Tchaikovsky - Sleeping Beauty ( walc )
W
salonie panowała tak sztywna atmosfera, iż Hope miała wrażenie,
że za chwilę będzie mogła wyciągnąć nóż i pokroić ją,
jak ciasto śliwkowe, które stało przed nią nietknięte.
Księżna-wdowa
siedziała na fotelu, a obok niej stała wysoka, lecz chuda jak patyk
panna Jones-Smith, była to jej dama do towarzystwa. Na twarzy
starszej kobiety malowała się dezaprobata połączona z niechętnym
podziwem. Już na wstępie, nawet się nie witając powiedziała, że
obie wyrosły na urodziwe panienki, choć kompletnie nieobyte w
świecie. Raz po raz rzucała w ich kierunku ostre spojrzenia, jakby
miała zamiar przebić je na wylot.
-
Skoro już tu jesteście, to powiedzcie mi, czy wasza matka
powiedziała wam, co się stało prawie dwadzieścia jeden lat temu?
- zapytała je w końcu, szczególnie zwracając się do Hope.
-
Nie, matka nic nam na ten temat nie mówiła – pokiwała
głową starsza z sióstr Winward. Hope poczuła, że oto
nadeszła chwila, która zakończy ich pobyt w Anglii.
-
Więc i ja nic na ten temat nie powiem. To przeszłość, trzeba o
niej zapomnieć. Przypłynęłyście tu, więc musimy się wami
odpowiednio zająć – powiedziała tylko i z namysłem spojrzała
na Charity, która siedziała potulnie w kącie sofy i
potakiwała kobiecie.
Babka,
której nigdy nie widziały, siedziała teraz z nimi, budząc
strach wśród zebranych i roztaczając swój
niepodważalny autorytet. Ostrym spojrzeniem mierzyła je od stóp
do głów.
Hope,
która już powoli rozumiała zasady panujące wśród
angielskiej arystokracji, zanim weszła do salonu, gdzie już była
księżna-wdowa, za radą ciotki Charity pobiegła do swojego pokoju,
aby się przebrać w strój odpowiedni na wizytę kobiety nie
tyle wysoko postawionej w społeczeństwie, ale również
blisko spokrewnionej.
Księżna-wdowa
była osobą niską, lecz pulchną. Siwe włosy upięła w skromny
kok przyozdobiony jedynie szylkretowymi grzebieniami. Na sobie miała
długą, szykowną suknię z satyny, a na dłoniach atłasowe
rękawiczki. Małą, płócienną torebeczkę położyła sobie
na kolanach.
-
W niedzielę wydaję uroczysty bal z okazji waszego przypłynięcia –
powiedziała w pewnym momencie starsza kobieta i zerknęła najpierw
na Hope, a zaraz potem na Faith. Obie dziewczyny spojrzały na nią
wyczekująco. - Do tego czasu macie nauczyć się tańczyć. Nie
chcę, żebyście przyniosły mi wstyd, ponieważ na tym balu będzie
bardzo wielu ważnych gości, nawet sam książę regent. Chcę,
abyście zachowywały się odpowiednio. Mimo że wychowałyście się
na wsi zapomnianej przez Boga, to nie zwalania was to z obowiązku
znania dobrych manier. - Z tymi słowy wstała z zamiarem pożegnania
się. - Liczę na waszą rewizytę jutro w południe. - Wyszła.
Hope
przez chwilę siedziała osłupiała, a gdy w końcu zdumienie
uciekło z niej, jego miejsce zajął gniew. Jak śmiała mówić
do nich w ten sposób?! Jakim prawem obrażała je w ten
sposób? Czy przypadkiem to nie ona nie odzywała się do nich
przez ten czas, gdy były w Bostonie? To przecież ona zapomniała o
własnej córce, wyrzekając się jej i jednocześnie
potępiając za coś, co uczyniła z miłości. Teraz śmiała mówić
im, co mają robić? Nigdy w życiu!
Oburzona
wstała i wyszła z salonu, Faith została na swoim miejscu i na swój
sposób zmagała się ze słowami starszej kobiety.
Nim
zdążyła pomyśleć, wyszła z domu i skierowała się w stronę
stajni. Kątem oka dostrzegła jeszcze dwóch jeźdźców.
Zignorowała ich i pobiegła czym prędzej w miejsce, gdzie miała
nadzieję odnaleźć spokój.
Wśród
zwierząt czuła się najlepiej. One nigdy nie rozkazywały, nigdy
nie odrzucały i nie raniły. A tu, odkąd poznała tych ludzi miała
wrażenie, że wszyscy oczekują od niej i Faith, że zaakceptują
ich, mimo że tyle lat milczeli. I wcale nie miała na myśli Charity
i księcia Sussex'a, lecz księżnę-wdowę. Jakim prawem decydowała
o nich, milcząc przez tyle lat? Sądziła, że z taką łatwością
podporządkują się jej rozkazom? Bo co? Bo organizowała bal na ich
cześć? Nie czuła ani wdzięczności ani też żadnej sympatii do
starszej kobiety.
Konie
parskały cicho, stukały podkutymi kopytami i jadły głośno
pachnące siano. Hope poznała już wszystkie konie i wszystkie je
pokochała. Jej ulubionym był Ares, choć nadal nie ułożony i
diabelsko złośliwy. Jeden ze stajennych powiedział jej, iż koń
nawet po ułożeniu pozostanie cholernikiem i będzie nadawał się
jedynie dla wytrawnego jeźdźca, który opanuje jego nerwowe
zapędy. Odszukała boks ogiera, lecz był on pusty. Dlatego
skierowała się na padok, który usytuowany był całkiem z
tyłu, aby układanie konia przebiegało w kompletnej ciszy i
izolacji.
Wyszła
na oświetlony słońcem wielki plac. Wyłożony kocimi łbami
okrągły dziedziniec kończył się wysokimi ogrodzeniami, za
którymi kilkanaście osób szkoliło konie. Za
ogrodzeniami i piaszczystą drogą znajdował się las, a także
kilka pastwisk. Na jednym z padoków dostrzegła Aresa oraz
stajennego wraz z panem Holtem. Obaj mężczyźni starali się
uspokoić wierzgającego konia, który najwidoczniej próbował
pozbyć się siodła. Niepewnie podeszła bliżej i obserwowała
wszystko między drewnianymi belkami.
-
Trzymaj go! - powiedział zdyszany zarządca stajni. Koń nie
zważając na mężczyzn trzymających go na lonży zaczął
galopować wokół ogrodzenia. Kiedy przebiegł obok niej, Hope
odskoczyła instynktownie. Ciemne ślepia konia łypnęły na nią, a
po chwili, jakby próbując udowodnić także jej, że nikt nie
jest w stanie go obłaskawić, zaczął kopać, rżeć i jeszcze
szybciej biegać po padoku. Oni próbowali go przyuczyć do
siodła czy złamać? Siła nie była rozwiązaniem, lecz co mogła
wiedzieć na ten temat? Odkąd pamiętała w ich stajni stała klacz,
która była grzeczniejsza niż piesek pokojowy pani Bitters, choć bała się burzy.
Nie
mogła znieść widoku rżącego ogiera, więc odwróciła się
na pięcie i ruszyła w kierunku stajni, z której po chwili
wyszedł książę Reabourn a także książę Wilcott. Zjeżyła się
na widok tego ostatniego, lecz uznała, że będzie wzorem kultury i
opanowania, choć miała wielką ochotę skoczyć mu do gardła albo
wydrapać oczy. Nagle dał się słyszeć głośny trzask, jęk konia
i krzyki mężczyzn.
-
Uciekać! - krzyknął Holt. Hope obejrzała się i dostrzegła
Aresa, który najwidoczniej zwalił się całym ciężarem na
ogrodzenie i doszczętnie je połamał w tym jednym miejscu. Podniósł
się jednak szybko i zaczął galopować w jej stronę. Z
przerażeniem obserwowała, jak gna wprost na nią. Nie wiele
się namyślając zaczęła biec drogą prowadzącą w stronę lasu.
Jeśli uda jej się uciec przed koniem, co nie było zbyt
prawdopodobne, to drzewa powinny go spowolnić.
-
Hope! Uciekaj! - usłyszała krzyk mężczyzny. Nie odwracała się,
lecz pędziła co sił w nogach do najbliższych drzew, choć koń
zbliżał się w zastraszającym tempie. Słyszała głuche dudnienie
kopyt o podłoże, głośny oddech ogiera i krzyki mężczyzn, Gdyby
była w spodniach, biegłoby jej się znacznie szybciej i lepiej.
Materiał sukienki plątał jej się między nogami i to właśnie
przez niego przewróciła się na piaszczystej drodze. Piasek
nasypał jej się do ust, wpadł za dekolt. Skuliła się na ziemi,
czując, że lada chwila zostanie stratowana przez Aresa. Kątem oka
dostrzegła zwierzę, które zaryło kopytami w ziemi i
obsypało ją piaskiem. Uniósł się na zadnich nogach i
przecinając powietrze przednimi donośnie zarżał, sprawiając, że
natura niemal wstrzymała z wrażenia oddech. Hope również
przestałą oddychać. Ares gwałtownie opadł, a jego wielkie kopyta
znalazły się blisko jej stóp. Jeszcze cal i zmiażdżyłby
jej nogi. Tańcząc, kopiąc i wierzgając zaczął ją okrążać i
nie pozwalając zrobić jej żadnego ruchu. Nieco uniosła głowę i
dostrzegła zbliżających się mężczyzn. Na ich czele biegł
książę Wilcott. Koń zagrażał jej życiu i zdrowiu, więc
odczuła ogromną ulgę na jego widok. W tej okropnej sytuacji jednak
przyszła jej myśl. Biegnąc tu narażał swe życie, choć przecież
wcale jej nie lubił. Więc nie pozwoli na to, aby potem, gdy zdoła
ją wyratować narzekał na to, że przez nią mogło mu się coś
stać.
Koń
zmienił nieco swoje zachowanie i zaczął wierzgać w miejscu.
Dlatego powoli odsuwając się od niego, obserwowała go. Chciała
uciec. W końcu wstała szybko i ruszyła sprintem w stronę grupki
sosenek, które dadzą jej schronienie. Ogier zajęty swoim
gniewem dopiero po chwili zauważył, że jego obiekt szaleńczej
złości uciekał. Ruszył więc za dziewczyną, rżąc gniewnie,
jakby próbował ją ostrzec, że i tak przed nim nie ucieknie.
Dziewczyna była bardzo blisko młodnika, lecz koń był szybszy.
Zabiegł jej drogę i stanął dęba, kopiąc przednimi kopytami.
Hope znalazła się zbyt blisko. Dlatego Ares opadając na ziemię po
prostu uderzył ją kopytem w głowę, rozcinając skroń. Po
chwili z rany zaczęła sączyć się krew, zalewając jej pół
twarzy, brudząc sukienkę i kapiąc na ziemię. Hope zemdlała i
upadła na ziemię.
-
Cholera! - wrzasnął Lucas widząc jak dziewczyna upada zemdlona
wprost pod końskie kopyta. Biegł najszybciej jak potrafił. Gdy
znalazł się na miejscu tragedii, rozłożył ręce i głośnymi
wrzaskami odpędził konia. Ares okręcił się na kopycie i czmychnął
w sosny, po chwili całkowicie znikając w lesie. Młody książę
dopadł do rannej dziewczyny i zaklął siarczyście widząc poważną
ranę na głowie. Klęknął tuż przy niej i dłońmi przesuwał po
ciele sprawdzając, czy nie ma złamań. Nogi, ręce, a także żebra
wydawały się być całe, lecz głowa była cała pokrwawiona.
Ogniście rude włosy skleiła krew.
-
Żyje?! - zawołał Reabourn, który zaraz po Lucasie dobiegł
do dziewczyny. Młody książę wziął ją na ręce i skierował się
do domu.
-
Sprowadźcie lekarza i to już! - zarządził, gdy minęli osłupiałą
grupkę stajennych. Holt wydał odpowiednie rozkazy. Jeden pobiegł
do stajni, a reszta udała się na poszukiwanie Aresa.
Hope
leżała bez życia w ramionach księcia, który biegł, co sił
do domu. Kiedy zobaczył, jak dziewczyna ucieka przed rozszalałym
koniem padł na niego blady strach. Gdyby nie jej zwinność, zapewne
rozniósłby ją na kopytach. A zrobiłby to z łatwością, bo
panna Winward była drobna. Dlaczego wtedy czuł to, co czuł? Sam
nie wiedział. Po prostu nie chciał, aby dziewczynie coś się
stało.
W
końcu wraz z Reabournem dotarli do domu, gdzie dopadli pierwszego
lepszego służącego, aby ten zawiadomił wszystkich, iż panienka
Hope jest ranna, a sam pobiegł na górę, aby ułożyć ją na
łóżku. Wpadł do pierwszej sypialni z brzegu i położył ją
wśród poduszek.
-
Charity, jesteśmy tutaj! - zawołał Reabourn i wszedł do sypialni,
zostawiając otwarte drzwi. Po chwili do pomieszczenia wpadła
Charity i Faith. Obie były śmiertelnie blade.
-
Boże, Hope! - Młodsza siostra rzuciła się w kierunku starszej,
lecz powstrzymał ją Lucas.
-
Nie, odsuń się, bo jest ranna.
-
Zostaw mnie! Chcę do siostry! - krzyknęła na niego, lecz ten
złapał ją w pasie i odsunął od łóżka.
-
Zrobisz jej krzywdę, pani.
Faith
w końcu uspokoiła się na tyle, by zrozumieć cały ogrom sytuacji,
a wtedy łzy same popłynęły po policzkach. Księżna również
się rozpłakała. Widok jaki przedstawiała ranna dziewczyna był
okropny. Całą suknię miała zakrwawioną, twarz również, a
włosy lepkie od krwi przykleiły się do czaszki. Skórę miała
białą jak prześcieradło, na którym leżała.
Pokojówka
Hope, dowiedziawszy się o wypadku swojej pani, natychmiast
przybiegła z lamentem do pokoju i łkając stała w kącie. W końcu
jeden z lokai przyniósł miskę i ciepłą wodę, aby oczyścić
rany, a dwadzieścia minut później zjawił się lekarz.
Niewysoki, chudy pan z bujną rudą czupryną z prawdziwą troską zajął się panienką.
Ranę już oczyszczono, więc pozostało mu tylko ją zszyć.
Rozejrzał się wokół i z wahaniem zapytał zebrane osoby:
-
Czy mógłby prosić o pomoc? Chciałbym jej zszyć ranę, ale
obawiam się, że ból jaki jej zadam może sprawić, że się
obudzi.
Lucas
zaoferował się jako pierwszy, a książę Reabourn przytrzymał
Faith, która nagle zaczęła protestować. Doktor przygotował
się do zabiegu: wyjął nić, igłę polał spirytusem, a niewielką
szmatkę z otworem położył na twarzy dziewczyny.
Na
początku szycie szło bardzo łatwo, lekarz starał się robić to
szybko i sprawnie. Panie odwracały wzrok od tego okropnego widoku,
natomiast panowie marszcząc brwi patrzyli, jak nieprzytomna
dziewczyna jest raz za razem nakłuwana. Lekarz zbliżał się do
końca, gdy nagle Hope zaczęła się poruszać i cicho jęczeć z
bólu.
-
Spokojnie... Cicho – szeptał Lucas wprost do jej ucha. - Nie bój
się, zaraz przestanie boleć – mówił do niej jak do
przestraszonej klaczki, która bała się zaufać człowiekowi.
Najwidoczniej jego łagodny głos i czuły dotyk pomógł, bo po
chwili Hope uspokoiła się i opadła bezwiednie w jego ramiona.
Lucas poprawił ją i oparł plecami o swój tors, co jedynie
sprawiło, iż jej biodra nagle znalazły się między jego udami, a
pośladki w niebezpiecznie bliskiej odległości od jego członka.
Starał się trzymać ją jak najdalej od siebie, aby nie czuć jej
krągłości przy ciele, ale w końcu poczuł znane mu już gorąco,
które zaczęło pulsować w nim, jego męskość nabrzmiała,
czul ból pragnienia, który z każdą chwilą rósł i
rósł, aż w końcu miał wrażenie, że cały stał się
pożądaniem. Nieświadomie zacisnął palce na wątłych ramionach
Hope, co sprawiło, iż dziewczyna szarpnęła się przez sen z
powodu nagłego bólu, gdy lekarz wbijał w skórę igłę.
Zorientował się, co się dzieje i rozluźnił uchwyt.
To,
co się z nim działo okazało się być niespodziewane. Nie sądził,
że w chwili, gdy nieprzytomna dziewczyna z krwawą raną na głowie
jest szyta, on zapragnie jej w tak potwornie bolesny sposób.
Sam siebie nie podejrzewał się o siłę żądzy, jaka w nim
wybuchła po niemal znikomym kontakcie ich ciał. To było absurdalne
i niedorzeczne, a także śmieszne. Nie mógł jej pragnąć i
przede wszystkim nie chciał. I wcale nie chodziło o ich statusy
społeczne, ale raczej o to, jakie różnice ich dzieliły: nie
tylko wiekowe, ale doświadczenie, sposób postrzegania świata.
Hope była jeszcze młoda i zachwycająco śliczna, ale jej spojrzenie na rzeczywistość było równie słodkie jak ona sama. Patrzyła na wszystko przez pryzmat przeczytanych lektur i marzeń. Widział w jej
oczach pobudzającą zmysły niewinność, która potrafiła
wybielić człowieka nawet o najgorszym charakterze. Takiej
niewinności nie mogły dotknąć jego brudne dłonie. Ale już
zdążył się przekonać, że życie wciąż rzucało mu kłody pod
nogi i bywało momentami cholernie trudne. Wiedział doskonale, że
przyjazd Hope do Anglii był dla niego kolejnym przeciwieństwem, z
którym musiał się zmierzyć, a jego sytuację pogarszał
dodatkowo fakt, iż byli zaręczeni, co prawda panna Winward nie
miała o tym zielonego pojęcia, ale on wiedział i to napawało go
niechęcią do dziewczyny, choć przecież jedyną jej winą było
to, że oddała się pod opiekę Sussex'a.
Doktor
Leander skończył szycie, co zakomunikował pełnym aprobaty
mlaśnięciem.
-
Niech ją pan ułoży powoli na łóżku. Jeden z waszych
stajennych powiedział, co się stało, a wnioskując z jego
opowieści i głębokości rany, panienka powinna wkrótce się
obudzić. Nie straciła dużo krwi, lecz na pewno przez kilka dni
będzie słaba i odczuje silne bóle głowy. Niech co najmniej
tydzień pozostanie w łóżku, a jeśli będzie się coś
działo niedobrego, to proszę mnie zawiadomić – polecił lekarz.
Wstał i we wcześniej przygotowanej misce opłukał ręce, a potem
czystą wodą przemył skórę twarzy dziewczyny. - Przyjadę
zdjąć szwy za kilka dni, więc do tej pory proszę je przemywać
tym roztworem raz dziennie, wieczorem. - Z wielkiej, skórzanej
torby wyciągnął niewielką buteleczkę i podał ją najbliżej
stojącemu Lucasowi, ten z kolei oddał ją Reabournowi i bez słowa
opuścił pokój wzbudzając tym samym nieco zainteresowania
wśród zebranych.
Lekarz
szykował się do wyjścia, zanim jednak wyszedł dał Reabournowi coś na ból głowy dla poszkodowanej. Faith i Charity natychmiast dopadły do
łóżka dziewczyny i łzawym wzrokiem spoglądały na bladą
twarz Hope. Książę odprowadził doktora, przy okazji
opłacając jego usługę.
Późnym
wieczorem, gdy większość służby poszła już spać, Faith weszła
do pokoju siostry, a pod pachą trzymała książkę. Cicho zamknęła
za sobą drzwi i wolnym krokiem podeszła do łoża, na którym
leżała wciąż nieprzytomna starsza siostra.
-
Nie wiem, czy mnie słyszysz, ale mam nadzieję, że tak. Poczytam
ci, co? Wyszukałam jakąś głupią historyjkę z serduszkiem. Na
pewno ci się spodoba. - Powoli wspięła się na łóżko i
położyła obok siostry tak, by nie zrobić jej krzywdy i zaczęła
czytać.
Dopiero
dzień później, późnym popołudniem Hope odzyskała
świadomość. Przebudziła się powoli, akurat w chwili, gdy jej
pokojówka przemywała ranę na głowię. Zaskoczona syknęła
cicho, ponieważ rana lekko ją zapiekła.
-
Już wszystko w porządku, panienko. Jestem przy panience – mówiła
do niej cicho i łagodnie. Hope przez chwilę leżała nieruchomo,
starając się przypomnieć sobie wszystko.
Przymknęła
powieki i z zakamarków pamięci powoli wydobywała wspomnienia
wypadku. Ares uciekł z padoku i gnał w jej stronę. Uciekała przed
nim, aż w końcu się przewróciła... Głowa eksplodowała
potwornym bólem. Jęknęła i przylgnęła do poduszek.
Pokojówka
natychmiast wybiegła z pokoju, powiadamiając o przebudzeniu Hope
jej młodszą siostrę oraz księżnę. Małżonek Charity był
obecnie poza domem. Faith natychmiast wpadła do pokoju zdyszana.
-
Boże, Hope! Nareszcie się obudziłaś! - krzyknęła nie do końca
zdając sobie sprawę ze stanu siostry. Wiedziała, że nie była w
najlepszej formie, ale nie miała pojęcia, że Hope w tej chwili
przeżywała istne katusze, gdy krzyk dziewczyny niemal sprawił, iż
jej głowa pękła z bólu. Słaba i obolała uniosła się na
pościeli chcąc przywitać się z Faith, ale z jękiem opadła na
poduszki. Nie była w stanie zrobić nic więcej, niż tylko leżeć
i pozwalać się tulić siostrze.
Po
chwili do sypialni wpadła Charity i z podobnym okrzykiem na ustach
podbiegła do łóżka. Obie kobiety na przemian zaczęły
wypytywać ranną o jej stan zdrowia, aż w końcu dopuszczona do
głosu Hope wyznała, że boli ją wszystko, a najbardziej głowa.
-
Lekarz przepisał ci coś, co powinno złagodzić twój ból.
Zaraz to przyniosę – powiedziała Charity i szybko wyszła z
pokoju.
-
Cieszę się, że już jesteś z nami – szepnęła Faith, starając
się powstrzymać łzy, które napływały jej do oczu.
-
Długo spałam? - zapytała, rozczulona troską młodszej siostry.
-
Od wczorajszego wypadku.
-
Naprawdę? Spałam dwa dni?
-
Niecałe dwa dni! Nikt się temu nie dziwi, skoro kopnął cię koń
– syknęła i spojrzała na nią karcąco. Hope przez chwilę miała
wrażenie, iż role się odwróciły i teraz Faith jest jej
starszą siostrą, która gani ją za coś, co tak naprawdę
nie było jej winą. Ares naprawdę zwariował. - Zachowanie tego
potwora było naprawdę przerażające. Książę Reabourn i Wilcott
opowiedzieli nam, co się stało, gdy weszli na południowy
dziedziniec. Widzieli wszystko, co się działo i, nie uwierzysz, ale
to Wilcott cię uratował. Znaczy, pierwszy przybiegł na miejsce
wypadku i potem przyniósł cię tu. Niesamowite, prawda?
Hope
słuchała słów siostry z bijącym gwałtownie sercem. Więc
to Lucas ją uratował i niósł w ramionach? Rzeczywiście, to
było dość niesamowite, zważywszy, że jej nie lubił. Ona zresztą
też podzielała tę niechęć, ale mimo to... Pomimo wypadku, nie
potrafiła wyrzucić z głowy dzień, w którym pierwszy raz
go ujrzała i wrażenie jakie na niej zrobił. Bolała ją głowa,
lecz umysł doskonale radził sobie z przypominaniem chwili,
gdy ich oczy się spotkały. A potem wszystko zepsuł nazywając ją
i Faith skamlącymi żebraczkami. To jednak nie miało znaczenia.
Ważne było to, że przyniósł ją tutaj, a przecież od
miejsca wypadku do pałacu Hawskvillów naprawdę było daleko
dla osoby, która niosła w ramionach coś ciężkiego.
Naprawdę było to niesamowite.
Do
pokoju przyszła w końcu Charity. Szybko przygotowała lekarstwo
zgodnie z zaleceniami doktora i podała je Hope, która małymi
łyczkami wypiła obrzydliwie smakujący napój. Po wypiciu
oddała szklankę kobiecie i krzywiąc się brzydko opadła na
poduszki. W ustach czuła gorzki smak lekarstwa, toteż poprosiła o wodę. Samantha, która stała cicho w kącie szybko
wybiegła z pokoju, aby przynieść swojej pani coś do picia.
-
Jak się czujesz? - zapytała Charity i z troską spojrzała na jej
bladą twarz, posiniaczone czoło i ranę, po której na pewno
zostanie blizna.
-
Niezbyt dobrze. Głowa strasznie mnie boli i czuję się taka...
słaba. Mam wrażenie, że świat wokół mnie faluje.
Charity
uśmiechnęła się lekko i usiadła na łóżku, plecami
opierając się o drewniane podwyższenie w nogach łóżka.
-
Gdybym nie wiedziała, co się stało pomyślałabym, że masz
kociokwik, bo skutki uboczne są podobne.
-
Nie lubię alkoholu – prychnęła cicho Hope i uśmiechnęła się
blado, przy okazji dłonią pocierając o czoło. Palcami natrafiła
na dziwną nierówność na czole na linii, gdzie kończą się
włosy, a zaczyna czoło. Zmarszczyła czoło i poczuła lekkie
pieczenie, coś ciągnęło skórę. - Mam szwy? - zapytała
zszokowana. Sądziła, że nic wielkiego jej się nie stało, a ona
miała ranę na głowie!
-
Tak, trzy – potaknęła Faith. - Ale niedługo doktor ci je
ściągnie.
Nie rozumiem, dlaczego rozdział Ci się nie podoba. Moim zdaniem jest naprawdę dobry i, ja osobiście, nie widziałam błędów i nic nie rzuciło mi się w oczy. No i uwielbiam Lucasa jak wybawcę i ratownika <3 Muszę jakoś ustabilizować emocje jakimi go obdarzam, bo są one naprawdę skrajne.
OdpowiedzUsuńBiedna Hope nie ma zielonego pojęcia, jak oddziałuje na Wilcotta, chociaż pewnie z tą wiedzą byłaby całkowicie przerażona. Co mnie właściwie nie dziwi. Zresztą sam Lucas był przerażony tym jak zachowuje się jego ciało, przy zakrwawionej, osłabionej kobiecie (czy to nie dewiacja? xD). Szkoda jednak, że już się nie pojawił, czyżby obawiał siękonsekwencji tego, co się wydarzyło? Aczkolwiek czekam na jego przybycie i pewnie sowite podziękowania Hope. Uwielbiam sceny z nimi! :)
Pozdrawiam
Po prostu nie czuję tego rozdziału i mam wrażenie, że mogłabym go lepiej napisać, gdybym bardziej się postarała, ale cieszę się, że mimo moich utyskiwań spodobał Ci się rozdział:)
UsuńHaha, bo Lucas chyba taki właśnie jest - skrajny, więc i takie emocje wzbudza, albo raczej powinien wzbudzać.
Raczej nie wiedziałaby, co z tym zrobić i co to oznacza dla niej. Hope mimo wszystko jest zielona jak jabłuszko i może słyszała lub czytała o "pożądaniu", ale tak naprawdę nie ma pojęcia z czym to się wiąże, zwłaszcza, że pragnie ją ktoś taki jak Lucas. Hahaha, Boze broń, nie wydaję mi się, że byłaby to dewiacja, raczej może sam fakt, iż to Hope znalazła się blisko niego, co prawda zupełnie nieprzytomna, ale raczej nie miało to takiego znaczenia. Hmm, może po prostu chciał ochłonąć? Zobaczymy, co będzie dalej :)
Ja również pozdrawiam! <3
Biedna Hope, mogła zginąć rozdeptana przez wierzchowca, bo dwóch mężczyzn nie potrafiło sobie poradzić z koniem. Uff, dobrze, że to tylko rozcięta głowa i kilka szwów, bo mogło to się skończyć znacznie poważniejszymi obrażeniami. Ale ma dziewczyna pecha, Hope wyjątkowo często wpakowuje się w sytuacje, w które wcale nie chce.
OdpowiedzUsuńKurcze, Lucas pokazuje się ostatnio z zupełnie innej strony. No proszę. Chociaż w sumie, ja nadal mam w głowie jego wcześniejsze zachowanie, więc mogę go jedynie pochwalić, że pokazuje ludzką twarz, ale nic więcej. Chyba jeszcze nie zaufałabym mu na tyle, aby być pewną, że nie skrzywdziłby Hope. Cóż, powiedziałabym nawet, że nie musiał wiele robić, żeby Hope poczuła się dotknięta. Wystarczyła podsłuchana rozmowa, to tylko wskazuje na to, że słowa Lucasa potrafią ranić. Tutaj jednak zachował się jak dżentelmen, nie wyobrażam sobie, żeby nie pomóc biednej dziewczynie w tarapatach. Mogło przecież chodzić o jej życie! Także jeśli chodzi o sprawy wyższe, to Wilcott potrafi się zachować jak człowiek. Przez resztę czasu jednak jest gościnnym w kroku gburem. I wiesz co? Ucieszyłam się, że nasza mała Hope działa na niego w tak... niezrozumiały sposób ;> Trzymał w ramionach tę biedną dziewczynę, niczego nieświadomą, a on w tym czasie myślał o tym, że jest niezwykle pociągająca. Nie pomyślałam, że to dobrze, dlatego, że podejrzewam Lucasa o jakąś wielką miłość (jeśli miałoby to nastąpić, to jest na to zdecydowanie za wcześnie), ale dlatego, że dobrze by było, gdyby trochę pocierpiał. Cierpiał teraz, gdy Hope ma o nim złe zdanie i zbliżenie do niej może okazać się znacznie trudniejsze niż na samym początku. Taaaak, będę okrutna, niech Wilcott cierpi katusze przez Hope i uczucie do niej, które tak trudno powstrzymać!
Jestem ciekawa, co wydarzy się, gdy dziewczyny przyjadą do swojej babki.
I nie marudź za dużo, mnie również rozdział się podobał :)
Pozdrawiam! :*
Łooo, Lucasek się podjarał. :D No, patrzcie go. Niech Hope częściej robi sobie krzywdę w jego towarzystwie, może w końcu do czego dojdzie, hiehiehie.
OdpowiedzUsuńA tak...nie spodziewałam się takiej reakcji po nim. Chodzi mi o to, że ją uratuje, zaniesie, będzie się martwić. Sam siebie jeszcze karcił o dobrych myślach względem Hope. Powinna ona go teraz odrzucam i źle traktować, o tak. :D