24 maja 2014

Rozdział 9




Hope leżąc w łóżku przez tydzień miała serdecznie dość. W międzyczasie odwiedził ją doktor, który okazał się być sympatycznym, w średnim wieku mężczyzną. Polubiła go od razu, choć w chwili zdejmowania szwów wcale nie była skłonna do tego, aby obdarzyć go sympatią, jednak wszystko złagodził skromnym żarcikiem, który choć wcale nie powinien ją rozśmieszyć, sprawił, że uśmiechnęła się szeroko do niego. Hope nie miała pojęcia, że przez ten naturalny gest wywarła na Leandrze spore wrażenie i mężczyzna owładnięty jej nieświadomym urokiem nieznacznie rozluźnił się. W czasie jego krótkiej wizyty u pacjentki dowiedział się o niej trochę i jedynie utwierdził się w przekonaniu, iż istnieje jeszcze szansa dla młodych dam, jeśli pozostało, choć kilka takich jak Hope Winward.
W końcu wyszedł, a miejsce na jego krześle zajął książę Reabourn, Przyszedł do niej, aby wypytać ją o zdrowie. Z uśmiechem na ustach odpowiedziała, że pojutrze będzie mogła już wstać z łóżka, choć dla niej było to tylko niepotrzebny czas. Już teraz czuła, że jest w stanie chodzić. Zresztą, zraniła się tylko w głowę, więc naprawdę nie rozumiała, dlaczego miałaby nie wstać w tej chwili. Książę jedynie się roześmiał i łagodnym głosem polecił jej, aby jeszcze poleżała. Hope wiedziała, że gdyby posiadała charakter Faith na pewno nie zgodziłaby się z mężczyzną tak potulnie.
Wizyta Hawskvilla skończyła się nader szybko, ponieważ zasady zabraniały mu przebywania w jej sypialni, dłużej niż to koniecznie.
Nie pozostała jednak długo sama. W końcu pojawiła się jej młodsza siostra i natychmiast wskoczyła na łóżko.
- Jak po wizycie lekarza? Co ci powiedział?
- Mogę wstać dopiero pojutrze, choć powiedział „już”. Nie wytrzymam tyle! - odpowiedziała całkiem zrozpaczona. Naprawdę chciała już wstać, książki już ją nudziły, nie rysowała, bo nie potrafiła, a już nawet nie myślała o spaniu, bo w końcu z nudów potrafiła przespać pół dnia i niemal całą noc. Jedynym urozmaiceniem byli goście, którzy ją odwiedzali od czasu do czasu. Największej atrakcji dostarczała jej Faith, która swą radosną, niczym nie zmąconą paplaniną rozpraszała ponure dni.
Nie potrafiła jednak przegonić z umysłu starszej siostry myśli o Lucasie, który ją wybawił.

***

Lucas natomiast kompletnie zatracił się w szaleńczej jeździe po lasach. Nocny Tancerz wyczuwając stan emocjonalny swego pana gnał przed siebie, pokonując leśne dukty w zastraszającym tempie. Młody książę zaczął żałować, że pozbył się Sophie Lebetkovitz. Kurtyzana, choć nieco ograniczona była naprawdę ponętna i potrafiłaby ugasić jego pożądanie. Teraz jednak było za późno, a on nie miał nawet najmniejszej ochoty mieć do czynienia z tą zawistną kreaturą. Wolał już prędzej skonać w pożodze własnej żądzy, niż przyjść do niej jak umierający szczeniak. Nie po tym jak mu zagroziła. Książę miał ogromnie dużo dumy, więc powrót do kochanki był czymś, na co nigdy się nie zdobędzie.
Ogier w końcu zwolnił dysząc ciężko. Lucas zsiadł z niego i podprowadził go do drzewa. Tam puścił go luzem i pozwolił skubać trawę, a sam udał się niżej, ku strumieniowi, aby przysiąść na omszałym kamieniu i pomyśleć. Najpierw skupił się na budowie stoczni, Sutton był z niej zadowolony i obaj stwierdzili, że już za pół roku będą w stanie ją otworzyć. Spodziewali się, że dopiero za rok będą mogli rozsyłać reklamy do potencjalnych klientów lub zainteresowanych, ale prace postępują znacznie szybciej niż obaj się spodziewali. Jednak jego myśli szybko zboczyły z obranego toru i przeskoczyły na Hope. Wcześniej, gdy okazała mu zainteresowanie, potrafił ją ignorować i nawet mu się to udawało, lecz w chwili, gdy Amerykanka pokazała pazurki natychmiast wzbudziła jego zainteresowanie. I to jakie! Naprawdę jej pragnął, choć nie było to nic tak porażającego. Może gdyby był młodym fircykiem, wychowanym pod spódnicą mamusi prawdopodobnie wmówiłby sobie, że jest w niej szaleńczo zakochany, a on nawet nic takiego nie czuł. Nie był przeciwny miłości, ale w końcu nigdy jej nie doświadczył i nie dbał o to, czy kiedykolwiek się zakocha, bo na razie miał ważniejsze sprawy na głowie.
Usłyszał jak Tancerz truchta w jego stronę. Ogier trącił go nosem, a potem brzęcząc wędziłem złapał go za kurtkę. Materiał zatrzeszczał, lecz nie porwał się, a Lucas delikatnie wyciągnął go z mocnych zębów konia.
- Nie niszcz mi ubrania – powiedział i pogłaskał go po pysku. Koń potrząsnął głową i pchnął go mocno tak, że książę zsunął się z kamienia. Wiedział, że Tancerz chcę się teraz bawić, lecz on nie miał na to najmniejszej ochoty. - Chyba jesteśmy już na to za starzy, nie uważasz? - Koń najwidoczniej twierdził inaczej, gdyż znów zaczął dobierać się do jego ubioru. Książę w końcu wstał i złapał za wodze, aby uspokoić skorego do zabaw ogiera. - Dobra, wracamy. Następnym razem dam ci w kość, ty draniu.
Tancerz natychmiast ruszył z kopyta, gdy poczuł na sobie jeźdźca. Obaj stanowili zgrany duet. Nocny Tancerz był narowistym ogierem, lecz Lucas obłaskawił go, a ich przyjaźń zaczęła się w chwili, gdy po przejściu całego targu Tattersalla zobaczył czarną bryłę tarzającą się w błocie i odchodach. Błysk w czarnych ślepiach konia, sprawił, iż kupił go za skandalicznie niską cenę, bo jak stwierdził jego właściciel to bydle nie nadawało się nawet na zupę. Okazało się, że Tancerz był wspaniałym ogierem. Od chwili, gdy pierwszy raz go dosiadł poczuł silną więź z koniem. Z żadnym innym człowiekiem nie czuł się tak związany, jak z tym narowistym diabłem.
Gdy przygnał już do pałacu, zsiadł z konia i odprowadził go do boksu. Sam musiał zająć się jego czyszczeniem i karmieniem. Nikomu nie pozwolił zbliżyć się do siebie na odległość dwóch wyciągniętych ramion. Nikt też nie był w stanie go dosiąść. Kilku niesfornych stajennych próbowało go zabrać na przejażdżkę, ale szybko się przekonali, że mądrzej by zrobili, gdyby zabrali się za sprzątnięcie końskich boksów. Nie dość, że narazili własne życie to jeszcze narazili także Nocnego Tancerza.
- Wasza Książęca Mość – usłyszał czyjś głos. Odwrócił się i dostrzegł przed sobą lokaja. Stał pośrodku stajni, jak najdalej od koni, które wyciągały swe łby w stronę „gościa”.
- Słucham?
- Książę Sussex przyjechał do Waszej Książęcej Mości.
- Co mam zrobić lub powiedzieć, żebyście w końcu przestali mnie tytułować w tak głupi sposób? Nie słyszcie jak okropnie to brzmi? - zapytał nieco rozbawiony. Uśmiechnął się jednak, gdy dostrzegł spłoszoną minę lokaja. - No dobrze, widzę, że nie znasz się na żartach. Nie wiesz, czego on chce?
- Nie mam pojęcia, milordzie.
- No, tak lepiej. Czy to pilna sprawa?
- Z tego, co wiem, to chyba tak – odparł zmieszany lokaj, który nie bardzo wiedział jak ma się zachować wobec swego chlebodawcy. Najwidoczniej był w dziwnym nastroju do żartów, które rozumiał tylko on.
- To powiedz mu, że jestem zajęty. Przyjdę za pół godziny. I nie mów mu, gdzie jestem – dodał jeszcze, nim lokaj zniknął mu z oczu.
Wprowadził ogiera do boksu, rozsiodłał go i poszedł po zgrzebło i szczotki. Po przyjściu do boksu, natychmiast go wysuszył, garścią słomy pocierając jego lśniącą sierść. Potem zabrał się za czyszczenie. Zabiegi pielęgnacyjne zakończył rozczesaniem grzywy oraz ogona i sprawdzeniem stanu kopyt. Potem nakarmił go, dosypując do paszy kilka marchewek i garść owsa. Miał właśnie wychodzić z boksu, gdy dostrzegł kroczącego w jego stronę Sussex'a. Trzymał ręce w kieszeni czarnych bryczesów i ciekawskim wzrokiem spoglądał w stronę koni. Nigdy nie była w jego stajni, więc teraz miał możliwość podziwiania jego wierzchowców.
- Tak myślałem, że będziesz kazał mi czekać – powiedział, gdy znalazł się blisko niego. Lucas spojrzał na niego z udawanym zdziwieniem, lecz widząc, że Sussex ani myślał nabrać się na jego nastrój, posłał mu pogardliwe spojrzenie.
- Spodziewałeś się, że rzucę wszystko i przybiegnę do ciebie w podskokach? - rzucił przez ramię i przystanął przy pompie, aby opłukać ręce.
- Nie, ale sądziłem, że przynajmniej powiesz, że za chwilę przyjedziesz. Lucasie, nie będę się teraz o to z tobą spierał. Byłem przed chwilą u Charity. Dowiedziałem się, że zastrzelili Aresa – miał złamaną nogę.
- I po co mi to mówisz? - zapytał, wycierając dłonie o kurtkę.
- Bo sądziłem, że chcesz wiedzieć. Poza tym... Hope od wypadku miewa okropne koszmary. Charity twierdzi, że wciąż śni jej się wypadek.
- I co związku z tym? Czy ja jestem jakimś pieprzonym lekarzem? Nie obchodzi mnie to – warknął wściekły i szybkim krokiem ruszył w stronę pałacu.
Ścieżka, którą teraz szli łagodnie zakręcała wokół niedużego zagajnika. Zza zakrętu wyłonił się wspaniały pałacyk, mniejsza wersja pałacu wersalskiego. Wszyscy byli pod wrażeniem dwuskrzydłowej budowli z kopulastym dachem, wieżyczkami i oknami wykuszowymi, nad którymi stały anioły lub gargulce. Nim wjechało się na teren posiadłości, najpierw powóz musiał minąć wielką, kutą w żelazie bramę nad którą górował herb książęcego rodu: orzeł ze sztyletem trzymanym w szponach. Cała posiadłość mieściła się w dolinie, ukryta wśród drzew, pagórków i wysokich traw. Obok płynął strumyk obfity w ryby. Miejsce to było urokliwe, spokojne i ciche. Cały pałacyk dzieliła odległość dwóch mili od bramy głównej. Szeroka alejka wysypana białym kamieniem tuż przed pałacem rozszerzała się, aż w końcu kończyła się przed brukowym placem, którego po środku stała wielka fontanna z czterema końmi, a z ich pysków lała się woda.
Lucas przeciął wielki podjazd idąc długimi krokami, za nim podążał Sussex.
- Sądziłem, że cię to zainteresuje, bo uratowałeś jej życia i...
- I co?! Rozum postradałeś? Nie obchodzi mnie ani Amerykanka, ani Ares. Niech Reabourn sam się z tym upora! - krzyknął w końcu wściekły i odwrócił się do ojca z płonącymi od złości oczyma. - Byłbym wdzięczny gdybyś opuścił już posiadłość. Nie chcę się zmuszać do użycia siły wobec starszego człowieka – mruknął przez zaciśnięte zęby. Straszy książę uśmiechnął się do syna i pokiwał głową.
- Możesz się mnie wyrzekać, ale jesteś podobny do mnie. Nie tylko z wyglądu. Jesteś impulsywny, arogancki i wydaję ci się, że nie potrzebujesz nikogo. Jesteś w błędzie, potrzebujesz żony.
- Ostrzegam cię... - doskoczył do niego, łapiąc za klapy ciemnoszarego surdutu. Urwał jednak, gdy zorientował się, co robi. Odsunął się od Sussex'a i sapnął wściekły. - Bądź łaskaw zejść mi z oczu, bo nie mogę już na ciebie patrzeć. I lepiej zrób coś z tymi zaręczynami, jeśli nie, to sam powiem Amerykance o nich.
- Zrobisz co zechcesz. - Książę kiwnął synowi głową i odszedł w stronę lokaja, który przytrzymywał jego konia w cieniu drzew, na skraju podjazdu.
Lucas natomiast skierował swe kroki na ogromne, półokrągłe schody wykonane z szarego marmuru.
Gdy znalazł się w swoim gabinecie, usiadł ciężko na fotelu i dłońmi przeczesał gęste czarne włosy. Nie wiedzieć czemu, ale sytuacja z ojcem sprawiła, iż poczuł się nieco przytłoczony. Chciał mieć święty spokój, odpocząć i przede wszystkim odciąć się od Amerykanki, ale najwidoczniej nie dane mu było to, ponieważ Sussex musiał mu o niej przypomnieć. Co miał zrobić w sprawie jej koszmarów? Nie był lekarzem, nie był też znachorem czy mnichem, który leczył ziołami. Był normalnym człowiekiem, był księciem, który miał masę własnych problemów do rozwiązania i nie obchodzą go sny jakieś dzierlatki, którą zaprosił jego cholerny ojciec do Anglii. Niech jej sam pomoże. On miał na głowie budowę stoczni, majątki ziemskie czekały na jego odwiedziny, musiał też porozmawiać z prawnikami i przejrzeć księgi rachunkowe. Musiał też odwiedzić dzierżawców i sprawdzić, co u chłopów. Czy książę naprawdę sądził, że będzie zaprzątał sobie głowę rudowłosą niewinnością?

***

W lesie panowała okropna, przeszywająca do szpiku kości cisza. Ptaki i wszystkie pozostałe leśne zwierzęta jakby uciekły stąd, pozostawiając swoje nory i gniazda. Coś złego czaiło się w lesie, ale Hope nie miała pojęcia, co to takiego było. Musiała jednak uciekać. Burza nadciągała, a ona kompletnie nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała. Wszędzie panowały egipskie ciemności i jedynie błyskawice przecinające niebo dawały chwilowe światło. Wtem, tuż po grzmocie, który niemal zatrząsnął ziemią, usłyszała przerażający odgłos. Było to coś pomiędzy żałosnym rżeniem konia, a rykiem dzikiej bestii. Nie potrafiła tego określić, ale poczuła lodowaty strach, który przeszył jej umysł i serce. Sparaliżowana przystanęła na chwilę, a gdy odgłos się powtórzył ruszyła biegiem. Był blisko, czuła w powietrzu okropną złość, którą rozpierało to zwierzę. Biegiem rzuciła się ku ścieżce, która wiodła do pałacu Hawskvillów. Biegła ile miała sił w nogach, choć nadal czuła się słabo po wypadku. Była już blisko, gdy odwróciła, aby zobaczyć, czy przypadkiem zwierzę, które wydawało z siebie te okropne dźwięki, wybiegło już z lasu. Dostrzegła pędzącego w jej kierunku Aresa. Z nozdrzy buchała mu ognista para, a z oczu wyzierało czyste szaleństwo. Był to Ares, w swym mrocznym wcieleniu. Przerażona przylgnęła plecami do żelaznej furtki, a pręty wpiły się w ciało. Koń nagle stanął dęba i zarżał tym przerażającym głosem, który sprawił, iż niemal zemdlała ze strachu. To było tak potworne, że aż upadła na kolana, czując łzy. Koń miotał się wokół niej, rzucał łbem i patrzył na nią ciemnymi ślepiami. Hope umierała ze strachu, chciała stąd uciec, ale nie była w stanie, nogi jakby wrosły się w ziemię i nie pozwoliły jej na ucieczkę. Niebo przecięła błyskawica, a zaraz po niej dał się słyszeć okropny grzmot. Burzał była już nad nimi. Nie wiedziała, co robić. Deszcz zaczął zacinać, robiąc z ziemi, na której siedziała, błoto. Powoli się cofając, starała się zejść ogierowi spod kopyt, które za każdym razem, gdy opadał na ziemię lądowały tuż obok jej stóp. Lada chwila, a zmiażdży jej nogi, rozniesie ją na kopytach i nikt przez jakiś czas nawet się nie zorientuje.
Powoli, aby koń nie spostrzegł, co zamierza zrobić, przesunęła palcami po metalowej klamce i nacisnęła ją lekko. Bramka lekko zaskrzypiała. Hope odczuła ulgę i naparła plecami na przeszkodę, aż poczuła, że powoli się otwiera. Natychmiast szarpnęła się do tyłu i wpadła do środka. Jednym kopnięciem zatrzasnęła furtkę, pozostawiając konia za ogrodzeniem. Z ulgą patrzyła jak koń, miotając się w szaleństwie ucieka. Odetchnęła, gdy zniknął w końcu. Wstała powoli, czując jak całe ciało drży z zimna, strachu i wycieńczenia. Ubłocona i przemoczona skierowała swe kroki w stronę pałacyku. Kiedy po kilkunastu minutach znalazła się w swoim pokoju, położyła się do łóżka. Łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem, cały ogrom sytuacji dopiero teraz do niej dotarł. Skuliła się na łóżku nadal się trzęsąc. Koń wyglądem przypominał jak wysłannik piekła. Z gorącą parą wydobywającą się z nozdrzy, lśniącymi ślepiami... Przerażał ją.
W pewnym momencie trzasnął piorun rozświetlając pokój, przeraźliwie jasnym światłem. I nagle wszystko potoczyło się tak szybko, że sama nawet nie wiedziała, co się właściwie wydarzyło. Gdy światło pioruna rozświetliło pokój, w kącie dostrzegła Aresa, który stał i świdrował ją niezdrowo lśniącymi oczyma. Patrzył na nią z szaleństwem, z wrodzoną nienawiścią, jak gdyby to ona była winna wszystkiemu. A może była? Może wtedy niepotrzebnie tam poszła? Jednak wszystkie myśli uleciały jej z głowy, gdy koń nagle zaczął wierzgać. Na niewielkiej przestrzeni wydawał się jeszcze większy niż w rzeczywistości był. W końcu rzucił się do przodu i przednimi kopytami rozdarł powietrze, spadając na jej głowę.
Obudziła się zlana potem i martwym krzykiem na ustach. Odruchowo spojrzała w kierunku miejsca, w którym stał Ares, ale nikogo tam nie było. Odetchnęła z ulgą. Koń był jedynie koszmarem, który powtarzał się od kilkunastu dni.
Wydobrzała już na tyle, że wstała i chodziła po pokoju, już własnym. Póki leżała, musiała przebywać w sypialni, w której ją zostawiono. Teraz jednak podziwiała widok z własnego okna i czuła się w miarę dobrze, o ile nie śniły jej się koszmary. Niestety, nikt nie umiał jej pomóc, opowiedziała o nich Faith, Charity i księciu Sessex'owi, ale żadne z nich nie znalazło metody na to, aby odgonić te przerażające sny, od których robiło jej się niedobrze i kręciło w głowie. Potrafiła zapanować na fizycznymi reakcjami, ale strach jaki wzbudzał w niej widok konia był nie do oponowania. Ares w koszmarach był tak bardzo przerażający, że nawet po przebudzeniu bała się go, choć wcale nie powinna. Była przecież w domu, w pokoju, do którego na pewno nie dostanie się żaden diabelski koń.

***

W chwili, gdy Hope dochodziła do siebie po wypadku londyńskie towarzystwo oczywiście zdążyło zorientować się, że Reabourn gości u siebie urocze osóbki. Plotki w mgnieniu oka rozeszły się po salonach, na rautach, balach i przy południowej herbacie. Z ust do ust przekazywano sobie informację, dokładając to i owo. Ostatecznie uznano, iż nieznane nikomu panienki odziedziczyły po swej upadłej matce charakter i są już nadgryzionym jabłuszkiem, przynajmniej starsza z sióstr. Oczerniono dziewczyny bez wiedzy i bez jakiegokolwiek powodu. Do tego dochodził fakt, iż Hope Winward była narzeczoną księcia Wilcotta, człowieka, którego żadna piękność nie byłaby w stanie usidlić. Więc jak piękna musiała być? Albo: jak bogata, że zechciał za żonę upadłego anioła?
Wszyscy spekulowali na temat gości księcia. Wielu wypytywało się go o panny Winward, lecz Reabourn nie udzielał im żadnych konkretnych odpowiedzi, podobnie było z jego małżonką, która zasypywana była listami od swych „drogich przyjaciółek” oraz Sussex'em. Książę Wilcott nie był zagabywany, ponieważ wielu się go bało, część pogardzała nim, a reszta po prostu nie znała go osobiście, dlatego dążyli do poznania go, popełniając tym samym błąd. Lucas mierzył ich wtedy mrocznym, pełnym wzgardy spojrzeniem i odchodził bez słowa, informując tym samym rozmówcę, że nie jest zainteresowany rozmową.
Cały Londyn, aż szumiał od domysłów, plotek i obrzydliwych kłamstw na temat dziewczyn, których nikt nie widział i nie znał. Na szczęście jednak nikt z wąskiego kręgu znajomych Hope i Faith nie słyszał tych bzdur, którymi raczył się ton. Mimo to wszyscy napierali na Reabournów i na księżnę wdowę, aby wydali jak najszybciej bal. Charity nie zgadzała się na to, ponieważ Hope jeszcze niewydobrzała na tyle, aby uczestniczyć w tak dużym przedsięwzięciu. Nie mówiła jednak tego wśród słuchaczy, lecz w duchu, a reszcie powtarzała, że siostry muszą jeszcze pobyć w Anglii i lepiej ją poznać.
Każdy kto znał Charity wiedział, że to prawda, więc nie dyskutowano z nią już i cierpliwie czekano na to, aż panny Winward pojawią się oficjalnie na balu.

***
Dwa tygodnie po wypadku Hope czuła, że wróciła już do pełni sił. Fizycznie rozpierała ją energia od ciągłego przebywania w domu i leżenia w łóżku. Zdążyła przeczytać wszystkie ciekawe lektury, które przynosiła jej Faith. W końcu lekarz oficjalnie potwierdził iż wszystko ładnie się zagoiło i ciało odzyskało dawne siły. Mogła więc wychodzić na zewnątrz, tańczyć i odbywać długie, piesze wędrówki. Natomiast jeśli chodziło o psychikę, tu czuła się zdecydowanie gorzej. Prześladowały ją koszmary i nieustający strach. Miała wrażenie, że zza rogu wypadnie rozszalały koń i po prostu ją stratuje.
Słońce radośnie grzało i czuła, że pogoda, choć coraz bardziej uciążliwa sprawiła, iż nie czuła się tak źle ze swą traumą. Szła więc spokojnie alejką, czując na twarzy lekkie promienie słońca. Wiedziała, że damy z Anglii nie wystawiały się na słońce, chroniły swa skórę przed promieniami, ponieważ opalenizna kojarzyła się arystokratom z pracującymi wieśniakami. Jej to absolutnie nie przeszkadzało i nie miała zamiaru zmieniać swojego zwyczaju, bo w Anglii było inaczej. Przecież nie była żadną damą!
- Panienko Hope! - usłyszała za plecami piskliwy krzyk swojej pokojówki. Hope odwróciła się w jej stronę i dostrzegła biegnącą w jej kierunku kobietę, w ręce dzierżyła parasolkę.
- O co chodzi? - zapytała, łudząc się, że może jednak parasolka nie jest dla niej? Ale to była jej pokojówka, dla kogo więc miałaby ona być? Jasne, że dla niej. Westchnęła rozczarowana i ruszyła w kierunku służącej.


9 komentarzy:

  1. Świetne opowiadanie! Trafiłam na nie dawno temu, ale odpuściłam sobie po pierwszym rozdziale, twierdząc, że historyczne historie to chyba ponad moje możliwości. Tydzień temu doszłam do wniosku, że korona mi z głowy nie spadnie jak przeczytam i nie pożałowałam! Siostry Winward są urocze, szczególnie lubię Hope. Ae Lukas.. On po prostu zawładnął moim sercem ;) Podoba mi się jego tok myślenia i w ogóle dosłownie wszystko. Jest w nim coś, no naprawdę ;P Z pewnością będę tu zaglądać i trzymam za słowo, że w najbliższych rozdziałach ma być więcej sytuacji między Hope a Lukasem. Pasują do siebie idealnie :)
    A tak poza tym to muszę ci podziękować. Dzięki twojemu opowiadaniu postanowiłam sięgnąć po romanse historyczne i od razu się w nich zakochałam. Od tygodnia zdążyłam przeczytać już 9 historii ( w tym sporą część Judith McNaught) i wciąż nie mam dość.
    Czekam na dalszy rozwój akcji, pozdrawiam i weny życzę

    Annetti

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w takim razie jest mi niezmiernie miło, że przekonałaś się do nich, czuję zaszczycona tym, że mój blog był impulsem do tego, aby sięgnąć po te książki. Ja uwielbiam romanse historyczne i przeczytałam ich bardzo dużo. I jak, podoba Ci się Judith McNaught? :)
      Starałam się, aby Hope i Faith były słodkie i kochane, zupełnie inne od Angielskich debiutantek, aby kontrastowały z damami z Anglii. Lucas na ogół nie jest zły, przy bliższym poznaniu, ale nie miał łatwego dzieciństwa i odcina się do ojca, jest zgorzkniały, więc zachowuje się tak, a nie inaczej. Bardzo się ciesze, że mimo jego wielu wad tak Ci się spodobał. Mam nadzieję, że pasują :)
      Dziękuję!
      Pozdrawiam<3

      Usuń
    2. Judith McNaught świetnie pisze i nie żałuję ani jednej jej książki po którą sięgnęłam ;)
      Co do Hope i Faith to wierz mi, jak dla mnie skontrastowanie ich z tą w większość zadufaną w sobie i zawistną częścią arystokracji wyszło bardzo dobrze.
      A Lukas nie mógłby być zupełnie biały! Co to za człowiek bez wad? Cieszę się, że jest taki a nie inny, bo przypuszczam, że wtedy to już zupełnie nie byłoby to samo. Wszyscy znamy pewne wzorce, wiemy jak ludzie powinni się zachowywać, co zrobić, bardzo przeżywamy, gdy bohaterowie robią jakieś głupoty, ale to przecież nie o to chodzi ;) Musi być ten element, który nas być może w pewnym sensie drażni, ale jednocześnie przyciąga, bo chcemy wiedzieć czy bohater się zmieni, co zrobi, to po prostu jest to COŚ. Nie wiem czy mnie zrozumiałaś, bo ja sama zapewne bym tego nie zrobiła, ale tak to jest gdy się nie umie tłumaczyć ;) W każdym razie cieszę się, że starasz się wgłębić w psychikę bohaterów i pokazać, to co może wydać się możliwe. Takie zabiegi cenię sobie najbardziej i niezmiernie się cieszę, że mogę to tu znaleźć :D

      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Wcale się nie dziwię, że Hope miewa koszmary, po takim wypadku na pewno ma traumę i wydaje mi się nawet, że to samopoczucie jest ważniejsze niż siły witalne. Co z tego, że fizycznie będzie czuła się już lepiej, skoro jednak będą ją męczyć te sny? Nie minęło dużo czasu od wypadku, ale na pewno byłoby łatwiej się z tym poradzić ze wsparciem.
    A Lucas znowu pokazał swoją nieprzyjemną twarz... Co za niereformowalny człowiek. Nie rozumiem, dlaczego nie może odwiedzić Hope. Najpierw ją ratuje, a później olewa. Zrozumiałabym, gdyby chodziło o przypadkową dziewczynę, że on przecież o niej myśli i to w dość jednoznaczny sposób XD Cóż, jeśli chce nosić maskę wyniosłego księcia, to może jednak lepiej, żeby trzymał się od Hope jak najdalej :P

    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, zgadzam się w stu procentach. Jeśli dusza jest chora, cierpi na tym również ciało, bo to od stanu psychicznego zależy, czy człowiek jest zdrowy. Owszem, podzielenie się z kimś swoimi koszmarami na pewno pomogłoby, ale nie wyleczyłoby jej całkowicie. Tutaj potrzebna jest terapia, która przezwycięży jej strach.
      Niestety, Lucas nie ulega tak łatwo uczuciom, nawet jeśli pragnie Hope nie ma zamiaru uganiać się za nią, przynajmniej jeszcze nie teraz xD Pewnie tak byłoby najlepiej i chyba tak robi, ale nie jest to łatwe, jeśli dziewczyna go pociąga;D

      Pozdrawiam<3

      Usuń
  3. Ta zlosc Lucasa wydaje sie byc troche podejrzana, bo pomimo jego dosc porywczej natury popis ten byl naprawde na wyrost. I jest niesprasiedliwy dla Sussexa, przeszlosc przeszloscia, ale nikt nie chce dzialac na jego niekorzysc. Dlaczego nie moze byc dla Hope, ojca i innych jak dla koni? xd byloby znacznie milej.
    Co do koszmarow Hope to sie jej nie dziwie, sama pewnie mialabym koszmary przez kilka dobrych miesiecy. Zreszta, osobiscie sie ich boje, wiec na pewno mialabym traume do konca zycia. Swoja droga to bardzo ciekawe jak L. mialby jej pomoc; pewnie bylaby to terapia wstrzasajaca :D
    Ludzie sa naprawde niesprawiedliwi, chociaz wtedy bylo pewnie jeszcze gorzej niz teraz. Hope z Faith w zaden sposkb nie zasluzyly na takie plotki, jednak jak widac wystarczy historia sprzed lat i jakies durne pogloski. Mam nadzieje, ze sa na tyle silne, ze uda im sie wyjsc bez szwanku z tego towarzystwa ;) Czekam na sceny Lucas - Hope ;D
    Przepraszam za bledy, ale nie umiem perfekcyjnie pisac na telefonie.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lucas sam nie wie czego chce i na kogo ma się złościć. Jest sfrustrowany, więc szuka jedynie pretekstu, aby się wyładować, że jego ojciec był pod ręką... Owszem, ale Lucas przeżył koszmar będąc dzieckiem, a potem młodzieńcem. Jaki, to wkrótce się dowiecie. On jest niemiły tylko dla Sussex'a i Hope, która go pociąga, ale z wiadomych mu powodów opiera się przed tym. Prościej byłoby, gdyby był milszy, ale wie dobrze, że arystokracja potrafi zniszczyć człowieka jednym słowem.
      Boisz się koni? Ja je kocham<3 Niedługo zapiszę się na jazdę konną, w końcu spełnię swoje marzenie! W każdym razie po takim wypadku każdy miałby problem, a Hope, że wrażliwa dwakroć bardziej odczuwa skutki napadu Aresa. Ach, zobaczysz, przekonacie się niedługo. Znaczy, on będzie jedynie starał się pomóc, a reszta zależy tylko od Hope.
      Niestety, w tamtych czasach ludzie pamiętali skandale, wystarczyło jedynie jedno słowo lub jak w przypadku sióstr ich przypłynięcie, żeby odgrzać starego kotleta i wciąż przekazywać sobie z ust do ust wymyślone plotki. No, to się jeszcze okaże.
      Nic nie szkodzi. Doczytałam się ;D

      Pozdrawiam! <3

      Usuń
  4. Lucas to gbur, chociaż gdzieś na dnie swoich uczuć coś go ciągnie do Hope. Jednak mógłby być bardziej milszy dla ojca, bo zachowuje się jak palant. Ja jestem bardzo drażliwa na tematy złych odzywek do rodziców, matko dostaje szału jak o tym czytam, czy nawet widzę. Naprawdę na to choruje. :D
    Ogólnie chcę więcej scen Hope - Lucas. :D Bo mało mi, maaaaaaaaało :D
    Czekam na nowy rozdział. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ciągnie, ciągnie:)
      Rozumiem, ja też, ale są sytuacje, w których nienawiścić, czy złe odzywki do rodzica są uzasadnione, choć niekoniecznie dobre. W przypadku Lucasa można nazwać to zgorzkniałością wynikającą z wcześniejszego zachowania jego ojca.

      Usuń

Dziękuję za komentarz! ♥

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, KrypteriaHG, Natt Liv, Lotus.