31 marca 2014

Rozdział 7



Mozart - Requiem



Hope wpadła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i długo się nie ruszała. Chciała, aby złe emocje z niej opadły. Lucas przyszedł tu i jeszcze zachowywał się tak, jakby był pewny, że ona przywita go z niskim pokłonem. Nigdy w życiu! Za pierwszym razem wywarł na niej ogromne wrażenie, lecz po tym, co niechcący usłyszała, wiedziała, że jego wygląd był idealnym okryciem wnętrza, zepsutego, okropnego, dwulicowego! Czy powinna w ogóle podsłuchiwać? Przynajmniej żyłaby w słodkiej nieświadomości, co myśli o niej książę. Ale może dobrze się stało? Jak w ogóle śmiała o nim myśleć? Był księciem, a ona nie miała nawet dobrego tytułu. Jej matka posiadała tytuł hrabiny, lecz czy ona mogła się nim posługiwać? Podejrzewała, że nie mogła tak po prostu nazywać się hrabiną, zapewne musiało to mieć poparcie w prawie, lecz nie zależało jej na tym. Cieszyła się tym, kim była, więc żaden tytuł nie był jej potrzebny do szczęścia.
Poczuła jednak pewien żal, ponieważ książę Wilcott był uosobieniem jej dziecinnych marzeń o księciu, lecz jego charakter i słowa kompletnie zniszczyły to naiwne wyobrażenie.
Kilka godzin później, gdy leżała na łóżku i czytała, usłyszała pukanie do drzwi. Było ono energiczne i głośne.
- Proszę – mruknęła tylko niechętnie. Wiedziała kto za nimi stał.
- Hope, możemy porozmawiać? - zapytała księżna, a dziewczyna podniosła się z łóżka.
- Oczywiście – potaknęła i podeszła do okna, oparła się o parapet i patrzyła na lady, która stała na środku pokoju. W jej twarzy było jednak coś, co sprawiło, że Hope przez chwilę pożałowała swojego zachowania w stajni. Czy nie lepiej było po prostu udawać uprzejmą? Nie, pomyślała gniewnie. Nie pozwoli sobą pomiatać. Może i Wilcott był potężniejszy, miał władze i pieniądze, ale ona nie pozwoli sobie na takie traktowanie. Była biedna, lecz miała swoją dumę i będzie jej bronić, choćby miało to świadczyć o jej skrajnej głupocie.
- Co się stało? - zapytała Charity, a dziewczyna wiedziała o co pyta. Wzruszyła ramionami. Choćby chciała, nie mogła jej nic powiedzieć. Gdyby zwierzyła jej się z tego, co słyszała zapewne stosunki między Charity a Lucasem zdecydowanie pogorszyłyby się, a ona nie chciała stawać w ośrodku tego konfliktu. Nie, to będzie jej wojna i Westalnda, a księżna nie może się do tego mieszać.
- On jest księciem – powiedziała tylko. Czy to mogło być dobre wytłumaczenie? Milady spojrzała na nią tak wnikliwie, iż Hope przestraszyła się nagle, że jej kłamstwo w ogóle nie przejdzie i kobieta wyciągnie z niej wszystko, a na to nie mogła pozwolić.
- I co związku z tym? Czy jego tytuł stanowi dla ciebie jakiś problem? Jesteś snobką?
- Dobry Boże, nie! Oczywiście, że nie jestem – odpowiedziała gwałtownie. - Jestem tu od kilku dni, a spotkałam już księcia Sussex'a, księcia Reabourna i księcia Wilcotta, ten ostatni jest młody i przystojny, więc wywarł na mnie ogromne wrażenie, co nie trudno było zauważyć, prawda? Rzecz w tym, że jestem nisko urodzoną panną, a taki mężczyzna jak on szuka kandydatki równej sobie. Najlepiej pochodzącej z książęcego rodu – odpowiedziała i nagle poczuła się z tym źle. Jakoś wcześniej nie przeszkadzało jej, że mieszka w niewielkiej chatce nad urwiskiem, jej ojciec ma kuźnie, a matka uczy je szyć i gotować, choć sama nigdy za tym nie przepadała.
- Bzdura – parsknęła Charity i usiadła na fotelu obok wygasłego kominka. - Nie chodzi o tytuł, lecz zachowanie, bo to ono świadczy o człowieku. Jeśli jesteś dobra, a taka w istocie jesteś, to nie będzie miało znaczenia, czy jesteś hrabianką, czy też nie. Przecież to wcale nie jest dla niego istotne – powiedziała i uśmiechnęła się do niej.
- Zaraz, czy to przypadkiem nie jest trochę... nadgorliwe? Nie znam go i w sumie nie chcę go poznać. We wrześniu będę już w Bostonie, więc jakikolwiek jest sens, aby roztrząsać moją znajomość z księciem?
Milady zrobiła dziwną minę, jakby wiedziała coś, o czym nie miała pojęcia Hope, a jednocześnie, jakby nie spodziewała się po niej takich słów. Dziewczyna nie chciała jednak jej wypytywać, ponieważ już dość miała tej rozmowy.
- Hope, jeśli jest coś o czym powinnam wiedzieć, to mi powiedz, nie lubię sekretów w moim domu i nie chcę, aby potem stało się coś, czego mogłabyś żałować. Powiedz mi, a ja pomogę ci rozwiązać problem – zaproponowała. Hope jednak pokręciła głową, mocno zaciskając wargi.
- Naprawdę nic się nie stało.
Księżna westchnęła, lecz jej spojrzenie powiedziało Hope, że wcale jej nie wierzy i na tym się nie skończy. Jeszcze czekała je rozmowa.

***

Lucas lubił ciężko pracować, nie tylko za biurkiem, lecz także w majątku, czy przy budowie stoczni. Pojechał do portu, aby przyjrzeć się rosnącym metalowym konstrukcjom, aż w końcu sam zakasał rękawy koszuli i podszedł do młodego chłopaka, który targał za sobą wielką żelazną belkę.
- Może pomóc? - zapytał grzecznie i przyjrzał się chłopakowi. Mógł mieć nie więcej niż osiemnaście lat i nie mniej niż piętnaście. Był wysoki, lecz chudy i kościsty, ale ciężka praca jaką wykonywał wyrobi mu mięśnie, lecz na pewno nie będzie przez to grubszy. Powinien przybrać ciała, wtedy będzie przystojnym młodzieńcem. Jasne włosy schował pod czapką, która zsuwała mu się z głowy, była za duża. Zielone oczy patrzyły na niego przez chwilę czujnie, lecz potem rozszerzyły się w zdumieniu. Rozpoznał go.
- Wasza Książęca Mość! - wykrzyknął robotnik i pochylił się tak nisko, aż metal wysunął mu się z rąk i z łoskotem spadł na ziemię. - Prze... Przepraszam. To niechcący – wydukał, patrząc zmartwiony na belkę, którą tak ciężko mu było ciągnąć po ziemi. Nikt nie chciał mu pomóc, ponieważ wszyscy byli zajęci czymś innym. Prawda jednak była taka, że był fajtłapą i wszyscy bali się z nim nawet usiąść.
- Nic się nie stało. Jak masz na imię? -zapytał tylko książę i podszedł do belki. Musiała ważyć sporo, lecz chłopak dzielnie ją ciągnął za sobą i to przez wiele metrów, sądząc po śladach zostawionych na błocie.
- Peter, ale wszyscy mówią na mnie Pip. - Peter skłonił się nisko, ściągając czapkę.
- Wspaniale. - Lucas jeszcze raz przyjrzał się chłopakowi. Będzie ciężko nieść tę belkę, ponieważ był od niego niższy i wtedy cały ciężar spadnie na jego kościste ramiona. Rozejrzał się wokół i dostrzegł barczystego mężczyznę, który właśnie wyrzucał z taczek kamienie. - Zaczekaj tu.
Podszedł do robotnika i poprosił go o pomoc. Ten oczywiście się zgodził, lecz zawahał się, gdy dostrzegł Pipa. Jednak strach przed księciem był silniejszy niż niechęć do chłopaka. Wszyscy zajęli odpowiednie miejsca i podnieśli żelastwo z ziemi, brudząc sobie przy tym ręce.
Lucas nie bał się ciężkiej pracy. Wolał harować dzień i noc, niż być jak większość arystokratów, która całe dnie potrafiła spędzać w klubach lub na zakupach. Naprawdę nie potrafił tego pojąć, ale też młody książę jako chłopiec pracował fizycznie, więc innej formy na zarabianie nie znał. Teraz nie musiał tego robić, miał od tego ludzi, ale nie chciał obarczać ich wszystkimi obowiązkami, które mógłby sam wykonać.
Oczywiście miał służących w domu, ale dlatego, że mieszkał w pałacu, który ktoś musiał posprzątać, no i dzięki temu, że kiedyś kupił tak cholernie wielki dom ponad sto pięćdziesiąt osób z okolicy miało pracę. Oczywiście liczył samych służących w pałacu, bo przecież byli ogrodnicy, stajenni i dojarki i wiele innych osób, które sprawiały, że wszystko działało jak w zegarku.
Cały dzień spędził pomagając robotnikom przy stawianiu metalowej pochylni. Przez cały ten czas jednak wciąż w jego głowie widział zagniewaną twarz Hope Winward, która napadła na niego w stajni i po chwili ulotniła się niczym dumna królowa, nawet na niego nie spoglądając. Uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie jej spojrzenie, gdy go zobaczyła. W blasku lampy dostrzegł zielony błysk, iskierkę buntu i fascynacji. Pociągał ją, choć nie ona sama nie wiedziała dokładnie, co się z nią dzieje. On wiedział i właśnie ta świadomość była dlań niezwykle pociągająca. Czyż nie ma nic bardziej kuszącego od słodkiej i niewinnej piękności, która nieświadomie wysyła do niego sygnały? Działało to na niego jak wabik. I na innych mężczyzn również. Właśnie w tym był problem. Dziewczyna nic nie wiedziała o tym, że byli zaręczeni, więc gdy tylko zasmakuje życia towarzyskiego zechce poznać mężczyzn, którzy nie będą tak honorowi jak on. Nie będą się przejmowali, że zrujnują jej reputację, choć przecież Amerykanki uważano za bardziej rozwiązłe i śmiałe niż angielskie damy, dlatego właśnie Hope będą uważali za kobietę, którą będzie można uwieść. On doskonale wiedział, że ta mała hrabianka nigdy w życiu nie nawet całowała mężczyzny. A czy inni będą tak spostrzegawczy jak on? Nie. Każdy młody fircyk jest nastawiony na zabawę, na plotki, więc nikogo nie będzie to obchodziło, jaka jest Hope. A czy w ogóle jego powinno obchodzić? Nie, oczywiście że nie.
Stocznia już dawno opustoszała, wszyscy udali się do swoich domów. Jedynie Lucas siedział jeszcze w małym, drewnianym domku – jego biurze, specjalnie tu ustawionym, aby wszelkie formalności związane z projektem załatwić na miejscu.
W końcu opuścił to miejsce, pożegnał się ze strażnikami, którzy pilnowali placu budowy i bramą główną wyszedł. Już dawno odesłał powóz, dlatego teraz szedł chodnikiem, spacerując, wdychając nieświeże powietrze i myśląc. Zastanawiał się nad stocznią i nazwą, którą mógłby jej nadać, lecz nic mu nie przychodziło do głowy. Póki nie powstanie i oficjalnie nie zostanie otwarta, wolał powstrzymać się z tym. Jutro z samego rano będzie musiał się skonsultować z Suttonem, aby omówić z nim wszystkie szczegóły.
W końcu dotarł do domu na Berkeley Street. Służący już dawno spali, więc zapalił świecę pozostawioną przez kamerdynera i poszedł do swego pokoju, aby w końcu odpocząć. Okazało się, że jego pokojowiec zadbał o wszystko. Co prawda woda w żelaznej wannie była już zimna, ale wcale mu to nie przeszkadzało. 

***

Hope przybyła do Anglii w jednym, konkretnym celu, aby dowiedzieć się coś o rodzicach. Skacząca Niedźwiedzica wyjawiła jej, że małżeństwo jej rodziców wcale nie było takie, jakim je widziała, jakie oni sami pokazywali, ale nic więcej nie zdradziła. Stwierdziła, że wyjazd do Anglii będzie pretekstem, aby wszystkiego się dowiedzieć. Indianka dała jej listę z kilkoma nazwiskami..
Długo rozmawiała o tym z Faith, aż obie doszły do wniosku, że powinny dowiedzieć się coś o rodzicach i ich małżeństwie. W końcu, ich przyjaciółka wiedziała coś, co powinny się dowiedzieć. Jednak, co to było? Skacząca Niedźwiedzica powiedziała im, że cokolwiek się dowiedzą w Londynie, niech nigdy nie przestaną kochać matki i ojca.
Właśnie dlatego spakowały się i przypłynęły do Londynu, aby rozgrzebać przeszłość. Nie wiedziała, czy był to dobry pomysł, ale z drugiej strony... Teraz okazało się, że najwidoczniej rodzice mieli przed nimi tajemnice, które chciała poznać.
Dzień wstawał piękny. Słońce świeciło wysoko, bawiąc się promieniami na podłodze. Hope otworzyła oczy i westchnęła z irytacją. Wczoraj księżna zakomunikowała jej i Faith, że jutro po południu wybierają się w odwiedziny do ich babki. Kobiety, która wygoniła matkę z Anglii. Już pałała do niej niechęcią, miała ochotę wygarnąć jej wszystko, co myślała o tym postępowaniu. Jednocześnie chciała zapytać ją o mamę, aby powiedziała im jak najwięcej o niej.
Wstała i poszła do garderoby, aby przygotować suknię. Gdy była w środku ktoś wszedł do pokoju. Okazało się po chwili, że była to jej nowa pokojówka, Samantha. Była to okrągła, lecz niezbyt ładna trzydziestolatka. Hope jednak dostrzegła w niej jednak temperament, a jej duże piwne oczy były okrągłe i świecące. Jej twarz miała przyjacielski wyraz twarz, lecz czasami Hope dostrzegała w niej kompletny zachwyt nie tylko jej sukniami, ale również nią samą. Samantha często powtarzała jej, że jest śliczna jak laleczka. Źle się z tym czuła, ale nic nie mówiła kobiecie, bo nie chciała robić jej przykrości. W końcu, to tylko parę komplementów, które nikomu nie zaszkodzą.
Samantha pomogła jej się ubrać, założyć gorset, pończochy i suknię. Przy okazji chwaląc jej urodę i wspaniały charakter. Hope miała wrażenie, że jej pokojówka za chwilę zacznie pisać na jej cześć poematy. Wyszła pospiesznie z pokoju i zapukała do sypialni Faith. Jednak żaden dźwięk nie wydobył się zza drzwi. Zajrzała do środka, lecz nikogo nie było. Zmarszczyła brwi i weszła głębiej. Przez szeroko otwarte drzwi garderoby dostrzegła, że była pusta, więc wyszła na korytarz.
Kiedy znalazła się w jadalni, musiała przystanąć, aby zorientować się w sytuacji. Faith stała przy kredensie i uśmiechała się prowokująco do lokaja, który nakładał jej na talerz szynkę oraz ser. Patrzyła na niego z błyszczącymi oczami i rozchylonymi ustami. Stała blisko niego, prawie ocierała się o jego ciało. Zwróciła spojrzenie na mężczyznę i zorientowała się, że to ten sam lokaj, którego widziały pierwszego dnia. Potem zniknął gdzieś, a dziś znów się pojawił i właśnie zmagał się z awansami jej młodszej siostry. Wyglądał na wściekłego, lecz jej siostra nie dostrzegła tego, choć przecież wpatrywała się w jego oczy z takim rozmarzeniem. Postanowiła to przerwać, aby Faith nie zrobiła z siebie głupiej gęsi, choć pewnie i tak ominęła ją najważniejsza część tego przedstawienia.
Odchrząknęła cicho i z rozbawieniem patrzyła, jak Faith odsuwa się od lokaja szybko. Mężczyzna nie stracił rezonu i skłonił się głęboko, witając ją cichym „dzień dobry”.
- Czego sobie życzy panienka na śniadanie? - zapytał cichym, służalczym tonem, który w ogóle nie pasował do jego groźnego wyglądu. Jego błękitne oczy lśniły, jakby buzowała w nich energia, która lada chwila znajdzie ujście. Nie zgadzał się, aby być lokajem, pomyślała. Więc dlaczego nim był? Wolała jednak nie drążyć tego tematu. Zresztą, nie chciała wtrącać się do cudzego życia. Miała swoje problemy, które musiała rozwiązać.
- Dlaczego wstałaś tak wcześnie? - zapytała Hope i usiadła na stole, na wprost tarasu, których otaczał niemal cały dom. Jadalnia akurat była umiejscowiona tak, by można było zejść prosto do ogrodu. Była to niewielka część parku, który otaczał całą posiadłość.
- Nie mogłam zasnąć. Denerwuję się wizytą u księżnej.
- Niepotrzebnie! - odpowiedziała Hope, która starała się zagłuszyć swój własny strach.
- Nie wiemy, jaka ona jest... Nie wiemy, czy przyjmie nas z otwartymi ramionami, czy wręcz przeciwnie.
- To się okażę, jak do niej przyjedziemy. A teraz jedz, bo wszystko zaraz ci wystygnie. Jedziesz ze mną na przejażdżkę?
- Konną? Chyba żartujesz. Nie.
- Szkoda – powiedziała tylko Hope i wzruszyła ramionami. Jej siostra nie przepadała za końmi, wolała książki i wygodny fotel od siodła i wiatru we włosach. - Przepraszam – zwróciła się do lokaja, który jeszcze niedawno został osaczony przez jej młodszą siostrę. - Czy mógłbyś poprosić kogoś, by przygotował mi konia? - Spojrzał na nią wnikliwie, lustrując ją niebieskimi oczami. Poczuła się nieswojo, lecz gdy mężczyzna kiwnął głową odetchnęła z ulgą. Wyszedł, a Hope pożegnała się z siostrą, aby przebrać się w wygodny strój do jazdy.
I tym razem Samantha pomogła jej w przebraniu się, kolejny raz nie szczędząc jej pochwał. Hope słuchała wszystkiego cierpliwie, aż w końcu uwolniła się od pokojówki i wyszła do stajni.
Ubrana była w ciemnozieloną spódnicę z popeliny, białą bluzeczkę z obfitą koronką na biuście oraz sztruksowy żakiet. Na głowę wsunęła niewysoki cylinder z wielką kokardą i czarną woalką. Osobiście uważała, że nie potrzebne było jej takie strojenie, ponieważ stroik na głowie był zbędny do jazdy. Szeroką ścieżką wysypaną żwirem spacerowała w stronę stajni. Obserwowała krajobraz, który za każdym razem ją zachwycał. Po lewej stronie miała łagodnie opadające trawniki, które na dole wieńczył las oraz przylegający do niego ogród. Po prawej natomiast miała dom, który krył w swym cieniu liczne rabatki oraz piętrzące się duże kamienie porośnięte mchem lub kwiatami. Na samym końcu dróżki znajdowało się olbrzymie podwórko z fontanną pośrodku. Budynek, w którym mieściły się konie był duży i zadbany. Tuż przed drzwiami stał lokaj, którego wysłała tutaj, rozmawiał z jakiś starszym mężczyzną. Gdy zbliżyła się do niego, spojrzał na nią poważnie, skinął głową i dłonią wskazał drzwi stajni, w których pojawił się stajenny wraz z niewysoką klaczką.
- To Atena – odezwał się starszy pan i skłonił się nisko. - A ja jestem Anthony Holt, zarządca stajni.
- Bardzo miło mi pana poznać. Hope Winward. - Dygnęła jak na prawdziwą damę przystało i podeszła do kasztanki. Atena była spokojna i niezwykle drobna, lecz jak powiedział Holt jej rozmiary były jedynie pozorem, ponieważ w jej szczupłych kończynach drzemała niezwykła siła, która sprawiała, że klaczka była naprawdę szybka. Uśmiechnęła się do mężczyzn i podeszła do Ateny. Pogłaskała ją czule po chrapach i przytuliła policzek do jedwabistej sierści na szyi. Złapała za wodzę i przerzuciła je przez szyję konia, zebrała spódnicę, aby wskoczyć na siodło, gdy zorientowała się, że na końskim grzbiecie jest założone damskie siodło, w którym nigdy nie siedziała. Owszem kilkakrotnie miała okazję, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi i dobremu wychowaniu wybierała siodło, w którym jeździli mężczyźni.
- Czy coś nie tak? - zapytał pan Holt. Hope pokiwała głową.
- Czy mogę dostać inne siodło? Z przykrością muszę się przyznać, że nigdy nie jeździłam w damskim i dziś... Wolałabym raczej nie ryzykować skręceniem karku.
- Oczywiście – mężczyzna skinął głową, ale przy okazji nie omieszkał spojrzeć na lokaja, który kiwnął głową.
Nawet jeśli mężczyznom nie spodobała się jej prośba, to nic nie powiedzieli. W milczeniu spełnili to, czego chciała i kilka minut później pędziła na grzbiecie zwinnej klaczy w stronę lasu. Jak się okazało cała posiadłość ogrodzona była wysokim murem na końcu zwieńczonym starą bramą porośniętą bluszczem. Zatrzymała się tam i zsiadła z konia, aby ją otworzyć. Okazało się, że jedno skrzydło było uchylone, otwarła ją szerzej i przeprowadziła konia. Tuż przed nią rozpościerały się pagórki, niewielkie dolinki, w których pasły się owce i krowy, a także kilka koni. Zjechała z pagórka i ruszyła w stronę zagród. Wokół nich ciągnęła się piaszczysta droga i znikała gdzieś za wzniesieniem.
Kiedy już znalazła się na płaskim terenie zorientowała się, że droga, którą widziała pod bramą okazała się być szerokim duktem, który najwidoczniej prowadził poza obręb majątku, prawdopodobnie do miasta. Nie była mistrzem orientacji w terenie, ale zorientowała się, że za lasem jest droga, którą można było dotrzeć do majątku od północnej strony, dlatego wybrała przeciwny kierunek.
Zagrody zostawiła daleko za sobą. Jechała jakiś czas łąkami i polami obsianymi bujnym zbożem. Zamierzała już zawrócić, ponieważ droga zwężała się, lecz kątem oka dostrzegła coś białego. Odwróciła głowę w tamtą stronę i spostrzegła, że pomiędzy drzewami przedzierały się jasne ściany budynków. Zsiadła z konia i lawirując między pniami podeszła do miejsca, najwidoczniej już bardzo dawno opuszczonego przez ludzi. Zapewne kiedyś był to młyn lub coś innego, ponieważ wszystkie budynki nie były domami, ale pomieszczeniami gospodarczymi, w której zapewne trzymano zapasy. Przywiązała Atenę do studni stojącej w cieniu starej jabłoni i ruszyła na zwiedzanie. Weszła do pierwszego budynku, w którym czuć było starością, kurzem i zatęchłymi ubraniami. Skrzywiła się i wyszła. Kolejny budynek w przeciwieństwie do poprzedniego był większy i podzielony na dwa pomieszczenia, lecz w nich wiało pustką. Okiennice zwisały smętnie, a w oknach już dawno nie było szyb. Oglądnęła się jeszcze przez ramię i wyszła na zewnątrz. Odetchnęła z ulgą, ciesząc się słońcem, które starało się przedrzeć przez gęste korony drzew. Stwierdziła, że na dziś jej wystarczy. Mimo że miejsce to było opuszczone, jednak sprawiło, że czuła dziwne uczucie niepokoju. Nadal nie widziała głównego budynku, który stał dalej od pozostałych i wyglądał zdecydowanie gorzej. Dach już dawno załamał się pod wpływem własnego ciężaru, jedna ściana była niemal całkowicie rozburzona, drewniane schody prowadzące do frontowych drzwi również nie niemal nie istniały. Zadrżała czując, że ten dom raczej nie miał zbyt dobrej przeszłości.
Szybko wydostała się z tego miejsca i pognała Atenę. Klacz ruszyła ostrym galopem, który sprawiał jej mnóstwo radości. Siodło było lekkie i przyjemnie skrzypiało pod wpływem jej ruchów.
W końcu wjechała na teren majątku księcia Reabourna. Odetchnęła z ulgą, oglądając się niepewnie za ramię. 
Przed stajnią stało kilku stajennych i czyścili konie, a także oprowadzali je po padoku. Podbiegł do niej chłopiec, który zabrał od niej konia. Wtem dostrzegła, że od strony posiadłości żywym krokiem zmierza jej siostra. Jej mina świadczyła, że stało się coś naprawdę niedobrego.
- Nareszcie jesteś! - powiedziała z wyrzutem.
- Co się stało? Dlaczego jesteś zdenerwowana. - Faith odetchnęła i spojrzała na nią z prawdziwą udręką.
- Babcia przyjechała, to znaczy księżna-wdowa.

3 komentarze:

  1. Spośród wszystkich osób i niedokrytych tajemnic najbardziej intryguje mnie lokaj, którego zresztą mimowolnie polubiłam. Choć wydaje mi się, że biedna Faith na próżno okazuje mu swoje zainteresowanie. Mam nadzieję, że niebawem rozwiniesz ten wątek! :)
    Co do Lucasa, to dzisiaj pokazałaś odrobinę jego lepszej połówki. Lubię ludzi, którzy nie osiadają na laurach i pomimo iż nie muszą pracować, to jednak to robią. Szkoda tylko, że jest takim chamem względem innych, ale cóż, wszystkiego mieć nie można.
    Proszę nie mów, że w tym rozdziale nic się nie dzieje! Wprowadziłaś wiele, naprawdę intrygujących wątków, od których aż mnie skręca z ciekawości - przyjazd babki (dlaczego skończyłaś w takim momencie!), opuszczone budynki, lokaj, jak Hope dowie się o zaręcznynach i co dalej z Lucasem I Hope, rodzice dziewczyn. Jest tego masa! Zostawiłaś mnie dzisiaj z rozszalałą wyobraźnią i naprawdę nie wiem, ile będę w stanie wytrzymać bez nowego rozdziału. takich rzeczy nie powinno się mi robić ;<
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyżby Lucas miał dwie twarze? Tego się po nim nie spodziewałam, raczej bardziej uwierzyłabym to, że całymi dniami szuka panien lekkich obyczajów, z którymi mógłby spędzić trochę czasu ;> A tutaj taka odmiana. Chociaż się nie spodziewałam, to jest to na plus :)
    Hm, Hope myśli o tym, co działa się z jej rodzicami, zanim wypłynęli do Ameryki i chyba będzie mogła się niedługo dowiedzieć. Jestem ciekawa, czego siostry się od babci dowiedzą i w ogóle jak ta kobieta na nie zareaguje!

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla Lucas jest fałszywy, bo raczej korona by mu z głowy nie spadła, gdyby był chociaż odrobinkę milszy, ale to też może być jego cechą charakteru, taka arogancja. Niektóre to lubią. :D Może Hope się zmieni, to znaczy...zmieni nastawienie nawet ze względu na dużo inne gorszę rzeczy :D
    Czekam na dalej!:D
    Lece dalej nadrabiać. :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.