26 kwietnia 2014

Rozdział 8


Tchaikovsky - Sleeping Beauty ( walc )

W salonie panowała tak sztywna atmosfera, iż Hope miała wrażenie, że za chwilę będzie mogła wyciągnąć nóż i pokroić ją, jak ciasto śliwkowe, które stało przed nią nietknięte.
Księżna-wdowa siedziała na fotelu, a obok niej stała wysoka, lecz chuda jak patyk panna Jones-Smith, była to jej dama do towarzystwa. Na twarzy starszej kobiety malowała się dezaprobata połączona z niechętnym podziwem. Już na wstępie, nawet się nie witając powiedziała, że obie wyrosły na urodziwe panienki, choć kompletnie nieobyte w świecie. Raz po raz rzucała w ich kierunku ostre spojrzenia, jakby miała zamiar przebić je na wylot.
- Skoro już tu jesteście, to powiedzcie mi, czy wasza matka powiedziała wam, co się stało prawie dwadzieścia jeden lat temu? - zapytała je w końcu, szczególnie zwracając się do Hope.
- Nie, matka nic nam na ten temat nie mówiła – pokiwała głową starsza z sióstr Winward. Hope poczuła, że oto nadeszła chwila, która zakończy ich pobyt w Anglii.
- Więc i ja nic na ten temat nie powiem. To przeszłość, trzeba o niej zapomnieć. Przypłynęłyście tu, więc musimy się wami odpowiednio zająć – powiedziała tylko i z namysłem spojrzała na Charity, która siedziała potulnie w kącie sofy i potakiwała kobiecie.
Babka, której nigdy nie widziały, siedziała teraz z nimi, budząc strach wśród zebranych i roztaczając swój niepodważalny autorytet. Ostrym spojrzeniem mierzyła je od stóp do głów.
Hope, która już powoli rozumiała zasady panujące wśród angielskiej arystokracji, zanim weszła do salonu, gdzie już była księżna-wdowa, za radą ciotki Charity pobiegła do swojego pokoju, aby się przebrać w strój odpowiedni na wizytę kobiety nie tyle wysoko postawionej w społeczeństwie, ale również blisko spokrewnionej.
Księżna-wdowa była osobą niską, lecz pulchną. Siwe włosy upięła w skromny kok przyozdobiony jedynie szylkretowymi grzebieniami. Na sobie miała długą, szykowną suknię z satyny, a na dłoniach atłasowe rękawiczki. Małą, płócienną torebeczkę położyła sobie na kolanach.
- W niedzielę wydaję uroczysty bal z okazji waszego przypłynięcia – powiedziała w pewnym momencie starsza kobieta i zerknęła najpierw na Hope, a zaraz potem na Faith. Obie dziewczyny spojrzały na nią wyczekująco. - Do tego czasu macie nauczyć się tańczyć. Nie chcę, żebyście przyniosły mi wstyd, ponieważ na tym balu będzie bardzo wielu ważnych gości, nawet sam książę regent. Chcę, abyście zachowywały się odpowiednio. Mimo że wychowałyście się na wsi zapomnianej przez Boga, to nie zwalania was to z obowiązku znania dobrych manier. - Z tymi słowy wstała z zamiarem pożegnania się. - Liczę na waszą rewizytę jutro w południe. - Wyszła.
Hope przez chwilę siedziała osłupiała, a gdy w końcu zdumienie uciekło z niej, jego miejsce zajął gniew. Jak śmiała mówić do nich w ten sposób?! Jakim prawem obrażała je w ten sposób? Czy przypadkiem to nie ona nie odzywała się do nich przez ten czas, gdy były w Bostonie? To przecież ona zapomniała o własnej córce, wyrzekając się jej i jednocześnie potępiając za coś, co uczyniła z miłości. Teraz śmiała mówić im, co mają robić? Nigdy w życiu!
Oburzona wstała i wyszła z salonu, Faith została na swoim miejscu i na swój sposób zmagała się ze słowami starszej kobiety.
Nim zdążyła pomyśleć, wyszła z domu i skierowała się w stronę stajni. Kątem oka dostrzegła jeszcze dwóch jeźdźców. Zignorowała ich i pobiegła czym prędzej w miejsce, gdzie miała nadzieję odnaleźć spokój.
Wśród zwierząt czuła się najlepiej. One nigdy nie rozkazywały, nigdy nie odrzucały i nie raniły. A tu, odkąd poznała tych ludzi miała wrażenie, że wszyscy oczekują od niej i Faith, że zaakceptują ich, mimo że tyle lat milczeli. I wcale nie miała na myśli Charity i księcia Sussex'a, lecz księżnę-wdowę. Jakim prawem decydowała o nich, milcząc przez tyle lat? Sądziła, że z taką łatwością podporządkują się jej rozkazom? Bo co? Bo organizowała bal na ich cześć? Nie czuła ani wdzięczności ani też żadnej sympatii do starszej kobiety.
Konie parskały cicho, stukały podkutymi kopytami i jadły głośno pachnące siano. Hope poznała już wszystkie konie i wszystkie je pokochała. Jej ulubionym był Ares, choć nadal nie ułożony i diabelsko złośliwy. Jeden ze stajennych powiedział jej, iż koń nawet po ułożeniu pozostanie cholernikiem i będzie nadawał się jedynie dla wytrawnego jeźdźca, który opanuje jego nerwowe zapędy. Odszukała boks ogiera, lecz był on pusty. Dlatego skierowała się na padok, który usytuowany był całkiem z tyłu, aby układanie konia przebiegało w kompletnej ciszy i izolacji.
Wyszła na oświetlony słońcem wielki plac. Wyłożony kocimi łbami okrągły dziedziniec kończył się wysokimi ogrodzeniami, za którymi kilkanaście osób szkoliło konie. Za ogrodzeniami i piaszczystą drogą znajdował się las, a także kilka pastwisk. Na jednym z padoków dostrzegła Aresa oraz stajennego wraz z panem Holtem. Obaj mężczyźni starali się uspokoić wierzgającego konia, który najwidoczniej próbował pozbyć się siodła. Niepewnie podeszła bliżej i obserwowała wszystko między drewnianymi belkami.
- Trzymaj go! - powiedział zdyszany zarządca stajni. Koń nie zważając na mężczyzn trzymających go na lonży zaczął galopować wokół ogrodzenia. Kiedy przebiegł obok niej, Hope odskoczyła instynktownie. Ciemne ślepia konia łypnęły na nią, a po chwili, jakby próbując udowodnić także jej, że nikt nie jest w stanie go obłaskawić, zaczął kopać, rżeć i jeszcze szybciej biegać po padoku. Oni próbowali go przyuczyć do siodła czy złamać? Siła nie była rozwiązaniem, lecz co mogła wiedzieć na ten temat? Odkąd pamiętała w ich stajni stała klacz, która była grzeczniejsza niż piesek pokojowy pani Bitters, choć bała się burzy.
Nie mogła znieść widoku rżącego ogiera, więc odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku stajni, z której po chwili wyszedł książę Reabourn a także książę Wilcott. Zjeżyła się na widok tego ostatniego, lecz uznała, że będzie wzorem kultury i opanowania, choć miała wielką ochotę skoczyć mu do gardła albo wydrapać oczy. Nagle dał się słyszeć głośny trzask, jęk konia i krzyki mężczyzn.
- Uciekać! - krzyknął Holt. Hope obejrzała się i dostrzegła Aresa, który najwidoczniej zwalił się całym ciężarem na ogrodzenie i doszczętnie je połamał w tym jednym miejscu. Podniósł się jednak szybko i zaczął galopować w jej stronę. Z przerażeniem obserwowała, jak gna wprost na nią. Nie wiele się namyślając zaczęła biec drogą prowadzącą w stronę lasu. Jeśli uda jej się uciec przed koniem, co nie było zbyt prawdopodobne, to drzewa powinny go spowolnić.
- Hope! Uciekaj! - usłyszała krzyk mężczyzny. Nie odwracała się, lecz pędziła co sił w nogach do najbliższych drzew, choć koń zbliżał się w zastraszającym tempie. Słyszała głuche dudnienie kopyt o podłoże, głośny oddech ogiera i krzyki mężczyzn, Gdyby była w spodniach, biegłoby jej się znacznie szybciej i lepiej. Materiał sukienki plątał jej się między nogami i to właśnie przez niego przewróciła się na piaszczystej drodze. Piasek nasypał jej się do ust, wpadł za dekolt. Skuliła się na ziemi, czując, że lada chwila zostanie stratowana przez Aresa. Kątem oka dostrzegła zwierzę, które zaryło kopytami w ziemi i obsypało ją piaskiem. Uniósł się na zadnich nogach i przecinając powietrze przednimi donośnie zarżał, sprawiając, że natura niemal wstrzymała z wrażenia oddech. Hope również przestałą oddychać. Ares gwałtownie opadł, a jego wielkie kopyta znalazły się blisko jej stóp. Jeszcze cal i zmiażdżyłby jej nogi. Tańcząc, kopiąc i wierzgając zaczął ją okrążać i nie pozwalając zrobić jej żadnego ruchu. Nieco uniosła głowę i dostrzegła zbliżających się mężczyzn. Na ich czele biegł książę Wilcott. Koń zagrażał jej życiu i zdrowiu, więc odczuła ogromną ulgę na jego widok. W tej okropnej sytuacji jednak przyszła jej myśl. Biegnąc tu narażał swe życie, choć przecież wcale jej nie lubił. Więc nie pozwoli na to, aby potem, gdy zdoła ją wyratować narzekał na to, że przez nią mogło mu się coś stać.
Koń zmienił nieco swoje zachowanie i zaczął wierzgać w miejscu. Dlatego powoli odsuwając się od niego, obserwowała go. Chciała uciec. W końcu wstała szybko i ruszyła sprintem w stronę grupki sosenek, które dadzą jej schronienie. Ogier zajęty swoim gniewem dopiero po chwili zauważył, że jego obiekt szaleńczej złości uciekał. Ruszył więc za dziewczyną, rżąc gniewnie, jakby próbował ją ostrzec, że i tak przed nim nie ucieknie. Dziewczyna była bardzo blisko młodnika, lecz koń był szybszy. Zabiegł jej drogę i stanął dęba, kopiąc przednimi kopytami. Hope znalazła się zbyt blisko. Dlatego Ares opadając na ziemię po prostu uderzył ją kopytem w głowę, rozcinając skroń. Po chwili z rany zaczęła sączyć się krew, zalewając jej pół twarzy, brudząc sukienkę i kapiąc na ziemię. Hope zemdlała i upadła na ziemię.
- Cholera! - wrzasnął Lucas widząc jak dziewczyna upada zemdlona wprost pod końskie kopyta. Biegł najszybciej jak potrafił. Gdy znalazł się na miejscu tragedii, rozłożył ręce i głośnymi wrzaskami odpędził konia. Ares okręcił się na kopycie i czmychnął w sosny, po chwili całkowicie znikając w lesie. Młody książę dopadł do rannej dziewczyny i zaklął siarczyście widząc poważną ranę na głowie. Klęknął tuż przy niej i dłońmi przesuwał po ciele sprawdzając, czy nie ma złamań. Nogi, ręce, a także żebra wydawały się być całe, lecz głowa była cała pokrwawiona. Ogniście rude włosy skleiła krew.
- Żyje?! - zawołał Reabourn, który zaraz po Lucasie dobiegł do dziewczyny. Młody książę wziął ją na ręce i skierował się do domu.
- Sprowadźcie lekarza i to już! - zarządził, gdy minęli osłupiałą grupkę stajennych. Holt wydał odpowiednie rozkazy. Jeden pobiegł do stajni, a reszta udała się na poszukiwanie Aresa.
Hope leżała bez życia w ramionach księcia, który biegł, co sił do domu. Kiedy zobaczył, jak dziewczyna ucieka przed rozszalałym koniem padł na niego blady strach. Gdyby nie jej zwinność, zapewne rozniósłby ją na kopytach. A zrobiłby to z łatwością, bo panna Winward była drobna. Dlaczego wtedy czuł to, co czuł? Sam nie wiedział. Po prostu nie chciał, aby dziewczynie coś się stało.
W końcu wraz z Reabournem dotarli do domu, gdzie dopadli pierwszego lepszego służącego, aby ten zawiadomił wszystkich, iż panienka Hope jest ranna, a sam pobiegł na górę, aby ułożyć ją na łóżku. Wpadł do pierwszej sypialni z brzegu i położył ją wśród poduszek.
- Charity, jesteśmy tutaj! - zawołał Reabourn i wszedł do sypialni, zostawiając otwarte drzwi. Po chwili do pomieszczenia wpadła Charity i Faith. Obie były śmiertelnie blade.
- Boże, Hope! - Młodsza siostra rzuciła się w kierunku starszej, lecz powstrzymał ją Lucas.
- Nie, odsuń się, bo jest ranna.
- Zostaw mnie! Chcę do siostry! - krzyknęła na niego, lecz ten złapał ją w pasie i odsunął od łóżka.
- Zrobisz jej krzywdę, pani.
Faith w końcu uspokoiła się na tyle, by zrozumieć cały ogrom sytuacji, a wtedy łzy same popłynęły po policzkach. Księżna również się rozpłakała. Widok jaki przedstawiała ranna dziewczyna był okropny. Całą suknię miała zakrwawioną, twarz również, a włosy lepkie od krwi przykleiły się do czaszki. Skórę miała białą jak prześcieradło, na którym leżała.
Pokojówka Hope, dowiedziawszy się o wypadku swojej pani, natychmiast przybiegła z lamentem do pokoju i łkając stała w kącie. W końcu jeden z lokai przyniósł miskę i ciepłą wodę, aby oczyścić rany, a dwadzieścia minut później zjawił się lekarz. Niewysoki, chudy pan z bujną rudą czupryną z prawdziwą troską zajął się panienką. Ranę już oczyszczono, więc pozostało mu tylko ją zszyć. Rozejrzał się wokół i z wahaniem zapytał zebrane osoby:
- Czy mógłby prosić o pomoc? Chciałbym jej zszyć ranę, ale obawiam się, że ból jaki jej zadam może sprawić, że się obudzi.
Lucas zaoferował się jako pierwszy, a książę Reabourn przytrzymał Faith, która nagle zaczęła protestować. Doktor przygotował się do zabiegu: wyjął nić, igłę polał spirytusem, a niewielką szmatkę z otworem położył na twarzy dziewczyny.
Na początku szycie szło bardzo łatwo, lekarz starał się robić to szybko i sprawnie. Panie odwracały wzrok od tego okropnego widoku, natomiast panowie marszcząc brwi patrzyli, jak nieprzytomna dziewczyna jest raz za razem nakłuwana. Lekarz zbliżał się do końca, gdy nagle Hope zaczęła się poruszać i cicho jęczeć z bólu.
- Spokojnie... Cicho – szeptał Lucas wprost do jej ucha. - Nie bój się, zaraz przestanie boleć – mówił do niej jak do przestraszonej klaczki, która bała się zaufać człowiekowi. Najwidoczniej jego łagodny głos i czuły dotyk pomógł, bo po chwili Hope uspokoiła się i opadła bezwiednie w jego ramiona. Lucas poprawił ją i oparł plecami o swój tors, co jedynie sprawiło, iż jej biodra nagle znalazły się między jego udami, a pośladki w niebezpiecznie bliskiej odległości od jego członka. Starał się trzymać ją jak najdalej od siebie, aby nie czuć jej krągłości przy ciele, ale w końcu poczuł znane mu już gorąco, które zaczęło pulsować w nim, jego męskość nabrzmiała, czul ból pragnienia, który z każdą chwilą rósł i rósł, aż w końcu miał wrażenie, że cały stał się pożądaniem. Nieświadomie zacisnął palce na wątłych ramionach Hope, co sprawiło, iż dziewczyna szarpnęła się przez sen z powodu nagłego bólu, gdy lekarz wbijał w skórę igłę. Zorientował się, co się dzieje i rozluźnił uchwyt.
To, co się z nim działo okazało się być niespodziewane. Nie sądził, że w chwili, gdy nieprzytomna dziewczyna z krwawą raną na głowie jest szyta, on zapragnie jej w tak potwornie bolesny sposób. Sam siebie nie podejrzewał się o siłę żądzy, jaka w nim wybuchła po niemal znikomym kontakcie ich ciał. To było absurdalne i niedorzeczne, a także śmieszne. Nie mógł jej pragnąć i przede wszystkim nie chciał. I wcale nie chodziło o ich statusy społeczne, ale raczej o to, jakie różnice ich dzieliły: nie tylko wiekowe, ale doświadczenie, sposób postrzegania świata. Hope była jeszcze młoda i zachwycająco śliczna, ale jej spojrzenie na rzeczywistość było równie słodkie jak ona sama. Patrzyła na wszystko przez pryzmat przeczytanych lektur i marzeń. Widział w jej oczach pobudzającą zmysły niewinność, która potrafiła wybielić człowieka nawet o najgorszym charakterze. Takiej niewinności nie mogły dotknąć jego brudne dłonie. Ale już zdążył się przekonać, że życie wciąż rzucało mu kłody pod nogi i bywało momentami cholernie trudne. Wiedział doskonale, że przyjazd Hope do Anglii był dla niego kolejnym przeciwieństwem, z którym musiał się zmierzyć, a jego sytuację pogarszał dodatkowo fakt, iż byli zaręczeni, co prawda panna Winward nie miała o tym zielonego pojęcia, ale on wiedział i to napawało go niechęcią do dziewczyny, choć przecież jedyną jej winą było to, że oddała się pod opiekę Sussex'a.
Doktor Leander skończył szycie, co zakomunikował pełnym aprobaty mlaśnięciem.
- Niech ją pan ułoży powoli na łóżku. Jeden z waszych stajennych powiedział, co się stało, a wnioskując z jego opowieści i głębokości rany, panienka powinna wkrótce się obudzić. Nie straciła dużo krwi, lecz na pewno przez kilka dni będzie słaba i odczuje silne bóle głowy. Niech co najmniej tydzień pozostanie w łóżku, a jeśli będzie się coś działo niedobrego, to proszę mnie zawiadomić – polecił lekarz. Wstał i we wcześniej przygotowanej misce opłukał ręce, a potem czystą wodą przemył skórę twarzy dziewczyny. - Przyjadę zdjąć szwy za kilka dni, więc do tej pory proszę je przemywać tym roztworem raz dziennie, wieczorem. - Z wielkiej, skórzanej torby wyciągnął niewielką buteleczkę i podał ją najbliżej stojącemu Lucasowi, ten z kolei oddał ją Reabournowi i bez słowa opuścił pokój wzbudzając tym samym nieco zainteresowania wśród zebranych.
Lekarz szykował się do wyjścia, zanim jednak wyszedł dał Reabournowi coś na ból głowy dla poszkodowanej. Faith i Charity natychmiast dopadły do łóżka dziewczyny i łzawym wzrokiem spoglądały na bladą twarz Hope. Książę odprowadził doktora, przy okazji opłacając jego usługę.
Późnym wieczorem, gdy większość służby poszła już spać, Faith weszła do pokoju siostry, a pod pachą trzymała książkę. Cicho zamknęła za sobą drzwi i wolnym krokiem podeszła do łoża, na którym leżała wciąż nieprzytomna starsza siostra.
- Nie wiem, czy mnie słyszysz, ale mam nadzieję, że tak. Poczytam ci, co? Wyszukałam jakąś głupią historyjkę z serduszkiem. Na pewno ci się spodoba. - Powoli wspięła się na łóżko i położyła obok siostry tak, by nie zrobić jej krzywdy i zaczęła czytać.
Dopiero dzień później, późnym popołudniem Hope odzyskała świadomość. Przebudziła się powoli, akurat w chwili, gdy jej pokojówka przemywała ranę na głowię. Zaskoczona syknęła cicho, ponieważ rana lekko ją zapiekła.
- Już wszystko w porządku, panienko. Jestem przy panience – mówiła do niej cicho i łagodnie. Hope przez chwilę leżała nieruchomo, starając się przypomnieć sobie wszystko.
Przymknęła powieki i z zakamarków pamięci powoli wydobywała wspomnienia wypadku. Ares uciekł z padoku i gnał w jej stronę. Uciekała przed nim, aż w końcu się przewróciła... Głowa eksplodowała potwornym bólem. Jęknęła i przylgnęła do poduszek.
Pokojówka natychmiast wybiegła z pokoju, powiadamiając o przebudzeniu Hope jej młodszą siostrę oraz księżnę. Małżonek Charity był obecnie poza domem. Faith natychmiast wpadła do pokoju zdyszana.
- Boże, Hope! Nareszcie się obudziłaś! - krzyknęła nie do końca zdając sobie sprawę ze stanu siostry. Wiedziała, że nie była w najlepszej formie, ale nie miała pojęcia, że Hope w tej chwili przeżywała istne katusze, gdy krzyk dziewczyny niemal sprawił, iż jej głowa pękła z bólu. Słaba i obolała uniosła się na pościeli chcąc przywitać się z Faith, ale z jękiem opadła na poduszki. Nie była w stanie zrobić nic więcej, niż tylko leżeć i pozwalać się tulić siostrze.
Po chwili do sypialni wpadła Charity i z podobnym okrzykiem na ustach podbiegła do łóżka. Obie kobiety na przemian zaczęły wypytywać ranną o jej stan zdrowia, aż w końcu dopuszczona do głosu Hope wyznała, że boli ją wszystko, a najbardziej głowa.
- Lekarz przepisał ci coś, co powinno złagodzić twój ból. Zaraz to przyniosę – powiedziała Charity i szybko wyszła z pokoju.
- Cieszę się, że już jesteś z nami – szepnęła Faith, starając się powstrzymać łzy, które napływały jej do oczu.
- Długo spałam? - zapytała, rozczulona troską młodszej siostry.
- Od wczorajszego wypadku.
- Naprawdę? Spałam dwa dni?
- Niecałe dwa dni! Nikt się temu nie dziwi, skoro kopnął cię koń – syknęła i spojrzała na nią karcąco. Hope przez chwilę miała wrażenie, iż role się odwróciły i teraz Faith jest jej starszą siostrą, która gani ją za coś, co tak naprawdę nie było jej winą. Ares naprawdę zwariował. - Zachowanie tego potwora było naprawdę przerażające. Książę Reabourn i Wilcott opowiedzieli nam, co się stało, gdy weszli na południowy dziedziniec. Widzieli wszystko, co się działo i, nie uwierzysz, ale to Wilcott cię uratował. Znaczy, pierwszy przybiegł na miejsce wypadku i potem przyniósł cię tu. Niesamowite, prawda?
Hope słuchała słów siostry z bijącym gwałtownie sercem. Więc to Lucas ją uratował i niósł w ramionach? Rzeczywiście, to było dość niesamowite, zważywszy, że jej nie lubił. Ona zresztą też podzielała tę niechęć, ale mimo to... Pomimo wypadku, nie potrafiła wyrzucić z głowy dzień, w którym pierwszy raz go ujrzała i wrażenie jakie na niej zrobił. Bolała ją głowa, lecz umysł doskonale radził sobie z przypominaniem chwili, gdy ich oczy się spotkały. A potem wszystko zepsuł nazywając ją i Faith skamlącymi żebraczkami. To jednak nie miało znaczenia. Ważne było to, że przyniósł ją tutaj, a przecież od miejsca wypadku do pałacu Hawskvillów naprawdę było daleko dla osoby, która niosła w ramionach coś ciężkiego. Naprawdę było to niesamowite.
Do pokoju przyszła w końcu Charity. Szybko przygotowała lekarstwo zgodnie z zaleceniami doktora i podała je Hope, która małymi łyczkami wypiła obrzydliwie smakujący napój. Po wypiciu oddała szklankę kobiecie i krzywiąc się brzydko opadła na poduszki. W ustach czuła gorzki smak lekarstwa, toteż poprosiła o wodę. Samantha, która stała cicho w kącie szybko wybiegła z pokoju, aby przynieść swojej pani coś do picia.
- Jak się czujesz? - zapytała Charity i z troską spojrzała na jej bladą twarz, posiniaczone czoło i ranę, po której na pewno zostanie blizna.
- Niezbyt dobrze. Głowa strasznie mnie boli i czuję się taka... słaba. Mam wrażenie, że świat wokół mnie faluje.
Charity uśmiechnęła się lekko i usiadła na łóżku, plecami opierając się o drewniane podwyższenie w nogach łóżka.
- Gdybym nie wiedziała, co się stało pomyślałabym, że masz kociokwik, bo skutki uboczne są podobne.
- Nie lubię alkoholu – prychnęła cicho Hope i uśmiechnęła się blado, przy okazji dłonią pocierając o czoło. Palcami natrafiła na dziwną nierówność na czole na linii, gdzie kończą się włosy, a zaczyna czoło. Zmarszczyła czoło i poczuła lekkie pieczenie, coś ciągnęło skórę. - Mam szwy? - zapytała zszokowana. Sądziła, że nic wielkiego jej się nie stało, a ona miała ranę na głowie!
- Tak, trzy – potaknęła Faith. - Ale niedługo doktor ci je ściągnie.

4 komentarze:

  1. Nie rozumiem, dlaczego rozdział Ci się nie podoba. Moim zdaniem jest naprawdę dobry i, ja osobiście, nie widziałam błędów i nic nie rzuciło mi się w oczy. No i uwielbiam Lucasa jak wybawcę i ratownika <3 Muszę jakoś ustabilizować emocje jakimi go obdarzam, bo są one naprawdę skrajne.
    Biedna Hope nie ma zielonego pojęcia, jak oddziałuje na Wilcotta, chociaż pewnie z tą wiedzą byłaby całkowicie przerażona. Co mnie właściwie nie dziwi. Zresztą sam Lucas był przerażony tym jak zachowuje się jego ciało, przy zakrwawionej, osłabionej kobiecie (czy to nie dewiacja? xD). Szkoda jednak, że już się nie pojawił, czyżby obawiał siękonsekwencji tego, co się wydarzyło? Aczkolwiek czekam na jego przybycie i pewnie sowite podziękowania Hope. Uwielbiam sceny z nimi! :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu nie czuję tego rozdziału i mam wrażenie, że mogłabym go lepiej napisać, gdybym bardziej się postarała, ale cieszę się, że mimo moich utyskiwań spodobał Ci się rozdział:)
      Haha, bo Lucas chyba taki właśnie jest - skrajny, więc i takie emocje wzbudza, albo raczej powinien wzbudzać.
      Raczej nie wiedziałaby, co z tym zrobić i co to oznacza dla niej. Hope mimo wszystko jest zielona jak jabłuszko i może słyszała lub czytała o "pożądaniu", ale tak naprawdę nie ma pojęcia z czym to się wiąże, zwłaszcza, że pragnie ją ktoś taki jak Lucas. Hahaha, Boze broń, nie wydaję mi się, że byłaby to dewiacja, raczej może sam fakt, iż to Hope znalazła się blisko niego, co prawda zupełnie nieprzytomna, ale raczej nie miało to takiego znaczenia. Hmm, może po prostu chciał ochłonąć? Zobaczymy, co będzie dalej :)
      Ja również pozdrawiam! <3

      Usuń
  2. Biedna Hope, mogła zginąć rozdeptana przez wierzchowca, bo dwóch mężczyzn nie potrafiło sobie poradzić z koniem. Uff, dobrze, że to tylko rozcięta głowa i kilka szwów, bo mogło to się skończyć znacznie poważniejszymi obrażeniami. Ale ma dziewczyna pecha, Hope wyjątkowo często wpakowuje się w sytuacje, w które wcale nie chce.
    Kurcze, Lucas pokazuje się ostatnio z zupełnie innej strony. No proszę. Chociaż w sumie, ja nadal mam w głowie jego wcześniejsze zachowanie, więc mogę go jedynie pochwalić, że pokazuje ludzką twarz, ale nic więcej. Chyba jeszcze nie zaufałabym mu na tyle, aby być pewną, że nie skrzywdziłby Hope. Cóż, powiedziałabym nawet, że nie musiał wiele robić, żeby Hope poczuła się dotknięta. Wystarczyła podsłuchana rozmowa, to tylko wskazuje na to, że słowa Lucasa potrafią ranić. Tutaj jednak zachował się jak dżentelmen, nie wyobrażam sobie, żeby nie pomóc biednej dziewczynie w tarapatach. Mogło przecież chodzić o jej życie! Także jeśli chodzi o sprawy wyższe, to Wilcott potrafi się zachować jak człowiek. Przez resztę czasu jednak jest gościnnym w kroku gburem. I wiesz co? Ucieszyłam się, że nasza mała Hope działa na niego w tak... niezrozumiały sposób ;> Trzymał w ramionach tę biedną dziewczynę, niczego nieświadomą, a on w tym czasie myślał o tym, że jest niezwykle pociągająca. Nie pomyślałam, że to dobrze, dlatego, że podejrzewam Lucasa o jakąś wielką miłość (jeśli miałoby to nastąpić, to jest na to zdecydowanie za wcześnie), ale dlatego, że dobrze by było, gdyby trochę pocierpiał. Cierpiał teraz, gdy Hope ma o nim złe zdanie i zbliżenie do niej może okazać się znacznie trudniejsze niż na samym początku. Taaaak, będę okrutna, niech Wilcott cierpi katusze przez Hope i uczucie do niej, które tak trudno powstrzymać!
    Jestem ciekawa, co wydarzy się, gdy dziewczyny przyjadą do swojej babki.
    I nie marudź za dużo, mnie również rozdział się podobał :)
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Łooo, Lucasek się podjarał. :D No, patrzcie go. Niech Hope częściej robi sobie krzywdę w jego towarzystwie, może w końcu do czego dojdzie, hiehiehie.
    A tak...nie spodziewałam się takiej reakcji po nim. Chodzi mi o to, że ją uratuje, zaniesie, będzie się martwić. Sam siebie jeszcze karcił o dobrych myślach względem Hope. Powinna ona go teraz odrzucam i źle traktować, o tak. :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.