-
Jesteś tu? - zapytała Faith, gdy w końcu skapitulowała i
przestała jej szukać po całym pokładzie. Jej starsza siostra
niestety źle znosiła podróż. Na przemian miała raz zieloną
twarz, zaraz potem bladą, by za chwilę kompletnie odpłynąć w
kolorach czerwieni. Albo leżała na łóżku, oddychając powoli i
próbując pokonać mdłości, albo wisiała nad burtą pozbywając
się bardzo skromnego posiłku.
Ciemność
panująca w kajucie rozświetliła mała świeczka, która stała na
przytwierdzonym do podłoża stoliku. Hope leżała na łóżku na
wznak. Oczy miała przymknięte. Faith stwierdziła, że siostra
wyglądała z każdym tygodniem coraz gorzej. Schudła. I to było
przede wszystkim najgorszym problemem, bo dziewczyna nic nie jadła,
gdyż bała się, że dopadną ją torsję. Podróż jednak powoli
dobiegała końca. Kapitan statku powiedział, że jutro rano wpłynął
do Anglii. Zacumują na Tamizie, w niewielkim porcie znajdującym się
u wejścia rzeki.
-
Jestem - wychrypiała po dłuższej chwili Hope i powoli otwarła
oczy. Skierowała wzrok na siostrę. Oczy miała błyszczące i zbyt
duże.
-
Jutro już dopłyniemy. Szybko wyzdrowiejesz.
Hope
zawsze zastanawiała się, skąd jej siostra bierze taką pewność,
z którą zawsze mówiła. Ona sama wielokrotnie musiała bardzo
dobrze zastanowić się nad każdym słowem, musiała wiedzieć, że
ma rację, a gdy nie była tego pewna po prostu milczała. Teraz też
tak było. Pewność młodszej siostry dała jej siłę. Choroba
morska było okropieństwem, którego nie życzyła żadnemu wrogowi.
Gdyby mieli płynąć choćby tydzień dłużej, zwariowałaby. Miała
nadzieję, że jak tylko stanie na twardym lądzie szybko dojdzie do
siebie.
Faith
położyła się obok niej i mocno do siebie przytuliła. Czasami
spały razem, opowiadając sobie głupie historyjki, całkiem
wymyślone lub prawdziwe.
Ciemna
noc powoli uciekała przed słońcem, które wstawało zza morza. Na
horyzoncie pojawiły się różowe obłoki, a chwilę potem niebo
przybrało podobny kolor. Gwiazdy zniknęły, a księżyc już dawno
schował się gdzieś wysoko, uciekając przed gorącym słońcem.
Statek, na którym płynęły siostry powoli wpływał na angielskie
wody. Kilka tygodni był w podróży z Ameryki.
Faith
wyszła na pokład, aby zobaczyć miejsce, w którym wysiądą.
Natychmiast jej nozdrza zaatakował potworny odór ryb, fekaliów i
Bóg jeden wie czego jeszcze. Zatkała nos chusteczką i rozejrzała
się szybko po porcie. Jednak nie zobaczyła nic, co wprawiłoby ją
w miłe zaskoczenie lub zachwyt. Wręcz przeciwnie. Miała wrażenie,
że znalazła się wysypisku śmieci. Stare statki cumowały przy
brzegu. Po trapach wspinali się marynarze odziani w stare, podarte
ubrania. Wszędzie panował tłok, brud i smród. Ludzie tłoczyli
się przy brzegu oczekując przybyszów. Dziewczyna stojąca na
dziobie dostrzegła grupkę dzieciaków, które bawiły się obok
pustych beczek. Nieopodal na zwojach lin siedziała stara kobieta, a
na rękach trzymała dwuletnie dziecko. Obraz przerażającej nędzy
jaki zobaczyła nad brzegiem Tamizy sprawił, że szybko wycofała
się do swojej kajuty. Przez chwilę stała oparta o drzwi, aż w
końcu usiadła na łóżku nie dowierzając, że w Londynie,
wydawałoby się, że wspaniałym mieście, żyje taka bieda.
Oczywiście natychmiast uświadomiła sobie, że to była jedynie
niewielka część tego, co kryły zaułki czy stare opuszczone domy.
Podejrzewała, że ci brudni ludzie w podartych ubraniach
reprezentowali najniższą "klasę".
Jak
ci wszyscy arystokraci mogli spokojnie jeść obfite obiady,
kilkakrotnie w ciągu dnia zmieniać ubrania, skoro obok nich, może
nawet na tej samej ulicy, ludzie nie mieli nic poza stertą
zawszonych szmat? Nie wyobrażała sobie, aby mogła jeść spokojnie
widząc takie rzeczy. Może razem z Hope namówią księcia aby
wspomógł biedotę? Przecież na pewno ma mnóstwo pieniędzy, które
mógłby wydać na ubogie dzieci, a nie na kolejny wieczorowy surdut.
Ale
nie znała ani księcia, ani innych i nie wiedziała, co się stanie,
gdy przybędą do domu mężczyzny, których ich zaprosił. Musiała
jednak przygotować się na najgorsze, nawet tego się spodziewała.
Statek
dobił w końcu do portu, który przypominał obraz istnej nędzy i
rozpaczy, lecz Hope nie zwracała na to szczególnej uwagi. Ważne
było to, aby dotknąć stałego, niekołyszącego się gruntu. Przy
jej boku cały czas była Faith, która podtrzymywała ją za ramię.
Za nimi szedł barczysty marynarz, który zaofiarował im swoją
pomoc przy wynoszeniu bagaży. Gdy zeszły z trapu i ich stopy
dotknęły twardej, brukowanej ulicy, Hope odwróciła się do mężczyzny
i z woreczka wyciągnęła pieniądze. Dała mu dwie gwinee i
uśmiechnęła się dodatkowo, aby nie myślał, że jest wyniosłą
paniusią. Faith podziękowała słownie, a marynarz wycałował ich
ręce i poszedł uśmiechnięty.
-
No dobrze, to gdzie ten cały książę? - zapytała Faith i
rozejrzała się wokół. Tłum był bardzo różnorodny. Dostrzegła
oczywiście biedaków, którzy siedzieli zgromadzeni wokół beczek
lub w kątach, między szynkami. Kilku leżało na kupce śmierci i
spali wśród tego harmidru. Wszędzie słychać było krzyki,
nawoływania i śmiechy. Najwidoczniej wszędobylski smród ryb i
stęchlizny nikomu nie przeszkadzał.
-
Musimy szukać powozu z herbem. Przyłbica otoczona wieńcem z liścia laurowego - powiedziała cicho Hope i przeszukała wzrokiem tłum. Chciała już
znaleźć się w łóżku, przykryć kołdrą i jak najdłużej spać.
Najlepiej przespać pobyt tutaj i obudzić się dopiero w Ameryce.
-
Czy panie to panny Winward? - tuż za plecami usłyszała męski
głos. Obie siostry odwróciły się i przed sobą dostrzegły
wysokiego, chudego mężczyznę, który w ręce trzymał tabliczkę z
nazwiskiem Winward. To on, pomyślała starsza z sióstr i
przyjrzała się dokładnie księciu. Spodziewała się kogoś zgoła
innego. Wyobrażała sobie, że książę Sussex jest gruby, łysy i
ma małe, świdrujące oczka, a tymczasem stał przed nią mężczyzna
o szpakowatej urodzie z bujną, lecz siwą czupryną. Nos miał
krzywy, a oczy niebieskie. Twarz znaczyły zmarszczki, dodając mu
ty samym majestatu i powagi. Skłoniła się nisko, kątem oka
dostrzegając, że Faith robi to samo, choć bardzo niechętnie.
-
Wasza Książęca Mość - powiedziała cicho i łagodnie. Czuła
jednak, że jeśli za chwilę nie usiądzie zemdleje albo zwymiotuje,
bo żołądek nagle zaczął o sobie przypominać, fikając koziołki.
Przełknęła nerwowo ślinkę.
-
Panno Winward - zaczął książę, unosząc dumnie głowę.
Zobaczyła, że w kącikach surowych ust pojawił się uśmiech, aż
w końcu uśmiechnął się szeroko. - Nie jestem księciem Sussex,
mój pan nie mógł osobiście panienki przywitać, wiec poprosił
mnie, aby przywiózł jego gości.
-
Nie jest pan księciem? To kim pan jest? - zapytała Faith i rzuciła
zaniepokojone spojrzenie Hope, która wyglądała jakby za chwilę
miała się przewrócić.
-
Jestem jego kamerdynerem - oświadczył takim tonem, jakby pełnił
znacznie wyższą i poważniejszą funkcję niż jego chlebodawca.
-
Jak się nazywasz? - tym razem odezwała się Hope, która z każdą
chwilą czuła się coraz gorzej.
-
Pentrose - odpowiedział zaskoczony tym, iż taka młoda panienka
interesuje się jego nazwiskiem.
-
A jak masz na imię? - dopytywała nadal. Niebotycznie zdumiony
odpowiedział automatycznie:
-
Spencer - wydukał.
-
Mogę ci mówić Spncer? Czy mam zwracać się do pana po nazwisku?
-
Ależ to nie wypada, panienko Winward - jęknął i spojrzał z
szeroko otwartymi oczami na dziewczynę, która w tej chwili
wyglądała jak biała ściana.
-
To nic, mogę zwracać się do ciebie po imieniu? Wydaję mi się, że
tak będzie chyba najlepiej. I nie mów mi panienko, mam na imię
Hope, a to jest Faith. - Głową wskazała młodszą siostrę, która
zaczęła jej się przyglądać. Zapewne tylko dlatego, ponieważ
musiała wyglądać coraz gorzej.
-
Czy możemy już ruszać? - zapytała zniecierpliwiona młodsza
siostra, a kamerdyner całkiem urzeczony młodymi damami pośpiesznie
zaprowadził je do czarnego, lakierowanego powozu. Do pojazdu
zaprzężono cztery kasztanki, które niecierpliwie skrobały
podkutymi kopytami bruk. Hope katem oka dostrzegła, jak jakiś
mężczyzna bierze ich bagaże i wrzuca je na powóz.
Pentrose
z namaszczeniem otworzył drzwi, wysunął schodki i pomógł wejść
gościom księcia do środka. Hope wyskrobała się jakoś i usiadła
na miękkiej, wyściełanej zielonym pluszem ławce. Faith zajęła
miejsce po przeciwnej stronie. Kamerdyner po chwili zamknął
drzwiczki. Powóz ruszył i powoli skierował się w nieznanym dla
nich kierunku.
*
Lucas nie wyglądał jak arystokrata, lecz jak portowy robotnik. Póki nie
odziedziczył tytułu po zmarłym krewniaku Sussex'a, ludzie
pogardzali nim, gdyż był nieślubnym synem księcia.
Gdyby
nie to, że w młodości dużo czytał zapewne nigdy nie umiałby się
dostosować do otaczającej go elity wyniosłych dam, napuszonych
dżentelmenów, którzy nigdy w życiu nie pracowali fizycznie. On w
przeciwieństwie do tej gromady fircyków i latawic nie urodził się
jako panicz, więc nie bał się ani pracy fizycznej, ani porażki,
choć musiał przyznać, że jego zła passa już się skończyła,
bo obecnie odnosił same spektakularne sukcesy finansowe. Górował
nad nimi, nad ludźmi, którzy bali się zakasać rękawy drogich
koszul i wziąć sprawy w swoje ręce. On się nie bał i to
sprawiało, że był lepszy od nich.
Wszystkie
sprawy finansowe omawiał ze swoim zaufanym od kilku lat doradcą
Billem Wellingiem. Welling znał go od prawie samego początku. To on
pokazał mu świat liczb, rachunków i ciężkiej pracy. On nauczył
go jak inwestować, wyostrzył jego smykałkę do interesów i
pokazał w co najlepiej inwestować. Lucasowi nie chodziło
gromadzenie majątku, bo na nim nigdy mu nie zależało, ale o samą
pracę: fizyczną i umysłową. Lubił też wdrażać w życie nowe
pomysły, które dawały biednym ludziom miejsca pracy. Ostatnio
postanowił razem z lordem Suttonem wybudować stocznię i
potrzebowali do tego około dwóch tysięcy robotników. Już teraz
zgłaszali się do nich wszyscy ci, którzy chcieliby zarobić. Było
ich naprawdę bardzo wielu.
W
gabinecie panował niesamowity porządek. Lucas pilnował, aby
wszędzie było czysto i schludnie. Ogromne biurko, proste, wykonane
z ciemnego drewna stało na wprost drzwi, tuż przed masywnym meblem ustawiono trzy fotele, za biurkiem do ściany przylegały wysokie półki pełne
książek, map, woluminów i innych bezcennych dzieł. Między
pułkami znajdowało się małe przejście, a drzwi do niewielkiego
pomieszczenia były zamknięte. Po lewej stronie znajdował się
półokrągły wykusz. Drzwi wychodzące na ogród otworzono, przez
co do pokoju wpadało świeże i czyste powietrze. Na środku, gdzie
rozłożono ogromny dywan, stał piękny, lśniący stół z
sześcioma krzesłami.
Lucas
znajdował się przy kominku, który ustawiono w rogu pokoju, po
prawej stronie od drzwi. Przed nim postawiono niską ławę i dwa
fotele. Na jednym z nich siedział gospodarz, a na drugim Bill. Obaj
pogrążyli się w rozmowie o podróży Wellinga do Indii, gdzie
doglądał floty statków, które Lucas tam posiadał.
-
A właśnie, Lucasie, słyszałem dość dziwne wieści - zaczął
Bill i spojrzał na przyjaciela.
-
Jeśli chodzi ci o moje zaręczyny to odpuść sobie. Już dość
słyszałem na ten temat - mruknął tylko, rzucając mu ostrzegawcze
spojrzenie, ale przyjaciel nic sobie z tego nie robił i postanowił
drążyć temat dalej. Bardzo go to fascynowało.
-
Kim jest szczęśliwa wybranka? - zapytał i uniósł do ust
filiżankę z kawą.
-
Szczęśliwa wybranka? Nie sądzę. To niejaka Hope Winward,
Amerykanka. Córka kobiety, która puściła Sussex'a kantem z
kowalem.
-
Naprawdę? Twój ojciec był kiedyś zaręczony?
-
Niebywałe, prawda? Nie spodziewałabym się tego nawet, ale okazało
się, że był, a córka księżnej oszalała z rozpaczy i
postanowiła uciec do Ameryki i poślubić kowala, urodziła dwie
córki i prawdopodobnie byli cudowną, szczęśliwą rodziną -
odpowiedział z drwiną w głosie.
-
Tak myślisz? To niemożliwe. Takie małżeństwa nigdy nie żyją
szczęśliwie. Może na początku, ale potem odzywa się w nich to do
czego przywykli. On nauczył się ciężkiej pracy, ona nie miała o
niej pojęcia. A łóżko to nie wszystko. Tam ludzie zbliżają się
do siebie i to bardzo, ale to nie wystarcza, aby zastąpić miłość
czy wzajemny szacunek i zrozumienie. Jeśli poza łóżkiem małżeństwo kłóci
się i oskarża, to potem i namiętność wygasa, bo nie ma ani
wzajemnego zrozumienia, ani wsparcia. Pamiętaj o tym, Lucasie, jeśli
będziesz kiedyś wybierał żonę. Nie poddawaj swoich osądów
chwilowej żądzy. W wyborze partnerki kieruj się rozumem i sercem
przede wszystkim. - Bill przyjrzał się Lucasowi. Na jego czole
pojawiła się mroczna zmarszczka. Wiedział, co sobie pomyślał,
ale wolał niczego nie mówić na głos. Jego ból i rozgoryczenie
musiało znaleźć ujście. Młody książę Wilcott musiał odszukać
właściwą osobę, która pozwoli mu pogodzić się nie tylko z
ojcem, ale również ze swoim własnym pochodzeniem i przeszłością.
-
To idiotyczne, co mówisz. Nie szukam żony - odpowiedział burkliwie
i wzruszył ramionami.
-
Ale w końcu będziesz musiał. Ja też tak mówiłem, a kiedy już
znalazłem odpowiednią kobietę zmieniła moje nastawienie do tego.
Uwierz mi, człowiek nie może być sam, bo może w końcu oszaleć.
Nie chciałbyś trzymać na rękach małego, czarnowłosego
maleństwa, które malutką dłonią złapię cię za palec i
spojrzy...
-
Wystarczy! Dość! - Wstał gwałtownie i przeszedł przez pokój.
Usiadł za biurkiem i zaczął przeglądać papiery, aby uspokoić
nerwy.
-
Wiem, że cię to złości, ale tak, jak kobiety mają instynkt
macierzyński, tak i w mężczyźnie odzywa się coś podobnego.
Przed tym nie ma ucieczki, sam się o tym przekonałem - powiedział
z czułym uśmiechem na wspomnienie żony i dzieci.
-
Na razie w moich planach nie uwzględniam ani żony, ani tym bardziej
dziedzica. Nie zależy mi na tytule, bo nie jest on mój. Bez niego
byłbym szczęśliwszy. - Lucas nie chciał dziedzictwa jakie mu
przeznaczono, ale w końcu je przyjął, bo niemal zostało mu
wepchnięte na siłę. Był to błąd, ale przyjął tytuł dla
świętego spokoju.
-
Jak długo zamierzasz udawać, że nikt nie jest ci potrzebny? -
zapytał go Bill, ale straszy mężczyzna nie doczekał się
odpowiedzi. Lucas zmienił temat.
-
Będziesz tak bredzić bez sensu czy może przejdziemy do interesów?
Co się dzieję w Indiach?
Bill
westchnął, zdając sobie sprawę, że młody książę nie chce
wrócić już do tego tematu.
Dziękuję za Twój komentarz;) Skoro wyraziłaś chęć na czytanie moich wypocin, to oczywiście dam Ci znać gdy się pojawią;) Z chęcią bym zaobserwowała, ale nie widzę tego u Ciebie, więc zapraszam do zaobserwowania mnie;) W najbliższym czasie nadrobię Twoje rozdziały, a już teraz dodaję do linek;)
OdpowiedzUsuńWzięłam się za czytanie wcześniej niż myślałam, ale wcale mnie to nie martwi, wręcz przeciwnie. Mój czas nie był stracony, bo znalazłam naprawdę świetne opowiadanie! Piszesz cudnie dziewczyno. Podobają mi się Twoje opisy, cała fabuła i oryginalny pomysł. Jestem niezmiernie ciekawa jak potoczy się sytuacja z dziewczynami i naburmuszonym Lucasem. Takie wrażenie na mnie wywarł. jakby interesowały go tylko biznesy, a wszystko inne miał gdzieś. Nie widzę w nim na razie żadnych ludzkich oznak człowieczeństwa w stylu: miłość, przyjaźń, oddanie, współczucie itp. No, ale wszystko się jeszcze zmieni, w końcu jeszcze nie poznaliśmy bohaterów dobrze. Postacie sióstr natomiast wywołują we mnie ciepłe odczucia. Są miłe, przyjazne, otwarte na świat i oddane sobie. Bardzo podoba mi się Hope. Rozsądna, ale urzekająca. A Faith to taka trochę szalona nastolatka;D Przynajmniej takie było moje wrażenie, ale za to ją polubiłam.
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam na kolejny rozdział;) Nie widzę opcji obserwowania Cię, więc prosze o powiadomienie na moim blogu gdy tylko post się ukaże. bardzo zainteresowałaś mnie tą opowieścią i chcę być na bieżąco;)
Ale się rozpisałam:D Ale ja zawsze lubiłam pisać długie komentarze i takie same dostawać;D Więc raczej ich długość się nie zmieni:D
Pozdrawiam i ściskam serdecznie;*
Uwielbiam romanse historyczne! Przez ostatnich kilka miesięcy namiętnie czytywałam ksiązki Bertrice Small, które zresztą polecam,pomimo iż, jak to w większości tego typu przypadków, sąuznanwane za niskolotne historie. Ale każdy w końcu potrzebuje czegoś, co by go zrelaksowało, prawda? :D Nigdy nie czytałam niczego Judith McNaught, ale po sesji może to zmienię :)
OdpowiedzUsuńCo do Twojego opowiadania to uwielbiam Lucasa, ale znając moją słabość do czarnych charakterów, to nie powinno mnie to dziwić. Książę nieźle to wymyślił i poczułam do niego nićsympatii, choć ma on w sobie coś niepokojącego. Zastanawia mnie też Hope i jej reakcja; uśmiech sam pojawia mi sięna twarzy, gdy o tym myślę :D Jestem pewna, że będzie wybuchowo i gdy tylko się spotkają 'nuda' będzie obcym nam słowem.
I naprawdę świetnie oddajesz klimaty tamtego okresu, co jest szalenie istotne, bo naprawdę nie znosze, gdy ktoś odnosi się do danej epoki, nie znając kompletnie ówczesnych realiów. Ogromny plus za to! Pozdrawiam i czekam na następny! :)
Nawet nie masz pojęcia ile czasu i jak bardzo niecierpliwie czekałam na ten rozdział. Po raz kolejny powtarzam: Piszesz cudownie i pięknie, a treść czyta się bardzo przyjemnie. Pzdr. Shelley G.
OdpowiedzUsuńMatko, Lucas tak strasznie broni się przed jakimkolwiek uczuciem, jakimkolwiek kontaktem z ludźmi. Mam nadzieje, że Hope w nim coś wyzwoli i naprawdę się przyzna, że tak bardzo się mylił. Jestem też pewna, że dziewczyny wprowadzą dużo nowości, takiej świeżości do ich domu, a plus do tego będzie początkowo dużo zgrzytów, prawda? Czekam na dalej. Uwielbiam Cię. <3
OdpowiedzUsuń