała w końcu. Poczuła jak policzki zapłonęły jej żywym ogniem, gdy Lucas zmroził ją spojrzeniem.
- Nie, nie może – odpowiedział i złapał ją za dłoń.
Pociągnął ją do przodu, lecz młoda kobieta wciąż się opierała. Nie mogła znieść myśli, iż mogłaby podejść do konia, zwłaszcza takiego, który z łatwością mógłby ją zabić. Może ogier Lucasa wcale nie przypominał Aresa, ale jednak... Był koniem narowistym i dość sporym, więc nie miałaby z nim szans.
Irracjonalny strach zagnieździł się w jej umyśle i sparaliżował członki, uniemożliwiając poruszanie się. Gdyby nie siła Wilcotta, zapewne stałaby w miejscu patrząc jak urzeczona na karego ogiera, skubiącego spokojnie trawę.
- Lucasie, naprawdę tego nie chcę – szepnęła przejęta. Spojrzała na mężczyznę i drgnęła zaskoczona, ponieważ ich twarze znalazły się bardzo blisko, niemal cal od siebie. Szybko skupiła wzrok na jego spojrzeniu, pięknym i nieodgadnionym, spojrzeniu, które przewiercało ją na wskroś, wzbudzało w niej gorące dreszcze.
- Wiem, ale chcę ci pomóc – powiedział tak chicho, iż Hope miała wrażenie, że jego głos był jedynie lekkim szumem pośród koron drzew. Pochyliła się w jego stronę jeszcze bardziej, jakby przyciągała ją wielka, nadprzyrodzona siła. Jego gorący oddech owionął jej twarz.
Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Hope rozluźniła się i pozwoliła się poprowadzić w stronę wierzchowca. Stajenny, który nagle się pojawił na podjeździe, wycofał się równie szybko. Książę Wilcott odprawił go jedynie skinieniem głowy.
Wrażenia, jakie towarzyszyły jej tuż pod drzwiami głównymi zniknęły w mgnieniu oka, bo oto stanęła oko w oko z wysokim, karym ogierem, który uniósł swój wielki łeb i brązowymi ślepiami łypnął na nią groźnie. Gdy ich spojrzenia spotkały się, parsknął i opuścił swą garbonosą głowę. Falująca grzywa opadła w dół przysłaniając mu łeb, ale mimo to Hope wiedziała, że ją obserwował i ta myśl ją przerażała. Co zrobi Lucas, jeśli jego koń się spłoszy? Czy wciąż będzie taki pewny? Czy zdąży ją uchronić przed wypadkiem? Nie ufała mu, choć kotłowało się w niej tyle przedziwnych uczuć względem niego, że sama nie wiedziała, czy w tej chwili bardziej go nienawidzi, czy może jest nim zafascynowana.
Nieświadoma niczego, przylgnęła plecami do torsu księcia, oddychając ciężko i nierówno.
- To Nocny Tancerz – powiedział w pewnej chwili, a jego głos, który rozbrzmiał jej tuż przy uchu przyprawił ją o dreszcze. Nie odwróciła się do niego jednak, lecz nadal patrzyła jak urzeczona w Nocnego Tancerza. Obserwowała każdy jego ruch. - Spokojnie, mój koń nic ci nie zrobi... - szepnął, bardzo blisko ucha. Poczuła impuls biegnący wzdłuż szyi, niemal ją sparaliżował.
Odsunęła się od niego, czując, że lada chwila popełnią jakiś błąd. Złapała oddech i odstąpiła od Lucasa i wierzchowca kilka kroków. Potrząsnęła głową i ze łzami w oczach odwróciła się na pięcie, niemal biegnąc w kierunku pałacu. Za plecami usłyszała jeszcze szkaradne przekleństwo i po chwili wbiegła na schody, by zatrzasnąć za sobą drzwi. James spojrzał na nią zaskoczony, gdy z tupotem wkroczyła na foyer. Przebiegła obok nich i wbiegła szybko po schodach. Koniecznie chciała ukryć się w pokoju.
Gdy znalazła się w sypialni, odetchnęła. Kompletnie nie miała pojęcia skąd u niej takie emocje. Dlaczego nagle zachciało jej się płakać, przecież Lucas nie zrobił i nie powiedział nic, co mogło ją do takiego stanu doprowadzić. I to chyba był problem. Bo łatwiej było go nienawidzić, gdy zachowywał się gburowato i był nieprzystępny, niż wtedy, gdy chciał jej pomóc ze strachem, o którym dowiedział się na pewno od Charity. Nie chciała jego pomocy, nie chciała myśleć o nim inaczej.
Lucas w czasie, gdy Hope próbowała się uspokoić, wszedł do pałacu i natychmiast został przywitany przez Reabourna.
- Witaj, Lucasie. Cóż cię do nas sprowadza? - zapytał książę i gestem zaprosił go do gabinetu.
- A cóż innego mogłoby mnie tu przygonić? Oczywiście moja słodka narzeczona – mruknął ironicznie i zasiadł na fotelu, obok kominka. Młody książę usłyszał ciche westchnienie Gabriela, który stał obok karafek z winem i koniakiem.
- Doprawdy, mój przyjacielu, nie musisz być taki okropny – zawyrokował w końcu jego rozmówca i podszedł do niego. Lucas zerknął na wyciągniętą dłoń mężczyzny, w której połyskiwała szklanka z bursztynowym alkoholem.
- Tak od rana? Już alkohol? - zakpił, ale wziął i wychylił łyka. Poczuł piekący trunek w gardle i ciepło oplatające jego żołądek. Cudownie.
- Lucasie... - zaczął ostrzegawczo Reabourn i w końcu usiadł na fotelu.
Obaj siedzieli w ciszy i po prostu co jakiś czas podnosili szklanki z koniakiem do ust.
Gdy rano miotał się po pokoju, uznał, że musi dziś zobaczyć Hope tylko po to, aby przekonać się, że nadal jest irytującą Amerykanką, nie wartą zachodu. Ostatnio będąc w klubie White'a uznano, że Hope jest w istocie słodka i raczej nie wygląda na kogoś, kto mógłby lubić rozpustę. Podejrzewał jednak, iż wygłoszono tę opinię, aby go udobruchać. Bali się jego gniewu.
Zobaczywszy ją na schodach, uznał, że nie może być w niej nic irytującego i powielał opinię jedynie wielu zauroczonych mężczyzn, iż Hope w istocie wygląda jak ognistowłosy anioł, choć z rogami. Zdążył ją na tyle poznać, aby przekonać się, iż pod łagodnym usposobieniem czaił się ognisty charakterek. I zapragnął go poznać, na własnej skórze. Czekał, aż wyjdzie z niej prawdziwa złośnica. Wtedy on postara się ją uspokoić. Uśmiechnął się na myśl o całowaniu jej ust albo skóry szyi. Te myśli jednak sprawiły, że w głowie rozdzwoniły mu się dzwony. Nie, to czyste szaleństwo. Amerykanka, jego domniemana narzeczona, wyjedzie wkrótce, nietknięta przez nikogo, zwłaszcza przez niego. Otrząsnął się bardzo szybko z galopujących myśli i skupił się na rozmowie.
Reabourn poinformował go tylko pobieżnie o wciąż dręczących Hope koszmarach.
- I lekarz nic z tym nie zrobił? - zapytał, choć wiedział, że nie.
- Jak wiesz, medyk raczej tu nie pomoże. Hope musi zwalczyć demony drzemiące w jej duszy, a tu problem jest o wiele gorszy, bo wszyscy wiedzą, że ciało bardzo łatwo uleczyć, gorzej z duszą. - Reabourn spojrzał na Lucasa wymownie.
Wilcott zrozumiał aluzję. On również miał swoje demony, o których nikomu nie mówił. Jego tajemnice znało zaledwie kilku przyjaciół. Dwóch z nich wyjechało, a trzeci milczał jak zaklęty. To, co przeżył wiele lat temu, jako mały chłopiec, na zawsze w nim pozostało i dręczyło go nocami, chociaż od pewnego czasu jego sny przybrały zupełnie inny kształt i nie były koszmarami, lecz erotycznymi marzeniami.
Ile jeszcze bezsennych nocy będzie musiał przeżyć, żeby w końcu dudniąca w nim krew uspokoiła się?
- Lucasie...? - usłyszał nagle pytający głos Reabourna. Młody książę spojrzał na niego nieco nieprzytomnie, błądząc jeszcze pośród własnych myśli.
- Nikt nie uwierzy, że jesteśmy zaręczeni, jeśli panna Winward nie będzie nosiła na palcu pierścionka zaręczynowego... - rzekł nagle Wilcott. Jego rozmówca uniósł wysoko brew, zaskoczony jego słowami, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki, pełen ulgi uśmiech, cokolwiek miał on znaczyć.
- Naprawdę sądzisz, że nasza Hope zechce go przyjąć i kontynuować zaręczyny? Wiesz dobrze, co ona o tym myśli i nie sądzę, aby chciała przyjąć od ciebie jakikolwiek prezent.
- Doskonale o tym wiem i wcale nie chcę tego robić, ale siedzę w tym po same uszy. Sussex tak wykombinował wszystko, iż teraz mam niemal związane ręce, a to uczucie, którego nienawidzę. Nie potrafię zaakceptować tego, że ktoś rządzi moim losem – warknął wściekle, przypominając sobie o ojcu i jego udziale w tej sprawie.
- Sussex rzeczywiście trochę przeszarżował, ale klamka zapadła. Jeśli rzeczywiście chcemy uratować obie panny, musimy na nowo zdobyć ich zaufanie. Jeśli chcesz, żeby Hope była ci przychylna musisz odwołać się do jej empatii i dobrego serca. Na pewno nie przejdzie obojętnie obok szczeniaka czy dobrego gestu. To wrażliwa młoda kobieta, szybko podbijesz jej serce drobnymi uczynkami.
Lucas siedział cicho i słuchał Reabourna z uwagą. Książę miał rację. Co prawda nie uśmiechało mu się odgrywanie gamonia przed Amerykanką, która była mu całkowicie obojętna, ale jeśli to przyspieszy jej wyjazd, to czemu nie? Potem w końcu zajmie się swoimi sprawami.

***

Hope po wizycie księcia Wilcotta przez dwa dni próbowała się uspokoić. Nadal nie wiedziała, co za uczucia w niej drzemią, lecz wydawały jej się z każdą chwilą coraz odleglejsze. Na szczęście dla niej, ponieważ kompletnie nie wiedziała, jak poradzić sobie z tym, co czuła względem tego zagadkowego mężczyzny. Zresztą, nie tylko on ją przerażał, ale jego koń również. Wiele emocji zgromadziło się w niej i wszystkie odczuwała jakby osobno, każdą przypisała do ogiera lub Wilcotta. Obaj jednak przerażali ją w ten sam sposób i wolała trzymać się jak najdalej od nich, choć jakoś nie wierzyła w to, że będzie to takie proste, jeśli Lucas zacznie pojawiać się w pałacu częściej, niż to konieczne.
Nie mogła jednak zbyt długo roztkliwiać się nad własnymi odczuciami, ponieważ właśnie zbliżał się bal u przyjaciółki Charity, więc nie miała czasu na rozmyślania. Suknie już przyjechały od krawcowej. Razem z Faith musiały przymierzyć wieczorne kreacje i ewentualnie szwaczka księżnej wprowadzi drobne poprawki. Okazało się jednak, że krawcowa była niepotrzebna. Stroje doskonale leżały na dziewczętach i każda z nich nadawała młodej kobiecie wspaniałego blasku, zwłaszcza przygaszonej i smutnej Hope.
Charity zauważyła, że dziewczyna od jakiegoś czasu straciła trochę tej życiowej radości, jaką zawsze mogła dostrzec w jej zielonym spojrzeniu lub każdym geście skierowanym do człowieka. Przykra sprawa z atakiem Aresa, a także wymuszone zaręczyny sprawiły, iż panna Winward przestała się radować. Teraz oddawała się długim, samotnym spacerom i jakby odizolowała się od wszystkich, nawet od Faith, która nie omieszkała im tego powiedzieć, przy okazji obarczając ich za to winą. Nie dziwiła się młodszej siostrze, w końcu miała rację. Miała nadzieję, że przynajmniej częściowo znów Hope i Faith im zaufają.
Tymczasem jednak musiały skupić się na dokładnych przygotowaniach do balu.
Już od samego rana panował w pałacu istny rozgardiasz, choć samo domostwo miało mnóstwo pomieszczeń i bardzo dużą powierzchnię, mimo to książę Reabourn odczuwał okropne pulsowanie w głowie słuchając pokrzykiwań pokojówek i jego żony. To było okropne, nie przypominał sobie, aby przed ich debiutem musiał ukrywać się w stajni i czekać, aż wszystko ucichnie. Panie biegały po korytarzach, nosząc pończochy, wstążki i wiele innych rzeczy, które mogłyby się przydać. Charity była w swoim żywiole i z wielkim zapałem przygotowywała dziewczęta do przyjęcia. Chciała zrobić na wszystkich wrażenie, zwłaszcza na Lucasie, który potwierdził przybycie na bal.
Nie omieszkała poinformować Hope o tym fakcie. Dziewczyna skrzywiła się lekko, ale nic nie powiedziała. James doniósł jej, iż panienka rozmawiała z Jego Książęcą Mością na zewnątrz, w dniu jego ostatniej wizyty i właśnie ta rozmowa sprawiła, że Hope schroniła się w pokoju na resztę dnia. Doniesiono jej o tym dopiero dziś, gdy wspomniała przy kamerdynerze o Lucasie i jego wizycie.
Nie rozumiała niechęci obojga, ale podejrzewała, że wszystko się zmieni, gdy lepiej się poznają. Nie oczekiwała po nich wielkiej miłości, w końcu przeważająca ilość małżeństw zawierana była ze względów praktycznych, nie było w nich w ogóle uczucia, a ponieważ Hope i Lucas pasowali do siebie idealnie, sądziła, że może jednak uda jej się wyswatać tę dwójkę. Lucas potrzebował kogoś takiego jak Hope Winward, która gotowa była nieść pomoc każdej skrzywdzonej istocie, a jej bratanek taki właśnie był. Wystarczyło jedno spojrzenie na niego, aby wiedzieć, że w głębi duszy nosi okropne rany, które sam rozdrapuje. Hope pomoże mu w zabliźnieniu ich.

***

Hope patrzyła na suknię, szeleszczącą przy każdym najdrobniejszym ruchu. Kreacja składała się z gorsetu i dwóch warstw stroju. Najpierw zakładała cieniutką koszulkę z okrągłym dekoltem i falbanką wokół niego, potem szedł na to biały gorset z tłoczonym wzorem, następnie przychodziła kolej na pończochy z podwiązką i tasiemkami, które spinała razem z gorsetem. Po delikatnej bieliźnie przyszła kolej na sukienkę. Gdy wszystko było już na swoim miejscu, Hope mogła się przejrzeć w zwierciadle wiszącym tuż obok toaletki. Wyglądała w stroju cudownie! Musiała sama przed sobą przyznać, że jeszcze nigdy nie wyglądała tak... ładnie. Kreacja opinała jej zgrabną kibić, podkreślała wąską talię i nieco uwydatniała skromny biust, okryty delikatną koronką.
- Proszę usiąść, panienko. Czas na fryzurę – powiedziała służąca, a Hope usiadła posłusznie.
Nim pokojówka zabrała się do czesania, do pokoju wpadła Charity. Miała ogniki w oczach i rumieńce na policzkach.
- Hope, nie uwierzysz kto przyjechał! - zawołała radośnie. Dziewczyna domyśliła się, że gość musiał być bardzo ważny, skoro była tak podekscytowana.
- Kto? – zapytała i zapatrzyła się na poczynania Samanthy, która zaczęła odkręcać wałki z kości słoniowej. Zazwyczaj długie włosy teraz zwijały jej się w grubych spiralach i podskakiwały tuż nad ramieniem.
- Książę Wilcott – oznajmiła z triumfalnym uśmiechem na ustach. Hope zapatrzyła się na kobietę, a potem z całych sił opanowując drżenie serca, a także nagłe uczucie jakie zrodziło się w dole brzucha, odwróciła się w stronę lustra ze wzruszeniem ramion.
- Po co? - zapytała, siląc się na obojętny ton, w którym i tak dało się wyczuć nutę niechęci.
- Pomimo że nie akceptujesz sytuacji w jakiej się znalazłaś, nadal nie zerwaliśmy zaręczyn, więc Lucas będzie towarzyszył ci na balu jako twój narzeczony. Ja wiem, wiem, Hope – powiedziała szybko Charity, próbując ugasić protest dziewczyny – że ci się to nie podoba, ale na razie musimy trwać w takim stanie zawieszenia. Nie możemy działać pochopnie, to delikatna sprawa i trzeba ją równie delikatnie rozwiązać. Inaczej osądzą was od czci i wiary.
A czy już tego nie zrobili?, zapytała w myślach Hope, lecz nie odważyła się powiedzieć tego na głos. Mimo wszystko wolała nie wiedzieć, co myśli reszta społeczeństwa. Rozumiała, że porównywali ją i Faith do matki, ale szczegóły niech pozostaną nieujawnione.
Pokojówka zgrabnie zaczęła zaplatać nieskręcona pasma w długi, połyskujący złotem warkocz, a skaczące loki podjęła wsuwkami, całość dopełniały zielone wstążki miękko wplecione w pasma włosów. 
Całość stroju została dopełniona przez biżuterię z prawdziwymi diamentami. Na szczupłym nadgarstku wisiała bransoletka z małymi, szmaragdowymi oczkami, a na szyi wisiał na złotym łańcuszku podobny kamień w kształcie łzy, natomiast w uszach połyskiwały długie i ciężkie kolczyki do kompletu. Hope nie chciała przyjąć daru, ale Charity uparła się, że musi przyjąć biżuterię, specjalnie zresztą kupioną na tę okazję.
Gdy była już gotowa, do jej pokoju wkroczyła dumna jak królowa Faith. Wyglądała prześlicznie w chabrowej sukni i diamentach. Strój Faith różnił się krojem. Miał bufiaste rękawki i wielką wstążkę związaną z tyłu, która jednocześnie spinała falbany i kolejne części sukni.
- Chodźcie moje drogie, czas już na nas. Panowie czekają – powiedziała księżna i gestem zaprosiła dziewczęta do wyjścia.
Faith wychodząc z pokoju rzuciła jeszcze pytające spojrzenie Hope, ponieważ nie miała pojęcia kogo miała na myśli ich gospodyni. Spodziewała się tylko księcia Reabourna, tymczasem powiedziała „panowie”. Któż mógłby ich odwiedzić? Jednak niepokój zasiał się w niej i modliła się o to, aby nie był to książę Wilcott, które szczerze nienawidziła.
Inaczej myślała jej starsza siostra, która czuła rosnącą tremę. Mimo wszystko chciała wypaść przed księciem jak najlepiej. Nie wiedziała dlaczego, w końcu nie zależało jej na opinii tego mężczyzny. Jednak jej serce drżało na samą myśl o spotkaniu ciemnookiego księcia.

4 komentarze:

  1. Już nie mogę doczekac się na kolejny rozdział! Może w końcu doczekam się jakiś dłuższych chwil Lucasa i Hope. Chociaż jestem na niego zła za to, że ciągle próbuje sobie wmowić jak bardzo obojętna jest mu Hope, to być może będę w końcu zdolna przymknąć na to oko. Naprawdę bardzo brakuje mi scen L i H. Uwielbiam ich razem, ich rozmowy, drobne gesty i kłótnie, więc rozumiesz skąd we mnie tyle żalu :D
    Dzisiaj Lucas zachował się - przynajmniej w pewnej części - jak prawdziwy mężczyzna. Pomogł Hope a domyślać się mogę jedynie, jak bardzo trudny musiał to dla niej byc moment. Sam zresztą fakt, że podjął się czegoś takiego jest jak dla mnie bardzo wymowny.
    Co do Sophie i Westburyego - sprawa smierdzi na kilometr i obawiam się, że może chodzić o Lucasa, co naprawdę mnie przeraża. W końcu kiedy wszysto wydaje sie zmierzać w miarę dobrym kierunku, zawsze pojawia sie ktoś, kto to pieprzy. Proza zycia niestety.
    Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak niecierpliwie czekac na bal :D
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O, jeny. Teraz to jestem ciekawa, co będzie dalej. W ogóle..wkurzyła mnie Hope, matko, facet chciał dobrze, co nie? Przestałaby się bać koni i w ogóle, a ta jak już myślałam, że się pocałują czy coś, to ta w płacz i uciekła, ale mnie tym wkurzyła. Zachowała się jak rasowa idiotka. No nie mogłam!
    A Lucas, biedny Lucas. Co on tam przeżył w tym dzieciństwie, że teraz nie chce nikogo do siebie dopuścić. Biedaczek jeden. I w ogóle, jak będzie chciał teraz zgrywać panicza do polubienia przez Hope, to mam nadzieje, że po uszy się w niej zakocha. O tak!:D Pasują do siebie idealnie!:D Czekam niecierpliwie na bal!:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam! Pobrałam szablon z Falling Drops, dokładnie ten, który masz teraz na blogu. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. W razie jakichkolwiek problemów, napisz mi pod najnowszym postem, a usunę natychmiastowo.
    Blog: http://the-princess-half-blood.blogspot.com/
    Pozdrawiam!
    + Szablon jest tam tylko chwilowy (zamówiłam już na innej szabloniarni).

    OdpowiedzUsuń
  4. Oczywiście, już zmieniam szablon. ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.