Po
piątym tańcu miała już dość. Czuła jak nowe pantofle nieco
obcierają jej stopy, ale nie chcąc niczego po sobie poznać bawiła
się dalej. Muzyka była wspaniała, kolejny dżentelmeni okazywali się
bardzo lub mniej wytworni, ale żaden już nie zachowywał się tak,
jak Westburn. Inni byli szarmanccy, inni okazywali się być nadęci
i miała wrażenie, że tylko przez grzeczność nie okazują jej
pogardy, a jeszcze inni uśmiechali się do niej w tak dziwny sposób,
iż nie była pewna jak miała się wobec nich zachować. I nadal nie
widziała Lucasa. Najwidoczniej zaszył się gdzieś w kącie i wolał
unikać tańców.
Spojrzała
na karnecik i stwierdziła, że tancerze mają pół godziny
przerwy na zaczerpnięcie tchu. Podeszła więc ze swym partnerem do
stołu, na którym stały przeróżne napoje i poprosiła
o szklankę wody. Kiedy kelner obsługujący ten stół nalewał
im zamówione napoje, Hope rozejrzała się po sali i wtedy
dostrzegła obiekt jej ostatnich myśli – księcia Wilcotta, który
pochylał się nad Charity. Ta zmarszczyła czoło i kiwnęła głową.
Oboje odwrócili się na pięcie i odeszli gdzieś.
-
Przepraszam, muszę na chwilę pana opuścić – powiedziała i
uśmiechnęła się do niego znacząco.
-
Ach, rozumiem – odpowiedział młodzieniec opacznie rozumiejąc jej
słowa i kiwnął głową.
-
Dziękuję panu za wspaniały taniec.
-
Ja również. - Skłonił się nisko i odszedł.
Hope
natychmiast ruszyła na poszukiwania Charity i Lucasa. Dostrzegła
szerokie plecy mężczyzny w tym samym przejściu, w którym
umknęła staremu hrabiemu.
-
Hope, tu jesteś! Wszędzie cię szukam – zawołała radośnie
Faith. Dziewczyna przystanęła i przyjrzała się siostrze. Miała
błyszczące oczy i zarumienione od tańca policzki. Wyglądała
wprost prześlicznie i nikt nie mógł twierdzić, że jest
inaczej widząc ją taką szczęśliwą. - Dokąd się wybierasz?
-
Szukam Charity. Widziałam jak wychodziła do ogrodu. Idziesz ze mną?
-
No pewnie, przyda mi się odpoczynek, bo tańce zupełnie mnie
wyczerpały.
Poszły
więc razem, szeleszcząc sukniami. Taras, na którym stało
kilka par otoczony był kutą balustradą, a pośrodku znajdowały
się marmurowe schody, na których płonęły pochodnie i
wskazywały drogę osobom, które chciały zażyć odrobinę
samotności. Wszystkie
alejki oświetlono, toteż dziewczęta miały doskonały widok na
część ogrodu.
-
Widzisz ją? - zapytała Hope, która trochę spanikowała
gubiąc damę pośród spacerowiczów.
-
Tam jest, poszła ścieżką na prawo. - Faith dłonią wskazała
kierunek, w którym udała się księżna. Wkrótce
zniknęła wraz Lucasem w ciemnościach. Ścieżka bowiem urywała
się tuż przed stawem, nad którym stało kilka osób. -
Z kim ona idzie?
-
Z Lucasem... Z księciem Wilcottem – dodała szybko, lecz Faith
przystanęła gwałtownie. Uniosła wysoko brew i spojrzała na Hope
drwiąco.
-
To jesteście już na ty?
-
Nie, wymsknęło mi się. Chodźmy, bo nie wiem, gdzie poszli. -
Ruszyła przodem, nie czekając na młodszą siostrę.
Usłyszała chrzęst kamyków pod butami. Faith poszła za nią.
W
końcu dobrnęły do stawu i rozejrzały się wokół. Nigdzie
jednak nie dostrzegły Charity i Lucasa. Oboje najwidoczniej umknęli
gdzieś w ciemności. Ale po co szli w tak odległą część ogrodu?
Chcieli porozmawiać na osobności? Żadne sensowne wytłumaczenie
nie przychodziło jej do głowy, a każde kolejne wydawało się być
głupsze od poprzedniego. Wtem dostrzegła znajomą sylwetkę księcia
Wilcott, która zniknęła w tej samej chwili gdzieś za
rozłożystym krzewem.
-
Tędy. - Złapała siostrę za rękę i żwawym krokiem poszła w
tamtą stronę. Weszły na trawnik, skutecznie unikając wszelkich
gałęzi. Bała się podrzeć suknię i zniszczyć koafiurę. Były
bardzo blisko miejsca, w którym najwidoczniej więcej osób
miało kryjówkę, ponieważ usłyszała kilka głosów.
Rozpoznała zniecierpliwiony głos Charity, opanowany Sussex'a, a
także jadowity Lucasa. Podeszły jeszcze bliżej. Panowie stali
plecami do nich, toteż nie widzieli, że mają towarzystwo w postaci
dwóch debiutantek. Charity stała do nich bokiem, lecz po
chwili usiadła na kamiennej ławie i schowała twarz w dłoniach.
-
No to mamy problem. Reputacja Hope zaraz rozleci się w drobny pył,
a my ani nie jesteśmy w stanie temu zapobiec, ani nawet nie wiemy,
czy coś by to dało – powiedział Reabourn i westchnął. -
Kochanie, nie płacz, nie ma sensu się martwić na zapas...
-
Na zapas? O czym ty mówisz? Nie ma już żadnego zapasu.
Wszystko już jest rozstrzygnięte, a w Londynie są dopiero od
czterech tygodni.
-
Dlaczego ludzie zawsze muszą okazywać się takimi podłymi
bydlętami? Przecież to dziecko kompletnie im nic nie zrobiło –
jęknął całkowicie zrozpaczony Sussex.
-
To twoja wina! - warknął Lucas. - Zachciało ci się ją wżenić w
rodzinę, to masz za swoje. Od początku mówiłem, że nasze
zaręczyny to kompletną głupotą, a ich przyjazd był jeszcze
większą. Mówiłem ci, ostrzegałem! I co teraz zrobisz?
-
Odwołam zaręczyny – powiedział, jakby słowa Lucasa nie zrobiły
na nim wrażenia.
Obie
siostry słuchały rozmowy z rosnącym niedowierzaniem, a w Hope
zaczęła również tlić się złość. Jakim prawem Sussex
zaręczył ją z Wilcottem?! Nie pytał jej nawet o zdanie, a nawet
jeśli by to zrobił, ona nigdy nie wyraziłaby na to zgody! Nie po
tym jak ją obraził. Nigdy! Zawód jaki sprawili jej ludzie,
którym ufała i którym zawierzyła własny byt był nie
do zniesienia. Złamali jej serce swymi knowaniami i intrygami. Jak
mogli? Oszukali ją i Faith. Nie mogła im tego wybaczyć.
-
I co? I myślisz, że to coś da? Tylko pogorszysz ich sytuację.
Jeśli odwołasz zaręczyny, wszyscy będą mieli niezbity dowód
na to, że Hope to towar używany, że rzeczywiście jest tą
rozpustnicą, za jaką ją mają.
-
Wcale nie jestem rozpustnicą! - krzyknęła w końcu Hope, głęboko
zraniona. Łzy napłynęło jej do oczu, lecz dostrzegła, jak
wszyscy nagle odwracając się w ich stronę zszokowani. -
Przyjechałam tu tylko po to, aby poznać historię matki i ojca!
-
O Boże, Hope... - zaczęła Charity, lecz dziewczyna odsunęła się
gwałtownie, niechcący przy okazji potrącając siostrę. Faith
jęknęła głucho, lecz szybko się odsunęła i złapała siostrę
za ramię.
-
Nie, zostawcie mnie w spokoju! - krzyknęła tylko, odwróciła
się na pięcie i puściła się biegiem. Nie wiedziała, gdzie niby
miała uciec, lecz nie mogła przebywać w ich towarzystwie ani
sekundy dłużej.
Lucas
ruszył za zrozpaczoną dziewczyną, a Faith zmierzyła resztę
pogardliwym wzrokiem.
-
Jak mogliście nas tak zawieść? Jak mogliście knuć za naszymi
plecami, zaręczając Hope z księciem Wilcottem? Ludzie ocenili nas
źle, choć nie mieli powodów, ale wy dołożyliście swoje,
chcąc wyswatać moją siostrę z tym człowiekiem. On jej nawet nie
lubi – powiedziała cicho, wywołując w nich jeszcze większe
poczucie winy i wyrzuty sumienia. Odeszła.
Hope
gnała przed siebie. Biegła trawnikiem, w ciemności. Musiała
umknąć przed ludźmi, którzy myśleli o niej w tak szkaradny
sposób. Usłyszała za sobą czyjeś kroki, nie była to
Faith, ponieważ były one zbyt ciężkie jak na szczupłą
dziewczynę. Nie chciała się odwracać, wolała nie wiedzieć kto
za nią biegł. Może zdoła uciec przed tym kimś i skryć się aż
do końca balu.
Teraz
już wiedziała o co chodziło Westburnowi, kiedy pytał ją o to,
czy wszystkie Amerykanki takie są. Sądził, że są ladacznicami.
Że ona nią jest, choć przecież nigdy jej nie widział na oczy!
Jakim prawem ludzie wydali taki osąd uprzednio ich nie poznając?
Nie rozumiała ich postępowania. Nie mogą tutaj zostać. Trudno.
Niczego nie dowiedzą się o rodzicach, ale nie miała zamiaru dać
sobą pomiatać. Nie była ladacznicą, nigdy nawet nie miała
wielkiej styczności z mężczyznami, a co dopiero... Właściwie, co
miała z nimi robić, jeśli ton uznał ją za rozwiązłą?
Akurat w tej kwestii nie miała zielonego pojęcia. Czy chodziło o
pocałunki? Nawet jeśli, to przecież ona sama wiedziała, że to
nic zdrożonego, chociaż może była rzeczywiście rozpustnicą,
skoro tak uważała? Zaszlochała głośno i byłaby upadła, gdyby
nie podtrzymały ją czyjeś silne ręce. Chwyciły ją za ramiona i
szarpnęły do tyłu, aż plecami odbiła się od torsu mężczyzny.
Wstrzymała oddech. To był Lucas. Poznała go po dotyku i po tym
wspaniałym zapachu, który przyprawiał ją o zawrót
głowy.
-
Puść... - jęknęła i próbowała się wyszarpnąć, lecz
jej próba skończyła się jedynie trzaskiem szwów.
Zamarła, modląc się w duchu, aby suknia była cała. Och, co za
prozaiczne i puste myśli przychodzą jej teraz do głowy!
-
Uspokój się, kobieto! - Potrząsnął nią lekko, aż Hope
odzyskała jako taką równowagę umysłową. - Posłuchaj
mnie...
-
Nie! To ty mnie posłuchaj. Nie pozwolę się poniżać, nie zgadzam
się także na to, aby którekolwiek z was kierowało moim
życiem. A na pewno nigdy nie wyjdę za ciebie. To chore. Jak w ogóle
twój ojciec mógł tak pomyśleć?! - krzyknęła
wściekła na mężczyznę za wszystko, co o niej powiedział i za
to, że w ogóle próbował ją uspokoić. - Nie życzę
sobie tego, rozumiesz?!
-
Jasne, rozumiem, tylko że już za późno na łzy i żale.
Stało się i się nie odstanie, musisz się pogodzić z myślą, że
przyjeżdżając tu popełniłaś największy błąd. Towarzystwo
wyrobiło już o tobie i twojej siostrze zdanie i nic tego nie
zmieni. Ani twoje łzy, ani tym bardziej twój wyjazd.
-
Ale dlaczego? - wydukała słabo i popatrzyła na niego zrezygnowana.
Po policzkach wciąż płynęły jej łzy, nie złości, lecz
rozpaczy.
-
Czy jesteś pewna, że chcesz to usłyszeć? Zastanów się
dobrze, bo rzecz tyczy się twojej matki i ojca. - Hope przez chwilę
zastanowiła się, a potem skinęła głową.
-
Opowiedz mi o nich.
-
W porządku. Usiądź tutaj – powiedział i wziął ją pod ramię.
Kiedy Hope usiadła, mężczyzna stanął w pewnej odległości od
niej i założył ręce do tyłu. Potupał nogą, a potem spojrzał
na dziewczynę, która wpatrywała się w niego szeroko
otwartymi oczyma.
-
Historię twoich rodziców opowiedziała mi Charity, ta z kolei
usłyszała ją od mojego ojca. Wszystko zaczęło się dwadzieścia
jeden lat temu, gdy twoja matka była gotowa do ożenku. Miała tyle
lat co ty, bodajże, i pstro w głowie...
-
To niemożliwe...
-
Nie przerywaj mi, Hope – poprosił stanowczo. Hope zadrżała i nie
była do końca pewna, czy zrobiła to tylko dlatego, że Lucas użył
tego dziwnego tonu, czy może chodziło o to, iż wypowiedział jej
imię, które w jego ustach brzmiało jak grzeszna obietnica,
jak cudowna, wspaniała obietnica, ale grzeszna.
-
Przepraszam – szepnęła ledwo słyszalnie, a Lucas rzucił jej
rozbawione spojrzenie.
-
Jak mówiłem, twoja matka była rozkapryszona, rozpieszczona i
zachowywała się jak księżniczka, którą w istocie była.
Byłą jedyną córką pary książęcej, więc każdy kto
tylko mógł rozpieszczał ją do granic możliwości. Wyrosła
na piękną pannę, tak mówi Charity. Twoja matka oszałamiała
urodą, rzucała mężczyzn na kolana. W końcu nadszedł czas, aby
wydać ją za mąż, a wybór padł na mojego ojca. - Hope
wyprostowała się gwałtownie i spojrzała na niego zdumiona. - Tak,
moja piękna, mój ojciec, a twoja matka przez kilka dni byli
narzeczeństwem, podobnie jak my nim teraz jesteśmy, lecz ona
zrobiła coś, co na zawsze pogrzebało jej imię, a nadszarpnęło
reputację twojej matki. Uciekła do Ameryki z kowalem, czyli twoim
ojcem. Dlatego właśnie wasz przyjazd sprawił, iż ludzie odgrzali
stare plotki i przerzucili je na was, sądząc, że obie jesteście
rozpustne jak wasza matka...
-
Ale ja nawet nie wiem, co to znaczy. Jak mam być kobietą upadłą,
skoro nawet nie wiem, co trzeba zrobić! - rzuciła wściekle i
wstała, lecz po chwili zatrzymała się w miejscu, gdy spojrzenie
mężczyzny przygwoździło ją do podłoża. Nawet w momencie, gdy
ciemność skrywała jego oblicze, potrafiła wyczuć jego
stanowczość, siłę i respekt jaki roztaczał wokół swą
powagą, a także posturą.
-
Mam nadzieję, że nie prędko dowiesz się, co to znaczy. Wolałabym,
żebyś podobne doświadczenia zdobyła dzięki swemu mężowi –
powiedział cicho i przysunął się do niej blisko, zdecydowanie za
blisko.
-
Masz na myśli siebie, tak? - bąknęła zmieszana tą niedużą
odległością jaka ich dzieliła.
-
Oczywiście, że nie. To mój ojciec zainicjował te zaręczyny,
ja dowiedziałem się o tym z gazety. Prawda jest taka, że ja nie
chcę się żenić z żadną kobietą. Ani z tobą, ani z innymi
damami. Chcę być sam. - Odpowiedź młodego księcia nieco ją
uspokoiła, lecz nagle poczuła się zawiedziona jego słowami.
Przegoniła jednak tę myśl i skupiła się na historii swoich
rodziców.
-
Z jakiego powodu moja mama nie chciała poślubić twego ojca? Czy
był złym człowiekiem?
-
Poniekąd tak, choć okazało się, że jego niedoszła narzeczona
zupełnie go oczarowała. Nie zważał na jej wady w charakterze,
chciał ją mieć. Ale ona jego nie, przestraszyła się jego
reputacji nicponia, podejrzewam też, że jej ucieczka miała też na
celu odegrania się na własnej matce. Zbuntowała się i zrujnowała
własną opinię.
-
Moja mama była najcudowniejszą osobą jaką znałam. Zawsze
opowiadała mi o Anglii wspaniałe historie, nawet nie podejrzewałam,
że z niej uciekła. Żałuję teraz, że nie zapytałam jej o to.
Może dziś nie byłoby tej sytuacji? - zapytała, lecz nie
skierowała pytania do Lucasa, lecz do samej siebie. Teraz było za
późno na gdybanie, stało się. Cały Londyn sądzi, że jest
kobietą upadłą, a ona nie zrobiła nic w tym kierunku. Po prostu
była córką kobiety, która uciekła z kowalem.
-
I taką powinna być w twojej pamięci – powiedział miękko, czym
bardzo ją zaskoczył. Podniosła na niego oczy, wciąż jeszcze
załzawione i mimowolnie westchnęła, gdy płonąca w pobliżu
pochodnia oświetliła jego twarz, nadając jej niesamowity,
drapieżny wygląd. Zadrżała, rozkoszując się mimowolnie jego
widok. Jego obecność w ciemnym ogrodzie nieco podniosła ją na
duchu, choć było to wbrew zdrowemu rozsądkowi.
-
Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego książę Sussex chce nas
pożenić. Przecież to absurd.
-
Może i tak, też tak sądzę, ale pewnie chciał w jakiś sposób
zaleczyć stare rany widząc nas razem przed ołtarzem.
Hope
westchnęła nic nie mówiąc. Lucas najwidoczniej zrozumiał,
że już nie chce drążyć tego tematu i również milczał,
ale po chwili przemówił do niej głębokim głosem:
-
Chodźmy, moja pani, czas wracać na przyjęcie.
Hope
skinęła powoli głową i nie czekając na niego ruszyła przodem.
Potrzebowała chwili samotności, aby uporządkować myśli i emocje,
jakie w niej teraz buzowały.
-
Nie idziesz, Wasza Książęca Mość? - zapytała, gdy zorientowała
się, że Lucas wcale za nią nie podąża.
-
Nie, jeszcze tu zostanę. I proszę cię, nie mów do mnie w
ten sposób. Jeśli jesteśmy sami możesz zwracać się do
mnie po imieniu, mów do mnie Lucas. A gdy znajdziemy się
wśród tłumu zwracaj się do mnie milordzie, jakkolwiek,
tylko nie Wasza Książęca Mość.
-
Dobrze... Lucasie – powiedziała posłusznie i ruszyła przed
siebie, lecz ponownie ją zatrzymał. Przemówił do niej w
poważny, nieco ojcowski sposób, lecz jego tembr głosu
zdecydowanie wzbudzał w niej rozkoszne drżenie.
-
Hope, idź z podniesioną głową. Pokaż im, że te ohydne plotki
nie są w stanie cię złamać. Jesteś silną, piękną kobietą,
bądź dzielna. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla mnie, czy dla
siebie, zrób to dla swej siostry i rodziców. Oni na
pewno chcieliby, żebyś udowodniła wszystkim, że jesteś niewinna.
-
Dziękuję. Na pewno skorzystam z twoich rad.
Hope
wróciła na bal. Ludzie tańczyli i bawili się. I to ją
rozzłościło. Jak mogli być tak weseli? Mieli czelność tu
przychodzić, śmiać się i rozmawiać z nią i jednocześnie myśląc
o niej, jak o najgorszej? Ale czyż tym zachowaniem nie potwierdzali,
że sami są nie lepsi? Dumna niczym królowa wparadowała na
salę, uprzednio doprowadzając się do porządku. Chłodnym
spojrzeniem zielonych oczu przeszyła swego kolejnego kandydata i
ruszyła z nim na parkiet. Nie odwracała głowy, nie kwapiła się
do uśmiechów. Mówiła bardzo niewiele, tylko tyle ile
było to konieczne.
Po
tańcu odnalazła Faith i poprosiła ją, aby przyszła do niej, gdy
tylko wrócą już z balu, ponieważ miała jej kilka rzeczy do
powiedzenia. Faith kiwnęła głową i jeszcze zapytała, czy
wszystko w porządku. Ponieważ nadal pamiętała słowa Lucasa,
kiwnęła głową i uśmiechnęła się do siostry.
-
Oczywiście. Nie pozwolę skrzywdzić ani ciebie, ani siebie –
powiedziała stanowczo i obie ruszyły w tłum gości, aby napić się
ponczu.
Nie
pobyły zbyt długo same, ponieważ ich uroczy widok sprawił, że
przyciągnęły tuzin młodych fircyków, którzy zaczęli
wmawiać sobie, że są zakochani, żaden jednak nie mógł
zdecydować, którą siostrę wolał. Jednak nie przeszkadzało
im to wcale, lecz starali się zagarnąć dla siebie odrobinę ich
uwagi, by potem móc się pochwalić przed przyjaciółmi
wyssanymi z palca historiami o tym, jak któraś z sióstr
wywyższyła go ponad innych.
Mimo
że Hope brała czynny udział w tańcach i rozmowach, to myślami
była daleko, przy rodzicach, którzy postanowili rzucić na
szalę wszystko i uciec stąd. Myślała także nad tą nieprzyjemną
sytuacją, którą razem z Faith były świadkami i miała
nadzieję, że jutro wszyscy im wszystko wyjaśnią. A potem wyjadą.
Tak właśnie, wyjadą, bo cóż innego ich tu czekało?
Plotki, pomówienia i nic więcej.
Nadal
była zła na księstwo Reabourn i Sussex'a. Nie potrafiła im
wybaczyć tego, co zrobili, jeśli już to zrobi, to na pewno nie
dziś, nie jutro, lecz za jakiś czas. Pewnie będzie w stanie
zapomnieć im wszystko, jeśli będą już daleko od Anglii. Na razie
jednak nie była w stanie nawet na nich spojrzeć, gdy któreś
z nich zwróciło się do niej z pytaniem, czy wszystko w
porządku.
Księżna-wdowa
patrzyła na obie siostry z niechętnym podziwem. Obie przypominały
jej córkę, którą utraciła wiele lat temu. Zawsze
była postrzegana jako zimna, nieprzystępna kobieta, lecz w sercu
tliły się w niej ciepłe uczucia, do drobnych istot, które
tak rozpaczliwie potrzebowały rodziny. Były same tak samo jako ona
wiele lat temu.
Przyjrzała
się najstarszej. Hope ubrana była w piękną, białą suknię.
Dekolt sukni był w kształcie serca obszyty białą koronką.
Natomiast spódnicę uszyto z muślinu i wykończono zieloną
nicią. Pierwsza warstwa śnieżnobiałego materiału była krótsza
od kolejnej, która okazała się być koronką. W pasie
przewiązała się atłasową szarfą, zieloną jak oczy Hope, a z
tyłu zawiązaną na kokardkę. Dziewczęta miały podobne suknie,
lecz różniły się kolorami dodatków. Obie były
piękne i słodkie, lecz niestety, ich przyszłość splamiła własna
matka, która uciekła z kowalem. Tego córce nie była w
stanie wybaczyć. Przygotowała jej lepsze, szczęśliwsze życie,
lecz ona wybrała takie, które nie pasowało do jej urodzenia,
a także charakteru. Teraz musiała jednak zapewnić wnuczkom byt i
zapomnieć o przeszłości. One były jej nadzieją.
Kto by się spodziewał, że to Lucas będzie tym, który przedstawi Hope ich beznadziejną sytuację. Koniec koncow musimy byc z niego dumne, bo zrobił to z niepodobną do siebie delikatnością i wyczuciem. A przecież w takim wypadku nie należy to do najłatwiejszych zadań. Jednak sprawy zaręczyn w żaden sposób nie rozwiązali niestety, a myślę, że teraz to priorytet.
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej, właśnie widzimy resztę góry lodowej. Teraz dopiero zacznie się prawdziwa jazda: księżna wdowa, narzeczeństwo, niprawdziwe zarzuty i tysiące innych rzeczy do zmienienia. Oczywiście najlepiej byłoby gdyby wyjechały, jednak zapewne do tego nie dojdzie i bardzo dobrze :D Wilcott musi przebywać więcej w towarzystwie Hope, zdecydowanie te momenty lubię najbardziej xd Czekam na kolejny!
Pozdrawiam :)
"- Hope, tu jesteś! Wszędzie cię szukam – zawołał radośnie Faith." - zjadłaś a
OdpowiedzUsuń"W końcu dobrnęły do stawu i rozejrzał się wokół." - zjadłaś y
"Lucas ruszyła za zrozpaczoną dziewczyną, a Faith zmierzyła resztę pogardliwym wzrokiem." - wolałabym, żeby Lucas nie zmieniał płci ;P
"Dekolt sukni był w kształcie serca obszyty był białą koronką." - powtórzenie, a poza tym nie brzmi zbyt dobrze. Może lepiej by było: "Miała biały dekolt obszyty koronką" albo coś w tym stylu :)
Podobało mi się. Hope nie jest w ciemię bita i chwała jej za to! Dobrze, że postanowiła im wygarnąć to i owo. Choć nie wszystko rozumie (no cóż, takie czasy) to walczy o swoje i przynajmniej mniej więcej wie na czym stoi. Lucas wciąż punktuje, ale to nic dziwnego. Miło, że poszedł za nią. I Faith też wykazała się charakterkiem. Fajne te siostry Winward xD
Czekam na ciąg dalszy :D
* "Miała dekolt w kształcie serca obszyty białą koronką" - widzisz, sama coś pokręciłam ;P
UsuńAch te pomówienia. Plotki mogą być równie dobrze cięciami noża i do tego Hope i Faith wszystko usłyszały. Może to i dobrze, bo przynajmniej już wie o zaręczynach i może się bronić, ale z drugiej strony, przysporzyło im to wiele cierpienia. Lucac wydaje się nie mieć uczuć, ale drobne rzeczy pokazują, że jest inaczej. Zauważyłam, że w głębi serca troszczy się o Hope i pewnie niedługo ją pokocha <3 Jakie to szczęście. Mam nadzieje, że dziewczęta nie wyjadą do Ameryki, bo chociaż angielskie towarzystwo jest obłudne, to przecież tutaj czeka na nią wielka miłość :)
OdpowiedzUsuńKsiężna Wdowa je lubi, zaczynam się do niej przekonywać. Chyba nie jest taka, za jaką ją miałam i bardzo dobrze, bo ktoś z rodziny musi bronić te dwie panienki <3
Jeny, dobrze, że już się dowiedziały o "wielkiej tajemnicy". Teraz będą pewniej stać na nogach, bo ja bym na ich miejscu bym wciąż dryfowałam pomiędzy czymś czym nie znam i czułabym się głupio. Teraz kiedy wiedzą o tych zaręczynach i to, co głupie ludzi gadają, to mogę inaczej się pokazać. Jako dwie niezależne kobiety...ciekawe jak to pójdzie dalej.
OdpowiedzUsuńZaskoczył mnie Lucas...bardzo pozytywnie! :D
Pozdrawiam!
Zastanawiam się, czy Lucas chce zgrywać takiego niedostępnego, bo przecież ślub nie, miłość nie, wyłącznie wolność i to jego "jestem złym człowiekiem", czy tylko tak gra przed Hope. W końcu udało mi się pokazać ludzką twarz i miałam nawet wrażenie, że robił to szczerze. Choćby teraz, kiedy powiedział Hope prawdę. W zasadzie spodziewałam się po nim, że wykrzyczy jej to prosto w twarz w ataku złości, a był nad wyraz spokojny. Trudno go rozgryźć.
OdpowiedzUsuńCo do samego balu, to dobrze, że dziewczyny dowiedziały się o plotkach, nie ma nic gorszego niż gadanie za plecami. chociaż jedynym plusem tej sytuacji jest tak naprawdę tylko to, że mogą uniknąć przykrych sytuacji, tak jak ostatnio z tym starym zbereźnikiem.
Pozdrawiam! :*