Mozart - Requiem
Hope
wpadła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i
długo się nie ruszała. Chciała, aby złe emocje z niej opadły.
Lucas przyszedł tu i jeszcze zachowywał się tak, jakby był pewny,
że ona przywita go z niskim pokłonem. Nigdy w życiu! Za pierwszym
razem wywarł na niej ogromne wrażenie, lecz po tym, co niechcący
usłyszała, wiedziała, że jego wygląd był idealnym okryciem
wnętrza, zepsutego, okropnego, dwulicowego! Czy powinna w ogóle
podsłuchiwać? Przynajmniej żyłaby w słodkiej nieświadomości,
co myśli o niej książę. Ale może dobrze się stało? Jak w ogóle
śmiała o nim myśleć? Był księciem, a ona nie miała nawet
dobrego tytułu. Jej matka posiadała tytuł hrabiny, lecz czy ona
mogła się nim posługiwać? Podejrzewała, że nie mogła tak po
prostu nazywać się hrabiną, zapewne musiało to mieć poparcie w
prawie, lecz nie zależało jej na tym. Cieszyła się tym, kim była,
więc żaden tytuł nie był jej potrzebny do szczęścia.
Poczuła
jednak pewien żal, ponieważ książę Wilcott był uosobieniem jej
dziecinnych marzeń o księciu, lecz jego charakter i słowa
kompletnie zniszczyły to naiwne wyobrażenie.
Kilka
godzin później, gdy leżała na łóżku i czytała,
usłyszała pukanie do drzwi. Było ono energiczne i głośne.
-
Proszę – mruknęła tylko niechętnie. Wiedziała kto za
nimi stał.
-
Hope, możemy porozmawiać? - zapytała księżna, a dziewczyna
podniosła się z łóżka.
-
Oczywiście – potaknęła i podeszła do okna, oparła się o
parapet i patrzyła na lady, która stała na środku pokoju. W
jej twarzy było jednak coś, co sprawiło, że Hope przez chwilę
pożałowała swojego zachowania w stajni. Czy nie lepiej było po
prostu udawać uprzejmą? Nie, pomyślała gniewnie. Nie pozwoli sobą
pomiatać. Może i Wilcott był potężniejszy, miał władze i
pieniądze, ale ona nie pozwoli sobie na takie traktowanie. Była
biedna, lecz miała swoją dumę i będzie jej bronić, choćby miało
to świadczyć o jej skrajnej głupocie.
-
Co się stało? - zapytała Charity, a dziewczyna wiedziała o co
pyta. Wzruszyła ramionami. Choćby chciała, nie mogła jej nic
powiedzieć. Gdyby zwierzyła jej się z tego, co słyszała zapewne
stosunki między Charity a Lucasem zdecydowanie pogorszyłyby się, a
ona nie chciała stawać w ośrodku tego konfliktu. Nie, to będzie
jej wojna i Westalnda, a księżna nie może się do tego mieszać.
-
On jest księciem – powiedziała tylko. Czy to mogło być dobre
wytłumaczenie? Milady spojrzała na nią tak wnikliwie, iż Hope
przestraszyła się nagle, że jej kłamstwo w ogóle nie
przejdzie i kobieta wyciągnie z niej wszystko, a na to nie mogła
pozwolić.
-
I co związku z tym? Czy jego tytuł stanowi dla ciebie jakiś
problem? Jesteś snobką?
-
Dobry Boże, nie! Oczywiście, że nie jestem – odpowiedziała
gwałtownie. - Jestem tu od kilku dni, a spotkałam już księcia
Sussex'a, księcia Reabourna i księcia Wilcotta, ten ostatni jest
młody i przystojny, więc wywarł na mnie ogromne wrażenie, co nie
trudno było zauważyć, prawda? Rzecz w tym, że jestem nisko
urodzoną panną, a taki mężczyzna jak on szuka kandydatki równej
sobie. Najlepiej pochodzącej z książęcego rodu – odpowiedziała
i nagle poczuła się z tym źle. Jakoś wcześniej nie przeszkadzało
jej, że mieszka w niewielkiej chatce nad urwiskiem, jej ojciec ma
kuźnie, a matka uczy je szyć i gotować, choć sama nigdy za tym
nie przepadała.
-
Bzdura – parsknęła Charity i usiadła na fotelu obok wygasłego
kominka. - Nie chodzi o tytuł, lecz zachowanie, bo to ono świadczy
o człowieku. Jeśli jesteś dobra, a taka w istocie jesteś, to nie
będzie miało znaczenia, czy jesteś hrabianką, czy też nie.
Przecież to wcale nie jest dla niego istotne – powiedziała i
uśmiechnęła się do niej.
-
Zaraz, czy to przypadkiem nie jest trochę... nadgorliwe? Nie znam go
i w sumie nie chcę go poznać. We wrześniu będę już w Bostonie,
więc jakikolwiek jest sens, aby roztrząsać moją znajomość z
księciem?
Milady
zrobiła dziwną minę, jakby wiedziała coś, o czym nie miała
pojęcia Hope, a jednocześnie, jakby nie spodziewała się po niej
takich słów. Dziewczyna nie chciała jednak jej wypytywać,
ponieważ już dość miała tej rozmowy.
-
Hope, jeśli jest coś o czym powinnam wiedzieć, to mi powiedz, nie
lubię sekretów w moim domu i nie chcę, aby potem stało się
coś, czego mogłabyś żałować. Powiedz mi, a ja pomogę ci
rozwiązać problem – zaproponowała. Hope jednak pokręciła
głową, mocno zaciskając wargi.
-
Naprawdę nic się nie stało.
Księżna
westchnęła, lecz jej spojrzenie powiedziało Hope, że wcale jej
nie wierzy i na tym się nie skończy. Jeszcze czekała je rozmowa.
***
Lucas
lubił ciężko pracować, nie tylko za biurkiem, lecz także w
majątku, czy przy budowie stoczni. Pojechał do portu, aby przyjrzeć
się rosnącym metalowym konstrukcjom, aż w końcu sam zakasał
rękawy koszuli i podszedł do młodego chłopaka, który
targał za sobą wielką żelazną belkę.
-
Może pomóc? - zapytał grzecznie i przyjrzał się
chłopakowi. Mógł mieć nie więcej niż osiemnaście lat i
nie mniej niż piętnaście. Był wysoki, lecz chudy i kościsty, ale
ciężka praca jaką wykonywał wyrobi mu mięśnie, lecz na pewno
nie będzie przez to grubszy. Powinien przybrać ciała, wtedy będzie
przystojnym młodzieńcem. Jasne włosy schował pod czapką, która
zsuwała mu się z głowy, była za duża. Zielone oczy patrzyły na
niego przez chwilę czujnie, lecz potem rozszerzyły się w
zdumieniu. Rozpoznał go.
-
Wasza Książęca Mość! - wykrzyknął robotnik i pochylił się
tak nisko, aż metal wysunął mu się z rąk i z łoskotem spadł na
ziemię. - Prze... Przepraszam. To niechcący – wydukał, patrząc
zmartwiony na belkę, którą tak ciężko mu było ciągnąć
po ziemi. Nikt nie chciał mu pomóc, ponieważ wszyscy byli
zajęci czymś innym. Prawda jednak była taka, że był fajtłapą i
wszyscy bali się z nim nawet usiąść.
-
Nic się nie stało. Jak masz na imię? -zapytał tylko książę i
podszedł do belki. Musiała ważyć sporo, lecz chłopak dzielnie ją
ciągnął za sobą i to przez wiele metrów, sądząc po
śladach zostawionych na błocie.
-
Peter, ale wszyscy mówią na mnie Pip. - Peter skłonił się
nisko, ściągając czapkę.
-
Wspaniale. - Lucas jeszcze raz przyjrzał się chłopakowi. Będzie
ciężko nieść tę belkę, ponieważ był od niego niższy i wtedy
cały ciężar spadnie na jego kościste ramiona. Rozejrzał się
wokół i dostrzegł barczystego mężczyznę, który
właśnie wyrzucał z taczek kamienie. - Zaczekaj tu.
Podszedł
do robotnika i poprosił go o pomoc. Ten oczywiście się zgodził,
lecz zawahał się, gdy dostrzegł Pipa. Jednak strach przed księciem
był silniejszy niż niechęć do chłopaka. Wszyscy zajęli
odpowiednie miejsca i podnieśli żelastwo z ziemi, brudząc sobie
przy tym ręce.
Lucas
nie bał się ciężkiej pracy. Wolał harować dzień i noc, niż
być jak większość arystokratów, która całe dnie
potrafiła spędzać w klubach lub na zakupach. Naprawdę nie
potrafił tego pojąć, ale też młody książę jako chłopiec
pracował fizycznie, więc innej formy na zarabianie nie znał. Teraz
nie musiał tego robić, miał od tego ludzi, ale nie chciał
obarczać ich wszystkimi obowiązkami, które mógłby
sam wykonać.
Oczywiście
miał służących w domu, ale dlatego, że mieszkał w pałacu,
który ktoś musiał posprzątać, no i dzięki temu, że
kiedyś kupił tak cholernie wielki dom ponad sto pięćdziesiąt
osób z okolicy miało pracę. Oczywiście liczył samych
służących w pałacu, bo przecież byli ogrodnicy, stajenni i
dojarki i wiele innych osób, które sprawiały, że
wszystko działało jak w zegarku.
Cały
dzień spędził pomagając robotnikom przy stawianiu metalowej
pochylni. Przez cały ten czas jednak wciąż w jego głowie widział
zagniewaną twarz Hope Winward, która napadła na niego w
stajni i po chwili ulotniła się niczym dumna królowa, nawet
na niego nie spoglądając. Uśmiechnął się, gdy przypomniał
sobie jej spojrzenie, gdy go zobaczyła. W blasku lampy dostrzegł
zielony błysk, iskierkę buntu i fascynacji. Pociągał ją, choć
nie ona sama nie wiedziała dokładnie, co się z nią dzieje. On
wiedział i właśnie ta świadomość była dlań niezwykle
pociągająca. Czyż nie ma nic bardziej kuszącego od słodkiej i
niewinnej piękności, która nieświadomie wysyła do niego
sygnały? Działało to na niego jak wabik. I na innych mężczyzn
również. Właśnie w tym był problem. Dziewczyna nic nie
wiedziała o tym, że byli zaręczeni, więc gdy tylko zasmakuje
życia towarzyskiego zechce poznać mężczyzn, którzy nie
będą tak honorowi jak on. Nie będą się przejmowali, że zrujnują
jej reputację, choć przecież Amerykanki uważano za bardziej
rozwiązłe i śmiałe niż angielskie damy, dlatego właśnie Hope
będą uważali za kobietę, którą będzie można uwieść.
On doskonale wiedział, że ta mała hrabianka nigdy w życiu nie nawet całowała mężczyzny. A czy inni będą tak spostrzegawczy
jak on? Nie. Każdy młody fircyk jest nastawiony na zabawę, na
plotki, więc nikogo nie będzie to obchodziło, jaka jest Hope. A
czy w ogóle jego powinno obchodzić? Nie, oczywiście że nie.
Stocznia
już dawno opustoszała, wszyscy udali się do swoich domów.
Jedynie Lucas siedział jeszcze w małym, drewnianym domku – jego
biurze, specjalnie tu ustawionym, aby wszelkie formalności związane
z projektem załatwić na miejscu.
W
końcu opuścił to miejsce, pożegnał się ze strażnikami, którzy
pilnowali placu budowy i bramą główną wyszedł. Już dawno
odesłał powóz, dlatego teraz szedł chodnikiem, spacerując,
wdychając nieświeże powietrze i myśląc. Zastanawiał się nad
stocznią i nazwą, którą mógłby jej nadać, lecz nic
mu nie przychodziło do głowy. Póki nie powstanie i
oficjalnie nie zostanie otwarta, wolał powstrzymać się z tym.
Jutro z samego rano będzie musiał się skonsultować z Suttonem,
aby omówić z nim wszystkie szczegóły.
W
końcu dotarł do domu na Berkeley Street. Służący już dawno
spali, więc zapalił świecę pozostawioną przez kamerdynera i
poszedł do swego pokoju, aby w końcu odpocząć. Okazało się, że
jego pokojowiec zadbał o wszystko. Co prawda woda w żelaznej wannie
była już zimna, ale wcale mu to nie przeszkadzało.
***
Hope
przybyła do Anglii w jednym, konkretnym celu, aby dowiedzieć się
coś o rodzicach. Skacząca Niedźwiedzica wyjawiła jej, że
małżeństwo jej rodziców wcale nie było takie, jakim je
widziała, jakie oni sami pokazywali, ale nic więcej nie zdradziła.
Stwierdziła, że wyjazd do Anglii będzie pretekstem, aby
wszystkiego się dowiedzieć. Indianka dała jej listę z kilkoma nazwiskami..
Długo
rozmawiała o tym z Faith, aż obie doszły do wniosku, że powinny
dowiedzieć się coś o rodzicach i ich małżeństwie. W końcu, ich
przyjaciółka wiedziała coś, co powinny się dowiedzieć.
Jednak, co to było? Skacząca Niedźwiedzica powiedziała im, że
cokolwiek się dowiedzą w Londynie, niech nigdy nie przestaną
kochać matki i ojca.
Właśnie
dlatego spakowały się i przypłynęły do Londynu, aby rozgrzebać
przeszłość. Nie wiedziała, czy był to dobry pomysł, ale z
drugiej strony... Teraz okazało się, że najwidoczniej rodzice
mieli przed nimi tajemnice, które chciała poznać.
Dzień
wstawał piękny. Słońce świeciło wysoko, bawiąc się
promieniami na podłodze. Hope otworzyła oczy i westchnęła z
irytacją. Wczoraj księżna zakomunikowała jej i Faith, że jutro po południu wybierają się w odwiedziny do ich babki. Kobiety,
która wygoniła matkę z Anglii. Już pałała do niej
niechęcią, miała ochotę wygarnąć jej wszystko, co myślała o
tym postępowaniu. Jednocześnie chciała zapytać ją o mamę, aby
powiedziała im jak najwięcej o niej.
Wstała
i poszła do garderoby, aby przygotować suknię. Gdy była w środku
ktoś wszedł do pokoju. Okazało się po chwili, że była to jej
nowa pokojówka, Samantha. Była to okrągła, lecz niezbyt
ładna trzydziestolatka. Hope jednak dostrzegła w niej jednak
temperament, a jej duże piwne oczy były okrągłe i świecące. Jej
twarz miała przyjacielski wyraz twarz, lecz czasami Hope dostrzegała
w niej kompletny zachwyt nie tylko jej sukniami, ale również
nią samą. Samantha często powtarzała jej, że jest śliczna jak
laleczka. Źle się z tym czuła, ale nic nie mówiła
kobiecie, bo nie chciała robić jej przykrości. W końcu, to
tylko parę komplementów, które nikomu nie zaszkodzą.
Samantha
pomogła jej się ubrać, założyć gorset, pończochy i suknię.
Przy okazji chwaląc jej urodę i wspaniały charakter. Hope miała
wrażenie, że jej pokojówka za chwilę zacznie pisać na jej
cześć poematy. Wyszła pospiesznie z pokoju i zapukała do sypialni
Faith. Jednak żaden dźwięk nie wydobył się zza drzwi. Zajrzała
do środka, lecz nikogo nie było. Zmarszczyła brwi i weszła
głębiej. Przez szeroko otwarte drzwi garderoby dostrzegła, że
była pusta, więc wyszła na korytarz.
Kiedy
znalazła się w jadalni, musiała przystanąć, aby zorientować się
w sytuacji. Faith stała przy kredensie i uśmiechała się
prowokująco do lokaja, który nakładał jej na talerz szynkę
oraz ser. Patrzyła na niego z błyszczącymi oczami i rozchylonymi
ustami. Stała blisko niego, prawie ocierała się o jego ciało.
Zwróciła spojrzenie na mężczyznę i zorientowała się, że
to ten sam lokaj, którego widziały pierwszego dnia. Potem
zniknął gdzieś, a dziś znów się pojawił i właśnie
zmagał się z awansami jej młodszej siostry. Wyglądał na
wściekłego, lecz jej siostra nie dostrzegła tego, choć przecież
wpatrywała się w jego oczy z takim rozmarzeniem. Postanowiła to
przerwać, aby Faith nie zrobiła z siebie głupiej gęsi, choć
pewnie i tak ominęła ją najważniejsza część tego
przedstawienia.
Odchrząknęła
cicho i z rozbawieniem patrzyła, jak Faith odsuwa się od lokaja
szybko. Mężczyzna nie stracił rezonu i skłonił się głęboko,
witając ją cichym „dzień dobry”.
-
Czego sobie życzy panienka na śniadanie? - zapytał cichym,
służalczym tonem, który w ogóle nie pasował do jego
groźnego wyglądu. Jego błękitne oczy lśniły, jakby buzowała w
nich energia, która lada chwila znajdzie ujście. Nie zgadzał
się, aby być lokajem, pomyślała. Więc dlaczego nim był? Wolała
jednak nie drążyć tego tematu. Zresztą, nie chciała wtrącać
się do cudzego życia. Miała swoje problemy, które musiała
rozwiązać.
-
Dlaczego wstałaś tak wcześnie? - zapytała Hope i usiadła na
stole, na wprost tarasu, których otaczał niemal cały dom.
Jadalnia akurat była umiejscowiona tak, by można było
zejść prosto do ogrodu. Była to niewielka część parku, który
otaczał całą posiadłość.
-
Nie mogłam zasnąć. Denerwuję się wizytą u księżnej.
-
Niepotrzebnie! - odpowiedziała Hope, która starała się
zagłuszyć swój własny strach.
-
Nie wiemy, jaka ona jest... Nie wiemy, czy przyjmie nas z otwartymi
ramionami, czy wręcz przeciwnie.
-
To się okażę, jak do niej przyjedziemy. A teraz jedz, bo wszystko
zaraz ci wystygnie. Jedziesz ze mną na przejażdżkę?
-
Konną? Chyba żartujesz. Nie.
-
Szkoda – powiedziała tylko Hope i wzruszyła ramionami. Jej
siostra nie przepadała za końmi, wolała książki i wygodny fotel
od siodła i wiatru we włosach. - Przepraszam – zwróciła
się do lokaja, który jeszcze niedawno został osaczony przez
jej młodszą siostrę. - Czy mógłbyś poprosić kogoś, by przygotował mi konia? - Spojrzał na nią wnikliwie, lustrując ją
niebieskimi oczami. Poczuła się nieswojo, lecz gdy mężczyzna
kiwnął głową odetchnęła z ulgą. Wyszedł, a Hope pożegnała
się z siostrą, aby przebrać się w wygodny strój do jazdy.
I
tym razem Samantha pomogła jej w przebraniu się, kolejny raz nie
szczędząc jej pochwał. Hope słuchała wszystkiego cierpliwie, aż
w końcu uwolniła się od pokojówki i wyszła do stajni.
Ubrana
była w ciemnozieloną spódnicę z popeliny, białą bluzeczkę
z obfitą koronką na biuście oraz sztruksowy żakiet. Na głowę
wsunęła niewysoki cylinder z wielką kokardą i czarną woalką.
Osobiście uważała, że nie potrzebne było jej takie strojenie,
ponieważ stroik na głowie był zbędny do jazdy. Szeroką ścieżką
wysypaną żwirem spacerowała w stronę stajni. Obserwowała
krajobraz, który za każdym razem ją zachwycał. Po lewej
stronie miała łagodnie opadające trawniki, które na dole
wieńczył las oraz przylegający do niego ogród. Po prawej
natomiast miała dom, który krył w swym cieniu liczne rabatki
oraz piętrzące się duże kamienie porośnięte mchem lub kwiatami.
Na samym końcu dróżki znajdowało się olbrzymie podwórko
z fontanną pośrodku. Budynek, w którym mieściły się konie
był duży i zadbany. Tuż przed drzwiami stał lokaj, którego
wysłała tutaj, rozmawiał z jakiś starszym mężczyzną. Gdy
zbliżyła się do niego, spojrzał na nią poważnie, skinął głową
i dłonią wskazał drzwi stajni, w których pojawił się
stajenny wraz z niewysoką klaczką.
-
To Atena – odezwał się starszy pan i skłonił się nisko. - A ja
jestem Anthony Holt, zarządca stajni.
-
Bardzo miło mi pana poznać. Hope Winward. - Dygnęła jak na
prawdziwą damę przystało i podeszła do kasztanki. Atena była
spokojna i niezwykle drobna, lecz jak powiedział Holt jej rozmiary
były jedynie pozorem, ponieważ w jej szczupłych kończynach
drzemała niezwykła siła, która sprawiała, że klaczka była
naprawdę szybka. Uśmiechnęła się do mężczyzn i podeszła do
Ateny. Pogłaskała ją czule po chrapach i przytuliła policzek do
jedwabistej sierści na szyi. Złapała za wodzę i przerzuciła je
przez szyję konia, zebrała spódnicę, aby wskoczyć na
siodło, gdy zorientowała się, że na końskim grzbiecie jest
założone damskie siodło, w którym nigdy nie siedziała.
Owszem kilkakrotnie miała okazję, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi i
dobremu wychowaniu wybierała siodło, w którym jeździli
mężczyźni.
-
Czy coś nie tak? - zapytał pan Holt. Hope pokiwała głową.
-
Czy mogę dostać inne siodło? Z przykrością muszę się przyznać,
że nigdy nie jeździłam w damskim i dziś... Wolałabym raczej nie
ryzykować skręceniem karku.
-
Oczywiście – mężczyzna skinął głową, ale przy okazji nie
omieszkał spojrzeć na lokaja, który kiwnął głową.
Nawet
jeśli mężczyznom nie spodobała się jej prośba, to nic nie
powiedzieli. W milczeniu spełnili to, czego chciała i kilka minut
później pędziła na grzbiecie zwinnej klaczy w stronę
lasu. Jak się okazało cała posiadłość ogrodzona była wysokim murem na końcu zwieńczonym starą bramą
porośniętą bluszczem. Zatrzymała się tam i zsiadła z konia, aby
ją otworzyć. Okazało się, że jedno skrzydło było uchylone,
otwarła ją szerzej i przeprowadziła konia. Tuż przed nią
rozpościerały się pagórki, niewielkie dolinki, w których
pasły się owce i krowy, a także kilka koni. Zjechała z pagórka
i ruszyła w stronę zagród. Wokół nich ciągnęła
się piaszczysta droga i znikała gdzieś za wzniesieniem.
Kiedy
już znalazła się na płaskim terenie zorientowała się, że
droga, którą widziała pod bramą okazała się być szerokim
duktem, który najwidoczniej prowadził poza obręb majątku,
prawdopodobnie do miasta. Nie była mistrzem orientacji w terenie,
ale zorientowała się, że za lasem jest droga, którą można
było dotrzeć do majątku od północnej strony, dlatego
wybrała przeciwny kierunek.
Zagrody
zostawiła daleko za sobą. Jechała jakiś czas łąkami i polami
obsianymi bujnym zbożem. Zamierzała już zawrócić, ponieważ
droga zwężała się, lecz kątem oka dostrzegła coś białego.
Odwróciła głowę w tamtą stronę i spostrzegła, że
pomiędzy drzewami przedzierały się jasne ściany budynków. Zsiadła z konia i lawirując
między pniami podeszła do miejsca, najwidoczniej już bardzo dawno
opuszczonego przez ludzi. Zapewne kiedyś był to młyn lub coś
innego, ponieważ wszystkie budynki nie były domami, ale
pomieszczeniami gospodarczymi, w której zapewne trzymano
zapasy. Przywiązała Atenę do studni stojącej w cieniu starej
jabłoni i ruszyła na zwiedzanie. Weszła do pierwszego budynku, w
którym czuć było starością, kurzem i zatęchłymi
ubraniami. Skrzywiła się i wyszła. Kolejny budynek w
przeciwieństwie do poprzedniego był większy i podzielony na dwa
pomieszczenia, lecz w nich wiało pustką. Okiennice zwisały
smętnie, a w oknach już dawno nie było szyb. Oglądnęła się
jeszcze przez ramię i wyszła na zewnątrz. Odetchnęła z ulgą,
ciesząc się słońcem, które starało się przedrzeć przez
gęste korony drzew. Stwierdziła, że na dziś jej wystarczy. Mimo
że miejsce to było opuszczone, jednak sprawiło, że czuła dziwne
uczucie niepokoju. Nadal nie widziała głównego budynku,
który stał dalej od pozostałych i wyglądał zdecydowanie
gorzej. Dach już dawno załamał się pod wpływem własnego
ciężaru, jedna ściana była niemal całkowicie rozburzona,
drewniane schody prowadzące do frontowych drzwi również nie
niemal nie istniały. Zadrżała czując, że ten dom raczej nie miał
zbyt dobrej przeszłości.
Szybko
wydostała się z tego miejsca i pognała Atenę. Klacz ruszyła
ostrym galopem, który sprawiał jej mnóstwo radości.
Siodło było lekkie i przyjemnie skrzypiało pod wpływem jej
ruchów.
W
końcu wjechała na teren majątku księcia Reabourna. Odetchnęła z
ulgą, oglądając się niepewnie za ramię.
Przed
stajnią stało kilku stajennych i czyścili konie, a także
oprowadzali je po padoku. Podbiegł do niej chłopiec, który
zabrał od niej konia. Wtem dostrzegła, że od strony posiadłości
żywym krokiem zmierza jej siostra. Jej mina świadczyła, że stało
się coś naprawdę niedobrego.
-
Nareszcie jesteś! - powiedziała z wyrzutem.
-
Co się stało? Dlaczego jesteś zdenerwowana. - Faith odetchnęła i
spojrzała na nią z prawdziwą udręką.
-
Babcia przyjechała, to znaczy księżna-wdowa.
Spośród wszystkich osób i niedokrytych tajemnic najbardziej intryguje mnie lokaj, którego zresztą mimowolnie polubiłam. Choć wydaje mi się, że biedna Faith na próżno okazuje mu swoje zainteresowanie. Mam nadzieję, że niebawem rozwiniesz ten wątek! :)
OdpowiedzUsuńCo do Lucasa, to dzisiaj pokazałaś odrobinę jego lepszej połówki. Lubię ludzi, którzy nie osiadają na laurach i pomimo iż nie muszą pracować, to jednak to robią. Szkoda tylko, że jest takim chamem względem innych, ale cóż, wszystkiego mieć nie można.
Proszę nie mów, że w tym rozdziale nic się nie dzieje! Wprowadziłaś wiele, naprawdę intrygujących wątków, od których aż mnie skręca z ciekawości - przyjazd babki (dlaczego skończyłaś w takim momencie!), opuszczone budynki, lokaj, jak Hope dowie się o zaręcznynach i co dalej z Lucasem I Hope, rodzice dziewczyn. Jest tego masa! Zostawiłaś mnie dzisiaj z rozszalałą wyobraźnią i naprawdę nie wiem, ile będę w stanie wytrzymać bez nowego rozdziału. takich rzeczy nie powinno się mi robić ;<
Pozdrawiam! :)
Czyżby Lucas miał dwie twarze? Tego się po nim nie spodziewałam, raczej bardziej uwierzyłabym to, że całymi dniami szuka panien lekkich obyczajów, z którymi mógłby spędzić trochę czasu ;> A tutaj taka odmiana. Chociaż się nie spodziewałam, to jest to na plus :)
OdpowiedzUsuńHm, Hope myśli o tym, co działa się z jej rodzicami, zanim wypłynęli do Ameryki i chyba będzie mogła się niedługo dowiedzieć. Jestem ciekawa, czego siostry się od babci dowiedzą i w ogóle jak ta kobieta na nie zareaguje!
Pozdrawiam! :)
Dla Lucas jest fałszywy, bo raczej korona by mu z głowy nie spadła, gdyby był chociaż odrobinkę milszy, ale to też może być jego cechą charakteru, taka arogancja. Niektóre to lubią. :D Może Hope się zmieni, to znaczy...zmieni nastawienie nawet ze względu na dużo inne gorszę rzeczy :D
OdpowiedzUsuńCzekam na dalej!:D
Lece dalej nadrabiać. :)