Ludovico Einaudi - Una Mattina
Hope patrzyła na Lindę, która wchodziła do garderoby. Nie wiedziała po co, ale dzięki temu zyskała moment, aby rzucić ostrzegawcze spojrzenie Faith.
-
Nie kłóćmy się przy obcych, dobrze? - poprosiła cicho i
usiadła z westchnieniem na łóżku. Zerknęła na suknie, a
potem na Faith, która, jak dopiero teraz zauważyła, miała
na sobie ubranie od Sussex'a. Sukienka kolorem przypomniała tą, w
której jej młodsza siostra lubiła chodzić. Brzoskwiniowy
muślin obszyty był białą koronką tak, jak jej sukienka. Odcinana
pod biustem podkreślała jeszcze dziewczęcą figurę. Miała
pięknie ułożone włosy, choć w tej fryzurze nie było nic
specjalnego. Od zwykłe warkocze splecione w koszyczek na czubku
głowy. Wyglądała prześlicznie i musiała przyznać Faith, błyszczała, jakby to suknia przydawała jej tego kobiecego powabu.
- Ślicznie wyglądasz - pochwaliła siostrę i złapała ją za
rękę. Faith podeszła do niej i usiadła obok, kładąc głowę na
jej ramieniu. Hope pogłaskała ją po policzku i uśmiechnęła się
do siebie. - Nie możemy się kłócić. Nie chcę, aby pobyt
tutaj sprawiał, iż obie będziemy spierać się o błahostki.
Wiesz, że cię kocham i mamy tylko siebie. Jeśli coś stanie między
nami, może potem dojść do tego, iż każda z nas nie będzie już
w stanie zrozumieć tej drugiej. Jak potem wrócimy do Great
Cove, jeśli tutaj nie umiałyśmy się porozumieć? Musimy razem
stawić czoło całej londyńskiej elicie, bo nie wierzę w to, że
ci ludzie przyjmą nas z sympatią i otwartymi ramionami.
-
Masz rację - pokiwała głową. Chciała coś jeszcze dodać, lecz z
garderoby wyłoniła się Linda, która w ręce trzymała
gorset. Białe wstążki falowały po obu stronach materiału.
-
Nienawidzę gorsetów - mruknęła Hope i groźnym spojrzeniem
obrzuciła znienawidzoną przez nią rzecz. Czasami musiała go
ubierać, zwłaszcza jeśli gdzieś wychodziła. Najlepiej czuła się
w bryczesach, starych oficerkach i w siodle. Konie sprawiały, że
dzięki nim czuła wolność, o której tak marzyła, ale nawet
w małej wsi ludzie musieli przestrzegać pewne zasady. I gorset do
nich też należał.
-
Panienko, żadna z nas ich nie lubi, ale niestety, kobieta jest tak
stworzona, iż musimy nosić takie niewygodne rzeczy, aby ładnie
wyeksponować sylwetkę - powiedziała Linda i uśmiechnęła się do
sióstr. Pokochała te dwie jak własne córki, choć jej
pociechy miały dopiero dziewięć i dwanaście lat.
-
Gorsety powinno się nosić tylko, jeśli komuś grozi rozsypanie się
między ludźmi - mruknęła Fait, co wywołało ogólną
wesołość. Linda zaśmiała się skromnie, natomiast Hope parsknęła
głośnym, niekontrolowanym śmiechem.
-
Właściwie to, czy mogłabyś nam opowiedzieć coś o tej całej
socjecie? Czego mamy się spodziewać i przede wszystkim, jakich
reguł musimy przestrzegać? - zapytała Hope, która
koniecznie chciała znać wszystkie panujące zasady w towarzystwie.
A ponieważ zauważyła, że Linda lubi mówić i wypowiadać
się na każdy temat, uznała, że będzie świetną kopalnią
wszelkich informacji, toteż zgodnie z jej rolą, jaką jej
przydzielili pozwoliła się ubrać kobiecie, a pokojówka
zaczęła opowiadać.
-
Główną i najważniejszą zasadą w tonie jest pilnowanie
reputacji. Im bardziej jest ona nieskazitelna, tym lepszym towarem na
rynku małżeńskim jest młoda dziewczyna... - urwała, ponieważ
dostrzegła oburzenie na twarzach sióstr.
-
Proszę?! - zawołała w końcu Hope. - Czy dobrze powiedziałaś,
Lindo? Rynek małżeński? Boże, to brzmi, jak koński targ, gdzie
ocenia się, a potem licytuje się konia. Przecież to okropne. I te
wszystkie dziewczęta godzą się na takie traktowanie?
-
Inne tak, a jeszcze inne nie, ale te raczej i tak potem ulegają swym
rodzicom i zgadzają się na ślub z człowiekiem, którego nie
znały. W wyższych sferach nie ma możliwości wyboru. Miłość dla
tych ludzi nie jest zbyt cenną rzeczą, choć nie dla wszystkich.
Jest kilka par, które naprawdę się kochają i pobrały się
z miłości, nie bacząc na konwenanse. Miłość wzięła górę.
Oburzenie innych, w tym ich rodzin nie miało dla nich znaczenia. Ale
nie każdy ma tyle szczęścia - powiedziała czułym, choć smutnym
głosem.
-
Dzięki Bogu, że nas to nie dotyczy - westchnęła Hope. Linda
spojrzała na nią z uniesiono wysoko brwią, ale nic nie
powiedziała. Natomiast Faith zauważyła jej dziwne spojrzenie, lecz
również przemilczała to, choć trochę ją to zaniepokoiło.
Hope natomiast starała się przypomnieć to, co mówiła jej
kiedyś matka, ale jakoś nie mogła wydobyć ze wspomnień rozmowę,
w której piękna Mirabella wspominałaby o czymś podobnym.
Biedne dziewczęta, pomyślała, współczując tym wszystkim
dziewczynom, które wyszły za mąż wbrew swojej woli. Miała
nadzieję jednak, że ich życie nie było taki straszne z mężczyzną,
z którym przyszło im żyć. Jednak Hope naprawdę bardzo mało
wiedziała o angielskich małżeństwach, więc nie wiedziała, że
te młode, czasami dopiero debiutujące damy padały ofiarą mężów
zwyrodnialców, niewiernych małżonków. Najlepiej
trafiały te, które poślubiały nudziarza, trochę nadętego,
ale wiernego i spokojnego, choć często potem zdradzały swych
współmałżonków tylko dlatego, iż ten nie był w
stanie okiełznać młode dziewczę, które zasmakowało w
fizycznej miłość, rozdzielając swe wdzięki na prawo i lewo. Były
też pary, które naprawdę mogły być wzorem dla innych, ale
tych, jak wspomniała Linda, było naprawdę niewiele i nie było, co
liczyć na to, aby szanowne matrony, matki debiutujących dziewcząt
pozwoliły im iść za głosem serca. Liczył się prestiż, pozycja,
majątek i oczywiście rodzinne koalicje. To o to w tym wszystkim
chodziło. Hope jednak tego nie wiedziała, lecz szybko miała
uzupełnić swą wiedzę.
Pokojówka
skończyła ją ubierać. Potem podprowadziła ją do toaletki i
posadziła na krześle. Zapadła się w miękki plusz i patrzyła w
duże zwierciadło, w którym widać było każdy najmniejszy
ruch pani Cosworth, która zaczęła powoli rozczesywać jej
poplątane włosy. Robiła to pewnymi, pełnymi gracji ruchami.
Lekkie pociągnięcia szczotki sprawiły, że Hope popadła w mały
trans, w którym dostrzegała swoją matkę. Stała za nią z
szerokim uśmiechem na ustach, a jej niebieskie oczy lśniły. Ubrana
była w ciemnozieloną suknię, obszytą złotą nicią. Dekolt w
kształcie serca przyozdobiła długim naszyjnikiem ze złotą
zawieszką w kształcie serca. Na środku widniał duży rubin,
który połyskiwał w świetle świec.
-
Hope? - usłyszała nagle. Zamrugała kilkakrotnie powiekami, czując
łzy, ale nie rozpłakała się. Odwróciła się do siostry.
-
Tak? - zapytała, ponieważ nie miała pojęcia, co do niej
powiedziała.
-
Zejdziemy na dół. Gdy byłam w bibliotece siostra księcia
powiedziała, żebym przyszła z tobą, gdy się poczujesz lepiej.
Bardzo chciała kontynuować rozmowę. Mówi, że może
niedługo poznamy jego syna - zakończyła wesoło.
-
Naprawdę? Kiedy? - spojrzała na nią zaskoczona. Faith jednak
pokręciła bezradnie głową.
-
Ale ma panienka wystraszoną minę - zauważyła Linda. Siostry
spojrzały na nią, Faith z uśmiechem, a Hope z konsternacją.
-
Przeraża mnie perspektywa poznania nowych osób, zwłaszcza
syna księcia. Znasz go Lindo?
-
Niestety tak - westchnęła pokojówka, a Hope przełknęła
nerwowo ślinkę.
-
Niestety? Dlaczego? - zapytała Faith i zerknęła z rozbawieniem na
straszą siostrę.
-
Nie znam księcia Wilcott, ale służba w tym domu nie pała do niego
zbyt wielką sympatią. Bardzo źle odnosi się do naszego pana -
powiedziała i odsunęła się o parę kroków, by spojrzeć na
swe dzieło, choć najzwyklejszy warkocz, w którego wplotła
białe wstążki nie był wielkim wyczynem, jednak czuła się dumna
ze swego wykonania, a poza tym jej nowa pani miała piękne i gęste
włosy, aż chciało się je wciąż czesać i układać w coraz to
nowsze fryzury. Hope wstała i spojrzała na ostateczny efekt. Pomimo
skromnej sukni i fryzury czuła się wyjątkowa w muślinie, który
opinał jej ciało. Uśmiechnęła się do swego odbicia, wciąż
jednak była blada i na jej twarzy widniało zmęczenie.
-
To po co tu przychodzi? - znów odezwała się młodsza panna
Winward. Linda pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
-
Nikt nie rozumie tego księcia i chyba nikomu jeszcze się nie udało
to zrobić. To zagadkowy mężczyzna, ale jakże przystojny. Panienki
same się o tym przekonają, gdy tylko go zobaczą. - Zachwyt na
twarzy tej kobiety sprawił, iż obie siostry zaintrygowały się
synem księcia.
Ich
rozmowę przerwało pukanie do drzwi.
-
Proszę - powiedziała Hope. Do pokoju wszedł Pentrose.
-
Jaśnie pan oczekuje panienki w bibliotece - zaanonsował poważnym
tonem. Obie siostry kiwnęły głowami i ruszyły do wyjścia. Linda
oznajmiła, że zostanie i posprząta, ale Hope zauważyła, że w
pokoju naprawdę było niewiele do posprzątania, ale skoro uznała,
że jednak jest bałagan postanowiła się nie mieszać. Wyszły i
razem z kamerdynerem ruszyły długim korytarzem, a potem schodząc
po krętych schodach weszły na duże foyer, które tak ją
zachwyciło.
-
Książę już czeka - powiedział kamerdyner, lekko się
uśmiechając. Skręcił nagle i stanął przed drzwiami z ciemnego
drewna. - Muszę panienki zaanonsować - powiedział, ponieważ
wiedział, iż obie panny Winward nie znają zasad jakie panowały w
arystokratycznych domach. Przystanęły więc tuż za drzwiami, a
Spencer wszedł do środka. Usłyszały jego poważny głos, gdy je
zapowiadał: - Panny Winward, Wasze Książęce Mości.
Książę
coś odpowiedział, a Pentrose cofnął się i zrobił im przejście,
ręką wskazując głąb gabinetu. Hope wyprostowała się, uniosła
dumnie głowę i weszła do środka. Serce waliło jej jak młotem,
lecz robiła wszystko, aby nie dać po sobie poznać, że jest czymś
zdenerwowała. Faith szła tuż obok niej, więc poczuła się
zdecydowanie pewniej.
Rozejrzała
się wokół i dostrzegła siostrę księcia, która
siedziała na sofie po jej lewej stronie, tuż obok niej siedział
mężczyzna. Blond włosy zaczesał do tyłu, a jego ciemne oczy
wpatrywały się w nie uważnie. Na jego wąskich ustach igrał cień
uśmieszku, choć nie był on ani odrobinę złośliwy, czy
ironiczny. Wręcz przeciwnie. Jego twarz o arystokratycznych rysach
wydawała się być miła. Nie wyczuła w nim ani grama pogardy, choć
tego się spodziewała. Kiedy weszły głębiej do pokoju, obaj
mężczyźni wstali i ukłonili im się. Obie panny dygnęły. Hope
spojrzała na księcia, który podszedł do nich z szerokim
uśmiechem na ustach.
-
Jak się pani czuje, panno Winward? Mam nadzieję, że choroba morska
już panią opuściła? - zapytał, a Hope kiwnęła ostrożnie
głową. Czuła się dobrze, o wiele lepiej niż poprzednio, co
jednak nie oznaczało, że całkiem pozbyła się mdłości i
zawrotów głowy. - Moje drogie, chciałbym wam przedstawić
męża mojej siostry: Gabriel Hawskvill, książę Reabourn. -
Wspomniany mężczyzna wstał i podszedł do nich, kłaniając się
nisko, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Hope widząc
jego serdeczność, którą wyrażał bez słów, poczuła
ulgę. To już kolejna osoba z Anglii, która powitała ich z
uśmiechem na ustach, co oznaczało, że ludzie mieszkający tutaj
wcale nie są ponurzy czy smutni, bo to ciągle powtarzała Batsy
Humprowth. Twierdziła, że Anglicy wciąż tylko chodzą
naburmuszeni, są flegmatyczni i małomówni, ale jak na razie
wszystko wskazywało na to, że są bardzo sympatyczni i otwarci.
Głos
księcia Reaburna brzmiał donośnie, choć słychać w nim było
powagę i dostojeństwo kształtowane przez wieki. Gdy prezentacja
została dokonana, wszyscy usiedli i zaczęli rozmawiać. Mąż
Charity najwidoczniej bardzo je polubił, ponieważ zawsze, kiedy
zwracał się do niej lub do Faith robił to z szerokim uśmiechem na
ustach. Charity i Sussex również zachowywali się podobnie.
Obie
panny Winward zostały zasypane pytaniami dotyczącymi ich podróży,
a także miejsca, w którym mieszkały i co chcą zobaczyć w
Londynie. Mogą też wybrać się do innych miast, aby pozwiedzać
to, co je zainteresuje.
Hope
nie wiedziała, co mówić w takich chwilach. Czasami miała po
prostu ochotę odmówić i poprosić, aby ktoś w końcu
opowiedział jej o matce.
Bo
w końcu po to tu przyjechały. Skacząca Niedźwiedzica przekonała
ją, że podróż do Anglii może sprawić, iż lepiej poznają
przeszłość matki, która niewiele o niej mówiła.
Przyjęła więc jego zaproszenie, choć czuła ogromną niechęć do
tego przedsięwzięcia. Miała nadzieję, że mieszkając u księcia
dowie się o historii matki i ojca, jak się poznali i dlaczego
przypłynęli do Ameryki. Indianka powiedziała jej tak mało, że
rozbudziła jej ciekawość. Uznała, że po śmierci rodziców
powinna dowiedzieć się o nich, co na pewno sprawi, że inaczej
spojrzy na małżeństwo Winwardów.
Po
wypiciu herbaty i zjedzeniu kilku ciastek, choć Hope naprawdę nie
miała na to ochoty, przeszli do jadalni, aby spożyć kolację.
Kiedy
kładła się spać, miała nadzieję, że przyjazd tutaj nie był
błędem i ona wraz z siostrą wyjadą wkrótce do Bostonu.
*
-
Książę Wlicott, Wasza Książęca Mość - zaanonsował kamerdyner
dwa dni po przyjedźcie dziewczyn. Książę Sussex uśmiechnął się
pod nosem i wstał zza biurka. Żałował jednak, że Charity oraz
panny wyszły na spacer. Miał jednak nadzieję, że niedługo
wrócą, a wtedy jego syn pozna swoją przyszłą narzeczoną.
Obawiał się, że mimo to Hope wyjedzie, ponieważ póki co,
nic nie wskazywało na to, że kraj jej się podoba. Wypowiadała się
ogólnikowo i niezbyt precyzyjnie. Narzekała zaś na
obojętność arystokratów, którzy nie dbają o
biednych. Trudno byłą ją przekonać, że jest inaczej, ale
postanowił jeszcze porozmawiać z nią o tym. Tymczasem, musiał
zająć się synem, który, gdy tylko zobaczył go
uśmiechniętego natychmiast rzucił na niego pogardliwe, pełne
nienawiści spojrzenie. Miał nadzieję, że kiedyś mu to wybaczy.
-
Gdzie ta twoja turkaweczka? - zapytał od razu, nawet się z nim nie
witając. Sussex zmierzył go ostrym spojrzeniem, lecz ten zignorował
je i rozsiadł się wygodnie na szezlongu.
-
Mam nadzieję, że dla niej nie będziesz taki arogancki?
-
Nadzieja matką głupców, zapamiętaj to - powiedział tylko i
rozejrzał się po gabinecie. Sussex sapnął groźnie, łypiąc na
aroganckiego syna, lecz ten najwidoczniej miał w głębokim
poważaniu cały świat i dobre wychowanie. - Nie przyszedłem tu na
umizgi, chcę ją zobaczyć, a potem powiedzieć wszystko, co o tym
myślę.
-
Nie rób tego, nic jej nie mów! - zaprotestował
gwałtownie i podszedł do niego. Lucas uniósł lewą brew w
wyrazie kpiącego niezadowolenia i uśmiechnął się złośliwie.
-
Naprawdę?! Nic jej nie powiedziałeś? Jesteś idiotą, Sussex. I
myślisz, że ta mała Amerykanka pójdzie na to? Jesteś
naprawdę idiotą!
Sussex
pragnął mu udzielić ostrej odpowiedzi, lecz w tym samym czasie
dały się słyszeć głośne i podekscytowane głosy, które
rozległy się w foyer.
-
Już są - powiedział niechętnie. Jego syn chyba miał rację. Co
mu strzeliło do głowy, aby zaręczać Hope z tym aroganckim
arystokratą? Musi to wszystko odwołać, oczywiście nie narażając
ją tym samym na utratę reputacji.
Wyszedł
z gabinetu, zostawiając szeroko otwarte drzwi, aby damy zobaczyły
gościa. Pierwsza odwróciła się w jego stronę Charity i ze
śmiechem na ustach przywitała go, cmokając w policzek.
-
Jak udała się wycieczka? - zapytał, patrząc jak Hope uśmiecha
się do niego nieśmiało i jej iskrzące oczy spoglądają w jego
twarz z radością. Była piękną, niesamowicie wrażliwą
dziewczyną i chyba dobrze będzie, jeśli córka Mirabelli
jednak nie poślubi jego syna. To byłoby barbarzyństwo skazywać
młodą i nietkniętą dziewczynę na kogoś takiego, jak Lucas. Nie
mógł jej tego zrobić. Uśmiechnął się do niej czule i
poczuł pod powiekami łzy, co zaskoczyło go tak bardzo, iż
zapomniał przywitać się z Faith, która stanęła obok
siostry.
-
Park jest przepiękny! - powiedziała radośnie starsza panna
Winward. - Hyde Park ma w sobie bardzo dużo tajemniczości.
Wyobrażam sobie jak musi być piękny podczas zimy. - Charity i
Henry parsknęli dobrodusznym śmiechem.
-
U nas zima czasami różni się od tej w Bostonie. Czasami
śnieg zmywa deszcz i robi się błoto na ulicach. - Od drzwi dobiegł
ich czyjś gardłowy, nieco chropowaty głos.
Hope
zwróciła się z jeszcze śmiejącymi się oczami i zamarła,
dostrzegając w drzwiach prowadzących do gabinetu mężczyznę. Stał
niedbale oparty o framugę i patrzył na nią kpiąco, a cała jego
postawa wyrażała jedynie nonszalancję. Przełknęła ślinkę. Był
zwalistym mężczyzną o szerokich barach, wąskich biodrach i
długich nogach, które uwydatnione zostały przez bryczesy
koloru kawy. Doskonałą, atletyczną sylwetkę podkreślał
specjalnie szyty na miarę surdut w kolorze burgundu, spod którego
wystawał biały fular, tego samego koloru koszula i jaśniejsza od
surduta kamizelka. Kiedy przeniosła wzrok na twarz mężczyzny,
miała wrażenie, że świat wokół niej zawirował, gdy
napotkała badawcze, pełne żaru spojrzenie brązowych
oczu. Wysokie kości policzkowe, wąskie usta oraz mocno zarysowana
szczęka z ostrym podbródkiem podkreślały tylko podobieństwo
do ojca. Wąskie usta, którym
teraz się przypatrywały zacisnęły się w wąską linię.
Z
jego postawy biła dzika, nieokiełznana siła, która
powstrzymywana była przez to wspaniałe ciało. I choć Hope nie
miała zbyt wielkiego doświadczenia, to jednak wiedziała, że ten
mężczyzna musiał być niebezpieczny, groźny, lecz pociągający
dla wielu kobiet. Tkwiła w nim natura samca, zdobywcy, który
nie bał się żadnych przeciwności losu i przez życie szedł z
ironicznym uśmieszkiem. Ponownie przełknęła ślinę i spojrzała
na księcia Sussex'a, który uważnie ją obserwował.
-
Nie przedstawisz nasz, Sussex? - zapytał w pewnym momencie, gdy znów
spojrzała na niego.
-
Ach, tak, już! - zawołał książę i podprowadził siostry do
syna. - Moje drogie, to mój syn. Lucas Westland, książę
Wilcott.
-
Bardzo mi miło poznać panie - mruknął Wilcott z tajemniczym
uśmieszkiem na ustach i ucałował wyciągniętą dłoń Hope, a
potem Faith.
-
Lucasie, to jest Hope Winward oraz jej młodsza siostra Faith. -
Młode damy odkłoniły się, nisko pochylając głowy. Faith
przypatrywała mu się z pewną dozą dezaprobaty, natomiast Hope nie
umiała kryć zachwytu, jaki w niej wywołał ten wspaniały
mężczyzna. Był przystojny, elegancki szalenie niebezpieczny, lecz
uczucia jakie w niej wzbudził kompletnie to ignorowały.
Właściwie nie spodziewałam się takiej reakcji Hope. Myślałam, że będzie się go bać i już na starcie uzna za niebezpiecznego dupka. Chociaż, być może, jak go lepiej pozna to ten czar pryśnie? Albo, o ironio, zakocha się w nim :D Wydaje mi się też, że w pewnym momencie Hope nie będzie i jemu obojętna. Obydwoje są dumni, więc wiadomo, że nic nie pójdzie tu tak jak powinno. Czekam na ich pierwszą kłótnię, bo chyba naprawdę jestem szaloną fanką sprzeczek :D I liczę jeszcze na to,że Sussex jednak nie odwoła tego wszystkie, bo oni pomimo wszystko bardzo do siebie pasują. Może jeszcze znajdzie kogoś ciekawego Faith? ;> :D Teraz po ich spotkaniu mam już ochotę na następny rozdział, więc liczę, że pojawi się szybko a wraz z nim dłuższe spotkanie i rozmowa Hope z Lucasem :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Zaskoczyłaś mnie reakcją Hope:) Myślałam, że inaczej zareaguje na pierwsze spotkanie z księciem. Ale może, gdy lepiej pozna charakter Lucasa, to rzuci się na niego z pazurami. Uwielbiam zadziorne pary, co mogę na to poradzić?:)
OdpowiedzUsuńRozmowa o gorsecie mnie ubawiła. a zwłaszcza gniewny wzrok Hope. Choć wcale jej się nie dziwię:) Sama, gdybym miała w nim chodzić, to bym się buntowała.:)
Coś czuję, że ten rozdział to wprowadzenie do czegoś większego. Tym bardziej czekam na następny ze zniecierpliwieniem:)
Pozdrawiam!
Łojacie. Myślałam, że Hope będzie raczej arogancka i wrogo nastawiona, a do tego Lucas to samo i wybuchnie awantura, do tego spięcie nie z tej ziemi, a tu...miłe zaskoczenie. Jestem naprawdę zaskoczona. Mam nadzieje, że to będzie para rodzaju, gdzie ona jest w niego zapatrzona, a on będzie ją ranił swoją obojętnością. :D
OdpowiedzUsuńAż muszę przeczytać tę książkę, o której wspominasz w informacji. :D:D
Hej;) Jakiś czas temu chyba dzięki spamowi zajrzałam na twojego bloga i skomentowałam opowiadanie do 3 rozdziału, bo tyle było. Miałam nadzieję, że będzie to odwzajemnione, tzn. że dostanę jakąś informację od Ciebie czy masz ochotę czytać moje opowiadanie albo chociaż jakiś odzew na mój komentarz. Nic takiego się nie stało, dlatego nie wiem czy mam nadal trzymać adres twojego bloga w swoich linkach czy nie. Ja z chęcią czytałabym twoje opowiadanie, ale nie mam czasu robić tego bez wzajemności., Niestety. Tak więc byłabym wdzięczna za odzew w tej sprawie na moim blogu;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
O rany! Przypadkiem trafiłam na Twoje opowiadanie i muszę przyznać, że nie spodziewałam się,że tak bardzo trafi w mój gust! Uwielbiam romanse, a zwłaszcza historyczne! XIX-wieczna Anglia to jedna z moich ulubionych epok i uwielbiam wszystko, co z nią związane! ^^
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie doskonale odzwierciedla realia tamtych czasów, bohaterowie mają ciekawe osobowości. Do tego bardzo piękne, dokładne opisy. Widzę wszystko, takbym tam była z bohaterami! Cudownie! *_*
Kłaniam się nisko i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. Jestem ciekawa dalszych losów Faith i Hope oraz zastanawia mnie postać księcia Lucasa - jego zachowanie kojarzy mi się z postacią Darcy' ego z " Dumy i uprzedzenia" <3 Będzie się działo :)
Pozdrawiam, życzę weny,
a w wolnej chwili zapraszam do mnie na:
http://ironie-du-sort.blogspot.com/
Wow, chyba Hope nie będzie chciała tak szybko wracać do Ameryki, oj, chyba nie. Czyżby już od pierwszego wrażenia wpadła w sidła uroku niebezpiecznego Lucasa? Na to wygląda. Myślałam, że będzie się wzbraniała, spojrzy na niego krzywo, uzna za gbura, ale jej reakcja wskazuje na to, że może się zgodzić na los, który chce jej zgotować ojciec Lucasa...
OdpowiedzUsuńJejku, teraz jestem ciekawa tego, jak będą się poznawać bliżej. Mam nadzieję, że Hope nie straci całkowicie głowy dla pana księcia i zachowa trochę swojego charakteru, a przy okazji utrze mu nosa, o! ;)
Pozdrawiam! :*
Ach, mam nadzieję, że szybko dodasz nowy rozdział! Nie potrafiłam się powstrzymać przed rozpoczęciem czytania tego opowiadania, kiedy tylko spostrzegłam, że to romans historyczny. Bardzo mi się podoba fabuła, chociaż zdziwił mnie nagły zwrot nastawienia księcia Sussex do Hope i Faith, skoro jeszcze na początku wydawało się, że nie zrobiły na nim pozytywnego wrażenia. Zdaje się też, że relacje Lucasa i Hope będą bardzo... absorbujące dla czytelników. :>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam niecierpliwie na następny rozdział!