Hope
leżąc w łóżku przez tydzień miała serdecznie dość. W
międzyczasie odwiedził ją doktor, który okazał się być
sympatycznym, w średnim wieku mężczyzną. Polubiła go od razu,
choć w chwili zdejmowania szwów wcale nie była skłonna do
tego, aby obdarzyć go sympatią, jednak wszystko złagodził
skromnym żarcikiem, który choć wcale nie powinien ją
rozśmieszyć, sprawił, że uśmiechnęła się szeroko do niego.
Hope nie miała pojęcia, że przez ten naturalny gest wywarła na
Leandrze spore wrażenie i mężczyzna owładnięty jej nieświadomym
urokiem nieznacznie rozluźnił się. W czasie jego krótkiej
wizyty u pacjentki dowiedział się o niej trochę i jedynie
utwierdził się w przekonaniu, iż istnieje jeszcze szansa dla
młodych dam, jeśli pozostało, choć kilka takich jak Hope Winward.
W
końcu wyszedł, a miejsce na jego krześle zajął książę
Reabourn, Przyszedł do niej, aby wypytać ją o zdrowie. Z uśmiechem
na ustach odpowiedziała, że pojutrze będzie mogła już wstać z
łóżka, choć dla niej było to tylko niepotrzebny czas. Już
teraz czuła, że jest w stanie chodzić. Zresztą, zraniła się
tylko w głowę, więc naprawdę nie rozumiała, dlaczego miałaby
nie wstać w tej chwili. Książę jedynie się roześmiał i łagodnym
głosem polecił jej, aby jeszcze poleżała. Hope wiedziała, że
gdyby posiadała charakter Faith na pewno nie zgodziłaby się z
mężczyzną tak potulnie.
Wizyta
Hawskvilla skończyła się nader szybko, ponieważ zasady zabraniały
mu przebywania w jej sypialni, dłużej niż to koniecznie.
Nie
pozostała jednak długo sama. W końcu pojawiła się jej młodsza
siostra i natychmiast wskoczyła na łóżko.
-
Jak po wizycie lekarza? Co ci powiedział?
-
Mogę wstać dopiero pojutrze, choć powiedział „już”. Nie
wytrzymam tyle! - odpowiedziała całkiem zrozpaczona. Naprawdę
chciała już wstać, książki już ją nudziły, nie rysowała, bo
nie potrafiła, a już nawet nie myślała o spaniu, bo w końcu z
nudów potrafiła przespać pół dnia i niemal całą
noc. Jedynym urozmaiceniem byli goście, którzy ją odwiedzali
od czasu do czasu. Największej atrakcji dostarczała jej Faith,
która swą radosną, niczym nie zmąconą paplaniną
rozpraszała ponure dni.
Nie
potrafiła jednak przegonić z umysłu starszej siostry myśli o
Lucasie, który ją wybawił.
***
Lucas
natomiast kompletnie zatracił się w szaleńczej jeździe po lasach.
Nocny Tancerz wyczuwając stan emocjonalny swego pana gnał przed
siebie, pokonując leśne dukty w zastraszającym tempie. Młody
książę zaczął żałować, że pozbył się Sophie Lebetkovitz.
Kurtyzana, choć nieco ograniczona była naprawdę ponętna i
potrafiłaby ugasić jego pożądanie. Teraz
jednak było za późno, a on nie miał nawet najmniejszej
ochoty mieć do czynienia z tą zawistną kreaturą. Wolał już
prędzej skonać w pożodze własnej żądzy, niż przyjść do niej
jak umierający szczeniak. Nie po tym jak mu zagroziła. Książę
miał ogromnie dużo dumy, więc powrót do kochanki był
czymś, na co nigdy się nie zdobędzie.
Ogier
w końcu zwolnił dysząc ciężko. Lucas zsiadł z niego i
podprowadził go do drzewa. Tam puścił go luzem i pozwolił skubać
trawę, a sam udał się niżej, ku strumieniowi, aby przysiąść na
omszałym kamieniu i pomyśleć. Najpierw skupił się na budowie
stoczni, Sutton był z niej zadowolony i obaj stwierdzili, że już
za pół roku będą w stanie ją otworzyć. Spodziewali się,
że dopiero za rok będą mogli rozsyłać reklamy do potencjalnych
klientów lub zainteresowanych, ale prace postępują znacznie
szybciej niż obaj się spodziewali. Jednak jego myśli szybko
zboczyły z obranego toru i przeskoczyły na Hope. Wcześniej, gdy
okazała mu zainteresowanie, potrafił ją ignorować i nawet mu się
to udawało, lecz w chwili, gdy Amerykanka pokazała pazurki
natychmiast wzbudziła jego zainteresowanie. I to jakie! Naprawdę
jej pragnął, choć nie było to nic tak porażającego. Może gdyby
był młodym fircykiem, wychowanym pod spódnicą mamusi
prawdopodobnie wmówiłby sobie, że jest w niej szaleńczo
zakochany, a on nawet nic takiego nie czuł. Nie był przeciwny
miłości, ale w końcu nigdy jej nie doświadczył i nie dbał o to,
czy kiedykolwiek się zakocha, bo na razie miał ważniejsze sprawy
na głowie.
Usłyszał
jak Tancerz truchta w jego stronę. Ogier trącił go nosem, a potem
brzęcząc wędziłem złapał go za kurtkę. Materiał zatrzeszczał,
lecz nie porwał się, a Lucas delikatnie wyciągnął go z mocnych
zębów konia.
-
Nie niszcz mi ubrania – powiedział i pogłaskał go po pysku. Koń
potrząsnął głową i pchnął go mocno tak, że książę zsunął
się z kamienia. Wiedział, że Tancerz chcę się teraz bawić, lecz
on nie miał na to najmniejszej ochoty. - Chyba jesteśmy już na to
za starzy, nie uważasz? - Koń najwidoczniej twierdził inaczej,
gdyż znów zaczął dobierać się do jego ubioru. Książę w
końcu wstał i złapał za wodze, aby uspokoić skorego do zabaw
ogiera. - Dobra, wracamy. Następnym razem dam ci w kość, ty
draniu.
Tancerz
natychmiast ruszył z kopyta, gdy poczuł na sobie jeźdźca. Obaj
stanowili zgrany duet. Nocny Tancerz był narowistym ogierem, lecz
Lucas obłaskawił go, a ich przyjaźń zaczęła się w chwili, gdy
po przejściu całego targu Tattersalla zobaczył czarną bryłę
tarzającą się w błocie i odchodach. Błysk w czarnych ślepiach
konia, sprawił, iż kupił go za skandalicznie niską cenę, bo jak
stwierdził jego właściciel to bydle nie nadawało się nawet na
zupę. Okazało się, że Tancerz był wspaniałym ogierem. Od
chwili, gdy pierwszy raz go dosiadł poczuł silną więź z koniem.
Z żadnym innym człowiekiem nie czuł się tak związany, jak z tym
narowistym diabłem.
Gdy
przygnał już do pałacu, zsiadł z konia i odprowadził go do
boksu. Sam musiał zająć się jego czyszczeniem i karmieniem.
Nikomu nie pozwolił zbliżyć się do siebie na odległość dwóch
wyciągniętych ramion. Nikt też nie był w stanie go dosiąść.
Kilku niesfornych stajennych próbowało go zabrać na
przejażdżkę, ale szybko się przekonali, że mądrzej by zrobili,
gdyby zabrali się za sprzątnięcie końskich boksów. Nie
dość, że narazili własne życie to jeszcze narazili także
Nocnego Tancerza.
-
Wasza Książęca Mość – usłyszał czyjś głos. Odwrócił
się i dostrzegł przed sobą lokaja. Stał pośrodku stajni, jak
najdalej od koni, które wyciągały swe łby w stronę
„gościa”.
-
Słucham?
-
Książę Sussex przyjechał do Waszej Książęcej Mości.
-
Co mam zrobić lub powiedzieć, żebyście w końcu przestali mnie
tytułować w tak głupi sposób? Nie słyszcie jak okropnie to
brzmi? - zapytał nieco rozbawiony. Uśmiechnął się jednak, gdy
dostrzegł spłoszoną minę lokaja. - No dobrze, widzę, że nie
znasz się na żartach. Nie wiesz, czego on chce?
-
Nie mam pojęcia, milordzie.
-
No, tak lepiej. Czy to pilna sprawa?
-
Z tego, co wiem, to chyba tak – odparł zmieszany lokaj, który
nie bardzo wiedział jak ma się zachować wobec swego chlebodawcy.
Najwidoczniej był w dziwnym nastroju do żartów, które
rozumiał tylko on.
-
To powiedz mu, że jestem zajęty. Przyjdę za pół godziny. I
nie mów mu, gdzie jestem – dodał jeszcze, nim lokaj zniknął
mu z oczu.
Wprowadził
ogiera do boksu, rozsiodłał go i poszedł po zgrzebło i szczotki.
Po przyjściu do boksu, natychmiast go wysuszył, garścią słomy
pocierając jego lśniącą sierść. Potem zabrał się za
czyszczenie. Zabiegi pielęgnacyjne zakończył rozczesaniem grzywy
oraz ogona i sprawdzeniem stanu kopyt. Potem nakarmił go, dosypując
do paszy kilka marchewek i garść owsa. Miał właśnie wychodzić z
boksu, gdy dostrzegł kroczącego w jego stronę Sussex'a. Trzymał
ręce w kieszeni czarnych bryczesów i ciekawskim wzrokiem
spoglądał w stronę koni. Nigdy nie była w jego stajni, więc teraz miał możliwość podziwiania jego wierzchowców.
-
Tak myślałem, że będziesz kazał mi czekać – powiedział, gdy
znalazł się blisko niego. Lucas spojrzał na niego z udawanym
zdziwieniem, lecz widząc, że Sussex ani myślał nabrać się na
jego nastrój, posłał mu pogardliwe spojrzenie.
-
Spodziewałeś się, że rzucę wszystko i przybiegnę do ciebie w
podskokach? - rzucił przez ramię i przystanął przy pompie, aby
opłukać ręce.
-
Nie, ale sądziłem, że przynajmniej powiesz, że za chwilę
przyjedziesz. Lucasie, nie będę się teraz o to z tobą spierał.
Byłem przed chwilą u Charity. Dowiedziałem się, że zastrzelili
Aresa – miał złamaną nogę.
-
I po co mi to mówisz? - zapytał, wycierając dłonie o
kurtkę.
-
Bo sądziłem, że chcesz wiedzieć. Poza tym... Hope od wypadku
miewa okropne koszmary. Charity twierdzi, że wciąż śni jej się
wypadek.
-
I co związku z tym? Czy ja jestem jakimś pieprzonym lekarzem? Nie
obchodzi mnie to – warknął wściekły i szybkim krokiem ruszył w
stronę pałacu.
Ścieżka,
którą teraz szli łagodnie zakręcała wokół
niedużego zagajnika. Zza zakrętu wyłonił się wspaniały pałacyk,
mniejsza wersja pałacu wersalskiego. Wszyscy byli pod wrażeniem
dwuskrzydłowej budowli z kopulastym dachem, wieżyczkami i oknami
wykuszowymi, nad którymi stały anioły lub gargulce. Nim
wjechało się na teren posiadłości, najpierw powóz musiał
minąć wielką, kutą w żelazie bramę nad którą górował
herb książęcego rodu: orzeł ze sztyletem trzymanym w szponach.
Cała posiadłość mieściła się w dolinie, ukryta wśród
drzew, pagórków i wysokich traw. Obok płynął strumyk
obfity w ryby. Miejsce to było urokliwe, spokojne i ciche. Cały
pałacyk dzieliła odległość dwóch mili od bramy głównej.
Szeroka alejka wysypana białym kamieniem tuż przed pałacem
rozszerzała się, aż w końcu kończyła się przed brukowym
placem, którego po środku stała wielka fontanna z czterema
końmi, a z ich pysków lała się woda.
Lucas
przeciął wielki podjazd idąc długimi krokami, za nim podążał
Sussex.
-
Sądziłem, że cię to zainteresuje, bo uratowałeś jej życia i...
-
I co?! Rozum postradałeś? Nie obchodzi mnie ani Amerykanka, ani
Ares. Niech Reabourn sam się z tym upora! - krzyknął w końcu
wściekły i odwrócił się do ojca z płonącymi od złości
oczyma. - Byłbym wdzięczny gdybyś opuścił już posiadłość.
Nie chcę się zmuszać do użycia siły wobec starszego człowieka –
mruknął przez zaciśnięte zęby. Straszy książę uśmiechnął
się do syna i pokiwał głową.
-
Możesz się mnie wyrzekać, ale jesteś podobny do mnie. Nie tylko z
wyglądu. Jesteś impulsywny, arogancki i wydaję ci się, że nie
potrzebujesz nikogo. Jesteś w błędzie, potrzebujesz żony.
-
Ostrzegam cię... - doskoczył do niego, łapiąc za klapy
ciemnoszarego surdutu. Urwał jednak, gdy zorientował się, co robi.
Odsunął się od Sussex'a i sapnął wściekły. - Bądź łaskaw
zejść mi z oczu, bo nie mogę już na ciebie patrzeć. I lepiej
zrób coś z tymi zaręczynami, jeśli nie, to sam powiem
Amerykance o nich.
-
Zrobisz co zechcesz. - Książę kiwnął synowi głową i odszedł w
stronę lokaja, który przytrzymywał jego konia w cieniu
drzew, na skraju podjazdu.
Lucas
natomiast skierował swe kroki na ogromne, półokrągłe
schody wykonane z szarego marmuru.
Gdy
znalazł się w swoim gabinecie, usiadł ciężko na fotelu i dłońmi
przeczesał gęste czarne włosy. Nie wiedzieć czemu, ale sytuacja z
ojcem sprawiła, iż poczuł się nieco przytłoczony. Chciał mieć
święty spokój, odpocząć i przede wszystkim odciąć się
od Amerykanki, ale najwidoczniej nie dane mu było to, ponieważ
Sussex musiał mu o niej przypomnieć. Co miał zrobić w sprawie jej
koszmarów? Nie był lekarzem, nie był też znachorem czy
mnichem, który leczył ziołami. Był normalnym człowiekiem,
był księciem, który miał masę własnych problemów
do rozwiązania i nie obchodzą go sny jakieś dzierlatki, którą
zaprosił jego cholerny ojciec do Anglii. Niech jej sam pomoże. On
miał na głowie budowę stoczni, majątki ziemskie czekały na jego
odwiedziny, musiał też porozmawiać z prawnikami i przejrzeć księgi
rachunkowe. Musiał też odwiedzić dzierżawców i sprawdzić,
co u chłopów. Czy książę naprawdę sądził, że będzie
zaprzątał sobie głowę rudowłosą niewinnością?
***
W
lesie panowała okropna, przeszywająca do szpiku kości cisza. Ptaki
i wszystkie pozostałe leśne zwierzęta jakby uciekły stąd,
pozostawiając swoje nory i gniazda. Coś złego czaiło się w
lesie, ale Hope nie miała pojęcia, co to takiego było. Musiała
jednak uciekać. Burza nadciągała, a ona kompletnie nie miała
pojęcia, gdzie się znajdowała. Wszędzie panowały egipskie
ciemności i jedynie błyskawice przecinające niebo dawały chwilowe
światło. Wtem, tuż po grzmocie, który niemal zatrząsnął
ziemią, usłyszała przerażający odgłos. Było to coś pomiędzy żałosnym rżeniem konia, a rykiem dzikiej bestii. Nie potrafiła
tego określić, ale poczuła lodowaty strach, który przeszył
jej umysł i serce. Sparaliżowana przystanęła na chwilę, a gdy
odgłos się powtórzył ruszyła biegiem. Był blisko, czuła w powietrzu
okropną złość, którą rozpierało to zwierzę. Biegiem
rzuciła się ku ścieżce, która wiodła do pałacu
Hawskvillów. Biegła ile miała sił w nogach, choć nadal
czuła się słabo po wypadku. Była już blisko, gdy odwróciła,
aby zobaczyć, czy przypadkiem zwierzę, które wydawało z
siebie te okropne dźwięki, wybiegło już z lasu. Dostrzegła pędzącego w jej kierunku Aresa. Z nozdrzy buchała mu ognista para, a z oczu wyzierało
czyste szaleństwo. Był to Ares, w swym mrocznym wcieleniu.
Przerażona przylgnęła plecami do żelaznej furtki, a pręty wpiły
się w ciało. Koń nagle stanął dęba i zarżał tym przerażającym
głosem, który sprawił, iż niemal zemdlała ze strachu. To
było tak potworne, że aż upadła na kolana, czując łzy. Koń
miotał się wokół niej, rzucał łbem i patrzył na nią
ciemnymi ślepiami. Hope umierała ze strachu, chciała stąd uciec,
ale nie była w stanie, nogi jakby wrosły się w ziemię i nie
pozwoliły jej na ucieczkę. Niebo przecięła błyskawica, a zaraz
po niej dał się słyszeć okropny grzmot. Burzał była już nad
nimi. Nie wiedziała, co robić. Deszcz zaczął zacinać, robiąc z
ziemi, na której siedziała, błoto. Powoli się cofając,
starała się zejść ogierowi spod kopyt, które za każdym
razem, gdy opadał na ziemię lądowały tuż obok jej stóp.
Lada chwila, a zmiażdży jej nogi, rozniesie ją na kopytach i nikt
przez jakiś czas nawet się nie zorientuje.
Powoli,
aby koń nie spostrzegł, co zamierza zrobić, przesunęła palcami
po metalowej klamce i nacisnęła ją lekko. Bramka lekko
zaskrzypiała. Hope odczuła ulgę i naparła plecami na przeszkodę,
aż poczuła, że powoli się otwiera. Natychmiast szarpnęła się
do tyłu i wpadła do środka. Jednym kopnięciem zatrzasnęła
furtkę, pozostawiając konia za ogrodzeniem. Z ulgą patrzyła jak
koń, miotając się w szaleństwie ucieka. Odetchnęła, gdy
zniknął w końcu. Wstała powoli, czując jak całe ciało drży z
zimna, strachu i wycieńczenia. Ubłocona i przemoczona skierowała
swe kroki w stronę pałacyku. Kiedy po kilkunastu minutach znalazła
się w swoim pokoju, położyła się do łóżka. Łzy płynęły
nieprzerwanym strumieniem, cały ogrom sytuacji dopiero teraz do niej
dotarł. Skuliła się na łóżku nadal się trzęsąc. Koń
wyglądem przypominał jak wysłannik piekła. Z gorącą parą
wydobywającą się z nozdrzy, lśniącymi ślepiami... Przerażał
ją.
W
pewnym momencie trzasnął piorun rozświetlając pokój,
przeraźliwie jasnym światłem. I nagle wszystko potoczyło się tak
szybko, że sama nawet nie wiedziała, co się właściwie wydarzyło.
Gdy światło pioruna rozświetliło pokój, w kącie
dostrzegła Aresa, który stał i świdrował ją niezdrowo
lśniącymi oczyma. Patrzył na nią z szaleństwem, z wrodzoną
nienawiścią, jak gdyby to ona była winna wszystkiemu. A może
była? Może wtedy niepotrzebnie tam poszła? Jednak wszystkie myśli
uleciały jej z głowy, gdy koń nagle zaczął wierzgać. Na
niewielkiej przestrzeni wydawał się jeszcze większy niż w
rzeczywistości był. W końcu rzucił się do przodu i przednimi
kopytami rozdarł powietrze, spadając na jej głowę.
Obudziła
się zlana potem i martwym krzykiem na ustach. Odruchowo spojrzała w
kierunku miejsca, w którym stał Ares, ale nikogo tam nie
było. Odetchnęła z ulgą. Koń był jedynie koszmarem, który
powtarzał się od kilkunastu dni.
Wydobrzała
już na tyle, że wstała i chodziła po pokoju, już własnym. Póki
leżała, musiała przebywać w sypialni, w której ją
zostawiono. Teraz jednak podziwiała widok z własnego okna i czuła
się w miarę dobrze, o ile nie śniły jej się koszmary. Niestety,
nikt nie umiał jej pomóc, opowiedziała o nich Faith, Charity
i księciu Sessex'owi, ale żadne z nich nie znalazło metody na to,
aby odgonić te przerażające sny, od których robiło jej się
niedobrze i kręciło w głowie. Potrafiła zapanować na fizycznymi
reakcjami, ale strach jaki wzbudzał w niej widok konia był nie do
oponowania. Ares w koszmarach był tak bardzo przerażający, że
nawet po przebudzeniu bała się go, choć wcale nie powinna. Była
przecież w domu, w pokoju, do którego na pewno nie dostanie
się żaden diabelski koń.
***
W
chwili, gdy Hope dochodziła do siebie po wypadku londyńskie
towarzystwo oczywiście zdążyło zorientować się, że Reabourn
gości u siebie urocze osóbki. Plotki w mgnieniu oka rozeszły
się po salonach, na rautach, balach i przy południowej herbacie. Z
ust do ust przekazywano sobie informację, dokładając to i owo.
Ostatecznie uznano, iż nieznane nikomu panienki odziedziczyły po
swej upadłej matce charakter i są już nadgryzionym jabłuszkiem,
przynajmniej starsza z sióstr. Oczerniono dziewczyny bez
wiedzy i bez jakiegokolwiek powodu. Do tego dochodził fakt, iż Hope
Winward była narzeczoną księcia Wilcotta, człowieka, którego
żadna piękność nie byłaby w stanie usidlić. Więc jak piękna
musiała być? Albo: jak bogata, że zechciał za żonę upadłego
anioła?
Wszyscy
spekulowali na temat gości księcia. Wielu wypytywało się go o
panny Winward, lecz Reabourn nie udzielał im żadnych konkretnych
odpowiedzi, podobnie było z jego małżonką, która
zasypywana była listami od swych „drogich przyjaciółek”
oraz Sussex'em. Książę Wilcott nie był zagabywany, ponieważ
wielu się go bało, część pogardzała nim, a reszta po prostu nie
znała go osobiście, dlatego dążyli do poznania go, popełniając
tym samym błąd. Lucas mierzył ich wtedy mrocznym, pełnym wzgardy
spojrzeniem i odchodził bez słowa, informując tym samym rozmówcę,
że nie jest zainteresowany rozmową.
Cały
Londyn, aż szumiał od domysłów, plotek i obrzydliwych
kłamstw na temat dziewczyn, których nikt nie widział i nie
znał. Na szczęście jednak nikt z wąskiego kręgu znajomych Hope i
Faith nie słyszał tych bzdur, którymi raczył się ton.
Mimo to wszyscy napierali na Reabournów i na księżnę wdowę,
aby wydali jak najszybciej bal. Charity nie zgadzała się na to,
ponieważ Hope jeszcze niewydobrzała na tyle, aby uczestniczyć w tak dużym przedsięwzięciu. Nie mówiła
jednak tego wśród słuchaczy, lecz w duchu, a reszcie powtarzała,
że siostry muszą jeszcze pobyć w Anglii i lepiej ją poznać.
Każdy
kto znał Charity wiedział, że to prawda, więc nie dyskutowano z
nią już i cierpliwie czekano na to, aż panny Winward pojawią się
oficjalnie na balu.
***
Dwa
tygodnie po wypadku Hope czuła, że wróciła już do pełni
sił. Fizycznie rozpierała ją energia od ciągłego przebywania w
domu i leżenia w łóżku. Zdążyła przeczytać wszystkie
ciekawe lektury, które przynosiła jej Faith. W końcu lekarz
oficjalnie potwierdził iż wszystko ładnie się zagoiło i ciało
odzyskało dawne siły. Mogła więc wychodzić na zewnątrz, tańczyć
i odbywać długie, piesze wędrówki. Natomiast jeśli
chodziło o psychikę, tu czuła się zdecydowanie gorzej.
Prześladowały ją koszmary i nieustający strach. Miała wrażenie,
że zza rogu wypadnie rozszalały koń i po prostu ją stratuje.
Słońce
radośnie grzało i czuła, że pogoda, choć coraz bardziej
uciążliwa sprawiła, iż nie czuła się tak źle ze swą traumą.
Szła więc spokojnie alejką, czując na twarzy lekkie promienie
słońca. Wiedziała, że damy z Anglii nie wystawiały się na
słońce, chroniły swa skórę przed promieniami, ponieważ
opalenizna kojarzyła się arystokratom z pracującymi wieśniakami.
Jej to absolutnie nie przeszkadzało i nie miała zamiaru zmieniać
swojego zwyczaju, bo w Anglii było inaczej. Przecież nie była
żadną damą!
-
Panienko Hope! - usłyszała za plecami piskliwy krzyk swojej
pokojówki. Hope odwróciła się w jej stronę i
dostrzegła biegnącą w jej kierunku kobietę, w ręce dzierżyła
parasolkę.
-
O co chodzi? - zapytała, łudząc się, że może jednak parasolka
nie jest dla niej? Ale to była jej pokojówka, dla kogo więc
miałaby ona być? Jasne, że dla niej. Westchnęła rozczarowana i
ruszyła w kierunku służącej.
Świetne opowiadanie! Trafiłam na nie dawno temu, ale odpuściłam sobie po pierwszym rozdziale, twierdząc, że historyczne historie to chyba ponad moje możliwości. Tydzień temu doszłam do wniosku, że korona mi z głowy nie spadnie jak przeczytam i nie pożałowałam! Siostry Winward są urocze, szczególnie lubię Hope. Ae Lukas.. On po prostu zawładnął moim sercem ;) Podoba mi się jego tok myślenia i w ogóle dosłownie wszystko. Jest w nim coś, no naprawdę ;P Z pewnością będę tu zaglądać i trzymam za słowo, że w najbliższych rozdziałach ma być więcej sytuacji między Hope a Lukasem. Pasują do siebie idealnie :)
OdpowiedzUsuńA tak poza tym to muszę ci podziękować. Dzięki twojemu opowiadaniu postanowiłam sięgnąć po romanse historyczne i od razu się w nich zakochałam. Od tygodnia zdążyłam przeczytać już 9 historii ( w tym sporą część Judith McNaught) i wciąż nie mam dość.
Czekam na dalszy rozwój akcji, pozdrawiam i weny życzę
Annetti
To w takim razie jest mi niezmiernie miło, że przekonałaś się do nich, czuję zaszczycona tym, że mój blog był impulsem do tego, aby sięgnąć po te książki. Ja uwielbiam romanse historyczne i przeczytałam ich bardzo dużo. I jak, podoba Ci się Judith McNaught? :)
UsuńStarałam się, aby Hope i Faith były słodkie i kochane, zupełnie inne od Angielskich debiutantek, aby kontrastowały z damami z Anglii. Lucas na ogół nie jest zły, przy bliższym poznaniu, ale nie miał łatwego dzieciństwa i odcina się do ojca, jest zgorzkniały, więc zachowuje się tak, a nie inaczej. Bardzo się ciesze, że mimo jego wielu wad tak Ci się spodobał. Mam nadzieję, że pasują :)
Dziękuję!
Pozdrawiam<3
Judith McNaught świetnie pisze i nie żałuję ani jednej jej książki po którą sięgnęłam ;)
UsuńCo do Hope i Faith to wierz mi, jak dla mnie skontrastowanie ich z tą w większość zadufaną w sobie i zawistną częścią arystokracji wyszło bardzo dobrze.
A Lukas nie mógłby być zupełnie biały! Co to za człowiek bez wad? Cieszę się, że jest taki a nie inny, bo przypuszczam, że wtedy to już zupełnie nie byłoby to samo. Wszyscy znamy pewne wzorce, wiemy jak ludzie powinni się zachowywać, co zrobić, bardzo przeżywamy, gdy bohaterowie robią jakieś głupoty, ale to przecież nie o to chodzi ;) Musi być ten element, który nas być może w pewnym sensie drażni, ale jednocześnie przyciąga, bo chcemy wiedzieć czy bohater się zmieni, co zrobi, to po prostu jest to COŚ. Nie wiem czy mnie zrozumiałaś, bo ja sama zapewne bym tego nie zrobiła, ale tak to jest gdy się nie umie tłumaczyć ;) W każdym razie cieszę się, że starasz się wgłębić w psychikę bohaterów i pokazać, to co może wydać się możliwe. Takie zabiegi cenię sobie najbardziej i niezmiernie się cieszę, że mogę to tu znaleźć :D
Pozdrawiam
Wcale się nie dziwię, że Hope miewa koszmary, po takim wypadku na pewno ma traumę i wydaje mi się nawet, że to samopoczucie jest ważniejsze niż siły witalne. Co z tego, że fizycznie będzie czuła się już lepiej, skoro jednak będą ją męczyć te sny? Nie minęło dużo czasu od wypadku, ale na pewno byłoby łatwiej się z tym poradzić ze wsparciem.
OdpowiedzUsuńA Lucas znowu pokazał swoją nieprzyjemną twarz... Co za niereformowalny człowiek. Nie rozumiem, dlaczego nie może odwiedzić Hope. Najpierw ją ratuje, a później olewa. Zrozumiałabym, gdyby chodziło o przypadkową dziewczynę, że on przecież o niej myśli i to w dość jednoznaczny sposób XD Cóż, jeśli chce nosić maskę wyniosłego księcia, to może jednak lepiej, żeby trzymał się od Hope jak najdalej :P
Pozdrawiam! <3
Właśnie, zgadzam się w stu procentach. Jeśli dusza jest chora, cierpi na tym również ciało, bo to od stanu psychicznego zależy, czy człowiek jest zdrowy. Owszem, podzielenie się z kimś swoimi koszmarami na pewno pomogłoby, ale nie wyleczyłoby jej całkowicie. Tutaj potrzebna jest terapia, która przezwycięży jej strach.
UsuńNiestety, Lucas nie ulega tak łatwo uczuciom, nawet jeśli pragnie Hope nie ma zamiaru uganiać się za nią, przynajmniej jeszcze nie teraz xD Pewnie tak byłoby najlepiej i chyba tak robi, ale nie jest to łatwe, jeśli dziewczyna go pociąga;D
Pozdrawiam<3
Ta zlosc Lucasa wydaje sie byc troche podejrzana, bo pomimo jego dosc porywczej natury popis ten byl naprawde na wyrost. I jest niesprasiedliwy dla Sussexa, przeszlosc przeszloscia, ale nikt nie chce dzialac na jego niekorzysc. Dlaczego nie moze byc dla Hope, ojca i innych jak dla koni? xd byloby znacznie milej.
OdpowiedzUsuńCo do koszmarow Hope to sie jej nie dziwie, sama pewnie mialabym koszmary przez kilka dobrych miesiecy. Zreszta, osobiscie sie ich boje, wiec na pewno mialabym traume do konca zycia. Swoja droga to bardzo ciekawe jak L. mialby jej pomoc; pewnie bylaby to terapia wstrzasajaca :D
Ludzie sa naprawde niesprawiedliwi, chociaz wtedy bylo pewnie jeszcze gorzej niz teraz. Hope z Faith w zaden sposkb nie zasluzyly na takie plotki, jednak jak widac wystarczy historia sprzed lat i jakies durne pogloski. Mam nadzieje, ze sa na tyle silne, ze uda im sie wyjsc bez szwanku z tego towarzystwa ;) Czekam na sceny Lucas - Hope ;D
Przepraszam za bledy, ale nie umiem perfekcyjnie pisac na telefonie.
Pozdrawiam! :)
Lucas sam nie wie czego chce i na kogo ma się złościć. Jest sfrustrowany, więc szuka jedynie pretekstu, aby się wyładować, że jego ojciec był pod ręką... Owszem, ale Lucas przeżył koszmar będąc dzieckiem, a potem młodzieńcem. Jaki, to wkrótce się dowiecie. On jest niemiły tylko dla Sussex'a i Hope, która go pociąga, ale z wiadomych mu powodów opiera się przed tym. Prościej byłoby, gdyby był milszy, ale wie dobrze, że arystokracja potrafi zniszczyć człowieka jednym słowem.
UsuńBoisz się koni? Ja je kocham<3 Niedługo zapiszę się na jazdę konną, w końcu spełnię swoje marzenie! W każdym razie po takim wypadku każdy miałby problem, a Hope, że wrażliwa dwakroć bardziej odczuwa skutki napadu Aresa. Ach, zobaczysz, przekonacie się niedługo. Znaczy, on będzie jedynie starał się pomóc, a reszta zależy tylko od Hope.
Niestety, w tamtych czasach ludzie pamiętali skandale, wystarczyło jedynie jedno słowo lub jak w przypadku sióstr ich przypłynięcie, żeby odgrzać starego kotleta i wciąż przekazywać sobie z ust do ust wymyślone plotki. No, to się jeszcze okaże.
Nic nie szkodzi. Doczytałam się ;D
Pozdrawiam! <3
Lucas to gbur, chociaż gdzieś na dnie swoich uczuć coś go ciągnie do Hope. Jednak mógłby być bardziej milszy dla ojca, bo zachowuje się jak palant. Ja jestem bardzo drażliwa na tematy złych odzywek do rodziców, matko dostaje szału jak o tym czytam, czy nawet widzę. Naprawdę na to choruje. :D
OdpowiedzUsuńOgólnie chcę więcej scen Hope - Lucas. :D Bo mało mi, maaaaaaaaało :D
Czekam na nowy rozdział. :D
Oj, ciągnie, ciągnie:)
UsuńRozumiem, ja też, ale są sytuacje, w których nienawiścić, czy złe odzywki do rodzica są uzasadnione, choć niekoniecznie dobre. W przypadku Lucasa można nazwać to zgorzkniałością wynikającą z wcześniejszego zachowania jego ojca.