22 grudnia 2013

Rozdział 2



Londyn.
Miejska rezydencja księcia Sussex.

Książę Sussex, kiedyś wysoki, postawny i pełen pogardy dla innych, dziś był chudym mężczyzną spokorniały i pełen rezerwy wobec innych. Wiedział, że już nigdy nie będzie miał dzieci z prawego łoża. Jedynym pierworodnym był Lucas, który, o ironio, nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Wcale mu się nie dziwił, po tym, co przeszedł, miał prawo go nienawidzić, choć przecież gdyby wiedział, że zostanie wywieziony daleko od Anglii, zrobiłby wszystko, aby do tego nie doszło.
Dziś jednak jego syn zszedł na dalszy plan, ponieważ dostał odpowiedź z Ameryki, na którą czekał dwa miesiące. Zastanawiał się, co odpisała mu córka Mirabelli.
List leżał na biurku, przy którym pracował od dwudziestu pięciu lat, a on sam przechadzał się po pokoju: zdenerwowany i niepewny tego, co tam się znajduję. W końcu jednak sięgnął po niego i zaczął drżącymi dłońmi zaczął rozrywać zapieczętowaną kopertę.

Great Cove, 14 kwiecień, 1825 rok.


Szanowny milordzie,
W pańskim liście dostałam zaproszenie do Anglii, do kraju, którego znałam jedynie z nielicznych opowieści matki. Nie wiem, czego mam się spodziewać po ludziach mieszkających na tej wyspie, nie wiem, czego oczekuje pan od nas. Zaprosił nas pan do siebie, choć tak naprawdę żadne z nas nie słyszało o sobie nawzajem zbyt wiele. Wiem, że jest pan księciem i to wszystkie informacje jakie mam na pana temat, milordzie. Nie wiem też, jak się mam do pana zwracać. To jednak jest najmniejszym moim problem, bo uważam, że każdy człowiek jest sobie równy, a kwestia urodzenia i tytułu to wymysł dla ludzi, którzy lubią się wywyższać ponad innych. Wracając jednak do tematu.
Bardzo długo rozważałam pańską propozycję. Plusów tej wyprawy było zbyt mało, abym ja i moja młodsza siostra mogłyśmy podjąć pańskie zaproszenie. Mimo to przyjmuję je, po licznych namowach moich znajomych, a w tej chwili nawet mojej młodszej siostry, zgadzam się na pańską propozycję. Przypłyniemy statkiem "Loreen", czternastego lipca.
Jest tylko jednak jeden warunek: wszystkie koszty wycieczki pokryje pan, milordzie.

Hope Miranda Winward


Książę uśmiechnął się pod nosem, czytając ten pełen ignorancji, pogardy i wyniosłości list. Ta młoda dama miała w sobie nie lada temperament, by do obcej sobie osoby odnosić się z taką wyższością. Była idealna! Takiej panny potrzebował.
Co prawda kosztem dość okropnym, bo śmierć jej matki była dla niego tragedią. Dowiedział się jednak o niej trzy miesiące temu, całkiem przypadkiem, gdy spotkał się z księżną Dunbrooke. Było to dla niego niemałym szokiem, ale podzielał pogardę dla człowieka, który ją uwiódł i zabrał ze sobą do kraju dzikusów.
Dziś jednak wszystko inne nie było ważne. Oto widział swą przyszłość z synem i synową u boku. Musiał jednak powziąć pewne kroki.
- Pentrose! - krzyknął na kamerdynera i usiadł za biurkiem. Wyjął kartkę, zamoczył gęsie pióro w atramencie i zaczął pisać.
- Tak, milordzie? - zapytał nisko się kłaniając.
- Wyślij umyślnego do gazety z tym listem - powiedział i zakończył to zamaszystym podpisem. Posypał list pisakiem, zgiął go na pół i zapieczętował woskiem. Herb godny samego króla widniał na czerwonym wosku, niczym wyznacznik godności. Mała Hope miała sporo racji. Większość ludzi posiadające tytułu gardzili innymi. On przecież był taki sam. Teraz jednak inaczej patrzył na świat i żałował wielu rzeczy. Wierzył jednak, że wszystko zdoła naprawić.

*
W wielkim, kamiennym kominku płonął wesoło ogień. W całym domu panowała błoga cisza, służba już dawno spała. W bibliotece jednak, mroczna i przerażająca wrogość skupiła się na w fotelu w postaci wysokiego mężczyzny, który pochylał się nad kontraktem złożonym przez lorda Suttona. Gniew był jego źródłem istnienia, a nienawiść jedynym powodem, dla którego wciąż żył. Wibrująca ciemność, ledwie powstrzymywana dzikość i siła skupiały się w tym czarnowłosym księciu. Dziś jednak mroczna żądza, która kierowała jego życiem sprawiła, że musiał odizolować się od ludzi, aby komuś nie zrobić krzywdy. Niewinny człowiek mógłby ucierpieć za arogancję jego ojca.
Gdy rano wszedł do klubu chciał się upewnić, czy Sutton nadal jest zainteresowany spółką. Gdy tylko przekroczył próg pokoju od razu zobaczył, że coś jest nie tak. Mężczyźni znajdujący się w nim nagle przestali dyskutować i ucichli, przypatrując mu się z ciekawości, w niemym szoku. Zawsze pogardzał tymi ludźmi, choć sam przecież do nich należał i uważany był za jednego z bogatszych arystokratów w Anglii. Był także pożądanym przez kobiety, które chciały go usidlić. On jednak trzymał się od takich kobiet jak najdalej. Romansował jedynie z tymi, które nie oczekiwały od niego oświadczyn ani dozgonnej miłości.
Nie zwrócił na ciszę większej uwagi. Po prostu odszukał Suttona i przysiadł się do niego z zapytaniem o kontrakt. Mężczyzna potwierdził współpracę. Jednak William patrzył na niego w tak natarczywy sposób, iż w końcu nie wytrzymał zapytał go o powód, dla którego się tak na niego gapi.
- Przepraszam, po prostu nie mogę pojąć, że istnieje mężczyzna, który jest tak znany, a tak mało o nim wszyscy wiemy. Pilnujesz swej prywatności i bronisz jej jak lew - powiedział z niepewnym uśmiechem na ustach.
- Moje życie prywatne to nie jest sprawa publiczna. Pokazuje tylko to, co chcą wszyscy widzieć, nic więcej - odpowiedział głosem,w którym pobrzmiewały nuty zniecierpliwienia.
- A teraz chyba już nie będziesz miał wyboru, co? - zapytał, a on tylko spojrzał na niego zaskoczony. Udał jednak, że nic go to nie obchodzi i wyszedł z klubu, żegnając się milczeniem i wyprostowaną sylwetką.
- On nic nie wie, prawda? - zapytał wicehrabia Chelmsford.
- Stary Sussex zgotował mu niezłą niespodziankę. Gdy Wilcott o tym się dowie, rozniesie starego sukinsyna w drobny mak - zgodził się Sutton i powrócił do czytania gazety, oznajmiając tym samym, iż rozmowa jest zakończona.
W czasie, gdy panowie popijali porto lub palili cygara w klubie White'a książę Wilcott przemierzał na swym gniadym ogierze ulice Londynu. Postanowił powrócić do swej miejskiej posiadłości i zjeść porządne śniadanie. Książęca Mość słynął z wilczego apetytu, toteż służba starała się zawsze zaspakajać jego głód. Był drażliwym i bardzo wymagającym panem, w jego domach wszystko działało jak dobrze naoliwiona maszyna.
Wszedł energicznie do domu, ciesząc się z kontraktu zawartego z Suttonem. Inwestycja w stocznię będzie jedną z lepszych. Przywitał go kamerdyner Swanston. Wysoki, patyczkowaty o szpakowatej twarzy. Był człowiekiem dumny ze swego stanowisko i robił wszystko, aby służba w posiadłości pracowała szybko i skutecznie. Nie był tyranem, ale wystarczyła jedna jego ostra reprymenda, aby przywrócić wszystko do porządku. Dziś jednak jego służący wyglądał dziwnie. Naprawdę dziwnie. On nigdy się nie uśmiechał, nigdy nie mrugał znacząco ani nic z tych rzeczy, a dziś ewidentnie coś się wydarzyło i to tak wielkiego, że stary kamerdyner nie mógł ukryć igrającego w kącikach ust uśmiechu. Spojrzał na niego jedynie zaciekawiony i wszedł do jadalni. Miejsce to było skromnie urządzone, ale cechowała je również pewna doza bogactwa i elegancji. Długi stół na dwadzieścia osób stał na środku marmurowej posadzki. Na podłodze leżał dywan z Turcji. Pod ścianą tuż na lewo, a naprzeciw stołu, stała gablota z zastawą i srebrem. Po prawej stronie, przeciwległej do wielkiego okna i drzwi balkonowych, stał drugi stół, na którym ustawiono wszystko to, co potrzebne było do śniadania i późniejszych posiłków. Talerze, talerzyki, łyżki różnej wielkości i kształtu, tace i półmiski, a także wazy i dzbanki. Gdy pan nie miał gości stało to wszystko w ten sposób, jednak gdy książę oznajmiał, że na śniadaniu lub obiedzie będzie taki gość lub taki, sprzątano to wszystko i pozostawiano jedynie główny stół i gablotę z zastawą. W jasnej jadalni pomalowanej na błękitny kolor wisiał przeróżne obrazy, głównie koni i krajobrazów Anglii.
Młody książę zasiadł za długim stołem na honorowym miejscu i czekał, aż lokaj go obsłuży. Młody, ale za to bardzo bystry i pracowity szybko zajął się śniadaniem pana, nalewając gorącej kawy, a na talerzyki nakładając wszystkie smakołyki, jakie rozstawiono na stole. Jak zwykle po lewej stronie leżała gazeta, więc mężczyzna wziął ją do ręki i zaczął przeglądać, omijając oczywiście rubrykę towarzyską. Nie obchodziło go, co dzieję się w towarzystwie, interesowały go jedynie sprawy biznesowe i polityka. Nic więcej.
- Wasza Książęca Mość, czy mógłbym coś powiedzieć? - zapytał młodzik, nakładając na talerzyk górę jajecznicy.
- Słucham? - odezwał się znudzonym tonem.
- Chciałbym, milordowi serdecznie pogratulować - powiedział lokaj i stanął z boku, czekając na dalsze rozkazy.
- Czego mianowicie chcesz mi pogratulować? - zapytał zaciekawiony i uniósł spojrzenie pełne zaskoczenia.
- Zaręczyn. - Głos młodego służącego brzmiał niepewnie i dość piskliwie, gdy zorientował się, że pan chyba nie życzy sobie gratulacji.
- Czyich zaręczyn?
- Pańskich, milordzie... - Przełknął ślinkę i wsunął palec za sztywny kołnierzyk, aby pozbyć się wrażenia, że za chwilę się udusi. Fatalnie. Pan chyba jest na niego zły. Brązowe oczy księcia błyskały gniewem i dezorientacją.
- Moich? Zaręczyn? - wycedził przez zęby, podkreślając każde słowo. - Nie. Jestem. Z. Nikim. Zaręczony!
- Ale... Ależ milordzie, w gazecie... - zająknął się i nagle odwrócił się na pięcie i wyszedł szybko z jadalni, gdy zobaczył furię w oczach swego pracodawcy.
Wilcott natychmiast odszukał rubrykę towarzyską.
- Sussex - warknął nagle, gdy przeczytał krótką notkę o jego zaręczynach z niejaką Hope Winward okraszonych dodatkowo ironicznym komentarzem. Złapał gazetę i wybiegł z domu.
- Siodłaj Tancerza! - warknął do stajennego, który w mgnieniu oka pobiegł do stajni. Po pięciu minutach chłopak wyprowadził gniadosza, który nie stał zbyt długo w boksie i podał wodze panu. Książę wskoczył na ogiera i pognał przez bramę.
W ciągu dziesięciu minut znalazł się pod bramą wjazdową miejskiej posiadłości księcia Sussex. Zeskoczył na ziemię i jednym susem przeskoczył trzy schody. Grzmotnął ręką w drzwi i nie czekając, aż ktoś mu otworzył wkroczył do środka.
- Ty cholerny intrygancie! Gdzie jesteś? - ryknął na całe gardło, aż śpiący przy drzwiach kamerdyner ocknął się nagle i spadł z krzesła. Mężczyzna zignorował go jednak i wkroczył do pierwszego pokoju, który miał być chyba jadalnią. Nikogo jednak tam nie zastał. Wyszedł więc i skierował się do gabinetu. Po drodze rzucił szybkie spojrzenie w kierunku starego lokaja, który gramolił się powoli z ziemi. Gdyby nie był taki wściekły, pomógłby staruszkowi, ale złość buzująca w jego ciele była zbyt wielka, by przejmować się kimkolwiek. Wpakował się do przestronnego gabinetu i rzucił gazetą w twarz mężczyźnie, który twierdził, że jest jego ojcem. - Co to, do cholery ma być, co?! Jakim prawem intrygujesz za moimi plecami?! - głośny krzyk rozniósł się po całym domu, ale jego ojciec nie zareagował. Spokojnie wziął gazetę do ręki i otworzył na stronie, gdzie znajdowała się rubryka z ogłoszeniami o zaręczynach.
- Ach, to o to ci chodzi - powiedział Sussex i podniósł na niego jasne spojrzenie. - Tak, przyznaję się, że to ja za tym stoję. Zaczekaj chwilę - powiedział szybko, gdy dostrzegł, że syn chce coś powiedzieć. - Zanim zaczniesz mnie atakować i wyzywać, muszę ci coś wyznać. Nie będę rozwodził się tu nad moją przeszłością, którą i tak pewnie dobrze znasz. Powiem tylko skrótem, bo wiem, że nie będziesz chciał wysłuchiwać rozwlekłej historii. Otóż, wiele lat temu byłem okropnym młodzieńcem, byłam arogancki i pogardzałem innymi. I dlatego spodobałem się księżnie Dunbrooke, wdowie, która miała osiemnastoletnią córkę na wydaniu. Koniecznie chciała, abym to ja wżenił się w ich rodzinę. Ja uznawałem to za raczej marny interes, ale ponieważ wiedziałem, że i tak kiedyś będę musiał to zrobić, zgodziłem się. Zresztą Mirabella była piękną damą, więc nie odczuwałem do tego pomysłu niechęci. Co innego czuł ona, bo gdy tylko przyjęła moje oświadczyny uciekła. I to z kim? Z kowalem! Byłem wściekły i wiedziałem, że gdy tylko ją odnajdę to poślubię ją bez względu na to, czy będzie już poślubiona innemu. Popłynąłem za nią do Ameryki i nie odnalazłem. Spędziłem tam jakieś trzy miesiące, a potem wróciłem pokonany. Jakieś pięć miesięcy temu dowiedziałem się, że Miarabella zginęła w wypadku z mężem i osierociła dwie córki. Hope i Faith. Księżna odszukała je, a ja szybko zdobyłem adres i napisałem. Zaprosiłem je tutaj, mając nadzieję, że już tu z nami zostaną. A dlaczego oświadczyny? Bo chciałem, aby zostały przyjęte z godnością, żeby nikt nimi nie pogardzał.
- To mogłeś się sam oświadczyć, do cholery! Nie rozumiem, dlaczego wplątujesz w to mnie? - zapytał tonem pełnym gniewu i niechęci do ojca. Historia tych dwóch panienek w ogóle go nie obeszła. Nie obchodziło go, co się z nimi stanie i jak przyjmie je towarzystwo. To była sprawa jedynie Henry'ego, a on chciał mieć święty spokój. - Nie będę brał udziału w twoim pomyśle!
- Proszę. Wiem, że mną pogardzasz i nienawidzisz mnie, ale nie patrz na mnie. Spróbuj przyjąć je dobrze i okaż im trochę uprzejmość. Przypomnij sobie, jak tobie było ciężko wejść w towarzystwo. - Lucas zacisnął mocniej szczeki, ponieważ w tej chwili poczuł wzbierającą furię. Nie chciał stracić kontroli nad sobą i uderzyć człowieka, który nawet nie zasłużył, aby mianować się jego ojcem.
- O ile pamięć mnie nie myli nigdy nie obchodził mnie ton i jego zdanie na temat mojego pochodzenia.
- Wiem, ale ty to ty, a te dziewczyny są młode i niewinne. Wychowały się niedaleko Bostonu, w małej wsi, więc nie mają pojęcia, co je tu czeka. Nie chodzi mi o to, żebyś rozgłaszał wszem i wobec, że jesteś zakochany, ale postaraj się je zaakceptować, zwłaszcza Hope, bo to ona będzie twoją narzeczoną, przynajmniej przez jakiś czas.
- Kiedy przypływają? - zapytał w końcu znużony tą rozmową i spojrzał z niechęcią na człowieka siedzącego tuż przed nim.
- W lipcu.
Lucas skinął jedynie głową i wyszedł bez pożegnania.
Nie chciał wplątywać się w tę, jego zdaniem, chorą sytuację, ale z drugiej strony uznał, że będzie miał okazję zagrać na nosie tym wszystkim arystokratom, którzy uważają się za lepszych od innych ludzi. Wskoczył na konia z mocnym postanowieniem, iż uczyni Hope królową Londynu.


____

Pewnie już się nie pojawię do świąt na tym blogu, więc już teraz życzę Wam kochani wesołych, radosnych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia oraz udanego Sylwestra, a także szczęśliwego Nowego Roku! Oby przyszły rok obfitował w dobre niespodzianki!

8 komentarzy:

  1. No proszę, czyli każdy ma swój plan, tak? Nie ogarniam tych ich tytułów, noale... Ojciec chce jakoś wprowadzić siostry w towarzystwo, ale to taka umiarkowana pomoc, bo właściwie tak wypada, a co się stanie dalej, to chyba już nie bardzo go odchodzi, skoro "przynajmniej przez jakiś czas" Hope ma być narzeczoną Lucasa. A Lucas, na złość ojcu, również chce wykorzystać Hope. Teraz jest pytanie, komu uda się zrealizować swoje plany, bo wydaje mi się, że Hope nie będzie bardzo chętna do współpracy z którymkolwiek z mężczyzn i zrobi im psikusa xD
    Kurcze, po tym rozdziale mam jeszcze większą ochotę na to opowiadanie! Apetyt rośnie w miarę jedzenia ;)
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaaaaaj, umarłam. Uwielbiam Cię, tak na wstępie.
    Proszę, proszę. A tu takie plany...ja chcę reakcje Hope. Ona ich zmiażdży, matko. Ona ze swoim charakterkiem, będzie wesoło. Ja chcę już dalej! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne. Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Bardzo się cieszę, że wpadłam na Twojego bloga. Wreszcie jakaś odmienna historia, która bardzo mnie ciekawi. No ciekawe jak Hope i Lucas dogadają się, patrząc na ich charakterki będzie trudno. Wyczuwam jakieś intrygi :)

    OdpowiedzUsuń
  4. fajnie jest ;) zapraszam do czytania mojego bloga : http://dwie-dlonie.blogspot.com ;dd

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne:) Trafiłam na Twój blog poprzez Katalog Opowiadań i muszę przyznać, że z wyraźną ulgą znalazłam porządną literaturę od, której nie bije przesłodzoną treścią. Jestem pod ogromnym wrażeniem Twoich umiejętności. Nie czytałam książki na, której podobno się wzorujesz i chyba się za nią nie zabiorę... Wolę czekać, aż ty skończysz swoje opowiadanie. I wreszcie znalazłam takie, gdzie autor stosuje akapity! Czysty cud! Bardzo ciekawie się zapowiada. Nie mogę doczekać się, kiedy akcja bardziej się rozwinie, Pzdr. Shelley G.

    OdpowiedzUsuń
  6. Droga Necco!:)
    Komentarz na temat opowiadania napiszę od ostatnim rozdziałem, tak będzie dla mnie szybciej ;) teraz chciałam Ci tylko wytknąć mały błąd i mam nadzieję, że nie będziesz mi mieć tego za złe. Jesteśmy tu po to, by sobie pomagać. Mianowicie:
    "Jakim prawem intrygujesz za moimi plecami?!"- słowo intrygujesz mi tutaj nie pasuje. Wiem, że chodziło Ci o "intrygę", ale "intrygować" oznacza stan zaciekawienia. Może lepiej napisz "jakim prawem KNUJESZ za moimi plecami"
    ;) Lecę do następnego rozdziału i napiszę Ci komentarz na temat całości.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aaa, szykuje się romansik? ^^

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.