Gdy
wysiadły z powozu, przywitał ich, tłum ludzi, gwar rozmów
oraz rzęsiście oświetlony papierowymi lampionami podjazd.
-
Już jesteście! - zawołał książę Sussex, który stał
nieopodal. Hope zwróciła się w jego stronę i dostrzegła
jeszcze dwóch dżentelmenów. Wszyscy ubrani byli w ten
sam sposób. Na czarno, w długich spodniach, na ramiona
zarzucili marynarki lub surduty, a pod szyją zawiązali fulary.
Każdy w innym stylu. Sussex w ich gronie był najstarszy. Dwaj
pozostali panowie wyglądali dość młodo. Szczególnie jeden
zwrócił jej uwagę, mianowicie wysoki blondyn, który
właśnie palił cygaro. Kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się,
puścił jej oczko, na co Hope odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.
Był przystojny, może nie tak jak książę Wilctott, ale miał w
sobie pewien męski urok, który sprawiał, że kobiety
patrzyły na niego z czystą przyjemnością.
Sussex
podszedł do nich i z dziwnym wyrazem twarzy przedstawił obu swoich
rozmówców. Wysoki blondyn okazał się być hrabią
Shrewbury, natomiast drugi mężczyzna, nieco tylko niższy nosił
tytuł księcia Asbrook i kompletnie nie potrafił oczarować jej ani
mową, jąkał się okropnie, ani także wyglądem, choć może brak
dostatecznego oświetlenie sprawiło, iż Hope odniosła wrażenie,
że mężczyzna nie jest tak urodziwy jak jego przyjaciel. Nie
skreślała go jednak, cierpliwie słuchała tego, co miał jej do
powiedzenia. Pochyliła głowę i próbowała wyłowić z
potoku jego słów coś konkretnego, lecz nie udało jej się
to.
-
Czy Lucas już przyjechał? - zapytała w pewnym momencie Charity.
Hope zesztywniała i spojrzała pospiesznie na księżnę, która
grzebała w małej torebeczce. Dziewczyna przeniosła wzrok na
księcia Ashbrook, a potem na hrabiego. Obaj przyglądali jej się
uważnie, jakby oczekiwali na jej odpowiedź. Ona jednak wzruszyła
ramionami i z zainteresowaniem rozejrzała się po okrągłym
podjeździe.
Kobiety
ubrane były w piękne, balowe suknie we wszystkich kolorach tęczy.
Hope nie mogła się na nie napatrzeć. Wszystkie damy wydały jej
się niezwykle eleganckie i szykowne w tych drogich tkaninach,
zapewne specjalnie kupionych na tę okazję.
-
O, już jest. Widzę go! - powiedział Reabourn i głową wskazał w
kierunku skąd nadchodził książę Wilcott.
Hope
poczuła jak całe ciało zaczęło nagle drżeć, sprawiając, że
suknia zaczęła ją drapać, a otoczenie rozpłynęło się pod
nawałem odczuć. Była zła, że tu przyszedł, że ośmielił się
pokazać dopiero na balu, w którym miała uczestniczyć
pierwszy raz, ale jednocześnie nie mogła się doczekać, kiedy go
zobaczy. Mimo wszystko był przystojny i cieszył oko swym obliczem.
Książę
Wilcott wyłonił się z cienia niczym upadły anioł. Jedną dłoń chowając w kieszeni granatowych spodni, w drugiej zaś trzymał zapalone cygaro. Na przystojnej twarzy nie było ani cienia emocji. Żaden grymas nie zmącił jego maski.
Jedynie brązowe oczy, które lustrowały każdego w ten
chłodny sposób sugerowały, że mężczyzna posiada jakieś
uczucia. Patrzyła na jego beznamiętną twarz i zastanawiała się,
dlaczego taki przystojny i majętny książę zachowuje się w ten
sposób? Czyżby nie był szczęśliwy z powodu tego, co
posiada? Gdyby była tak dobrze usytuowana jak on, codziennie
dziękowałaby Bogu za to. Najwidoczniej była znacznie szczęśliwsza
w skromnym domku, niż on posiadając tytuł.
Kiedy
znalazł się blisko nich, mogła dokładnie go obejrzeć, lecz gdy
ich spojrzenia skrzyżowały się, onieśmielona odwróciła
wzrok. Krew dudniła jej w uszach od nadmiaru przezywanych emocji,
toteż nie słyszała prawie nic z tego, co zostało powiedziane.
Gdzieś w tle słyszała głos Faith. W końcu zapanowała cisza.
Podniosła oczy i ujrzała przed sobą granatowy frak, a pod nim
srebrną kamizelkę i białą koszulę. Pod szyją wił się fular.
Odetchnęła i uniosła głowę. Lucas stał nad nią i z nikłym
uśmiechem na ustach obserwował ją. Nadal miał twarz pozbawioną
wszelkich uczuć, lecz w oczach dostrzegła lekką drwinę. Zacisnęła
usta w irytacji i skinęła mu głową. Dopiero po chwili
zorientowała się, co musi zrobić. Tak, jak poprzednio, gdy
przedstawiano jej księcia i hrabiego, wyciągnęła dłoń. Lucas
złapał ją delikatnie w palce odziane w rękawiczkę i pochylił
się do pocałunku. Nawet przez materiał czuła jego usta, które
wywołały w niej cudowne dreszcz. Sądziła, że niechęć do Lucasa
sprawi, że jego dotyk będzie dla niej wstrętny, ale okazało się
inaczej. To było bardzo przyjemne! I chciała więcej, chciała,
żeby dotknął jej inaczej, ale nie umiała powiedzieć w jaki
sposób.
-
Wyglądasz prześlicznie, pani – powiedział cichym, uwodzicielskim
głosem, dokładnie się jej przyglądając. Hope spłonęła obfitym
rumieńcem. Miała wrażenie, że między ich ciałami przeskoczyły
dziwne iskry, które sprawiły, że poczuła coś, czego nie
umiała nazwać, ani opisać. Co to było, że tak ją rozgrzewało
od środka? Cokolwiek to było, czuła się wspaniale, ale
jednocześnie miała wrażenie, że było to coś zakazanego,
niewłaściwego. Przełknęła ślinkę i odważyła się przemówić.
-
Dziękuję, Wasza Książęca Mość – odpowiedziała drżącym,
niepewnym głosem, dygając nisko przed mężczyzną. Kiedy się
wyprostowała, księżna Reabourn dała znak, aby w końcu wejść do
środka.
-
Księżna-wdowa będzie miała nam za złe, jeśli się spóźnimy.
- Złapała swego męża pod ramię.
Ashbrook
oraz hrabia podeszli do Hope, ale uprzedził ich Wilcott, podając
dziewczynie ramię. W jego oczach dostrzegała dziwne iskierki. Nie
wiedziały, co one znaczą, lecz przyjęła ramię z wdzięcznością.
Shrewbury uprzedzając Ashbrooka, podał ramię Faith, która
przyjęła z wdzięcznością. Hope obejrzała się do tyłu i serce
ścisnęło jej się na widok smutnego księcia, który podążał
za nimi. Lucas musiał dostrzec jej wzrok, więc pochylił się nad
nią i cichym głosem syknął jej wprost do ucha.
-
Może odstąpię pani ramię Ashbrookowi? Wygląda na bardzo
zawiedzionego. - Hope spojrzała na Wilcotta, który groźnie
ją obserwował, a potem zerknęła na mężczyznę samotnie idącego
tuż za całą grupą.
-
Jest bardzo miły – odpowiedziała ostrożnie, jakby od tego
zależało jej życie. Niepewnie znów spojrzała na niego. Był
tak blisko, mogła do musnąć ustami w policzek. Odsunęła się od
niego i zamrugała zaskoczona powiekami. Że też chodzą jej po
głowie takie myśli!
-
Owszem i nie ma znaczenia fakt, że ma tytuł, co? - zadrwił z niej
w żywe oczy.
-
Człowiek zawsze jest człowiekiem, bez względu na posiadany tytuł
i pieniądze.
-
I tu się mylisz, moja pani, bo pieniądz robi z człowieka prawdziwą
bestię pozbawioną skrupułów – odparł tylko i wyprostował
się, znów przybierając wyraz twarzy kompletnie pozbawiony
jakichkolwiek emocji.
Zacisnęła
usta i nic nie odpowiedziała, ale potem zapomniała o tej rozmowie,
ponieważ właśnie znaleźli się na szczycie schodów, gdzie
stał kamerdyner i poważnym tonem właśnie zaczął ogłaszać ich
wejście. Oczywiście Lucas poinformował mężczyznę kim jest jego
towarzyszka. Służący odwrócił się do nich plecami i
głośnym głosem wyrecytował:
-
Książę Wilcott oraz panna Hope Winward.
Ruszyli
do przodu.
-
Trzymaj się Hope, dasz sobie radę – usłyszała jeszcze głos
Charity, nim oboje z Lucasem zostali pochłonięci przez skoczną
melodię i tłum ludzi, który nagle zamilkł.
Stali
właśnie na podeście, z którego schodziło się po kilku
schodkach. Sala balowa była duża i półokrągła, wielkie,
okrągłe filary podtrzymywały kopulasty sufit zwieńczony witrażem.
Po lewej stronie na podeście stała orkiestra składająca się z
samych instrumentów smyczkowych. Wszyscy goście znajdowali
się w centralnej części sali, skupieni wokół księżny
wdowy, która opierając się na lasce czekała na nich. Jej
głęboko osadzone oczy spoglądały na nią niemal chłodno. Nie
wiedziała, co babka mogła o niej myśleć, ale też nie chciała
wiedzieć. Ta kobieta milczała przez całe jej życie, więc zdanie
na jej temat nie interesowało ją. Uniosła dumnie głowę i
krocząc przy boku Lucasa, księcia Wilcott, zeszła dostojnie tak,
jak uczyła ją Charity i wolnym krokiem podeszła do księżnej.
Wokół panowała dziwna, niemalże grobowa atmosfera. Hope nie
zwracała jednak uwagi na to, co się działo wokół niej.
Była skupiona na tym, aby dotrzeć do starszej damy i dygnąć przed
nią wyniośle, chłodno, kurtuazyjnie.
Starsza
kobieta ubrana była w brązową suknię, delikatnie zakończoną
złotą lamówką. Pierwsza warstwa spódnicy uszyta była
z atłasu i podwinięta, aż do gorsetu, gdzie spięta złotą
kokardą odsłaniała resztę materiału. Drugą warstwą była
belgijska koronka, lekka, ręcznie robiona. Kwiatowy wzór był
gęsty i przysłaniał trzecią warstwę, czyli jedwabną halkę.
Wszystko prezentowało się elegancko, a ciasny kok udekorowany z
boku różą zapierał dech w piersiach, bo choć miała już
swoje lata, to zachowała jeszcze resztki tej urody, którą
mogła na pewno szczycić się, gdy była w wieku Hope. Kobieta o
takiej posturze musiała być dumna i wiedziała, że jest piękna.
Hope na chwilę pozazdrościła wypracowanej przez lata odwagi i
determinacji, której w tej chwili brakowało. Jednak ramię,
które w tej chwili delikatnie obejmowała, wbrew zdrowemu
rozsądkowi, dodawało jej odrobinę pewności siebie. W końcu szła
u boku księcia, nie miała się czego bać, choć przecież sama nic
nie znaczyła wobec tych wszystkich tytułów, które
patrzyły na nią w tej chwili zza pleców babki, lub obok
niej. Otaczał ją krąg ludzi, obcych ludzi, którzy na
pierwszy rzut oka wyglądali na normalnych. Hope jednak nie
wpatrywała się długo w kolorowy tłum, bo o to babka odwróciła
się do niej bokiem. Lucas podprowadził ją do niej, ustawiając po
lewej stronie i księżna mogła dokonać prezentacji.
-
Przedstawiam wam moją wnuczkę: Hope Winward. Przyjmijcie ją z
szacunkiem i powagą. Nie życzę sobie, aby ktokolwiek z was wykazał
się wobec niej złośliwością lub przykrością – przemówiła
dostojnie i głośno, aby każdy ją usłyszał. Orkiestra już
przestała grać, więc echo głosu rozniosło się po całej sali i
dotarło do każdego.
Księżna
uczyniła to samo z młodszą siostrą, gdy ta nadeszła z hrabią.
Na widok mężczyzny lekko się skrzywiła, lecz w porę zdołała
się opanować i oboje przywitała z należną im godnością.
Potem
wszystko poszło gładko, przyjemnie, aż ogłoszono tańce. Obie
panny zapełniły karneciki bardzo szybko. Kiedy Hope przeglądała
nazwiska i tytuły panów, którzy wyrazili chęć
zatańczenia z nią, zmarszczyła brwi, ponieważ nie dostrzegła
nazwiska Lucasa. Zirytowało ją to, bo choć był dla niej uprzejmy
na ten swój arogancki sposób, to jednak nie wysilił
się, aby wpisać się na jej karnet. Czy taniec z nią byłby taki
zły? To byłby tylko jeden taniec. Nim jednak doszła do
jakiegokolwiek wniosku dotyczącego jego zachowania, razem z
pozostałymi udała się do sali, gdzie miały odbyć się taniec.
Rój
dżentelmenów zasłonił jej widok Charity, jej męża,
księcia Sussex'a oraz księżnej-wdowy.
-
P-p-pani p-p-pozwoli? - wydukał ktoś tuż obok niej. Odwróciła
się i dostrzegła łagodną twarz księcia Ashbrook. Ten miły
mężczyzna prócz ckliwej przyjaźni nie wzbudzał w niej
żadnych innych uczuć. Bardzo go polubiła, choć nie był takim
księciem, jak Wilcott. Otrząsnęła się jednak, rugając się za
głupotę. Oczywiście, że nie! Nikt nie był taki jak on, więc
porównanie Ashbrooka było niesprawiedliwe.
-
Oczywiście, milordzie – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
Mężczyzna odetchnął z ulgą. Czyżby bał się, że mu odmówi?
Nawet jeśli chciałaby, to nie mogła, jako pierwszy wpisał się na
karteczkę, więc odmawiając mu popełniła niewybaczalne faux
pas. I świadczyłoby też o jej podłym charakterze.
Stanęli
naprzeciw siebie. Hope przyjrzała mu się dokładnie w świetle.
Miał pociągłą twarz, głęboko osadzone oczy i wysokie czoło,
nos miał krzywy, a usta nieco szerokie, lecz ogół sprawiał
przyjemne wrażenie. Łagodny charakter wyzierał mu z oczu. To co,
że nie był imponującej postury? Co z tego, że wcale nie był
najprzystojniejszy? Jego charakter, sprawiał, że chciała się z
nim zaprzyjaźnić.
-
J-jak ci się p-podoba w Angli-i? - zapytał, gdy orkiestra zaczęła
grać i zbliżyli się do siebie. Lekko się zarumienił.
-
Tak sobie, ale poznałam kilku wspaniałych ludzi i dzięki nim ja i
moja siostra czujemy się tu dobrze. - Uśmiechnęła się do niego
promiennie i ruszyła za szeregiem pań, by w końcu powrócić
do swego partnera.
W
czasie tańca rozmawiali niewiele, ale Hope zdołała utwierdzić się
w przekonaniu, że choć młody książę nie imponował ani urodą,
ani także słowem, był miłym i ułożonym człowiekiem. Po
skończonym tańcu nadszedł czas na kolejnego partnera, którym
był hrabia Westbury. Był to tęgi, na oko sześćdziesięcioletni
mężczyzna, od którego niezbyt przyjemnie pachniało, lecz w
myśl wpojonych jej zasad ignorowała jego „naturalną” woń i z
uśmiechem na ustach przyjęła jego dłoń. W lot się okazało, że
mężczyzna wcale nie jest zainteresowany rozmową z nią, ponieważ
jego małe, ciemne oczka wciąż wpatrywały się w jej nieco
wyeksponowany biust.
Hope
zmagała się sama ze sobą, jego spojrzenie było ohydne i
nieprzyjemne. Po plecach przebiegły jej zimne dreszcze, gdy
mężczyzna oblizał swe rybie wargi i uśmiechnął się do niej w
tak obleśny sposób, iż nie miała żadnych wątpliwości, co
do jego charakteru. O ile dobrze pamiętała hrabia przyszedł na ten
bal ze swą zbyt młodą, lecz zmęczoną życiem żoną. Ta poczciwa
kobieta była tak bezbarwną osobą, iż sama Hope nie zwróciła
na niej zbyt szczególnej uwagi. Lubieżne spojrzenie hrabiego
wciąż ją przewiercało na wskroś.
-
Powiedz mi, moja droga, czy wy Amerykanki wszystkie takie jesteście?
- zapytał w końcu głosem wprost przeraźliwie dwuznacznym. O co mu
chodziło? Zadrżała i uśmiechnęła się nieco skrępowana.
-
Nie rozumiem o czym pan mówi – odparła zdezorientowana,
patrząc na jego obły uśmiech. Nie miał zbyt wielu zębów,
a ta resztka, którą posiadał wyglądała okropnie. Udając
zainteresowanie tańczącą parą obok, odwróciła twarz w ich
stronę, aby hrabia nie widział obrzydzenia jakim ją napawał.
-
Och, myślę, że pani doskonale rozumie, ale wiem, że boi się pani
do tego przyznać. Nie tu, wśród wielu ludzi. Może
wyjdziemy do ogrodu? Nie będzie musiała się pani krępować.
Hope
odsunęła się od niego na tyle, na ile mogła sobie pozwolić w
czasie tańca. O czym on mówił? Czego miała się bać? Do
czego miała się przyznać? Nim się zorientowała, muzyka się
zakończyła, a hrabia wziął ją łagodnie pod ramię i powoli
torując sobie drogę zaczął ją prowadzić gdzieś w stronę
wyjścia. Hope zorientowała się, że hrabia ciągnie ją do ogrodu,
gdy ktoś ją potrącił. Ocknęła się wtedy z zamyślenia i lekko
szarpnęła ręką.
-
Dokąd idziemy? - zapytała siląc się na spokój.
-
Do ogrodu, moja droga. Musimy porozmawiać.
Musimy?
Na jaki temat musieli porozmawiać? Wpadła w panikę. Nie mogli
wyjść na zewnątrz. Już nie chodziło o przestrzeganie zasad, lecz
ten człowiek na pewno nie miał dobrych zamiarów wobec niej.
Tak mówił jej instynkt. Próbowała się wyszarpnąć,
delikatnie, aby nie zwracać na siebie uwagi. Niestety, hrabia
całkowicie ją ignorował i wielkim brzuchem torował sobie drogę.
Była w pułapce. Rozejrzała się po sali, lecz nie dostrzegła ani
Faith, ani nikogo innego. Nawet książę Ashbrook gdzieś umknął w
tłumie. Musiała uciec od tego mężczyzny. Westbury wyglądał na
zdeterminowanego.
Po
kilku minutach dotarli do dwuskrzydłowych drzwi, w tej chwili
otwartych szeroko. Tuż za nimi dostrzegła rzęsiście oświetlony
świecami i lampionami korytarz, na końcu którego dostrzegła
wejście do ogrodu. Po korytarzu błąkały się pary, które
rozmawiały ze sobą cicho. Jeszcze zdąży mu uciec.
Rzucając
wszystko na jedną kartę przystanęła gwałtownie.
-
Nie mogę z panem wyjść do ogrodu. Za chwilę zacznie się kolejny
taniec, a ja go już obiecałam księciu Sussex'owi – powiedziała,
pewnie unosząc głowę. Hrabia Westbury sapnął zaskoczony i
odsunął się od niej, najwidoczniej zdając sobie sprawę z tego,
pod czyją jest opieką. Ty obleśny rozpustniku, pomyślała Hope,
mierząc go nieco tylko pogardliwym wzrokiem. Mężczyzna wypuścił
jej ramię i skinął głową.
-
Jeszcze zdołamy porozmawiać – powiedział i odszedł. Odetchnęła
z ulgą i wróciła na salę. Drżała, gdy książę Sussex
podszedł do niej, aby zabrać ją na parkiet. Czuła obrzydzenie do
okropnego starucha, który sądził, że może ją zaciągnąć
do ogrodu. Wiedziała teraz, że musi się go wystrzegać. Najlepiej
będzie, jeśli będzie unikała go do końca balu.
-
Czy coś się stało, moja droga? - zapytał ją łagodnie książę,
gdy dostrzegł jej zmarszczone czoło. Hope potrząsnęła głową i
uśmiechnęła się do księcia. Wszyscy panowie po pięćdziesiątym
roku życia powinni być tacy jak on. Przynajmniej nie musiała
obawiać się, że mężczyzna zaciągnie ją do ogrodu pod jakimś
błahym pretekstem.
-
Oczywiście, że nic. Jestem już trochę zmęczona tym całym balem.
Kiedy wracamy? - jęknęła i wzrokiem odszukała siostrę, która
również tańczyła, lecz znajdowała się na drugim końcu
sali, a jej partnerem był hrabia Shrewbury. Tańczyła i uśmiechała
się do niego, a on oczywiście robił to samo, lecz w sposobie jaki
to robił było coś niepokojącego. - Kim jest hrabia Shrewbury?
-
Martwisz się o siostrę? - zapytał, gdy dostrzegł jej
zaniepokojone spojrzenie skierowane na siostrę.
-
Trochę. Nie znam żadnego z tych mężczyzn, którzy zostali
nam przedstawieni.
-
Spokojnie, po to właśnie jesteśmy. Będziemy was pilnować przed
niechcianymi awansami.
Czyżby?,
pomyślała ironicznie. Gdzie byli, gdy Westbury ślinił się do
niej jak stary pies? Nie była pewna, czy zawsze będą w stanie im
pomóc, obronić czy służyć dobrą radą. Może właśnie
będą skazane na siebie i same będą musiały wybrnąć z takich
sytuacji? Gdy wróci do domu, porozmawia o tym z Faith, aby ją
przestrzec przed takimi ludźmi jak Westbury.
***
Bal
trwał w najlepsze, a Lucas zgarnął już kilkanaście gwinei.
Siedział w pokoju karcianym pośród tłumu mężczyzn, którzy
uciekali przed własnymi żonami lub nachalnymi młodymi
dziewuszkami, które szukały męża. On tu przyszedł,
ponieważ nie miał nic innego do roboty. Nienawidził tańczyć,
choć Charity nie mogła się nachwalić jego „gracji i zwinności
pantery”. Dla niego było to głupie zajęcie.
-
No, Wilcott, poznałeś już tę swoją klaczkę? Rzeczywiście jest
tak rozpustna, jak się mówi? - zapytał jeden z mężczyzn
siedzących przy stole.
-
Możesz jaśniej? - warknął i wyjął cygara z ust, aby rozdać
karty. Kiedy go włożył, mężczyzna do niego mówiący
roześmiał się głośno, szturchając przy okazji siedzącego
blisko jakiegoś tam markiza, lecz Lucas nie znał jego nazwiska.
-
Mówię o twojej Amerykance oczywiście – poinformował go
gracz. Lucas zapatrzył się na niego. Miał wrażenie, że się
przesłyszał, ale najwidoczniej chodziło o Hope.
Czyli
towarzystwo już osądziło? Zdecydowali, że Hope Winward jest
rozpustna? Będzie musiał porozmawiać o tym z Reaburnem i Charity.
Nie obchodziła go Amerykanka, ale ciotkę i jej męża owszem, więc
musiał ich uprzedzić o tej odrażającej prawdzie.
-
Licz się ze słowami, bo gorzko tego pożałujesz. Następnym razem
radzę ci się zastanowić nad słowami, bo stracisz język – słowa
nie zrobiłby na nikim wrażenia, gdyby nie zostały wypowiedziane
zimnym, niemal lodowatym tonem, jeszcze wspomożone miażdżącym
spojrzeniem brązowych oczu.
-
Ale...
-
Jeśli usłyszę jeszcze raz, jak obrażasz gościa księcia
Reabourna, osobiście dopilnuję tego, że udławisz się własnym
językiem.
-
Parish, zostaw go – powiedział kolejny mężczyzna, który
obawiał się gniewu Wilcotta.
Lucas
wstał i rzucił karty na stół. Potem wyszedł. Usłyszał
jeszcze rozgniewany głos któregoś ze współgraczy.
-
Ty idioto! Po co go drażnisz? - Reszty słów nie usłyszał, bo wyszedł.
Ruszył
na poszukiwanie Reabourna, aby wszystko mu opowiedzieć. Nie chciał
się do tego mieszać, ale Charity i książę powinni wiedzieć, co
inni myślą o Hope i Faith. Nawet jeśli nie zrobiły nic złego ich reputacja została nadszarpnięta. Nie mogą też żyć w niewiedzy,
jeśli będą wiedziały, co się dzieje, zapewne inaczej będą
odbierały towarzystwo oraz podejmą odpowiednie kroki, aby zmienić
opinię ton. On w to nie
wierzył, sam się przekonał, że wielu ludzi, jeśli raz skreśli
człowieka, nie wróci go do łask, choćby nie wiem jak się
starał.
Jak takie opinie mogą zmienić komuś życie w koszmar...cóż, Lucas się zmartwił, ale na pewno nie chodziło o Charity, o nie, na pewno nie! Wmawia sobie biedak. ;D Chodziło o Hope! :D Ale oni razem przed balem, ymymymy! Są cudowni, a Lucas nawet jeśli jest gburem i w ogóle lodowatym draniem to i tak mi się podoba! :D
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńMoże i czytam Twojego bloga od niedawna, ale strasznie mi się podobają wszyściutkie rozdziały! Jesteś po prostu genialna, masz prawdziwy talent!
I co do Lucasa, to ja także strasznie go lubię!
Czekam na kolejny!
Jejku, świetnie opisałaś te sceny z balem! Te wszystkie stroje, wystroje.. Ludzie, ja to bym chyba umarła jeszcze zanim zaczęłabym coś takiego pisać. To raczej nie moja działka. Asbrook jest sympatyczny, ale przy Lucasie, blednie, oj blednie. Ja tego człowieka uwielbiam; nieważne czy grozi, jest obojętny czy pracuje. On jest boski. I tak fajnie to sobie wszystko tłumaczy <3 A ta scena jak się witał z Hope. Wystarczy jak powiem, że w dalszym ciągu głupkowato się uśmiecham ;)
OdpowiedzUsuńPisz, pisz kolejny rozdział, bo jestem coraz ciekawsza co dalej :D
Ten stary oblech był okropny. Starzy faceci ogólnie mnie przerażają i chyba dlatego unikam komunikacji miejskiej od jakiegoś czasu. A biedna Hope nawet nie ma pojęcia, o co temu staremu dziadowi chodziło. Ogromnie współczuje jej, nie wyobrażam sobie, jak okropne może być obgadywanie człowieka jedynie po pochodzeniu. Hope nie zdążyła nic zrobić, nawet nie dała im opowodu do takiego osądzenia, a oni już przykleili jej etykietkę rozpustnicy. Mam nadzieję, że Lucas (który swoją drogą zbyt często podkreślał, że jego to nie obchodzi xd) zrobi z tym porządek i przekaże te rewelacje R.
OdpowiedzUsuńI apeluję o więcej scen Lucas-Hope! :D
Pozdrawiam ;)